Michał Połowicz
Połowicz Michał, urodzony w 1940 roku w Warszawie.
- Proszę powiedzieć, czym zajmowali się przed wojną rodzice.
Przed wojną ojciec pracował w Izbie Przemysłowo Handlowej, a matka – jak to w onym czasie bywało – zajmowała się wychowaniem dzieci i gospodarstwem domowym.
- Czy może rodzice wspominali, jak zapamiętali wybuch wojny, jakieś wspomnienia z września?
Z września tylko i wyłącznie wiem o tym, że ojciec jako oficer rezerwy miał przydział wojenny do Twierdzy Modlin. W momencie gdy wybuchła wojna, zgodnie z kartą mobilizacyjną ruszył w tamtym kierunku. Niestety nie doszedł, po prostu już Modlin był zajęty. Były kłopoty z dotarciem, w związku z tym wrócił do domu i pozostał już w Warszawie.
- Był związany z konspiracją?
Prawdopodobnie tak. Tylko że okres lat pięćdziesiątych bądź późnych czterdziestych był dosyć specyficznym okresem, w którym rodzice niechętnie mówili o przeszłości konspiracyjnej, a w szczególności tam, gdzie konspiracja nie dotyczyła działań organizacji lewicowych. W związku z tym ta wiedza była raczej utajniona i nieprzekazywana, bo wiadomo, że od dzieci bardzo łatwo można było wszelkie informacje wyciągnąć, a było to po prostu niebezpieczne. Tak że raczej niewiele się dowiedziałem. Nie mówiąc już o tym, że matka moja w 1949 roku wyszła ponownie za mąż. W związku z tym przeniosłem się do dziadków i u nich już dalej dorastałem.
- Gdzie zastało pana Powstanie?
W Warszawie, na Mokotowie.
Wraz z rodziną. Niestety niezbyt szczęśliwie się to skończyło, dlatego że ojciec wyszedł i już nie wrócił. Po trzech dniach przyszedł jeszcze, z tego co mama wspominała i już później nie pokazał się, zaginął.
W czasie Powstania mieszkaliśmy na ulicy Narbutta. Piętro niżej mieszkali dziadkowie, w związku z tym przemieszkiwaliśmy [tam] w czasie Powstania. Niestety pod koniec Powstania bomba lotnicza rozbiła i jednocześnie zapaliła dom. Zresztą naloty pamiętam w jakiś sposób, dlatego [że] syreny wyły w sposób na tyle przeraźliwy, że dla małego dziecka było to przeżyciem bardzo mocnym i bardzo istotnym. Pamiętam też, jak zbiegaliśmy gdzieś w czasie jakiegoś nalotu, po schodach kręconych, zgubiłem okulary i nie mogłem się wrócić. Nie wiedziałem, dlaczego to się dzieje. Takie czasy to były. Tak że już do końca Powstania przemieszkiwaliśmy w piwnicach tegoż rozwalonego, zrujnowanego domu. Co pamiętam? Pamiętam tylko światło okienka piwnicznego, przez które światło docierało. Później pamiętam tylko łuny, dymy, zbieraninę ludzi i wymarsz z Mokotowa do Pruszkowa.
- Jak ten wymarsz wyglądał?
Tak jak mówię, niewiele pamiętam z tego. Wiem tylko tyle, że dużymi grupami, oczywiście w obstawie żołnierzy niemieckich, maszerowaliśmy w kierunku Pruszkowa. Zdaje się, że dotarliśmy do Dworca Zachodniego – tak jak [jest] w tej chwili. To wiem. Następnie dojechaliśmy do Pruszkowa. W Pruszkowie, co pamiętam, to wieże na okalającym plac murze, jakieś drewniane prycze, nie prycze, pomosty jak gdyby, na których część ludzi spała. Z tym że myśmy nie byli długo w tymże obozie, dlatego że udało nam się stamtąd po prostu zbiec. W obozie byliśmy w czwórkę, to znaczy, babcia moja Michalina, mama, brat mój i ja. W tym czasie ojciec już zaginął, a dziadek był w obozie.
Też dokładnie nie powiem, ale wydaje mi się, że był w Oświęcimiu.
- Już wcześniej został aresztowany?
Wcześniej został aresztowany, dlatego że jego syn Roman za działalność konspiracyjną został aresztowany, następnie przetrzymywany w alei Szucha, a stamtąd w ramach selekcji dokonywanej przez Niemców wywieziony w okolice kina „Praga” i tam rozstrzelany w 1943 roku. Miał wtedy siedemnaście lat. Dziadka aresztowali po prostu po aresztowaniu syna. W związku z tym w ramach represji został wywieziony do obozu koncentracyjnego. Natomiast babka w tym czasie akurat była poza domem, w związku z tym udało się jej uniknąć aresztowania.
- Kiedy dowiedziała się, że mąż został wywieziony do obozu?
Była piętro wyżej.
- Skąd wiedziała, że jest w Oświęcimiu?
Nie jestem pewien, czy to był Oświęcim. […] Z całą pewnością był w obozie koncentracyjnym, ponieważ miał wytatuowany numer obozowy na ręce, w związku z tym była to ewidentna sprawa. Natomiast ludzie nie bardzo chcieli rozmawiać na ten temat i nie bardzo chcieli wspominać, dlatego że – bądźmy szczerzy – te wspomnienia nie były ani sympatyczne, ani przyjemne. Chcieli raczej zapomnieć o tymże pobycie. Zresztą drugi dziadek też był w obozie koncentracyjnym, z tym że był w Sachsenhausen i wrócił stamtąd już jako inwalida. Tak że niestety, rodzinnie wojna nie była szczęśliwa dla mojej familii.
- Wróćmy do Pruszkowa. Ile czasu był pan tam z rodziną?
Tam byliśmy około dziesięciu dni. Z tego co wiem, to udało nam się poprzez byłych kolegów ojca uciec w ten sposób, że wyjechaliśmy podobno – tego nie pamiętam oczywiście – w cysternie po wodzie.
- Czyli to już wcześniej było planowane?
Tak, oczywiście. Jak cysterna wyjeżdżała, to jakoś udało się wpakować nas do tejże cysterny i wyjechaliśmy stamtąd. Potem przez Kampinos. Tam doczekaliśmy czasu, kiedy już tereny na północ, północny wschód były wyzwolone i ruszyliśmy w kierunku Mławy, jako że tam mieszkała matka mojego ojca. W Warszawie nie było co, bo jeszcze była okupowana. Tam trafiliśmy na linię frontu. Mieszkaliśmy początkowo w Przasnyszu, następnie udaliśmy się do Mławy. Tam spotkaliśmy babkę, tam też wrócił dziadek Połowicz z obozu i tam również przybył dziadek Będkowski, z obozu również.Stamtąd, dalej już, przenieśliśmy się do Ciechanowa, ponieważ dziadek tam dostał pracę w urzędzie skarbowym, jako że był finansistą przed wojną. W związku z tym był poszukiwanym pracownikiem. Pracował w Ciechanowie w urzędzie skarbowym, a następnie dostał pracę w Ministerstwie Finansów w Warszawie. W związku z tym – powrót do Warszawy. [To] znaczy nie tyle do Warszawy, ile dostał mieszkanie w Pruszkowie i w tymże Pruszkowie ponownie się znaleźliśmy, ale już w trochę innej sytuacji, na innych warunkach.
- Czy w czasie tej długiej podróży była jakaś przygoda, ktoś zaczepiał, były jakieś problemy z dotarciem?
Nie, specjalnie nie.
- Jak długo to wszystko trwało?
Do czasu, dopóki nie zamieszkaliśmy w miarę stabilnie, czyli w Ciechanowie, minęły trzy lata. Tak że od 1944 do [1947 roku]. Nawet później, do 1948 roku. Albo 1947, albo 1948 rok.
Tak, w ciągłym ruchu, ciągła zmiana, poszukiwania rodzinne.Wracając jeszcze do spraw mieszkania warszawskiego, to spaliło się na tyle skutecznie, że w mieszkaniu dosłownie nic nie zostało. Tak że wszelkie dokumenty, zdjęcia, wszystko spłonęło. Jak to się mówi: popiół został tylko i wyłącznie. Udało się mojej matce wygrzebać w gruzach filiżankę porcelanową, ładną, całą zresztą o dziwo. Z jednej strony, od której był pożar, niebieskie kiedyś kwiaty stały się zupełnie czarne, a z drugiej, od ściany, pozostały niebieskie. Tak że ciekawostka. To jest jedyna rzecz chyba, która została z tegoż mieszkania.
- Wracając jeszcze do ucieczki z Pruszkowa: jak się nawiązał ten kontakt?
Nie wiem, nie powiem tego. Byłem za mały.
- Nie wie pan, czy więcej było takich ucieczek?
Trudno mi powiedzieć.
- Odbywał się jakiś spis ludności?
Z całą pewnością tak, dlatego że przecież na wejściu wszyscy byli rejestrowani. Tak że zanim cała kawalkada pędzona z Warszawy weszła na teren obozu, wszyscy byli dokładnie spisani.
- Jak Niemcy traktowali ludność warszawską?
Myślę, że trudno jest mówić nawet o traktowaniu przez Niemców, dlatego że w środku było tak dużo ludzi, że Niemcy do środka wręcz nie wchodzili. Tak że kwestia była tylko i wyłącznie dostarczenia wody, dostarczenia w symbolicznych ilościach jakiegoś pokarmu i to wszystko. Natomiast Niemców widziało się tylko i wyłącznie na wieżach strażniczych.
Nie przypominam sobie […]. Wszyscy byli zamknięci, teren ogrodzony, więc nie mieli jakiegokolwiek powodu do tego, żeby wchodzić do środka. Stąd prawdopodobnie udało się wszystkim organizacjom konspiracyjnym, które przecież wraz z ludnością Warszawy przeszły do tegoż obozu, w jakiś sposób utworzyć tam – nie wiem – samoobronę czy też próbę wyprowadzenia części ludzi. Nie mówiąc już o tym, że duża pomoc była okazywana również ze strony okolicznej ludności. Ale to już bardziej jest wiedza książkowa, aniżeli z mojej pamięci.
- Czyli nie było komunikacji ludność – Niemcy?
Nie. Trudno mówić o komunikacji, kiedy ktoś stoi z kijem, a reszta jest w środku. Układ jest jednoznaczny i trudno tu mówić o jakichkolwiek kontaktach.
- W czasie tej trzyletniej podróży pana rodzina stykała się z ludnością miejscową. Czy oni coś wiedzieli o Powstaniu Warszawskim?
Kwestia Powstania Warszawskiego była powszechnie znana, w związku z tym nie była to rzecz, o której Polska w ogóle by nie wiedziała, a w szczególności na Mazowszu żeby nie wiedziano. Zresztą warszawiaków, którzy w jakiś sposób rozprzestrzenili się po całym Mazowszu, było naprawdę bardzo dużo. Tym bardziej że części ludzi przecież nie udało się Niemcom spędzić i ewakuować czy wypędzić z Warszawy, tylko sami uciekli i rozjechali się tam, gdzie mogli.
- Jak zapamiętał pan Warszawę, kiedy pierwszy raz ujrzał ją po Powstaniu?
Pamiętam tylko i wyłącznie rok gdzieś 1951. Jeszcze była kupa gruzów wszędzie. Skrzyżowanie Alej i Marszałkowskiej to była jedna wielka ruina poza tym, że hotel „Polonia” był cały. Natomiast od Marszałkowskiej w stronę Wisły to mniej więcej zabudowa kończyła się na wysokości bądź parteru, bądź pierwszego piętra. Wszystko było zgruzowane. Krucza – też wszystko było zgruzowane, pamiętam jeszcze. Tak że jeszcze na początku lat pięćdziesiątych było mnóstwo gruzów i cegły żywej, czerwonej. Budynki, które pozostały, były solidnie okaleczone.
- Może jeszcze pamięta pan coś z samego Powstania albo z tego całego okresu? Jest jakieś wspomnienie?
Raczej nie, poza tym, że pozostał w uszach ryk syren zwiastujących nalot, wybuchy, później dymy, paląca się Warszawa, jakieś ruiny, ludzie okutani, idący w szeregach długich, prowadzeni przez Niemców nie wiadomo gdzie, nie wiadomo dokąd. Przecież nikt nie wiedział, gdzie idziemy i po co.
- Pan jako chłopczyk był świadom tego, co się dzieje?
Raczej przerażony. Trudno mówić o świadomości dziecka czteroletniego. Brat mój, który miał sześć w tym czasie, mógłby więcej prawdopodobnie powiedzieć, ale niestety już nie żyje.
Warszawa, 26 czerwca 2008 roku
Rozmowę prowadziła Ada Przymies