Nazywam się Melania Małkowska, z domu Trochimiak.
1 stycznia 1934 roku, Warszawa, na Spokojnej.
Moja mama była krawcową, a ojciec jeździł na taksówkach. Później Niemcy zabrali mu taksówkę.
Józefa Pawłowska.
Aleksander Trochimiak.
Miałam szesnaście lat, jak urodził się mój brat.
Waldemar Trochimiak.
Tak.
Nie pamiętam, naprawdę.
Nie wiem. To znaczy ja miałam wujka Jankowskiego, który mieszkał na Gęsiej, ulica Gęsia. Tam Żydzi też mieszkali.
To był mąż mojej ciotki, mojej mamy siostry.
Właściwie i tak, i nie, bo on był policjantem, to oni ich gonili różnie. Nie pamiętam tego już. Ja tylko tyle [pamiętam], że przechodziłam przez ulicę (na Spokojnej się urodziłam) i przechodziłam przez dach, i przez parkan, dla Żydówek dawałam jeść.
Do getta dawałam jeść. I kiedyś złapał mnie mój ojciec na dachu i wtrynił mnie baty po tyłku.
Niebezpieczne. Ale ja się nie słuchałam. Ja to, co miałam zrobić, to zrobiłam.
To znaczy na Spokojnej byli zaraz… Zaraz za moim budynkiem była szkoła i oni zajęli tę szkołę, oni tam byli, ci Niemcy. A tu był parkan od strony Powązek, od cmentarza i bardzo szeroki mur. Myśmy włazili na ten mur i jak Niemcy chodzili z karabinem koło tej szkoły, to się rzucało w niego kamieniami czy tam czym… czym było można.
Niebezpieczne było, bo strzelali później, a my żeśmy się zsuwali na dół. Miałam grób otwarty i do tego grobu wchodziłam.
Właściwie to nie. Ja przeważnie byłam taka Zosia Samosia, jak to mówią.
Nie pamiętam.
Głos spoza kadru: Przecież chodziłaś na Elbląską do szkoły, przechodziłaś przez tory. Tak, na Elbląską chodziłam do szkoły.
Szkoła powszechna.
Głos spoza kadru: Przechodziło się przez tory, bardzo często strzelali. Dzieciaki sobie skracały drogę, bo to było… Skracałyśmy drogę, no bo przecież jak można było dojść inaczej.
Więc Powstanie jak wybuchło, to ja się znajdowałam na Spokojnej 11, tam żeśmy mieszkali na czwartym piętrze, i cały czas żeśmy tam byli. Niemcy później przyszli, żeby wygruzić nas stamtąd, postawili karabin maszynowy na środku i że wszystkich wybiją. To do mamy mówię: „Mama, jak inni będą padać, to i my też padamy”, a mama mówi: „Dobrze, kochanie, dobrze, uspokój się”. Ale wpadł taki starszy rangą Niemiec i do tego, tam zaczął mu coś [tłumaczyć], groził mu, żeby zwinął ten karabin, to wszystko i wyrzucił go z tego podwórka. A wszyscy z podwórka byli [na zewnątrz], tyle że moja sąsiadka, która z synem mieszkała zaraz za ścianą, wróciła się po schodach, bo zapomniała coś tam, i [Niemcy] rzucili granat i oboje zginęli – i on, i ona, i ten chłopiec. A później stamtąd nas wygruzili przez cmentarz, bo takie dodatkowe drzwi na cmentarz były, otworzyli te drzwi na Spokojnej i tam nas wtrynili, przez cmentarz prowadzili do aż czwartej bramy i czwartą bramą wypuścili na uliczkę, […] na Tatarską. I tą Tatarską prowadzili nas daleko, później w drugą ulicę, do kościoła na Woli.
Tak, wszyscy z tej kamienicy szli. Na Woli żeśmy całą noc przesiedzieli, rano niby wodę dawali, to tak jak ktoś wyciągnął i miał na palcu pierścionek czy tam coś, to tak robili, że połamali palce, nie patrzyli.
Rabowali, tak. No ale po tym wszystkim wyrzucili nas z tego kościoła i zaprowadzili do depo na Pruszków.
Nie pamiętam, nie.
W depo? W depo to byłam chyba z pięć dni, bo mama moja co jakiś czas przeskakiwała gdzie indziej, żeby się zatrzymać dłużej w tym depo i spotkała swoją mamę.
Tak. I spotkała siostrę mamy.
Nie swoją siostrę, tylko… Jak to powiedzieć?
Kuzynkę, Jerzykiewicz się nazywała z męża.
Nie dawali prawie nic do jedzenia. Rzucili kawałek chleba, to wszyscy się rzucali na to. [Leżeliśmy] na betonie. Polewali wodą ten beton, moja mama tam się kładła i mnie brała na siebie. Podostawała niesamowitych wrzodów na plecach, bo to mokre wszystko. I stamtąd nas później wyrzucili prawie wszystkich do pociągów, tak zwanego… Jak się nazywały pociągi dla zwierząt.
Towarowe pociągi dla zwierząt. I tam wszystkich nas wtrynili, zamknęli te drzwi, tak że ani siusiu, ani kupki, ani nic nie można było zrobić.
Nie. Ojca gdzie indziej zabrali.
Też chyba przeszedł przez Pruszków, ale nie pamiętam już tego.
Nie, najpierw do Pruszkowa, później pociągiem do Niemiec. Zawieźli nas aż do Frankfurtu nad Odrą, gdzie w lasach były obozy. Ale to dużo było tych obozów. Najpierw jak nas wyrzucili z tego pociągu, to stała kupa Niemców, z psami, z karabinami na nas, i zaczęli nas [kierować], do przodu żebyśmy szli. Żeśmy szli do przodu i ja mówię: „Mamo, zobacz, tam chyba kości ludzkie są”. Bo wielka taka była ta… Okazało się, że to była myjnia dla tych, którzy przychodzili.
Taka łaźnia. Oni tam puszczali gaz i wszystkich truli.
Zaraz dojdę do tego. Mama mówi: „To trzymaj się mnie, proszę, trzymaj się mnie, bo mogą gaz puścić”. Jakoś nie puścili tego gazu, tylko nas wyrzucili gdzieś do baraku. Okazało się, że wszystkich Rosjan na jedną stronę tego baraku, a Polaków na drugą stronę baraku. I tam żeśmy jakiś czas byli, później stamtąd nas wyrzucili też do pociągów, to znaczy tych zwierzęcych i zawieźli nas z Frankfurtu nad Odrą, zawieźli nas… Jak się nazywało to?
Głos spoza kadru: Spandau West. Spandau West. Za Berlinem jedenaście kilometrów nas wyrzucili i tam dali nas do obozu. Mama się dostała do… Bo w Spandau West to była fabryka samochodów, [tam] zrobili fabrykę amunicji. Mama się dostała tam do pracy, rzucili ją tam do pracy. A ja jako najstarsza w sztubie to miałam sześcioro dzieci pod sobą, bo musiałam ich pilnować. A najmłodsze, które się urodziło, dosłownie, to rano musiałam nosić do karmienia, bo jako najstarsza byłam. Z tym że już byłam z babcią i z ciotką.
One tam dochodziły tylko do sprzątania jakiegoś. A mama moja… zainteresował się nią majster.
Niemiec. I tam się wypytywał jej. Mama powiedziała, że ma córkę, ma to, ma tamto, ma owo. Zaczął przynosić jej jedzenie. Wkładał do różnych pojemników na śmieci. Tu, tu, tu, tu. „Będziesz miała co jeść”. I któregoś razu w niedzielę przyszedł do tego obozu, przyniósł nam jedzenie i koniecznie, żebym poszła z nim do niego. Mama mówi: „Idź. On ma wnuka też w tym samym wieku, idź”. No i poszłam. A on chciał, żebym ja uczyła tego małego polskiego. Ten mały zaprowadził mnie do drugiego pokoju i w drugim pokoju zobaczyłam zdjęcie chłopa ubranego w mundur niemiecki. Ja mówię: „O nie”. On do mnie mówi: „Mela, ucz po polsku mówić”. Ja mówię: „Dobrze”. To ja „tu”, „to”… Nie mówiłam tych wyrazów do nikogo, tylko do tego chłopaka.
I on później się zorientował, że ja mówię takie rzeczy. Mówi do mnie: „Mela, bo dostaniesz pasem”. A ja mówię: „To po co masz syna, szwaba takiego, który wszystkich zabija?”.
Tak. Ojciec tego chłopca w mundurze był.
Nie pamiętam, tego to już nie pamiętam.
Proszę panią, w lecie nas zawieźli… Chyba dwa lata.
To nie dwa lata, rok, niecały rok.
Do wyzwolenia, tak. Wyzwolili nas Amerykanie. I ja mówię: „Mama, idziemy z Amerykanami”. Mama mówi: „Nie, ja idę do Polski”.
Tak, mama, korzenie… Koniecznie [chciała] wracać. „Idziemy do Polski”. Ja mówię: „Chodź, idziemy do…”. – „Nie, do Polski”. No to dobra, zaczęłam się słuchać mamy. To musiałam później ją smarować na czarno, na różności, włosy stawały jej na ten… No bo [trzeba było chronić] przed ruskimi.
Nie, nie.
Głos spoza kadru: Wiedziałaś, bo pojechałaś do Berlina. A tak, wiedziałam. Mój ojciec był w Oranienburgu. Tak, w Oranienburgu był mój ojciec. Ale przyjeżdżał do Berlina, bo też taka cholera był jak ja.
Głos spoza kadru: To znaczy pracował gdzie indziej, tylko jak przyjechałaś, dowiedziałaś się, że jest w Oranienburgu, że go zgarnęli za coś. To później, tak.
To znaczy, tam mu mówili, bo jak ja się pytałam, bo ja chodziłam po różnych tych kawiarniach czy restauracjach i jak gdzieś Polacy siedzieli czy coś, to słuchałam i podchodziłam, i pytałam się, czy takiego i takiego nie znają, takim sposobem właśnie się dowiedziałam, co i jak.
To znaczy po wyzwoleniu żeśmy długi czas szli, jechali, tak kilka osób [razem], przed tymi ruskimi się broniły. I później żeśmy przyjechali […] do Polski i zatrzymałyśmy się w…
Głos spoza kadru: Opowiedz o tym, jak przyjechali Amerykanie i kto pierwszy wystąpił na placu. Nie pamiętam.
Głos spoza kadru: No przecież ty. Może i ja wystąpiłam na placu pierwsza.
To znaczy byli w obozie i ja zaraz koło nich też byłam. Bo ja byłam wszędzie. Gdzie tylko mogłam, to byłam, łaziłam. Jak wyglądał powrót do Polski?
No wyglądał tak, że na takim dużym… [Były] takie duże wózki, gdzieś wożą różne takie towary, to kobiety się jako konie [traktowały], dzieci pakowały na te wózki i tak wiozły, dokąd mogły. A jak nie mogły, no to zostawiały te wózki i same w różnych miejscach. Tak że żeśmy dojechali do Polski i w Dębnie Lubuskim… […]
Głos spoza kadru: Nie, nie, nie, nie, nie, nie, w Dębnie Lubuskim się nie zatrzymałaś. Zatrzymali was na dwa tygodnie w… też na „Ch” taka miejscowość. Boże!
Na terenie Polski, tak.
Nie u gospodarza. W budynku, gdzie już jeden budynek był zabrany przez UB.
Głos spoza kadru: W Dębnie Lubuskim. W Dębnie Lubuskim.
Głos spoza kadru: Ale nie wylądowaliście najpierw w Dębnie Lubuskim, bo babcia się rozchorowała na tyfus.
Co mogłam zapamiętać? Zapamiętałam, że żeśmy się zatrzymali w tym Dębnie Lubuskim i na czwartym piętrze w bloku było mieszkanie puste i tam żeśmy zamieszkały. Później nam dodali jeszcze ruskich.
Nie.
Z mamą. […] Później dopiero ciotka z babcią przyjechały do Dębna Lubuskiego i zamieszkały na innej ulicy.
To znaczy długi czas mieszkałyśmy tam.
Tak, chodziłam tam do szkoły.
Wrócił do Polski i przyjechał nawet do Dębna Lubuskiego, ale powiedział, że jedzie do Warszawy.
Może i tak, ale tu nic nie zostało.
Nie, tylko mój małżonek.
Tak. W „Żywicielu”.
Głos spoza kadru: Jeszcze przecież ciocia Henia, twoja kuzynka, ciocia Henia. Ale co było? Ciocia Henia wróciła do Dębna.
Głos spoza kadru: Była w Powstaniu Warszawskim. A, ciocia Henia była w Powstaniu Warszawskim, przepraszam.
Pawłowska.
Głos spoza kadru: Wtedy Pawłowska, później Jaroszyńska. Pawłowska.
Głos spoza kadru: W Śródmieściu, na Freta. […] I tam było ciężko ranna.
Na Starym Mieście została ranna, przy kościele tutaj. Na Freta, tak?
Tak.
Przeżyła Powstanie. Też ją wyzwolił Niemiec, bo ona była blondynka, to mówił na nią „córka”, że to jest córka jego.
Głos spoza kadru: Ale nie wyzwolił Niemiec, tylko uratował, ponieważ ona przeżyła jako jedna z czterech osób ze szpitala na Długiej. Ale Niemiec się nią zainteresował, bo była blondynką.
Tak. Warszawa, 20 marca 2024 roku Rozmowę prowadzi Anna Sztyk
Warszawa, 20 marca 2024 roku
Rozmowę prowadziła Anna Sztyk