Irena Iwanowska „Miki”
Nazywam się Irena Iwanowska.
- Jakie pani nosiła nazwisko w czasie Powstania?
W czasie Powstania Irena Czwarno, lat siedemnaście.
- W jakim oddziale pani służyła?
„Chrobry II”, kochana, „Chrobry II”.
- Proszę pani, pani już była dość dużą dziewczynką w trzydziestym dziewiątym roku. Jak pani zapamiętała wybuch II wojny światowej?
Wybuch? Trzydziesty dziewiąty rok? Jedno piekło gorsze od drugiego.
- Gdzie pani wtedy mieszkała?
W Śródmieściu.
Srebrna. To jest Pańska, taki odcinek.
- Jak pani zapamiętała te dni wrześniowe?
Byłam rzeczywiście dziewczynką, w piwnicy byłyśmy, w schronie całą rodziną. Miałam dwie siostry, dwóch braci i z mamusią w schronach na Srebrnej, na Żelaznej. Uciekałyśmy, nie wiedziałyśmy, z której strony rzucą bomby. Wystarczy, że usłyszałyśmy przeraźliwy huk, ryk, to automatycznie kuliłyśmy się; wrażenie, że już jesteśmy zasypane. A byłyśmy kilkakrotnie zasypane.
- Wtedy, we wrześniu, w trzydziestym dziewiątym?
W trzydziestym dziewiątym, tak. W piwnicach były tunele. I z dziećmi, starcy [braliśmy] ze sobą jakieś tobołeczki, kto miał coś do jedzenia, i uciekałyśmy przed tym zasypaniem. To było tak przeokropne, ciężkie to było przeżycie, bo jedna, jedyna ciemność. Każde drganie mięśni... Wydawało się, że już nie zobaczę promyka słońca.
- Czy dom pani ucierpiał w trzydziestym dziewiątym roku?
Tak, w pierwszej kolejności nasz budynek, mieszkałam na czwartym piętrze. Dlatego że to było Śródmieście, tu bliżej Marszałkowskiej i Ogród Saski, tam stało wojsko, zresztą koszary niemieckie... Były nasze stanowiska, a Niemcy przechowywali się w różnych naszych bankach, kawiarniach, tam gdzie... Dziwnie omijali te ulice i trafiali właśnie w te dzielnice, [które] były zamieszkałe przez rodziny dużo dzietne, skupiska, szkoły, przedszkola. I właśnie w tym odcinku, jak Żelazna, odcinek Pańskiej, uciekałyśmy jeden przed drugim. Wracałyśmy kilkakrotnie z powrotem tą samą trasą i nie udało nam się... [Mieliśmy nadzieję], że tam będzie bezpieczniej, skąd ruszyłyśmy. Nie chciałabym w ogóle przeżywać drugi raz. Bo Powstanie [przeżyłam] w zupełnie innej wersji.
- Tak? Trzydziesty dziewiąty pani pamięta gorzej?
Tak, przeżyłam bardzo, dlatego że jedna siostra miała cztery latka, druga osiem, dziewiąty właściwie rok. Ja byłam tą starszą siostrą, a dwóch braci nie było w domu, bo była nas piątka. W Powstanie właściwie byliśmy razem, właśnie „Chrobry II”, i Bronisław, i Czesław.
- Proszę pani, czy pamięta pani, w jaki sposób wychowywano dzieci przed wojną w szkole, w domu? Czy pani może należała do jakiejś organizacji społecznej?
U nas nie było takiej organizacji jak teraz Związek Młodzieży czy inne.
Harcerstwo było.
- Należała pani do harcerstwa?
Nie należałam. Nie należałam, ale chodziłam do szkoły profesor Dymerówny, to jest przy kościele Karola Boromeusza, nasz kościółek, i do nas kapelani przechodzili na religię, siostry. Wychowane byłyśmy na innym poziomie niż ogólne szkoły, gdzie były różne, różne... To była wyjątkowa szkoła, która uczyła szacunku, życzliwości dla drugiej osoby.
- Czy pani sądzi, że szkoła, rodzina, to wychowanie, jakie pani odebrała, miało wpływ na pani postawę w czasie okupacji, w czasie Powstania?
Tak, z całą pewnością [szkoła] tego uczyła.
- Proszę jeszcze raz powtórzyć nazwę szkoły czy właścicielki?
Szkoła nr 19, Chłodna 11, Szkoła Podstawowa profesor Dymerówny. Chłodna 11 [...], przy kościele Karola Boromeusza.
- Czy w czasie okupacji pani chodziła do szkoły?
Ja chodziłam, ja chodziłam, bracia nie chodzili.
- Do jakiej szkoły pani chodziła?
Też na tym samym odcinku, tylko on jest bardzo duży. Było połączone pięć szkół, gdzie właśnie naszą, swoją innością wychowania może niektórzy byli do nas uprzedzeni, ale uczyli nas przede wszystkim: „Bóg, Honor i Ojczyzna”.
- A w czasie wojny, jak już szkoły podstawowe były czynne, ale inne szkoły były pozamykane, to do jakiej szkoły pani chodziła?
To były tak zwane zawodowe, pod płaszczykiem, normalnie brat uczęszczał, do konspiracji, ten najstarszy, mając dwadzieścia cztery lata w Powstaniu.
- Pani wiedziała, że on należy do jakiejś organizacji?
Wiedziałam, wiedziałam, każdy jego krok wiedziałam i bardzo rozumieliśmy się. Bardzo się o niego martwiłam.
- Już podczas okupacji, tak?
Tak.
- Proszę opowiedzieć o sytuacji pani rodziny w czasie okupacji. Pani budynek, dom pani został zniszczony.
Tak, zniszczony, dlatego że sąsiadowaliśmy z PAST-ą na Zielnej. Więc oni bombardowali i ten budynek chcieli zbombardować, a bomby ich [spadły] na nasz budynek, pierwszy budynek przy Paście to był nasz, to był czteropiętrowy.
- I gdzie się pani rodzina podziała?
No, byliśmy w domu przy Paście, był dom Bata, tak zwany, znany bardzo, obuwie sportowe i inne. On miał bardzo duże schrony, że wszyscy zmieściliśmy się, nawet i z sąsiednich domów w tych schronach. Ponieważ tatuś był dobrze sytuowany, więc zapasy jakie tylko były z piwnicy wyciągali, gotowała mamusia razem z innymi paniami. I to, co było możliwe, karmiliśmy, szczególnie tam były gdzie dzieci. A następnie, bo my już przeszłyśmy o kilka domów, do innego schronu, to już nasz budynek był zrównany z ziemią. Nie udało się im PAST-y dostać do ostatniej chwili, tak jak i w Powstaniu zniszczyć, zbombardować go.
- Warszawa kapitulowała i gdzie pani mieszkała po kapitulacji Warszawy?
Ponieważ w Pruszkowie, jak wychodziliśmy…
- Ja pytam o okupację, o trzydziesty dziewiąty rok.
O trzydziesty dziewiąty rok? Ja nigdzie nie wyjeżdżałam, byłyśmy pod Warszawą, na tak zwanych letniskach, jak wyjeżdżały rodziny z dziećmi. Józefów, Radość, na tej linii. No i pół roku tułaliśmy się po prostu bez domu.
- Potem pani rodzina wróciła do Warszawy?
Tak. Kartki na murach były i poszukiwali nas. I skontaktowałam się później z rodziną, daleką rodziną wprawdzie, ale nie miałyśmy domu.
- Podczas okupacji zmarł pani tata?
Tak, tata miał czterdzieści dziewięć lat.
- Zmarł z przyczyn naturalnych?
Naturalnych, po prostu guz na mózgu formował się. Operacja się udała, wszystko szczęśliwie. Poślizgnął się w trzecim dniu, już po operacji, no i ten jego ostatni ruch, upadek był już śmiertelny.
- Rodzina została bez środków do życia. Jak państwo sobie radzili?
Absolutnie. No mamusia była przy mężu, nigdy nie pracowała, wychowywała nas, bo stać nas było na to. Ale później to rzeczywiście był wielki dramat dla nas, bo nie miałyśmy rodziny takiej zamożnej, żeby mogła nas przytulić do siebie. Tak że był to dla nas okres bardzo ciężki. Wysprzedała się mamusia z cenniejszych swoich [rzeczy], zabytkowych obrazów czy biżuterii, i zostałyśmy, tak jak stałyśmy w pierwszy dzień po wojnie.
Chodziłam do szkoły właśnie na Mazowiecką 12, to była ta szkoła handlowa. Tam była matura, mała matura.
- Jak pani pamięta okupacyjną Warszawę? Czy pani się bała, chodząc po ulicy, widząc Niemców?
Bałam się o tyle, że moi koledzy... Częściej widziałam ich w mundurach niemieckich niż po cywilnemu.
Kolegów.
- Dlaczego koledzy byli w mundurach?
Bo należeli do podziemnej organizacji.
- Ale pani mówi, że oni byli w mundurach niemieckich.
Tak, przebierali się jako patrol. Ponieważ była godzina policyjna dziewiąta wieczór, dwudziesta pierwsza i często mnie witali: „O tej porze się wraca do domu?” – tymi słowami. Nawet opowiadałam o tym.
- Czy to było pani zetknięcie się z konspiracją? Czy pani wiedziała, że coś się dzieje, są jakieś organizacje?
Tak i właśnie w tych momentach, gdy była akcja na „Café Otto” na Moniuszki, widziałam tam swoich kolegów.
To był czterdziesty... może [czterdziesty] trzeci rok, drugi. To była okupacja. To była zresztą głośna sprawa. Widziałam ich w akcji, dlatego że po drugiej stronie Moniuszki właśnie mieszkałam, na Marszałkowskiej już.
- Czyli pani zmieniała miejsce zamieszkania?
Zmieniałam miejsca zamieszkania, tak.
- Mówiła pani brat, że był w konspiracji?
Tak, Bronisław [Czwarno „Czarny”], tak, właśnie w „Chrobrym” był, i Czesław [Czwarno „Buk”]. Nie ma go na zdjęciu, bo oni byli na Grzybowskiej u Haberbuscha.
- Czy pani zetknęła się z tajną prasą czy jakimiś innymi działaniami konspiracyjnymi?
Nie, ja nie, ale brat czynnie udział brał. Nie wracał na noc nieraz. Zresztą widziałam u niego niektóre rzeczy, wiem, że nie były naszą własnością. Zapamiętałam najbardziej chyba ten spirytus monopolowy, na który naklejali nalepki, a potrzebne im było do większej akcji. Tak że uchwyciłam go na tym, zresztą on mi powiedział. Ja z nim może najlepiej się rozumiałam. Brat, ten Czesław, drugi nie, nie interesowała go w ogóle taka sprawność polityczna czy inne, nie. Raczej sport go bardziej interesował.
- W czasie wojny można było uprawiać jakiś sport?
W szkołach były takie kluby sportowe, tak. Zresztą mam dużo wspomnień, bardzo miłych z czasów jeszcze boksu.
Boksu, dlatego że chodziłam na mecze normalnie z kolegami w czasie okupacji. To było w Hali Mirowskiej.
Legalne, tak.
- Polacy walczyli czy ktoś jeszcze?
I Włosi.
Tak. Były takie zawody. Bronka interesowały raczej te sprawy typu [działalności] podziemnej. Zresztą chowani byliśmy w duchu patriotycznym.
- Czy pani nie myślała o tym, że też powinna wstąpić do konspiracji?
Nie, ze względu na drugiego brata i ze względu na rodziców, bo jak zmarł tatuś, to nie chciałabym ranić matki. Ja bardzo rozumiałam jego pracę, jego charakter pracy.
- Czy u pani w domu odbywały się też jakieś spotkania konspiracyjne?
Tak, od czasu do czasu. Od czasu do czasu tak, ale to niewielka ilość osób, raczej ich ścisłe [grono].
- Przejdźmy teraz do Powstania Warszawskiego. Czy pani pamięta te dni przed Powstaniem? Czy pani odczuwała jakąś inną atmosferę panującą w Warszawie?
Po prostu wiedziałam o tym. Będąc w starszym wieku, wiedziałam, że bardzo byłam nieostrożna w takich sytuacjach. Bo wiedziałam dokładnie, że tego dnia usłyszy się syreny o godzinie siedemnastej. A może to był właśnie ten mój błąd, żeby po prostu zmylić rodzinny nastrój w domu. Nie było mnie w domu po prostu. Byłam z chłopakiem, poszliśmy do kina.
- Ale w kinie nie można było siedzieć, chodzić do kina?
Tak, w kinie siedziały „same świnie”.
- Ale młodzi ludzie chodzili?
Chodzili, chodzili. I to, czym starszy film…
- Jakie to filmy były, jakie wyświetlali filmy?
Takie jak „Pierwsze piętro” czy z Ćwiklińską, Ćwiklińska, [niezrozumiałe], to wszystko nasi aktorzy, tacy bardzo lubiani, nie zagraniczni, polscy, tylko wersje polskie.
- Czy pani kiedyś zetknęła się z akcjami dywersyjnymi w kinie?
Owszem, byłam... Z córką [!] chyba, w kinie byłyśmy na Starówce, poczęstowali nas tymi gazami łzawiącym... To jedna z wielu takich akcji.
- Proszę pani, Powstanie Warszawskie. Pierwszego sierpnia pani nie było w domu, pani była w kinie, tak?
Tak.
To już wiedziałam, już usłyszałam ten sygnał. Wiedziałam, że muszę wrócić do domu, bo będą się o mnie martwić.
- Czy pani pamięta, jakie to było kino, jak daleko od domu?
Daleko, ale w tym czasie spotkałam taką znajomą, która nas zaprosiła na herbatkę, tylko napić się herbatki. Ta herbatka trwała dwadzieścia cztery godziny. Później nie mogłam dobić do swoich. A mieszkaliśmy tuż przy Paście, jak Zielna, Marszałkowska 141. Był ogród [Pruszaka] i tam zbierała się sama świta niemiecka, a ja chciałam dobić do swoich. Wysłałam na razie kartę taką pocztą polową naszą, że żyję i postaram się z wami zobaczyć.
- W jakiej dzielnicy pani była albo na jakiej ulicy?
Po drugiej stronie Alei, na Kruczej.
- I to była taka droga nie do przejścia?
Nie do przejścia, bo Aleje to był tunel bardzo... Marszałkowska, żeby przejść do Świętokrzyskiej, musiałam cały czas piwnicą dojść do nich, żeby dostać się do Zielnej, gdzie właśnie była PAST-a. Ale dobiłam, wielka radość, bo zobaczyłam chłopaków już w „mundurkach”.
Brata starszego z kolegami. Bardzo serdeczne było przywitanie, ale jak to Bronek, już miał mundurek dla mnie przygotowany. I byliśmy razem.
- Czyli to pani brat spowodował, że pani wstąpiła do [Powstania]?
Tak, tak, bardzo chętnie. Nie było dla nas ani zmęczenia, ani głodu, ani snu.
- A pani mówiła „mundurek”. Czy pani pamięta, co to było za ubranie?
Miałyśmy tak jak chłopcy, niektórzy już mieli panterki, a myśmy miały bluzy, taki dresowy komplecik, czapeczki, takie „pierożki”, opaski już miałyśmy. Wszystko miałam już przygotowane i zostałam u niego. Tu [był] nasz dowódca, jeden, drugi.
- Czy pani wtedy wiedziała, czy pani teraz dokładnie wie, jaki to był batalion, jaka kompania?
Tak, tak, pamiętam 1. [kompania] I baonu szturmowego majora „Jura”, [właściwie kapitana „Ruma”]... A [moim dowódcą] to jest kapitan „Jur”. Nas było bardzo dużo, tylko pracowali, znaczy byli w akcji u Haberbuscha, na Grzybowskiej, na Żelaznej, tu jak właśnie przejście Marszałkowskiej i Aleje. Dużo, bardzo dużo naszych oddziałów, bo ja z meldunkami chodziłam.
- Gdzie była siedziba pani oddziału?
Moja siedziba... Plac Powstańców, jak hotel „Warszawa”... Właśnie po skończeniu naszej akcji, Powstania, kto żył, miałyśmy przyjemność zapoznać naszych przełożonych, którzy dziękowali nam. Ale nie powiedziałabym, nie mogę chyba powiedzieć, czy byliśmy tym wynagrodzeni. I odruchy takiej życzliwości, podziękowania za udział w akcji.
- Ale już pani mówi po zakończeniu Powstania. A jak wyglądały te pierwsze dni? Czy pani pamięta, kiedy pani dołączyła do tego oddziału?
Ja od razu, od razu, dosłownie w godzinę. Ja już byłam ubrana i gotowa do akcji. Zresztą on znał mnie, byłam taka bardzo uczynna, obowiązkowa i w ogóle. Momentalnie już znałam ich placówkę, na drugi dzień trzy placówki, już wiedziałam, jak do nich dojść, kanałami nawet bym poszła. Bo się cieszyłam, że jestem razem z nim.
- Jak pani zapamiętała te pierwsze dni Powstania? Czy był strach, czy była obawa?
Odwaga, tylko odwaga, absolutnie nie strach. [Chęć], żeby nieść pomoc tym, co się bali. A z wielkim żalem znosiłam śmierć tych młodych chłopców.
- Na czym polegały pani zadania?
Niesienia meldunków i to bardzo ważnych od dowództwa do dowództwa. Były dla mnie bardzo ważne, dlatego że polecenia miałam aż do Starówki. Kanałami już inna grupa pracowała, nie nasza, nie „Chrobry”. My byliśmy w Śródmieściu, Żelazna, Towarowa, Srebrna, Marszałkowska, tu, do Ogrodu Saskiego. Ogród Saski był bardzo otoczony wojskiem niemieckim i duże, ciężkie działa mieli bardzo. Myśmy byli pod obstrzałem bez przerwy, dzień i noc.
- Czy zadania, które pani miała do wykonania, łączyły się z dużym niebezpieczeństwem?
Tak, tak.
- Jak pani przechodziła z tymi meldunkami, którędy pani szła?
Nie zdawałam sobie w ogóle sprawy z tego, że to dla mnie są tak niebezpieczne zadania. Absolutnie nie zdawałam.
- Pani przed Powstaniem nie przechodziła żadnych szkoleń. Czy to łatwo jest się tak nauczyć, żeby umieć się kryć, chować czy tak bezpiecznie przejść?
To właśnie jest zasługa tego starszego brata. Zresztą on podobny może miał charakter do mojego. Bardzo był obowiązkowy, dobry przede wszystkim, wyrozumiały, bardzo mądry. Cokolwiek on tylko czynił, to było wszystko przemyślane i zawsze korzystnie zakończyła się każda jego sprawa, którą wziął do ręki.
- Pani nosiła meldunki od swojego dowódcy, czyli od kapitana „Jura”, do...
Tak, do majora „Jura”.
Na placu Powstańców.
- A pani gdzie stacjonowała?
Złota 37. Tak że miałam niedaleko, blisko. Natomiast częściej byłam na Grzybowskiej, u Haberbuscha, [gdzie była] fabryka piwa Haberbuscha. Tam brat był ranny, właśnie ten starszy, który był [potem] w Sydney. Może dlatego, że podoficer już miał swoją grupę.
- Czy pani wie, w jakiej akcji był ranny, w jakich okolicznościach?
Wiem, wiem. Po prostu obstrzał był. Uchylony był przy oknie, za bardzo wysunął się i dostał tu, do przełyku. Tak że jak on wyjechał już ze sztabem do Sydney, to nawet mu nie operowali, bo niebezpieczna była ta operacja. Tak że on już umarł w Sydney z tymi odłamkami.
- Kiedy pani brat został ranny? Czy pani pamięta, jaki to był miesiąc?
Pamiętam, ale dokładnie którego dnia to nie, mniej więcej to około 20 sierpnia.
- Czy pani też chodziła z meldunkami w okolice dworca towarowego?
Nie.
- Nie widziała pani tej flagi, która tam wisiała?
Nie, ten odcinek to nie.
Miałam „piąteczkę”, od brata dostałam, ale nigdy jej nie używałam. Tak jak maskotka była.
- Ale nauczyła się pani strzelać?
No musiałam.
- Co jeszcze oprócz noszenia meldunków było pani zadaniem?
No, uważam, że to już moja inicjatywa. Były tak zwane te zupy „pluj”, które panie mieliły ze zboża od Haberbuscha. Ja ze sobą często to żyto im przynosiłam, po drodze, tę zupę „pluj”, suchą. A mieli możliwości niektórzy taką kuchnię polową robić sobie wspólną. Tylko mieli okrasę, a my nie, my tylko na wodzie jedliśmy. To było…
- Pani przenosiła to zboże z Haberbuscha?
Ale to jak szłam z meldunkami. [Nosiłam] szczególnie tym, którzy dzieci mieli, bo oni widziałam, bardzo ciężko im było, bardzo ciężko.
- A jak ludność cywilna przyjmowała Powstańców? Z jakimi reakcjami się pani spotykała?
Bardzo życzliwymi. [Ale i] bardzo wrogo usposobieni byli niektórzy.
- Czy pani zapamiętała taki przykład życzliwego i nieżyczliwego zachowania?
Potrafili powiedzieć, że ta droga dla nie nas, nie pozwalali nam przejść. Ale na ogół reszta to byli bardzo życzliwi, nieszczęśliwi, współczuliśmy im bardzo. Nie było rodziny, w której ktoś nie brał udziału w Powstaniu. W każdej rodzinie. Chłopcy czternaście lat cieszyli się, że już dostali granat.
Pracowałam też w rusznikarni w każdej wolnej chwili.
- Gdzie była ta rusznikarnia?
To miałyśmy tak w domu, normalnie cywilne mieszkanie oddali nam. I ten trotyl, i te inne takie [elementy], taka osłona, to wszystkie było. Ale to mnie bawiło o tyle, że chłopcy, dosłownie czternaście lat, po trzynaście byli, tak odważni, tak wspaniali i czekali, że dostanie tę „filipinkę”, że dostanie butelkę ze spirytusem, i granacik, i że będzie mógł rzucić na czołg.
- Czy było takie poczucie, że trzeba tym Niemcom dołożyć?
Tak, oj, tak. Oj, to było wspaniałe, że akcja się udała. W tych swoich [zeszytach, wspomnieniach] notowałam sobie takie niektóre sceny, że były dla mnie bardzo wzruszające. I taką scenę, że płakał: „Dobijcie mnie”. Wnętrzności wysunęły się z jego brzuszka, żeby dobić go.
Tak.
- Czy to w jakiś sposób osłabiało ducha, jak się widziało, że obok umierają koledzy? Czy pani myślała o sensowności tego Powstania?
Nie, ja myślę, że po prostu to już było... już miał ten chłopiec, musiał wpojone mieć, jeśli chodzi o tą akcję pomocy. Bo oni byli bardzo odważni, bardzo odważni, śmiali, odważni. Nigdy nie płakał, że jest głodny.
Tak.
- Czy pani też była głodna?
Nie, nam się nie chciało jeść.
Nie chciało nam się.
- Jak wyglądały takie codzienne warunki bytowe? Gdzie pani spała, gdzie pani się myła, co pani jadła?
Spałam... To trudno nazwać spaniem, to tak na moment, nerwowy odruch, to już musiałam lecieć. Nie było czasu, żeby położyć się, [podłożyć] jasieczek pod głowę, nie, tego nie znałyśmy. Znałyśmy natomiast tę zupę „pluj”, którą musiałyśmy jeść, bo nie miałyśmy oprócz zrzutów angielskich, w których było w takich bryłkach [rzeczy], jak czekolada, [a] mleko było normalnie w puszeczce albo w proszku. Wtedy zobaczyłam, jak wygląda sztuczne mleko. Wtedy mogliśmy nie zjeść, tylko ofiarować tym, co byli w schronie.
- Rzeczywiście ludzie byli tacy solidarni, dzielili się?
Bardzo. Na tym odcinku, co ja byłam, to byli [serdeczni], oprócz jednej ulicy, Srebrnej, zapamiętałam, [gdzie byli] bardzo nieżyczliwi dla nas byli, ale na ogół to nas lubili nawet. Bo często tą samą trasą musiałam iść.
- Po czym pani poznała, że oni panią lubią?
Bo cieszyli się bardzo, że już jest warkocz, za warkocz mnie ciągnęli, bo miałam długie włosy, więc miałam gruby warkocz, a ja pozwalałam im.
- Gdzie pani myła ten warkocz, w czym?
O, to straszne. Raz na tydzień myłyśmy się w misce wody, jak chłopcy nam gdzieś znaleźli tę wodę. Na ulicy kolejka niesamowita, to nie było mycia głowy. Ale naprawdę jakby mi ktoś powiedział, że ja bym tydzień czasu [miała nie myć głowy]... Skąd, kilka dni ja bym chyba nie wytrzymała w takiej sytuacji, w takich warunkach. A to wszystko jest Opatrzność boska, czuwa nad nami.
- Czy pani zetknęła się z jakimiś religijnymi uroczystościami, może jakimiś wieczorkami dla żołnierzy? Czy pani wiedziała, że kręcona jest kronika i wyświetlana w kinie na Złotej?
Nie.
- Nie brała pani udział w takich wydarzeniach.
Nie, a przecież byłam blisko Złotej. Myśmy były tak jak Próżna, Grzybowska, tu jak Ogród Saski, nie.
- Czy pani uczestniczyła w jakichś pogrzebach?
Msze miałyśmy, jeśli ktoś z naszego oddziału [zginął] i szczęśliwie i mogliśmy go ściągnąć, żeby miał te ostatnie namaszczenie nawet. Tak że i msza była. Powiadomili, gdzie tylko mogli. Karteczki były tak po prostu na ścianie naklejone, żeby powiadomić, że będzie pogrzeb. To miałam dwa razy. Widziałam tak: jedna była msza za niego, za jednego chłopca, który zginął, osiemnastoletni.
- Czy przychodził ksiądz? Skąd on przychodził, czy pani wie, z jakiego kościoła?
Tak. Księży było kilku, bo u nas normalnie msze odprawiali po każdym jakimś odpoczynku, chwila jakiegoś odpoczynku. Trudno to nazwać „odpoczywamy”. Że ten i ten mają ulicę do akcji... zmiana stanowisk, żeby odpoczęli. Bo na przykład na Grzybowskiej bardzo mało było żołnierzy, bardzo mało, a tam Niemcy obstawiali każdy dom i [strzelali] „gołębiarze”. Bardzo dużo ofiar było, bardzo dużo.
Tak, ja sama byłam świadkiem.
Jak brat leżał, to jest Śliska, Pańska, był w suterynie szpital.
- Na Śliskiej czy na Pańskiej?
Na Pańskiej, na Pańskiej. I leżał mój brat, właśnie ten, co był ranny na Grzybowskiej. Te odłamki mu utknęły i niosłam mu tą zupę „pluj”, kawałek masełka rozpuściłam, wrzuciłam po prostu, żeby miał okraszone. Niosłam tak jak menażkę przed sobą, bo chciałam, żeby to było gorące. To nie był aluminiowy garnek, tylko gliniany, pamiętam jak dziś. I na tą przykrywkę [spadł] odłamek, żarzył się.
Nie, odłamek po prostu, odłamek był, jak strzelali, bo z cekaemu to ciężki sprzęt był. Albo w ten sposób, że „gołębiarz” chciał strzelić gdzieś do kogo innego. Nie sądzę, że... Na tym garnku miałam tej wielkości, żarzący się metal, blaszkę. Bo przecież dostałabym w głowę. I doszłam z tą zupę.
Doszłam.
- Czy tych „gołębiarzy” jakoś się tropiło?
Tak.
- Czy pani coś takiego widziała?
Tak, oni akcje nawet zrobili na tych „gołębiarzy”, ale gdy już PAST-a była zdobyta. Jak wyszło ich chyba z siedemdziesięciu, ręce w górę, to myśmy stali, patrzyli…
- To mogli być ci z PAST-y?
Tak. Nagle było takie dziwne uczucie we mnie, że chyba gdybym mogła teraz, to tą „piąteczką” bym zabiła któregoś.
- Tych wychodzących z PAST-y?
Tak.
- Proszę powiedzieć właśnie o tym ataku na PAST-ę. Pani była gdzieś blisko, widziała pani?
Bardzo blisko, bo to była druga ulica dosłownie. Nasi chłopcy z Grzybowskiej właśnie byli też w tej akcji. Ściągaliśmy ze wszystkich, bo to była wspaniała akcja, wspaniała. Tam było kilkadziesiąt przecież i broni zostało, amunicji, całe magazyny mieli na ostatnim piętrze.
- I jak ich wyprowadzali, to pani była blisko?
Bliziutko byłyśmy, widziałyśmy ich prowadzonych. Jeszcze się patrzyli na nas tak podle.
- Czy była euforia, jak PAST-a została zdobyta? Czy pani pamięta jakąś radość?
Nie, raczej wszystko było... Każdy zaciskał ręce, palce, dosłownie dłonie.
- Czy pani się zetknęła z jeńcami niemieckimi?
Nie. Spojrzałam na tego lotnika. On jak z zrzutem był u nas, to jego nasi chłopcy chcieli przymknąć. Nie wiedzieli, że to jest lotnik.
- Proszę powiedzieć o tym zrzucie. Czy pani pamięta, kiedy mniej więcej nastąpił ten zrzut? To było w sierpniu, we wrześniu?
W połowie sierpnia, tak koło dwudziestego. Pamiętam, że nas bardzo poratowali, jeśli chodzi o te, znaczy [nie tyle] nas, [właściwie] dzieci w schronach.
Tak naturalnie, masłem i czekoladą.
- Czy pani widziała, jak ten samolot dokonał zrzutu?
Myśmy wiedziały, gdy przyciągnęli do nas pudło kartonowe z pieczątkami ich, po angielsku zresztą były (na pewno data). Nie znam angielskiego, [pamiętam] tylko, że to do podziału.
- Czyli to było w pudle kartonowym. A co było w środku?
Tak jak jedna czwarta tego stołu…
Tak, dużo, dlatego że pudełko w pudełku było tak bardzo mocno opakowane.
Masło w kawałkach tej wielkości, masło, ser topiony, taki żółty, mleczka, dużo było mleka w woreczkach, elegancko [zapakowane]. Worki takie były płócienne, białe. I chyba jakieś konserwy, ale nie pamiętam. Najbardziej się ucieszyłyśmy, że jest masełko i czekolada dla tych dzieciaków. Raz jedyny. No i ppance były.
Tak.
- A ten lotnik skąd się wziął?
On był bardzo krótko u nas. Major „Jur” się nim zaopiekował. Tak że mam nadzieję, że przy najbliższej okazji albo pojechał, albo został jeszcze z nami i ze sztabem pojechał do Sydney, myślę, bo tam pojechał cały sztab. I właśnie Bronek był, mój brat też.
- Czy pani zetknęła się z ludźmi innej narodowości podczas Powstania, bądź biorącymi udział, bądź wśród ludności?
Ja spotkałam na Grzybowskiej... spotkałam chyba Węgra. Chyba po węgiersku rozmawiało trzech.
To byli żołnierze, ale wyglądali jak gdyby byli u nas. Po prostu albo przyjechali raczej w formie pomocy, ale to nie wyglądało na ludność cywilną, raczej nie, bo oni mieli ładne mundurki. Oni już byli przygotowani na jakąś akcję.
- Czy może pani zetknęła się z Żydami?
O, ja ich miałam, proszę pani, ja tych Żydów to miałam przez okno. Zaklejali u mnie okno czarnym papierem, bo z mego okna widziałam całe getto żydowskie.
- Jeszcze przed powstaniem w getcie, tak?
Tak.
- A kto pani kazał zakleić tym papierem?
Administracja i dozorca chodził i przyklejał. Myśmy tak kancikiem troszeczkę sobie podwijali, ale nie wolno było, to narażone jednak było.
- Co pani tam widziała przez tę szparę?
Nie chce mi się wierzyć, że ja to widziałam. Szkielety. Szkielety i dzieci, i dorosłych leżących na ulicach. Szkielety dosłownie. I jak wersja taka krążyła, że Niemcy niemowlę potrafili o ścianę rozwalać, to też uwierzyłam, że mogło tak być. Mogło tak być. Tak że cały nasz budynek od strony właśnie tej ulicy, gdzie już był mur żydowski, getto... Bo przygotowywali się też przecież do powstania.
- Czy potem widziała pani też powstanie? Ciągle pani mieszkała w tym samym miejscu?
Niestety była taka sytuacja, że ten domek i ten ogród był niemiecki i był mur, [który] naszą bramę łączył, że z tym bratem najstarszym wyciągali cegły i podawali im chleb.
- Już w czasie powstania w getcie czy w czasie okupacji?
Jak było getto żydowskie, to co pamiętam.
- Dawało się ten chleb ludziom za darmo?
Za darmo. Oni wyciągali cegły, dwie cegły i wsuwali im chlebek. I włożyli z powrotem te cegły. Później była taka smutna sytuacja, że nie odbierał nikt tego chleba, to już wiadomo było, że nie żyją. To były bardzo dramatyczne sceny.
- Czy ludzie myśleli sobie, że Polaków spotka podobny los?
Nie, nie wyobrażam sobie. Dlatego że nie byłam w obozie, tylko byłam w Pruszkowie. Nas dzielili. Matki z dziećmi…
- To wyglądało jak obóz, tak?
Obóz, tak.
- Proszę pani, w literaturze napisano, że w czasie Powstania w okolicach działania „Chrobrego” byli Żydzi. Czy pani się nie spotkała z nimi?
Nie spotkałam się. Myśmy żegnali chłopców wszystkich, oddawali broń do skrzyni, do torby. To już po upadku, pożegnałam się z nimi.
- Ale jeszcze podczas trwania Powstania jaki był stosunek dowódców do żołnierzy, do pani? Czy pani miała jakieś kontakty osobiste z dowódcą?
Nie, nie miałam tak... I w ogóle myślę, że nie spotkałam się nawet z taką wiadomością, że ktoś się zachował nieprzyzwoicie.
- Nie, mam na myśli, czy rozmawiali, jak się czujecie, co wam potrzeba, czy tylko rozkaz i polecenia?
Nie, tylko polecenia i rozkaz. Przygotowane to już było. Sanitariuszki miały bardzo ciężką pracę, bardzo ciężką miały, ale nie było takiej żadnej propozycji. Nie, raczej rozkaz, na rozkaz. Nie było żadnych czułości.
- Ja nie pytam o czułości, tylko o zainteresowanie losem żołnierza.
Nie, ich nie obchodziło, że nas boli głowa czy brzuch boli, nie. Nie było czasu rozmawiać w ogóle, jak się czujesz.
- Czy pani widziała, co się dzieje w innych dzielnicach Warszawy podczas Powstania? Skąd pani to wiedziała?
Tak. Wiedziałam, jak musiałam przejść ulicą. Nie już piwnicą, nie tunelem, tylko przebiec przez ulicę jakąś normalnie. To były tylko takie dosłownie kilkuminutowe migawki.
- Czy pani wiedziała, co się dzieje na Starówce albo na Woli?
Nie, nie, nie miałam, tam nie było żadnej naszej placówki, ani na Starówce, ani nic. Do nas raczej ze Starówki kanałami przechodzili chłopcy. Częstowali nas pomidorkiem, ogóreczkiem. To były takie ciężkie przypadki biegunek, które się: „Chociaż plastereczek daj, chociaż plastereczek”. To oni do nas przychodzili, tak. Po prostu chcieli przejść naszą dzielnicą dalej.
- A czy pani wiedziała, że Starówka upadła pod koniec sierpnia, czy takie informacje też nie dochodziły?
Nie, z tego względu, że myśmy do ostatniego dnia sierpnia do 5 października myśmy byli... Chłopcy już wyszli, pożegnaliśmy ich, a nas wywieźli wszystkich do Pruszkowa.
- Czy podczas Powstania miała pani kontakt z rodziną, z mamą, z siostrami?
Z mamą tak, miałam i z braćmi.
To było tak... Nie do domu, bo w domu mamy nie było. Była u swojego brata, który... On piekł chleb, po prostu za jakąś tam [inną rzecz], wymienny handel u niego taki był.
- I tam pani chodziła czasami?
Mamusia mnie czasami [widywała], bo pomagała jemu.
- Czy miała pani wolny czas podczas Powstania?
To o tyle, że jedna drugiej pomogła umyć głowę. W misce wody myłyśmy, po prostu tak jak kobiety – potrzebowałyśmy większej kosmetyki niż chłopaki.
- Jaki nastrój panował w pani oddziale?
Bardzo serdeczny, bardzo miły. I właśnie w tej chwili to patrzę na Jurka, ten, który jest po środku. Pięknie śpiewał, tak jak ten... na literę „G”, Gniatkowski. Jego głos miał i jego piosenki śpiewał. To było nasza cała rozrywka, oddech. I tak człowiek odetchnął i nie rozmawiał o tym, co mamy robić, tylko: „Jakie sukienki będziesz nosiła, jaki materiał, z jakiego...”. – „A ja będę nosiła, będę miała klejone rzęsy”. A ja mówię: „Ja od klejonych rzęs to sobie wyrywałam, bo używałam tę zalotkę” – ja tak mówiłam, bo miałam długie rzęsy, później mi wychodziły te rzęsy. Tak że u nas był taki nastrój cudowny.
- Opowiadałyście sobie, co będzie…
Banialuki. I modlitwa, i modlitwa.
Gdy więcej się nas spotkało. Czekałyśmy zawsze na tego księdza, który miał dyżur. Do nas trzech przychodziło. To były bardzo wzruszające chwile, bardzo.
- Czy ten ksiądz mówił coś do was, pocieszał, czy tylko odprawiał mszę?
Odprawiał mszę, odprawiał i zapraszał na wycieczkę.
Na kwiatki polne.
Gdzieś na dalekiej wsi. A jedna mówi tak: „No dobrze, ale ja lubię bardzo mleko od krowy”. – „Będzie i krowa, i mleczko będzie”. On tak żartował z nami zawsze, ale to było tylko żartem. Nikt nie nastawiał nas tak jakoś złowrogo. Nie rozmawiało się w ogóle o tej tematyce, co się dzieje dookoła, absolutnie. Ubolewałyśmy nad każdym, który był ranny czy zginął. Bardzo dużo zginęło. Z tego co się dowiedziałam, będąc u jednego dowódcy i drugiego, u nas chyba najwięcej było rannych, tysiąc osiemset obliczyli rannych, a dwa tysiące zabitych w szpitalach.
- Czy pani nie bała się, że następną osobą będzie pani?
Nie, absolutnie nie. Właśnie mówię, że my nie byliśmy głodni, nie chciało nam się spać, to dziwne. Tę zupę „pluj” jadłyśmy, pokaleczyłyśmy sobie język, ostre to żyto było.
No bo nie wszystko było dobrze zmielone. Ale dla nas to była i tak radość, że w tej bańce po mleku miałyśmy ciepłą zupę.
- Proszę pani, a czy ma pani taki obraz, który utkwił pani w pamięci z Powstania? Coś, co jak pani zamknie oczy, powraca do pani.
Oj, to smutne, ale właśnie wracają do mnie chłopcy, jak byłam w rusznikarni, i ci, dla których robiłam te „filipinki” trotylem…
- Jak się robiło te „filipinki”?
Znaczy proszek taki jak mąka kartoflana, ten trotyl i puszeczki były takie, tak jak piwo teraz piją, najmniejsza ilość. I je zapełniałyśmy, i na gorąco roztapiany był ten... tak jak świeca…
Ale to nie było białe, tylko tak jak się plombuje wartościowe paczki. Lak. Ale butelka wódki musiała być do tego.
Po to, że on musi rzucić na czołg jedno i drugie.
Tak, za sprawunek. Nie kłócił się z nim, byli ofiarni wszyscy. I nie bili się, najważniejsze. I te ich oczki śmiejące się: „Żeby dla mnie, żeby dla mnie wystarczyło, bo tam płonie. Musi on spłonąć”. On musiał spłonąć, ten czołg. To była dla nich radość. I właśnie [utkwił mi w pamięci] ten widok, jak on wracał, tu, pod PAST-ą, tunelem, jest przed nami i prosił nas: „Dobijcie mnie, dobijcie mnie. Ja nie chcę już żyć” – trzynastoletni chłopiec. On mi ostatnio zawsze przychodził w nocy [do głowy] i o nim myślałam.
- Czy pani znała jego imię albo pseudonim?
Nie, bo nawet nie wiem, kto on był. Przenosili go na noszach tym tunelem, gdzie ja za nimi szłam.
- Czy może nam pani opowiedzieć jakąś wesołą historię z Powstania?
„Hej chłopcy, bagnet na broń”, chyba piosenki.
Tak. I były sympatie.
Tak, jak Krzysio…
Nawet dwóch.
- Proszę coś o nich opowiedzieć.
Jeden i drugi kochali się we mnie, a ja w nich. Obydwaj leżą na Bródnie, nawet z córką byłam na Bródnie, ale nad jego grobem.
- Oni zginęli w czasie Powstania?
W czasie Powstania, tak.
- Czy pani pamięta, jak mieli na imię?
Jeden Tadeusz, drugi Jurek. Też u nas byli.
- Proszę pani, teraz koniec Powstania. Jak się pani dowiedziała, że jest koniec? Jakieś ogłoszenie było? Jak to było?
Nie, kapitulacja już kilka razy miała być, tylko doszli do porozumienia. Doszli do porozumienia, że na drugi dzień większą zrobili akcję na wszystkich placówkach.
- Czy pani czekała na kapitulację? Jak pani to przyjmowała?
Nie. Powiedziałabym, że wcale nie czekałam. Nie czekaliśmy na zakończenie, bo wiedzieliśmy, że zrobiliśmy straszny, straszny błąd.
Że bez broni, bez naboi, bez amunicji zostaliśmy tak jak sieroty.
- Jakie były dalej rozkazy po kapitulacji, znaczy po ogłoszeniu kapitulacji? Co miało się dziać z tym pani oddziałem?
Po prostu chłopcy oddali broń, pojechali do Niemiec do niewoli. Nas wzięli wszystkich rannych, nie rannych, do Pruszkowa. Rozdzielali starych, matki z dziećmi. I nas, mnie, mamusię i dwie siostry wysłali do Dobrej koło Limanowej.
- Ale pani sama zdecydowała, że pani pójdzie z rodziną, czy był to jakiś rozkaz?
Nie, nie było rozkazu, nie. Ja miałam zresztą jeden taki odłamek. Nawet już teraz jego szukam. Nieraz jest, a nieraz nie wiem, w którym miejscu jest. I miałam zawiniętą rękę. Po prostu trzymałam młodszą siostrę za rękę i te panie mi założyły chustkę na głowę i byłam jako jej mama.
- Ale nie było żadnego takiego rozkazu, żeby dziewczyny, kobiety wychodziły z cywilami?
Nie, nie, nie. Ta, która była w pełni [zdrowia], same się zgłaszały. Która była zdrowa, w pełni sił, sama się zgłaszała i za grupą naszych chłopców normalnie stali w kolejce jeden za drugim, rzędem.
Do niewoli, tak. Tak że brat jeden był w Hamburgu, drugi wyjechał do Sydney...
- Obaj pani bracia poszli do niewoli, tak?
Do niewoli, tak. Brat, co był w Anglii, pierwszym transportem wrócił do kraju. A ten drugi, który był z całym sztabem, był ranny i tam zmarł na serce.
Tak, już po wojnie. Tak że nie wrócił do kraju. Matka bardzo czekała na jego powrót.
- Proszę pani, a teraz pani losy. Przechodziła pani przez Pruszków. Ile dni była pani w Pruszkowie?
Trzy dni. Trzy dni i trzy noce.
- Proszę powiedzieć, jakie wrażenie zrobił na pani Pruszków, obóz przejściowy?
No cóż, na gołej posadzce spałyśmy. Bez jedzenia, bez niczego.
- Dużo ludzi wtedy tam było?
Dużo, bardzo dużo.
Nie, może w kotle stała kawa czarna. Ale nie wiem, dlaczego myśmy w ogóle… Zawsze wydawało się, że gdzie tylko człowiek jest, to oglądał się, żeby był chleb, coś do chleba. Ja nie wiem dlaczego, młodzi, w ogóle myśmy nic nie chcieli jeść i w ogóle nie miałyśmy ochoty na nic. A w Pruszkowie właśnie oni zaczęli rozdzielać. Co który spodobał im się, no to odstawić.
- Pani była zagrożona, bo pani była młodą kobietą.
Tak. Najgorsze było to, że ja byłam w portkach i w koszuli, nie w sukience, nie w spódnicy.
- Widać było, że Powstaniec?
Tak. I widać włosy długie.
Nie. Tylko jak ja się uchowałam, że ja wychodzę.
- A pani mówiła, że pani była ranna. Kiedy pani była ranna, w jakich okolicznościach?
To taka szrama po prostu była. Myślę, że skaleczone miałam w piwnicy czy gdzieś. To nie było groźne, ale to była świeża ranka.
- Jak to się stało w Pruszkowie, że pani nie pojechała do żadnego obozu, tylko właśnie z rodziną?
Z rodziną, dlatego właśnie, że tą młodszą siostrę, najmłodszą, o dwanaście lat ode mnie młodsza, trzymałam za rękę. Ona taka... no mały grubasek, taki „kurnosek”. I przed mamusią moją przechodziłam. Ale myślę, że oni się zorientowali, ci wartownicy, bo jeden się uśmiechnął. Oni się dobrze już zorientowali, po prostu przepuścili mnie. Bo ja miałam podobną sytuację w Krakowie, jak była łapanka. Jak czekaliśmy, że będą naprawione już mosty, że wrócimy na gruzy do Warszawy.
Koło Limanowej. Już wracaliśmy do Nowego Sącza na piechotę. Chodziłyśmy, żeby już dobić bliżej do Warszawy. Łapanka była i ja byłam wśród tej łapanki. Na bazarku chciałam kupić coś, masło czy serek biały, i wzięli mnie też. No, z Warszawy, no to z Warszawy po Powstaniu, [to] wiadomo kto. Siedzi ich chyba dwunastu w takiej komendzie. Ja wchodzę, za mną jeszcze dwóch panów. Mnie tak załatwiał jeden i uśmiechał się, drugi się uśmiechał. Ja myślę, co ja teraz mam robić, jak ja mam mówić? I mama za drzwiami z siostrami półżywa oczekuje mojego wyjścia. I też mówi, że to było cudem. Cudem po prostu kazali mi wyjść. Nie na prawą stronę, tylko na lewą. Mama złapała mnie i w kółko kręciła się, jakby dostała szoku. Zupełnie jakby dostała szoku z tej radości, że ma mnie koło siebie, bo braci nie ma, a ja byłam.
- Proszę pani, proszę powiedzieć, jak ta droga z Pruszkowa wyglądała?
Węglarkami. Myśmy [jechały] taką węglarką.
Bez dachu. Odkryte były te wagoniki, takie węglarki brudne. Z puszek, kto miał puszkę, zdobył, to załatwiali się dzieciaki i dorośli, bo nie było żadnego przystanku. I oni nas [wieźli]. Przejeżdżaliśmy przez Oświęcim i, pamiętam, cisza zapanowała. A nie wiedziałyśmy, że to jest tak ciężki obóz.
- Ale w ogóle pani słyszała o obozie?
Słyszałam o nim, ale nie dyskutowałam z mamą na ten temat. Raczej udałam, że w ogóle nie wiem o niczym. Jak myśmy minęły już pomalutku, [pociąg] nabrał opału czy coś, w każdym bądź razie ruszył, to ja sobie myślę: „Boże, to znaczy nas... Nie kazali nam wysiąść”. Bo przed nami [był] transport i wyszli, i do komory…
- Jak pani wsiadała do tego wagonu, to nie wiedziała pani, gdzie pani jedzie?
Nie, nie. Bo gdyby on był wagon jako wagon, jako pociąg, to byśmy się zorientowały, że na pewno do Niemiec na roboty gdzieś nas biorą. A tu nie. Po prostu bez dachu, czarny, po węglu. My ledwo się wdrapałyśmy, a te biedne staruszki…
- Bo kto był wśród ludzi w tym wagonie? Kto tam jeszcze jechał?
Dzieci, staruszki i ranni.
- I jak już była ta stacja docelowa, to jak potem…
Potem nas wysadzili w Dobrej koło Limanowej. I tak zwane RGO, to był ten taki zarząd, jak u nas gmina, coś w tym rodzaju... Oni każdą rodzinę do siebie przyjęli, górale, i dostawali jakąś należność za utrzymywanie nas, znaczy mleko, jajka czy tam chleb.
- Do jakiej rodziny pani trafiła?
Trafiłam do bezdzietnych. Oni bardzo pokochali tę Basię i Tereskę, siostry. Tak że oni, że nie mają dzieci, nie mając wnucząt, bardzo... Nawet korespondowaliśmy bardzo długo z sobą.
- Nie spotkała się pani z żadnymi niechętnymi uwagami?
Nie, nie. Bardzo serdeczni, bardzo.
Oj, obliczałyśmy, że osiem miesięcy byłyśmy u nich. Aż pierwszy most był naprawiony, chyba pod Krakowem gdzieś, że połączenie miałyśmy na Warszawę.
- Czyli już wojna się skończyła?
Skończyła się.
- Czy widziała pani żołnierzy radzieckich?
O, bardzo dużo. Zresztą w lasach i Niemcy z naszymi chłopcami walczyli, i ruscy, bo jak tylko co mogli robić najgorszego, to... Dziewczyny nie wychodziły wieczorem na pole czy coś.
- Czy przez tę miejscowość przechodzili Rosjanie?
Tak. Byli widocznie w partyzantce.
- Jak oni się zachowywali wobec mieszkańców, wobec pani?
Wszyscy się ich bali. Bo wiedzieli, że Niemiec jest gorszy wróg, ale nie jest taki podły jak oni.
- Co pani tam robiła przez ten czas pobytu?
Chodziłam z bańką i z tą młodszą siostrą od wsi do wsi na mleczko, dawali nam mleczko, karmili nas.
- Nie pracowała pani ani nie chodziła do szkoły, nie było takiej możliwości?
Nie, nie. Ani szkoły, ani nic. Czekało się na gruzy warszawskie. I stałam, róg Alei Marszałkowskiej, Nasz dom… W ogóle Warszawa zrównana z ziemią.
- Jak pani już przyjechała, to było lato, tak? Koniec wojny. Jak pani zapamiętała ten koniec wojny?
Koniec wojny był chyba 15 stycznia.
- Wyzwolenie Warszawy było siedemnastego, ale koniec wojny w maju, koniec całej wojny. Czy pani jakoś ten dzień szczególnie zapamiętała?
Nie, dlatego że myśmy nie miały jeszcze powrotu. Nie mogłyśmy... Czekało setki osób na to, żeby już dostać się do Warszawy.
- I w jaki sposób panie dojechały do Warszawy?
Też takimi węglarkami. Ale już miałyśmy przesiadki. Tak że przesiadki miałyśmy o tyle wygodne, że wiedziałyśmy, że przyjedziemy. Powiesiłyśmy karteczkę na murach, [że] poszukujemy jednego wujka, drugiego, ciocię tam trzecią, jakąś kuzynkę. I adres musiałam padać jakiekolwiek, który się… I jedna z przyjaciółek moich, co była Bronka łączniczką, przyjaciółka moja, Ala (zmarła w ubiegłym roku). Była jego łączniczką. Wpadłyśmy sobie w objęcia. Byłyśmy szóstą rodziną u niej, na Senatorskiej. Na podłodze spaliśmy wszyscy razem. Tylko miałyśmy papiery i gazety, bo nie miałyśmy sienników i nie miał [nikt] na czym [spać]. Tam jakieś worki panowie postarali się dla dzieciaków. No, ja, ta Basia i Tereska miała takie. Bardzo długo w ogóle w przyjaźni byliśmy z nimi. Pół roku, ponad pół roku mieszkaliśmy w takich warunkach.
W ogóle nie miałam domu. Nie wiedziałam, co dalej robić z sobą.
- Jak wyglądała Warszawa? Jakie było pierwsze wrażenie, jak pani przyjechała?
W ogóle nie była Warszawą. To były tylko gruzy. Gruzy i postacie przed każdym domem, poszukiwali tylko, były poszukiwania kartek, kto, może znajomy. I słyszy się radość, krzyk. O, widocznie ktoś znajomy. Już mieli wiadomość. I tak staliśmy wszyscy. I tak jedna pani się nami zaopiekowała. Pozwoliła, że mama moja gotowała zupę zacierkową, ja sprzedawałam. Talerz pięć złotych chyba kosztował i na chlebek zarobiłyśmy. U tej Ali mieszkałyśmy ponad pół roku na podłodze. Starostwo nasze znajdowało się Marszałkowska 95. Tam pracował mój małżonek, tam go zapoznałam.
To znaczy to było, jak myśmy pół roku u niej [mieszkali]. On pracował… Po pół roku. To był już czterdziesty piąty rok, szósty. Już nie pamiętam, który to był rok. Wiem o tym, że Majewskiego fabryka ołówków piór, atramentów…
Tak. Otworzyła sklep Marszałkowska 95. I ja, szczęśliwie, dostałam się do pracy. Byłam ekspedientką z czarnymi warkoczami. A w tym samym domu było nasze starostwo. Kierowcą był pan Iwanowski, który robił zakupy artykułów piśmiennych, no i mnie porwał. Miał samochód, ze starostą jeździł, i odnalazł... Zamykali mieszkania, gdzie bimber Polacy robili. To takie mieszkanko Sienkiewicza 4 znalazł, na parterze, że [jak trzeba było] okręcić się, czworo nas, [to] nie wiadomo, w którą stronę. Ale łóżko na jakiejś drewnianej pryczy było, więc już miałyśmy chatę, a ja miałam pracę. No i tak upłynęło dwa lata chyba, jak tam pracowałam. To mieszkanko dostałam jako przedział z administracji, tu gdzie na Sienkiewicza 4. A załatwiło starostwo, no bo Iwanowski był kierowcą, to on podsunął podanie i dostałam. Dzięki temu właśnie pracowałam.
- Zaczęło się normalizować życie?
Normalizować.
- Czy pani miała jakieś nieprzyjemności z powodu tego, że była pani w Powstaniu? Czy w ogóle się pani przyznawała, że była pani w Powstaniu?
Owszem, ja się ujawniłam. Ujawniłam się w wojskowej instytucji, gdzie pracowałam osiemnaście lat. Koszykowa 82, Wojskowy Rejonowy Zarząd Kwaterunkowo-Budowlany. Ujawniłam się, bo mój braciszek drugi ujawnił się, w CPN-ie pracował. I jego wywalili z pracy. Jeden i drugi wyrzucali z pracy, kto był w Powstaniu. A ja chyba na złość zrobiłam i się ujawniłam. I o dziwo, pierwsza uroczystość wyzwolenia Warszawy czy coś innego było i ja siedziałam w prezydium z opaską Powstańca. Gierek wtedy rządził. Już nas nie gnębili tak. I ja siedziałam w prezydium. Szef WRZKB, major Lisowski, mnie bardzo cenił, byłam bardzo ceniona.
- W Zgrupowaniu „Chrobry II” byli często żołnierze z Narodowych Sił Zbrojnych. Czy pani się wtedy interesowała polityką? Czy panią interesowało, jakie to jest ugrupowanie polityczne, w którym pani walczyła?
Nie, absolutnie. Starałam się walczyć…
- Dlaczego pani do tego Powstania przystąpiła?
Dlaczego? No bo brat był w tym sztabie, on był cały czas. On kończył podchorążówkę, on w ogóle był cały czas w konspiracji. Ja się dowiedziałam, że od piętnastu lat... Miał piętnaście lat, to już był. A on tak potajemnie. Bo to dla młodego chłopca, to było potajemnie, przecież on był bardzo ważny. A że ja go od czasu do czasu na czymś złapałam... Ale nie rozmawiałam, czekałam, kiedy on mi powie. A było bardzo dużo, tym bardziej że miałam bardzo dużo kolegów, którzy byli w konspiracji. I to spotykaliśmy się, sala tańca na Nowym Świecie u Wajszczuka, to było nasze spotkanie zawsze. Dlatego ja już częściowo byłam jedną nogą u nich.
- Sala tańca? Można było chodzić sobie trochę potańczyć?
Tak, tak.
- Proszę pani, jak teraz, po latach, pani ocenia Powstanie? Czy ono powinno wybuchnąć? Jakie jest pani zdanie?
O Boże, patrząc na tę nędzę, patrząc na tę biedę, patrząc na te groźby, naprawdę ciężkie życie w takich ciężkich warunkach, bez przygotowania, bez przeszkolenia. Co z tego, że oni byli szkoleni? Ale dosłownie, dosłownie... Brak tego sprzętu. Wiemy, jak to było ciężko – ciężko było bardzo. Chłopak potrafił iść, miał ostry dyżur, on wychodzi bez broni, bo on nie miał. Nawet żadnego, jak to oni nazywali, hanaja, nic. I po co to było? A z drugiej strony ta myśl o tym, żeby ktoś nami nie rządził, żebyśmy byli sami, żebyśmy byli w Polsce.
Warszawa, 19 maja 2014 roku
Rozmowę prowadziła Małgorzata Rafalska-Dubek