Stanisław Rudowski

Archiwum Historii Mówionej

Nazywam się Stanisław Rudowski. „Stanisław” piszę tylko w urzędowych sprawach, a tak normalnie to jestem Staszek. Nie Staś, nie Stanisław, tylko Staszek.

  • Chciałabym pana prosić o podanie informacji, kiedy i gdzie się pan urodził.


Urodziłem się we Lwowie. Tam ojca wysłali, bo był w wojsku. Przed samą wojną mama przywiozła brata i mnie do Warszawy, do dziadków.

  • Kiedy się pan urodził?


W styczniu 1937 roku.

  • Brat był młodszy czy starszy?


Półtora roku starszy. Wszystko miałem starsze w domu. I brat był starszy, i kot był starszy, i pies był starszy – wszystko było starsze.

  • A kim byli pana rodzice?


No, to właśnie problemy. W tym czasie ojciec był w Rumunii i matka też. Dziwna sprawa, bo został ojciec wysłany w związku z odbieraniem wyposażenia wojskowego, które płynęło konwojem z Francji.

  • Pozwoli pan, że przerwę, bo chciałabym jeszcze zapytać o czas przed wojną. Co we Lwowie robili pana rodzice? Dlaczego tam się znaleźli?


Ojciec, porucznik wojska, był tam po prostu dla przewidywanych odbiorów sprzętu wojskowego, który dostarczany miał być z Francji i dlatego do pojechał Lwowa.

  • Jak nazywał się ojciec?


Jan Rudowski.

  • A mama?


Mama Anna Rudowska, z domu Arct.

  • I teraz jesteśmy już w okresie wybuchu wojny w 1939 roku. Rozumiem, że ojciec jest zmobilizowany, tak?


No i właśnie na czym polega sztuka, że był zmobilizowany i nie brał udziału bezpośrednio w walkach, bo wysłano go do Rumunii, gdzie czekał na konwoje, które płynęły z wyposażeniem (parę takich tam musiało być), żeby jak najszybciej tam zorganizować, żeby z Rumunii dostarczyć do Polski. Przypominam, że wtedy granice były inne, Polska miała granicę bezpośrednio z Rumunią.

  • A co stało się z państwem, jak wyglądały państwa losy wraz z wybuchem wojny?


No więc właśnie, tylko jeszcze tyle powiem, że 17 [września] okazało się, że tamte transporty nie przypłyną. W Polsce wiadomo, co już było 17 września. Ojca wysłali do Francji. Mama, też udało się, że pojechała do Francji, z kolei z innymi rozmaitymi sprawami, których… Nie wszystko się mówiło, bo też była zaangażowana w rozmaite rzeczy związane z wojskiem i wyposażeniem. Ja z bratem byłem w Warszawie.

  • Ale byli panowie dziećmi, więc ktoś musiał się panami opiekować.


No właśnie. Tydzień [wcześniej] mama przywiozła nas ze Lwowa. Tam przedtem była, bo ojciec miał tam swoje główne miejsce garnizonowe. Mama prowadziła księgarnię. Ale przed samą wojną, chyba trzy dni przed 1 września, udało się mamie zawieźć nas, jeszcze bez wielkich kłopotów, do Warszawy, do rodziców, czyli do dziadków. Tak że ja wylądowałem razem z bratem trzy dni przed wojną na Nowym Świecie i tam byliśmy do Powstania.

  • Zatrzymajmy się teraz przy dziadkach, bo nazwisko Arct kojarzy mi się z księgarzami. Kiedy te tradycje księgarskie w ogóle się zaczęły, księgarnia Arcta?


Księgarnia Arcta to XIX wiek, jakbyśmy chcieli tam szukać. W Warszawie znane [miejsce], po jednej stronie bramy był Blikle, a po drugiej stronie bramy, na Nowym Świecie 35, był Arct, księgarnia.

  • I dziadkowie tę księgarnię prowadzili już…


No to ponad sto lat. W czasie wojny to oczywiście było prowadzone na innych zasadach. No i trwało do Powstania.

  • Czy pamięta pan tę księgarnię?


Najdalej co pamiętam, to pamiętam pierwszy mój epizod w życiu: stoję przy ścianie, nie wolno mi się odwracać, a jak się odwracam, to dostaję pejczem po plecach. Przyszli po brata matki.

  • A kim był brat matki?


Brat matki, młodszy od niej był chyba trzy lata, czyli jakieś dwadzieścia dwa, dwadzieścia trzy lata. I on był w organizacji akowskiej, gdzieś była wsypa, przyszli do niego – założyli tam miejsce śledzenia i oczekiwania na wujka. Nie udało im się, nie było go w domu, ale pamiętam taką chwilę, że słyszę: „Mamy go! Mamy go na ulicy”. Więc [niezrozumiałe] pojawił się i wzięli… I to pamiętam właśnie bardzo mocno, to: „Mamy go!”. To mi towarzyszyło wiele razy w niebezpieczeństwie, w innych rzeczach.

  • A jak miał na imię brat mamy?


Tak jak ja, albo ja tak jak on.

  • Stanisław. Jakie były później losy Stanisława, kiedy go złapali?


Najpierw Pawiak, potem Oświęcim. I prędko go tam wykończyli.

  • Czy pamięta pan jeszcze jakieś sytuacje związane z Niemcami, takie okupacyjne?


To była dzielnica, powiedziałbym, dość spokojna, bo nie fabryczna, prawda. Oczywiście ciągle były jakieś tam przeszukiwania, jakieś inne tego typu rzeczy. I pierwsze co właśnie pamiętam, to że przyszli, dowiedziałem się, po wujka, wujka nie było, stałem przy ścianie w przedpokoju, nie wolno mi się było ruszyć, a jak się ruszyłem, to dostawałem pejczem po plecach. To jest takie moje pierwsze życiowe wspomnienie. I ta „miłość” do Niemców… Co poradzić?

  • Rozumiem, że dziadkowie też byli, mama, wszyscy byli…


Mama nie była. Ojciec miał przydział we Lwowie, matka prowadziła też księgarnię, a jak wybuchła wojna, to wysłali ojca do Rumunii jako jednego z tych, którzy mieli odbierać sprzęt, który płynął konwojem z Francji, i uruchamiać, i prowadzić do Polski. Ojciec był w broni pancernej, fachowiec był niezły, miał połowę politechniki już załatwione dodatkowo, no i właśnie chodziło o to, jak to, co płynie statkami, potem doprowadzić do Polski. Ale statki przypłynęły 17 września i odpłynęły z powrotem, bo 17 września nie było po co. Ojciec, a mama z nim też była, bo załatwiała inne sprawy z kolei też, związane z wywiadem, innymi sprawami, nie czynnie w wojsku, ale czynnie w służbach. I udało się, że dotarli do Francji, właśnie prawdopodobnie tym konwojem, który wracał. No i mama wróciła potem do Polski dopiero po wojnie.

  • Czyli cały okres okupacji przeżyli panowie z dziadkami?


Tak, całą okupację była tam, bo jak miała wrócić z Francji, prawda? […] 9 września była we Francji, potem w Anglii. Mama znała dobrze języki, znała świetnie francuski, świetnie angielski, była bardzo potrzebna. I nie tyle była w wojsku, ile była przy wojsku, właśnie niesłychanie potrzebna z dobrym językiem. Ojciec był w wojsku, ale też bardziej go używali jako organizacja, ćwiczenia, szkolenia. Był w broni pancernej, ale do tego był po połowie politechniki, bo nie zdążył skończyć, więc te rzeczy przy odbiorach tam się liczyły. Tego wszystkiego dowiedziałem się dopiero po wojnie, bo nie miałem skąd i jak, bo kontaktu już nie było bezpośredniego ani listownego. Dowiedziałem się wielu rzeczy dopiero po wojnie. Ojciec po epizodzie francuskim bardzo szybko został wysłany do Anglii. Znowu chodziło o przygotowywanie sprzętu, inne rzeczy, no ale to się na nic nie zdało. A sam umarł pokojowo w 1943 roku na raka żołądka, tak że ja ojca nie znam w ogóle.

  • A mama wróciła?


Mama wróciła po wojnie, to też dość późno. Była właśnie przez znajomość języków, prawda, no i księgarnia Arcta znana była, więc to też było jak papiery. I była tam w wywiadzie. Jakim, co i jak, to ani w ząb nie wiem, bo nie miał mi kto powiedzieć, a gdyby i miał, to pewno by i nie powiedział. Była w Paryżu, ale przed zajęciem Paryża, jak większość takich rzeczy związanych z wojskiem [trafiła] do portów francuskich i do Wielkiej Brytanii. I tam była do końca wojny. Ściśle to w Szkocji. Ojciec też tam był, bo tam było moc polskiego wojska, ale w 1943 roku pokojowo umarł na raka żołądka.

  • A panowie wychowywani byli przez dziadków Arctów, którzy prowadzili księgarnię. Czy pamięta pan tę księgarnię?


Dokładnie pamiętam.

  • Jak ona wyglądała, jakie na panu robiła wrażenie?


To wrażenie dla mnie było bardzo duże. I to te przedwojenne [budownictwo]. Wchodziło się w bramę, można powiedzieć, Nowy Świat 35, po lewej stronie Blikle, po prawej stronie Arct, to taki był znany punkt na Nowym Świecie, więc pamiętam dobrze ten dom. Pamiętam zarówno, co było u Bliklego, bo znaliśmy, i byli kuzyni, więc tam były takie zażyłe stosunki do Powstania.

  • A dziadkowie mieszkali nad księgarnią?


Tak, tylko trochę wyżej, na drugim piętrze.

  • A sama księgarnia?


Księgarnia była na parterze i zajmowała pół parteru, bo druga połowa [była] po drugiej stronie bramy. No i jeszcze tam były rzeczy związane [z księgarnią] w partii kamienicy, która się ciągnęła w podwórzu. Drukarnia była gdzie indziej, ale tutaj też były jeszcze magazyny i tego typu rzeczy.

  • Bo oprócz księgarni była drukarnia Arcta, a w zasadzie…


Tak, ale drukarnia była w innym miejscu. Tak że wiem gdzie, ale nie pamiętam dokładnie ulicy. Były jeszcze składy i inne cuda poza Nowym Światem, ale tutaj [było] to, co głównie ja jako dziecko pamiętam. I pamiętam przede wszystkim co? Pamiętam wielkie bele papieru, które tam były zgromadzone.

  • Czyli to były magazyny drukarni, tak?


Tak, też. I drukarni, i księgarni. Księgarnię udało się utrzymać, bo dziadek świetnie mówił po niemiecku, studiował w Niemczech, rozmawiał, tak że… Oni go pytali, skąd tak świetnie [zna niemiecki], czy jest Niemcem, bo nazwisko i język. Namawiali na podpisanie folkslisty przynajmniej, no ale nie.

  • A jak się nazywali dziadkowie?


Arct.

  • Ale imię?


Stanisław.

  • A jego żona?


Wanda.

  • Czyli Wanda i Stanisław Arctowie. To imię jest kontynuowane?


A nie, nie, nie. Dziadka [żona] to Maria, przepraszam. Wanda była młodsza, dobrze, byli.

  • Maria i Stanisław.


Maria… […] Wanda była żoną Arcta, a Maria to była Maria Buyno-Arctowa, pisarka, literatka.

  • I Wanda była […] siostrą Stanisława, tak?


[…] Maria była siostrą… Maria, ta Buyno-Arctowa, [była] starsza, a Wanda była młodszą siostrą, która mieszkała na terenie Polski, ale na Podlasiu. Tam był jakiś majątek nieduży i tam właśnie spędziła wojnę babcia, a mama ze Lwowa do Warszawy już się nie dostała i tam prowadziła działalność pomocniczą, pomocniczej służby kobiet. Została wysłana stamtąd do Rumunii.

  • Wróćmy do pana wspomnień z okresu okupacji, księgarni.


Moje wspomnienia kojarzą się z księgarnią. Kiedy, co i jak, to ja się potem dowiadywałem o wszystkich rzeczach, ale pamiętam dość silnie, dlatego że ulica Nowy Świat to była ulica, po której zawsze się pałętało bardzo dużo Niemców. Jakim cudem udało się, że zachowali tutaj Arcta? Może dlatego, że i Blikle [tu był] – tu Blikle, tu Arct – takie znaczniki, [może dlatego] nie zlikwidowali księgarni. Jakoś się udało, żeby to zrobić. Brat mamy, po którym mam imię, miał dwadzieścia dwa lata i oczywiście pełna praca tajna. Tyle że rok się udało, a potem Oświęcim i szybka śmierć. Ale nie o tym mieliśmy mówić, zdaje się. Ale to są historie takie warszawskie właśnie, no.

  • Wracając do pana, czy pan jako wnuk księgarzy jakiś miał szczególny stosunek do książek?


No mam, miałem cały czas [kontakt] z książkami, prawda. Wszędzie, gdzie mogłem, czy w szkołach pracowałem, w bibliotece, czy gdzie indziej. Ale było bardzo ciężko, bo moje pochodzenie było fatalne. Tu kapitalista, tam oficer przedwojenny, więc to był okres, kiedy się w ogóle ukrywało, bo to od razu nie dawało możliwości. Nawet nie dostałbym się do szkoły innej niż podstawowa, gdybym nie ukrywał tego, prawda, znaczy ja, rodzice. […] Tata zmarł w 1943 roku na raka żołądka, mama wróciła do nas dopiero w 1949 roku.

  • A chciałam pana zapytać, czy pan pamięta pierwszą książkę, którą pan czytał, oglądał?


Ja z księgarni nie wychodziłem, bo księgarnia to ta część, którą pokazuje się kupującym, ale to było kilkanaście pokoi, duża przestrzeń. I pamiętam drukarnię, która była gdzie indziej, inne sprawy. No, po prostu tymi rzeczami się żyło, no i pętaka się przeganiało, a on dalej właził (to jest co innego). Tak że trudno mi powiedzieć, która książka, ale na pewno to była któraś z [książek] babci, z Buyno-Arctowej. Która, to już nie powiem, bo było tego sporo, potem jeszcze były inne napisane, no i w ogóle książek była moc. Tak że urodziłem się z książkami, nauczyłem się czytać, jak miałem cztery lata, brat był starszy o dwa lata, więc ja tyle że siedząc pod stołem, jaką tam miał naukę czy coś, to też słuchałem. A ponieważ mnie przeganiali i to takie było zakazane, więc to było bardzo przyjemne, że można robić to, czego nie powinienem. „I znowu tu siedzisz!” No ale było to bardzo miłe wszystko razem.

  • Jak brat miał na imię?


Grzegorz.

  • Sąsiadowali państwo z kawiarnią Bliklego. Czy pan bywał tam często? Jak ją pan zapamiętał?


W samej kawiarni to akurat nie bardzo, bo to nie było… Ale tam był ogródek Bliklego. Piękne [miejsce], i w zimie to trzymali też, i w lecie. Tam w końcu podwórka taka była część z drzewami, tam było, prawda, używanie. No i rozmaite inne rzeczy, tam jeszcze byli młodsi i starsi, podwórko było pełne kolegów.

  • Pamięta pan imiona, nazwiska tych kolegów?


Nie, nie bardzo, dlatego że zatarto dalsze… Poza tym na ogół, jak to w dzieciństwie – a, licho wie, jak ty się nazywasz, prawda. Jak na ciebie wołają, to ja wiem, ale jakie ty masz imię, prawda… Ten gapa, tamten ciapa, i tak dalej. Ale to było miłe, miłe spędzenie. Byliśmy tam w Powstaniu do…

  • No właśnie, to jesteśmy w Powstaniu. Pamięta pan moment wybuchu Powstania?


Tak, oczywiście, pamiętam i wcześniejsze [wydarzenia]. Pamiętam, jak przyszli po brata matki, który przypadkowo [tam był], bo na ogół nie nocował, ale nocował u dziadków. Był łącznikiem Warszawa – Lwów, tu znał, tam znał… No ale go nakryli, wzięli, dwa miesiące później zginął w Oświęcimiu. No, wielu innych potem w Powstaniu poginęło, w rodzinie, znajomych.

  • Czy ktoś z państwa rodziny był w Powstaniu?


No, był dziadek i babcia, prawda, był na Saskiej Kępie wujek, drugi wujek. Cała rodzina była w ten czy w inny sposób zatrudniona. Babcia też nosiła… Przecież kobieta już w starszym wieku, prawda, elegancko ubrana – miała torebeczkę ładną, no i to, co takie małe, a cenne, to właśnie dobrze przenosiła. Z ciężarami mogłoby być kłopot, prawda, ale takie ważne rzeczy to były przenoszone właśnie przez babcię.

  • A ten wujek na Saskiej Kępie jak się nazywał?


[…]Wujek Staszek, ja mam po nim imię.

  • Czyli on mieszkał na Saskiej Kępie, a u państwa znalazł się po prostu tak naprawdę…


Nie, wujek, czyli brat matki, mieszkał właściwie w Warszawie nielegalnie, nie był zameldowany w Warszawie, przed wojną był, był prawie cały czas. On był łącznikiem Warszawa-Lwów. Tu miał znajomych, tam miał znajomych, tu znał miasto, tu znał miasto, prawda, przez to, że mama się wyprowadziła, tam wujek bardzo często właśnie siedział. No i cóż, w 1941 roku złapali go.

  • Wróćmy do wybuchu Powstania. Czy zapamiętał pan moment wybuchu, jakieś pierwsze dźwięki? Ktoś wam o tym powiedział?


Nie, to dokładnie pamiętam. Cała atmosfera to już była atmosfera, [która trwała] parę dni, bo już Rosjanie, prawda, byli na Pradze. Kiedy Powstanie wybuchło, Praga była właściwie zajęta już przez Rosjan. […] To się nieraz mówi, że dlaczego tak wcześnie. Chciano, żeby Warszawa nie została wyzwolona przez Rosję, przez Rosjan. No, oczywiście mogło się nie udać, ale właśnie Powstanie to między innymi zostało przez wywołane, że zaczęła tamta strona, prawda, drążyć, że „to my. Wy to tam gdzieś we Francji, prawda, to o nich nie dba, a my tu Warszawa”. To pamiętam jako dziecko. No, pętaka usiłowało się wygonić, ale pod stołem zawsze znalazłem miejsce, prawda. Tam przychodziło ludzi dużo, wiele kontaktów, tak że to sporo rzeczy pamiętam. No i pamiętam właśnie to, jak to powiedzieć, strach i dumę. Trzeba było potem pomagać w Powstaniu, gdzie się tylko dało. Ale również używali i nas, i brata, i mnie, że w niedzielę, na przykład do kościoła – dwoje dzieci po Nowym Świecie, ubrane niedzielnie, prawda, niesie koszyk z czymś, tak jak do kościoła. Ważne ulotki i inne sprawy, prawda. Również innymi razami […] myśmy służyli jako, […] jak to nazwać, sygnał czy coś, prawda. No, tak to wyglądało.

  • A zapamiętał pan Powstańców, którzy w byli państwa okolicy?


Pamiętam Powstanie od pierwszego dnia, od pierwszej chwili. Nowy Świat był zawsze bardzo taki, powiedziałbym, nasz. Księgarnia, przejścia tu, z tej strony, z tamtej strony, tu strychami, tam piwnicami – było to na zasadzie takiej, że żyło. Po drugiej stronie Nowego Światu, bardzo blisko, jeszcze jedna uliczka i zaczynały się skarpy, więc tutaj była taka łączność.

  • Na Nowym Świecie były barykady. Pamięta pan może jakąś barykadę?


Tak, na Nowym Świecie była najbliższa nas. To były dwie barykady, jedna na Nowym Świecie przy wylocie w Aleje Jerozolimskie i [druga] na Chmielnej, wylot z Chmielnej na Nowy Świat. No cóż, łaziłem, gdzie można i gdzie nie można. Mamy, taty nie ma, babcia i dziadek proszą, ale koledzy na podwórku też są, więc się biegało tam, gdzie się biegać nie powinno. Bardzo pamiętam niebezpieczeństwo ostrzału tych Niemców, którzy – pojedynczy nawet, siedzący gdzieś w swoim mieszkaniu – strzelali, nie wiadomo skąd.

  • A często schodzili państwo do piwnicy? Jak wyglądało takie życie codzienne?


Do połowy naszego okresu pobytu, czyli jakieś dwa tygodnie, to żyliśmy, właściwie schodząc do piwnicy, ale na noc, na okres jakiegoś ataku i innych rzeczy. Dopiero po dwóch tygodniach już żeśmy się przenieśli wszyscy do piwnicy na stałe, bo tam było zbyt niebezpiecznie. Co pani mogę powiedzieć z pierwszego dnia Powstania […]. Ruchu nie ma. Jedzie wóz ciężarowy, duży, otwarta paka, ławeczki wzdłuż, ci siedzą twarzą w tę stronę, ci siedzą twarzą w tę stronę, ci cały czas obserwują, tu, tu, ruch firanki, strzelają, prawda. No oczywiście stoję i się gapię, nikt nie odgoni w takich rzeczach. To takie [przykłady] w dużej ilości.

  • Był pan na ulicy czy obserwował z okna?


Z okna, z okna, nie no, na ulicy to już była śmierć. Poza tym kto by mnie wypuścił? Brama i [główne] wejście były już zablokowana, jak tylko można, ale było wejście boczne, do dziś zachowane. Zresztą nie wiem, bo dwa lata temu było na granicy kamienic. Tak jak [jest] dom i nie w ścianie, tylko taka szpara była […] pomiędzy budynkami na parterze. To było takie główne [przejście]. Albo przez księgarnię, w nocy na przykład, prawda. Księgarnia miała oczywiście bramę na Nowy Świat, ale miała też w związku z tym bramę czy drzwi na podwórku, tak że to też było takie komunikacyjne. Od trzeciego czy czwartego dnia jednak już lepiej było spędzać czas w piwnicy, no i do czasu, kiedyśmy byli, to w tej piwnicy byliśmy. No zawsze był kłopot z psem, bo gdzie wyprowadzić psa, prawda, gdzie trzymać psa. Nie dość tego, były psy niemieckie, ludzie się bali, to owczarek niemiecki, no to kto wie, co to jest. Więc trzeba było z nim wychodzić i…

  • Państwo mieli właśnie owczarka niemieckiego?


No, to jest owczarek alzacki czy jak tam się go nazywa, prawda. Nie powiedziałbym „niemiecki”, bo on by się obraził. On nie był niemiecki, on był polski, ale… No taki niekudłaty owczarek, prawda, taki podpalany, niekudłaty, bardzo fajny…

  • Jak się wabił?


Kajtek. No i z nim się chodziło, biegało, on wyczuwał niebezpieczeństwo bardzo ładnie. Na przykład w czasie przed Powstaniem – słuch psa jest inny – on pierwszy słyszał nadlatujące samoloty, które „zrzuty” [bomb] dawały, bo to z Rosji jeszcze były, więc taka eskadra jak w nocy szła, to my jeszcze nie wiemy, a on już pokazuje, żebyśmy schodzili do piwnicy.

  • To był młody pies?


W zasadzie no, mężczyzna, ale czy ja wiem, czy młody. Pamiętam, że jeszcze przed Powstaniem miał półtora roku, czyli około półtora roku cały czas. Bardzo dzielny, bardzo odważny, bardzo pomocny, bardzo posłuszny, wspaniałe psisko. Oczywiście spał ze mną.

  • Był chyba takim przyjacielem dzieci, prawda?


Tak. Nie no, w ogóle zwierzęta mi były bliższe niż ludzie. No i tak to się działo, prawda, życie normalne kwitło, prawda.

  • Czy nie odczuwał pan głodu, nie było problemów z wyżywieniem, z aprowizacją?


No, oczywiście, że były. Wszystko trzeba było zdobyć, prawda. Pierwsze dwa tygodnie żyliśmy z tego, co nas wykarmiła stołówka pracownicza. Blikle miał stołówkę pracowniczą i u Arcta też była stołówka pracownicza, inaczej to trudno było.

  • Ilu pracowników zatrudniał Arct?


Nie umiem powiedzieć, dlatego że nie wszyscy byli zatrudnieni. W księgarni były zawsze trzy osoby, no to, powiedzmy, w sumie sześć, osiem osób na pewno, a jeszcze księgowość i sprawy wydawnicze, no to było około dziesięciu pracowników, w Nowym Świecie. Drukarnia była na Powiślu, jeszcze była w Warszawie na tyłach Nowego Światu, jeszcze były rozmaite sprawy, do przygotowywania książek. No to jest jednak przedsiębiorstwo, wydawanie książek, prawda.

  • Rozumiem i dzięki temu też…


Księgarnia to tylko już wydaje, prawda. A przedtem trzeba zdobyć papier, trzeba autora przypilnować, żeby w porę dał, korektę trzeba zrobić, i tak dalej, i tak dalej, czyli ludzi zatrudniał około stu Arct.

  • To bardzo duża liczba.


Do tego dodatkowo może więcej, bo wojna i trzeba mieć pracę, więc robiono na tej zasadzie, żeby była praca, żeby ta karta była. No a pies? A pies w tym wszystkim czuł się źle. Pierwszej nocy już był niespokojny. W południe już wiadomo było, że jest Powstanie, więc nie chciał daleko wyjść, prawda. Mogłem przez podwórko dalej wyjść nawet, aż do placu, prawda. No ale nocą nie pozwalaliśmy mu, żeby biegał, a on nie pozwalał nam, żebyśmy my biegali. Pokazywał się w spokojnych miejscach, bo groziło mu niebezpieczeństwo, tym większe, im więcej czasu, również ze względu na to, że „jeszcze tu nam, cholera, psa potrzeba”. Zgoda, że to twój pies, lubisz go, to dobra, ale no to groziło co. W drugim, trzecim tygodniu Powstania to już poszedłby na patelnię.

  • Więc musieliście go chronić.


Tak, bo nie było co jeść.

  • No właśnie, bo tutaj to się wiąże z tym, o czym zaczęliśmy mówić. Zaczął pan opowiadać o tym, że w pierwszych tygodniach udało się przeżyć dzięki zapasom stołówki pracowniczej, a później już było tylko gorzej.


Dzieliliśmy się tym, co było. Było bardzo ubogo, poza tym był problem z wodą. Była jedna studnia, niewielka, stara, przed założeniem jeszcze wodociągów została, tylko że trzeba było odszukać samą pompę, prawda. Wiadomo było, że [osłonę] to zdejmiemy, no ale tak nie wciągnie się, prawda. No, znaleziono pompę. Zresztą na wszystkich podwórkach to było, że dawno przed kanalizacją Nowego Światu tutaj to wykorzystywano. No, psy były biedne, psy były biedne, ale takie jak Kajtek, one były bardzo karne, one nie przeszkadzały, one pomagały, prawda. A ten wyczuwał niebezpieczeństwo na swój sposób lepiej niż my. Jak słyszy w nocy na przykład – jeszcze nie ma Powstania – że gestapo podjeżdża, to on już wiedział, że to zły przyjechał, prawda. Ten hałas czy sam sposób poruszania i te hałasy niemieckich butów, niemieckich samochodów on doskonale wyczuwał i się chował.

  • Do którego momentu byli państwo w tej kamienicy, mieszkali państwo na Nowym Świecie?


Nowy Świat nie był linią bronioną. Broniona była linia zaplecza Nowego Światu, tam od strony Wisły, i od strony Alej. To było bronione. Oczywiście o kościół i tamten odcinek cały Nowego Światu to wielkie walki były do końca. To jest opisane w wielu książkach, to właśnie przy kościele Świętego Krzyża, tamten cały rejon…

  • Uniwersytet.


Tak, tak. Gmachy na Nowym Świecie, prawda, tutaj to wszystko było cały czas. Nasza strona Nowego Światu była, ta strona wschodnia od Wisły, to było wszystko nasze. Nowy Świat z przyległościami był [nasz]. Trzymał się w kupie, dopóki nie wprowadzono pełnego natarcia szalonym ostrzałem. Nowy Świat nie był wielką ulicą, ale to było blisko Alej, które były bardzo duże, szerokie i tam od strony placu Trzech Krzyży w budynku BGK, na brzegu, stamtąd był szalony ostrzał. Z kolei ostrzał potem był przy Starym Mieście. Największy budynek w Warszawie, Prudential, został pierwszego dnia zdobyty. Więc plac Napoleona, Prudential, to się trzymało do końca Powstania i do końca Powstania Nowy Świat, ta część właściwie, została opuszczona, ale nie zdobyta, to znaczy że oni się tam nie mogli zagnieździć. A wyrzucili nas po trzech tygodniach. Powstańcy ostrzegali nas, odchodząc, że „uważajcie, bo przyjdą”. Byliśmy w piwnicach, bo inaczej nie dało rady, bo bomby, pociski, ostrzały – po prostu w budynku była groza i w piwnicach. Dziadek usłyszał po niemiecku, że ktoś mówi, wyskoczył z piwnicy, no to słyszał przez okienko, że… [Okienko] było zabezpieczone workami piachu i te worki piachu odsuwali i szykowali granaty, żeby wrzucić do piwnicy, bo takie były niemieckie sposoby. „Wrzucimy, zobaczymy, są czy nie ma, okaże się”. No ale ponieważ dobrze znał niemiecki i od razu właśnie tym wygrał, że sam studiował w Niemczech, bywał w Niemczech, prowadzenie księgarni, wydawnictwa, więc to było takie, że uważali go za Niemca, jeśli chodzi o język. Jak tam [Niemiec] wrzasnął do niego: Halt! Hände hoch!, więc on powiedział coś w rodzaju, już nie pamiętam dokładnie: „O, dawno nie spotkałem kolegi z Frankfurtu”. No i o… Okazało się, że oni też byli przestraszeni, bo też w każdej chwili mogli i oni zginąć. No i to uratowało [jako] pierwsze, że nie było pojedynczej wyprowadzki, tylko na podwórku całość zebrana, wyprowadzano na ulicę. Chodziło o to, żeby z kolei nie zginąć w czasie ostrzału. Wybrali dzieci i paru niskich mężczyzn, żeby nie z bramy, bo ona była zawalona wszystkim, tylko z rejonu księgarni, żeby wyrzucić na ulicę i dalej do wypędzenia już przez tyły Nowego Światu. Najpierw zabrali dzieci i wyrzucili dzieci, że „masz biec do środka i stanąć”, żeby dzieci były na ulicy. No i zdarzyło się parę takich przypadków, że ja byłem niższy i przeżyłem, wyżsi ode mnie zginęli, a mnie złapali jako tych malców. Udało się, że wstrzymany został ostrzał niemiecki. Bo z BGK na przykład cały czas szedł ostrzał na Nowy Świat. Dołączyli do nas wszyscy ludzie z tej kamienicy, dołączyli potem z sąsiednich kamienic na Chmielnej, już przedtem zdobytej, ale na tym odcinku na południu Nowego Światu, czyli w zasadzie nie Chmielna, tylko ciągle zmieniana ulica, nazwa. Tam nas przepędzili do kamienic. Zebrali, potem pogonili, to wszystko pomału trwało, wzdłuż tej strony od Wisły, Nowego Światu, bez ostrzału, w kierunku na Stare Miasto i (na roku [na studiach], mówiłem, że „ja tu byłem pierwszy, przed wami”) na uniwersytet, od Oboźnej na uniwersytet. Tam było dużo gmachów i mało ludzi, więc tam ludzie to sami pouciekali, tyle że niszczono zaopatrzenie całe, wszystkie zasoby Uniwersytetu Warszawskiego i to właśnie od Oboźnej. A tam jest geologia.

  • No tak, pana późniejsza dziedzina.


No tak, tak. No i potem, no cóż, zebrali nas, wieczorem nas pogonili, potem wędrówką gdzieś w kierunku na Stare Miasto; przedtem jeszcze gdzieś nas gromadzili, to tu, to tam i potem wypędzali przez te ulice prostopadłe do Wisły, do pociągu i do Pruszkowa.

  • Czyli szli państwo najpierw na Dworzec Zachodni, a później do Pruszkowa pociągiem?


Tak, znaczy, czy Dworzec Zachodni… Rejon Dworca Zachodniego. Tam było sporo torów i te [pociągi] przyjeżdżały, te wyjeżdżały, tak że na dworcu nie byłem w ogóle w tym czasie. No i Pruszków…

  • Był pan razem z bratem i z dziadkami?


Tak. Pies z nami nie szedł, bo by został zastrzelony. Kiedy wyganiali nas w Pruszkowie po dwóch nocach na ziemi czy jak się komu udało, w wagonowniach, prawda, na stacji… Trochę jedzenia można było zdobyć, ale gdzie i jak… Jak nie miałaś, to nie miałaś. Oczywiście była pomoc, przywożono jedzenie, RGO, prawda, Rada Główna Opiekuńcza. No, jakoś tam przeżyliśmy. Ciągle było wybiórka, prawda, zmiana. Młody chłopak, prawda, nie przeżył, żaden. To już wiadomo było: uciekaj przed tym. Resztę nas pogoniono do Pruszkowa, ale nawet większość to pociągiem wzięli, żeby było szybciej. No i z Pruszkowa rozwożono na Polskę, którą oni jeszcze mieli w rękach, najczęściej do Kielc i w tamte okolice. Nam się udało to wszystko przeżyć. Ale kiedy ładowano nas już na peronach Dworca Zachodniego, że czekaliśmy, te odjechały (głównie to były otwarte towarowe wagony), czekamy na nasz i słyszymy Kajtka. Raz, dwa, trzy. Tak szczekał do nas. Tam były nasypy dalsze. Jak on przeżył? Szedł za nami, wiele razy żeśmy go obserwowali gdzieś na gruzach, gdzieś, coś, prawda. A tam pokazał się nam na jakimś nasypie, szczeknął. To było jakieś już cztery dni. Nie był głodny, więc musiał gdzieś sobie znaleźć coś. [Wobec] psów różnie się zachowywali Niemcy. Taki pies jak on to był dla nich niemiecki pies, więc to może to go uratowało. No a potem to już były historie inne, prawda. Trzy dni czekaliśmy na wywóz.

  • Ostatni raz widzieliście Kajtka?


Ostatni raz Kajtka. On do nas przybiegł, przywitał się, poocierał się o nas wszystkich, poleciał. I jeszcze jak odbiegł daleko, to jeszcze dał sygnał, że jest. Tak że ten pies jest tym… No i cóż, potem wywieźli nas.

  • Dokąd trafiliście?


No, już mieli mało miejsca, bo za Wisłę już nie mogli, bo tam byli Rosjanie. Więc po tej stronie Wisły jeszcze, prawda, aż po granicę. Najczęściej to w Kieleckie – do Włoszczowej, do Kielc, do tamtych stron. No i przyjeżdżali chłopi z furmankami i zabierali spod [pociągu]. Wyrzuceni z torów, ciągle oczywiście liczenia, zmiany, jakieś selekcje, prawda. Bo szukali nie tylko ludzi do wojny, ale szukali na przykład dziewcząt. Nie do burdeli, ale po prostu brakowało służby. Ojciec w wojsku, syn w wojsku, córka w wojsku, tu dwoje staruszków niemieckich, prawda, to macie Polaka, żeby wam sprzątał, prawda, na tej zasadzie. Więc to było tak, że spotykaliśmy potem ludzi… Była u nas w domu bardzo miła Zośka, była u nas służącą. Dziadek już miał swoje lata, babcia swoje lata.

  • Mówi pan jeszcze o czasie przed Powstaniem.


Tak, tak, tak. No ale ona w Powstaniu była u nas i szła z nami. Ją wzięli w tej selekcji i spędziła wojnę do końca w Nadrenii. Mówiła, że mogło być gorzej. Przeżyła.

  • Mieliście później z nią kontakt?


Nie, no to dopiero długo po wojnie. Bo jeszcze każdy tu był, prawda, ale tu go nie ma, wszystko tak wędrowało.

  • A gdzie państwo trafili?


Kajtek z nami przyszedł, następnego dnia przyszedł, ale jak ładowano już do lor na wyjazd, żeby wywieźć to wszystko, to przy tym ładowaniu zawsze bałagan, z tego peronu trzeba przejść na tamten, ale nie że do przejścia, tylko tu, tam, i tam przyszedł między peronami pożegnać się z nami. Potem stanął tam na takim dalekim, powiedziałbym, wyżej położonym nieco terenie. Jeszcze stamtąd zaszczekał, zawył i poleciał. No więc takie to były psie losy.

  • A dokąd państwo trafili na Kielecczyźnie? Pamięta pan nazwy miejscowości, gdzie państwo przebywali?


Tak. Przede wszystkim wysadzili nas we Włoszczowej. Stamtąd chłopi zabierali furmankami w różne strony. To były rzeczy dziadkowi znane, bo w swoim czasie, na początku, w młodym jeszcze wieku miał kłopoty z oczami. No cóż, drukarz, prawda, tego typu rzeczy, zawsze historie były z oczami. I przez dwa lata kazali mu być daleko, przed pierwszą wojną jeszcze, prawda, że musi iść na wieś. No i tam stale miał znajomości z tamtego czasu, potem następne. Polska książka kursowała też i w czasie okupacji, i po okupacji. Więc tam znajomość najrozmaitsze, księgarze, inni drukarze, to wszystko, to dla dziadka Kielce, Kieleckie, to było tak jak Mazowsze. Więc tam nam ludzie sporo pomogli. Udało się nam i nie wywieźli nas stamtąd w związku z tym. I po jakichś trzech dniach, tak na olaboga [zatrzymaliśmy się] w jakimś dworze, bo tam była kupa dworów, do tych dworów kierowali Niemcy, żeby tam iść, wywieźć. Oni pomagali swoimi końmi, swoimi wozami. I spędziliśmy wojnę już w Kielcach, u bardzo sympatycznych państwa, którzy nas przyjęli do siebie.

  • Czy pamięta pan, jak się nazywali?


Mam gdzieś zapisane, w tej chwili nie pamiętam, przykro mi.

  • Czyli w samych Kielcach, tak?


W samych Kielcach, tak. Bardzo przyjemni ludzie. Był dom w ogrodzie, piętro górne, trzypokojowe, puste, więc mieliśmy gdzie mieszkać. No „puste”… Puste, bo tam mieszkali ci, którzy w nocy wychodzili na robotę. Organizacja, powstańcy, właśnie ci nasi partyzanci. Moc tego było w Kielcach. Udało się nam krótkie wyzwolenie rosyjskie. Dosłownie pół nocy ostrzału i Niemcy się wycofali, tak że nie było bitwy o Kielce, tak że to też uratowało. No i potem rozmaite dzieje, kto gdzie jest, jak jest.

  • Czy wrócili państwo zaraz po wyzwoleniu do Warszawy?


Nie. Zaraz po wyzwoleniu to przychodzili ci, którzy mieli siłę i odwagę, i ci, którzy kradli. Przecież tam nie było ludzi. Kto tam jest, to raczej tego typu, niezbyt przyjemne… Ale no, potem Warszawa, z kolei przy Rosjanach, to też było tak, że oj, ciężko było. Może pierwszy miesiąc [było dobrze], a potem ciągle jakieś wybiórki, rejestracje, inne tego typu rzeczy, czyli z jednej okupacji na drugą. Z tym że jeszcze doskonale sobie dawało radę z językiem pokolenie starsze, bo ono chodziło do ruskich szkół, tak jak dziadek.

  • Gdzie było pierwsze miejsce, gdzie państwo po wojnie zamieszkali?


Mieszkaliśmy w Kielcach u bardzo miłych państwa jakiś miesiąc czy dwa, no a potem rozwoziło się po rodzinach. Rodziny mieszkały już przed Powstaniem gdzieś tu, czy w Łodzi, czy gdzieś. Jeszcze, powiedzmy, w czasie Powstania z Saskiej Kępy wyjechali czy skądś, ale oczywiście ta strona Wisły, bo tam to była Rosja. Tak że ten milion osób trzeba było rozmieścić, bo to nie tylko ci, którzy w Warszawie mieszkali od dawna, tylko przed Powstaniem wszyscy uciekali do miasta. Bali się, że mogą być groźniejsze czasy. W jakichś majątkach, na wsi – gdzie tam uciec, gdzie, co zrobić, nie znamy… No i przeżyliśmy w Kielcach do wyzwolenia. Mamy nie było, babcia umarła, psa nie mieliśmy już, tam pożegnał się i zniknął. Tam już nie chcieliśmy na razie mieć psa, bo nie mamy domu. Dziadek znał wszystkich księgarzy kieleckich, więc nam było o tyle łatwiej, że była i zbiórka ubrań dla tych z Warszawy i innych, a tu dziadek miał, że tak powiem, lżej. Z mamą nie wiedzieliśmy, co było, z tatą nie wiedzieliśmy, co było, żadnych wiadomości, żadnych spraw. Wiedzieliśmy, bo przysyłali paczki, to był jedyny kontakt, sygnał. Chodziło o to, żeby był nadawca i odbiorca dla nich, że odebrane, kwitowane przez Czerwony Krzyż, że oni jeszcze żyją. No i tak to było. Potem oczywiście, staramy się żyć. Mama wróciła z zagranicy dopiero w 1949 roku.

  • Ale dokąd? Do Warszawy czy gdzie indziej?


W 1949 roku to już było mniej więcej jako tako. Przyjechała pierwszym transportem dzieci, które już miały kontakt, że rodzina przeżyła, z Niemiec Nadreńskich. Tam w ramach UNRRA i w ramach organizacji polskich, czerwonych i innych, zajmowała się organizacyjnie. W czasie wojny też pełniła rozmaite funkcje, raczej nie z bronią w ręku, bo bardziej potrzebowano również organizatorów. Mama do tego się nadawała doskonale. Wysoka, potrafiła tak powiedzieć, że nie musiała krzyczeć i każdy robił. Bardzo sprawna, była wyższa ode mnie o pół głowy, więc to jeszcze to jej ułatwiało. Zwierzęta ją słuchały, tak że to było dobrze.

  • Zwierzęta i ludzie.


No. No i cóż. Ale zanim myśmy się z matką spotkali, to jeszcze musiał upłynąć czas – pozwolenie na wjazd, pozwolenie na wyjazd, gdzie mieszkać. W Warszawie dziadek od razu, jak tylko przepędzono Niemców, to następnego dnia księgarnia była czynna. Oczywiście księgarnia… Dom był niespalony. Dół, rozkradzione, zniszczone książki, ale niespalone. Więc resztę książek z tego wszystkiego – już była księgarnia od razu czynna. I to był wtedy jakiś taki symbol warszawiaków.

  • Czy mniej więcej równolegle z księgarnią Blikle też zaczął funkcjonować?


Tak, tak, tak, właśnie to było od razu. Że to jako symbol: Warszawa żyje.

  • Symbol odrodzenia.


No i pies właśnie. Psy tam też były, ale to nie Kajtuś. Myśmy mieli innego psa, podobnego też, ostrowłosego. No i jak mówię, pożegnał nas w rejonie Pruszkowa. No tyle jest. […] Przeżyliśmy, dzięki Bogu, tak miało być. Tylko że potem w Warszawie ciężko było przeżyć, Warszawy nie było. Całe niszczenie to było potem. Działanie wojenne to drobiazg. Zaczynając od Śródmieścia…

  • Ale pana dziadkowie, a w zasadzie dziadek, próbował również odbudowywać tę przedwojenną Warszawę, wskrzeszając księgarnię.


To trwało pięć lat. Najpierw to w ogóle nie można wejść do Warszawy, prawda. Szabrownicy wchodzą, kradną, prawda. Jeszcze się wojna nie skończyła, przecież to skończyło się Powstanie. Jeszcze były walki na Pradze później, a tutaj też ruchy wojska, wszystko inne. No i dalej potem, co z tym robić, jak robić, co robić. Do tego zmiana ustroju, prawda, że nie będziemy pałaców odbudowywać, tylko będziemy budować robotnikom. Tylko kto im będzie budował.

  • A do kiedy działała księgarnia Arcta?


Pozwolili nam do którego roku… No, trudno powiedzieć, bo księgarnię krócej nam pozwolili [prowadzić], jakieś trzy czy cztery lata tylko.

  • A drukarnię dłużej?


Drukarnia od razu.

  • Od razu przestała?


Tak, od razu.

  • Czyli nie zaczęła funkcjonować ponownie?


Zaczęła, ale jak tylko zaczęła, to już od razu upaństwowili.

  • Rozumiem.


[…] Zresztą to samo z księgarnią, że jeszcze Arcta szyld mógł być, ale już drugi, że jakaś tam spółdzielnia czy coś. No i do 1950 roku chyba [działała]. Potem trzeba było wszystko zlikwidować, przejęli, no i tak dalej. No a pies, ten pies z nami nie był dalej. Dlatego o tym się mówię, bo to jest dla mnie… Wszystko było starsze w tym domu. Pies też, kot też.

  • A, był też kot.


Tak, olbrzymi kocur.

  • A jak miał imię?


Zniknął pierwszego dnia.

  • Pierwszego dnia Powstania?


Tak, zniknął. No, psy się boją wystrzałów, ale hałasu koty nie lubią przecież też, prawda. One mają swoje wyczucie inne, więc znalazł sobie miejsce, prawda. Były opuszczone mieszkania, opuszczone piwnice, prawda. Łatwiej było kotu może nawet niż psu wyżyć. Szczury, myszy, tak że to było…

Warszawa, 5 kwietnia 2024 roku
Rozmowę prowadziła Anna Sztyk

Stanisław Rudowski Stopień: cywil

Zobacz także

Nasz newsletter