Zdzisław Sadowski „Pięść”
Zdzisław Sadowski, urodzony 7 maja 1925 roku w Siedlcach.
- Co pan robił przed wybuchem II wojny światowej?
Uczyłem się.
Różnie. Szkołę podstawową zaczynałem w Siedlcach. Tutaj kończyłem gimnazjum i liceum na kompletach w czasie okupacji, w Warszawie, [szkołę] Górskiego, świętego Wojciecha.
- Gdzie pan mieszkał przed samym wybuchem II wojny światowej?
W Warszawie mieszkałem początkowo na Saskiej Kępie, później rodzice się przenieśli na ulicę Wspólną i mieszkałem na ulicy Wspólnej 27.
- Mógłby pan powiedzieć, czym zajmowali się pańscy rodzice przed wojną?
Przed wojną ojciec był przedsiębiorcą, prowadził przedsiębiorstwo robót budowlanych wojskowych dla wojska. W czasie okupacji prowadził sklep.
Wychowywała dziecko i [była] przy ojcu, nie pracowała.
- Jak zapamiętał pan sam dzień wybuchu II wojny światowej?
II wojny? Nie bardzo pamiętam, nie bardzo kojarzę, nie, nie pamiętam.
- Dobrze. Co w takim razie robił pan w czasie okupacji, jeszcze przed samym wybuchem Powstania ?
Uczyłem się. Zdałem maturę i zdałem do technikum budowlanego, to tyle, co pamiętam, co mogę powiedzieć.
- Czy uczestniczył pan w konspiracji jeszcze przed wybuchem Powstania? Miał pan z nią styczność?
Miałem styczność. Miałem styczność z konspiracją. Miałem styczność z Anglikami. Rodzice przechowywali, nawet przetrzymywali, trudno powiedzieć „przechowywali” Anglika, nawet dwóch, bo się zmieniło.
- Czym się pan zajmował w tej konspiracji? Jakie miał pan obowiązki?
Uczyć się. Nie miałem specjalnych obowiązków, przynajmniej nie kojarzę.
- Czym zajmowali się pańscy rodzice w czasie okupacji?
Ojciec prowadził sklep, a mama przy ojcu.
- Czy ktoś z pana znajomych bądź znajomych pana rodziny był w konspiracji i pan o tym wiedział?
Tak. Było sporo ludzi. Zosia Zawadzka, Kukuczko z domu, z męża Zawadzka była, ale już nie żyje.
- Gdzie pana zastał wybuch Powstania?
W domu.
Byłem na Wspólnej 27. Jeśli idzie o Powstanie, to nie wiem, nie pamiętam, nie kojarzę, w jaki sposób się znalazłem w domu parafialnym czy jak on to się nazywa, przy kościele Trzech Krzyży, tam na ulicy Książęcej, ten pierwszy taki duży dom parafialny. Tam się znalazłem, tam była nasza kwatera. Tam dostałem przydział do kompanii kapitana „Redy”. Jak to się stało, nie pamiętam i nie potrafię powiedzieć.
- Może spróbuje mi pan teraz opowiedzieć, jak wyglądał pana dzień podczas Powstania, jak pan był u kapitana „Redy”. Jak to wyglądało, czym się pan zajmował, jak pan spędzał te dnie?
Nie potrafię teraz powiedzieć, ale pełniłem normalnie służbę. Zajęliśmy z tego domu szpital Łazarza, Niemcy się jakoś wycofali do muzeum. Myśmy tam patrolowali zaplecze Nowego Światu, tyły Nowego Światu na tym odcinku do Alej i w dół Książęcą asekurowałem transport, wyprawy po żywność. Pełniłem normalną służbę w Łazarzu. Mieliśmy, nie pamiętam, skąd się wzięły, ale były okopy, rowy takie, chyba były wykorzystywane jako nasze okopy, no i różne posterunki na ulicy Książęcej, w tym i innych budynkach w tej części Czerniakowa.
Tak.
Miałem prywatne tak zwane PPK, czyli Polizei Pistole Kurz, krótki pistolet policyjny, to był prywatny. A w czasie [Powstania], ale nie wiem, nie pamiętam skąd, ale dostałem pistolet automatyczny fiata i miałem w obsłudze. Również byłem przy obsłudze, pomagałem w obsłudze rusznicy przeciwpancernej, bo jakiś miałem dryg do broni.
- Jak zapamiętał pan żołnierzy strony nieprzyjacielskiej? Czy miał pan z nimi bliższą styczność?
Miałem styczność, ale to aż strach mówić, i wstyd, i strach, że nie uwierzycie. Spotkałem się pistolet w pistolet, na schodach, z Niemcem. Wpadliśmy na siebie, obaj skierowane pistolety.
- Pamięta pan, gdzie to było?
Na tyłach Nowego Światu. Tam była jakaś szkoła, w szkole na schodach. I żeśmy się rozeszli bez strzału. Ani on, ani ja. Jakoś widocznie co ma wisieć, nie utonie, i było wskazane, że bez strzału rozeszliśmy się.
- Jak reagowali cywile na pański oddział powstańczy?
Dobrze. Później było trochę może zdziwienia, niezadowolenia, ale przychodziłem – bo rodzice mieszkali na Wspólnej – przychodziłem do nich dość często i był początkowo była euforia, później było trochę niezadowolenia i zdziwienia, że tak długo trwa i niezadowolenie, że nie było pomocy.
- Czy ludność cywilna była pomocna, pomagała państwu w jakiś sposób?
Tak, pomagała.
- Czy mógłby pan powiedzieć, jak?
Ludność cywilna była zatrudniania w transporcie. Myśmy chodzili i już nie pamiętam, gdzie to było, ale na Czerniakowie jakieś duże składy żywności. I tam żeśmy eskortowali, asekurowali cywilów, którzy byli tragarzami do przenoszenia żywności.
- Czy pamięta pan warunki higieniczne, w jakich pan mieszkał podczas Powstania, bo przebywał podczas Powstania z rodzicami na ulicy Wspólnej?
Nie. Przebywałem praktycznie tam w tym domu parafialnym. Nie wiem, czy to parafialny, czy kościelny, jak go nazwać. Taki duży dom po prawej stronie, idąc Książęcą w dół, po prawej stronie. Tam mieliśmy główną kwaterę i tam była praktycznie cały czas nasza kwatera.
- Jakie warunki tam panowały?
Słucham?
- Warunki, jakie tam panowały?
Dobre.
- Jak było z zaopatrzeniem w żywność?
Nie bardzo pamiętam, ale chyba też zupa „pluj”, bardzo słodka.
- Jakie jest pana najlepsze wspomnienie z Powstania, ma pan jakieś? Jakaś sytuacja, którą pan dobrze zapamiętał?
Pamiętam taką rzecz, że w tych okopach, w tych rowach postrzelili kolegę, ale tak szczęśliwie, że mu wybili tylko zęby. Kula przeszła, nie wiem, czy on mówił w tym czasie, ale kula tylko wybiła mu zęby, a tak innych rzeczy nie bardzo pamiętam.
- Jakieś najgorsze wspomnienie?
Najgorsze wspomnienie to miałem, jak zostałem ostrzelany. Nie wiem, po co i w jaki sposób się znalazłem na Książęcej, biegłem do góry, znaczy pod tym płotem, którym był otoczony ten szpital Łazarza, tam zostałem ostrzelany chyba z YMCA serią z karabinu maszynowego, ale wszystko poszło na płot, koło mnie tylko gwizdały kule. Ja nawet nie zostałem draśnięty ani nic. Drugie [przeżycie]: byłem trochę przysypany, biegnąc do „Imki”. Był nalot, a ja biegłem ulicą Prusa, były tu takie budynki, które miały mur za sobą. Normalnie się biegło tym przejściem między murem a budynkami, ale wtedy schowałem się i zostałem trochę przysypany, bo spadła bomba. Trochę przysypany, ale trafiłem jakoś szczęśliwie w otwór, że mało byłem, [to znaczy] nie całkiem przysypany.
- Jest jeszcze może jakieś wspomnienie z Powstania, o którym chciałby pan powiedzieć?
Nie, nie pamiętam tak za bardzo. W ogóle Powstanie dla mnie trwało krótko we wspomnieniach.
- Co się działo z pańskimi rodzicami podczas Powstania? Czy oni cały czas przebywali na ulicy Wspólnej, czy może zostali gdzieś przeniesieni?
Cały czas byli na Wspólnej. Ja wyszedłem na ochotnika do niewoli.
- A kiedy? Pamięta pan dokładną datę?
Z końcem Powstania.
Po kapitulacji. Składałem broń i z rodzicami orzekliśmy, że lepiej młodemu, jak uznali nas za wojsko i że idziemy do niewoli, że lepiej iść do niewoli niż jako cywil młody, że mogę być gorzej traktowany. I poszedłem na ochotnika do niewoli. Składaliśmy broń przed politechniką, później jakoś do Pruszkowa...
- Jak zapamiętał pan sam Pruszków? Czy był pan tam na tyle długo, żeby mieć jakiś obraz tego obozu?
Nie.
- Co się działo z panem dalej?
Później jest kłopot z tym, że nie bardzo pamiętam, ale jakoś [trafiłem na] transport kolejowy i znalazłem się w Kostrzyniu przed Frankfurtem – to pamiętam jakoś. Zrobiono odwszenie, kąpiel, mykwę i odwszenie, i stamtąd z powrotem do wagonów i zawieziono nas, nie bardzo pamiętam, ale jakoś do Sandbostel, do obozu Sandbostel, to jest Stalag X B. Tam już byłem całkiem chory, o tyle, że nie miałem rano wstać do apelu, nie miałem siły. Mimo wrzasków, ponaglania, krzyków i Polaków, i Niemców, nie miałem siły wstać i zostałem zaniesiony przez czterech ludzi do szpitala obozowego. W szpitalu obozowym zaniosło mnie czterech ludzi i dziwna historia, bo nie wiadomo, gdzie mnie położyć. Bo były [oddziały] zakaźne, [skierowano mnie] do zakaźnego oddziału i tam jest szkarlatyna, dyfteryt, tyfus i wariaci byli razem, znaczy w różnych pomieszczeniach. Był kłopot ze mną, bo ja miałem i szkarlatynę, i dyfteryt. Jakoś wydzielili dla mnie jedno pomieszczenie i byłem w oddzielnym pomieszczeniu. W tym szpitalu sanitariuszami byli Rosjanie, to pamiętam, i na mój widok i pytania kolegów, to machnęli ręką. I chyba przeżyłem dzięki głównemu lekarzowi obozowemu. To pamiętam, że był major
Oberarzt doktor Bench. Od niego dostałem nawet dodatkową żywność: mleko, masło. Po pewnym czasie już wracałem do sił, bo najpierw nie mogłem się z nim porozumieć, po niemiecku nie, i okazuje się, że ja po polsku też nie mogę mówić, że jest jeden bełkot. Mi się zdawało, że ja mówię, a to był bełkot. Ale wyprowadził mnie z tego stanu, dał mi dodatkowo te przydziały żywnościowe. Później przepraszał mnie ten doktór, że cofa mnie tę dodatkową żywność, ale że niemieccy oficerowie też już nie dostają jajek, masła, mleka. Zrozumiałem z tego, że ja na tych samych warunkach byłem, co niemieccy oficerowie. I to tyle.
Później ten obóz. Wróciłem do obozu, przeszedłem do obozu, zgubiłem się ze swoimi, ze swoją grupą, z którą poszedłem do niewoli, i byłem w tym obozie normalnie. Później obóz zlikwidowano, przeniesiono do innego obozu. Nie pamiętam, czy była kolejność pierw Westertimke, a później Seedorf, czy wpierw Seedorf, a później Westertimke, ale tam w tej grupie, bo to była grupa obozów alianckich, to były takie małe obozy i ja byłem wydelegowany przez naszych do komisji lekarskiej jako przykład osłabienia, jako wzór szczupłości, że potrzeba dokarmiać, bo byłem chudy i słaby po tej chorobie.
- Pamięta pan, do kiedy trwała pana tułaczka po tych obozach? Kiedy pan powrócił do kraju?
Jeszcze pamiętam, że tam zostaliśmy oswobodzeni.
- A pamięta pan dokładną datę?
Nie, nie pamiętam, ale wiem, że się zgłosiłem do Meppen, gdzie była główna kwatera polskiego dowództwa i mnie oddelegowano, nie przyjęto mnie do wojska, ale oddelegowano do zarządu wojskowego, angielskiego, numer 309, to był zarząd wojskowy numer 309 w Meppen. Z uwagi że znałem angielski, francuski, niemiecki, no i polski.
- Kiedy pan powrócił do kraju?
W 1946 roku.
- Gdzie pan powrócił, do jakiego miasta?
Wróciłem transportem kolejowym. Miasto muszę sobie przypomnieć, bo tam przeżyłem dziwne historie, że mnie zaczęto przepytywać, że jestem „szpionem”. Nie pamiętam tej miejscowości...
- To może opowie pan dokładniej o tej historii?
Zarzucano mi, że jestem „szpionem” angielskim. Ja mówiłem, że nie. Nie pamiętam, jak to było dokładnie, ale jakoś dano mi spokój. Dostałem zaświadczenie repatriacyjne i sto złotych zapomogi, tak sto złotych i wiem, że dojechałem jakoś pociągiem do Warszawy. I było moje zdziwienie, bo rykszę wziąłem i pytam się, żeby nie było kłopotu: „Ile ryksza?”. Powiada: „Dwa złote”. Mając sto złotych, byłem święcie przekonany, że jestem bogaczem, że wystarczy. Przejechałem tą rykszą do rodziców na Wspólną, bo dom ocalał i rodzice w ograniczonej ilości, w małym mieszkaniu z wejściem kuchennym mieszkali. Wchodziło się do kuchni i jeden pokój dostali, kuchnia, łazienka i pokój, reszta była zajęte, ale przyjechałem na tą Wspólną i pytam się tego rykszarza: „Ile?”. A on powiada: „Dwa złote”. Ja mu dałem sto złotych i czekam na resztę, a on powiada, że mało. Okazuje się, że dwa złote, to dwieście złotych trzeba było dać. No, ale rodzina się zobaczyła, znalazła i wykupili mnie tam załatwili z ryksiarzem i tak się skończył transport.
- Jakie wywarła na panu Warszawa, jak pan powrócił?
Straszne. Ale wiedziałem, że mieszkają w tym samym budynku co przedtem, tylko inne wejście, że część mieszkania zajęte jest, i jakoś musiałem się pogodzić. Zgłosiłem się na uczelnię, na architekturę. Zostałem przyjęty z powrotem, bo zaczynałem jakieś te studia wcześniej, ale okupacja, [więc] to były jakieś półtajne.
- Czy był pan potem represjonowany za udział w Powstaniu?
Niespecjalnie, ale i nie byłem specjalnie chwalony. Nie brałem nigdzie żadnego udziału ani w partii, ani w żadnej konspiracji, bo rodzina nie pozwalała, mówiła, że nie jest naszą specjalnością zajmować się polityką.
- Jak się potoczyło pana życie dalej, jak pan wrócił do Warszawy i zaczął z powrotem studiować?
Wróciłem do Warszawy, tak jak mówiłem, i studiowałem architekturę i zacząłem pracować. Pracowałem w inspekcji budowlanej, na Wydziale Architektury, ulicy Narbutta. Tam pracowałem do końca studiów. Skończyłem najpierw Wydział Inżynierii, później magisterkę. Koledzy mnie zaagitowali, żeby robić magisterkę, żeby nie zostawać inżynierem, tylko magistrem. Skończyłem tą magisterkę, dostałem przydział pracy. Było zdziwienie. Do wojska mnie chciano wziąć, ale właśnie przeszłość AK przekreśliła wojsko. Można powiedzieć przekreśliła albo uratowała, że nie poszedłem do wojska po studiach, tylko zostałem na cywilnym przydziale pracy.
- Czy chciałby pan powiedzieć coś jeszcze na temat Powstania? Może jakieś przemyślenie?
Specjalnie nie mam, ale [jeśli chodzi o] przemyślenia, to można powiedzieć, że chyba było to nieporozumienie te Powstanie, przy niedogadaniu się z Rosjanami, że tak się zachowają. Nie przewidziano tego, że staną. Robiono w dobrej wierze, że pójdzie natarcie, a oni stanęli. Pozwolili Niemcom na walkę z nami.
Warszawa, 28 czerwca 2013 roku
Rozmowę prowadzi Kamila Cichocka