Tak jest.
Ratuszowa 7/9.
Z rodziną mieszkałem. Mój ojciec był urzędnikiem, pracownikiem Ministerstwa Poczt i Telegrafów i wobec tego miał stosunkowo duże mieszkanie na parterze w tym budynku, który został zresztą zbombardowany i akurat w tę klatkę schodową, gdzie byliśmy, uderzyła bomba lotnicza.
Tak, znaczy po 1 września.
No, oczywiście starali się zapewnić mi dobre warunki. Kiedyś tam wspomniałem o tym, że mój ojciec chciał, abym dołączył się do kadetów, a znowuż moja mama mówiła o tym, że pójdę do gimnazjum, to było gimnazjum ewangelicko-katolickie, bo moja matka była ewangeliczką. Nie pamiętam, jak się ta szkoła nazywała, ale w każdym razie tak czy inaczej chcieli, abym dostał dobre wykształcenie.
No, pamiętam ten okres, że najpierw chodziłem do szkoły lokalnej, gdzieś na Pradze, potem byłem jeden rok w szkole na Świętokrzyskiej, która była szkołą prywatną i gdzie była możliwość ukończenia siedmiu klas. Na ogół Niemcy żądali, żeby po sześciu klasach już iść do pracy. I tam ja zacząłem chodzić na komplety. Potem, po przejściu z tej szkoły zajęty byłem w szkole na Krochmalnej, gdzie była szkoła handlowa – jedna, która była sankcjonowana przez Niemców i pozwalała jeszcze na dwa lata studiów. I to oczywiście byli ludzie, którzy się raczej chowali. Tam był taki profesor Klaus, który był autorem [słownika] polsko-niemieckiego, potem byli tam inni i tak dalej. I ci profesorowie normalnie, oprócz tych handlowych, towaroznawstwa i tak dalej, żeśmy pracowali przy pisaniu, siedziało się, znaczy jakoby uczyło się pisania na maszynach, i to też brało udział w tym. Ale w międzyczasie dawali zawsze wszystkie historyczne [wykłady], działalność Polski, polską historię przez ten czas nam dawała. I ja kontynuowałem jeszcze drugi rok tych kompletów, ale drugiego roku nie ukończyłem, bo po przyjeździe do Tomaszowa Mazowieckiego, miejsca urodzenia mojej matki, ja tam poszedłem do… Zaliczono mi jeden rok studiów, ale drugi rok studiów musiałem powtarzać. Przez to byłem nieco opóźniony. Zdawałem maturalny egzamin, skończyłem maturę, a tutaj wtedy przyszła wiadomość, że jestem już powołany do wojska. Akurat ja byłem wtedy w Tatrach, bo to było wielkie hobby. Ja musiałem w tych górach… a tutaj przyszła „powiastka” do domu, że mam stawić się w tej szkole, znaczy na komisji poborowej. Ja tam o tym nie wiedziałem, nie miałem pojęcia i dopiero po powrocie, wróciłem i oni tak sobie to nam powiedzieli: „To pan teraz idzie do wojska, a pan sobie jeszcze pozwala wyjeżdżać w góry”. Ja mówię: „A skąd ja mogłem wiedzieć, że idę do wojska?”. No, ale to mnie tam powiedzieli… Pytają się, w jakim chciałbym służyć, w jakiej broni. Człowiek tak powie… Ja mówię: „A w lotnictwie”. „Dobrze”. Jak przyszła „powiastka”, że mam iść gdzieś do tego, to się okazało, że wpakowali mnie do piechoty i to była Szkoła Oficerska Rezerwy numer 7, która była w Tarnowie, i tam to był skrócony okres służby, ale bardzo intensywny. Ja tam byłem, brałem udział w tym… Ubierałem się, znaczy brałem udział w tych moździerzach. Nie byłem duży, ale byłem dosyć sprawny. Tak że nosiło się te moździerze. No i potem ja w tej wojskowej szkole w każdym razie, jak i we wszystkim innym, celowałem, ukończyłem jako siódmą lokatę w tej artylerii. A poprzednio jeszcze zdawałem egzamin na Politechnikę Warszawską i tam, ponieważ powołali mnie do wojska, dostałem urlop dziekański na przebywanie w tym roku. No i ja pojechałem potem… Skończyły się te studia i ja z powrotem na politechnikę poszedłem. Poszedłem na Wydział Konstrukcyjno-Mechaniczny. Ukończyłem tamte studia, zostałem… W dalszym ciągu ja jeszcze zdawałem studia magisterskie, które tam dosyć trwały dużo, bo ja już wtedy pracowałem, pracowałem w Zakładach Maszyn Silników Spalinowych, w których poza naszą własną konstrukcją żeśmy adaptowali te duże diesle, silniki które były wydawane przez… do budowy statków.
W łapance zostałem, że tak powiem, otoczony przez żandarmerię, policję niemiecką, na placu Napoleona, w środku tego… Bo ja jeszcze zbierałem znaczki, chodziłem na pocztę. Wyszedłem stamtąd, a tutaj już zaczęła się łapanka. I wtedy […] brali wszystkich i ładowali w te „budy”, bo brali ich, nie wiem, czy w innych celach [też], ale w każdym razie na roboty do Niemiec. A ja byłem taki drobny, mały i jeszcze do tego legitymowałem się tą oficjalną szkołą handlową, [legitymacja] była w takim dwujęzycznym języku, z taką wielką pieczęcią „wrony”, tej niemieckiej, tego to… Ja mu to pokazałem, że ja [chodzę do szkoły], on na mnie popatrzył, mówi, że wobec tego ja mogę iść, i mnie nie brali do łapanki. I na tym się skończyło.
Wybuch Powstania no to właśnie było, że ja nie wiedziałem o dacie Powstania, znaczy nie spodziewałem się, bo nie miałem styczności… Przynajmniej nie wiedziałem, że to Powstanie ma się zacząć. Moja matka dała nam, bo to był jakiś niepewny czas, dała nam takie krzyżyki, mnie i mojej siostrze, i powiedziała, żebyśmy byli zawsze bezpieczni. O godzinie, powiedzmy, jedenastej czy dwunastej wyszliśmy w kierunku tramwaju, [żeby jechać] w kierunku Agrykoli, Górnośląska, Fabryczna i tak dalej, w tym rejonie. W momencie kiedy szedłem Agrykolą, rozpoczęła się nagle strzelanina. W ogródkach działkowych, w tych wzdłuż tych… I wtedy ludzie zaczęli uciekać, ja również i żeśmy się schowali do bramy. Wtedy się właściwie rozpoczęło Powstanie. Troszkę tam było to wcześniej, niż to było [planowane]. Jak nam potem powiedzieli, to miało być o godzinie piątej czy czwartej, a to zaczęło się około godziny drugiej. Ja w tej bramie… Żeśmy tam siedzieli i chowali się do zmroku, a o zmroku ja stamtąd wydobyłem się, miałem te klucze do mieszkania… Znaczy ja byłem z siostrą, cały czas byłem. Były te momenty, że tą… Dopiero dostałem klucze od mieszkania do mojego wuja i ja tam otworzyłem, i tam się schowałem w tym domu. Słyszałem potem cały czas te wybuchy. Ja widziałem akurat z mojego okna, z tego balkonu na pierwszym czy drugim piętrze (ja nie pamiętam teraz), wychodziło to wszystko na plac Unii Lubelskiej i tam widziałem te sztukasy, one zrzucały bomby na tę sytuację. Ale dla mnie to było, że tak powiem, ciekawostką, bo po prostu byłem, niezależnie od tego, że tutaj jednak wzdłuż tej ulicy Fabrycznej po jednej stronie byli Powstańcy, po drugiej stronie byli Niemcy. Jedni i drudzy nie mieli odwagi, że tak powiem, bo za małe siły, żeby się zetknąć. Tak że cały czas tylko Niemcy tymi kulami z karabinów maszynowych strzelali wzdłuż ulicy, a Powstańcy sporadycznie odpowiadali w małych seriach. A po nocy no to wtedy dopiero patrol powstańczy chodził po tych wszystkich domach, no i tam pytał się, kto tutaj mieszka, kto tu jest. Wtedy ten, który tam był taki, no… Dozorca nas po tych mieszkaniach oprowadzał i pokazał nam, że my tam dwoje jesteśmy w tym opuszczonym mieszkaniu. To było chyba w trzecim czy czwartym dniu Powstania, bo jeszcze to nie było zaraz na początku. Ja pierwszego dnia, jak jeszcze była sieć telefoniczna, komunikowałem się z moimi rodzicami, którzy byli z kolei w innym lokalu, gdzieś w okolicy Madalińskiego czy Narbutta, czy gdzieś tam. I żeśmy powiedzieli… Wydawało się, że to jest – przynajmniej pomiędzy laikami – wydawało się, że to jest jakaś sporadyczna potyczka. Ale następnego dnia już telefony nie działały i potem już byłem na własnych siłach. Ja tam sprawdziłem to całe mieszkanie, sprawdziłem to wszystko i okazało się, że było tylko dwa słoiki ogórków kiszonych i coś jeszcze. Tak że nie mieliśmy środków do życia. No i zlitowała się nad nami ta właścicielka, znaczy dozorczyni od tego domu, że ona chowała dla kozy takie skórki z tego bardzo mizernego komiśniaka, tych skór. No i ona wobec tego zlitowała się nad nami, dawała nam po parę tych skórek do jedzenia i to było wszystko, co mieliśmy do jedzenia. Ja już nie pamiętam, czy czułem głód, czy nie byłem głodny, ale w każdym razie przyszli po raz drugi chyba ci sami Powstańcy, albo ci sami, albo inni, ale w każdym razie powiedzieli mi, że tutaj jest bardzo trudno przeżyć, że ta dzielnica jest pod obstrzałem, że w ogóle ludzie tutaj na Żoliborzu nie mają możności, żeby… Już odczuwali głód. Tak że nam powiedzieli, że mnie i moją siostrę dołączą… Wzięli najpierw na komendę, tam sprawdzili, co mieliśmy. Niewiele jakiegoś bagażu, ale w każdym razie coś miałem ze sobą. Dostałem jakieś takie, ten… i powiedzieli nam, że nas przyłączą do następnej grupy Powstańców, którzy idą kanałami na Mokotów, do – przynajmniej jak się orientuję – do stacji pomp na Mokotowie.
Wtedy był ładny, słoneczny dzień i żeśmy tam tymi kanałami [szli]. Był niski poziom wody, mniej więcej do wysokości kostek były te miejsca… W niektórych miejscach są jakieś takie te burzowe, że wszystkie te zahamowania… owalny taki ten kanał, którym ja mogłem jeszcze iść, prawie że wysoki, lekko się pochylając. A potem dochodziliśmy do takiego punktu, że tylko łączyła się rura, taka mniej więcej trzy czwarte metra średnicy, którą trzeba była przebyć i znowuż wyjść na te, powiedzmy, „okulary”. W pewnych miejscach mijało się takie wyloty kanałów, Niemcy wrzucali tam granaty, ale te granaty nie wybuchły, bo to wszystko leżało w wodzie. I żeśmy zaczęli iść w kierunku… Ale ten przewodnik do nas zaczyna mówić: „No, teraz musimy wyjść z tych kanałów, ale tutaj…”. Bo Niemcy tam wołali: Raus! Raus! [Przewodnik uznał], że ten wylot, z którego żeśmy powinni wyjść z kanałów w tej stacji pomp, został przez Niemców zajęty. Ja tam w tym momencie słyszałem, jak ludzie mówią, że nie będziemy tu umierać jak szczury, tylko że wyjdziemy na zewnątrz. Kto miał jakąś broń, to zostawiał w tym kanale. My po tej drabince żeśmy wychodzili. Niemcy tam stali nad tym kanałem, czekali na nas i wszystkich od razu ustawili pod ścianką. Ja myślę sobie: „To już chyba koniec”, ale człowiek był jakoś otępiały, że właściwie nie wiedział, co się dzieje. Słoneczny dzień był. I wtedy… Ale oni tylko poszli i wszystkich obmacywali, czy nie mają jakiejś broni, czy czegoś. I potem podzielili na kobiety, na mężczyzn, mężczyzn oddzielnie i kobiety oddzielnie. Z tym że została ta przewodniczka, znaczy ta cała prowadząca grupę, ta należąca do organizacji oczywiście, i ona mówiła po niemiecku. Ona wtedy tam do tych, jak już tych wszystkich przebadali, no to zaczęli z nich formować trójkami taką kolumnę.
Ale jeśli chodzi o mnie i moją siostrę, to właściwie nie wiedziałem… Poszedłem do tego [Niemca], znaczy też wytłumaczyła ta przewodniczka, że jesteśmy przypadkowo znalezieni, dzieci, w takiej sytuacji. Ten jakiś oficer niemiecki otwierał mapę i zaczął szukać. Ja mówię mu… „Gdzie jest mój dom?”, a ja mówię: „Na Śliskiej”. On popatrzył w mapę, powiedział: „Tam nie możesz być, bo to jest już w rejonie Starówki”, że to już jest zajęte przez… znaczy że to było zajęte przez Powstańców. No to ja wtedy próbuję mówić o tym ostatnim adresie, gdzie podali moi rodzice, że ja wiedziałem, gdzieś tam, nie pamiętam, czy to było Madalińskiego, czy Narbutta, czy trochę dalej. Ja mu powiedziałem, podałem jako możliwy adres moich rodziców, gdzie oni chcą być. On otworzył znowu mapę, popatrzył i powiedział: No, you cannot go there, der Banditen. I wtedy on miał teraz… Przy tej okazji on tak popatrzył na nas i właściwie, że tak powiem, umył ręce z tego, powiedział: „A, to dołączycie się do tej grupy mężczyzn, którzy idą do…”. Nie powiedział [dokładnie], powiedział, że oni idą maszerować tam. Jak się potem okazało, że oni szli wprost do [miejsca], gdzie była to komenda Gestapo, do tego. Tam znowuż wszystkich podzielili na… Tam już kobiet nie było, tylko ta łączniczka, jeszcze była ta łączniczka. Ona znowuż z kolei wytłumaczyła tym Niemcom, bo znała niemiecki, że my jesteśmy przypadkowo w tej grupie i że ją tutaj kazali… nas skierować do tego Gestapo. To było wszystko… Po drodze jeszcze kilka barykad się mijało. Pierwsza taka główna barykada była zaraz przy wejściu do tych kwater w alei Szucha… I nas tam zaprowadzili na ten dziedziniec, na którym wszyscy byli, zresztą tam było całe mrowie tych Niemców, mieli wyciągnięte z kabury pistolety i zatkane za pasem. A przy stoliku siedział oficer jakiś, który znowuż tych wszystkich nowo przywiezionych Niemców zaczynał badać. Oczywiście najpierw ustawili nas pod ścianką, no i potem po jednemu brali, i właściwie tak on otwierał tę kenkartę, rzucał okiem, kazał tę kenkartę [pokazać], „show kenkartę” i od razu wyrzucał do kosza ze śmieciami, w ten sposób on dawał do zrozumienia, że to już są skończeni ludzie. Tak po kolei wszystkich tam… Przyszła na mnie kolejka, ja zacząłem do niego iść, a on powiedział: No, not you. I tych wszystkich tam, tych innych zaczęli badać. Potem to samo stało się z tą przewodniczką, która nas tego to… A na końcu mnie i siostrę wezwał do nas. I on dopiero wtedy zaczął pytać się, tę samą historię. What can I do with…? „Co ja – mówi – mogę z wami zrobić?” I on pyta się. Ja powiedziałem, że ja chcę nach Hause, go Home. A ten tak pomyślał chwilę i mówi: „No to w takim razie wy idźcie do domu”. On specjalnie już nie pytał się, jaki jest adres, tylko „idźcie do domu”. Tylko powiedział, że „jak przechodzicie przez tę”… Tylko że ja tak trochę się… znaczy skoczyłem z radości, a on siedział: Aber nicht schnell. Bo my byliśmy jeszcze umazani z tego kanału, to wszystko, on powiedział, żebyśmy powolutku szli do wyjścia, bo każdy z tych gestapowców, mówi, jak by myślał, że uciekamy, no to by nas z miejsca kropnął. I żeśmy tędy podeszli. No, znowuż na tej barykadzie pytają się, gdzie idziemy. Ja mówię: Nach Hause. I ponieważ to byli wszystko te posterunki – ja używałem już atutu, że mnie zwolnili z alei Szucha – więc powiedzieli: „No to idźcie dalej”.
Ja szedłem, jeszcze wszystko tutaj, przez… w kierunku… to było przez plac Unii Lubelskiej w kierunku Puławską, tak w tamtym kierunku. Szereg domów płonęło, nie wyglądało to dobrze, ale ja jeszcze ze dwa razy przechodziłem jakieś barykady i jeszcze… I za każdym razem tym Niemcom tłumaczyłem – ja wtedy jeszcze troszkę znałem niemiecki, teraz już dawno zapomniałem – kawałeczek, kawałek… że nas puścili. Ale jeszcze szedłem dalej, jeszcze w kierunku Madalińskiego, Narbutta, w tamtym kierunku, i tu dochodzę już, takie jeszcze, powiedzmy, taka główna barykada, zasieki, zamknięte przejście. I ja idę do tego Niemca, który tam stoi na posterunku, a ten mi powiedział, że dalej nie wolno, że dalej już tam są „bandyci”. No to ja wtedy sobie… Bo to zaczynało być gdzieś piąta, szósta pod wieczór, ja stanąłem i jak nie mam gdzieś iść, no to co ja mam robić? A ten zawołał żołnierza i kazał nas zaprowadzić do komendanta, którzy siedzieli, pili piwo, w dobrym humorze. A to była ta znana, ta nowa przybyła jednostka SS. I on najpierw pytał się mnie o kilka szczegółów, ja nie potrafiłem odpowiedzieć, to on wezwał kogoś z kuchni, żeby przetłumaczyła. No i ona przetłumaczyła, że my żeśmy wyszli stamtąd, z alei Szucha, że tego, tu że jesteśmy i że nasi rodzice są kilka bloków dalej, w tym… Dalej… Oczywiście już ich tam dawno nie było, bo stamtąd wszystkich już Niemcy ewakuowali. Ale ja wróciłem do tego Niemca, on się na nas popatrzył, kazał dać mnie i siostrze po talerzu soczewicy, którą tam gotowano wtedy. Myśmy to zjedli i on powiedział tak: „Ja nie mam…”. W tej chwili jesteśmy brudni, więc on mówi: „Zaprowadzić – do tego żołnierza jakiegoś tam – do tego szpitala”, który był wtedy jeszcze, i Niemcy, i inni, i Powstańcy w ogóle, tak że tam była jeszcze mieszanka tych ludzi, jeszcze lekarze dzielili się nimi. I on powiedział, że kazać ich wymyć, zbadać, przespać i o piątej rano mamy być z powrotem u niego tutaj sprowadzony, tylko że ma przyjść lekarz w białym kombinezonie i z flagą Czerwonego Krzyża. Ja tam przyszedłem, żeśmy tam przespali, wymyli się i przyszliśmy tutaj o tej szóstej godzinie, bo ten Niemiec kazał nam przyjść. On się popatrzył jeszcze na nas i tak mówi: „No więc jeśli chcecie, żeby połączyć was z rodzicami, to musicie przejść tę całą granicę, ten cały…”. Ale on wtedy powiedział jeszcze… popatrzył na zegarek i mówi: „No to ja jeszcze wstrzymam ogień artylerii za dziesięć minut i wtedy możecie przekroczyć tę barykadę”. Żeśmy tam po tych dziesięciu minutach czekali, a on jeszcze powiedział temu całemu doktorowi, że mam ich tam zaprowadzić do moich rodziców. „Jeżeli rodziców tam nie będzie, to sprowadzić ich z powrotem do mnie i my wyślemy was do Niemiec”. My myślimy sobie: „Dlaczego do Niemiec nas wyślą?”. Myśmy zaczęli iść przez te ulice… Trzy, cztery bloki dalej wyskoczył powstańczy oddział, znaczy taki patrol, oni wysłuchali historii tego lekarza i on powiedział tak: „To ty idź z powrotem do tego Niemca i powiedz jemu, że dzieci się znalazły”. A niezależnie od tego, tu było wszystko już ewakuowane, ci Powstańcy nas wzięli pod swoją opiekę, zaprowadzili do ośrodka, w którym tacy bezdomni ludzie się znajdowali.
Tam byliśmy przez dwa czy trzy dni. Nic żeśmy nie mieli do jedzenia, trochę nam tam czegoś dali, jadło się jakoś taką cebulę z ogródka. Potem przyszła jakaś segregacja, no i wszystkich – dzieci, które były bezdomne, bez rodziców i tak dalej – z nas stworzyli taką małą kolumnę i posłali na szkołę misyjną. To były siostry (nie pamiętam, jak one się nazywały), które miały w starym klasztorze na misyjnej szkołę, taką podstawową, i nas tam do tej szkoły wszystkich zaprowadzili.
Najpierw żeśmy tam gdzieś leżeli na jakimś takim materacu. Gdzieś w czasie nocy ryczały te „krowy”, trzęsło całym tym budynkiem, to wszystko chodziło. No, te siostry w końcu się właśnie zorganizowały, zaczęły się wołać, tak że umieścili nas, wszystkie te dzieci zebrali… Bo tam w tym miejscu też był szpital wojskowy, wojenny i wszyscy tam byli: ludzie żywi i nieżywi, i wszystko. Tak że nas odseparowano i do piwnicy w tych murach klasztornych, do tych lochów, tam nas dali, do biblioteki. W bibliotece były te wszystkie te miejsca [przygotowane], znaczy z dolnych półek wszystko zdjęte i gdzieś przesunięte, a tam na tych dolnych półkach właśnie te wszystkie dzieci położyli do spania. No, oczywiście tam cały czas był huk artylerii, dawno zostały te okna rozbite i wybite. Ten cały klasztorny obszar miał szereg lei, [śladów] od artylerii. W każdym razie tam nas połączyli, codziennie szło się na mszę, trzymało się tam tego i chowaliśmy się na terytorium tego klasztoru. Te siostry nam dawały jakąś taką zupkę czy coś, raz dziennie czy dwa razy dziennie, coś tam i jakoś tam się przeżyło. Ale w każdym razie ja miałem też poważne… Ja byłem w ogóle chorowite dziecko i mnie… Moja siostra jeszcze jakoś się trzymała, a ja w ogóle byłem, jak to się mówi – jakieś zapalenie ucha środkowego, tutaj to, a w końcu jeszcze przyłączyła się jakaś czerwonka do tego i wobec tego… I właśnie wtedy też przyszedł jeden z Powstańców, który werbował taką młodzież na gońców, ale w mojej sytuacji na mnie machnął ręką, tylko tyle że mnie zaraz zaprowadzili i posłali mnie do szpitala wojskowego, tego szpitalnego, gdzie przez kilka dni tam jakiś lekarz mnie tam leczył. A potem jeszcze stamtąd się, z tego szpitala mnie zwolniono, ja wróciłem do tych sióstr i już więcej tam ode mnie nie żądali żadnej pomocy.
Ja tam obserwowałem, szczególnie zrzuty aliantów, które tam sprowadzano te… Oczywiście to była trochę taka euforia, że to jakiś desant idzie, ale to się wszystko okazało, że to były tylko zrzuty sprzętu i to jeszcze połowa tego to dostała się w ręce Niemiec, bo to było z dużej wysokości zrzucane i właściwie nie mieli możliwości trafienia gdzieś tego tak na te [pozycje powstańcze]. No i tam jeszcze siedziałem, cały czas słuchałem tę całą kanonadę. W ten budynek nasz uderzyły ze dwie bomby, artyleria nas tam ostrzeliwała i to dobrze, [mocno], bo wiedzieli, że tam się znajduje szpital powstańczy, więc ten punkt jeszcze specjalnie na to chroniony. To była taka ciekawostka, że ja popatrzyłem i wobec tego gdzieś po drugiej stronie i dalej na ulicy stał ogromny blok mieszkalny, wielopiętrowy, że jak ich ta „gruba berta” czy jakiś tam ciężki moździerz trafił, to w tym miejscu, gdzie ten budynek był, to był tylko jeszcze lej w tym samym miejscu. Tak że, no, to było takie bardzo odurzające. Ja w ogóle jeszcze do ogrodu tam nie wychodziłem, bo się tam dużo ostrzeliwało i Niemcy ostrzeliwali wiele, wiele punktów w tym momencie. I tak się prawie że skończyło, że… A pewnego dnia przychodzi ktoś, mówi nam o kapitulacji Powstańców i wtedy, w drugi dzień potem, zaraz zbliżył się jakiś oficer niemiecki i rozmawiał z jakąś przełożoną klasztoru. W rezultacie, bo to był jakiś klasztor międzynarodowy, on przyrzekł im podwody, tak że one mogły wziąć, sami na nim siedzieć, i trzymali się potem… I stamtąd przyszły podwody i zabrały ich wszystkich w stronę Pruszkowa. W Pruszkowie byliśmy chyba niecały dzień i już był podstawiony dla nas transport i w bydlęcych wagonach jechaliśmy w tę stronę Krakowa, do miejscowości Pilicy.
Oczywiście ja sobie już zdawałem sprawę, z tego, że to wygląda, że to Powstanie jest i wiedzieliśmy, że po prostu jakoś… że ci Rosjanie nie pomagają nam, że w ogóle ta cała… Jeszcze żeśmy cały czas liczyli, że Rosjanie wezmą w tym udział – to było takie ogólne przeżycie, [przekonanie].
Ja powiem panu, że ja się właściwie niczego nie bałem, że ja byłem taki jak gdyby otumaniony, że co się ze mną stanie, to się stanie, że ja zupełnie nie zdawałem sobie sprawy z jakiegoś takiego [zagrożenia, brak mi było] rzeczywiście jakiejś obawy o moje życie. To jest tak, powiedzmy, jak ci Żydzi, którzy szli na…. tylko że oni wiedzieli, że ich wywożą, a ja po prostu, czy stałem pod ścianą, czy pod tym tego, to ja właściwie byłem taki otumaniony, że nie czułem żadnego strachu.
Ja pamiętam, bo to było… Oczywiście były obawy, znaczy jak te „krowy” czy tam te [pociski spadały], jak to się wszystko trzęsło i rzucało, no to wtedy, w tym momencie człowiek się bał tego. Ale potem to ja nawet specjalnie… Byłem biernym obserwatorem, właściwie nie brałem udziału. Znaczy wiedziałem, że jest Powstanie, wiedziałem, że jest, że walki się toczą. Zresztą tam niewiele nam podawano tych szczegółów, że to wszystko zbliżało się do Mokotowa, ale ja specjalnie się tym nie interesowałem.
No, ja pamiętam w tym sensie, że zdaję sobie z tego sprawę, jaka była sytuacja. Oczywiście żeśmy unikali Niemców, ale w Warszawie to jeszcze jakoś tak… Jak się dało, to się… Rodzice wracali z pracy… Mój ojciec, on był przedtem tym pocztowcem, a potem no to on właściwie był bez pracy i rozwoził węgiel, w koszykach nosił, rozwoził węgiel. A potem ten mój brat przyrodni, który miał w dalszym ciągu niemieckie obywatelstwo, był tam w tym biurze i załatwił mu, że zamiast tej pracy sortował paczki na poczcie i to był jego interes. Moja matka nie pracowała, moja matka zajmowała się domem. Ci Niemcy, którzy nas przenieśli z naszego apartamentu w Warszawie, najpierw przenieśli nas do mniejszego mieszkania, a potem stamtąd w ogóle przenieśli nas do getta. No i to zmniejszone getto, to było tak zwane małe getto, tam, proszę pana, to raczej te mieszkania były zdewastowane, tak że oni tam… Mój ojciec, no wiem, że tam malował to, cyklinował i tak dalej, starał się, żeby utrzymywać jakiś poziom. Meble się przedostały stamtąd, z Polski, z tamtej dzielnicy praskiej i właściwie rodzina tak stosunkowo jeszcze [dawała sobie radę]. Ja chodziłem do szkoły, chodziłem na komplety, no i tak się to ciągnęło.
Warszawa, 23 września 2015 roku
Rozmowę prowadził Michał Wójciuk