Krystyna Migdalska

Archiwum Historii Mówionej



  • Proszę opowiedzieć na początek pani wspomnienia z okresu przed wojną, czyli z okresu dzieciństwa?

Urodziłam się w Warszawie na ulicy Bednarskiej, idąc w dół po prawej stronie ulicy, która kamienica od góry to niestety już nie pamiętam, może trzecia, może czwarta. Kamienica wychodziła na ogród księży Karmelitów, który z kościoła po skarpie spadał w dół. Vis-à-vis, po drugiej stronie Bednarskiej chodziłam do przedszkola. Mieszkała z nami babcia, moja ukochana. Przedszkole było cudowne! Pierwszy raz w życiu się zakochałam we Włodziu! [...]Z ulicy Bednarskiej później chodziłam do szkoły, to się nazywała chyba wtedy powszechna (nie podstawowa, jak dziś), na ulicę Królewską, też nie pamiętam numeru. Szkoła była między ulicą Marszałkowską w stronę zachodnią, tak plus minus, vis-à-vis ulicy Zielnej po tamtej stronie. [...]Potem przeprowadziliśmy się na Koło. Mama moja dostała w Warszawskiej Spółdzielni Mieszkaniowej mieszkanie, nie wiem na jakich zasadach, czy było kupione, czy nie. Na Kole skończyłam klasę szóstą. Po klasie szóstej, to był 1939 rok, zaczęłam chodzić do gimnazjum i liceum do pani dyrektorki Jadwigi Kozierowskiej. Niektóre lekcje humanistyczne odbywały się na ulicy Nowogrodzkiej u jednej z uczennic, dlatego że to gimnazjum i liceum nazywało się: Gimnazjum i Liceum Handlowe Kaniowczyków i Żeligowczyków. Inne lekcje, typowo handlowe, jak towaroznawstwo, handel, ekonomia, reklama i tak dalej miałyśmy w kamienicy na ulicy Złotej. W 1942 roku dyrektor Kozierowska poprosiła nas do swojego gabinetu i zaproponowała nam wstąpienie do Armii Krajowej, żeby ratować naszą ojczyznę. Co miało być później, to jeszcze nic nie było na ten temat mówione. Naturalnie mnóstwo dziewcząt z mojej klasy (bo to były tylko [klasy] żeńskie) zapisało się. W związku z tym pani dyrektor poprosiła [nas] na uroczystość, [która] odbywała się w jednym z pokoi, gdzie przybyli jacyś panowie, panie, i tam złożyłyśmy uroczystą przysięgę dla Polski. Po tym miałyśmy oprócz szkoły zajęcia dodatkowe z tytułu przynależności do AK. To znaczy chodziłyśmy do dwóch pań: Stasi i Jasi – zbierałyśmy się w jej mieszkaniu, nie pamiętam już, jaka to była ulica... Śliska, Grzybowska... tamta okolica. Zbierało się nas kilka dziewcząt i miałyśmy wykłady przygotowujące nas do pracy sanitarnej, jak wybuchnie Powstanie, termin nie był podawany. Jak było trzeba, przynajmniej ja, jeździłam na Saską Kępę, ale już nie pamiętam na jaką ulicę i woziłam bibuły czy papierki, w każdym bądź razie tramwajem (z powrotem już mi było lżej, bo byłam bez bagażu). W miarę upływu czasu miałyśmy praktykę jako sanitariuszki w Szpitalu Maltańskim na ulicy Senatorskiej. Nie pamiętam jak długo. To były dyżury dzienne i nocne. Pamiętam, że w jedno ze świąt ważniejszych, jak Boże Narodzenie czy Wielkanoc (nie pamiętam które), miałam akurat cały dzień świąteczny dyżur w Szpitalu Maltańskim.

  • Czego się pani nauczyła na kursach lekarskich?

Nauczyłam się sporo. Przede wszystkim nie patrzyłam, tylko pracowałam. To znaczy to co mi pokazano to i proszono o wykonanie. Nawet gdzieś mam nasze zdjęcie zrobione w białych fartuchach przy wejściu do szpitala maltańskiego.

  • Czy pani koleżanki były rówieśnicami, czy były starsze, młodsze?

To była różnica miesięcy.

  • Czyli mniej więcej w jednym wieku?

W jednym wieku. Razem później zaczęłyśmy gimnazjum, razem liceum. Bez przerwy te wykłady i spotkania czy wożenie – ja woziłam przede wszystkim na Kępę bibułę i to tak trwało do wybuchu Powstania.

  • Jak wyglądało przewiezienie bibuły, jak to fizycznie pani robiła?

Miałam teczkę szkolną i między okładkę a załóżmy książkę czy między okładkę a zeszyt wkładałam jakieś papierki, które były naturalnie zaklejone. W teczce szkolnej [woziłam]...

  • I tramwajem...

Tramwajem. Mieszkałam już, pamiętam, wtedy na Kole, na ulicy Obozowej, i stamtąd jeździłam na Kępę tramwajem i wracałam normalnie też tramwajem, ale już puściutko.

  • Czy brała pani podczas okupacji udział w akcjach dywersyjnych?

Nie. W czasie okupacji nie, nie brałam udziału i prawdę powiedziawszy nikt nam tego nie proponował. Nas, jak później się zorientowałam, szkolono tylko i wyłącznie z przeznaczeniem na pracę w Powstaniu Warszawskim. Jeszcze mogę dodać też przykrą rzecz, że 26 grudnia 1939 roku został mój tata rozstrzelany w Wawrze. Jechał w drugi dzień świąt Bożego Narodzenia do Radości, bo mieliśmy tam letni domek. Letnisko to się wtedy nazywało. Jechał na rowerze, który dostałam od ojca w nagrodę za zdanie [egzaminów] do gimnazjum. Przejeżdżał przez Wawer wzdłuż torów kolejowych do Radości i w Wawrze został złapany. Akurat trafił nieszczęśliwie. W drugi dzień świąt wieczorem, ale niezbyt późnym, chciał zajrzeć do tego domku. To było przeżycie! Pamiętam, wtedy miałam dokładnie trzynaście lat.[...]

  • Czyli był zupełnie przypadkową ofiarą?

Przypadkową ofiarą, tam rozstrzelano stu sześciu. Niemcy wybierali mężczyzn i chłopców z kolejki elektrycznej Warszawa-Otwock. Wybierali z całego Anina i z całego Wawra. Akurat tata przejeżdżał szosą na moim rowerze, na damce, jadąc do Radości. Świat mi się zawalił. Potem zawalił mi się drugi raz, ale to będzie dalej, to już...

  • Chciałbym, żeby pani jeszcze, jak już wróciliśmy do 1939 roku, powiedziała o momencie wybuchu wojny, jak pani to odebrała, przyjęła, gdzie pani była w tym czasie? Czy była pani na wakacjach czy w Warszawie?

Wróciłam z wakacji i we wrześniu zaczęłam normalnie szkołę. […] W 1939 roku chodziłam normalnie do szkoły. Pamiętam, że po odrobieniu lekcji żeśmy się spotykały z koleżankami wieczorkami. Niestety o godzinie dziewiątej zdaje się była godzina policyjna, a domy były oparkanione siatką. Potrafiłam tak się zagadać i tak filozofować, że przechodziłam przez siatkę jak chłopak i [przebiegałam] przez ulicę Obozową, gdzie chodził tramwaj. W nocy nie chodził.

  • Patroli wojskowych wtedy nie było?

Patrole wojskowe chyba były, ale byłam w ogóle bardzo odważna i bardzo sprytna. Siedząc na siatce, już z daleka widziałam, czy idzie patrol, czy nie idzie, czy jedzie, czy nie jedzie i tylko przez jezdnię [przechodziłam], przez drugą siatkę i już byłam w domu.

  • Miała pani rodzeństwo, braci?

Nie, jestem jedynaczką. Byłam zła, odczuwałam złość. Patrzyłam na brudy, na łapanki. Byłam wściekła. Dokładnie byłam wściekła! Jak mogłam coś załatwić, jechać z bibułą, to byłam rozpromieniona, w ten sposób się może rewanżowałam Niemcom. Napatrzyłam się na mnóstwo [okropnych rzeczy]. Nieraz z centrum Warszawy na Koło jechałam też przy murze getta, więc napatrzyłam się na różne [rzeczy].

  • Niech nam pani opowie o gettcie.

A nie byłam w gettcie.

  • Wiem, że pani nie była, ale przejeżdżała pani tramwajem.

Tramwaj przejeżdżał wzdłuż muru.

  • Jak to wyglądało?

Mur był chyba ze trzy metry wysoki, bardzo wysoki. Podczas mojego przejazdu tramwajem [widziałam, że] była szeroka, olbrzymia brama, bardzo wysoka, naturalnie z budką [wartowniczą] wewnątrz i na zewnątrz. Raczej przy bramie nie widziało się żadnych ludzi. W czasie okupacji krążyły różne ulotki, bibuły, to się wszystko czytało, wiedziało się, że pod murami ludzie wykopywali doły, że wyciągali dzieci żydowskie, że gdzieś je przechowywali czy wywozili do przechowania. To się wszystko wiedziało. Byłam wściekła!

  • A czy pamięta pani moment wybuchu Powstania w gettcie w 1943 roku?

W 1943 roku tak, wiem, że było powstanie, ale byłam sama z mamą i babcią i już wtedy mama mi nie pozwoliła jeździć tą trasą. Nie pamiętam dokładnie, jak wtedy jeździłam. Wiem, że koło getta mi nie pozwoliła jeździć. Moja ciocia, rodzona siostra mamy, z wujkiem mieszkali na Chmielnej przy Marszałkowskiej, drugi dom od Marszałkowskiej w stronę Zielnej. Na Złotą do gimnazjum i do pierwszej licealnej miałam bardzo bliziutko. To było małżeństwo bezdzietne i jak córkę mnie kochali; tam nocowałam i mieszkałam. Robiło się coraz bardziej niebezpiecznie. Tak że z Koła miałam dużo dalej na Złotą. Przemieszkałam chyba cały okres gimnazjum i liceum. Tak że do domu jeździłam w weekendy, święta, a tak mieszkałam u cioci.

  • Czy jeszcze chciałaby pani coś dodać o okresie okupacji?

O okresie okupacji co mogę powiedzieć? Było chłodno, głodno, straszno i dla mnie, jako dziewczyny młodej, nieprzyzwyczajonej do takich rzeczy, to była potworność. Widziałam nieraz łapanki, budy, i ludzi jak uciekali. Poza tym byłam zorientowana później, bo już byłam w AK, to już wiedziałam, gdzie był sabotaż, gdzie zabicie Niemców i tak dalej. To nie było dzieciństwo.

  • Przejdźmy powolutku do okresu Powstania. Koniec lipca, pierwsza mobilizacja 27 lipca, niech pani opowie jak to wyglądało?

Nie. 31 lipca.

  • Czyli 31 lipca pani się stawiła?

Po prostu mama mnie przygotowała. Naturalnie była kontra, no ale niestety.

  • Co pani ze sobą wzięła?

Co ze sobą wzięłam? Ubrałam się właściwie nie zimowo tylko lekko i mama jeszcze dała mi blezer z koca. Chodziliśmy ubrani w czasie okupacji tragicznie, nie było pieniędzy, była bieda, żywność na kartki. Właściwie to nic ze sobą nie wzięłam. To co miałam na sobie i chyba wzięłam torbę dużą. Legitymację, opaskę... nie, opaski nie wzięłam, opaskę dostaliśmy na Zagórnej. Właściwie to nie wzięłam nic.

  • Jedzenie, ciepłe ubranie, sweterek?

Sweterek, blezer z koca miałam, mama mi kazała. Mama chciała mnie odprowadzić, powiedziałam, że broń Boże, nie. Mama się pytała: „Gdzie będziesz?” Nie wolno było nikomu opowiedzieć, gdzie mamy zbiórkę. Mówię: „Mama, nie mogę ci powiedzieć”. Babcia płakała, mama płakała, ja nie.

  • Że dziecko szło na wojnę.

Szłam na wojnę i nie płakałam. Byłam wściekła! Mogę tylko tak to określić.

  • Jak wyglądał ten dzień, kiedy panie się właściwie spotkały?

Myśmy się spotkały, nie pamiętam tej ulicy, to była prostopadła do Czerniakowskiej i tak vis-à-vis Czerniakowskiej był dom starców. Byłyśmy na tej ulicy przed kamienicą. Wszystkie się spotkałyśmy, były nasze dwie panie, Jasia i Stasia. Nocowałyśmy w kamienicy, w zupełnie prywatnym mieszkaniu, chyba nie jednym, bo nas było za wiele. Na drugi dzień o godzinie piątej byłyśmy w domu starców na Czerniakowskiej. Stamtąd to było kawałek do Zagórnej, niedaleko. Parterem się wchodziło, schodziło się na dół i w piwnicach szykowałyśmy łóżka, pomagałyśmy lekarzom, ustawiałyśmy. Od razu książka się znalazła, zapisywało się, że ktoś przyszedł, przygotowywałyśmy. Miałyśmy strasznie ciężkie warunki!

  • A proszę powiedzieć o momencie wybuchu walk na Czerniakowie. Kiedy pierwsi ranni trafili do waszego szpitala?

Pierwsi ranni trafili właśnie do domu starców, a byłyśmy tam krótko, może tydzień, a może i nie. Nie miałyśmy jeszcze wszystkiego. Wiem, że lekarka Elżbieta usunęła kończynę, nie chirurgicznymi narzędziami, tylko siekierą. Przeżył ten pan. Warunki miałyśmy straszne! Byłam zrozpaczona! Nie zdawałam sobie sprawy, że zastaniemy punkt tak wyposażony! Ranni to byli [najczęściej] draśnięci, co się ich opatrzyło, to od razu poszli dalej. Zdarzały się osoby cywilne, które korzystały z naszego punktu. Z jedzeniem było kiepsko, kuchni nie było.

  • Już od początku było kiepsko z jedzeniem?

Kiepsko. Kiepsko było, bo nie miałyśmy kuchni. Warunki były nieciekawe, ale tam długo nie byłyśmy. Może tydzień. Przenieśli nas na Zagórną 9 do szkoły. Dopiero tam były prawdziwe warunki, polowe co prawda, ale chirurgiczne – prawdziwe. Łóżka pięknie porozstawiane, dużo. I już wtedy to nam się zaroiło [od rannych]. Na sali, na parterze (bo w piwnicy były łóżka, na parterze były łóżka) miałam pokoik, gdzie prowadziłam książkę rannych – zapisywałam gdzie, co, jaki batalion, jakie zgrupowanie. Wszystko dokładnie i wyłącznie pseudonimy, żadnych nazwisk – nazwiskami się nie operowało. Na parterze mieliśmy też ołtarz. Ksiądz Stanek często odprawiał nam mszę.

  • 8 sierpnia zawiązuje się zgrupowanie kapitana „Kryski”, które jest jednym z lepiej zorganizowanych w Powstaniu, ma pięć szpitali, ma swoją służbę pocztową, ma duszpasterstwo z księdzem Stankiem. Proszę powiedzieć, jak to wyglądało?

Duży pokój to była nasza sala operacyjna, przed nią była jeszcze salka i jeszcze pierwszy pokoik od wejścia, to właśnie był mój, gdzie wpisywałam wszystko dokładnie – kiedy operowano, o której godzinie, co było. Wszystko opisywałam, bo dosyć ładnie piszę i wykorzystali mnie. A jak ktoś inny później prowadził, bo załóżmy musiałam iść do chorego, to zajmowałam się i chorymi. Leżeli chłopcy bardzo ciężko ranni i lżej ranni. Zdarzały się wypadki, że i cywilni też, ale to bardzo niewiele osób korzystało. Potem, jak przyszli ze Starówki kanałami, to już nie miałyśmy gdzie kłaść.

  • Do tego jeszcze wrócimy. Chciałem się zapytać o takie rzeczy, jak wyżywienie, środki opatrunkowe, czym dysponowaliście w szpitalu, co jedliście, czym karmiliście, jak często można było zmieniać opatrunki, czym ich leczono?

Wtedy się jeszcze na lekach nie znałam. Miałam osiemnaście lat, to na lekach absolutnie się nie znałam, ale gaza była, wata była, leki były i już były jakieś instrumenty, ale na ten temat nic nie potrafię powiedzieć.

  • A wyżywienie?

Jeśli chodzi o wyżywienie, to mieliśmy słabe. Wyżywienie to była prawie codziennie zupa pomidorowa z kluskami.

  • A skąd pomidory?

Z puszek, koncentrat, prawie codziennie! Poza tym dostawałyśmy chleb i tak zwaną marmoladę, i nasi chorzy jedli to samo. Czasami, jak coś naszym się trafiło, to chorzy dostali, ale my nie. Myśmy dzień w dzień prawie jadły zupę pomidorową. Nie było przygotowanego magazynu wypełnionego żywnością. Nie bardzo się orientowałam, wiem, że były panie, które gotowały, zmywały, ale to już mnie nie dotyczyło.

  • Proszę powiedzieć o sprawach posług religijnych, czy miała pani kontakt z księdzem Stankiem?

Myśmy zrobiły ołtarzyk! Naokoło Zagórnej, bliżej Wisły, to rosły jakieś żółte kwiatki, to się zrywało i stawiało do wazonika na ołtarz. Ludzie, sądzę, że cywile, dali nam krzyż, naczynia liturgiczne i ksiądz odprawiał mszę co niedzielę. Ci chorzy, co byli na parterze, to brali udział, a ci, co w piwnicy, to nie. Natomiast góra była całkowicie pusta, bo był bez przerwy ostrzał. Strzelano do nas z budynku YMCA, z Konopnickiej. Mieli, już nie pamiętam, jak to się nazywało, krowy, nie krowy. W każdym bądź razie oni ostrzeliwali nas bez przerwy.

  • Czyli cały czas był szpital ostrzeliwany?

Nie konkretnie szpital, tylko jak później był taki moment, że wyszłam ze szpitala na jeden dzień, to we wszystkich bramach na Czerniakowskiej stało pełno powstańców! Mało tego, przez jezdnię (jezdni nie było) były barykady robione.

  • Jak wyglądało życie codzienne Czerniakowa?

Życie codzienne Czerniakowa – znam przede wszystkim tylko miejsce koło Zagórnej i Zagórną.Był taki moment, że chłopcy rozbili olbrzymie zakłady społemowskie i przynieśli nam do szpitala mnóstwo jedzonka, mnóstwo!

  • Co to było?

To było tak: mleko w puszkach, znów pomidory w puszkach, konserwy. Nasze panie, które zajmowały się kuchnią (to już nie my smarkate, tylko już panie starsze) z tych wiktuałów, mogły nas troszeczkę wyżywić. Pamiętam, że przynieśli nam bardzo dużo mleka w puszce (chyba skondensowane) i to dopiero po rozbiciu zakładów społemowskich. To już było trochę później. Na co dzień było nieciekawie. Strzelali dzień i noc z budynku YMCA, a może z innych jeszcze okolic. Myśmy mieli porobione w niektórych miejscach okopy – doły, którymi się przebiegało do innych domów na przykład, ale nie mogę powiedzieć, że ostrzeliwali celowo nasz szpital na Zagórnej. Oni całą dzielnicę ostrzeliwali. Z budynku YMCA walili bez przerwy!

  • A proszę powiedzieć, czy szpital był oznakowany?

Tak, był oznakowany. Był czerwony krzyż, ale dopiero później. Jak chłopcy rozbili magazyn, poszłam do kuchni i zapytałam, czy mogę dostać dwie puszki mleka. Jeszcze w międzyczasie, przepraszam, zapomniałam, przychodziła do nas pani Kozierowska, już w mundurze. Przychodziła jej asystentka Ewa też w mundurze, one zawsze we dwie. Przychodziła do nas na inspekcję, sprawdzała wszystko. Jak dostałam mleko, dwie puszki, to poprosiłam o jeden dzień wolny, bo mam bardzo pilną sprawę i dostałam dzień wolny. Koleżanka za mnie poszła do książki pacjentów, inna poszła do rannych, bo nas było bardzo dużo. Trzymałyśmy się razem i do tej pory trzymamy, chociaż niektóre już nie żyją. Przez Czerniakowską jak szłam, to w każdej bramie byli powstańcy, w każdym domu byli powstańcy i sanitariuszki. Troszkę ulicą, troszkę okopami, doszłam z Zagórnej do Szpitala Czerniakowskiego. W szpitalu weszłam w kanał i kanałem wyszłam na Placu Trzech Krzyży w Instytucie Głuchoniemych. W kanale było tragicznie.

  • Jak wyglądało to przejście?

Tragicznie! To był smród, duchota, smród i szło się w błocie albo w wodzie. Tak się szło, zwłaszcza niżej.

  • Tam było przejście pod górę?

Tak, zwłaszcza na dole, już nie pamiętam w jakiej okolicy, czy od tyłu szpitala się wchodziło do kanału. Była lojalność między ludźmi, mogę powiedzieć nawet à la miłość do zupełnie obcych ludzi. Ludzie pomagali, wskazywali drogę, pokazywali, którędy wejść, którędy wyjść, jak się zachować! A ja, mając dwie puszki mleka, kanałem wyszłam na placu w Instytucie Głuchoniemych. Przez Plac Trzech Krzyży, walili do nas z Nowego Światu tragicznie, więc w okopach, prawie że pełzając, przeszłam z Instytutu na drugą stronę placu, gdzie Bracka. Jak weszłam później, na Brackiej, w bramę kamienicy, to między kamienicami wszystkie piwnice przez cywilów były przekopane – tak że jak weszłam na Brackiej, to wyszłam na Marszałkowskiej! Tylko piwnicami! Całe piwnice ludzi. Strzelali z Saskiego Ogrodu na Marszałkowską i z Nowego Światu. Wszędzie pełno ludzi, przy świeczce, lampie naftowej, tu na kuchence coś pitraszą, tu gotują. Jak mnie zobaczyli taką brudną od dołu i w opasce…

  • Właśnie, jak reagowała ulica ?

Przyjmowała nas z miłością, ze śmiechem, wszystko nam chcieli dawać!

  • Jaki to był okres Powstania?

Już nie pamiętam, ale to był sierpień. To był jeszcze sierpień, to nie był wrzesień. Na Marszałkowskiej weszłam znów w okop, głęboki, wąski. Przebiegłam okopem na drugą stronę Marszałkowskiej. Moja ciocia z wujkiem jak mnie zobaczyli... W tej kamienicy, gdzie ciocia mieszkała, też było mnóstwo chłopców powstańców, niektórzy nawet tam mieszkali. Podałam hasło, bo mi podali na Czerniakowie, i przyjęli mnie jak nie wiadomo jakiego gościa! Opowiedziałam co u nas! A poszłam po to, żeby poprosić wujka, żeby te dwie puszki mleka na Nowy Świat, piwnicami i okopami, zaniósł mojej siostrze wujecznej, która była maleńka i nie miała co jeść i co pić. To dziecko miało półtora roku, dwa latka. I jak zobaczyłam to mleko, to pierwsza rzecz: ,,Ojej, Tereska jest bez mleka!” Dlatego poleciałam kanałem. Wychodząc wieczorem, zostałam obdarowana papierosami. Chłopcy [mieli] mnóstwo papierosów, zarzucili cały szpital, były tak zwane papierosy bezfiltrowe, nazywały się „Egipskie”, i tam zaczęłam palić. Przyszłam i ku zdziwieniu wujostwa zapaliłam papierosa, to od razu pół kamienicy przyleciało do piwnicy, bo piwnice były połączone na całą kamienicę, i wszyscy mi papierosy dawali. Mówię: „Nie, zostawcie sobie, bo my tam mamy, chłopcy nam przynieśli”. Zostawiłam dwie puszki i wujek mnie zaprowadził do kogoś z Powstania, żeby mi podali odzew i hasło na wieczór, jak wracałam na Czerniaków, bo tą samą drogą wracałam, tego samego dnia. Ludzie to była jedna wielka rodzina! Cała Warszawa to była jedna wielka rodzina, tyle mogę powiedzieć! To chyba najmilsze moje wspomnienia – życzliwość ludzka, chęć pomagania, podzielenia się tym prawie niczym, ale podzielenia się, i dbałość o drugiego człowieka: „Dziewczynko, tędy nie wchodź, tam niebezpiecznie! Dziewczynko tu, dziewczynko tam! Dziewczynko, zjesz bułkę?” Nie, to człowiek, a przecież wiedzieli, że jestem powstańcem, to tym bardziej!

  • Ale też była pani małą dziewczyną, młodą dziewczyną?

Poza tym nigdy nie byłam masywna ani wysoka, więc brali mnie i za dziewczynkę. Miałam trzynaście lat, dziewczynka. Wieczorem podali mi hasło. Wypytywali mnie jeszcze powstańcy, dowódca mnie wypytywał, skąd jestem, a gdzie, a co. Musiałam wszystko powiedzieć, jakie zgrupowanie i tak dalej, i tak dalej, dlaczego przyszłam.

  • Na Złotej panią wypytywali?

Na Chmielnej. To było na Chmielnej, bo tam mieszkało wujostwo. Chciałam, żeby wujek na Nowy Świat zaniósł mojej siostrze mleko, bo była malutka.

  • Dotarło mleko?

Dotarło, tak. Do połowy [drogi] zaniósł i resztę poprosił powstańca, bo coś tam nie wyszło, ale mleko zostało doręczone na Nowy Świat. Jak wróciłam, naturalnie pierwsza rzecz – mycie, po kanałach! Strzelanina i tak się żyło z dnia na dzień. Coraz to nowe zgrupowania przychodziły, później już zaczęły łódkami przepływać, to do nich strzelano. Jeszcze przed tym przelatywały samoloty.

  • No właśnie, a propos zrzutów, były zrzuty na Czerniaków?

Były zrzuty. I żeśmy naprawdę z tych zrzutów [korzystali]. Nie były za częste i za duże. Poza tym część zrzutów nam podbierała Praga, to znaczy Rosjanie! Oni stali na Pradze. Cisza, spokój, do łódek tylko strzelali, Rosjanie! Najpierw liczyliśmy, ja, wielki polityk, trzynaście lat i dziewczynka. Żaden polityk! „A! Rosjanie są już na Pradze, to jak niedługo nam przyjdą i pomogą, to będziemy mieli przyjaciół!” A oni w nas tłukli!

  • Dobrze, ale proszę powiedzieć jeszcze o zrzutach, co do państwa trafiało?

Jeśli chodzi o zrzuty, to do nas, do szpitala, nie trafiało. Chłopcy biegali i podpływali łódkami, wyławiali je, bo to przeważnie nad dołem Wisły były zrzuty. To mieli broń, dostawali. Nie wiem dokładnie.

  • Ale też były środki opatrunkowe, żywność, czy coś z tego państwo dostawaliście?

Były, były! Tego nie powiem, bo mnie w ogóle kuchnia nie interesowała. Dostawałam ćwiartkę suchego chleba z marmoladą! Byłam szczęśliwa! Herbata bez cukru (jak rozbili zakłady społemowskie) i zupa pomidorowa z kluskami. Zresztą trochę inaczej zjadłam, jak byłam u cioci na Chmielnej. Oni mi wszyscy, co mogli, i kiełbasę i wędlinę i puszkę z szynką tam otworzyli. W ogóle byłam przyjmowana jak królowa!

  • Czyli w Śródmieściu było lepsze zaopatrzenie i wyżywienie niż na Czerniakowie?

Nie powiedziałabym, bo ci ludzie wiedzieli, wszyscy w Warszawie wiedzieli, że będzie Powstanie. Nie wiedzieli dokładnie, która godzina i który dzień, ale tuż tuż będzie Powstanie. Robili sobie w sklepach zapasy – szynka konserwowa w puszkach, przecież można kupić dwadzieścia szynek. Mieli, bo u mich jadłam. Cała kamienica się do mnie zbiegła, do piwnicy.

  • Czyli przyjęcie też było w piwnicy i w piwnicy panią przyjmowali?

Naturalnie, przy lampce naftowej, przy świecach. Przyjęcia nie było. Jedna z pań robiła kanapki i podawała, i to nie na żadnych talerzykach, bo przecież nie było wody, w ogóle było tragicznie! Dwie kamienice dalej palił się dom jeden, potem drugi. Było okropnie! To był mój jedyny wypad do centrum z Czerniakowa. Potem się pracowało, harowało, prawie nie spało, a potem zaczęło się piekło!

  • Mam jeszcze do pani pytanie, o informacje, które państwo dostawali ze świata? Na Czerniakowie była wydawana gazeta.

Była! Mieliśmy gazetki, mało tego, mieliśmy pocztę polową! W tej poczcie pracowali dwunastolatkowie, chłopcy, dziewczynki. Nosili torby, mieli listy, nawet pisałam do mamy, do cioci. Tak że poczta działała. Już przy samym końcu nie, ale tak cały czas działała.

A prasa powstańcza?Mieliśmy biuletyny. Co ktoś przyszedł, to też nowy biuletyn przyniósł.

  • Czy była pani delegowana na jakieś odcinki w momencie walk obronnych w sierpniu, czy tylko pani w szpitalu pracowała?

Nie, tylko w szpitalu.

  • Czyli do was przynoszono rannych?

Do nas, tak. Zdarzyło się, załóżmy, że na Zagórnej, po drugiej stronie ktoś dostał i trzeba było go przynieść do szpitala, ale to były pojedyncze wypadki. Tak, to do nas przynoszono. Przyniesiono do nas na przykład muzyka postrzelonego w udo, on był korespondentem, Janusz Cegiełło, kiedyś był dyrektorem Teatru Wielkiego. […]

  • A niech pani powie, czy w tym okresie pierwszym, mówimy o sierpniu, mała pani kontakt z Niemcami jako jeńcami czy rannymi, czy u was nie przebywali?

Nie. Dokładnie nie wiem. Szkoła jest dosyć szeroka, całe piwnice i cały parter to były łóżka, więc czy tam ktoś [z Niemców przebywał, nie wiem]. Wiem na pewno, że jeśli jakiś cywil był ranny, to na pewno u nas dostał pomoc, z całą pewnością. Byliśmy bardzo oddani! Ludność cywilna była nam bardzo oddana. Przychodziła jak zaczęła się kamienica palić od tej „krowy”, czy od czegoś, to myśmy nie wyrzucili nikogo, broń Boże.

  • A proszę powiedzieć, niektórzy z pacjentów na pewno umierali w wyniku ran, jak wyglądały pogrzeby i gdzie one były organizowane? Nie było przecież cmentarzy na terenie dzielnicy.

Nie, nie było cmentarzy, ale dokładnie nie pamiętam, ale zdaje się, że byli chowani koło szkoły. […]Myśmy mieli dwóch lekarzy w sali chirurgicznej, kobietę i mężczyznę, którzy pracowali od rana do nocy i od nocy do rana. Potem już my się zajmowałyśmy, zmieniałyśmy opatrunki. Na Zagórnej mieliśmy ładne instrumentarium, już siekierą się kończyny nie obcinało w kolanie.

  • Przeżył ten po amputacji?

Przeżył!

  • Wrzesień. 5 września przybywa „Radosław” ze swoim zgrupowaniem i obejmuje dowództwo na Czerniakowie, proszę opowiedzieć coś o tych wydarzeniach.

Myśmy tego nie odczuli. Dla nas to była norma, ani źle, ani dobrze. Normalnie żeśmy przyjęli „Radosława” i ich ludzi.

  • 11 września zaczyna się atak Niemców od południa na Czerniaków. Jesteście ze swoim szpitalem bardzo blisko pierwszej linii.

Tak, jesteśmy blisko. Staramy się nie wychodzić, chyba że gdzieś trzeba, że coś się stało i trzeba pomóc. Nawet chyba miałyśmy zakaz, żeby się nie pokazywać, bo wszystkie byłyśmy w białych fartuchach. Lekarze też na sali operacyjnej w białych fartuchach, czy ewentualnie przy diagnozowaniu. Nam się nic nie stało.

  • Zaczynają napływać ranni, znacznie większe ilości niż poprzednio.

I nie mamy gdzie kłaść.

  • Jak wygląda życie szpitala w tych dniach?

Wygląda nieźle, każdy gdzieś śpi. Jak zało nam łóżek, to myśmy oddały swoje. Spałyśmy w piwnicy koło kuchni, pokotem, a swoje łóżka oddałyśmy chorym. Była takie sytuacje, że dwoje spało na jednym łóżku, dwóch chłopaków na jednym łóżku. One były wąskie, to tak jeden tu, drugi głowę tu.

  • A jak wyglądały sprawy wyżywienia, środków sanitarnych ?

Nie mieliśmy kłopotów.

  • Czy szpital był ostrzeliwany wtedy mocniej niż wcześniej?

Nie, nie. Szpital się nie rozleciał, ale pojedyncze odłamki w murze z ostrzałów to miał liczne, ale na razie jeszcze nikt nie wchodzi do nas, i na razie dajemy sobie radę.

  • 14 września, znamienne zdarzenie na Czerniakowie, „Radosław” wycofuje swoje oddziały i na drugą linię jak gdyby zawężając obronę do rejonu ulic Zagórna, Czerniakowska, Ludna i wtedy wy znajdujecie się praktycznie na pierwszej linii frontu. Jak to wygląda, bo front już był koło was?

Był, ale my nie wychodzimy. Nam podrzucają rannych, ale byli też tacy ranni, co po udzieleniu pomocy odeszli, bo, załóżmy, rana pozwoliła im na dalszą walkę.

  • Jak szpital funkcjonował w ostatnich dniach, czy został ewakuowany, czy zostaliście oddani?

Nigdzie nie byliśmy ewakuowani! Calusieńki czas, wiem żeśmy nie wychodzili poza mury, absolutnie. Cały czas byliśmy w szpitalu, dzień i noc, dzień i noc, dzień i noc! Rannych było tyle, że się nie nadążało zmieniać opatrunków. Łóżka były pozsuwane, bo góra była pusta, na górę nie mogliśmy sobie pozwolić, bo by nas postrzelali! A naokoło i wobec cywilów też mieliśmy prośbę – nie mówimy, kim jesteśmy! Po prostu, ludzie naokoło padają i my pomagamy.

  • Czy szpital był w jakiejś części ewakuowany przez Powstańców, którzy się wycofywali w głąb Czerniakowa?

Nie, nie. Nikt nie był ewakuowany, nikt. Były zdaje się sporadyczne przypadki, ale nie pamiętam dobrze, przetransportowania chorych do Szpitala Czerniakowskiego, bo tam był szpital z prawdziwego zdarzenia, a u nas polowy.

  • W tym czasie Rosjanie zajęli już Pragę, czy pomoc z Pragi docierała do was?

Byli na Pradze. Nic! Nic! Nic! Proszę mi nie mówić na ten temat w ogóle. Strzelali do mojej koleżanki, która nie ma ręki.

  • Proszę opowiedzieć, jak to wyglądało?

Nie wiem, bo nie byłam z nią. Byłam w szpitalu, a ona przyszła z „Radosławem”. Była w moim wieku, może o rok starsza ode mnie, koleżanka z lat dziecięcych, tylko że w AK była zupełnie gdzie indziej i ja gdzie indziej. Ja byłam cały czas u „Kryski”, V zgrupowanie kapitana „Kryski”, po wojnie pułkownika Netzera.

  • 12 września kapitan „Kryska” był ranny, czy on trafił do waszego szpitala.

„Kryska” tak, był, ale nie wiem, czy właśnie nie był odtransportowany. Nie umiem powiedzieć na pewno.

  • Został przewieziony potem na Pragę i 2 października pośmiertnie dostał awans majora.

To już o tym nie wiem.

  • A moment wkroczenia Niemców do szpitala, którego dnia to było?

To było piekło! To było dokładnie 16 września. Mieliśmy jedno szczęście w tym nieszczęściu, że nie SS wszedł, tylko Wermacht. Weszli [żołnierze] z Wermachtu, naturalnie jak to Niemcy, krzyk, hałas, gwar: Raus! Raus! Raus! I naturalnie: „Kto to jest?” – „Ano strzelacie, to ludzie tutaj są ranni. To są wszystko cywile”. – „Żadni cywile, polnischen Banditen”. My swoje, żadnych opasek. Weszli rano, od razu wiedzieliśmy, bo zawsze ktoś był na wachcie, kto czuwał, kto rozpoznawał nasze zaplecze, czy ktoś podchodzi czy coś, czy Niemcy. Wszedł Wermacht. Zatrzymali jedną babkę, nie była chyba od nas. Czy ona nie była od Leny, bo Lena była tam, gdzie był okręgowy zarząd AK, może to była Ludna?

  • Okrąg 2.

To Okrąg może! Tam była Lena Koziorowska z Ewą. Zrobił się szum. Naturalnie: „Wszyscy raus!” Wzięli jakąś babkę, już nie pamiętam kogo, kobietę naszą, akówkę i zostawili. Nie wiem, czy dwie osoby zastrzelili pod ścianą szkoły, czy jedną, nie pamiętam. Wiem, że byłam bardzo zajęta wtedy naszymi rannymi, bo nas stamtąd wyrzucili. Jeszcze jedna rzecz ciekawa. Niemcy z Wermachtu mieli bardzo dużo polskich pieniędzy i rzucili nam wszystkie pieniądze, że Niemcy kaputt i te pieniądze są im niepotrzebne i oni je rzucają. I rzucili. Pozbierałam trochę, bo myślę sobie: „Nie wiem, co nas dalej w życiu czeka, przecież nic nie mamy i nic nie wiemy.” Pozbierałam! Później nam z koleżankami przydały się te pieniądze. Oni nam wymyślali, wrzeszczeli, od bandytów wyzywali! Rannych na noszach się niosło w Aleję Szucha, do gestapo. Prowadziłam właśnie tego muzyka, Janusza Cegiełło, bo był ranny w udo. Mnóstwo nas prowadziło tych, co mogli iść, i mnóstwo noszy mieliśmy. Wszystkich wypędzili i pieszo nas prowadzili z Zagórnej w Aleję Szucha. Posadzili nas, był gmach gestapo, była siatka (jakiś zieleniec czy coś) i pod siatką nas ulokowali, cały czas wymyślając, krzycząc i tak dalej. Nie wiedzieliśmy, co nas czeka w ogóle, absolutnie. Chodzili Niemcy, nie wiem, czy to z gestapo doszli. Myśmy mówili, że to są wszystko cywile, że tu nie ma żadnych powstańców, że powstańcy już dawno przeszli na Pragę. Natomiast oni wybrali sobie kilka osób i zdaję się, też nie pamiętam, czy jedną osobę zwolnili, a resztę rozstrzelali, zostawili na gestapo obok gmachu. Przyjechały karetki, zabrały mojego pacjenta i zabrały architekta do Szpitala Dzieciątka Jezus. Oni się obudzili na łóżkach szpitalnych i poznali, że leżeli na Zagórnej obok siebie, ranni.
Warszawa, 17 lutego 2007 roku
Rozmowę prowadził Robert Markiewicz
Krystyna Migdalska Stopień: sanitariuszka Formacja: „Kryska” Dzielnica: Czerniaków Zobacz biogram

Zobacz także

Nasz newsletter