Jestem Ludwika Wojdat, z domu Czajkowska. Urodziłam się w Warszawie na Podchorążych 21 7 sierpnia 1929 roku.
Moi rodzice, Jan i Anna Czajkowscy.
Malczyk, z domu Malczyk.
Moja mama raczej nie pracowała, ale tata pracował. A potem, pani Aniu, mojej mamy kuzyn po Powstaniu powiedział: „Anka, ty już nie chodź do Warszawy, zostaw sobie to miasto”. Były tam tereny poniemieckie i oni sobie kupili tam. Spłacali państwu jakąś część, domek sobie pobudowali i szklarnię mieli po prostu.
Już po wojnie.
Tak, tylko na Podchorążych. Nigdzie więcej nie mieszkaliśmy, tylko na Podchorążych.
Był Czesław, Zofia, ta co kanałami przeszła, ja, Krystyna i Jan.
Trzecia.
Na Czerniakowską 126 chodziłam do szkoły, tam w stronę Łazienkowskiej.
Proszę pani, to były piękne lata, do wojny. Jak wojna przyszła, to nas przerzucali Niemcy. Byliśmy [jako uczniowie] bez przerwy gdzieś tam [przenoszeni]. Zabrali nam tamtą szkołę, tam trzy szkoły były. [Jedna] Ksawerego Praussa, ja już nie powiem te dwie. Jeszcze pamiętam, dziś rano ta po prostu uciekła. Proszę panią, na Chełmską chodziłam do szkoły, na Belwederską. Taki był zakład dla ludzi, „prijut” się nazywał, nie wiem dlaczego. Chodziłam na Górnośląską, na Fabryczną. Przerzucali nas Niemcy.
No pewnie, pamiętam. Pani Przy… jak ona się nazywała… i był Chruściel. Było dużo młodych nauczycieli.
Chyba matematyki, tak. Mieszkał na Sadybie.
Pani Krajewska była wspaniała, moja wychowawczyni.
Na początku, potem była pani, [której nie pamiętam nazwiska]. […] Tam był taki budynek, wszyscy nauczyciele… Jeden mieszkał na Sadybie, a ona tam też mieszkała. I pani Krajewska była urocza, [była wychowawczynią] do trzeciej klasy.
Pamiętam, bo ojciec został ranny pierwszego dnia. 1 września mój ojciec wyszedł i mówi: „Co to, jakieś pokazy lotnicze?”. Z tyłu mieliśmy drabinkę, bo mieliśmy domek jednorodzinny, wszedł i odłamek go tam zranił w rękę.
Ojciec był ogrodnik, szczepił drzewka. Właśnie tu nawet to nie było tego domu Wedla, tylko był pałacyk w środku. I szczepił w ogóle. Mój dziadek, Piotr Czajkowski, też to robił.
[Z dziada] pradziada to było.
Nie, nie, to było w rękę, ale nawet nie był w szpitalu, tylko sanitariuszka go obejrzała. Ale pamiętam ten strach, prawda, proszę panią, jak Niemcy wychodzili od Chełmskiej… Mogę to powiedzieć?
To ja, dziewczynka, dziesięć lat miałam, jedenasty rok. Myślałam, że ci ludzie nie mają ludzkiej głowy, tylko są zwierzęta. Jeszcze taki umysł miałam. Od Chełmskiej szli i dawali chleb, bo przez miesiąc czasu nie mieliśmy nic do jedzenia. Sucharki. I skąd to mama brała? I woda. Ale byłam strasznie zdziwiona, że ludzie biegli. A ja tam nie poszłam. A byłam głodna, bo przez miesiąc czasu było [życie] o sucharkach. Jak sklep obok został zbombardowany, to tam mama poszła i wzięła jakieś kasze, ale nie było gdzie ugotować, niestety. W piwnicy się siedziało.
Myśmy nigdy nie uciekali z Warszawy. Tak jak niektórzy mieli rodzinę na wsi, gdzieś daleko, to oni sobie wyjeżdżali. Ja mam taką przyjaciółkę, co od razu pierwszy dzień wojny uciekli, bo byli gdzieś tam zza Lublina. A my nie. A my nie, byliśmy…
Cały czas.
Boże, niech pani mnie już nie mówi, kochana. Ja się tak bałam Niemca, no i Ukraińca się bałam. Nie powinnam jeszcze raz powtarzać tego, bo dzisiaj inaczej na tych ludzi patrzę. Ale tak się bałam, że po prostu w nocy się budziłam. Nie dawałam sobie z tym rady. Proszę panią, jedynie Anglicy nam… Ja to mogę powiedzieć: nie Francja, nie Włosi, nie inne kraje, tylko Anglicy nam spuszczali. Tylko wie pani, teraz to oni namierzą sobie koszary i tam wrzucą bombę. Ale niestety, myśmy mieszkali ile, cztery domy od koszar, no to trafiali obok… Obok dom poszedł, zniknął z horyzontu, następne domy. Tak że wie pani, to był… Jeszcze mama nas nie zdążyła na Boże Narodzenie wykąpać, już był alarm. I na ogródku mieliśmy wykopany dół, przykryty gałęziami i w grudzień, gdzie były mrozy, to nie tak jak teraz.
Bo liczyłyśmy, że jak tam [będziemy], no to przeżyjemy. A cegła jak spadnie, zabije, no. W ogóle to było pięć lat. Wyszła mama na ulicę, nim wróciła, to ja dostawałam… Wyjeżdżała czasem do Garwolina nawet po chleb. Bo była straszna bieda, potworna. Na kartki jeden bochenek, ćwiartka wyznaczona i koniec.
Proszę panią, było na kartki. Rynna była w domku. Nie było lodówek, nie było nic, więc moja mama w rynnę wkładała te mięso. Nie dała nam na 1 grudnia nic, tylko do świąt. I robiła nam święta. No, jakie były, to były. Tak że wszystko było… Było to pięć lat strasznego głodu, poniewierki, łapanka, bomba… Oni rzucali bomby, ale rzucali nam i żywność Anglicy, pamiętam to. Taki jeden pilot ukrywał się tam, nie wiem, gdzie on się ukrywał, na placu Trzech Krzyży. Miałam znajomą, opowiadała mi właśnie, [właściwie] mojej mamie, a ja to słyszałam, prawda, więc… A tak nam nikt granicy nie otworzył, niestety.
No, proszę panią, był niemiecki, obowiązkowy, prawda, ale nie było historii, nie było geografii. Był niemiecki, matematyka, polski był oczywiście.
No, proszę panią, no właśnie chodziłam na te tajne komplety. Tam uczyłam się historii i geografii, tych języków, których nie uczyli w szkole.
Wie pani, chyba chodziłam na… […] Górnośląska. Szara tam też była blisko, ale na Szarą nie. Albo chodziłam na tą… jak kościół był, jaki jest na trasie, to jest jaka, ta Łazienkowska…
Czerniakowska? Tam Łazienkowska chyba, a taka mała uliczka od Łazienek też. Widzi pani, ucieka mnie to […].
Ale przenosili nas. To było w domach, potajemnie też, wie pani, to nie było w jednym miejscu. Nie, nie. Czytałyśmy… Nie było wolno, ósma godzina, prąd wyłączali w Warszawie, prawda, światło gasło, więc przy karbidówkach się czytało i uczyło. I był człowiek chłonny tego, bo tego nie było w szkole.
Ja jeszcze pani chcę powiedzieć tylko o mojej teściowej. Moja teściowa była bohaterka, nie dostała żadnych zbowidowskich [uprawnień], nic. Ona powiedziała: „A co ja takiego robiłam?”. Ona była kobieta wysoka, potężna i ona, proszę panią, z Marcinkowskim, lekarzem w Pyrach, amputowali kończyny tych, których przywozili z Powstania. Tak, bardzo, bardzo dzielna. Potem taki dół był, to w ten dół wszyscy wrzucali tych zabitych, no bo nie można było chować. Więc wtedy marzec przyszedł, wyzwolenie, to już się zrobiło, że nie było tych mrozów. To moja teściowa bosakiem brała i wyjmowała dokumenty. Była bardzo dzielny człowiek, bardzo.
No pewnie. Proszę panią, moja siostra mi się nie przyznała, że ona jest w tych…
Tak.
Zosia, Zofia. I ona mówi: „Słuchaj…”. Idziemy tak, na placu Trzech Krzyży była księgarnia Kotchana, pamiętam nawet nazwę. Po czwartej już było. Ona mówi: „Słuchaj, Lucia, ty szybko do domu uciekaj. A ja idę. Powiedz mamie, że będę się starała jak najszybciej wrócić”. I ona już poszła w Powstanie, a ja wróciłam. Doleciałam do ulicy Szwoleżerów, to już nie było [łączności] – tramwaje poprzewracane, wszystko już było w takim stanie. A ja jako taka piętnastoletnia dziewczynka uciekam, aby do domu dobiec.
Nie, siostra moja wróciła dopiero prawie pod koniec Powstania kanałami. Wyszła właśnie tym włazem róg Czerniakowskiej i Nowosieleckiej, tam gdzie te koszary. Niemiec stał, odwrócił się i wyszło siedem osób. Ale już było spalone wszystko, zniszczone. I odnalazła nas.
Właśnie wie pani, te wszystkie papierki, zapiski, potem jeszcze u mamy się to wszystko spaliło, ja nie mam nic w tej chwili, nic. A u siostry patrzyłam, jak zmarła dwadzieścia lat temu, przeszukaliśmy dom i też nic żeśmy nie znaleźli.
Ale, no znaczy, mój ojciec, brat i siostra. Troje.
Nie, nie kanałami. Wrócili. Wycofał… Był taki pan Lewicki, on był tym porucznikiem czy jak gdyby naczelnikiem tego. Bo w naszym domu była broń, wie pani, i myśmy tej broni pilnowali. Zawsze mi ojciec mówił: „Słuchaj, pamiętaj, że tam jest broń”. Ale potem ten pan Lewicki powiedział: „Uciekajcie, chłopcy”, bo zginął obok, sąsiada syn, szesnaście lat, potem drugi pan, młody chłopak. Sama najpiękniejsza młodzież zginęła, piękna, tacy szesnaście, osiemnaście, dwadzieścia lat. Tak że dużo, bardzo dużo zginęło z moich bliskich, bardzo dużo.
Jeśli Powstanie, no to tylko. Była piwnica, był ogród, gdzie był schron, ale Niemcy chodzili, no niestety. Tylko było zawsze tak, że naprzeciwko mieszkał facet, który ukrywał Żydów. I ktoś z Polaków jednak go wydał. Myślę, że to z Polaków, nie wiem dokładnie. I pamiętam, jak tych Żydów, tak… Wszystkich ich zabili, wszystkich, pod domem.
To było jeszcze przed Powstaniem. Ja mylę trochę.
W 1943 roku przyjechał do Warszawy. Gdzie jest kawiarnia na Rozdrożu, było zrobione takie podniesienie. No i darł mordę. Ja tego nie rozumiałam, prawda. Ale miałam trzynaście lat, więc poleciałam zobaczyć, co to jest, kto to jest. Najgorsza była aleja Szucha. Te wszystkie ulice były bardzo…
Byłam. Tata mnie wziął, tam taki murek, wie pani, był i [oglądałam] na tym murku. Miałam sześć lat, ale pamiętam to, pamiętam Piłsudskiego. Miałam sześć lat, jak umarł.
Wie pani, dla takiego dziecka, jak ja miałam sześć lat, no to Piłsudski był staruszek. Ale była to taka postać, którą się bardzo [dobrze zna] z opowieści mojego ojca.
Nie, nie. Ja go widywałam, jak chodziłam… właśnie róg był alei i Bagateli, takie kolonie, półkolonie letnie. Mój brat mnie przez Łazienki prowadził i w tym czasie Piłsudski przechodził na drugą stronę.
Proszę panią, był to chyba dwudziesty któryś sierpnia. Ale który? Dwudziesty czwarty, dwudziesty piąty.
Uciekaliśmy przez Sadybę, ale tam już byli ludzie wysiedleni, tylko Węgrzy byli na tyłach. Uciekaliśmy w stronę Piaseczna. Tam mama miała kuzynkę, która nas przyjęła.
No nie.
Bez trzech osób, tak.
No, proszę panią… W jednych kapciach, takich drewniakach. No nic nie zdążyliśmy [zabrać]. Mama tylko złapała kenkarty czy tam coś i uciekaliśmy.
Proszę panią, mieliśmy dowód. Jak trzeci dom już był do zniszczenia, no to co mieliśmy czekać? Już nie mogłyśmy czekać dłużej.
Byliśmy do samego… tak, jak już w nocy usłyszeliśmy, że uciekają Niemcy przez Pyry do Warszawy.
No siostra moja wróciła gdzieś chyba, jak się Powstanie kończyło. To wrzesień chyba już był, wrzesień.
Nie no, szukała nas, prawda, bo przecież nie wiedziała, gdzie jesteśmy.
Szła najpierw tam, gdzie dziadkowie mieszkali. Tam pozostałe osoby jakieś były podobno, wie pani, które ją mogły poinformować. Tak wszystkiego dokładnie to już pani też nie opowiem, prawda.
Oni nocowali najpierw w Kabatach, a później ta kuzynka przyjęła ich i w stodole spali. Całą zimę w stodole, bo Niemcy chodzili, szukali Powstańców.
Pamiętam.
No, tłumy ludzi szły w stronę Warszawy, nie mogę mówić… Z taką radością. Kto patrzył, że wojsko radzieckie? Było wyzwolenie od Niemców, proszę panią, i to była największa radość. I dla mnie ten dzień zwycięstwa, 17 stycznia, jest bardzo ważny. Ja się nie bałam, prawda. O Rosjanach mówili różnie, ale to wcale nie tak do końca było, prawda. Ludzie sobie fantazjowali.
Siostra i ja, a rodzice już nie wrócili do Warszawy, nie.
Bo to było wszystko zniszczone, spalone, nic nie było.
No więc wróciliśmy do rodziny, która mieszkała… To Zawady są zaraz, wie pani. Wilanów i obok są Zawady. Teraz to przecież miasteczko tam jest. Tam kuzynka nas przyjęła.
No myśmy poszły do szkoły, siostra i ja. Brat, nie wiem, on chyba nie poszedł. Później jakoś wieczorowe kończył, ale my z siostrą mieszkałyśmy na Zgoda, u takiej przeszywanej ciotki.
Moja siostra skończyła studia, ale ja nie. Ja skończyłam dwuletnią szkołę na Grochowie. Pisanie na maszynie i stenografię, więc dwa lata tylko po powszechnej. Ale muszę pani powiedzieć, że bardzo lubiłam… Nawet te moje koleżanki, które [uczyły się] na ulicy Rakowieckiej, to była chyba Szkoła [Główna] Gospodarstwa Wiejskiego, więc z nimi siedziałam. One odrabiały, ja też odrabiałam, próbowałam. Zawsze chciałam tej wiedzy, żeby mi troszkę więcej [weszło]. A później pracowałam w biurze, pisałam na maszynie. A później poszłam szyć. Bo mój mąż chorował, a tam się lepiej zarabiało, prywatna inicjatywa, tak że… Mam wielu, wielu wspaniałych przyjaciół. Gdzie się człowiek obraca, nabiera jednak trochę tych cech od ludzi mądrzejszych ode mnie.
No proszę panią, jak ja już miałam te szesnaście lat, to ja już w ogóle byłam… Co sobota była odbudowa Warszawy, całe MDM, wszystko. No i były tańce, muzyki, no to szliśmy, młodzi. Zresztą i wieś też przyjeżdżała.
A potem była potańcówka.
Bardzo fajnie, bardzo. Wszyscy byliśmy tak szczęśliwi i taka była bliskość ludzi. Trochę nam tego ubywa. Jedno drugiemu pomagało. Jak ten nie miał, to poszedł, drugi mu to dał. Było bardzo biednie, ale młody był człowiek, prawda.
Nie, już nie wrócili, nie, nie. Właściwie to jest Warszawa też teraz, Wilanów, ale była to gmina Wilanów.
Wie pani, czas był bardzo ciężki, bardzo. Ten strach o rodziców, że nie wrócą do domu, jak wyjdą na ulicę. W ogóle było ciężko, bardzo ciężko. Kiedy ja potrzebowałam w takim wieku, prawda, innego jedzenia, była bieda, na kartki było wszystko, to myśmy po sacharynę [chodziły] z siostrą. Nie wolno było chodzić tak rano. Ja już nie pamiętam, myśmy o szóstej wstawały, [chodziłyśmy] na Bracką, jak byli bracia Jabłkowscy, i tam żeśmy po sacharynę stały. Ciężko było o kawałek chleba w ogóle, tak. Ja bym chciała tylko dodać jeszcze jedną rzecz, taką od siebie. Wie pani, ja patrzę, jak ludzie niektórzy teraz [pytają] o pochodzenie żydowskie. Tam dużo [Żydów] mieszkało. Sklepy mieli, warsztaty, szewcy, byli Żydzi. I nie było między nami nienawiści. Moja mama chodziła, taka była mydlarnia, z panią Krysią były na ty, i nie było tej… A teraz tak jakoś ludzie są jedno drugiemu wilkiem. Jestem bardzo tym zmartwiona, muszę państwu powiedzieć.
Oni są od tysiąca lat u nas w Polsce. Francja ich wyrzuciła, Rosjanie też przegnali, Polska przyjęła. I oni się czują Polakami czasami. Tak że wie pani, nie było tego… Oczywiście była szkoła na Podchorążych, chyba 20, była ta szkoła. No to szłyśmy dzieciaki pod tą szkołę: „Komu, czemu? Kościuszkiemu”, tak odmawiali. No to się podśmiewaliśmy. Ale to nie było jakieś z nienawiścią, tylko takie głupie żarty dziecka, prawda.
No pewnie.
Nie, właśnie nie pamiętam imion, nie. Bo mnie uderzyła tu w głowę kamieniem i przyleciała jej mama i mówi: „Pani Czajkowska, no przepraszam”. No ale to było tylko dziecko, prawda.
Nie, szkoła była osobna, Podchorążych 20 była szkoła żydowska. Ten budynek chyba stoi nawet, wie pani. Nie jest rozwalony, nie. Tak że przeżyło się. Proszę państwa, ja miałam ukochanych rodziców, byłam szczęśliwa i nagle dziesięć lat, wszystko było nie tak. No ale co zrobić. Oby nikt tego nie przeżył drugi raz. Ani moje wnuki. Ja się teraz denerwuję nawet o tą Ukrainę przecież. Jak oni zostaną pokonani, to ja nie wiem, co nam grozi. Może już mnie nie będzie, ale będą moi bliscy.
Warszawa, 7 grudnia 2023 roku
Rozmowę prowadziła Anna Sztyk