Józefa Słupiańska

Archiwum Historii Mówionej

Jestem siostra Józefa Słupiańska. Urodziłam się 10 marca 1912 roku w Wieluniu.

  • W jakim siostra jest zgromadzeniu?

Jestem w Zgromadzeniu [Sióstr Miłosierdzia] Świętego Wincentego a Paulo, [siostry] popularnie zwane szarytkami.

  • Proszę siostry, dlaczego siostra wybrała takie zgromadzenie? Czy to taka chęć pomagania ludziom, czy jakaś inna przyczyna?

Proszę pani, ja miałam chyba powołanie od dziecka, ale raczej do klauzurowego klasztoru. Jednak przed samą [wojną], blisko wojny, kończyłam szkołę średnią handlową, bo taka u nas była w mieście, i po skończeniu tej szkoły zaczęły się różne kursy przygotowawcze do wojny.

  • Już wtedy, tak?

Skończyłam szkołę dokładnie... Trzy lata po skończeniu tej szkoły trzyletniej urządzono różne kursy PCK w naszym szpitalu, w Wieluniu. Dyrektor szpitala zarządził to, no bo to było już z polecenia władz wyższych, i kończyłam kurs PCK i tak zwany OPGaz, obrona przeciwgazowa. Potem miałyśmy takie przygotowanie praktyczne w szpitalu i chodziłyśmy do szpitala. Ja chodziłam jako taka stażystka do naszego szpitala i nasze siostry pracowały w tym szpitalu. Byłam na sali opatrunkowej. Z początku nie mogłam się przyzwyczaić, bo tam były różne takie opatrunki, bardzo przykre, zwłaszcza jeden, jak mnie siostra prosiła, żebym jej pomogła, żebym spróbowała. Nie mogłam z początku, ale potem się przemogłam i zaczęłam to robić. I po pewnym czasie siostra mówi tak: „O, z pani byłaby pielęgniarka”. Ja mówię: „Proszę siostry, ale pielęgniarstwo dzisiaj, gdzie tu skończyć?”. Przecież nie było szkół pielęgniarskich. „No to może do zgromadzenia?” I proszę pani, rybka chwyciła haczyk. A ponieważ wtedy nas wychowywano w szkole, nie tylko uczono, ale naprawdę wychowywano... Ja do dziś dnia pamiętam moich nauczycieli i wychowawców. Jeszcze dziś jak któryś mi się przypomni, to za nich się modlę i dziękuję za to, że nas tak wychowali, i w domu, a potem szkoła. Było cały czas wychowanie w szkole.

  • Żeby być dobrym obywatelem, dobrym Polakiem?

Proszę pani, patriotyzm na pierwszym miejscu, historia na pierwszym miejscu. Proszę pani, jak dziś ja sobie... Bardzo dzisiaj przeżywam te czasy, bardzo głęboko, bo tak jak ksiądz Prymas Stefan Wyszyński mówił, że kocha Polskę bardziej niż własne serce, to ja kładę rękę na sercu i mówię: „Ja też”.

  • I to siostra wyniosła między innymi ze szkoły?

I z domu i ze szkoły. Mój brat rodzony na ochotnika bronił Lwowa. I właśnie po tym praktycznym przejściu w szpitalu postanowiłam, że pójdę do zgromadzenia, bo pomyślałam... Zresztą miałam powołanie naprawdę od dziecka, bo jak nauczycielka mnie pytała w szkole: „Czym ty będziesz?”, to ja zawsze mówiłam: „Albo zakonnicą, albo nauczycielką”. To było moje powołanie. No i Pan Bóg sam pokierował wszystkim. I proszę pani, przyszłam do zgromadzenia w trzydziestym czwartym roku.

  • Gdzie? Do Warszawy?

Do Warszawy, tak. A przedtem jeszcze należałam do PWK. To było Przysposobienie Wojskowe Kobiet. Właśnie przed wojną dlatego kończyłyśmy te kursy. Miałyśmy wyjazdy na takie... Kończyłam takie pod instruktorskie kursy wojskowe i zrobili mnie instruktorką Przysposobienia Wojskowego. Prowadziłam [szkolenia] w szkole średniej, w gimnazjum. Myślę sobie: „Boże, przecież ja niewiele się nauczyłam, a już muszę drugich uczyć”. No ale tak Pan Bóg widocznie chciał. I wtedy [prowadziłam] w gimnazjum i w takiej szkole gospodarczej pod Wieluniem była szkoła, to tam też to prowadziłam. Później, w trzydziestym czwartym, przyszłam...
A jeszcze przed postanowieniem pójścia do zgromadzenia musiałam jechać na taki kurs z uczennicami ze szkoły, na takie, jak to się mówi, przygotowanie wojskowe. Jak teraz są te wczasy, to wtedy miesiąc czasu trzeba było jechać na takie szkolenie przygotowawcze na wypadek wojny. Myśmy to miały w Garczynie koło Kościerzyny. Ja dwa razy tam byłam właśnie na takich kursach i przed przyjściem do zgromadzenia musiałam taki kurs jeszcze wypełnić, żeby następczyni moja mogła wejść na moje miejsce. Ale ja sobie pomyślałam: „Tak się zabiorę na ten wyjazd, żeby już do domu nie wracać, tylko prosto do zgromadzenia, bo po co ja będę do Warszawy przyjeżdżała, potem z Warszawy do domu, to po co te pożegnania i to wszystko. To tego uniknę”. I tak się zabrałam, zapakowałam, co można było, tak się przygotowałam, że pojechałam do tego Garczyna. I tam przez ten miesiąc czasu – to był czerwiec, 15 czerwca do 15 lipca, zdaje się, dokładnie miesiąc czasu – tam te wszystkie ćwiczenia wojskowe się odbywały. Ja już byłam jako instruktorka niby, to prowadziłam tam, miałam odpowiednio wyznaczony odcinek. I stamtąd po skończeniu tego [szkolenia] uczennice do domu, razem żeśmy przyjechały, nie pamiętam już gdzie, do jakiejś stacji. One się przesiadały, a ja do Warszawy. Jeszcze przygodę miałam w podróży, bo moją walizkę zamiast ja wziąć, a taka była sama, to uczennice zabrały z powrotem do Wielunia. W drodze konduktor przychodzi: „Dowód osobisty”. A ja w walizce miałam. Idę do walizki – nie ma. Przerażona, co zrobić? Proszę sobie wyobrazić, jacy byli ludzie wtedy na kolei. Ten konduktor mówi: „Niech się pani nie martwi, zaraz załatwimy. Pani napisze karteczkę od razu do domu i na tej walizce, co była, adres, czyja jest, wyślemy. Pani napisze, żeby walizkę pani przysłali do domu rodzinnego, a tam z domu to już wyślą”. I tak rzeczywiście było.
I przyjechałam do zgromadzenia, pod pachą miałam tylko paczkę, kołdrę, z tym przyjechałam do zgromadzenia. I tu siostry oczywiście od razu się mną zajęły. Poszłam nawet tego samego dnia, byłam po nieprzespanej nocy, więc położyły mnie spać. Potem dały mi obiad, zjadłam obiad. Przyjechała siostra ze szpitala Dzieciątka Jezus, zabrała mnie od razu do szpitala na praktyczne zajęcia, żebym poznała pracę sióstr. Tam byłam trzy miesiące. Praca mi bardzo odpowiadała i po trzech miesiącach przyszłam tu, już do nowicjatu, i skończyłam... Ale tu w międzyczasie przełożeni zajęli się moim wychowaniem, wykształceniem, formacją, oczywiście, i posłali mnie do szkoły pielęgniarskiej. W Warszawie była wtedy szkoła bardzo... no, najlepsza. Bo właściwie były chyba tylko trzy szkoły, żydowska była, Czerwonego Krzyża i Warszawska Szkoła Pielęgniarstwa.

  • Gdzie ona się mieściła?

Na Koszykowej. Tam teraz jest szpital wojskowy chyba, bo jak po wojnie zabrali szkołę Niemcy, od razu zrobili szpital wojskowy i już potem nie oddali szkoły, tylko szkoła była przeniesiona do Gdańska, a tam komuna jak przyszła, to zlikwidowała szkołę, bo była za…

  • W czasie wojny tam też był szpital, tak?

Tak, i w czasie Powstania był szpital.

  • Kiedy siostra skończyła naukę?

Proszę pani, to był 2 września, wybuch wojny, już był drugi dzień wojny. Jeszcze myśmy nie skończyły, jeszcze miesiąc owało do końca naszej szkoły, ale dyrektorka zawiadomiła przełożonych, żebyśmy – pięć nas wtedy kończyło, pięć sióstr tę szkołę – żebyśmy przyjechały, bo będą wcześniej rozdane dyplomy ze względu na wojnę. I 2 września pojechałyśmy do szkoły, tam już tylko miałyśmy mszę świętą w szkole, bo była kaplica w szkole, i po mszy świętej dyrektorka poprosiła nas do siebie i mówi: „Nie będzie żadnego uroczystego rozdawania, tylko proszę bardzo, siostry wezmą swoje dyplomy i natychmiast wracają do domu”. Proszę pani, kiedy wracałyśmy do domu, nalot nas spotkał w tramwaju. Tramwaj stanął (w ogóle stanęły tramwaje), trzeba przeczekać było, aż minie nalot. I dalej wróciłyśmy do domu. I wtedy jak przyjechałam tu, to był 2 września, tak do listopada stąd się nie ruszyłam.

  • Czy siostra pamięta jakieś naloty w czasie września, jakieś zniszczenia?

Tu, tak, oczywiście. Proszę pani, przecież ja tu byłam, a Warszawa była cały czas bombardowana. Do poddania Warszawy byłyśmy tutaj. Ja dopiero 2 listopada stąd wyjechałam już do pracy.

  • Ale w czasie września trzydziestego dziewiątego roku czy tutaj były jakieś zniszczenia? Czy przychodzili ludzie schronić się?

Wtedy nie, wtedy jeszcze było wszystko... Nikt się nie udzielał, proszę pani. U nas był spokój, a czy ludzie przychodzili, to myśmy [jako] nowicjuszki nie wiedziały, co się tam dzieje. W każdym bądź razie nie mieszkałyśmy gdzieś w pokojach, tak jak zawsze, tylko na dole miałyśmy te... Korytarze wszystkie były zajęte i z tamtej strony gdzie jest kancelaria, to miałyśmy sienniki pokładzione na korytarzach i na tych siennikach tak się mieszkało na siedząco. Spało się i się siedziało, proszę pani, cały wrzesień. A z tej strony drugiej, tu przy furcie, tu wszystko było zajęte przez nasze wojsko. Stacjonował tu oddział wojska, bo na górze, tu gdzie jest Muzeum Chopina, to tam były zabudowania, ludzie mieszkali. I tam była góra, więc tam oddział polski miał jakąś swoją placówkę i stamtąd strzelali do Niemców. Dlatego oni tak tutaj walili na most, na samym froncie. W domu u nas zniszczona była tylko góra jedna, ale [ogólnie] nie było bardzo uszkodzone. Tak że we wrześniu jeszcze nie było wiele uszkodzeń, ale ogród tak był zbombardowany, że [był] dół przy dole, cały ogród. I jednego dnia jedna z naszych sióstr poszła po coś do ogrodu, nie wiem, już tak dokładnie nie pamiętam, w każdym bądź razie zginęła, zastrzelili ją (była pochowana tu na podwóreczku, a potem była ekshumacja). Dzień i noc ciągle wyły syreny, ciągle naloty, w nocy tylko, cała Warszawa w płomieniach. Położyć się nie można było, tylko na siedząco spędzało się ten czas. Rano, msza święta była na korytarzu. Tam gdzie ambonka jest, to na tych drzwiach stawiało się stoliczek i tam ksiądz odprawiał mszę świętą. Z tamtej strony byli żołnierze, a z tej strony były siostry. Wspólnie żeśmy się modlili, proszę panią. Cały wrzesień tak było.

  • Właściwie II wojna zaczęła się w Wieluniu. Czy siostry rodzina ucierpiała w Wieluniu? Czy siostra słyszała o tym wtedy?

Proszę pani, moja rodzina nie ucierpiała dlatego, że mieszkali raczej bardziej na peryferiach, a zbombardowane było centrum. To było całe centrum, bo jak ja tam potem jeździłam, to widziałam to. Kościół farny, taki zabytek – przecież tam były podziemia. Jak Tatarzy nachodzili na Polskę, to tam się ludzie chowali w podziemiach, w Wieluniu. I właśnie w Wieluniu tego dnia, kiedy wojna wybuchła, to było rano, wszystko było zbombardowane, całe śródmieście. I kościół główny był zniszczony, ale nie bardzo. Ale potem Niemcy wysadzili.

  • A czy siostra, będąc tutaj we wrześniu, wiedziała, co się stało w Wieluniu?

Nic nie wiedziałam. Dopiero po wojnie jak przyjechała do mnie siostra, to wtedy się wszystkiego dowiedziałam. A rodzina moja została wysiedlona przez Niemców kilka razy na bardzo dalekie peryferie, gdzie mieszkał brat, i tam wszyscy w jednym domu się… Po wojnie już do swoich domów nie wrócili, dopiero… Po wojnie wrócili, ale jak już komuna przyszła, to wtedy wszyscy Polacy wracali na swoje miejsca. Wtedy wrócili do domów i w naszych domach do dzisiejszego dnia rodzina mieszka.

  • Byli wysiedleni, a kto w tych domach mieszkał?

Niemcy. Pozabierali Niemcy wszystko. Moja siostra jak mi mówiła, to była ze trzy razy wysiedlona. Co się urządziła w jakimś mieszkanku, jak się Niemcom podobało, zabierali, a ona znowu do gorszego. Zresztą to nie tylko oni.

  • W listopadzie siostra poszła do szpitala Dzieciątka Jezus, tak?

Proszę pani, tak, chyba w listopadzie, tak.

  • Tam były siostry szarytki. Dlatego siostra poszła do tego szpitala?

Tak. Ja nie jestem pewna, czy w listopadzie. W listopadzie, chyba tak. Proszę pani, ja poszłam, siostry nie były usunięte ze szpitala. Siostry pracowały normalnie w szpitalu przez całą wojnę. Ja już po obłóczynach... Ojej, już mnie zawodzi pamięć, ale obłóczyny miałam w październiku, w każdym bądź razie w listopadzie poszłam do [szpitala] Dzieciątka Jezus i tam już pracowałam całą okupację.

  • Siostra przychodziła tam na dyżury jak pielęgniarka i wracała tutaj.

Nie, tam mieszkałyśmy. Siostry mieszkały na miejscu, proszę pani. Dopiero komuna nas wyrzuciła, a tak to całą okupację mieszkałyśmy w szpitalu Dzieciątka Jezus. Przecież nas tam było dziewięćdziesiąt kilka. Na wszystkich oddziałach były siostry, bo pielęgniarek wtedy było mało. Czas przedwojenny to szkół pielęgniarskich nie było, dopiero się zaczynało wszystko. No i dziesięć lat wtedy pracowałam. Kiedy stamtąd poszłam... Siostry usunięte były w czterdziestym dziewiątym roku ze szpitala... nie, [właściwie] w pięćdziesiątym. A ja w czterdziestym dziewiątym roku, w listopadzie, ostatniego [dnia] listopada poszłam do Boduena do pracy.

  • Czyli równe dziesięć lat. Jak siostra pamięta pracę tam w czasie okupacji? Czy przychodzili Niemcy, coś kontrolowali? Jak było z lekami? Czy ich owało?

Proszę pani, w czasie okupacji, jak jeszcze była wojna, to tam stacjonowali Niemcy w szpitalu, Wehrmacht. A myśmy mieszkały... Boże kochany, nie wiem, czy mi się nie pomyli. To było już w czasie Powstania.

  • A ja jeszcze pytam o wojnę. Jak było w czasie okupacji?

To była normalna praca.

  • Ale Niemcy przychodzili do szpitala, robili jakieś kontrole?

Nie, nie, proszę pani jakoś Niemcy dla nas mieli takie, nie wiem, zaufanie chyba.

  • Przeczytałam, że na przykład raz odbito więźnia, żołnierze Armii Krajowej wykradli jakiegoś więźnia ze szpitala Dzieciątka Jezus. Tam także umierał Alek Dawidowski po akcji pod Arsenałem. Czy siostra coś takiego widziała? Bo na pewno ludzie z ranami postrzałowymi byli podejrzani?

Nie, nie. Pamiętam, ale to już było chyba w czasie Powstania, jak na oddziale byli różni ludzie. Polacy też, pani dobrze wie, że byli też i zdrajcy, i tak dalej. I tam w szpitalu byli tacy. Ale proszę pani, nasi chłopcy to naprawdę bohaterowie. Proszę pani, leżała chora, po operacji chyba, właśnie taka, która donosiła. W niedzielę, w czasie wizyty gości przyszli chłopcy, poszli do niej do pokoju jako goście. Jak to tam zrobili... Po cichutku zastrzelili ją w łóżku i wyszli sobie z ludźmi. Nikt ich wtedy nie złapał. Dopiero potem, jak siostry poszły – krzyk, rwetes i to wyszło. A jeżeli by powiedzieć, [co działo się] w czasie Powstania, to jeden chory był dowieziony ze szpitala Świętego Stanisława. Tam miał wszczepiony sztucznie tyfus, lekarze wszczepili, a pozostałości zostały laryngologiczne u niego i trzeba go było przewieźć na laryngologię, na leczenie. Ja pracowałam wtedy właśnie na laryngologii. Tego chorego pilnował jeden milicjant przy łóżku, a drugi na korytarzu przy drzwiach. A na sali leżało sześciu chorych. I tak, pierwszy z brzegu po prawej stronie to był ten podejrzany i milicjant przy nim, a dwóch dalej za nim normalnie chorych. I proszę pani, konspiracja się tym zajęła. Miałyśmy na oddziale taką przyuczoną pielęgniarkę, która samobójstwo chciała popełnić i tam coś sobie zrobiła, ale czas Powstania, [więc] nie mogła już wrócić do domu, została w szpitalu i nam pomagała. I z nią się umówili (myśmy o wszystkim wiedziały) wykraść tego chorego. I tego dnia, kiedy go mieli zabrać, to ja do siostry, która... Ja byłam wtedy młodziutka siostra, bałam się, że mogę coś powiedzieć, i powiedziałam: „Siostro, ja nie będę... Ja pojadę na Tamkę.” Tu przyjechałam, żeby nie być świadkiem tego. I tu byłam, a wróciłam już po wszystkim. W nocy chłopcy nasi jakoś tak załatwili, że za murem czekali, a ona tu. W windzie było wszystko przygotowane, bo winda była blisko wyjścia. Przygotowane było ubranie, wszystko. A na salce tej milicjant siedział przy chorym. Dwóch chorych, jeden z drugim się umówili, jak zaśnie milicjant, zamienią się miejscem. Ten pójdzie na jego łóżko, a ten pójdzie na jego łóżko. I proszę pani w nocy, ten prawdziwy z tego drugiego łóżka głowę sobie nakrył, wyszedł do ubikacji. Ubikacja była tuż przy windzie, a zamiast do ubikacji poszedł do windy, a tam już czekała ta pielęgniarka z ubraniem. Zjechała z nim na dół, ubrał się w windzie, pod mur go podprowadziła, tam chłopcy czekali. Podsadziła go, poszedł, uratował się. Ale co potem się działo na oddziale, to ja już…

  • No właśnie, bo potem Niemcy mogli się zemścić.

Podobno, bo tylko siostra mi powiedziała... Bo zorientowali się, bo potem ten chory poszedł na swoje miejsce, a tu puste łóżko. I dopiero potem tych milicjantów zabrali. Co tam z nimi zrobili, to już nie wiadomo. Ale się uratował, bo potem dał znać.

  • W szpitalu nie było żadnych konsekwencji w stosunku do lekarzy i sióstr?

Proszę pani, to było w nocy, to były tylko siostry i lekarz dyżurny, nikt więcej. Skąd mogli coś wiedzieć, co się stało. Nikt nie wiedział, proszę pani, myśmy żadnych konsekwencji nie poniosły. I szczęśliwie się tak stało. To był jeden wypadek, a drugi to był taki: niedziela, dziewiąta godzina rano, dzwonek. Ja idę, patrzę – gestapowiec za drzwiami. Człowiek od razu... Otworzyłam drzwi, nic, ani Guten Morgen, ani nic. Prosto wszedł do tego pokoju, bez pytania. Podszedł do łóżka chorego, tak jak leżał w piżamie, ściągnął go z łóżka, tylko kapcie na nogi, i zabrał go ze sobą. Ktoś wydał i zabrali. Śladu po nim nie było. A trzeci wypadek, właśnie ta kobieta. To byłam tego świadkiem, bo to było na tych oddziałach. To tyle pamiętam. A jeszcze później, w czasie Powstania…
  • A czy ktoś się ukrywał w szpitalu? Czy tam się ukrywali jacyś poszukiwani albo Żydzi?

Proszę pani, tego to ja nie wiem, bo mi o tym nikt nie mówił. Wiem tylko tyle, że pracownica nasza miała jedynego syna, trzynaście lat, i ten chłopak powiedział, że idzie do Powstania. Poszedł. Nie wrócił. Tacy byli, taka była młodzież. I dlatego jak ja sobie wspominam tą młodzież i ten zapał: „Musi iść, bronić”. I to dzisiejsze to…

  • A czy siostra jeszcze przed Powstaniem zetknęła się z jakimiś gazetkami podziemnymi? Czy siostra wiedziała, że są jakieś organizacje podziemne?

Nie, bo ja byłam tylko wśród, przy chorych. Ja byłam zajęta chorymi, to nie miałam czasu. Zresztą myśmy się nie udzielały na zewnątrz, tylko wewnątrz proszę pani. Miałyśmy dosyć pracy przy chorych. Tak że dla mnie chory, to był chory.

  • Nie pytała siostra, skąd on jest i co robi?

Nie, proszę pani.

  • A czy byli też chorzy Niemcy? Czy siostra się opiekowała chorymi Niemcami?

Nie. Już jak komuna przyszła, to miałam wtyczkę na oddziale. Nie wiedziałam o tym. Chłopak młody... I lekarz akurat przyszedł nowy, i okazało się, że to już ten dzisiejszy, pierwszy był dodany na oddział, i z tym chłopcem on się kontaktował. Ten chłopiec do mnie przychodził: „Proszę siostry, może siostra ma coś do czytania?”. A ja miałam biblioteczkę i właśnie to się zaczynało, te pisma wychodziły różne takie, dobre książki wychodziły. Starałam się je nabywać, żeby mieć na oddziale, i pożyczałam chorym. Ja mówię: „No idź, sobie wybierz, którą książkę chcesz”. Jak poszedł, to przepenetrował wszystko, a ja w dobrym duchu. Potem się okazało, że…

  • On sprawdzał siostrę.

Ale proszę pani, mnie było wszystko jedno. Ja miałam chorych, nic więcej. Tylko dowiedziałam się, że nawet tacy są między Polakami.

  • Proszę siostry, a czy przed Powstaniem siostra wiedziała, że będzie Powstanie, że coś się dzieje, że są jakieś ruchy w Warszawie?

Proszę pani, było mówione, mówione było. Ja tego dnia byłam po dyżurze nocnym i piąta godzina, słyszę, wyje syrena. „O – myślę – zaczyna się”. Miałyśmy polecenie, że w razie nalotu to bez namysłu zostawiamy wszystko, lecimy do chorych, każda na swój odcinek. Bo pamiętam, jak ja poleciałam do chorych, jak był nalot: „O, siostra jest, to już dobrze”, to już chorzy się uspakajali, bo ktoś przy nich był. A moim zadaniem to było: „Panowie, co będziemy robić? Modlimy się”. Klękałam na sali, na środku. Wszyscy jak jeden [mąż], bo jak trwoga to do Boga. I nikomu nie przyszło na myśl, że będą go kolana boleć czy coś takiego. I tak się modliliśmy aż do końca nalotu. Takie były, proszę pani, nasze…

  • Nie schodziło się nigdzie do piwnicy?

Pierwszego dnia Powstania to chorzy schodzili do piwnicy. Nie było żadnych schronów, nic nie było przygotowane, [tylko] zwykłe piwnice. Poschodzili się chorzy do schronu, ale później trzeba było ich z powrotem wziąć. Ale już chorzy nie mogli być na salach, gdzie były okna, tylko starałyśmy się wyciągać łóżka na korytarze i [leżeli] na korytarzach albo tam, gdzie było bezpieczniej, bo naprawdę człowiek nie wiedział dnia ani godziny. Boże kochany, jak był taki straszny nalot tu przed samym poddaniem Warszawy.

  • W trzydziestym dziewiątym?

Tak, jak było poddanie, jak się zaczął nalot rano o godzinie siódmej, to skończył się o trzeciej po południu. A myśmy byli akurat wszyscy na mszy świętej. I proszę sobie wyobrazić, że myśmy nie wstali z kolan przez tyle godzin, tylko żeśmy na tych kolanach wszyscy się modlili. Ja pamiętam, że ja się tylko oglądałam, czy za mną jeszcze są, czy już nie ma nikogo. Bo to wtedy właśnie cały ogród był zbombardowany.

  • A tutaj nic nie uderzyło.

Tak, tylko w tym jednym miejscu, proszę pani. A my na tych kolanach. I pamiętam, o trzeciej godzinie po południu przyszła nasza siostra przełożona, siostra wizytatorka i mówi: „Proszę sióstr kochanych, niech siostry teraz pójdą do refektarza, bo tam siostra Kazimiera w kuchni coś przygotowała do zjedzenia”. W czasie bombardowania. Idziemy do refektarza, a w refektarzu stoją takie kubeczki i w tych kubeczkach trzy czwarte płatków owsianych. To był cały posiłek na cały dzień. Boże mój kochany, ale akurat właśnie wtedy trzecia godzina, między trzecią chyba wiadomość – Warszawa się poddała. O, proszę pani, to było trudno przeżyć.

  • Proszę siostry, siostra mało wychodziła na ulice. Czy żołnierze niemieccy…

Nie, wcale. W czasie Powstania w ogóle nie wychodziłyśmy z domu, tylko tu, proszę pani.

  • A czy szpital był jakoś oznakowany znakiem Czerwonego Krzyża? Czy na dachu była…

Były, były, proszę pani. Ale oni nie zważali na to. Walili, gdzie się dało. Na to nie zważali.

  • Czy w czasie Powstania byli ranni Powstańcy? Kto tam przychodził do szpitala? Czy było więcej rannych?

Proszę pani, ja nie byłam na chirurgii, ale były siostry. To tak. Ja miałam potem chorych... Już po Powstaniu to miałam chorych, jak byłam na chirurgii, rannych z tego czasu, proszę pani. Nogi ranne były, miałam takich chorych. Ale ja tak bezpośrednio nie miałam przywożonych [rannych].

  • Siostra ciągle była na tej laryngologii?

Tak, na laryngologii potem byłam.

  • Ale czy w czasie Powstania to się zmieniało? Czy było tak dużo chorych, że trzeba było na przykład na korytarzach kłaść?

Nie, to już [było] stabilne, nie było przywożenia żadnych chorych. Jak tam kogoś przywieźli, to bardzo mało, sporadycznie, tak jak tego więźnia. Od czasu do czasu jakiś chory tam przybył, proszę pani.

  • A czy siostra widziała Powstańców?

Powstańców, proszę pani, to tylko widziałyśmy, jak u nas w szpitalu przy kościele były drzewa owocowe, mur był naokoło, to chłopcy przy kościele zrobili sobie dziurę w tym murze, wchodzili dziurą, na te jabłka przychodzili. Napychali się jabłkami i uciekali. Bo przecież tu byli Niemcy, a oni byli za murem, proszę pani.

  • Niemcy ciągle stacjonowali w czasie Powstania w szpitalu?

W szpitalu, tak. Pamiętam, jak Niemcy na terenie [szpitala] smażyli sobie jajecznicę, różności, a my na śniadanie chorym dawałyśmy czarną kawę, nie wiadomo jaką, z czego, i chleb [jak] glina, czarny chleb. A do tego była marmolada z buraków czerwonych. Takie były śniadania. Na obiad przeważnie był krupnik z kaszy pokraszonej robakami i do tego były kartofle, takie żółte, jak dla zwierząt i brukiew. To był obiad.

  • A skąd te produkty? To były jakieś zapasy sprzed Powstania?

Kuchnia była czynna, a produkty dostarczali Niemcy, bo dyrektorem był Niemiec. W Powstanie też był Niemiec dyrektorem, bo jak nas wyrzucano z Powstania, to… Nie wiem, może ja o Powstaniu, jeżeli pani…

  • Proszę bardzo.

Proszę pani, więc Powstanie jak się zaczęło, to już myśmy, tak jak mówiłam, z oddziału nie schodziły nigdzie. Mieszkałyśmy razem z chorymi. I wszystko, co z chorymi było, to z nami się działo to samo, proszę pani. I jeżeli chodzi o chorych… Już mi uciekło trochę w głowie.

  • Czy siostra była gotowa umrzeć razem z tymi chorymi, gdyby szpital był bombardowany albo gdyby przyszli Niemcy?

No to to naturalne. To gdzie? Tylko razem z nimi. A przecież tego dnia, kiedy Warszawa się poddała, to w szpitalu nasze siostry… Tak był bombardowany szpital, że cały główny front w gruzach. Przecież ponad trzystu chorych z lekarzami, z siostrami, wszyscy zginęli pod tymi gruzami. Potem odkopywali to, siostry były chowane przy kościele, a potem była ekshumacja. Tak że oni wszyscy zginęli, proszę pani.

  • I siostra była też gotowa…

A ja wtedy…

  • Ja rozumiem, ale w czasie Powstania?

Oczywiście, proszę pani. No gdzie? Tylko z chorymi. Dlatego miałyśmy takie polecenie. Jak tylko alarm, każda na swój odcinek i z chorymi, dlatego że i ja się czułam bezpieczna przy chorych, i oni się przy mnie czuli bezpieczni, proszę pani. To było takie... No wie pani, to wiązało człowieka.

  • Czy szpital miał wodę przez cały okres Powstania?

O, nie. Nie było wody w czasie Powstania. I dlatego powiem pani taką historię. Na Filtrach jeszcze byli pracownicy. I jak nas wyrzucono pierwszy raz ze szpitala, zostali chorzy. Jednego dnia dyrektor szpitala, Niemiec, on był dość życzliwy dla nas, wyjechał na dwa dni chyba...

  • To w czasie Powstania?

W czasie Powstania. I wtedy wpadli „ukraińcy”. Natychmiast zarządzili: godzina, wszyscy chodzący, do wyjazdu. Leżących zostało bardzo dużo. A chodzące siostry i chodzący chorzy przed wyjście (to było na Oczki, tam była zbiórka). I czwórkami czy ósemkami ustawiali wszystkich do wyjścia na Dworzec Zachodni.

  • Siostra wtedy była w szpitalu?

Tak, tak. Nasi chorzy na laryngologii to przeważnie chodzący wtedy byli. Oni wszyscy poszli, a ja jeszcze zostałam z drugą siostrą i jedna pielęgniarka nasza, wróciłyśmy jeszcze zobaczyć, czy ktoś nie został. I wracamy z powrotem, a dwóch „ukraińców” idzie po schodach na górę. Jak nas zobaczyli, to zaczęli na nas wrzeszczeć, granat w rękę, a my biegiem na dół zleciałyśmy. A oni poszli na górę, bo byli ciekawi, czy coś nie ma. Wtedy ja biegiem pobiegłam tam, gdzie myśmy mieszkały, ale tam była siostra staruszka taka, która doskonale mówiła po niemiecku i po ukraińsku, to ona się z „ukraińcami” umiała porozumieć. A „ukraińcy” szukali wódki. Poszli do apteki.

  • Gdzie był spirytus?

Tak. A siostra... Oczywiście oni tam szukali, pokazała im, no musiała przecież. Ale jak mnie zobaczyła, że ja tam idę, to ręką mi tylko pokazała na izbę przyjęć. Bo ja nie wiedziałam, gdzie iść. Pobiegłam na izbę przyjęć. Jak tam poszłam, już wszyscy się ustawiali do wyjścia. Ale Powstanie trwa. I jedną lekarkę zastrzelili w tym czasie, kiedy się miało wyjeżdżać. Zaprowadzili nas piechotą na Dworzec Zachodni.

  • Czy siostra pamięta, kiedy to było? Czy to w sierpniu, czy już we wrześniu?

Ta wyprowadzka to była już chyba w październiku. To było przed uroczystością Chrystusa Króla, dzień przed uroczystością.

  • To już właściwie koniec Powstania.

Tak, proszę pani. I na Dworzec Zachodni. Ale tam długo żeśmy czekali, tak że zajechaliśmy tam dopiero na noc. Zawieźli nas do fabryki gum. Tam była w Piastowie fabryka gum i tam zrobili taki ośrodek dla chorych. Tam na drugi dzień dyrektor, Niemiec... Widocznie tam załatwili, żeby wrócić do szpitala, zabrać potrzebne rzeczy, żeby urządzić tutaj coś. Dali nam furmanki i [nakazali], żeby tam pojechać. I ja pojechałam też, między innymi, żeby zabrać różne rzeczy. Myśmy wtedy [to] przywieźli i tam taki prowizoryczny szpital się urządziło. Tam byliśmy już do końca działań.

  • A chorzy, którzy leżeli? Co się z nimi stało, jak była ta ewakuacja?

A właśnie. Na drugi dzień… Nie, to było później, proszę pani. Ja nie pamiętam już dokładnie, [kiedy] wróciłam do szpitala. To był chyba drugi wyjazd do Milanówka czy do Pruszkowa. [...] Drugiego dnia, jak nas wywieźli, to myśmy się zatrzymały... Pierwszy raz to był Piastów, a drugi raz był Pruszków. Na drugi dzień przyszło zawiadomienie, żeby siostry, które mogą, wróciły do szpitala, dlatego że ci chorzy zostali bez żadnej opieki, nie ma się nimi kto zajmować. A zostały tam tylko siostry chore, nasze, które leżały na oddziałach, i jedna staruszka, nasza siostra, bardzo mądra, ta, która mówiła po niemiecku. I jak żeśmy wróciły, to ona nas przydzieliła, taka sprytna była, zajęła się tym wszystkim. Bo ona została, nie poszła ze szpitala, tylko one zostały z tymi chorymi. Przydzieliła mnie do chorych na oddział do rakowatych. Poszłam na oddział, gdzie leżało na sali sześciu chorych. Zeszłam na tę salę i [byłam] przerażona, dlaczego tak czarno wszędzie. Na łóżkach leżą chorzy, czarno. Ja podeszłam bliżej, proszę pani, a to wszystko frunęło do góry – muchy. Chorzy pokryci muchami, na stolikach nocnych muchy, na oknach muchy. Poleciałam, pootwierałam okna i zaczęłam gonić te muchy, żeby wygonić. I wtedy zajęłam się tymi chorymi. Dwa dni, jak żeśmy wyszły, jak wyrzucili nas, bo myśmy na ochotnika wróciły, kilkanaście nas wróciło, to ja zaczęłam robić porządek przy tych chorych. Wody nie miałam. Nie pamiętam już, miałam jakąś pomocnicę, bo wróciły również dwie chyba lekarki. I właśnie do tego szpitala, gdzie myśmy miały szkołę... Lekarka na drugi dzień przyszła i dała mi jakąś pomóc. Ja poszłam po wodę na Filtry, bo nie było tutaj nigdzie studni. Z wiaderkami żeśmy poszły. Ja przynosiłam tą wodę, tutaj w tej wodzie myłam tych chorych. A była taka „koza”, piecyk taki, to co mogłam, to grzałam. I od dziewiątej rano do piątej to robiłam porządek przy tych sześciu chorych, żeby doprowadzić ich do wyglądu.

  • Do kiedy siostra była z tymi leżącymi?

O, to już byłam do końca.

  • Do końca, to znaczy do kiedy?

Jak drugi raz aż chorych wywieźli.

  • Czyli w październiku.

Bo nie wywożono chorych do innych szpitali, opóźniali szpital.

  • Czyli w szpitalu Dzieciątka Jezus nie zdarzyło się tak, żeby Niemcy zabijali chorych. Wszystkich przewieziono.

Nie, tego nie było.

  • A jak to było z tą wodą. To dopiero pod koniec nie było wody czy cały czas nie było wody?

Cały czas nie było wody.

  • To jak się prało?

Ma Filtry się chodziło. Ale na Filtrach byli ci młodzi ludzie, jeszcze pracownicy…

  • Polacy?

Polacy. Młode chłopaki. I ta lekarka jedna wszystkich... Jak oni przeszli do szpitala, do lekarza, to ta lekarka wszystkich zapisała jako chorych na oddział. I ja ich miałam na oddziale. Na terenie szpitala było studia artezyjska nieczynna. Oni tą studnię uruchomili i mieliśmy wodę w szpitalu. A poza tym chłopaki były takie sprytne. Nie mieliśmy co jeść, bo do szpitala przywozili chyba raz w tygodniu produkty z Pruszkowa.

  • Niemcy przywozili, tak?

Tak.

  • Nawet w czasie Powstania?

W czasie Powstania dyrektor Niemiec to zarządził i [przywożono] dwa razy czy raz w tygodniu. Kuchnia była jeszcze czynna. W kuchni była siostra i ona, co mogła, to tam zrobiła dla chorych. I proszę pani, uciekło…

  • Ci chłopcy z wodociągów coś pomagali?

Tak. Proszę pani, ci chłopcy… Siostra, ta staruszka, poszła do dyrektora szpitala, tego Niemca, i poprosiła, czy moglibyśmy pójść do ogrodu, bo za szpitalem była szkoła ogrodnicza, przy tej szkole był ogród duży i tam były warzywa, kartofle, pomidory. Czy moglibyśmy tam pójść, żeby stamtąd wziąć produkty dla chorych. I ten dyrektor się zgodził. Załatwił w ten sposób, że siostra brała białą płachtę, prześcieradło na kij, wysoko, była w białym kornecie, szła na przodzie, a chłopców kilku szło z nią i nawet jedna pielęgniarka czy dwie, bo były też jeszcze do pomocy. To oni z nimi poszli na te owoce. Tam nazbierali wszystkiego, przynieśli i dopiero miałyśmy co ugotować. Jak przynieśli pomidory i kartofle, to już był luksus, to już była radość niesłychana. I jednego dnia ta siostra nie mogła pójść. Nie wiem, co tam jej wypadło. A chłopcy mówią: „Proszę siostry, to my pójdziemy sami”. Wzięli tę płachtę białą i poszli. A Niemcy zobaczyli, że siostry nie ma, zaczęli strzelać. Dwóch zabili, pielęgniarkę postrzelili. Jak położyli się na waleta, noga przy nogach, chłopca zabili, a jej nogę przestrzelili. Ale wtedy jeszcze byli lekarze w szpitalu. Oni poszli tam na to pole, do tego ogrodu, poprzynosili ich do szpitala. Pamiętam, jak przynieśli dwóch nieboszczyków tośmy ich potem pochowali w grobie na terenie szpitala.

  • Był jakiś pogrzeb, był ksiądz?

Ksiądz był, proszę pani. Ale taki pogrzeb cichy. Dwa groby były. Myśmy butelkę, nazwisko i wszystkie dane [włożyli] do butelki, do nogi się przywiązało i każdy miał grób. To było wiadomo, [kto został pochowany].

  • A trumny? Były trumny?

Nie... Nie, proszę pani, kto bym tam... Proszę pani, na terenie szpitala robiono jesienią takie wykopy wielkie na kartofle, na zimę i w tych wykopach chowało się nieboszczyków. Przecież chorych było dużo w szpitalu.

  • Też umierających?

Tak. Na waleta [to znaczy jeden obok drugiego] ich się chowało i każdego się właśnie tak oznakowało. Potem była ekshumacja.

  • Proszę siostry, siostra powiedziała, że jeszcze byli lekarze. To co potem się z tymi lekarzami stało?

Odjechali.

  • Kiedy?

A tego to już nie wiem. To było krótko, zaraz, proszę pani. Tego to ja dokładnie nie wiem. Wiem, że jeszcze te lekarki, tych rannych wywieźli do Skierniewic i potem już nikogo nie było.

  • Były siostry i chorzy?

Tak, tak.
  • Proszę siostry, a jeszcze niedaleko szpitala na placu Starynkiewicza, na Żelaznej trwały walki. Czy siostra wiedziała, co w ogóle się dzieje w Warszawie?

W czasie Powstania wiedziałyśmy, bo lekarze byli, przychodzili przecież w czasie Powstania.

  • Bo oni wychodzili i przychodzili.

Przychodzili, proszę panią. Nieraz wpadł jeden któregoś dnia i mówi: „Siostro, uciekłem z łapanki. Uciekłem z łapanki”. No było normalne, że oni… Żyło się ciągle w takim strachu.

  • Ale czy siostra wiedziała, co się dzieje w innych dzielnicach Warszawy w czasie Powstania?

Proszę pani, myśmy się tylko domyślali. Dlatego że Warszawa cała płonęła. I ciągle mówili: „Getto walczy”.

  • To było wcześniej.

Jak się Warszawa paliła, to na terenie szpitala fruwały resztki palonych papierów i innych. Czuć było przecież wszystko. Myśmy to wszystko przeżywali.

  • Ale tam w okolicy szpitala walk nie było?

Nie, tam nie, proszę pani, tam nie słyszałam tego.

  • A czy na przykład ludność cywilna uciekająca z innych dzielnic, z Ochoty, z Woli, przychodziła do szpitala?

To mogła wiedzieć tylko izba przyjęć.

  • Siostra sama się z tym nie zetknęła?

Na oddziałach nie. Myśmy tylko miały do czynienia z chorymi.

  • A jaki nastrój panował? Jak wybuchło Powstanie, to co siostra czuła? Co ludzie mówili? Co siostry inne mówiły?

Proszę pani, myśmy się tylko modliły. Myśmy tylko Pana Boga błagały, żeby to już nareszcie się skończyło, żeby można było spokojnie odetchnąć. Bo przecież to było straszne przeżycie. Dzień i noc ani się umyć, ani się wyspać, nic, ani zjeść, to przecież to trzeba było wszystko przeżywać. I ten żal, że człowiek człowiekowi takie straszne szykuje życie. To było straszne. Myśmy były wtedy młode, to jeszcze pełne zapału, ale ci chorzy na co czekali? Tylko na śmierć.

  • Czy siostra jadła tę słynną warszawską zupę „pluj” z jęczmienia?

Proszę pani, przecież nas też tym karmili. Myśmy też to dostawali. To było codzienne pożywienie. Czarny chleb, buraczana marmolada, brukiew i kartofle żółte. To dla tych świń się dawało, to nam dali to, tym nas żywili. A oni sobie jajecznicę smażyli na podwórku.

  • Czy miała siostra podczas Powstania kontakt z Niemcami, z żołnierzami?

Proszę pani, owszem. Bo na dole Niemcy tak sobie szykowali to wszystko. Jednego dnia przyszedł na górę żołnierz niemiecki i tak przeszedł korytarz cały, a potem podszedł do mnie i wyjął puszeczkę mleka. I dał mi tę puszkę mleka. To ja wtedy to naprawdę, wie pani, tak człowiek uczuł do tego człowieka sympatię, że jednak między nimi są ludzie normalni. Bo przecież Wehrmacht to było tak samo jak u nas wojsko, prawda. Musiał. I że on sobie zdaje sprawę, to mi tę puszeczkę mleka przyniósł. To było takie bardzo takie rozczulające.

  • To brutalnie właściwie zachowywali się tylko ci „ukraińcy”, tak?

Niemcy, to jak oni tam się zachowywali, to ja nie wiem, bo Polki niektóre niestety nie zdały egzaminu i na terenie nawet oddziału takiego, proszę pani, z Niemcami, proszę pani... Ale co zrobić? Na to nie było rady. To już była wina wychowania, wina wychowania. To już musiał człowiek nad sobą pracować.

  • A tam w Piastowie czy Niemcy też pilnowali tego szpitala?

Nie. W Piastowie to tak było... Urządziłyśmy tę salkę dla chorych… Nawet tam tyfus się wkradł, to miałyśmy kwarantannę. Zamknęli nas i tylko nam przywozili i tak dalej, proszę pani. I tam chorzy byli. Tylko leżeli i trzeba się było nimi opiekować.

  • Niemcy nie pilnowali tego szpitala?

Nie. Nie wtrącali się, mieli ważniejsze rzeczy.

  • Do kiedy siostra była w tym szpitalu?

Tam byłam, proszę pani… Któregoś dnia, którejś niedzieli kilka z nas poszło do Milanówka odwiedzić siostry.

  • Bo w Milanówku też były siostry szarytki?

Nie, tam chorych miałam wywiezionych.

  • Ze szpitala Dzieciątka Jezus, tak?

Tak. Myśmy tam poszły odwiedzić ich. Dowiedziałyśmy się, że nowicjat nasz stąd został [przeniesiony], siostry pojechały do majątku na Pęchery. Tam był majątek nasz, który dostarczał produkty i tak dalej. A jak już stąd siostry zostały wyrzucone po Powstaniu, to tam siostry pojechały, nowicjat tam pojechał i tam był. I myśmy tam pojechały. Młode siostry pojechałyśmy do tego nowicjatu i tam żeśmy zostały. Potem w lutym wróciłam tu, do Warszawy.

  • Jak wyglądał klasztor?

Proszę pani, jak weszłyśmy na podwórko to tylko, popatrzyło się na zgliszcza. Tylko mury zostały, a tak wszystko zniszczone. Proszę pani, do kaplicy jak weszłam, korytarze, to wszystko [było zniszczone]. Tylko gdzie były kleinowskie sklepienia, to ten korytarz ocalał, a refektarz nasz był całkowicie zawalony, nic nie było. Jeszcze podeszłyśmy z drugą siostrą do okna, bo tam stały jakieś takie małe puszeczki. Ja mówię: „Co to jest takiego? Zupełnie jak zabawka. A – ja mówię – postawić to”. Postawiłam, ja odeszłam parę kroków, a to wybuchło. Gdybym miała w ręku… Pan Bóg ocalił, proszę pani. A w kaplicy wszystko, cały sufit na ziemi, góra gruzów, a na górze takie wklęśnięcie, jeziorko. Na bocznej nawie, [która] była zwalona, to brzózka rosła. Tak wyglądał [klasztor]. A wszystko inne to całkowicie zrujnowane. Zostały tylko mury, nic więcej.

  • Czy siostra widziała rosyjskich żołnierzy w czterdziestym piątym roku?

Nie, nie widziałam. Przepraszam, czy ja ich nie widziałam... Widziałam tylko na Pęcherach, jak Niemcy byli wywożeni, z lasu wyprowadzani z rękami na głowach i prowadzeni gdzieś, nie wiem gdzie. To to widziałam, proszę pani. Ale kto ich prowadził, czy Polacy, czy ruscy, tego nie widziałam.
A tu, Boże drogi, myśmy z drugą siostrą, młoda, takie zawalone... Już żeśmy tu zostały. Bo piwnice ocalały. Parter, niektóre mieszkania, pokoje niektóre ocalały. Sekretariat na przykład. Bo gdzie były kleinowskie sklepienia, to były ocalone. No, u góry to nie, tylko piwnice. I myśmy mieszkały w tych piwnicach. Ale myśmy były młode wtedy, pełne zapału. Zaczęłyśmy zrzucać gruzy z pomieszczeń. Wiaderkami, kubełkami nosiłyśmy. I wrócił z więzienia, z obozu nasz ojciec dyrektor. I wrócił pan inżynier Marzyński, taki sławny pan inżynier, on był tu zaprzyjaźniony bardzo z domem. I z ojcem dyrektorem oni zaraz zajęli się tym wszystkim. Pan inżynier całą odbudowę domu przeprowadził.

  • Siostra była świadkiem tego? Cały czas tu siostra była?

Nie, nie. Bo ja już poszłam do chorych, do szpitala wróciłam.

  • Kiedy siostra wróciła do szpitala?

Ja wróciłam do szpitala… Zaraz, dziesięć lat byłam w szpitalu. Całą okupację. To było ile, pięć lat?

  • Sześć.

Sześć. A drugie już komuna była. To byłam już tutaj.

  • Ale ja pytam o moment w czterdziestym piątym roku?

Listopad.

  • Aha. A szpital nie ucierpiał potem po Powstaniu. Szpital pozostał w całości?

Były uszkodzone niektóre budynki. Były uszkodzone, ale nie tak bardzo. Najwięcej to było w czasie wojny, bo zbombardowana była ta pierwsza część. A tutaj to już później, jak stąd poszłam do szpitala, to już w szpitalu cały czas pracowałam za komuny. Do czterdziestego dziewiątego roku pracowałam, bo w czterdziestym dziewiątym roku, w listopadzie, dostałam zmianę do Boduena, do dzieci.

  • Ale to w związku z tym, że komuniści kazali siostrom opuścić szpitale?

Nie, jeszcze nie. Jeszcze siostry były. Ja odeszłam w czterdziestym dziewiątym roku, w listopadzie, a w pięćdziesiątym roku, we wrześniu, usunęli siostry ze szpitala.

  • Jakie dzieci były w tym domu dziecka na Boduena? Tam były same sieroty? Kto tam był?

Tam były dzieci porzucone przez matki i takie debilne. Bo już nam nie dawali normalnych dzieci, bo siostry by źle wychowały. Dawali nam takie właśnie.

  • Czytałam, że tam przechowywano też żydowskie dzieci. Siostry się z tym już nie spotkały?

Myśmy na to nie zwracały uwagi. Ja nawet miałam Żydówkę na oddziale w czasie wojny, w czasie, jak byłam w szpitalach.

  • Trzeba było ją ukrywać jakoś?

Proszę pani, ona zmarła szybko. Ale jak ją przywieźli, to najpierw leżała tak na froncie, to lekarze potem schowali ją pod ścianę. Jak ktoś przychodził, to ona się takim szalem nakrywała. I ona zmarła, długo nie była. Jedną miałam taką Żydówkę. Może było więcej, ale nie wiadomo było. A ta to była typowa, wygląd jej był typowy. I co jeszcze bym powiedziała... Nie wiem, proszę pytać.

  • Siostro, czy jest jakieś takie wspomnienia z czasu Powstania Warszawskiego, które utkwiło na długo w pamięci?

Proszę pani, ja cały czas byłam z chorymi. Pielęgnacja i te ciągłe bombardowania. Jednej nocy bombardowanie izby przyjęć było. Tam siostra zginęła pod tym tego wieczoru. I to właściwie było ciągle jednakowo, ciągle jednakowo. Moje przeżycia to ten strach ciągły. Jak się Niemca zobaczyło w tych buciorach wysokich, to wszystko było takie wielkie, wysokie... Strach był ciągle. Żyło się w ciągłym strachu.

  • A teraz, z perspektywy z dzisiejszego dnia, jak siostra patrzy, czy Powstanie było potrzebne? Czy to dobrze, że wybuchło?

Proszę pani, czy Powstanie było potrzebne? Każdy chciał iść i bronić. Gdybym była świecką osobą, to bym na pewno tam była, bo przecież mnie w tym kierunku uczyli. To byłabym tam. A ze względu na to, że byłam zakonnicą, to musiałam robić to, co powinnam robić. Na pewno bym była w Powstaniu. Ja kończyłam tę szkołę warszawską, pielęgniarską. Moje koleżanki wszystkie prawie brały udział. Ja do dziś dnia utrzymuję kontakt z moimi koleżankami z tej szkoły pielęgniarskiej. One do mnie piszą, nawet życzenia przysyłają. Jak miałam jubileusz, to przyjechały na ten mój jubileusz stulecia. Myśmy były tak związane blisko. Jeszcze dziś mam kontakt, jeszcze ich kilka żyje. Szkoła już nie istnieje przecież, ale jeszcze kilka absolwentek żyje i cały czas one między sobą utrzymują kontakt. One mi piszą. Ja wszystko wiem, co się działo ze szkołą, dzięki temu, że one [piszą]. Przecież chodziłam na spotkania z nimi. Do dzisiejszego dnia jeszcze mnie pisze: „Jeszcze, proszę siostry, dziewięć nas się spotkało”.

  • Proszę siostry, siostra została odznaczona medalem Florence Nightingale.

Tak.

  • To pielęgniarstwo stało się takim…

Proszę pani, mnie się zdaje, że mnie Pan Bóg sam tutaj przyprowadził i powiedział: „Tu będziesz”. Ja pielęgniarstwo, naprawdę chorych kochałam. I nie szłam do nich do pracy, że ja będę to czy tamto – jakiejś wdzięczności nie spodziewałam się nigdy. Nawet jednego razu jak mi ktoś tam chciał w kieszeń coś włożyć, o, to nawet się niegrzecznie zachowałam. Bo proszę pani dałam tak... A, lepiej nie mówić. Ja powiedziałam: „Ja nie pracuję dla tego, tylko ja mam inny cel. To jest moje powołanie”. Dla mnie chory, tak mnie uczono, [że] co zrobię bliźniemu, to robię Panu Bogu. I tym żyłam cały czas i do dzisiejszego dnia. Ja teraz odeszłam od łóżka chorego, mając osiemdziesiąt cztery lata. Cały czas byłam przy chorych. Bo ja sobie nie wyobrażałam życia bez chorych. Cały czas, w mniejszym lub większym stopniu, ile mogłam, tyle poświęcałam czasu. A jak już odeszłam od chorych, to miałam jeszcze inną pracę, co innego robiłam. Bo poszłam do ogrodu i kwiatki im sadziłam, żeby mieli. Jak wyjdą na spacer, żeby mieli na co popatrzeć. Bo jeszcze to mogłam robić. Cieszyłam się, że mogę to robić. Żebym miała siły, to i dziś jeszcze bym poszła to robić. Ale moje siły niestety kończą się.

  • Wspaniałe życie, proszę siostry. Dziękuję bardzo za rozmowę.

Proszę pani, ja Panu Bogu dziękuję, że nie zmarnowałam mojego życia. Że moje życie poszło w takim kierunku, w jakim może nawet nie przypuszczałam, że będzie. Panu Bogu jestem wdzięczna za powołanie, za to, że mogłam przy chorych pracować. To dawało mi zawsze radość. Dziś mam sto trzy lata i jestem szczęśliwa, że służyłam Panu Bogu i chorym.


Warszawa, 18 marca 2015 roku
Rozmowę prowadziła Małgorzata Rafalska-Dubek
Józefa Słupiańska Stopień: cywil, siostra zakonna, pielęgniarka Dzielnica: Śródmieście Południowe Zobacz biogram

Zobacz także

Nasz newsletter