Elżbieta Jeziorska

Archiwum Historii Mówionej

Nazywam się Jeziorska Elżbieta, urodziłam się 24 grudnia 1935 roku w Warszawie.

  • Kim byli pani rodzice?


Ojciec pracował w elektrowni jako inkasent, chodził po domach i oglądał liczniki. Mama pracowała przed wojną, do wojny w Telegrafie. W 1939 roku, jak wkroczyli Niemcy, to część Telegrafu wyjechała przez Rumunię do Anglii. Ale mama też urodziła wtedy dziecko, brata urodziła, więc została w domu. No i zaczęła prowadzić kawiarenkę na Twardej, która się nazywała „Słodka dziurka”.

  • Pięknie.


Tam były cztery stoliki tylko, no ale tam przychodzili potem akowcy, zbierali się.

  • Wróćmy jeszcze do czasu, kiedy pani się urodziła. Jak nazywali się rodzice?


No, mama Kazimiera Góra, tatuś Józef Góra.

  • A mama z domu?


Z domu Rozumek. Rozumek.

  • Czy pani była najstarszym dzieckiem?


Nie, miałam starszego brata, Włodzimierza.

  • Kiedy się urodził?


On w 1932 roku.

  • Później urodziła się pani, w 1935 roku.


W 1935. Potem miała mama jeszcze dziecko, urodziła w 1939, ale ono zmarło w czasie okupacji, bo zapalenie płuc miał ten Jasio i nie było ratunku wtedy, przecież nie było jeszcze penicyliny ani nic, zmarł w szpitalu. Potem właśnie w Pruszkowie urodził się mój brat, ten najmłodszy, żyje do tej pory. Starszy był pilotem, ale zmarł już. Wyjechał do Stanów po tej swojej służbie, był majorem lotnictwa, robił akrobacje samolotem.

  • Pani mama pracowała przed wojną. To jest dosyć nietypowe, bo wiele kobiet przed wojną nie pracowało, tylko zajmowało się domem.


Tak.

  • Jak pani zapamiętała właśnie ten czas? Czy pani coś pamięta z czasu wczesnego dzieciństwa, jakieś momenty?


Pamiętam, bo pamiętam 1939 rok dobrze, nawet jak już było te bombardowanie lotnicze. Ale miałyśmy nianię Ukrainkę, Sonię, no i dzięki temu znam bardzo dużo piosenek ukraińskich, słowa nawet wszystkie, bo ona ze mną śpiewała. Ona się opiekowała nami, była opiekunką w ogóle, bo przecież potem urodził się ten jeszcze brat, Włodek, ten najstarszy, też nie był duży, z 1932 roku, no to ona była z nami. Tylko jak wybuchła wojna, no to ona powiedziała, że wyjeżdża, bo ona była z Wołynia. Wyjeżdża, zostawia nas. Jeszcze powiedziała: „Będziecie, Polaczki, płakać jeszcze na nas”. Bo to było potem… w tych rozgrywkach narodowych na Wołyniu. No i wtedy, ponieważ […] Niemcy objęli Telegraf na Nowogrodzkiej i część wyewakuowała się do Anglii, mama po prostu porzuciła pracę i zaczęła prowadzić kawiarenkę.

  • Pamięta pani tę kawiarenkę?


Pamiętam, jak już miałam wtedy tam sześć, siedem lat, to pamiętam.

  • I co tam było?


Tam była na pewno jakaś sztuczna kawa i herbata, były lizaki, były cukierki, landrynki. Bo kakao w ogóle nie było wtedy. Takie było sztuczne kakao, nie wiem co to, też nam smakowało. A ponieważ zaraz było getto, najpierw za drutami, bo to mniej więcej była Twarda 44 lub 46, a myśmy mieszkali wtedy na Twardej 50… Tylko jak getto powiększali Niemcy, to nas wysiedlili na Złotą 78, [mieszkaliśmy] w takich pożydowskich mieszkaniach, a tu postawili potem mur i skończyła się i kawiarenka. Ale część Powstania żeśmy spędzili właśnie to w tej kawiarence, tylko na noc chodziliśmy na Złotą.

  • Czy mama piekła też jakieś ciasta do tej kawiarenki?


Jakiś sernik to pamiętam, że był, dlatego że myśmy tym dzieciom z getta wynosili cukierki, wynosili ciastka, czasem chleb. Bo to były najpierw tylko druty, tam jak jest Sienna i ta druga ulica, [więc] te dzieciaki i tak wychodziły na Warszawę, bo sobie tam te druty naciągały. [W kawiarence] na pewno było jakieś piwo, co mama robiła w domu na Złotej. Pewno była i wódka, bo wiem, że pędziła bimber na Złotej, więc na pewno była. Bo przychodzili i wtedy tam trochę sobie wypijali. A ja miałam z kolei koleżanki – właśnie tam gdzie była ta restauracyjka, to oczywiście był dom – miałam dwie koleżanki, grałyśmy w klasy, skakałyśmy na skakance. No i takie miałam tam towarzystwo, bo na Złotą to tylko na noc wracałyśmy.

  • Pamięta pani, jak się nazywały te koleżanki?


No właśnie nie bardzo pamiętam. Pamiętam tylko, że były siostry, jedna ode mnie starsza, druga młodsza. Jak ja tam miałam siedem czy osiem lat. No i jeszcze taka tragedia się stała, że jak tam siedziałyśmy [w czasie Powstania] w tym sklepie, w tej kawiarence (tak już będę nazywała), to nakręcali „krowę” i po kolei Niemcy w różne dzielnice uderzali. No i mama oczywiście zabrała mnie i brata od razu do piwnicy na Twardej. No i siedzieliśmy, ale że mama miała piec chleb, bo to na żarnach pszenicę tak tarła i potem piekła na takiej kozie, taka koza była na zapleczu tego sklepiku, mama mówi: „Wracamy. Wracamy, bo nie w naszą dzielnicę uderzyła”. No i jak żeśmy wróciły, to się okazało, że uderzyła w dom, gdzie była ta kawiarenka, tylko w oficynę. No i tam właśnie zginęły te koleżanki, potem leżały na chodniku. A matka ich akurat urodziła dziecko, poszła podobno zagrzać mleko i ona na tych gruzach zjechała i się uratowała. Potem biegała po ulicy i darła sobie włosy, bo te dziewczynki były odkopane i leżały na chodniku przed pochowaniem. No to tak pamiętam strasznie, bo to były moje koleżanki podwórkowe.

  • Czy zapamiętała pani sąsiadów w kamienicy, gdzie państwo mieszkali?


Tak, gdzie mieszkałam. Tam mieszkała pani Sowińska, ale to na Złotej. Państwo Sowińscy mieszkali na trzecim piętrze, na ostatnim piętrze, naprzeciwko tego pięknego bloku, co teraz tam jest odnowiony. Pekin był nazywany wtedy ten budynek. Wszystkie pokoje były od ulicy Złotej. Balkon był i skład opału był. Tak, przepraszam, że przeszłam na to, bo też mi przeżycie przypomniało: Mama chowała króliki, może tatuś chował, na balkonie były w klatkach.

  • Jeszcze przed wojną?


Za okupacji, za okupacji. No bo przed wojną to na Twardej 50 mieszkaliśmy, a potem [na Złotej], już jak Niemcy nas przenieśli, ponieważ nie byliśmy aryjczykami, jak to się mówi. No i bomba uderzyła w ten skład opału. On się palił, bo tam były brykiety, deski, koks, węgiel. Nawet nikt nie wie, że króliki strasznie piszczą, niesamowicie, bo one się bały, bo Złota ulica jest krótka, to naprzeciwko był skład opału. Mama zmoczyła wielki koc, weszła na ten balkon i te dwa króliki uratowała. I one żyły tak razem z tym psem, w kuchni, trochę tam po pokoju [biegały] – tak jak koty potem były, przez to, że żyły w mieszkaniu.

  • Mieli państwo psa?


Tak, no tego pekińczyka. Wcześniej mieliśmy foksteriera, ale zginął gdzieś, bo to był pies, więc stale gdzieś się włóczył. No i potem mieliśmy pekińczyka.

  • Pamięta pani, jak się wabił?


Rudzik się nazywał, tak. No i odjechał z nami właśnie do Pruszkowa i tam go już przepędzili. Ale mam nadzieję, że ktoś z mieszkańców go przygarnął, bo to był rasowy piesek.

  • Co pani jeszcze zapamiętała z okresu okupacji? Czy pamięta pani Niemców?


Pamiętam. Ja byłam blondynka i zawsze jak… Skończyłam pierwszą klasę jeszcze za okupacji. Zapisana byłam na Żelazną, bo to była państwowa szkoła, na którą Niemcy zezwalali, ale mama mnie przeniosła na róg Emilii Plater i Nowogrodzkiej. Tam była prywatna szkoła pani Statkowskiej. Codziennie mama mnie tylko przez Aleje przeprowadzała, a dalej szłam koło Instytutu Geograficznego. I tam stał Wehrmacht cały, była ta budka trójkolorowa, a że miałam wtedy mało lat, a jeszcze byłem kurdupelek, to stale mieli dla mnie cukierki. Zatrzymywali mnie, usiłowali po polsku mówić, uczyli mnie, żeby powiedzieć danke schön i takie tam różne. Ale nie jadłam tych cukierków, bo się mówiło, że to są cukierki zatrute, mama mówiła. Więc dziękowałam, pięć razy, chowałam i szłam na tą Emilii Prater, tam do szkoły, na róg Nowogrodzkiej. Tej szkoły nie ma, tam stoi jakiś bank teraz. Ale ona do końca Powstania była, tylko potem rozebrali. No i tam skończyłam pierwszą klasę.

  • Pamięta pani może jakichś nauczycieli z tamtej szkoły?


Nie, nie. Tylko wiem, że to była szkoła pani Statkowskiej, była prywatna. To pamiętam. Może byłam, ja wiem, daleko od mojego miejsca zamieszkania, to i koleżanek nie było, dlatego może nie pamiętam. Wiem tylko, że Myszką mnie nazywali w szkole, no bo byłam mała. Jeszcze wtedy byłam cicha właśnie, tak, nie byłam taka jak później.

  • Czy brat starszy chodził do innej szkoły?


Do innej szkoły, do tej państwowej chodził. Ale ponieważ, przepraszam, tatuś nas porzucił przed samym Powstaniem i zabrał starszego brata do siebie. Był u kobiety, nie chcę mówić nazwiska, bo pamiętam, bo jego nazywałam tym nazwiskiem, że poszedł z tatusiem. Na Pradze mieszkali, blisko torów kolejowych na Pradze, blisko Wileńskiego, inaczej mówiąc.

  • Czyli przed Powstaniem były już panie same?


Same byłyśmy, ale już wtedy…

  • Czy jeszcze żył brat, który urodził się w 1939?


Nie, już nie żył. On podczas okupacji zmarł na napalenie płuc, tak. […] Był w szpitalu. Wiem, że mama mnie zaprowadziła, już leżał w trumience. Mama mnie podsadzała, żebym zobaczyła. Jasio miał na imię ten brat, co zmarł. A starszy był z ojcem, ale potem jakoś się rodzice zeszli, że jak nas wywozili już z Warszawy do Pruszkowa, cośmy maszerowali, nie wywozili, tylko do Dworca Zachodniego wyprowadzali, to był już mój ojciec z tym moim bratem i ja byłam z mamą. Mama urodziła pod koniec Powstania tego Andrzeja, ten najmłodszy brat, 1944 rok, 1 października. No i ponieważ już wywozili warszawiaków, ale mama urodziła to dziecko, to miało przyjechać pogotowie, bo miało odwieźć mamę na Dworzec Zachodni. Ale przecież wkroczyli w mundurach niemieckich Łotysze, bo Łotwa już zaczęła współpracować z Niemcami, i kazali natychmiast wyjść, bo wrzucą granat do piwnicy. Na Twardej 50 siedzieliśmy w piwnicy, bo to była taka pralnia piwniczna duża. No i musieliśmy wyjść i mama… Brat starszy pojechał do takiego sklepu, gdzie były wózki i naprawa wózków, przywiózł wózek, no i mama w ten wózek zapakowała dziecko, wszystkie potrzebne rzeczy i maszerowaliśmy ze wszystkimi warszawiakami na Dworzec Zachodni.

  • Mówi pani już o wyjściu z Warszawy, a ja chciałam jeszcze zapytać o sam początek Powstania. Czy pamięta pani, jak Powstanie wybuchło?


Pamiętam, bo byłam na półkoloniach, byłam w Bernerowie na półkoloniach, codziennie nas tramwaj… Na te półkolonie pojechałam z moim przedszkolem, co chodziłam na Złotej, do przedszkola, Złota, róg Chałubińskiego obecnie, bo nie wiem, jak to się wtedy nazywało za okupacji. I ostatnia grupa przedszkola i te dzieci, co nie skończyły osiem lat, były zaproszone na kolonie. Mama pewno załatwiła to. Codziennie jeździliśmy tramwajem, który był fajny, bo miał pomosty, tak jak balkon, otwarte były. I tam śpiewaliśmy „Zielony mosteczek ugina się”. No i na tych koloniach byłam do Powstania, bo chyba dwudziestego się zaczęły. Co prawda źle wspominam, bo codziennie był pęczak, którego do dziś nie jem, z jakimś sokiem i ta marmolada taka sztywna, taka krojona jakaś. No to to było. Potem nas odwodzili do domu, do miejsca, do przedszkola i rodzice zabierali te dzieci. No ale 1 sierpnia nie przyjechały tramwaje żadne i tam staliśmy, bo to na końcowym przystanku, ale przedszkole było, [to znaczy] te kolonie… I są teraz te baraki, tylko są odnowione, są białe. Wojsko tam jest. No i po paru godzinach, o siódmej czy którejś, zadecydowały wychowawczynie, tramwajów nie ma, dowiedziały się, że jest Powstanie, i piechotą z Boernerowa żeśmy wracali do Warszawy, więc żeśmy wrócili prawie w nocy.

  • Czyli Powstanie w Warszawie już trwało?


Tak, już było, tak. Nawet jak myśmy przyszli, to pamiętam, że na Złotej przewracano tramwaj na barykadę. Tylko to pamiętałam, że tramwaj przewrócony. Oni przewracali wtedy, bo ktoś tam wisiał na tych linach takich. No i mama nas odebrała, mnie odebrała, bo tylko ja byłam, bo Włodek nie był, bo był wtedy jeszcze z ojcem prawdopodobnie, bo nie było go. Dopiero wtedy jak był wywóz już, to wtedy ojciec z bratem moim sprowadził się, no i razem wracaliśmy.

  • Czy pamięta pani, gdzie panie mieszkały w czasie Powstania, czy w mieszkaniu, czy w piwnicy?


Myśmy cały czas na Twardej w tej kawiarence byli. Ponieważ tam była ta kuchenka, to mama tam gotowała jedzenie, takie, co bardzo źle wspominam. Jedzenia nie było, tak, bo była manna kasza albo ten pęczak, nie wiem, skąd tam on był. No ale były cukierki, były ciastka, które mama piekła, no to dzieciom z getta żeśmy wynosili, bo te dzieci wiedziały. I po drugie, myśmy jeszcze uprzedzały te dzieci, bo chodzili granatowi policjanci, a czasem żandarmi niemieccy. To jak oni poszli w drugą stronę, palili papierosy albo pili coś tam, jakieś oranżady, no to myśmy wtedy pilnowali i mówili, że mogą wyskoczyć. Bo te dzieci wyskakiwały po jedzenie po prostu, po ziemniaki, po chleb, po suchary. Mama suchary odkładała właśnie dla tych dzieci. Ponieważ u nas była dwójka dzieci przechowywana w domu w ogóle, nie wiem, przez rok czy ile, do Powstania, bo potem…

  • Pamięta pani, jak te dzieci się nazywały?


Mama kazała mówić, że to jest Teresa, a ten chłopiec Włodek. Teresa to była córka mojego chrzestnego, a ja byłam ciekawa. Że to jest Teresa Kolbus, mówiła. Myśmy i tak wiedzieli, że to dzieci żydowskie, ale udawaliśmy przed mamą, że nie wiemy. I ten Włodek wiedział, i ja wiedziałam, a dzieci były na nasze metryki, na moją metrykę i na brata, bo był chłopiec i dziewczynka. Dziewczynka musiała być trochę starsza ode mnie, bo jak się myła, to ja wiedziałam, że jej piersi rosną, to już zapamiętałam, że musiała być starsza.

  • Wie pani, co się później z tymi dziećmi stało?


Tak. Jak już zbliżało się Powstanie… Bo ten wujek Rozumek uprzedził.

  • Wujek Rozumek, czyli brat mamy.


Brat mamy, rodzony brat mamy, tak.

  • Jak miał na imię?


Władysław. On odwiózł te dzieci do Małkini i do wsi Mienia. A dlatego tam, bo myśmy jeszcze za czasów okupacji jeździli tam na urlop do rolnika. Jak się ten rolnik nazywał, to nie wiem, ale wieś była Mienia, tylko stacja była w Małkini. Szło się przez taki lasek, jak Otwocki mniej więcej, taki piach był, i tam żeśmy… Ale to z rodzicami, jeszcze w czasie okupacji, kiedy jeszcze można było wyjechać. No i te dzieci wujek Władek Rozumek odwiózł tam właśnie do tej Mieni, nie wiem, do jakichś rolników. Bo ja jak byłam w Krzeszowicach, to pamiętam, jak się nazywali.

  • Zaraz jeszcze do tego dojdziemy. Przed Powstaniem państwo przechowywali dzieci. Ale też już zaczyna się Powstanie i mieszkacie głównie w kawiarence, tak?


W kawiarence, ale wracamy na noc na Złotą. Tylko potem, ponieważ tam był ten Instytut Geograficzny, co zegar jest w Alejach, Niemcy zaczęli strzelać do okien, co się coś świeciło. Jak mama znalazła łuskę, znalazła na łóżku, w którym spaliśmy… Nikt nie był trafiony, tylko pewno [strzelili], jak mama zapalała lampę karbidową (wtedy karbid się używało do lampy, potem zawiesiła koce, żeby nie było widać). [Po tym jak mama znalazła łuskę], zaczęliśmy nocować w piwnicy na Twardej, gdzie mama mieszkała przed wojną i do naszego przesiedlenia, bo miała własnościowe mieszkanie na Twardej 50 i znała tych lokatorów. Tam była bardzo piękna piwnica, bo po Żydach to była strasznie zapuszczona, pluskwy były, szczury były w piwnicy, i tam potem mieszkaliśmy. Już nie chodziliśmy na Złotą na noc, tylko w pralni takiej dużej.

  • A mama była w zaawansowanej ciąży?


No tak, bo urodziła dziecko potem, tak, tak. Ja wtedy nie wiedziałam… [Nie], wiedziałam, bo już jak mama miała taki brzuch, to mówiła, że jest chora. Starszy brat powiedział [do mnie]: „Głupia jesteś…”. Mówił, że my weźmiemy dziecko ze wschodu – transporty dzieci szły, to mama mówiła, że weźmie dziecko sobie. Ja chciałam dziewczynkę, brat chciał chłopca, a potem mówił: „Głupia jesteś, mama ma brzuch, mama urodzi dziecko”. No i potem, jak to się mówi, okazało się, że nie brała [dziecka z transportu], no i tylko byłam niezadowolona, bo się brat urodził.

  • Czy z okresu Powstania zapamiętała pani Powstańców, czy w okolicy pojawiali się Powstańcy?


Tak, pojawiali się, tak. Przede wszystkim właśnie na Twardej, bo do tej kawiarenki przychodzili, narady tam sobie robili. Nawet pamiętam jedno nazwisko, Leszek Nowak przychodził. Strasznie mi się podobał, bo był dla mnie wtedy śliczny, więc zapamiętałam jego. Co prawda mówili, że on był kolaborantem w czasie okupacji, ale śliczny był dalej, tak. No, innych nazwisk nie pamiętam, jego pamiętam, bo zawsze pytałam, czy będzie pan Leszek. Ale przychodzili tam. Przeważnie to takie były… no, takie narady robili. Czterech, bo tam były cztery stoliki, więc tam były po dwa krzesełka, bo to małe stoliczki, bo ta kawiarenka była bardzo mała, a jeszcze był bufet tutaj. No, z tyłu mama miała syfony z wodą, jakieś oranżady, no to tak…

  • Czy ktoś z pani rodziny brał udział w Powstaniu?


Tak, wujek Gienek, Lewandowski się nazywał, ale zginął w Powstaniu, nie bardzo wiedzieliśmy gdzie. Moja mama, już jak było wyzwolenie, dotarliśmy do Gdańska, mieszkaliśmy, […] tam taki był jasnowidz, były seanse i ludzie pytali o swoich bliskich, czy zginęli, bo nie każdy wiedział, czy bliski zginął, za pieniądze oczywiście. Ale mama właśnie o tego wujka pytała, o dwóch jeszcze, o takiego Władysława Jagiełłę, bo jak tatuś ją porzucił, to mieszkał u nas taki pan, i właśnie o tego wujka Lewandowskiego. I się okazuje, że ten Władysław Jagiełła przeżył, ale [jasnowidz] nie mógł nic powiedzieć, a ten wujek Gienek Lewandowski zginął, że nie żyje.

  • Wujek Gienek był kuzynem mamy czy ojca?


Mamy, mamy. Nie umiem powiedzieć [więcej], bo znam tylko Sobkiewiczów, to po babci była rodzina. Oni mieszkali w Legionowie wtedy i wujek Rozumek mieszkał w Legionowie, ale jak wybuchło Powstanie, to był już w Warszawie cały czas.

  • Czyli wujek Rozumek podczas Powstania również walczył, był w Powstaniu?


Może nie walczył, ale brał udział zawsze na tych spotkaniach, bo on był w organizacji PAL, chyba Polska Armia Ludowa.

  • Członkowie Polskiej Armii Ludowej też walczyli w Powstaniu.


Tak, tak, tak. Jemu za to właśnie potem spalili dom w Legionowie. Miał piękny ten dom, taki jak w Świdrze, tego typu dom, taki drewniany, ale piętrowy, to mu spalili potem za to. Tak że on potem już się ukrywał, u nas był, cały czas z nami, wujek Władek.

  • Czy w ogóle pani wychodziła podczas Powstania? Były jakieś takie momenty, że gdzieś wychodziliście?


Wychodziliśmy, tam gdzie jest ten dom, który pan prezes chciał kupić, na Towarowej, to tam był plac i tam był lunapark, była karuzela łańcuchowa dla małych dzieci, były huśtawki z łódkami, no i myśmy tam z tym starszym bratem urzędowali stale [przed Powstaniem]. Tak że nawet na tej łańcuchowej jeździłam, bo… nie, na tych huśtawkach tylko, na łańcuchowej nie pozwolili mnie. A prócz tego w ogóle jeździłam tramwajem na Grochów…

  • Jeszcze przed Powstaniem?


Przed Powstaniem, tak. Bo tam mieszkał drugi mamy brat, wujek Stach Rozumek, mieszkał dokładnie na Pustelnickiej. Myśmy tam jeździli. No to [kiedy jechaliśmy] tramwajem, ponieważ było Nur für Deutsche, pierwszy przedział był zagrodzony łańcuchem, ale ja byłam taka śliczna blondynka i oni zawsze mnie brali do tego [przedziału] na kolana, częstowali cukierkami, które miałam potem zjeść, no i mówili, kaleczyli polski, jeden mówi, ma taką córkę w domu. Zachowywali się bardzo fair do dzieci. Tak że właśnie wtedy jeździłam, tak że byłam dalej. Tylko na Pradze to był spokój, na Grochowie to w ogóle jakby wojny nie było, a ja mieszkałam tu, w tym centrum, gdzie ta „krowa” jak waliła… O, nie dokończyłam właśnie, jak ta „krowa” uderzyła tam, gdzie ten był sklepik, tylko na tę wewnętrzną część budynku, to zawaliła się piwnica, te dziewczynki zginęły, a matka z nowonarodzonym dzieckiem zjechała na gruzach.

  • Oboje przeżyli?


Przeżyli, matka przeżyła, tylko szalała po ulicy, krzyczała z tym dzieckiem, bo to było maleńkie, noworodek po prostu. Tak że rozpaczała, bo te dziewczynki były odkopane, leżały na ulicy. [Nasza] mama triumfowała, że wyszłyśmy wcześniej. Bo miała zacier zrobiony na chleb i mówi, że musi dopilnować, bo trzeba ten chleb upiec.

  • Czy dziadkowie mieszkali w Warszawie również podczas okupacji?


Nie, dziadek właśnie w Legionowie, tam został właśnie ten wujek, dziadek nazywał się Jan Rozumek i oni razem tam mieszkali, w Legionowie mieli duży dom. Mój dziadek był stolarzem i wujek Rozumek też praktykował u niego. Dziadek nawet miał taką [stolarnię, takie meble robił, że podobno do Rosji wyjeżdżały za cara, takie ładne meble. Myśmy na Twardej mieli też meble zrobione w Legionowie przez tego dziadka, eleganckie, ale wszystko się spaliło.

  • Kiedy państwo musieli już wyjść z Warszawy pod koniec Powstania, udało się zabrać coś z domu?


Mama przytomnie zabrała bardzo dużo zdjęć rodzinnych. Nawet mam przy sobie takie zdjęcie swoje, jak idę ze szkoły Alejami Jerozolimskimi, i mam zdjęcie zrobione po tej drugiej stronie, przy budynku Instytutu Geograficznego, jak wracam ze szkoły, bo to taki miejski fotograf robił, no i to między innymi mama też uratowała, małe zdjęcie. Trochę mam też [innych] zdjęć, ale nie przyniosłam, mama uratowała, co razem, jak tatuś wrócił po tym porzuceniu, to robiliśmy na Srebrnej, był fotograf, prawdziwy fotograf. I mamy zdjęcia, jak ja siedzę na kolanach, brat na drugim i moi rodzice stoją z tyłu. No to tam mogłam mieć z siedem lat. [Fryzura] z takimi kokardami, co cierpiałam z tego powodu, bo mama mówiła, że jestem podobna do tatusia, bo mam gębę jak kafel, mówiła.

  • Czy pani coś zabrała ze sobą wychodząc z domu?


Ja zabrałam lalkę. Bo ja obchodziłam imieniny 8 lipca i ten wujek Władek Rozumek kupił mi śpiącą lalkę, taką jak teraz w Niemczech produkują, piękną. No i ja ją miałam, tą lalkę i ja tą lalkę zabrałam, tylko tą lalkę. Bo mama to tłumoki miała, wszyscy, Włodek niósł też, ten brat starszy. I ona mi w transporcie, już w Krakowie… Bo jeszcze miałam [lalkę] w transporcie kolejowym, bo to były takie towarowe wagony, tylko wysokie takie, te zagrodzone, nie wiem, jak to nazwać… Towarowe, drzwi były rozsuwane, tylko dachu nie było.

  • Czyli wyszli państwo z domu już z maleńkim braciszkiem?


Z maleńkim braciszkiem, tak.

  • I szli państwo najpierw na dworzec…


Zachodni, piechotą, tak, całe tłumy. A potem z Zachodniego już pociągiem, nawet osobowym, takim staroświeckim, do Pruszkowa nas zawieźli. To były warsztaty kolejowe, spaliśmy na torach kolejowych, tylko trochę słomy leżało na tych torach. Tylko ojciec był…

  • A ten piesek, pekińczyk, towarzyszył państwu do którego momentu?


Do tego, jak wsadzali nas do transportu już do Krzeszowic, wtedy na peronie.

  • Czyli był jeszcze w Pruszkowie?


Był z nami w Pruszkowie, tak. Tylko ojciec z bratem był oddzielnie, a tutaj były kobiety. No i nawet, wie pani, Niemiec, który też powiedział, że ma dzieci w Berlinie, to wziął mnie tam… Bo nie wiem, nie umiem powiedzieć, ile tam byliśmy, jak długo. Myślę, że z dziesięć dni lub dwa tygodnie. I on mnie wziął na górę do kąpieli, do wanny. Umierałam ze wstydu, bo jak się ma osiem lat, dokładnie osiem i pół… No to on mnie rozebrał i ja byłam cała zdenerwowana tym, no i odprowadził mnie potem na miejsce. Mama się też podobno denerwowała. Ale to był taki Niemiec, który widać jakieś miał wspomnienia czy skrupuły, czy co. Tak że po tym pobycie nawet mogę tak powiedzieć, że ja się dowiedziałam… Bo chodziłam jako staruszka dwa lata temu na basen i miałam koleżanki, które też przeszły Powstanie, no i powiedziały, że jak ja byłam w Pruszkowie, to ja mogę zostać kombatantem. No i w zeszłym roku we wrześniu złożyłam papiery i jestem od września kombatantem za te więzienie w Pruszkowie, za obóz koncentracyjny Pruszków.

  • Z Pruszkowa zostali państwo wywiezieni nie do Niemiec, tylko do Małopolski.


Tak, do Małopolski, konkretnie stacja Krzeszowice była. I najpierw mama, ponieważ to dziecko mamie chorowało, ten najmłodszy, ten Andrzej, bo tak miał na imię… Bo Powstańców nazywali Jędrusie, to ja chciałam, żeby był Jędruś, no ale takiego nie było, no to mama dała Andrzej, bo można wołać Jędruś. Tak jak ja, z powodu tej Ukrainki, która domagała się, żebym ja na drugie miała Maryna, ukraińskie, no i Włodek też, też Wołodymir był. To ona wymagała, ale mama była z niej zadowolona, więc zgadzała się, żeby to tak było. Teraz jak spotykam Ukrainki, to mówię, że mam na drugie Maryna, „No niemożliwe”. Tak że to takie jest ukraińskie, tak. Tak że [wywieziono nas] do tych Krzeszowic. W Krzeszowicach najpierw byłyśmy u lekarza z tydzień czasu, bo ten mały był chory, u takiej pani doktor, ginekolog co prawda. Ona bardzo chciała kupić tego Andrzeja, bo małżeństwo nie miało dzieci. Straszyła mamę, że mama nie wychowa go w tej sytuacji, bo to tylko było takie przejściowe. Potem byliśmy na tym zamku.

  • W pałacu, tak, w Krzeszowicach?


W pałacu, w pałacu, tak. Tam było fajnie, bo rosły orzechy, akurat spadały wtedy orzechy w ogrodach. Taka to była frajda, te orzechy, bo można było do tego parku wejść.

  • Dużo osób mieszkało w pałacu?


Tam w takiej wielkiej sali, w jakimś salonie wielkim, na podłodze, ale były jakieś sienniki takie, no to mieszkało według mnie mniej więcej dwadzieścia osób na tej wielkiej sali, na podłodze wszyscy spali, tak. Nie pamiętam nawet jedzenia, kto tam przywoził. Wiem, że RGO wtedy działało i przywoziło jakieś jedzenie i mleko, [mama] dostawała kwaterkę mleka dla tego dziecka.

  • Mama karmiła piersią?


Karmiła, karmiła, mówiła i wiedziałam, że karmi, tak. Ale niemniej kwaterkę dostawała dla dziecka. No to tam byliśmy, nie pamiętam, w tym pałacu [przez pewien czas] i potem rozwozili. Nie pamiętam ile, miesiąc, bo nie było to długo, i potem rozwozili do chłopów, do rolników. No i nas zawieźli do tych Krzeszowic, do wsi Czatkowice. Strasznie rolnik był wściekły, że nam się Powstania zachciało i musi dać lokum. No i potrzebna była kanka do wody, bo woda była w studni, więc mama wypożyczała tę kankę i o kankę był dramat. Ale miał dwóch synów, pamiętam, jeden był Grzesiek, no i myśmy się bawili z tym Grześkiem, bo drugi był starszy.

  • Jak nazywał się rolnik?


Kaczmarczyk. No i na takiej górze mieszkaliśmy, że potem, jak była zima, to się zjeżdżało na pupie z tej góry, potem się wchodziło krętą uliczką z powrotem. [Chodziłam] z tym starszym bratem oczywiście, bo ten mały, no to w ogóle nie ma o czym mówić. Ale i ta mama dostawała to mleko z tego RGO właśnie, dostawała tam, tak że jakoś tam… W tym pomieszczeniu, co nam dał, było jedno pomieszczenie, ale była kuchnia i tam mama też gotowała jakieś [posiłki], chyba z tego prowiantu, co dawało RGO, bo wie pani, nie pamiętam tak szczegółów.

  • A gdzie trafił ojciec?


Ojciec był z nami, bo wywieźli nas razem. Potem, jak wkroczyli Rosjanie i stali tak na drodze, stały i czołgi, i takie transportery, to mama mnie wysyłała do tych Rosjan i mówiła, żebym prosiła o „sachar” i o „sało”. Bo mama się urodziła za cara, szkołę podstawową skończyła, przecież była z 1904 roku, to do 1918 roku to przecież uczyła się i potem skończyła nawet i [zdała] maturę u pani… Ja [chodziłam] do pani Statkowskiej, a mama chodziła do liceum Plater-Zyberkówny. Tak że znała rosyjski, tak mnie nauczyła [mówić] i dziękować, żebym wiedziała, jak podziękować. No i Rosjanie dawali, cukier w kostkach dawali, no i szmalcu jakiegoś takiego tam dawali. No i potem jak już oni wkroczyli, już było wiadomo, że już są, wyzwolili Warszawę, to ojciec zabrał tego brata, Włodka, najstarszego, no i ruszył do Warszawy.

  • Na rekonesans.


Na rekonesans, tak. A myśmy potem już pojechały do Łęczycy, do rodziców mego ojca, bo tatuś pochodził z Łęczycy. No i potem po paru tygodniach mama ruszyła do Warszawy, bo już się tu układało. Przyjechała do Warszawy, zobaczyła, że dom jest wypalony i na murze ojciec napisał: „Pojechałem do Gdańska, Józef G.”. No i jak to się mówi, myśmy jechały, mama z tym małym dzieckiem i ja, jechałyśmy takim transportem, odkryte wagony, lary takie, po prostu bez żadnych ogrodzeń, jechałyśmy. I tam warszawiacy też siedzieli, żeby [dojechać] do tego Gdańska. Pamiętam, że w Mławie zatrzymał się ten pociąg i stał chyba dobę. Mieszkańcy przynosili nam wodę i nie wiem, jakieś jedzenie, bo trudno mnie [dokładnie] powiedzieć.

  • Musiało być zimno, bo to było tuż po wyzwoleniu.


Tak, po wyzwoleniu to było, To musiał być gdzieś marzec lub kwiecień. No i dojechaliśmy do Gdańska, a że byliśmy z Warszawy… Mama miała [wpisane te dane] na kenkarcie, bo to kenkarta była wtedy. Zresztą ja tę kenkartę mamy mam w domu, bo mama to zachowała. Dojechaliśmy do Gdańska, mama poszła do RKU, bo wtedy takie działało, i dowiedziała się, że ojciec Józef Góra dostał mieszkanie we Wrzeszczu na Morskiej 43 i że tam mieszka. Bo dali zezwolenie na zajęcie poniemieckiego mieszkania i mieszkaliśmy bardzo elegancko w sześciu pokojach. W ogóle przyznali nam te meble jako tych spalonych z Powstania, bo to urząd musiał przydzielić. Każdy mebel spisali. Mama mnie i brata prędko wysłała do szkoły muzycznej. Wtedy się Instytut Muzyczny nazywał, tak jak w Związku Radzieckim, nie szkoła, tylko instytut. Brat nie skończył, ja skończyłam, ale podstawową szkołę muzyczną tylko, ten instytut.

  • W Gdańsku?


W Gdańsku, tam mieszkaliśmy. Mama strasznie tęskniła za Warszawą. Ja skończyłam podstawówkę na Smoluchowskiego we Wrzeszczu, potem chodziłam na Jaśkową Dolinę do liceum. Jak byłam w dziesiątej klasie, mama mnie wtedy zabrała, bo wujek, ten Rozumek, wujek Władek zbudował sobie w Zalesiu Górnym taki letniak, drewniany letniak i pozwolił mamie [przenieść się] z tego Gdańska, którego bardzo nie lubiła. Ja lubiłam, bo miałam już koleżanki i narzeczonego nawet. No ale mama zabrała nas właśnie do tego Zalesia Górnego. A brat wtedy…

  • Narzeczeństwo się skończyło.


No, narzeczony nawet przyjechał do Warszawy potem, ale ja już miałam innego narzeczonego, więc już tak. Ale jego mam zdjęcie na ścianie, bo mam narzeczonych, tak że wisi ten z Gdańska, Janusz Konieczny się nazywał. Ale to mama mi skończyła, bo mamie się bardzo on nie podobał. Oni byli z Wilna, tacy wykształceni, bo jego ojciec był rektorem Uniwersytetu Wileńskiego, więc taka to rodzina była… Ale mama to zakończyła. Zabierała listy, które przychodziły do Warszawy i do Zalesia Górnego. No a ja byłam młoda, to już, jak to się mówi… już w Zalesiu był inny narzeczony. Tak że on nawet jak przyjechał, to już mu tylko powiedziałam to. Ale z kolei z pięć lat temu byłam w Gdańsku, tam gdzie on mieszkał. Miał żonę, bardzo go chwaliła, że bardzo dobry mąż. Nie mieli dzieci tylko…

  • Odwiedziła pani żonę?


Odwiedziłam i jego.

  • Żył jeszcze?


Żył, on później zmarł, tak, zmarł później. Na pogrzebie byłam, bo tak… Ponieważ ja miałam bardzo dużo zdjęć z nim zrobionych. No i on pokazywał, że to jest miłość jego życia. No, jak przyjechałam, no to ona akceptowała ten pobyt, nawet przenocowałam tam. No i potem jak on zmarł, to ona mnie zawiadomiła i jechałam do Gdańska na pogrzeb. W Oliwie jest pochowany, nie we Wrzeszczu, tylko w Oliwie.

  • Państwo zaczęli życie w Zalesiu?


W Zalesiu Górnym, tak. Tam brat chodził do szkoły podstawowej, potem chodził do liceum, do Piaseczna, dojeżdżał. No i w tym czasie mama wróciła do Telegrafu jako przedwojenna telegrafistka, więc ją przyjęli, bo mama była taka wykwalifikowana telegrafistka, skończyła kurs Juza w Zegrzu. Nawet w mundurze chodziły wtedy te telegrafistki. A mama uratowała to zdjęcie. Zaczęła pracować w Telegrafie. Ja jak skończyłam szkołę średnią… Skończyłam ostatnią [klasę w Łowiczu]. Mama wysłała mnie do Łowicza, do wujka, tego Władka Rozumka, który cały czas pomagał mamie. Bo on tam się przeniósł, miał tam swoją narzeczoną. Właściwie to była właśnie rodzina Sobkiewiczów, mojej mamy babcia Sobkiewicz się nazywała. Więc wujek pojechał do tego Łowicza, do Sobkiewiczów. Ja tam skończyłam jedenastą klasę, bo dziesiątą w Gdańsku, jedenastą w Łowiczu. No i przyjechałam […] wtedy do Zalesia Górnego. W Zalesiu Górnym osiem lat mieszkaliśmy. No jak mama pracowała w Telegrafie, Telegraf budował mieszkania zakładowe i zbudował zakładowe mieszkanie na placu Szembeka. Dlatego tam jest na dole poczta, bo została z zakładu pracy, jako ta z Warszawy, bo mama umiała to opisać, jak trzeba, tą tułaczkę taką.

  • Do tej pory pani mieszka właśnie tam?


Tam do tej pory mieszkam, tak.

  • Czy tata wrócił do Warszawy?


Nie, tata nie wrócił, bo tata… No, cztery małżeństwa miał tatuś i miał przyrodnie dzieci, tak że miał sześcioro. Nie mamy kontaktu. Z jednym mamy kontakt, ale to dopiero jak byli dorośli, to wtedy odszukali nas i przyjeżdżali do tego starszego brata i tam mamy wspólne zdjęcia. Na Okopowej ten brat potem mieszkał, ten starszy brat, co był pilotem, też wojskowe mieszkanie dostał.

  • Pani po szkole w Łowiczu rozpoczęła pracę?


Po szkole też [trafiłam do pracy] do Telegrafu, mama mnie [wciągnęła] do Telegrafu po maturze.

  • Tradycje rodzinne.


Tak, skończyłam też taki kurs. Byłam wybitna telegrafistka, bo jak grałam na pianinie, to trzeba było wszystkimi palcami, to mnie prędko to poszło, nie tam szukanie, pukanie, no więc startowałam w konkursach telegraficznych. No ale najlepsze miejsce miałam czwarte w Polsce, bo to był [konkurs] ogólnokrajowy. Wszystkie pierwsze miejsca zajmowały telegrafistki z Katowic.

  • To znaczy, że szkoła muzyczna przyczyniła się do usprawnienia?


Też do usprawnienia, tak, bo przecież to i opalcowanie było ważne, wszystko. A nawet uczyłam się u Henryka Sztompki, to znane nazwisko. Trochę u Henryka Spychały, trochę u Sztompki potem. Tak, bo mama zadbała, żebym była u takiego fachowca, bo mama mnie widziała jako wirtuoza, ale ja nie byłam taka specjalnie zachwycona. Ja po prostu zaczęłam już chodzić w Gdańsku do szkoły baletowej, ale to takie komplety do szkoły baletowej. No i ja byłam taka baletnica, tak że już w łączności był zespół, taki łączności baletowy… Henryk Borkowski, ten znany tancerz, tańczył z… Potem Gruca był, ale Borkowski był też solistą.

  • Pani należała do tego zespołu?


Do tego zespołu, tak. A potem tańczyłam w zespole Starówka, a potem w zespole Wojska Polskiego. To było moje hobby, tak. Tylko krótko w tym zespole Starówka, dlatego że mama mi wcześnie zmarła i brat był młodszy, to trzeba było pracować, no to już nie dawałam rady.

  • A pamięta pani jakieś występy, wyjazdy z zespołem?


No pamiętam, byliśmy w Czechosłowacji wtedy, w NRD byliśmy, tak. Nie było więcej takich wyjazdów, bo to dawne czasy, to jeszcze tylko te demoludy można było odwiedzić.

  • A warszawskie występy, w Warszawie?


Tak, też, tak, tak, tak. Po teatrach przede wszystkim wtedy, tych, które były czynne. Wiem, że były w Teatrze Polskim. A miałam to zacięcie, bo już w przedszkolu wystąpiłam. Było przedstawienie w kinie Uciecha. Na Złotej było kino, kino Uciecha się nazywało, ale miało scenę i przedszkole wystawiło o „Krasnoludkach i o sierotce Marysi”. Ja oczywiście za krasnoludka robiłam, bo nigdy nie byłam wyrośnięta. No to od tamtej pory mi się zdawało, że ja tylko mogę być artystką. A mama upatrzyła sobie, że będę lekarzem chorób tropikalnych. Bo w Gdańsku statki przypływały przecież, jak żeśmy byli, i tam byli lekarze na tych statkach. No ja byłam też, mieszkałam też trochę na statku „Śląsk” i na statku „Borysław”, no i na „Batorym”.

  • Ale lekarzem pani nie chciała być?


No nie, nie, nie. Baletnicą chciałam być, nie zostałam. Bo potem skończyłam, jak pracowałam, ale to już po Telegrafie, po prostu odeszłam po ośmiu latach. Nie mogłam być w zespołach, bo były nocne dyżury, no to myślę sobie, odejdę. No i poszłam na pośredniak, do pośredniaka. No i był egzamin kandydatek do Związku Zawodowego Pracowników Handlu na Kniewskiego 1, Złota 1 obecnie. No i egzamin był z tego maszynopisania, to ja byłam bezkonkursowa i od razu mnie przyjęli, tym paniom podziękowali. Pracowałam w zarządzie głównym Związku Zawodowego Pracowników Handlu i Współdzielczości, pełna nazwa. Potem taki był dyrektor Goryński, który odchodził do ministerstwa, a ja tam pracowałam jako sekretarka, no i koniecznie chciał mnie zabrać do tego Ministerstwa Handlu Wewnętrznego, na plac Powstańców Warszawy. No i namówił mnie, poszłam tam. Tam byłam najpierw sekretarką Goryńskiego właśnie i on powiedział po paru latach, że ja jestem mądra, „Przecież nie będziesz tu siedziała do końca życia. Ty idź na studia”. No i kończyłam zaocznie studia na Politechnice, tak że jestem inżynierem budowlanym. Materiały budowlane dobrze znam. Nigdy nie pracowałam w budownictwie, tylko byłam urzędniczką ministerialną. Byłam radcą, starszym radcą, potem specjalistą i starszym specjalistą i stamtąd poszłam na emeryturę. Pracowałam w Departamencie Inwestycji. Co prawda przekładałam papierki, bo prowadziłam zespół oceny projektów inwestycyjnych, ale to tylko tyle, że się znałam na projektach, to mogłam ocenić, czy coś brakuje w papierkach, czy nie, bo przecież projektów nie robiłam, broń Boże.

  • No i w ten sposób dopłynęłyśmy do emerytury.


Do emerytury, tak.

  • Bardzo dziękuję pani za pełną opowieść.


Dziękuję również.

Warszawa, 19 marca 2024 roku
Rozmowę prowadziła Anna Sztyk

Elżbieta Jeziorska Stopień: cywil Dzielnica: Śródmieście Północne

Zobacz także

Nasz newsletter