Krystyna Dembowska „Danka”
Nazywam się Krystyna Dembowska, urodzona w Płocku 22 kwietnia 1922 roku.
- Jak wyglądało pani życie przed wybuchem II wojny światowej, w 1939 roku?
Chodziłam do szkoły, miałam wtedy małą maturę.
- Gdzie pani chodziła do szkoły?
W Płocku.
- Pani mieszkała z rodziną?
Mieszkałam z matką i ze starszą siostrą, ojciec nie żył.
- Ile pani wtedy miała lat?
Siedemnaście.
Chodziłam do dobrej bardzo szkoły.
- Dlaczego była taka dobra? Czy ze względu na poziom edukacyjny, wychowanie?
Do tej pory widuję się z jedną koleżanką z klasy. Bardzo chwalimy tą szkołę, bo była bardzo dobrą szkołą.
- Ta pani była pani przyjaciółką?
Nie, ta pani nie była moją przyjaciółką, ale była w mojej klasie.
- Jak dużo czasu spędziła pani w Płocku?
Od urodzenia do 1941 albo 1942 roku.
- Gdzie zastał panią wybuch II wojny światowej?
Zastał mnie w Płocku.
- Jak pani zapamiętała ten moment?
Zapamiętałam bombardowanie o piątej rano, bo mieszkałam na ulicy Żwirki i Wigury, która była obok polskiego lotniska. Przylecieli Niemcy, bardzo nisko, bomby rzucali.
- Co się wtedy z panią działo?
Nic się nie działo, człowiek się bał pewnie. Szkoły były później zamknięte. Niemcy bardzo szybko weszli do Płocka, bo weszli z Prus Wschodnich, z góry weszli. Płock był wtedy miastem, przez które uciekali ludzie. W 1939 roku była ucieczka, przez Płock przesuwały się wozy – samochodów dużo nie było – piesi, którzy uciekali na drugą stronę Wisły. Płock leży po prawej stronie Wisły, a wszyscy uciekali na lewą stronę Wisły.
- Pani z matką została w Płocku?
Zostałyśmy w Płocku. Moja mama pracowała. Znała bardzo dobrze język niemiecki, to nam dużo pomogło, dlatego że po prostu została w pracy, mogła się dogadać.
- Gdzie pracowała pani mama?
To się nazywało ubezpieczalnia czy kasa chorych. Dawniej jakoś tak się nazywało.
- Jak zamknięto szkoły po wybuchu II wojny światowej, kontynuowała pani edukację na jakichś tajnych kompletach?
Nie, żadnych tajnych kompletów. To była wtedy Rzesza. Tajne komplety były w Generalnej Guberni, gdzie była Warszawa. Generalna Gubernia miała inne granice. [W Płocku] była Rzesza, wszystko było tylko po niemiecku.
- W takim razie czym się pani zajmowała?
Niczym.
- Nie uczęszczała pani do żadnej pracy?
Na razie do pracy nie. Cośmy robiły? Nie wiem co. Myśmy mieszkali w dzielnicy willowej, to były domki z ogródkami. Pewnie w ogródku coś się robiło. Pierwszego dnia zbombardowali nasz ogród, bomby padały bardzo blisko.
- Jak pani zapamiętała pierwsze odczucie czy też kontakt z żołnierzami armii okupacyjnej?
Tak, że jakiś czas się nie wychodziło z domu, bo się ich bało. Potem nie pamiętam. Wiem, żeśmy się z koleżankami spotykały i gadałyśmy.
- Nie pamiętała pani tematów rozmów?
O, nie. O czym wtedy można było mówić? O wojnie się mówiło. Czy zbombardowali taką ulicę, czy taką, czy ludzie uciekali, czy nie uciekali. Nie pamiętam.
- Dlaczego w 1941 roku wyniosła się pani z Płocka?
Dlatego że Płock, jak mówię, należał do Rzeszy. Wtedy młodzież, która skończyła czternaście lat, była wywożona do Niemiec na roboty. Ponieważ moja matka znała dobrze niemiecki, Niemcy zajęli biuro, ale jakoś się dogadała.
- To biuro, gdzie mama pracowała?
Tak, gdzie mama pracowała. Trudno było wyjechać do Generalnej Guberni, ale dostała pozwolenie na wyjazd. A w Warszawie miałam babcię, matki matkę.
- Dlatego postanowiłyście panie przyjechać do Warszawy?
Tak, do Warszawy. To znaczy przypłynęło się statkiem. To było ważne.
Teraz się statkiem nie płynie po Wiśle, a wtedy się pływało, bo Wisła była głęboka.
- Czy pamięta pani, jak wyglądało pani życie w Warszawie, w 1941 roku?
W 1941, 1942. Jak wyglądało? Nasza spółdzielnia, „Warzywna Spółdzielnia Mieszkaniowa”, miała ośrodek ogrodniczy, który był przy szkole, naprzeciwko kina „Tęcza”. Przygarniała młodzież, którą zatrudniali w ogrodnictwie. Pracowałam tam.
- Podczas okupacji to stanowiło legalne źródło utrzymania dla pani?
Nie pamiętam, żebyśmy pieniądze za to dostawały. Mama moja pracowała w tej samej instytucji [co tam], tylko tutaj. Dlatego że znała język niemiecki, było jej łatwo o pracę.
- Panie mieszkały razem z babcią?
Z początku razem. Babcia miała obok mieszkanie. Nie pamiętam już.
- Czy pamięta pani okoliczności wybuchu Powstania Warszawskiego?
Konspiracja.
- W trakcie pracy, jeszcze zanim wybuchło Powstanie Warszawskie?
Należałam do konspiracji.
- W jaki sposób pani się z nią zetknęła?
Zetknęłam się przez [znajomą]. Pamiętam, że miała na imię Olga, mieszkała blisko. Po prostu spotykałyśmy się. Konspiracja to było dogadanie się.
- Czy pani Olga już uczestniczyła w jakiejś konspiracji?
Nie, wtedy jeszcze w Warszawie nic się nie działo, bo była okupacja niemiecka.
- Na czym polegała pani działalność w konspiracji?
Na tym, że nas uczono pewnych rzeczy, na wypadek, jak będzie wojna. Na zbiórkach czytano nam czasami historię polską.
Na Żoliborzu.
W mieszkaniach i była chyba świetlica na Żoliborzu.
- Czy nie była pani w harcerstwie?
Nie, w harcerstwie nigdy nie byłam.
- Konspiracja polegała tylko i wyłącznie na nauce? Nie wykonywała pani żadnych zadań, poleceń?
Wykonywałam, tylko nie pamiętam tego, bo nic się nie zapisywało. Wszystko było tylko robione, nie zapisywało się żadnych adresów, wszystko się miało w głowie.
- Nie zapisywała pani adresów, ale musiała pani dotrzeć na jakiś adres?
Musiałam.
- Co pani w taki razie robiła? Czy coś dostarczała?
Pisało się kartki.
- To były jakieś wiadomości?
Kartka była taka, że nie pisało się ulicy, tylko pisało się odwrotnie numer domu i mieszkania, gdzie się szło.
- Ale po co tam pani chodziła, czy coś musiała pani przekazać?
Jakieś wiadomości nosiłam.
Łączniczką.
- Pamięta pani może jakieś ryzykowne sytuacje?
W Warszawie mniej było ryzykownych [sytuacji], dlatego że to była Generalna Gubernia. Sklepy były, tylko było jedzenie na kartki. Pamiętam jedno, że było ćwierć kilo mięsa na osobę na miesiąc.
- Jak mogłaby pani określić warunki, w jakich pani żyła?
Było bardzo ciężko. Siostra gdzieś się zatrudniła, też była w konspiracji, razem byłyśmy. Potem się żyło tylko za pensję mamy, jakaś była, ale było tak sobie.
- Jak pani zapamiętała wybuch Powstania Warszawskiego?
Zapamiętałam wybuch Powstania. Mieszkałam na Żoliborzu, a należałam do „Krybara” na Powiślu. Miałam wyznaczoną [zbiórkę na] godzinę piątą na Powiślu, na Smulikowskiego.
- Wcześniej, przed wybuchem Powstania Warszawskiego pani otrzymała wiadomość o miejscu zbiórki?
Wiadomo było, gdzie się będzie: na Smulikowskiego. Tam się jeździło, oglądało się miejsca. Powstanie zaczęło się na Żoliborzu [wcześniej], dlatego że chłopcy nieśli jakąś broń, Niemcy jechali samochodem, chłopcy strzelili do nich. Niemcy ich rozstrzelali. Jest miejsce takie, gdzie jest napisane, że tutaj zaczęło się Powstanie. Nieprawda, że się zaczęło, tylko tu padły pierwsze strzały.
Nie. Byłam na Powiślu.
- Pani otrzymała informacje o zgrupowaniu?
Byłam przecież w zgrupowaniu.
- Ale o koncentracji, bazach Zgrupowania „Krybar”.
To przedtem już wiedziałam. Wiedziałam, że w Powstanie mam tam jechać.
- Jak pani zapamiętała moment wybuchu Powstania?
Tramwaj chodził, tramwajem się dojechało na Powiśle. To był taki dom, który ocalał w czasie wojny. Tam było spotkanie.
- W trakcie tego spotkania rozpoczęło się Powstanie?
Na Smulikowskiego nie można było się przedostać, bo trzeba było przeskoczyć przez ulicę, a był ostrzał. Wtedy już było Powstanie.
- Czym się pani zajmowała podczas pierwszych dni Powstania?
Byłam łączniczką i patrolową. Patrol składał się z pięciu osób. Patrolowa główna, patrolowa niby ważniejsza i cztery noszowe, które niosły rannych.
Patrolową, która prowadziła patrol.
- W jakich granicach panie operowały?
Ulica Smulikowskiego, Powiśle, Tamka, Dobra, Solec, Czerwonego Krzyża. Był nowy szpital, ale w szpitalu nigdy nie byłam, tylko byłam stale w ruchu.
- Pani wspomniała, że była też łączniczką.
Teraz tak się mówi – łączniczka. Wiadomości się nosiło.
- Ale czy gdzieś się zapisywało?
Nie pisało się, nic nie było napisane.
Tak.
- To było tylko w granicach Powiśla?
Przecież zgrupowanie było na Powiślu. VIII [zgrupowanie] było na Tamce, a myśmy byli na Smulikowskiego.
- Pamięta pani, czego dotyczyły rozkazy, które pani otrzymywała?
Nie. Nie wiedziałam, ale to co mówili, wiedziałam. To było, który oddział gdzie ma iść.
- Pamięta pani jakieś szczególne ryzyko, z którym wiązała się pani działalność?
Pamiętam.
Trzeba było przeskoczyć ulicę, chyba Lipowa róg Dobrej. Był wykop zrobiony. Mówiło się: barykady. Barykada była na wierzchu, nikt nie walczył przecież na barykadzie, tylko pod barykadą, barykada chroniła. Była barykada, którą się sypało z różnych elementów, pod tym był wykop. Biegło się tym wykopem, przecież nie na barykadzie, przecież by zabili od razu. Pamiętam, był bardzo ciężko ranny i trzeba było go przenieść przez ulicę Lipową. Trzeba było skoczyć do tego wykopu. Skoczyło się, naturalnie jego się wywaliło. Jak się zaniosło go do szpitala, to nie żył.
- Pani była wtedy pod obstrzałem?
Właśnie dlatego się biegło dołem. Najtrudniejsze przejście to był skok z bramy w ten wykop.
- Podczas Powstania Warszawskiego widziała pani może żołnierzy, którzy byli wzięci do niewoli?
Nie mogłam widzieć, bo jak był wzięty do niewoli, to żeśmy już go nie widzieli. Ale raczej na Powiślu nie było niewoli, raczej ginęli ludzie, a nie do niewoli byli wzięci. Kto miał brać do niewoli, Niemcy?
- Powstańcy Niemców na przykład.
Wiem, że w elektrowni coś było, ale nie przypominam sobie tego.
- Może osobiście zetknęła się pani ze zbrodniami wojennymi dokonywanymi przez Niemców?
Nie, jak bym się zetknęła, to bym nie żyła.
- Czy była pani może świadkiem?
Świadkiem byłam, jak ludzie ginęli, jak przelatywali przez jezdnię i padali.
- Miała pani kontakt z ludnością cywilną?
Ludność cywilna była bardzo różna. Ludność cywilna była według mnie niedobra dla nas.
- To znaczy dla pani czy ogólnie?
Dla mnie osobiście to nie, tylko w ogóle. [Mieli pretensję], że wybuchło Powstanie. Ci, co siedzieli w piwnicach, byli źli. Czasami trzeba było przez piwnice przelecieć, a ludzie to utrudniali.
- Pani mówi o początku Powstania, środku Powstania?
Początek wszędzie był gdzie indziej, gdzie indziej na Mokotowie, gdzie indziej na Powiślu. Mówię o tym, jak Powstanie trwało. Jak żeśmy się wycofywali z Powiśla, to było bardzo ciężkie wycofywanie, bo Niemcy nas z tyłu pchali, strzelali, mordowali. Pamiętam, jak się szło Tamką w górę, na Kopernika chyba. Inaczej ulice szły, Tamka nie była taka, jaka teraz jest. Były domki z ogródkami, był szpital. Szpital się palił, to było straszne, wyskakiwali ranni. To był piętrowy czy dwupiętrowy szpital. Wiem, że z piętra skakali.
- Pani nie się wycofywała piwnicami?
Ulicą, wtedy się wycofywaliśmy na Nowy Świat. Pamiętam kościół Świętego Krzyża, jak Chrystus leżał zwalony przez Niemców. To już było wycofywanie się.
- Kiedy to mniej więcej było?
To było ostatniego sierpnia. Potem byłam na ulicy Zgoda.
Tym samym. Tylko później już było lepiej o tyle, że było jedzenie, bo myśmy byli strasznie głodni na Powiślu.
- Jak wyglądało pani życie codzienne podczas Powstania, gdzie pani mieszkała, spała?
Myśmy mieszkały koło szpitala. Jedzenie było, była zupa gotowana, tą zupę się jadło.
Tę zupę. Jak po drodze ludzie coś dali, to dali, a jak nie dali, to nie dali.
- Jak wyglądała kwestia ubrań, higieny?
Ubranie każdy miał swoje, tylko opaski były.
- Czy podczas Powstania miała pani kontakt z najbliższymi?
Nie.
- W ogóle nie było kontaktu?
Siostra pierwszy miesiąc była ze mną, a potem do Śródmieścia przeszła. Bo to zależy, która kompania gdzie przechodziła. Matka była [na Żoliborzu], później była w Krakowie, wyrzucona z Warszawy, jak Warszawę opróżniali.
- Nie miała pani z nią żadnego kontaktu?
Nie. Jak wychodziłam, to już AK uznane było za wojsko. Żeśmy wychodzili z Warszawy jako wojsko.
- Pamięta pani, jaka atmosfera panowała podczas Powstania Warszawskiego w pani oddziale? Czy była atmosfera entuzjastyczna?
Nie, entuzjazmu nie mogło być, bo ginęli przecież nasi koledzy. Ale była niezła atmosfera, kawały żeśmy sobie robili różne.
Jakieś głupie.
- Oprócz walki, która się toczyła w Warszawie, próbowali państwo zachować jakieś pozory.
Na pewno. Pamiętam, na Smulikowskiego Fogg śpiewał. Coś to było, że on przyszedł i śpiewał.
- Organizowaliście sobie w jakimś sensie życie rozrywkowe.
To nie myśmy organizowali, tylko ci, co byli na miejscu, jakieś zgrupowanie. Ci, którzy gotowali, musieli starać się o jedzenie. Myśmy tylko biegały, co nam kazali, to robiliśmy.
- Pamięta pani coś szczególnego w tych zadaniach, które pani otrzymywała? Zapamiętała pani jakieś szczególne zadanie?
Pamiętam. Była firma szwedzka czy norweska „Alfa-Laval”, był tam szpital. Pamiętam dobrze, że się nosiło rannych. Potem, jak już Niemcy wchodzili, to cały szpital spalili, razem z rannymi.
- To było podczas wykonywania jakiegoś zadania?
Nie, myśmy się dowiedzieli, jak żeśmy już opuszczaliśmy Powiśle.
- Zawiązała pani wtedy jakieś przyjaźnie?
Naturalnie, miało się przyjaciółki.
- Pamięta pani jakieś nazwiska?
Pamiętam, bo później przecież byłyśmy razem w obozie.
- Czy podczas Powstania uczestniczyła pani w formach życia religijnego?
Nie, na to nie było [czasu]. Na Powiślu był kościół na Tamce. Pamiętam, chyba dwa razy byliśmy w tym kościele. Później nie, nie można było, bo przecież Niemcy by od razu nas wytłukli.
- Spotkała się pani z jakąś formą prasy podziemnej, słuchała pani radia?
Nie.
- Pani wspomniała, że był pan, który śpiewał dla państwa.
Fogg był.
- Czy w takim razie były organizowane koncerty?
Pamiętam, że raz było, ale myśmy były bardzo krótko, bo nie można było być.
- To ze względu na zagrożenie ze strony niemieckiej?
W ogóle nie było czasu. Ktoś przyszedł i powiedział, że trzeba lecieć gdzieś, to się leciało.
- Pani spełniała każdą funkcję?
[Ktoś] taki jak ja spełniał każdą.
Żadnych funkcji nie było, to się robiło, co nam kazali.
- To polegało na tym, że miała pani iść po żywność, zajmować się rannymi?
Nie, po żywność nie chodziłam. Jak byłam patrolową, to rannych się nosiło. Pamiętam, na Leszczyńskiej był ciężko ranny. Nie można go było przenieść na noszach, bo nie można było skoczyć w dół z noszami. Myśmy go na kocu nieśli. Wtedy nasz porucznik powiedział, że mamy go zostawić, że po niego pójdą chłopcy, we dwóch go przeniosą. Ochotnicy mieli iść, ale wtedy już to przejście było niebezpieczne. On zarządził zbiórkę, kazał iść dziewczynom do bramy. Jak zarządził zbiórkę, ośmiu stanęło na zbiórce, ośmiu czy siedmiu, pamiętam dobrze. Kiedy zarządził zbiórkę, uderzył granatnik, wszystkich tych chłopców zabił.
Podczas zbiórki. Myśmy musiały iść i przenieść [rannego].
- Udało się przenieść rannego?
Udało się.
- Panie zanosiły rannych do szpitala?
„Alfa-Laval”, to znaczy róg Tamki i Dobrej czy Solca.
To był zrobiony szpital.
W szpitalu to nie pamiętam. Były łóżka, jak nie, to na podłodze leżeli.
- Jak było z zaopatrzeniem, jeżeli chodzi o lekarstwa?
W ogóle nic nie wiem na ten temat, nie miałam z tym [nic] wspólnego.
- Gdzie pani się znalazła po wycofaniu się z Powiśla?
Na ulicy Zgoda 4, na rogu. [Tam byli] Bracia Jabłkowscy, był placyk. To mniej więcej tam było.
Tam byłam drugi miesiąc Powstania. Chodziło się z jakimiś meldunkami, ale już było widać, że był koniec Powstania. Czołgi przyjeżdżały i prały nas okropnie na placu Napoleona.
- Gdzie pani wtedy żyła, też w jakimś budynku, w piwnicy?
Wtedy mieliśmy kwatery w dawnych mieszkaniach prywatnych. Ludzie pouciekali do piwnicy, a myśmy mieli [kwatery] na parterze.
Tak, chroniło się, chowało się, przecież broń była inna niż teraz. Pamiętam, jak się palił najwyższy wtedy budynek w Warszawie.
- Pani pamięta z tego względu, że pani widziała w oddali?
Po coś się widocznie chodziło.
- Nie pamięta pani, po co pani chodziła?
Nie. Po rannych albo po jakieś meldunki – to był już koniec Powstania – po żywność. Było jakieś zboże, które się gotowało, jadło.
Może po coś jeszcze.
- Jak pani zapamiętała koniec Powstania, kapitulację? Kiedy pani oddział się o tym dowiedział?
To było… Myśmy wyszły…
- Nie pytam o konkretną datę.
To było ważne, bo uznali nas za wojsko. Mówili wtedy, że będzie kapitulacja Powstania, że będziemy szły do niewoli. Wtedy każda łapała, co miała, żeby być jakoś ubranym. Przecież ubrania nie było, tylko się różne ubrania robiło. Wszystkie miały opaski, żeby porządnie wyglądać.
- Gdzie pani trafiła po kapitulacji?
Pamiętam wymarsz z Warszawy. Szło się ulicą Zgoda, z tej ulicy myśmy szli przez plac Narutowicza, gdzie w akademiku składało się broń, opaski i legitymacje. Naturalnie dużą broń składali, ale opaski i legitymacji nikt nie składał. Moja legitymacja i opaska jest w [Muzeum]. Oddałam.
- To jest dla pani koniec Powstania?
Dla wszystkich. Potem pieszo szliśmy do Ożarowa, dwadzieścia dwa kilometry.
- Wracając jeszcze do Powstania: czy pamięta pani, może coś utrwaliło się w pamięci, jakiś pozytywny i negatywny moment?
Pozytywny? Bo ja wiem?
- Taki moment, który pani najbardziej zapamiętała?
Nie pamiętam. Tylko pamiętam, jak był wymarsz z Warszawy. Żeśmy się starały, żeby jakoś iść. Szło niby wojsko, a nie wojsko. Negatywnych [momentów] było pełno, ginęli różni koledzy. Pamiętam wyskakiwanie rannych ze szpitala, jeszcze dzisiaj widzę, jak szpital się palił i oni wyskakiwali. Zabijali się, przecież wiadomo, że się zabijali.
- Po Powstaniu dwadzieścia kilometrów państwo szli?
Do Ożarowa. W fabryce kabli dwa dni chyba byliśmy, potem nas wsadzili do bydlęcych wagonów. Cały tydzień jechaliśmy tymi wagonami.
- Jakie były warunki w wagonach?
Żadne. Ważne było, że ktoś miał nóż, robił dziurkę. Wiadomo po co. Oni się nie zatrzymywali. Pięćdziesiąt parę dziewczyn było w takim wagonie, na podłodze leżało się tylko.
- Nie miała pani żadnej żywności?
Nie, w ogóle. Później myśmy jechali do Fallingbostel, gdzieś żeśmy się zatrzymali i nas wypuścili. Kotły stały, niby zupa jakaś była, tylko nie było jej w co wziąć, bo przecież naczyń żeśmy nie miały.
- To był jednorazowy postój?
Postój na pół godziny.
- Dokąd dalej podróż była skierowana?
Do Niemiec, do Fallingbostel.
To był męski jeniecki obóz, myśmy były obok. Jak myśmy przyjechały, to żołnierze, którzy siedzieli w tym obozie, podlatywali do drutów, bo myśmy szły tamtędy. Chcieli nam jakieś jedzenie dać, ale Niemcy nie pozwalali.
- Jakie warunki panowały w tym obozie, jeżeli chodzi o kwestię żywności, noclegów?
Były normalne prycze, trzy prycze. Najwyżej było najlepiej.
Dlatego że przecież prycze to były deski, które się łamały i spadały. Te z góry spadały na te z dołu, ale przynajmniej one spadały, nie na nie [spadano].
- Jak wyglądało życie codzienne w obozie?
W obozie rano był apel. W Fallingbostel myśmy krótko były, potem w Bergen Belsen myśmy były. Belsen to był koncentracyjny obóz, a nasz był wojskowy. Wtedy jedzenie było możliwe, coś gotowali, nie wiem co, dawali nam. Potem nas zawieźli do Holandii.
Przed Bożym Narodzeniem dojechałyśmy do Oberlangen.
Przed Bożym Narodzeniem 1944. To był główny damski obóz.
- Tam spotkała pani przedstawicieli różnych narodowości?
Nie, to był polski żeński obóz, stalag.
- Jak wyglądało życie codzienne?
Były baraki. Była zima, to się myło w śniegu albo się nie myło w ogóle. Wtedy już niby jakieś jedzenie było, w kotłach coś dawali. O tyle było dobrze, że Niemcy, którzy nas pilnowali, to w większości byli Ślązacy w niemieckim wojsku. Wzięli ich do pilnowania obozu, bo to byli starsi ludzie. Prosili o papierosy, papierosów nie było, nikt nie miał, ale czasami dawali nam chleb. Jeden, tłumacz niemiecki, nazywał się Paciorek. Jak myśmy się dowiedzieli, że się nazywał Paciorek, to już wiadomo było... Był dobrym tłumaczem. Nie wolno było ognia palić, w puszce czegoś zagrzać, on zawsze szedł i najpierw mówił: „Lampa gasza” – żeby lampy gasić, dlatego że za to była kara. Kara, to nie było jedzenia. Różne kary były.
- Czy pani kiedyś dostała jakąś karę?
Może i dostałam, ale już nie pamiętam.
- Do kiedy pani była w tym obozie?
Do jutra [to znaczy jutro rocznica].
Tak. Oswobodziła nas 1 Dywizja Pancerna generała Maczka. A myśmy się tak szykowały, że Kanadyjczycy przyjdą. Jak ich przywitać? Potem, o piątej rano jechały jakieś czołgi. Widać było czołgi, bo to była równina. My myślimy, jak ich tu przywitać. Potem żołnierze zaczęli lecieć. Myśmy zaczynali po polsku, bo dla nas było najłatwiej. Słyszymy polską mowę, oni po polsku nas witali. Od razu nam jedzenia dali, szpital założyli, bo ranne jeszcze z Powstania były.
Tak, było dużo rannych.
- Gdzie pani się udała po wyzwoleniu z tego obozu?
Obóz był niedaleko miasta Haren nad Ems. Potem zrobiono tam polską szkołę, zaczęłam chodzić do liceum.
- Długo nie było pani w Polsce?
Dwa lata nie byłam, wróciłam w 1946 roku, koło grudnia.
- Gdzie pani wróciła? Do Warszawy?
Do Warszawy.
- Jak pani pamięta obraz miasta?
Pamiętam, nigdy w życiu taka głodna nie byłam, jak po powrocie do Warszawy.
Naturalnie, bo mnie okradli. Ruskie stali w Legnicy na stacji, cały nasz transport okradali. Ukradli mi pieniądze. Nie miałam pieniędzy, sama byłam w Warszawie. Tylko pokój dostałam od razu w Warszawskiej Spółdzielni Mieszkaniowej, to jedno było dobre.
- Spotkała się pani po wojnie, po wyzwoleniu z siostrą, z matką?
Matka była w Krakowie, siostra była, potem w Łodzi mieszkała.
- W którym roku się spotkałyście?
Spotkałyśmy się w 1947 roku na pewno.
- Mogłaby pani opisać to życie po II wojnie światowej?
Było mi bardzo ciężko po powrocie, bo byłam w mundurze angielskim, a wtedy nie wolno było nosić orzełka z koroną. Nie mogłam nigdzie dostać pracy. Brakowało mi matury, miałam pierwszą licealną skończoną. Pomogła mi bardzo dużo kierowniczka szkoły na Lisa-Kuli, na Żoliborzu. Powiedziała tylko, żebym zdjęła mundur, a nie mogłam zdjąć munduru, bo nie miałam się w co ubrać, ale później jakoś…
Zrobiłam maturę.
- Była pani pokrzywdzona w formie represji ze względu na fakt uczestnictwa w Powstaniu?
Nie. W Powstaniu tylko w AK…Wtedy nie wolno było, legitymację mi zabrali, nie miałam żadnego dowodu danego, w ogóle byłam bezpaństwowiec. Kazali wracać do Polski. A potem chodziłam w mundurze, to było źle.
- Pozbawienie legitymacji było formą represji. Jak rozumiem tylko tyle spotkało panią ze strony władz?
Spotkało mnie to, że nie mogłam dostać pracy. A przecież mieszkania nie dostałam od władz polskich, tylko prezes był dobry, pamiętał mnie, jak w ośrodku pracowałam. Wtedy dał mi pokój. Potem zadzwonił, to był 1947 rok chyba. Nie pracowałam, nie miałam pieniędzy zupełnie. Trudno sobie wyobrazić, co to znaczy nie mieć pieniędzy i widzieć na przykład chleb, jak człowiek nie może go kupić.
Nikt mi nie pomagał. Kto miał mi pomagać? Wszyscy ludzie byli biedni. Przecież rodziny tu nie było. Poza tym wszystkie domy były przecież zrujnowane, dopiero odbudowywali. Prezes naszej spółdzielni miał znajomego w „Społem” na Grażyny, mówi: „Zadzwonię, mam kolegę, jest jakimś dyrektorem. Pojedziesz, on cię przyjmie do pracy”. Pojechałam, pani sekretarka nie chciała mnie wpuścić. Dopiero jak powiedziałam nazwisko prezesa, który mnie skierował, to mnie wpuściła. Ale powiedziała od razu, żebym zdjęła mundur, zdjęła beret z orzełkiem.
- Jak pani ocenia wybuch Powstania Warszawskiego?
Powstanie musiało wybuchnąć. Kto mieszkał w Warszawie w czasie okupacji, to wiedział, że Powstanie musiało być. A że było takie nierówne, to już inna sprawa, to już ci, co się tym zajmowali, wiedzą. Miałam dowódców dobrych, nie narzekam. Po wojnie dużo żeśmy się spotykali, rozmawiali, wspominali różne rzeczy. Tylko później było okropnie, dlatego że na przykład nie mogłam się dostać na studia.
Po wojnie, jak maturę już zrobiłam. Też [udało się dostać] przez tego dyrektora, który mnie przyjął do pracy. On się okazał bardzo do rzeczy, miał kolegę, gdzieś zadzwonił. Trzeba było z marksizmu zdawać, z czegoś. Nie wiedziałam, co to jest, bo na Zachodzie nie miałam tego. Ale potem jakoś się dostałam.
- Z pani punktu widzenia, abstrahując od atmosfery, która panowała w Warszawie, Powstanie było potrzebne, czy nie było potrzebne?
Mówię: ten, kto mieszkał w Warszawie, zawsze twierdzi, że Powstanie było potrzebne. Ale przecież nie znam całej polityki Powstania. Może w nieodpowiednim czasie [wybuchło], bo wcześniej Niemcy się wycofywali, wtedy powinno było być. Za późno wybuchło.
- Za późno czy za wcześnie?
Nie, za późno. Ileś [czasu]wcześniej powinno, ale na ten temat nie będę nic mówić. W każdym razie było. Nie można było na cmentarz chodzić powstańczy.
- Jeszcze podczas okupacji?
Nie, po wojnie. Pierwszego sierpnia na cmentarzu pełno stało takich, którzy pilnowali, żeby mszy nie odprawić. Pamiętam, bo chodziłam co rok.
- Przetrwały jakieś przyjaźnie po Powstaniu Warszawskim?
Tak. W tej chwili już raczej się mało spotykamy.
- Pamięta pani nazwiska tych osób?
Romanówna, Szeremeta, poza tym w czasie Powstania, w czasie okupacji, nie było nazwisk, tylko były pseudonimy. Pamiętałam, ale już nie pamiętam.
Warszawa, 11 kwietnia 2011 roku
Rozmowę prowadził Maciej Kryczka