Zdzisław Papaj „Zenek”, „Dąb”
Moje nazwisko Zdzisław Papaj, urodziłem się 20 lutego 1928 roku.
- Gdzie pan mieszkał przed wybuchem II wojny światowej?
Przed wybuchem II wojny światowej mieszkałem w osiedlu Grzybowa, ulica Długa, to jest poczta Wesoła. W tej chwili Wesoła to jest kolejna dzielnica Warszawy.
- Czym zajmowali się rodzice?
Ojciec był technikiem, specjalność pirotechnik, i pracował w Wojskowych Zakładach Pirotechnicznych w Rembertowie, był tam jednym z kierowników wydziału.
- Czy uczęszczał pan do szkoły przed wojną?
Tak, uczęszczałem do szkoły imienia POW w Zielonej. Uczyłem się w tej szkole od roku 1935 do 1942.
- Czyli ile klas pan skończył?
Siedem lat.
Tak.
- Czy należał pan do harcerstwa wtedy, przed wojną?
Przed wojną należałem do harcerstwa, tak, do drużyny imieniem Pierwszego Marszałka Józefa Piłsudskiego przy domu kultury, przy ulicy Uroczej, Zielona-Urocza.
- Czy i jak zapamiętał pan wybuch II wojny światowej?
Zapamiętałem tak, że w ramach Wojennego Pogotowia Harcerskiego brałem udział w patrolach, które miały za zadanie [pełnić] służbę łącznikową między ośrodkiem mobilizacyjnym, który mieścił się w domu kultury, w którym mieliśmy harcerską siedzibę. Wykonywaliśmy dwuosobowe patrole przez trzy dni, bo w trzecim dniu tą harcerską drużynę rozwiązano. Były to bardzo pamiętne dla mnie chwile w tym ośrodku mobilizacyjnym, gdzie zaciągano rezerwistów do służby. Gromadzono na przykład rowery z całej okolicy. Między innymi mieliśmy osłonę czy za zadanie obserwowanie linii wysokiego napięcia, które tam przebiegały, tam były transformatorowe. Nawet mieliśmy sukces, bo tą dwuosobową grupą (miałem wtedy dwanaście lat, ale z drugiej grupy był starszy ze mną, szesnastoletni chłopak) schwyciliśmy dywersanta, który chciał zniszczyć stację transformatorową, a w rezultacie uległ porażeniu i myśmy go zbierali porażonego.
To był folksdojcz, to był członek „piątej kolumny”, jak potem się okazało.
- Ktoś znajomy czy nieznana osoba panu?
Nie, nieznana mi osoba. Mieliśmy łączność z policją, więc policja, żandarmeria, policja go [zatrzymała], tak że nie wiem, co się dalej z nim stało, prawdopodobnie poszedł pod ścianę.
- Czy rodzina poniosła jakieś straty we wrześniu 1939 roku w wyniku działań wojennych?
Nie. Ojciec z racji pracy w Wojskowych Zakładach Pirotechnicznych był reklamowany i po czasie, po którym była ewakuacja zakładów na wschód, kierował pozostałościami i po apelu mobilizacyjnym poszedł do Warszawy, i tam przez okres walk, do 27 września był w Ochotniczych Batalionach Robotniczych.
- Czym zajmował się w tych batalionach?
Służba przeciwpożarowa, ostrzegawcza, tak że to były różne zadania. Wrócił bardzo wychudzony i niewiele chciał mówić, ale potem opowiadał o takim momencie, kiedy bomba pięćsetkilogramowa, duża bomba na podwórku, gdzie ten pododdział był, spadła i nie wybuchła, niewybuch.
- Długo przebywał poza domem, poza rodziną ojciec?
Od 3 do 27 września, czyli dwadzieścia cztery dni poza domem, na terenie Warszawy.
- Państwo w czasie okupacji mieszkali tam gdzie poprzednio, w Wesołej?
Tak.
- Czy pan spotkał się z jakimiś represjami niemieckimi wobec ludności w czasie wojny, w czasie okupacji?
Na pewno, spotkałem się, bo byłem uczniem szkoły zawodowej, a więc miałem legitymację, ta szkoła była potem związana z przemysłem zbrojeniowym, bo Philips to był…
- Czy może pan przypomnieć, do jakiej szkoły pan chodził wtedy?
II Miejska Szkoła Zawodowa na ulicy Sandomierskiej.
W Warszawie, tak. Tak że z Grzybowej każdego dnia o godzinie szóstej trzy wyjeżdżałem do Dworca Głównego, tramwajem do Sandomierskiej. Ale od miejsca zamieszkania do stacji kolejowej było dwa kilometry, były ciężkie zimy, jak się szło wcześnie rano, opady śniegu, jeszcze ciemno, szósta trzy, a to trzeba było wyjść po piątej, no to brodziło się po kolana, a było tak, że do pasa w śniegu.
- Długo pan uczył się w tej szkole?
Dwa lata. Od 1942 do 1944, to znaczy dokładnie od września 1942 do czerwca 1944.
- Czego uczono w tej szkole?
To było byłe gimnazjum mechaniczne, tak że tam byłem szkolony jako ślusarz mechanik.
- Czym zajmowali się rodzice w czasie okupacji, co stanowiło źródło utrzymania rodziny?
Zaraz po wojnie ojciec pracował w Warszawie, w zarządzie miejskim, w pracowni naprawczej, w warsztacie obsługującym miejską infrastrukturę, chyba hydrauliczną. Mieszkał tam u moich braci ciotecznych, mieszkali na Czerniakowskiej, i w pobliżu, na Powiślu był ten zakład, tak że dojeżdżał do domu raz na tydzień. To trwało rok. Potem Niemcy w Rembertowie uruchomili warsztaty naprawcze taboru samochodowego i ojciec tam został zatrudniony, pracował jako mechanik w tym zakładzie naprawczym na terenie dawnego Pocisku, jak się go nazywało. Zgodnie z ostatnią nomenklaturą nazwaniową to były Wojskowe Zakłady Pirotechniczne nr 2.
- Czy ktoś z rodziny może był represjonowany w czasie wojny?
Oczywiście. Był brat stryjeczny w Warszawie, który był członkiem PAL-u, czyli Polskiej [Armii Ludowej]. To była rzeczywiście lewicująca [organizacja], ale to było właściwie zgrupowanie młodzieży harcerskiej. Ponieważ ten PAL właśnie uległ rozbiciu przez okupantów i w ramach aresztowań między innymi mojego brata Jerzego Papaja aresztowano, i był przez pięć lat w Oświęcimiu. Przeżył jednak, tak się tam ułożyło, że ponieważ miał coś z medycyną do czynienia, więc był zatrudniony w szpitalu obozowym, no i jednak przetrwał. Wrócił z przetrąconym kręgosłupem, ma zanik rdzenia pacierzowego, jeszcze żyje, ale w tej chwili jest w stanie unieruchomienia.
- Jak wyglądała okupacja w Rembertowie, w Wesołej?
Rembertów bronił się dzielnie przed tymi warunkami. Można powiedzieć, że zajmowano się dostawami, czyli tak zwanym szmuglem. Zajmowano się produkcją papierosów, więc organizowano dostawy [tytoniu], i fabryczka podzielona na domy, i w dużych ilościach… Część z tego się utrzymywała. Poza tym były jednak miejsca dla niewielkich grup, ale były miejsca zatrudnienia, to znaczy był to duży garnizon niemiecki, liczył ponad dwa i pół tysiąca [żołnierzy] różnych jednostek wojskowych, między innymi podoficerskiej szkoły, i też zatrudniał pewną ilość mężczyzn z Rembertowa. Poza tym Niemcy uruchomili, jak już tu wspominałem, warsztaty naprawcze na dawnym Pocisku. Oprócz tych warsztatów potem uruchomili sortownię zdobyczy wojennych z frontu i przy sortowaniu szczególnie kobiety były zatrudniane. Poza tym część w Warszawie [pracowała] w różnych [fabrykach], część dojeżdżała na wschód do pobliskich miasteczek. Tak ogólnie, jak oceniam wspomnienia, to bronił się dzielnie i nie dawał się zagłodzić.
- Czy zetknął się pan z konspiracją na tym terenie w czasie okupacji?
Tak, zetknąłem się z konspiracją. Właściwie z konspiracją zetknąłem się już w roku 1939, bo ta drużyna, w której przed wojną służyłem, w 1939 roku w swojej starszej grupie zeszła do konspiracji. Natomiast młodsi zostali odesłani na wyczekiwanie (czekajcie, aż was wezwiemy) i to miało miejsce w 1941 roku, że ci starsi dali nam sygnał, że jesteście potrzebni i organizujcie się, i organizowano nas w dwuosobowe zespoły. To nie były drużyny, tylko dwie osoby, gdzie jeden był starszy.
To był rok 1941. To nie były jeszcze „Szare Szeregi”, tylko po prostu to był konspiracyjny Związek Harcerstwa Polskiego. Zaczęto przydzielać różne zadania, między innymi właśnie roznoszenie ulotek, napisy różne na murach miasta i okolicy. Poza tym można powiedzieć, że mały sabotaż, bo też dokonywaliśmy uszkodzeń linii telefonicznych, przecinając druty czy też rozbijając izolatory. Poza tym organizowaliśmy dostawy węgla dla Rembertowa.
Na kierunku Rembertów–Tłuszcz jest wysoki nasyp kolejowy, i transporty z węglem idące na wschód musiały (ten nasyp był pod górę) zwalniać, i grupki wykonywały skok na taki zwolniony, sapiący, wielowagonowy pociąg, otwierano [wagony], sypał się węgiel a inni zbierali i odstawiali, tak że tak to wyglądało.
- Kto potem korzystał z tego węgla?
To były dostawy dla już organizującego się podziemia. Tak, jak my byliśmy tam, to przecież już wówczas powstały komórki ZWZ czy ZSP. Były już punkty umówione, był tam transport w postaci wózeczków…
- Kto kierował tą działalnością, jeśli chodzi o pana?
Wówczas kierował tą działalnością mój były drużynowy przed wojną, Ćwik Jan Kanclerz pseudonim „Hardy” i drugi, pseudonim „Grom”.
Był to bardzo mądry, kulturalny człowiek, wtedy był on osiemnastoletni i bardzo kontaktowy, ale z drugiej strony bardzo wymagający, ale wyrozumiały, tak że była to wśród nas postać bardzo pozytywna, jeżeli chodzi o instruktora. On potem skończył szkołę „za lasem” i w 1943 roku był mianowany podharcmistrzem. Natomiast w 1944 roku [służył], działając już wtedy w grupach OS-ów, czyli oddziałów starszoharcerskich, już wtedy „Szarych Szeregów”, bo „Szare Szeregi” to jest listopad, oficjalnie listopad 1943 roku.
- Gdzie państwo się zbierali, gdzie były zbiórki?
Ponieważ Dom Pracy Społecznej był czynny, w okresie letnim odbywały się tam kolonie organizowane przez RGO, tam też jako wychowawcy działali harcerze starsi, ci podharcmistrze.
- Czy duża grupa należała do tych organizacji?
Tak. Ta grupa należała do roju, a potem proporca, bo takie było pojmowanie jednostki organizacyjnej hufca, który miał kryptonim rój, a po okresie osiągnięcia większej liczby członków w postaci drużyn i rojów, to wobec tego był traktowany jako proporzec, jako większa jednostka, którego kryptonim był właśnie proporzec. Proporzec czy rój miał kryptonim „Romb”, a jako ośrodek potem został przemianowany na (rozkazem komendanta chorągwi ze względów konspiracyjnych) „Osa”. Tak że w tej chwili, jak coś we wspomnieniach, to się podaje nie tylko hufiec, czyli rój, ale i proporzec, jako ten ośrodek.
- Czy panowie składali przysięgę?
Przyrzeczenie. Przysięgę składaliśmy dopiero w Harcerskim Pogotowiu, w ramach Harcerskiej Służby Pomocniczej, która została zorganizowana od maja 1944 roku, i potem pełniła służbę w ramach ośrodka, czy Rejonu „Dęby” Rembertów.
- Jakie zadania miała ta organizacja?
Szeroki wachlarz. Wiadomo powszechnie, że w 1943 roku powołano trójstopniowość organizacyjną w „Szarych Szeregach”, to znaczy oddziały „Zawiszy”, oddziały Bojowych Szkół i oddziały GS-ów, czyli grupy starszo harcerskie [właściwie Grupy Szturmowe]. I odnośnie do tego był program, w którym były przewidziane odpowiednie zagadnienia w stosunku do wieku. Jeżeli chodzi o wiek, to „Zawisza” było dwanaście – czternaście lat, Bojowe Szkoły to było piętnaście-siedemnaście, a osiemnaście i wyżej to były grupy starszoharcerskie, czyli GS-y. Już w czasie konspiracyjnego harcerstwa, jeszcze jako ZHP, to już grupy z tego ośrodka Rembertowa wykonywały poważne zadania bojowe.
Były takie zadania jak: wykonywanie wyroków na konfidentach, ochrona radiostacji Komendy Głównej AK, która skończyła się tragiczne. Dwóch członków tych grup, GS-ów zginęło, ale pozostałych trzech się uratowało, w tym radiostacja, na którą był nalot żandarmerii i SS. Jeden z tych właśnie uratował się i uratował się tak zwany Grajek. „Grajek” to był pseudonim operatora. Przed tym była trzygodzinna walka (bo ten zespół był dobrze uzbrojony), która się skończyła wycofaniem i osłanianiem wycofujących się przez dwóch dobrze uzbrojonych w środki walki i w broń maszynową, granaty. W rezultacie ci dwaj [osłaniający] zginęli. Dzisiaj jest w Rembertowie pomnik obrońców radiostacji, przy którym kombatanci spotykają się 3 marca, bo ta akcja miała miejsce 3 marca 1944 roku.
- Pana grupa nie brała udziału w tej akcji?
Nie. Bojowe Szkoły to było głównie szkolenie albo zadania tego typu, jak tak zwana akcja M, to znaczy nękanie folksdojczów i funkcjonariuszy władz przez telefony, tematyczne ulotki w języku niemieckim, nawet wybijanie szyb w mieszkaniach czy też smarowanie klamek nieczystościami, żeby dać sygnał, że strzeżcie się, bo są tacy, co… Natomiast „Zawisza”, no to wiadomo, że miała też… Poza tym były programy szkoleniowe przygotowujące do przejścia wiekowego do grup starszych, więc były programy, były instrukcje opracowywane, tak jak na przykład przez nasz ośrodek, przez drużynę tak zwaną Huragan i zespół z ośrodka „Osa”, który opracował zasady walk w mieście jako przygotowanie do tego, które miało się [odbyć], a zapowiadane już było u nas od maja 1944 roku oficjalnie. Mam rozkazy tutaj w tym zbiorze, który chcę przekazać, i nawet tę instrukcję, zdjęcia na przykład z tych akcji, które wykonywała „Zawisza”, napisy podnoszące ducha. Mam takie zdjęcie „Polska zmartwychwstanie”, które wykonaliśmy na trzech domach w pobliżu kościoła w Rembertowie, w czasie uroczystości kościelnych związanych z Bożym Narodzeniem. Tak że jak ludzie wyszli z [kościoła], to natknęli się na napis „Polska zmartwychwstanie”, a zrobiliśmy to potem w kilku miejscach, potem oczywiście nas mieszkańcy i właściciele tych domów „błogosławili”, bo musieli te [napisy] zamazywać, ale ten napis był w takim miejscu, gdzie wiedzieliśmy, że posterunki żandarmerii czy wojskowe pomocnicze miały jakieś trasy. To było niedaleko, ale na takim uboczu, że na tym zdjęciu jest drugi napis świadczący o tym, że on dosyć długo był, bo jest „Milcz! Wróg słucha”. To było właśnie jedno z takich zadań wykonywanych przez starszych trochę „zawiszaków”, nie tych najmłodszych dwunastolatków, ale czternastolatków czy piętnastolatków.
- Czy zachował pan w pamięci nazwiska kolegów z organizacji harcerskiej?
Tak, oczywiście. Kolegów miałem mnóstwo, bo od 1943 roku, jako już komendant roju „Zawiszy” „Grunwald”, miałem pięć drużyn po dwudziestu paru do trzydziestu chłopców, to było 168 chłopców, i miałem pięciu drużynowych.
- Kiedy pan został komendantem, w którym roku?
W 1943 roku. Daty dokładnie nie pamiętam, ale rozkazy też na to… Przede wszystkim miałem dobrą pamięć, więc jakkolwiek nie znałem nazwisk, ale z pseudonimów to dosłownie znałem 168 chłopców. Dzisiaj oczywiście ta pamięć [zawodzi], ale do dzisiaj, jeśli chodzi o drużynowych, to każdego z nazwiska i z pseudonimu pamiętam. Pamiętam nazwy i numery drużyn. Była drużyna nr 22 imieniem Józefa Piłsudskiego, w której drużynowym był Tadeusz Karpiński, pseudonim „Andrzejek”, „Lew”, bo był bardzo energiczny, odważny, ale niewielkiego wzrostu, więc został „Andrzejkiem”, ale że miał ambicję być wielkim wodzem swojej drużyny, więc jak przyszedł czas, że skończył kurs przodowników… To znaczy to były kursy drużynowych, jak, powiedzmy, drużynowy po próbie, to był pierwszy stopień instruktorski, to w okresie okupacji był przodownik, pierwszy stopień instruktorski. On wtedy, po zakończeniu kursu, przyjmuje pseudonim „Lew”, no i potem „Andrzejek” nie istniał, tylko jaki pseudonim – „Lew”. Druga drużyna, czterdziesta czwarta, to była drużyna, którą ja organizowałem, już byłem jej drużynowym, a po tym drużynowym 44. drużyny był przodownik „Marek”, pseudonim „Marek”, nazwisko Waldemar… Uciekło mi.
- Może później pan sobie przypomni. Czy pamięta pan inne osoby?
To taka postać, która… Romanowski, Waldemar Romanowski, a dlatego pamiętam jego, że on potem w Powstaniu brał udział nie w Rembertowie, a na terenie Warszawy, w Zgrupowaniu „Chrobry II”. Potem dostał się do niewoli, potem został wyzwolony przez armię amerykańską i służył potem w oddziałach armii polskiej, i w ramach tego studiował na politechnice w Londynie, i nie wrócił potem do kraju, tylko przeniósł się w ramach reorganizacji Sił Zbrojnych na Zachodzie do Kanady. Do dzisiaj trzymamy z nim kontakt, jest członkiem naszego koła, jest też członkiem koła kombatanckiego w Montrealu, ale z nami kontakt do dzisiaj trzyma.
- Czy na terenie Rembertowa działały jeszcze inne organizacje?
Tak, oczywiście, ale chciałbym skończyć, bo podałem w tej chwili dwie drużyny. Była jeszcze sześćdziesiąta szósta, w której był przodownik Zenon Kacperski, pseudonim „Witek”, drugi pseudonim „Sęp”, i 88. drużyna, drużynowy… Czy ja przy dwudziestej drugiej nie podałem Karpińskiego?
Osiemdziesiąta ósma to była właśnie drużyna „Andrzejka” Karpińskiego, Tadeusza Karpińskiego, „Andrzejka”, „Lwa”. Potem następna, to już była czwarta, i była drużyna setna, numer sto, drużynowy Kazimierz Rosik, czyli przodownik, pseudonim „Zdzisław”, i drugi pseudonim… już też sobie nie przypomnę w tej chwili, nie pamiętam. Tak że to było te pięć drużyn, które mi podlegały, z którymi różne zadania wykonywałem. Potem z tych drużyn w okresie Powstania została zorganizowana Harcerska Służba Pomocnicza, dziewięć oddziałów, które brały udział w działaniach pomocowych (tak je nazywaliśmy) dla Powstania, które wykonywały ochotnicze pododdziały III Rejonu AK „Dęby”, a z którymi współpracowały właśnie pododdziały, takie dziesięcioosobowe pododdziały, dziewięć takich pododdziałów było w tej… Około stu chłopców było zorganizowanych w Wojskowej Służbie Pomocniczej, to się nazywała w nomenklaturze kryptonim „Mafeking”.
- Gdzie pana zastał wybuch Powstania? W Rembertowie pan był?
Wybuch Powstania [zastał mnie] w Rembertowie, tak.
- Od kogo pan dowiedział się, że rozpoczęło się Powstanie, że ma wybuchnąć Powstanie?
Że w ogóle wybuchnie, kiedy, to się dowiadywałem od przełożonych i rozkazami, które jako drużynowy i potem komendant roju otrzymywałem albo wyciągi rozkazów, tak że już od maja przygotowywaliśmy się do tego, że Powstanie [wybuchnie]… Nie wiadomo, kiedy godzina „W” nastąpi, ale że nastąpi, to [wiedzieliśmy]… O wybuchu to pierwsze pogotowie powstaniowe u nas było 26 lipca 1944 roku, a potem przekazano nam instrukcje, że mamy się [przygotowywać] w związku z nadciągającym frontem, bo zbliżał się front. Potem, już w czasie Powstania, to działaliśmy na linii, na drugiej linii frontu niemieckiego, gdzie działała III dywizja piechoty armii niemieckiej. Tak że to, że jesteśmy w stanie pogotowia, to było dopiero 27 lipca, i to było pierwsze wydanie rozkazu do wzmożonego pogotowia, a o wybuchu Powstania to się dowiedzieliśmy, jakkolwiek pierwszy rozkaz był 31 lipca, który potem został odwołany i została godzina „W” wyznaczona na siedemnastą 1 sierpnia. U nas się tak złożyło, że łącznicy komendantowi III Rejonu przynieśli jednocześnie z przesunięciem godziny dosłownie… Wspomina to też komendant rejonu, czy jak wtedy było – komendant Pułku „Dęby”, bo siły zostały zorganizowane w związku z tym, że mieliśmy wobec garnizonu, który liczył ponad dwa i pół tysiąca ludzi, to rejon został rozwinięty do pułku, w liczbie 2380 ludzi. Z tym że stan uzbrojenia był na dziesięć procent.
Z tym że część uzbrojenia między innymi i nasze grupy przed samym Powstaniem transportowały do Warszawy. Tak że mimo że nie było dużo, to jeszcze w przewidywaniu, że linia frontu była wówczas kilka kilometrów, właściwie na linii Wesołej, stacji kolejowej Wesoła, czyli Wesoła, Groszówka, Miłosna. Potem ta harcerska służba (wojskowa służba pomocnicza) brała udział w operacjach czy działaniach pomocowych, które były tworzone nie z organicznych pododdziałów, na przykład pluton, tylko często był powoływany pluton czy drużyna ochotnicza, tak że to byli [ludzie] z różnych pododdziałów. Oczywiście oficer albo podchorąży był i takich wypraw było właściwie trzy, bo po pierwszym pogotowiu, jakie zostało ogłoszone przez naczelnictwo „Szarych Szeregów” rozkazami, to było ograniczone, moment taki koncentracji, na której dowiedzieliśmy się, że broni nie będzie. Wobec tego niektórzy z naszych kolegów poprosili o pozwolenie… Ponieważ mieli kontakty, tak jak ja chodziłem do szkoły, miałem kontakty z pododdziałami „Szarych Szeregów”, i tak było i z innymi kolegami, którzy poprosili, dostali zezwolenie i cała grupa, 28, 29 i 31 lipca, jeszcze ostatni 31 lipca, jak już przed zamknięciem przeprawy przez Wisłę… I potem właśnie działali, walczyli w takich pododdziałach, jak „Chrobry II”, „Gurt”, Batalion „Zośka”, „Czata 49” i jeszcze w wielu innych, pojedynczych jeszcze wielu innych, na przykład na Mokotowie w Pułku „Baszta”, do którego przeprawił się jeden z pododdziałów ochotniczych z III Rejonu, pod dowództwem sierżanta podchorążego „Dżemsa”, który [był] z pełnym uzbrojeniem, bo to był oddział dywersji bojowej, tak zwanej kompanii warszawskiej III Rejonu AK „Dęby”. Tak że walczyli na Mokotowie, Czerniakowie, w Śródmieściu. Na przykład, jeżeli chodzi o „Gurt”, to właśnie w Śródmieściu.
- Jakie były pana losy w tym czasie?
Pełniłem funkcję zastępcy komendanta Harcerskiej Służby Pomocniczej, której komendantem był komendant ośrodka, czyli komendant proporca, harcmistrz podporucznik Władysław Szefler, pseudonim „Wład”.
- Jak pan wspomina dowódcę?
To był wybitny wychowawca harcerskiej młodzieży, człowiek nieskazitelny, człowiek odważny, bardzo odważny. Śmialiśmy się nawet, że w czasie niektórych akcji, jak wiedział, to wychodził, żeby obserwować, żeby ewentualnie [wiedzieć], jak ci jego chłopcy pełnią służbę. Zmarł niedawno, w 2005 roku, a do tego czasu pracowaliśmy w ramach Stowarzyszenia Szarych Szeregów, w ramach Światowego Związku [Żołnierzy AK], w kole Rembertów „Dęby”, tak że dalej jeszcze zdrowie miał mocno nadszarpnięte, bo i prawie oślepł, i ze słuchem było nie w porządku, ale cały kontakt nie służbowy a przyjacielski kontynuowaliśmy.
- Jak zapamiętał pan wejście Armii Czerwonej do Rembertowa?
Wejście Armii Czerwonej zapamiętałem tak: moje miejsce m.p. w czasie Powstania było przy torach kolejowych Warszawa–Mińsk czy dalej Moskwa, w domu parterowym, w którym po wysiedleniu… Bo 15 lipca z tego osiedla i z innych osiedli dalej, Wesoła, Sulejówek, wysiedlono do Rembertowa i miano wywozić potem, ale front utknął na Wiśle i te zamiary Niemców nie zostały zrealizowane. Tak że ludność Rembertowa wzrosła do czterdziestu tysięcy. Ewakuowano i od strony Otwocka, to znaczy Wawer, Miłosna i tutaj dalej, tak że było chwilami głodno. Było głodno i było nawet tak, że III Rejon wspomagał zapasami, bo było nagromadzone w szpitalu miejskim, gdzie ordynatorem był komendant ośrodka „Dęby” czy w końcu Pułku „Dęby” – to był lekarz, to był Franciszek Amałowicz, pseudonim „Tatar” – i były akcje gromadzenia zapasów w szpitalu na korzyść nie tylko szpitala, ale i sił rejonu. Był taki [skok] na przykład, kiedy wyprowadzono na boczne tory dwa wagony cukru i w nocy przetransportowano na meliny jako zapasy mobilizacyjne; był taki, że były zakłady, które produkowały dla Niemców, zakłady Putrzyńskiego, które konserwy [produkowały], więc była taka akcja, gdzie zarekwirowane [zostały] duże ilości konserw mięsnych, wołowiny i baraniny. Na przykład potem już, w czasie Powstania, była taka akcja, że w zakładach Putrzyńskiego było sześćdziesiąt baranów, i też nasi znający się trochę i pracownicy dokonali rzezi tych sześćdziesięciu baranów i przetwory zostały w szpitalu. Wtedy już były dwa szpitale polowe Pułku „Dęby”, tak że i dla tych szpitali, ale i dla ludności, były też punkty, gdzie wydawano te wyroby dla ludności, bo jak mówię, było głodno.
- Jak pan zapamiętał wejście Armii Czerwonej?
Zapamiętałem to wejście tak, jak mówię – to miejsce było przy torze i 12 września do tego domu taki spory oddział frontowy cofającego się frontu wszedł na kwaterę, i w nocy był nalot, a tam było zgromadzone sporo ludzi, były duże piwnice, cały [budynek] był podpiwniczony, były schrony, a ten pododdział zajął wszystkie miejsca z oknami wybiegającymi na tory kolejowe i na przedpole. Wówczas były wycięte lasy, tak że do osiedla Grzybowa–Zielona był widok i tam co jakiś czas były stanowiska erkaemów, cekaemów. Nagle nalot, ponieważ tam było sporo ludzi i duszno, wrzesień wtedy był ciepły, z tych schronów wyszliśmy i jeden z podoficerów niemieckich wyszedł, był to Ślązak. Staliśmy i szum nagle, i słyszy się, że lecą bomby, bo to były naloty bez użycia silników, tych tak zwanych dwupłatów, kukuruźników radzieckich, tak że one bezszelestnie po prostu z lekkim szumem nadlatywały nisko i zrzucały na przykład granaty. I taki właśnie był moment, że ten podoficer: „Cofać się!”. To był Ślązak, więc po prostu próbował… Myśmy starali się przez drzwi, to były podwójne drzwi, ale ponieważ była [spora] grupka, więc tłok, on został na końcu, i został odłamkami zsiekany tak, że po tym dłubał z rąk, z twarzy, no a myśmy, ja na przykład to w ubraniu, tylko [miałem]… On po prostu nas osłonił. To było 12 września i rano ruch się zaczął, a w pobliżu stały baterie konne, stanowiska artylerii lekkiej konnej były, i zaczął się szum, jeszcze ciemno było i zobaczyliśmy, że spienione konie, zaprzęgi, bo to było sześć koni do działa, bo to jaszcz i działo, i z linii frontu się te pododdziały unoszą. Ale ci dalej jeszcze byli. Po pewnym czasie rozmawialiśmy, on Ślązak, opowiada mi, że on próbowałby zdezerterować, ale są informacje, że z miejsca Niemcy rozstrzelają, tak że mówi: „Co bym ci tu dał?”. Wyciągnął pałatkę, płaszcz-namiot taki i dał mi to. Dał mi to i mówi: „Już się wynosimy”. Zebrał tą swoją [grupę] i pomaszerowali.
Nie minęła godzina, to była gdzieś godzina chyba koło czwartej, a koło piątej godziny, już tak staliśmy grupką przed furtką tej posesji, gdzie stał ten dom, i grupka Rosjan okazuje się:
Zdrawstwujtie, zdrwastwujtie! Giermańców niet? –
Niet. Tak zaczęło się to pseudowyzwolenie. To byli Rosjanie, potem już wkroczyły pododdziały 1 Armii, szczególnie na Rembertów, potem i tu, i zaczęło się rozkonspirowanie. To znaczy zebrał nas komendant Szefler, no i jesteśmy w tej chwili pod nową okupacją. Mówi: „Nie wiadomo, jak to będzie, ale jak widzicie, są przedstawiciele czy grupy żołnierzy armii polskiej w tej chwili i wobec tego zwalniam was z przysięgi, i przestajemy konspirować, i bierzemy się za robotę”.
To było 15–16 września. Oczywiście zaraz się jeszcze nie [poddaliśmy], bo to zaczęliśmy się… Bo były przecież te branki. Część z naszych chłopców zostało wywiezionych do obozu przejściowego w Pruszkowie, a potem do Niemiec, w różnych obozach i w różnych częściach Niemiec zostali wyzwoleni. Tak że między innymi właśnie trzech moich drużynowych nie wróciło. Jeden z tych drużynowych w trzecim dniu Powstania walczył w Zgrupowaniu „Chrobry”, został ciężko ranny, no a inni… Wielu też zostało rannych, ale część jednak potem wracała. Tak że rozwijaliśmy się etapami. Najpierw powołał tak zwaną piętnastkę, taką drużynę założycielską, drużynę imieniem Zawiszy Czarnego, no i było nas piętnastu takich założycieli. Potem w miarę zgłaszania się to powstał taki hufiec, ale w strukturze plutonu. Było to takie hobby, które też jednego z naszych kolegów w ostatnim okresie, podharcmistrza Tadeusza Nawrota, pseudonim „Marian”, „Rosomak”, który miał takie hobby, które wyniósł z przedwojennej służby harcerskiej w jednej z drużyn w Warszawie, która miała organizację właśnie plutonów, nie drużyn i zastępów czy jak w czasie okupacji, to były drużyny, które miały kryptonim rodziny, a zastępy to były patrole. Tak że też właśnie tym dał się przekonać Szeflerowi, że zaczął organizować i powstało właśnie szereg plutonów. Jednym z plutonów byłem ja. Trwało to stosunkowo krótko, bo hufiec zaczął się rozrastać, powstały drużyny, powstały zastępy.
- Organizacje te tworzono w 1944 roku czy w 1945?
W 1944.
- To były jawne organizacje, jawnie działające?
Tak, tylko właśnie w związku z tym było potem tak, że na przykład jak weszły na nasz teren oddziały NKWD, to były wycieczki (w cudzysłowie), że prowadzimy dalej konspirację, i między innymi wielu z nas tak miało, jak i ja, że w końcu musiałem przenieść się do Wrocławia. Uczyłem się tam wtedy we Wrocławiu i odsiedziałem swoje w więzieniu, parę miesięcy. To też zrobiono taką prowokację, no i tyle.
- Tutaj w Warszawie czy we Wrocławiu?
Nie, we Wrocławiu. Tutaj, po przyjeździe, bo wielu nas wyjechało z takich samych względów do Wrocławia. Była cała grupa rembertowiaków we Wrocławiu, i przyjechaliśmy na ferie zimowe do domu, i zrobiliśmy sobie spotkanie „piętnastki”. Jak zrobiliśmy to spotkanie „piętnastki”, to nas zgarnęło UB, ale wsadziło tylko na czterdzieści osiem godzin, bo właściwie nic nie znaleźli, żadnych dowodów. Władysław Szefler był wtedy już radnym w miejskiej radzie w Rembertowie, no i znowu nauczycielem w jednej ze szkół, no i jako radny po prostu załatwił to, że nas zwolniono. Ale nie dano spokój, tylko poszły za nami do Wrocławia i zrobiono nam właśnie taką prowokację, że w rezultacie całą grupę zamknięto. Ale że we Wrocławiu byłem instruktorem i też byłem w komendzie chorągwi Wrocław Miasto referentem drużyn, że byłem wychowawcą w domu dziecka RTPD, prowadziłem tam drużynę harcerską, no i jako instruktor z komendy hufca po prostu miałem interwencje raz z komendy chorągwi, a dwa z Robotniczego Towarzystwa Przyjaciół Dzieci, w którym właśnie w tym domu pracowałem… Tam był też dyrektorem… Tylko nazwisko pamiętam, harcmistrz… Już nawet w tej chwili nazwiska nie pamiętam. Tak że mnie wyciągnięto po stosunkowo krótkim okresie. Natomiast innym zrobiono proces, w którym też w rezultacie zostali uniewinnieni, ale co odsiedzieli, to odsiedzieli, a tam nie było wesoło, bo jak mnie tam trzymali, to mogę powiedzieć, że moment był taki, że byłem w śmiertelnym strachu, bo siedziałem w celi ze skazańcem już w tej chwili, który czekał na pluton egzekucyjny. Ale skończyło się to szczęśliwie w rezultacie i ponieważ wśród tych kolegów rembertowiaków był też syn pułkownika Polca, który wtedy wrócił z niewoli i pracował w Sztabie Generalnym, i jak się dowiedział, że syn siedzi, no to wziął sobie upoważnienie do skontrolowania w tej chwili służb współpracujących z wojskiem, no i zjawił się tam. Między innymi dopomógł w działaniach tych instytucji, o których mówiłem. W rezultacie dla mnie się skończyło szczęśliwie, że mogłem się pozbyć tego lęku…
- Ta organizacja, którą pan tworzył w Rembertowie, przetrwała po wyjeździe pana?
Tak, hufiec tak, oczywiście. Hufiec się potem rozwijał i do 1946 roku pracował bardzo prężnie.
- Jakie zadania w tym czasie mieli harcerze, już po wojnie?
Były różne zadania, na przykład tak, jak mówiłem, że na styku czy w przestrzeni między granicami Rembertowa a cmentarzem rembertowskim był las, który został wycięty, to harcerze potem sadzonki [sadzili]. Dzisiaj kilkudziesięcioletni las jest na tym miejscu, który oddziela Rembertów od cmentarza, zresztą też bardzo rozbudowanego, gdzie są groby, które w tej chwili czcimy, obchodzimy tam święta zmarłych, bo jest kilkudziesięciu kombatantów, którzy w czasie wojny zginęli i zmarli po wojnie. To jeden z przykładów. A poza tym, no to wiadomo, że był taki okres, że było tworzenie najmłodszych grup zuchowych, więc instruktorów z tych starszych grup. Mówię o tym koledze, który był w czasie Powstania w Bojowych Szkołach, w grupie Bojowych Szkół, syn tego pułkownika Polca, Janusz Polc, to on potem był właśnie wodzem zuchów, wodzem grupy zuchów tam właśnie, w tym hufcu Rembertów.
Poza tym wiadomo, że w szkołach, na przykład samopomoc uczniowska była przez harcerzy mocnych… Tak bym w tych kilku przykładach scharakteryzował. Było na pewno wiele innych [działań], udział w dokumentowaniu pamięci o bohaterach. Rembertów dzisiaj ma wiele tych [miejsc], nie tylko pomnik bohaterów obrońców radiostacji, ale pomnik akcji „Wieniec”, tych pięćdziesięciu powieszonych, jest pomnik. Jest pomnik drugiej konspiracji, czyli „Jaworzniaków”. Jest pomnik zamordowanych „Zawiszaków” 26 czerwca 1944 roku. Cała grupa została aresztowana, zamęczona, ale uczeni, jak się trzeba bronić. Potem, w 1945 roku ich ekshumowano, powybijane zęby, połamane żebra, połamane nogi… Są ulice bohaterów, jest ulica Bohaterów Radiostacji, to znaczy podharcmistrza Bochyńskiego. Jest ulica tego drugiego „Luńka”, pseudonim „Luniek”, czyli to nie był podharcmistrz, ale to był podchorąży. Potem ulica „Zawiszaków”, ulica Komandosów, cały szereg, i dalej ta akcja trwa. Jesteśmy w kontaktach z władzami w tej chwili dzielnicy i nowopowstające dzielnice pytają nas się, jakiego bohatera [uczcić]. Ostatnio została nadana ulica organizatora harcerstwa konspiracyjnego w Rembertowie, harcmistrza porucznika Gregorkiewicza, Antoniego Gregorkiewicza, w pewnym okresie komendanta prawobrzeżnej komendy chorągwi mazowieckiej, czyli Ula Puszcza.
Warszawa, 5 czerwca 2012 roku
Rozmowę prowadziła Elżbieta Trętowska