Nazywam się Wiesław Mielus. Urodziłem się 28 sierpnia 1939 roku, trzy dni przed wybuchem wojny. Mój ojciec był prawnikiem, porucznikiem rezerwy i poszedł na wojnę. Powołanie na ćwiczenia miał gdzieś w maju czy w kwietniu, miał iść tylko na dwa miesiące. Niestety zagrożenie było takie, że został w wojsku i służył w Armii [„Pomorze”], brał udział w bitwie nad Bzurą i przy wycofywaniu się wojska w lasku Młocińskim zaatakowały ich sztukasy i tam zginął 19 września. Więc w ogóle mnie nie znał, nawet nie wiadomo, czy poczta polowa doszła do niego, że ja się urodziłem.
Kazimierz.
Tak, myśmy ten grób odnaleźli. Mój syn dzięki szperaniu w archiwach odnalazł grób ojca. Całe życie moja mama go szukała… Znaczy… całe życie… – na początku, w latach czterdziestych i pięćdziesiątych, potem już zrezygnowała. A mój syn jakieś pięć, sześć lat temu znalazł ten grób w zbiorowej mogile żołnierzy z września 1939 roku na cmentarzu Wawrzyszewskim. I ciekawostka, moja mama umarła w 2007 roku, miała dziewięćdziesiąt [pięć] lat i do końca nie wiedziała, gdzie jest ojciec, a syn to gdzieś znalazł koło w 2016 roku i leżą od siebie 150 metrów. Mój ojciec w mogile takiej żołnierskiej, gdzie jest napisane: „Podporucznik rezerwy Kazimierz Mielus”.
Mieczysława.
Zaręba.
Tak, tak. Mama wzięła ślub w 1938 roku, ja się urodziłem w 1939 i tak się to złożyło. Ale dlaczego chciałem o tej dacie też powiedzieć? Bo 2 września, już wojna wybuchła, z tego co słyszałem z opowiadań, wieźli mnie do chrztu, w kościele Świętej Katarzyny. To bardzo znany kościół, tam ksiądz Maj był proboszczem przez wiele lat. Taksówką jakoś [mnie wieźli], taksówki jeszcze jeździły, z tego co słyszałem. I w tym czasie był nalot bombowy na Okęcie. Ja nie wiedziałem, kiedy to było. Mówili, że gdzieś tak we wrześniu. Odszukałem w archiwach, to było 2 września. I znalazłem tę datę, dlatego że zawsze mówili, że bomby gdzieś grzały, bali się, że te bomby na nas spadną, jak mnie wieźli. A okazało się, że to był wielki nalot na lotnisko Okęcie, właśnie tego dnia, kiedy [jechali] na chrzest. Wtedy trzeba było jak najszybciej na ten chrzest pojechać, bo wiadomo było, dzieci trzeba ochrzcić. Wtedy to była pierwsza rzecz, to dziecko żeby ochrzcić, żeby w razie czego to poszło do nieba.
Ja się urodziłem na ulicy Wita Stwosza, w domu, który mój dziadek zbudował. Dziadek był takim fabrykantem, można powiedzieć, przedwojennym.
Nazywał się Michał Zaręba.
To był tata mamy, tak, tak, tak. No i dobrze się dziadkom powodziło i zbudowali kamienicę na ulicy Wita Stwosza, ja się tam właśnie urodziłem. Do tej pory ten dom stoi i tam nawet duża część mojej rodziny mieszka. Nawet też rozbudowany trochę jest ten dom w porównaniu z tym, jak był zbudowany przez dziadka, bo cały czas budowa była, [zakończona] kilkadziesiąt lat po wojnie, gdzieś dopiero w latach 90.
Więc ponieważ ojca nie było, w tym czasie to nikt nie wiedział, co się z nim stało, czy żyje, czy gdzieś w oflagu, czy zginął… Dopiero pod koniec wojny [mma] o tej sprawie się dowiedziała. Ponieważ ciężko było, więc dziadek powiedział: „Jedźcie do…”, tam skąd on pochodził, na wieś, w okolicach Miechowa. No i moja mama w zasadzie tam głównie była ze mną, ale na lato żeśmy tu przyjeżdżali. I akurat to lato, kiedy wybuchło Powstanie, też żeśmy przyjechali. Gdzieś na początku lipca żeśmy przyjechali. Ja nie wiem tego, kiedy, w jakim miesiącu, ale w lecie. No i wybuchło Powstanie, jak ja tutaj byłem. A tak normalnie te zimowe, ciężkie okresy, tośmy spędzali tam.
Nie, stamtąd nic nie wiem. Ja dopiero pierwsze takie obrazy, które znam, to właśnie z tego ostatniego mojego pobytu, jak miałem już prawie pięć lat skończone. Mogę powiedzieć, co pamiętałem przed Powstaniem.
Otóż pamiętam taką scenę, której nikt u mnie w rodzinie nie pamiętał (dopytywałem się nawet). Na ulicy, przy której mieszkałem, była gruntowa droga. […] Na gruntowej drodze stały jakieś pojazdy mechaniczne i stał czołg. Tak myślę, że czołg, bo na tej lufie tego czołgu Niemiec zrobił sobie z pasów, przypuszczam, to były pasy od spodni, taką huśtawkę i się kołysał. Mnie to strasznie zaintrygowało, jak on na tej lufie się kołysał. I te gąsienice ogromne. Bo ja byłem mniejszy od tych gąsienic czołgu. To pamiętam sprzed [Powstania]. A to na pewno musiało być jeszcze przed Powstaniem. To jest jedyna rzecz, którą pamiętam przed Powstaniem, właśnie w zabawę Niemca na czołgu. I to stało u nas przed domem na ulicy. Co one tam robiły, nie mam pojęcia. Czy wycofywały się gdzieś z frontu wschodniego już, czy coś, nie wiem.
Wtedy to się mówiło Służew. Teraz też jest taki nawet przystanek, ale to należało do Mokotowa. To było bardzo blisko dawnego Dworca Południowego, z którego wąskotorowa kolejka szła aż przez Piaseczno i tam się rozgałęziała część do Nowego Miasta, na Grójec, a część do Góry Kalwarii.
No tak, [kolejka] grójecka.
Oczywiście. Przecież ona chodziła jeszcze w latach sześćdziesiątych, więc pamiętam.
Jechałem wielokrotnie. To znaczy już po wojnie, po wojnie.
Tak.
Nie, ja sobie coś przypominam, że myśmy gdzieś w piwnicy siedzieli, nie wiem dlaczego. I pamiętam ten moment, w którym… Powiem tak. Wiem, że przyszli Niemcy (potem już dowiedziałem się, którego dnia to było, ale wtedy nie wiedziałem, to podobno było piątego) i wszystkie kobiety z dziećmi, mnie z mamą też, wygonili. Z tego co wiem, to mężczyźni zostali tam, kilkoro mężczyzn, i ich rozstrzelano na podwórku. A nam kazali iść. Myśmy szli tą ulicą Wita Stwosza. I teraz pamiętam taką rzecz. Z lewej strony taki ogromny płonący dom był, to on wyglądał jak taka rozżarzona kupa, czyli on już był jakby zwalony i ten ogień wszędzie wylatywał. To było z lewej strony ulicy. Myśmy szli na południe, w kierunku Fortów. I gdy doszliśmy do alei Lotników, to pamiętam taką rzecz. Z lewej strony był taki dom, była taka furtka i z tej furtki zwieszał się dzwonek, nie wiem dlaczego, wyrwany. Ja byłem taki mechanik. Do tej pory mam manualne zdolności, złota rączka. I wtedy tylko fascynował mnie ten dzwonek, żebym go rozebrał, co tam w środku jest. Nic mnie więcej nie interesowało. Te huki, pamiętam ten… Pamiętam też moment, jak z mamą żeśmy leżeli długo w jakichś krzakach. Potem się dowiedziałem, że to były w Fortach. Podobno mnie strasznie komary pogryzły. Ja tego nie pamiętam. Pamiętam też taką scenę, że w pewnym momencie mama ze mną stanęła i poszła w tłum ludzi. Okazało się, że to były same kobiety. Tego nie kojarzyłem, że to kobiety. One stały na rogu Puławskiej i alei Lotników. Po drugiej stronie jeszcze wtedy tej Wałbrzyskiej dzisiejszej nie było. Nie było, nie było. Tam kolejka zresztą chodziła, przecinała i ten tłum stał. I pamiętam, że myśmy gdzieś poszli. I okazuje się, że spędziliśmy noc na Wyścigach, w jakimś miejscu na Wyścigach, w jakimś baraku czy w jakichś budynkach powyścigowych. Tego też nie pamiętam, bo widocznie spałem, tylko mama mi mówiła, że cały czas myślała, że nas rozstrzelają. Ale potem… Pamiętam, że następnego dnia żeśmy dość długo szli. Okazało się, że ci Niemcy jacyś, nie wiem, dostali rozkaz albo byli jacyś inni, powiedzieli: „Idźcie sobie”. I ten cały tłum kobiet poszedł do Pyr i ja spędziłem właśnie Powstanie w Pyrach.
Z Pyr pamiętam takie historie: Pamiętam z daleka Warszawę, która się paliła, takie dymy tam się snuły na północy. Pamiętam scenę taką, która najbardziej zafascynowała mojego syna – pamiętam walkę samolotów. Musiały to być myśliwce, bo krążyły jeden za drugim, tak w kółko. Pamiętam, że został zestrzelony jeden myśliwiec, czarny dym leciał za tym samolotem i on wpadł do lasu i tam taki dym się zrobił. A ja wtedy myślałem: „Oj, chciałbym tam być, bo fajne zegary są w tym samolocie, bym je rozebrał”. Co za pomysł mi wpadł. I z tego samolotu wyskoczył spadochroniarz. Musiał to być sowiecki samolot, bo Niemcy, którzy byli tam, strzelali do tego spadochroniarza. Strzelali, normalnie wzięli karabiny i do niego strzelali. I on tak leciał, leciał, leciał, leciał. Nie wiem, czy zastrzelili go, czy nie, w każdym razie gdzieś tam spadł. Drugą scenę pamiętam stamtąd, że… Myśmy mieszkali, mama mi zawsze mówiła, przy ulicy Leśnej. I ona przechodzi dalej w las i tam w lesie, z tego co wiem, była przed wojną ta szkoła szyfrowa, tych trzech słynnych polskich [matematyków], co Enigmę rozwiązali. Ale Niemcy to oczywiście zajmowali i tam często jakieś samochody wojskowe jeździły. Ja pamiętam, oni tam przyjeżdżali, to tak… Mnie interesowały te samochody głównie, które jeździły, bo to były samochody opancerzone, może nie opancerzone, ale karabiny na nich były. Bo jak żeśmy kiedyś w lesie byli, nie wiem po co, czyśmy zbierali grzyby, czy po prostu, nie wiem, jakiś spacer, czy jagody, to ci Niemcy z daleka nagle serię karabinów do nas puścili, „łuuu, łuuu” i po tych drzewach. Huk, tutaj, wszystkie te liście lecą. Myśmy padli tam na ziemię, mama przerażona. Taką scenę pamiętam. I ostatnią rzecz z Pyr, którą… Pamiętam taką rzecz, że tam jeździł ulicą, tą główną, to chyba Puławską, taki Niemiec. Mama mówiła, że to jest bardzo zły Niemiec. On jeździł taką bryczką. Potem okazało się, że dlatego zły, że dziewczyny jakieś wypatrywał, polował na te dziewczyny. Ja pamiętam tę bryczkę. Jak przejeżdżałem, mama mówiła: „Oj, to bardzo zły Niemiec, uciekajmy. Idźmy stąd”. I jedną rzecz jeszcze z tych Pyr pamiętam. Ten dom do tej pory istnieje, jest niedaleko restauracji Baszta, po lewej stronie, taka czerwona kamienica. Istnieje, mimo że wszystko jest inne, to istnieje. W tym domu byli żołnierze i to byli Węgrzy. Ja pierwszy raz w życiu… Ja dostałem od nich jakiś smakołyk. Wydaje mi się, że to była czekolada, bo jak po latach pamiętam smak, pierwszy raz w życiu coś takiego jadłem, od tych Węgrów. No, pamiętam jakieś gąsienice straszne, które tam po tych schodach chodziły, tam gdzieśmy mieszkali. I co jeszcze z tych Pyr pamiętam? Pamiętam, że w pewnym momencie, ale nie wiem jak, nie wiem gdzie, nie wiem, z jakiego dworca, myśmy ruszyli przed tą zimą, tam gdzie moja mama spędzała zimy, w okolicach Miechowa. I byliśmy na jakimś dworcu. Może to był w Piasecznie dworzec, bo przecież kolejki wtedy nie chodziły. I na tym dworcu, pamiętam, że gdzieś w rogu tak staliśmy, i taki patrol niemiecki przechodził po tym dworcu. No bo w mundurach byli, no to musieli być Niemcy. I pamiętam też taką scenę, że jak był peron, to na następnym torze czy jeszcze następnym stały wagony towarowe. Jaki to musiał dworzec być, nie mam zielonego pojęcia. W tych wagonach towarowych przez kratki okien widać było ludzi i ludzie mówili, że to są więźniowie, do Oświęcimia jadą. Ale czy oni do Oświęcimia jechali, czy gdzie indziej? Tak ludzie mówili: „Ojej, to biedni ludzie, do Oświęcimia”. To są wszystkie sceny, co pamiętam. Miałem tylko pięć lat. […]
Tak.
Tak, brał udział… To był mąż siostry rodzonej mojej mamy. Nazywał się Julian Gorzko. On tu na pewno gdzieś w archiwach jest. Legenda, mówiono w rodzinie, że on był w śródmiejskich oddziałach. No nie wiem, czy to prawda, czy nieprawda, że był w tych oddziałach związanych ze zdobyciem gmachu PAST-y. On miał stopień chyba kapral, a potem jest… […] plutonowy, o, do tej pory pamiętam. Trzy belki, plutonowym był w AK. Po Powstaniu siedział w oflagu. Przeżył Powstanie, w oflagu i dopiero wrócił do Polski w 1947 roku. On brał udział w Powstaniu na sto procent. […]
Oczywiście, z powojennych, bo ja go przed wojenną nie [znałem], bo on się dopiero związał z siostrą mojej mamy po wojnie. Tak że on w 1948 roku się ożenił z siostrą mojej mamy. To małomówny człowiek był. Oni w ogóle dużo nie [mówili]. Nieraz go wypytywałem, jak to chłopak jeszcze młody, mówię. „A ilu wujek Niemców zabił?”. No co to za pytanie, no. Ale tak się pytałem, to uśmiechał się tylko. On nic nie mówił o Powstaniu. Tylko wiem, chodził często na spotkania swoich kolegów, […] jakichś kombatantów, coś. Nie to, że często, ale spotykał się z nimi od czasu do czasu gdzieś. Oni mieli tam jakieś [zebrania]. Widziałem, legitymację pokazywał, jakąś taką miał, chyba akowską, jeszcze powstańczą czy coś.
A, dziadkowie… Dziadek miał traumatyczne przejścia w ogóle, bo dziadek był wśród tych paru osób, które stały do rozstrzelania. No, tam było cztery czy pięć osób. Myśmy poszli, dziadek został. I dziadek, ponieważ był właścicielem, świetnie znał [teren], tam ogródek był, za ogródkiem jakaś dziura w płocie, kartoflisko i po prostu oni ustawieni tam byli i on im uciekł. Oni mieli ich rozstrzelać i on uciekł, tam się schował między tymi kartoflami i tam potem przeżył. Jak Niemcy wyszli, to on wrócił do tego domu.
Przetrwał. No, przetrwał. On był spalony, wypalony był cały, ale przetrwał. Myśmy go po wojnie odbudowywali. Ja też po wojnie mieszkałem w tym domu. Mieszkałem w tym domu, jak wróciliśmy w 1946, ja wróciłem w 1946 [ze wsi] i do 1964 roku mieszkałem. Całe studia w tym domu mieszkałem, gimnazjum Reytana kończyłem. […] A dziadek się uratował. No ale potem krótkie życie już miał, bo te straszne wspomnienia jeszcze tam… Potem on się schował gdzieś w piwnicy. Niemcy przyszli tam z powrotem, nie wiem, czy sprawdzać, czy jeszcze ktoś żyje, czy coś tam rabować. W każdym razie podobno go gdzieś tam wypatrzyli, ale pomylili się i nie w tą piwnicę, tylko w sąsiednią rzucili granat. To drugie jakby [ocalenie]. W każdym razie babcia… Babcia to była macocha mojej mamy. Bo moja rodzona babcia to umarła dość wcześnie, w latach dwudziestych, w 1927 roku. Macocha, druga żona dziadka, go znalazła, to w ogóle był jakiś… Osiwiał, wcześniej miał ciemne włosy. Już nie doszedł [do siebie], tak że w 1948 roku umarł.
Najbliżsi przeżyli powstanie. Tak, ci, co byli w tym domu. Moja mama, te parę [osób], to wszyscy, tak, tak, przeżyli. Ten dziadek szczęśliwie, no, to można powiedzieć, tak. Ojciec to [poległ] na wojnie, to zupełnie inna sprawa.
W czasie wojny nie, zawiesił w ogóle ten interes. On prowadził taką fabryczkę, to była taka żelazna fabryka, w której robili kasy pancerne, ogrodzenia takie kute jakieś… Praktykował jako dziecko… Ja nie wiem, czy jest w tym prawda, ale rodzinna legenda nosi, że on był w takiej firmie w Krakowie, w której był ten krzyż na Giewoncie robiony. On jako czeladnik praktykował w tej firmie.
Tak, założył. On miał [talent] i do interesów, i do tego. Miał jednego czy dwóch wspólników, założył taką fabryczkę na ulicy Olszewskiej. Ta fabryczka po wojnie została oczywiście od razu [uruchomiona]. On tam zatrudniał, chciał ruszyć ten cały interes, ale takie czasy były, przyszli tam jacyś, może nie robotnicy, tylko… w każdym razie go pobili, że on jest fabrykant i tak dalej. I to pobicie i jeszcze te traumatyczne przeżycia spowodowały, że przedwcześnie umarł, w 1948 roku. Ta fabryczka została przez wiele lat… Tam były jakieś warsztaty MSW. No i tam widać, bo myśmy tam przechodzili często bramą, patrzyliśmy, bo to kilkupiętrowy budynek, taka czerwona [cegła], w ogóle zabytkowy. Wie pani, ona istniała, nie była zburzona, bo to blisko Puławskiej. Tak z sentymentem się patrzyło na to, że tam brama żelazna, wartownik jakiś stał, bo to milicyjne historie były. A potem to przejęto w dziewięćdziesiątych latach, jakaś szkoła tam jest. To jest otynkowane w ogóle inaczej, ten budynek. Ale cały ten szkielet na pewno istnieje, nawet jak uruchomili tę szkołę. Nie, tam były próby, ale to jeszcze za komuny, w jakiś sposób to może reprywatyzować, coś zrobić, ale to się nie udało. Tym bardziej że tych dwóch wspólników było, trudno to zgrać wszystko. No, zaszłość.
Nie, ja poszedłem do pierwszej klasy na wsi, tam gdzie byłem. To była wieś koło Miechowa, sześć lat miałem, w Muniakowicach. To była taka wieś, parę kilometrów od Miechowa. Miechów to był powiat. Tam chodziłem do pierwszej klasy, w 1945 roku. A do drugiej przyjechałem do Warszawy, w 1946 roku. I najpierw, od drugiej do piątej, to druga, trzecia, czwarta, piąta, chodziłem do prywatnej szkoły pani Tobolcew, na ulicy Puławskiej 33. W podwórko się wchodziło, do tej pory ta szkoła istnieje, tylko teraz tam nie można wejść, bo… Kiedyś, parę lat temu, to można było jeszcze wejść na to podwórko, teraz jest brama, tak jak wszędzie, wszystko jest RODO, nie dojdzie się. Potem chodziłem na Różaną dwa lata, no a potem do Reytana, na politechnikę, Wydział Elektroniki kończyłem, teraz się nazywa Łączności.
Ja podobno byłem bardzo bystry, tak że dość szybko się nauczyłem, chyba w domu mnie mama nauczyła czytać. Tak że jak do szkoły poszedłem, nawet do pierwszej klasy, sześć lat miałem, to prawie już umiałem czytać, coś pisać. A jak byłem taki mały, to nie wiem, jakieś domowe… Ja pamiętam jakieś historie… To musiał być lipiec 1944, przed Powstaniem, że gdzieś w mieszkaniu leżałem na podłodze, jakiegoś zająca, nie wiem, coś, jak na śniegu się robi, orła robiłem i dziadek do mnie mówił: „O, ty duży chłopak jesteś już, prawie pięć lat masz”. No takie coś mi tam dziadek [powiedział]. No i widzi pani, tyle tego tylko pamiętam.
Akurat tam w okolicy Wita Stwosza, mojej ulicy, to te domy oczywiście były remontowane. Tam gruzowiska były po przeciwnej stronie, parę takich zburzonych domów. Ulice, ale tam gruntowe te wszystkie uliczki były, tam nie było żadnego asfaltu. Pamiętam, że chodziłem do Kina Palladium. To Palladium nie istnieje już dawno. Kino Atlantic. W kinie Atlantic byłem na filmie „Mściwy jastrząb”, jakoś to był rok 1947, jeszcze amerykańskie filmy były. Na początku Stalina były amerykańskie filmy. Pamiętam do tej pory, jak… ojej, no to już po powstaniu, to już dobrze pamiętam. Staliśmy tam w tym tłoku, kolejki, potem w tej poczekalni, i tam słychać było poprzedni seans. „O, atakują…” Ten tłum, który stał, komentował to, co się działo za ścianą, co za chwilę będzie oglądał. Oczywiście pamiętam [tę Warszawę], ale nie za bardzo, może dlatego że mieszkałem nie w samej Warszawie, tylko tak jakby przy Dworcu Południowym. Dla mnie głównie malownicza to była ta kolejka, wie pani. Ten tłum, jak leciał z tej kolejki, przyjeżdżała ta kolejka – jeszcze parowa wtedy była, motorki to były dziesięć lat później – i ta kolejka jak dojeżdżała, to wjeżdżała na taki peron, tam dzisiaj dworzec autobusowy jest taki duży, tam wtedy była końcowa stacja, to ludzie [wyskakiwali] już przy tym szlabanie przy Wilanowskiej. Tam zamykał się jakiś szlaban czy się nie zamykał, już nie pamiętam. A nie, potem był szlaban, na początku nie. Połowa ludzi z tej kolejki już wyskakiwała i pędziła przez całą ulicę Puławską. To wyglądało, wie pani, niesamowicie, bo to taki dziki tłum pędził do tego tramwaju, który tam miał pętlę. Bo dziewiętnastka na Wyścigach miała, a tutaj dwunastka, już nie pamiętam, chyba tak, dwunastka, tutaj jeszcze jakiś jeden tramwaj. […] No, [tłum] leciał do tego tramwaju. I pamiętam parę wypadków. Nawet przy mnie tramwaj wjechał i [pamiętam] kobietę leżącą, noga obcięta. Ojej, straszne. Miałem może wtedy, ja wiem, z siedem, osiem lat. Mój kolega z tego samego domu, w którym mieszkałem, on był trzy lata ode mnie starszy i zginął na Dworcu Południowym, z tramwaju wychodził, też wpadł pod drugi. Trzech kolegów straciłem pod tramwajem.
Ten, co zginął? Tak, tak, Bogdan Wróblewski. To był [1955 czy 1956] rok, już nie pamiętam. Ja wtedy już duży chłopak byłem, to takie rzeczy pamiętałem. Wtedy największą zmorą rodziców to było skakanie do tramwajów. Problem polegał na tym, że moja mama… wisiał taki, ja wiem, kabel, pasek, jak się dowiedziała od sąsiadek, że „znów pani syn skacze do tramwajów”, to wtedy czasami dostałem lanie. To było rzeczywiście zmora. A chłopaki musieli umieć skakać, bo to były popisy przed dziewczynami. Jeszcze styl był. Wie pani, były dwa style. Normalny, klasyczny, to się na starych filmach czasami widzi, a drugi to był tyłem. Żeby tyłem skoczyć i jeszcze ustać w miejscu, to już był szyk maksymalny, wie pani. Maksymalny szyk.
Nie, zupełnie nowi ludzie. Tych mężczyzn, to jak powiedziałem, trzech mężczyzn, co zostali, rozstrzelano. Oni zostali pochowani w ogródku. Bo nie wszystkie te panie poszły do Pyr. Jakoś tak było, części udało się [wrócić]. Na przykład moja babcia wróciła, wróciła […] jeszcze z drugą panią, żoną któregoś z tych rozstrzelanych, one wróciły do domu. No i wtedy [dziadka] znalazły tam, jak się chował. No i tych rozstrzelanych to pochowali w ogródku i dopiero po wojnie były jakieś ekshumacje, ale tego nie wiem, ja tylko słyszałem.
Helena miała na imię, no ale Zaręba po [mężu].
Którzy zginęli, zostali rozstrzelani?
A powojennych, to tak. Wem, że jeden z tych rozstrzelanych to był pan Kaim. Dlatego to pamiętam dobrze, bo ja z tą rodziną do tej pory mam kontakt.
Kaimowie, tak, tak, tak, tak. Pochowany na Wałbrzyskiej jest. Ale był następny, taki Kozłow chyba, tak mi w głowie chodzi, Siemiński. Siemiński, Kozłow i Kaim. Oni trzej zostali tam rozstrzelani i zostali na tym podwórku. A po wojnie tych, którzy tam mieszkają, to oczywiście [pamiętam]. Państwo Begerok, państwo Pfailowie, ale to zupełnie nowi ludzie, państwo Żebrowscy. Ten Wróblewski na górze mieszkał, nad nami, którego syn, właśnie tych Wróblewskich, zginął pod tramwajem.
Nie, nie, tego nie pamiętam. Myśmy widocznie tam nie chodzili. […] Przed samym Powstaniem była taka jeszcze [historia], to mama opowiadała, że 1 sierpnia moja mama chyba miała zostać w Warszawie, już nie jechać na wieś, bo 1 sierpnia oni mieli jechać po jakąś maszynę do szycia, którą ktoś na Woli remontował. Mama miała się zajmować chyba jakimś szyciem, dorabiać sobie tym szyciem. I już się zaczęły jakieś [niepokoje], Warszawa była niespokojna i nie pojechali. No i szczęśliwie się złożyło, bo już by w życiu nie [wrócili]. Jeszcze Wola, piu… W ogóle by w drugą stronę nie wjechali. Nie pojechali po tą maszynę, po prostu „innym razem pojedziemy” i wybuchło Powstanie. To to pamiętam, taką historię, jak mi rodzina opowiadała.
Pamiętam już odbudowane.
Znaczy, jakby otwarcie Starego Miasta, bo to była taka feta. Otworzyli tę trasę WZ, schody ruchome, to się jeździło w tę i we w tę. To była atrakcja niesamowita. Z całej Polski zresztą przyjeżdżali, pamiętam te cuda. I tam tacy byli, co gonili tych dzieciaków, ci, co pilnowali tego. Stare Miasto, postawili tę nową kolumnę, ale ja nie pamiętam tego, że ona nie stała. Nie, nie, absolutnie. Ja nie jeździłem w te rejony, wie pani. Szkołę miałem na Puławskiej, to niedaleko, tramwajem. Mama mnie odprowadzała przez pierwsze może dwa lata, a potem już sam jeździłem. Do Rakowieckiej jeździłem. No to bezpośredni tramwaj. Ale był przystanek przy Narbutta wtedy. Był Madalińskiego, Narbutta i Rakowiecka. Teraz nie ma tego przystanku od wielu, wielu lat. Wtedy był przystanek. Tam wysiadałem przy Narbutta i do szkoły, którą miałem naprzeciwko, Puławska 33, to jest bardzo blisko, sto metrów od przystanku była moja szkoła w podwórku.
Absolutnie poruszałem się w obrębie Mokotowa. Ale w takich w ogóle dziecinnych latach, to tam, gdzie się urodziłem. Tam było cudownie, pola dookoła. Ja widziałem, jak samoloty lądują na Okęciu. W tym czasie się widziało, bo nic nie było, wie pani. To było puste pole, z daleka jakieś pojedyncze domy, Zagościniec, jakaś wieś i samoloty lądowały na lotnisku. Widać było z mojego domu, z Wita Stwosza. I tam było tak cudownie! To było, wie pani, jak wieś. Tam podchody, nie podchody, między tymi zbożami, no to w ogóle… Prowadziliśmy jakieś konkurencje, robiliśmy jakieś [zawody]. Pamiętam, jak latawca puszczałem z Wyścigowej, to aż nad Puławską latał. On się urwał, a ten sznurek to miał ze trzysta metrów. Ja nie wiem, skąd ja taki sznurek wziąłem. Latał, latał, w końcu urwał się i gdzieś tam poleciał. Nie, to był raj, wie pani. Wtedy to było naprawdę jak wieś, mimo że to była Warszawa. Dzisiaj to wszystko w ogóle inaczej [wygląda]. Tramwaj już chodził, wszystko chodziło, przecież kolejka, tramwaj, i tak dalej. A tutaj najdalej, poza plac Unii, to praktycznie biorąc to czasami do kina tylko, [dalej] nie jeździłem. Tu zawiodę panią.
Ja byłem chłopak z południowego Mokotowa, no, dziecko. […] O, na Królikarni, wie pani, to bywałem. Królikarnia była zburzona. I myśmy w tych gruzach Królikarni, tego pałacyku, teraz Dunikowskiego chyba, muzeum, to w tym pałacyku żeśmy sobie urządzali wiele różnych zabaw. Pamiętam, że tam wtedy były fantastyczne zimy, znaczy normalne zimy, normalne, teraz są nienormalne zimy, wszędzie śnieg był. I tam żeśmy w takich rynnach, które były wokół tego pałacyku na Królikarni, zjeżdżaliśmy na sankach. A nie wiem, skąd się wzięły, ktoś tam miał sanki typu bobsleje, to znaczy one miały kierownicę i tam się coś skręcało. No to było w ogóle dorwać się do tych sanek i tam zjechać w dół. No taką rzecz pamiętam. Poza tym jazdę na sankach za tramwajem. To było coś strasznego, jak się rodzice dowiedzieli. Myśmy tak zawiązywali, to się nazywało cycek, z tyłu, ten bufor. Zawijało się ten sznurek, trzymało się nogę na „cycku”, znaczy na tym […] buforze i się jechało, wsiadało się tam po cichutku i tramwaj… W pewnym momencie trzeba było się puścić, ale tak, żeby w drzewo nie walnąć. No to właśnie było bardzo niebezpieczne. A tam zawsze był śnieg na torowisku, takie zimy były. Ja się na łyżwach nauczyłem jeździć – zresztą do tej pory jeżdżę, parę razy już w tym roku byłem – nauczyłem się na stawie, którego tam… Teraz to jest elegancki staw, to jest staw [przed] pętlą na Wyścigach, a kiedyś to był dziki staw, zarośnięty, dookoła były szuwary. I na tym stawie był znakomity lód, lód trzymał trzy miesiące. Jak trochę śniegu posypało, tośmy szuflami chodzili, odgarniali i jeździliśmy tam na łyżwach. Tak się nauczyłem na łyżwach jeździć. Ale była taka konkurencja, kto przejedzie na słabszym lodzie i się nie skąpie, do tej pory pamiętam, jak się jeździło po tym lodzie, to tak się lód kołysał, był taki słaby. Trzeba było jak najszybciej jechać, żeby nie zdążył się załamać. No to gdzie ja miałem jeździć po mieście, jak ja tam miałem wszystko.
[…] Nie, tak się nie zapędzałem. Pole Mokotowskie znałem głównie ze studiów, bo myśmy mieli ćwiczenia [wojskowe] na Polu Mokotowskim, politechnika miała. To były lata 1956-60 rok. Na Polu Mokotowskim. To był małpi gaj, kompletnie małpi gaj, chaszcze, no Wietkong. Miejscami to w takich chaszczach się chodziło, że… To tyle, to o Polu Mokotowskim, ale tak, żeby sam, to nie. A, jeszcze jedno. Jak w Reytanie byłem, to myśmy mieli [strzelania]. Bo tam były stare strzelnice jeszcze. […] Potem tam osiedla jakieś pobudowali, moje osiedle między innymi, ale dawniej to tam były [strzelnice], do tej pory są resztki tych strzelnic. To były jeszcze, wydaje mi się, budowle z czasów dawnego Pola Mokotowskiego, tam było jeszcze kiedyś lotnisko przecież. I ja w Reytanie miałem czasami strzelanie z kbks-u czy z czegoś, to myśmy na tych właśnie strzelnicach na Polu Mokotowskim [byli]. Bo Reytan był przecież wtedy Rakowiecka 23, nie tak jak teraz na Wiktorskiej, tylko Reytan był tam, gdzie Rada Narodowa mokotowska jest. No, oczywiście tramwaj chodził wtedy Rakowiecką, do pętli, potem go zlikwidowano. Cały czas tam tramwaj chodził. No to tyle z Pola Mokotowskiego pamiętam. Te strzelnicę i służbę wojskową, tam ćwiczenia mieliśmy.
Tak, ale te późniejsze obrazki to właściwie już popowstaniowe, to gdzie tam, to ja powinienem lepiej pamiętać, bo miałem więcej lat. No a widzi pani, to tylko też dość chaotycznie.
Muszę powiedzieć – ta walka samolotów, to nigdzie o tym nie słyszałem. Nigdzie nie czytałem o tej sprawie. A ja to widziałem na własne oczy. I to tak utkwiło mi w głowie, jak te one… Potem te książki oglądałem czy filmy, jak te samoloty nieraz krążą jeden nad drugim, jeden za drugim, żeby wejść mu na ogon i go zestrzelić. To ja to widziałem na własne oczy nad Pyrami, takie obrazy. I to tak utkwiło [w pamięci]. I ten spadochroniarz, który skakał i leciał.
Warszawa, 6 lutego 2024 roku
Rozmowę prowadziła Anna Sztyk