Zofia Wanda Puto „Narcyz”

Archiwum Historii Mówionej

[Nazywam się] Zofia Puto, urodziłam się 6 kwietnia 1925 roku w Warszawie, pseudonim „Narcyz”. Obecnie stopień: porucznik Armii Krajowej. Przynależność – grupa bojowa „Krybar”

  • Co pani robiła przed 1 września 1939 roku?

Przed 1 września 1939 roku, byłam uczennicą jeszcze, może raczej będzie już ciekawsze to co ja robiłam podczas okupacji. Byłam uczennicą tajnych kompletów nauczania gimnazjum imienia z Tańskich Hoffamnowej. Jako uczennica zostałam wprowadzona do konspiracji, wraz ze swoją koleżanką z kompletów Wandą Broszkowską-Piklikiewicz, przez naszego wspólnego kolegę, podporucznika Zbigniewa Kwiatkowskiego pseudonim „Włodawa”, do konspiracji.Mieszkałam z matką na ulicy Solec 58, ponieważ w naszym domu był telefon, co w onym czasie nie było wszędzie, w związku z tym nasze mieszkanie stało się punktem, gdzie zbierane były wszelkie informacje, które z kolei przekazywałam podporucznikowi „Włodawie”. Podczas okupacji, nie pamiętam, w którym roku, zbieraliśmy się z większą grupą i zostałam zaprzysiężona i przyjęłam pseudonim „Narcyz”.

  • Pamięta pani, kiedy to było?

Nie pamiętam, w którym to było roku.

  • Jak wyglądała ta konspiracja?

Konspiracja polegała na tym, że z powodu obecności telefonu w naszym domu, otrzymywałam informacje telefoniczne, przeważnie zaszyfrowane, które z kolei przekazywałam podporucznikowi „Włodawie”. Poza tym on przynosił gazetki, które myśmy kolportowali, następnie zostałam skierowana na kurs przeszkolenia sanitarnego, który prowadziła doktor Tyszkówna. I tak było do 30 lipca. 30 lipca, otrzymałam od porucznika „Włodawy” polecenie nie opuszczania mieszkania ze względu na to, że mogą nadejść jakieś rozkazy.

  • I w tym mieszkaniu panią zastało Powstanie?

Nie. W tym mieszkaniu nie zastało mnie Powstanie. Bodajże 30 lub 31 lipca, nasza grupa, to znaczy [grupa] osób, które brały udział w tej konspiracji, dostałyśmy polecenie pójścia na ulicę Żulińskiego. To jest ulica, która w tej chwili nie istnieje, odcinek Żurawiej między Marszałkowską a Pocztą Główną. Tam był punkt zborny gdzie miałyśmy oczekiwać dalszych rozkazów. Czekałyśmy tam bezskutecznie. Do 3 sierpnia żadne rozkazy nie nadchodziły. W związku z tym nasza grupa czując się bardzo bezradna, nie wiedzieliśmy, co z sobą robić, chcieliśmy walczyć a nie mieliśmy gdzie, postanowiliśmy wrócić z powrotem na ulicę Solec, do naszego punktu konspiracyjnego, żeby tu się skontaktować z podporucznikiem „Włodawą”, żeby od niego się dowiedzieć, gdzie my dalej mamy się udać. Tak też zrobiliśmy. Nie było to takie proste, bo po pierwsze trzeba było przeskoczyć, bo to było Żulińskiego za Marszałkowską, więc trzeba było przez Marszałkowską, która była pod silnym ostrzałem a następnie, co było jeszcze trudniejsze, przeskoczyć przez ulicę Aleje Jerozolimskie, które były bardzo silnie strzeżone przez Niemców ze względu na przelot na most Poniatowskiego. Tam oczekiwało się wiele, wiele godzin, nie było jeszcze w onym czasie takiej maskującej barykady i co kilka godzin po kilka osób przepuszczali. Zabawna historia mnie się tam zdarzyła. Mianowicie, kiedy właśnie ta moja koleżanka Wanda biegła, już była pośrodku ulicy, słyszałam tylko te dźwięczące kulki, przebiegające koło uszu, ale żadna jej nie dosięgła postanowiłam zacząć biec i ja. Biegłam, ale tak niefortunnie to zrobiłam, że w momencie, kiedy dobiegłam do przeciwległej strony ulicy, dostałam się akurat nie od tej strony, która była osłonięta przed ostrzałem, tylko właśnie na pełnym ostrzale. Wtedy krzyk przyjaciół - nie tędy! Jakoś się tam dostałam szczęśliwie. […]Aha, jeszcze muszę zaznaczyć, żeby się w ogóle dostać z tej ulicy Żulińskiego tutaj na Solec, musiałyśmy otrzymać specjalną przepustkę od jakiejś jednostki dowódczej i wtedy na podstawie tej przepustki, ponieważ wiadomo było gdzie my się udajemy, więc tam nas kolega, którego ja nie znałam, a zapamiętałam tylko to, że miał pseudonim „Kościotrup” a ważył około stu kilogramów i on nas prowadził dalej na ulicę Solec. Pamiętam jeden z najpiękniejszych moich wieczorów w moim życiu. Kiedy nas prowadził już do ulicy Tamka, bo miałyśmy Tamką zejść w dół, to już był wieczór, późny, był taki piękny księżyc świecący nad Wisłą i co chwilę słyszałyśmy tylko od placówek: „Stój!” Któraś z nas podchodziła, mówiła hasło, które tego dnia obowiązywało i szłyśmy dalej. Doszłyśmy na Solec, do naszego punktu konspiracyjnego i tam na szczęście spotkałyśmy podporucznika „Włodawę” - Zbigniewa Kwiatkowskiego, dzięki któremu dostałyśmy przydział na ulicę Smulikowskiego, do wytwórni granatów „Alfa Laval”, mimo, że myśmy w tym kierunku nie miały szkolenia, ale akurat tam było zapotrzebowanie. Ta wytwórnia wchodziła w skład trzeciego zgrupowania „Konrad”, grupy bojowej „Krybar”. I tam zaczęłyśmy naszą pracę. Praca była ciężka i w sensie fizycznym, bo myśmy… ja konkretnie, zresztą i Wanda też, miały za zadanie wypełniania prochem takiej ścieżki… Granaty były zbudowane z rury stalowej, pociętej, o średnicy mniej więcej pięć centymetrów i ta rura stalowa potem z jednej strony i z drugiej miała przylutowane denka. W jednym z tych pokryw był wgwintowany zapalnik. Ten zapalnik trzeba było wypełniać prochem i również tam był jakiś pojemnik z kwasem siarkowym. Więc sam materiał już – wiadomo – był bardzo niebezpieczny. Praca się odbywała cały czas pod nalotami, pod ostrzałem z Wybrzeża Kościuszkowskiego, gdzie stał pancerny wóz niemiecki i ostrzeliwał ten rejon. W pewnym momencie w ogóle myśmy obawiali się i chyba to było prawdziwe, że ktoś tam doniósł, że tam wytwórnia się znajduje, bo w pewnym momencie był zmasowany nalot właśnie na tą wytwórnię. A wytwórnia – wielkie słowo, a mieściła się w garażach dawnej fabryki „Alfa Laval”, to było towarzystwo szwedzkie, tam znajdujące się i w takich biedniutkich garażach znajdujących się na podwórku, czyli bez żadnego zabezpieczenia. W chwilach cięższych nalotów, polecano nam schodzić do piwnic wyższego budynku, ale nie zawsze nam się udawało, nie zawsze miałyśmy ochotę, byłyśmy jednak bardzo pochłonięte pracą. To nas bardzo pasjonowało. A że praca była niebezpieczna, to najlepszy dowód, że ten, który zorganizował tą wytwórnię, chemik z wykształcenia, inżynier Mączyński podczas jednej z prób stracił dłoń. Poza tym jeszcze w chwilach jakichś wolnych od pracy w wytwórni, bo powiedzmy mogło akurat ować materiałów, które były [potrzebne], była przerwa, to pomagałyśmy przy budowie barykad. Jedna była barykada na Smulikowskiego przy Tamce, druga barykada była na Tamce. Przy tym również brałyśmy udział.

  • Jak długo brała pani udział przy produkcji granatów?

To było aż do momentu upadku Dolnego Powiśla, do 6 września.

  • Do końca pani pracowała?

Tak. Do końca pracowałam. Przy czym jeszcze chciałam zaznaczyć, że podczas całego Powstania, oprócz utraty ręki przez naszego bezpośredniego przełożonego, chemika, jeszcze nie owało różnych innych tragicznych wydarzeń.Mianowicie, 17 sierpnia zginął nasz przełożony, jeszcze z czasów okupacji, ten który nas kierował, podporucznik „Włodawa” – Kwiatkowski. On zginął na ulicy Czerwonego Krzyża od kuli dum-dum (to jest taka kula, która się rozrywa w ciele, która była wystrzelona przez jakiegoś snajpera, z obecnego teatru „Ateneum”). On tam zginął. Wszystkich tych, którzy ginęli, chowaliśmy na trawnikach, a kapelanem naszego zgrupowania podczas Powstania był dominikanin, który się przypadkowo znalazł w tym rejonie i od razu zgłosił się do walki, to był ojciec Czartoryski. On podczas całego Powstania zawsze był przy każdym pochówku. Poza tym odprawiał msze święte na dziedzińcu Ubezpieczalni, która była w tym czasie, gdzie obecnie znajduje się Związek Nauczycielstwa Polskiego. On sam, w momencie, kiedy upadło Dolne Powiśle, nie chciał opuścić najciężej rannych, których nie można było już ewakuować do Śródmieścia. Został w nimi w „Alfa Laval”, w takim małym szpitaliku i tam zginał. W tej chwili znajduje się nawet w kościele świętej Teresy przy ulicy Tamka, tablica upamiętniająca jego pamięć.6 września, jak zaznaczyłam, nastąpił upadek Dolnego Powiśla i nastąpiło rozproszenie. Jedni wycofywali się do góry, do Śródmieścia a inni pozostawali z ludnością cywilną. Wróciłam wtedy na ulicę Solec, gdzie podczas całego Powstania koczowała w piwnicy moja matka. Zawsze pamiętałam jak szłam na Powstanie, które było dla niej wielką tragedią, jak mi powtarzała: „Pamiętaj, że mam cię tylko jedną.” Wtedy wróciłam do niej i wyszłam z Powstania razem z ludnością cywilną. Było to tragiczne. Pędzili nas Niemcy Tamką do Wybrzeża Kościuszkowskiego, następnie Wybrzeżem do ulicy Bednarskiej, Krakowskim Przedmieściem i na płonącą Wolę. Zresztą nie tylko Wola płonęła wtedy. Wszystkie ulice, o których przed chwilą wspomniałam, już były podpalone przez Niemców. Na Woli przeżyłam jeden z okrutniejszych dni podczas Powstania, mianowicie, kiedy z szeregu (miałam wtedy dziewiętnaście lat) pijany własowiec, którzy przeważnie nas kolportowali, wyciągnął mnie z szeregu i zaczął mnie ciągnąć w bramy spalonych domów. Usłyszałam rozpaczliwy krzyk matki i jak spod ziemi znalazł się oficer niemiecki z pistoletem w dłoni i wyswobodził mnie z rąk tego pijanego żołdaka. Wróciłam do tego szeregu i pomaszerowałyśmy dalej.Szłyśmy płonąca ulicą Wolską, tego widoku nie zapomnę do końca życia, obie strony ulicy płonęły. Na ulicy Wolskiej przy obecnym szpitalu zakaźnym, zakonnice rozdawały pomidory. To trudno sobie wyobrazić, co te pomidory dla nas znaczyły, przecież myśmy przez całe Powstanie nic z tych rzeczy nie jedli. A jeszcze zapomniałam zaznaczyć bardzo dla mnie istotną rzecz, że w momencie, kiedy ja już zostałam wyzwolona od tego pijanego żołdaka, to sąsiadka, która podczas Powstania w piwnicy urodziła dziecko, ona mi to dziecko dała w ramiona i ja dalej wędrowałam z tym dzieckiem w ramionach jako młoda matka, cały czas drżąc, tylko żeby nie zostać oddzieloną od tej matki, bo czym ja bym to dziecię nakarmiła? Dotarliśmy… zostaliśmy dopędzeni do kościoła świętego Wojciecha na Woli. Tam był koszmar. Zamknęli nas na całą noc i tam się spało, załatwiało potrzeby fizjologiczne, jadło, jeżeli ktoś coś miał. Następnego dnia wzięli nas do obozu w Pruszkowie. Tam, znowu dzięki temu dziecku, które znowu ja miałam przy sobie, obok tej matki prawdziwej, dostałam się do grupy przeznaczonej do Generalnej Guberni. Wtedy, już z obozu w Pruszkowie, grupę przeznaczoną do Generalnej Guberni przewieźli bydlęcymi wagonami do Teresina, tam był pośredni obóz. Dzięki RGO -to była Rada Główna Opiekuńcza, działająca podczas okupacji - podjeżdżały podwody okolicznych rolników, którzy się decydowali wziąć tych uciekinierów z Warszawy, bo przecież myśmy były w samych sukienkach, w płaszczach, myśmy nie miały nic zupełnie. Byłyśmy głodne, zawszone, w strasznym stanie. I ci rolnicy nas brali do okolicznych wsi. Ja dostałam się z matką na wieś Pułapina [?]. Dostałyśmy się do rolników, którzy byli bardzo biedni, ale którzy byli tak dobrzy, że dosłownie ostatnią kromką chleba z nami się dzielili. I tak się zakończyła moja powstańcza epopeja.

  • Proszę powiedzieć, jak zapamiętała pani żołnierzy nieprzyjacielskich z Powstania? Czy miała pani do czynienia na przykład z Niemcami w czasie Powstania?

Nie. Miałam tylko do czynienia już w momencie wypędzania mnie z miasta.

  • Wcześniej nie?

Nie.

  • Jak zachowywała się ludność cywilna w czasie Powstania?

Na początku bardzo życzliwie, bo wszyscy uważali, że Powstanie będzie trwało kilka dni, że to będzie krótko i wszyscy to koczowanie w piwnicach znosili bardzo dzielnie i do nas się odnosili też bardzo życzliwie.Potem jak Powstanie się coraz bardziej przeciągało, to ten stosunek ludności cywilnej się niestety zmieniał.

  • Coraz większe straty… coraz więcej bombardowań…

Tak.

  • Jak wyglądało pani codzienne życie powstańcze?

Pracowałyśmy [w wytwórni granatów] wiele, wiele godzin na dobę, bo zapotrzebowanie na granaty było ogromne. Nocowałyśmy w wysokiej części ubezpieczalni, obecnie Związku Nauczycielstwa Polskiego, która to ubezpieczalnia była zajęta w pierwszych godzinach Powstania od razu, przez powstańców i tutaj znajdowało się dowództwo. Na pierwszym piętrze, po przeciwnej stronie ulicy była stołówka, gdzieśmy się żywiły.

  • Co było do jedzenia w czasie Powstania?

Oczywiście to była przeważnie „pluj-zupa”. Nieraz była jakaś kasza, a przeważnie rozgotowana brukiew, tylko kartofle… w zależności od tego, co było, co zdołali powstańcy zdobyć. W pobliżu, na Tamce gdzieś, znajdowały się duże sklepy meinlowskie, to były sklepy przeznaczone dla Niemców, które miały duże magazyny żywności, więc to powstańcy zajęli i trochę korzystali z tego.

  • A ubranie?

Ubranie tylko własne. Tak jak wyszłam z domu, tak wyszłam potem i z Powstania.

  • Jak spędzała pani czas wolny?

Nie pamiętam, żeby w ogóle był taki czas. Wprawdzie była na terenie Ubezpieczalni kantyna, prowadzona przez peżetki, ale nie pamiętam, żebym tam kiedyś była.

  • Czy przyjaźniła się pani z kimś w czasie Powstania?

Cały czas byłam z tą koleżanką Wandą Broszkowską–Piklikiewicz i z nią się cały czas trzymałam.

  • Czy w czasie Powstania uczestniczyła pani w życiu religijnym?

Podczas mszy świętych tutaj odprawianych.

  • Jak to wyglądało?

Na dziedzińcu ubezpieczalni był ustawiany stół, tam urządzony był ołtarz i ten dominikanin, ojciec Czartoryski, odprawiał msze święte. Bardzo dużo powstańców brało zawsze w tych uroczystościach udział.

  • Jak to wyglądało? Błogosławił do walki?

Po prostu odprawiał mszę świętą, a potem błogosławił.

  • Czy on też wychodził na akcje z powstańcami?

Nie. On tylko tam był i ciągle brał udział w pochówkach, których było coraz więcej. Wszystkie okoliczne trawniki były pokryte mogiłami.

  • Czy docierała do pani w trakcie Powstania jakaś prasa powstańcza, czy słuchała pani radia?

Radia nie. A prasa powstańcza… pamiętam, że były jakieś gazetki, ale nie pamiętam ani przez kogo one były wydawane, ani jaka była ich treść.

  • Czy komentowaliście między sobą to, co przychodziło?

Myśmy ciągle słuchali, co się dzieje… Poza tym, myśmy ciągle liczyli na to, ponieważ odgłosy na praskiej części Warszawy były na początku Powstania bardzo intensywne i głośne, to myśmy ciągle tylko czekali, kiedy Rosjanie wkroczą do Warszawy i kiedy wypędzą Niemców i kiedy się Powstanie zakończy.

  • Czy ma pani jakieś najgorsze wspomnienie z Powstania?

To było to [wydarzenie] podczas ucieczki.

  • A najprzyjemniejsze?

Najprzyjemniejsze było to, jak myśmy się z Wandą przedostały… jak szłyśmy na Solec i ulica Tamka była wtedy cała spowita flagami państwowymi i ten wielki księżyc wiszący nad Wisłą… To ciągle mam w pamięci. Najpiękniejszy [widok]… Ten księżyc i te flagi na ulicy. Wreszcie po tylu latach niewoli.

  • Po zakończeniu Powstania znalazła się pani w Pruszkowie, potem w Teresinie i w kolejnej wiosce. Jak długo była tam pani z matką?

Około roku. Matka skomunikowała się ze swoimi kuzynami mieszkającymi w Busku-Zdroju i udało nam się jakoś przedostać do Buska-Zdroju i tam spędziłyśmy czas aż do wkroczenia Rosjan.

  • Czyli tam zastało panią wyzwolenie?

Tak.

  • Kiedy pani wróciła do Warszawy?

Pierwszy raz wyjechałam na rekonesans zaraz jak tylko było możliwe pociągiem, żeby się zorientować, czy w ogóle tutaj coś jest, czy my mamy do czego wrócić? Dojechałam, stwierdziłam, że dom, w którym mieszkałyśmy na Solcu jest spalony i że nic z niego nie zostało, wobec tego wróciłam z powrotem do Buska i tam jeszcze z matką mieszkałyśmy około roku, dopóki materialnie nie okrzepłyśmy, żeby móc wrócić do Warszawy. […]

  • Kiedy panie wróciły?

Wróciłam w 1945 roku, zaraz jak to było możliwe. Najpierw zamieszkałyśmy u kuzynów, których mieszkanie ocalało podczas Powstania a potem jakoś zdobyłyśmy własny taki pokoik na ulicy Dynasy. […]

  • Czy była pani później represjonowana?

Nie. Ja po prostu przez pewien czas, tak jak wielu powstańców, nie głosiłam wszem i wobec, że brałam udział w Powstaniu, nie chwaliłam się tym. Ale nie byłam represjonowana.

  • Co robiła pani po wyzwoleniu?

Najpierw poszłam na studia, na uniwersytet na wydział anglistyki, ale tam niestety byłam tylko jeden rok, bo finansowo z matką nie dawałyśmy sobie rady i musiałam zacząć pracować. Zaczęłam pracować, właśnie tu w Związku Nauczycielstwa Polskiego, tu zresztą poznałam mojego przyszłego męża.

  • Czy chciałaby pani coś jeszcze powiedzieć na temat Powstania?

Mimo, że to był okres koszmarny w moim życiu, ale jednocześnie chyba okres największych uniesień patriotycznych, których już nigdy potem nie doznałam.
Warszawa, 21 stycznia 2005 roku
Rozmowę prowadziła Kinga Piotrowska
Zofia Wanda Puto Pseudonim: „Narcyz” Stopień: porucznik Formacja: Zgrupowanie „Krybar” Dzielnica: Powiśle, Wola Zobacz biogram

Zobacz także

Nasz newsletter