Nazywam się Jerzy Szulc, urodzony 1 sierpnia 1934 roku w Warszawie, pseudonim „Tygrys”.
[Byłem] przy rodzicach.
Tak, na placu Kazimierza, urodzony jestem na Śliskiej róg Twardej. Później tam robiono getto i przeniesiono nas na plac Kazimierza 6 w Warszawie.
Niedużo, 1939 rok niedużo pamiętam.
Do szkoły przy ulicy Miedzianej 8.
Była bieda bardzo, mama pracowała przy wodach gazowanych, a tata nie pracował, bo nie miał pracy.
Bardzo mało pamiętam szkołę.
Miałem kolegów oczywiście, też kolega jeden był razem w Zgrupowaniu „Chrobry II”, o pseudonimie „Krowa”, Kowalczyk Stanisław, ale zginął w Niemczech.
Nie.
Tata był też w konspiracji, zginął bez wieści i ja poszedłem jako łącznik za tatą.
W czasie Powstania.
Nie, w innym.
Już nie przypominam sobie.
Pamiętam.
Wchodząc właśnie do Zgrupowania „Chrobry II” podałem niewłaściwą datę urodzenia, podałem się o dwa lata starszy. Nie przyjęto by mnie, bo miałem dziesięć lat, tak że podałem się na dwanaście lat i byłem łącznikiem. Znałem dobrze tereny Śródmieścia, kolegów ze zgrupowania wszędzie prowadziłem, byłem po prostu takim, jak to się mówi, przepraszam, cwaniakiem warszawskim. W czasie okupacji jeszcze handlowałem gazetami, trochę papierosami swojej roboty, trochę się robiło, tak że pomagałem rodzicom.
Co dzień nosiłem meldunki na PAST-ę, hasła, inne rzeczy, przeprowadzałem zgrupowania piwnicami. Nie bałem się po prostu, byłem bardzo odważny jako dziesięcioletni chłopiec.
Po zdobyciu, po Niemcach miałem granaty, miałem butelki z benzyną, miałem hełm, później zdobyli i dali mi pistolet koledzy, nieduży, siedmiostrzałowy. 15 sierpnia… w Powstaniu był kolega o pseudonimie „Biskup”, zdobył cztery czołgi, to znaczy spalił i na piątym czołgu go Niemcy z karabinu maszynowego zabili i starsi koledzy mówią: „Jurek, taki jesteś ‹‹Tygrys››, taki jesteś sprytny, masz butelkę benzyny, czołg jedzie.” 15 sierpnia, nawet opisane jest o tym, rzuciłem tą butelkę samozapalającą, czołg w płomieniach i uciekłem, jakoś mi się udało wycofać, wtenczas byłem mianowany już z łącznika na starszego strzelca.
To było koło Grzybowskiej, róg Wroniej, w tamtych okolicach.
Częściowo, przeprowadzałem zgrupowania starszych kolegów, bo znałem bardzo dobrze Śródmieście, wszystkie dziury, wszystkie piwnice, kanały, wszystko dobrze znałem, nie bałem się po prostu.
Z dużym.
Z żołnierzami…
Kontaktów nie miałem żadnych.
Jeńców to widziałem, oczywiście.
Po prostu ręce w górze trzymali, tak że poddani byli.
Raczej bardzo dobrze.
Nie.
Byli częściowo chyba Żydzi, którzy jeszcze przeżyli Powstanie w getcie.
Jako żołnierze, tak.
Chyba było dwóch.
Była wielka bieda. Nie było przez całe Powstanie, sześćdziesiąt trzy dni do poddania się… Byłem ranny lekko w nogę.
Nie było co jeść, nie było amunicji, nie było broni, tak że sześćdziesiąt trzy dni się wytrzymało. Jak koń padł, to od razu się z nożami leciało i smażyło się konia. Jak pod koniec Powstania złapali psa, to też żeśmy jedli psa. Smażyło się go i się jadło z głodu.
Oj, to strasznie było, wszy, tyfus.
Oj, ciężko było.
Spało się na podłogach, na słomiankach, materace rozmaite, co się zdobyło gdzieś, na siedząco.
Niemcy zrzucili ulotki w połowie Powstania, kto ma ochotę wyjść, to niech sobie wyjdzie, jako cywil mama z siostrą wyszła, a ja zostałem w Powstaniu już do końca. Wywieźli ich Niemcy do Bauera, jak to się mówiło, do Częstochowy i tam pracowali.
Nie miałem już kontaktu.
Nie było czasu wolnego.
Nie było. Dyskusje rozmaite. Co? Gdzie? Kiedy nacieramy?
Pogrzebów tak, normalnie padali powstańcy, żołnierze. Chodziło się nieraz prawie i po trupach.
Msze... Na początku ksiądz przychodził, to znaczy kapelan i odprawiał z nami nabożeństwa, ale później to już…
Już nie przypominam sobie.
Były swojej roboty radia po prostu.
Jaka historia może być? Walczyło się i to wszystko.
Pamiętam.
W ostatnie dni Powstania się poddaliśmy, broń całą trzeba było pooddawać, wieźli nas do Ożarowa i z Ożarowa później do Lamsdorfu, to jest w Łambinowicach. Później przewieźli nas do Milbergu, do drugiego obozu, tylko to było krótko, po miesiącu i później stamtąd do Brukwitz, do Niemiec. W Brukwitz to była fabryka, niby Glasfabrik, ale samoloty tam robili i tam byłem osiem miesięcy.
Tak. Po dziesięć godzin.
Osiem miesięcy. Nas tam było młodocianych pięćdziesięciu dziewięciu. Później po wyzwoleniu, właśnie ten kolega zginął, bo żeśmy poszli, samochód się palił niemiecki, i tam chleb był, za tym chlebem myśmy poszli, a tam była w tym samochodzie amunicja. Wtenczas czterech kolegów zginęło po wybuchu. Ja byłem też przy tym, nawet niedraśnięty, takie szczęście wielkie miałem.
Wróciłem do Warszawy, ale już nie miałem wiadomości żadnej. Mama była z siostrą w Siedlcach u rodziny… Nie, ja byłem w Siedlcach, a mama była z siostrą w Warszawie na Grójeckiej, tam się zakwaterowała, jakiś pokoik miały. Przyjechałem od cioci z Siedlec i zamieszkałem już w Warszawie.
Zabawy, kto miał trochę pieniędzy, pracował, to były i zabawy, a kto nie miał to musiał dorabiać. A to gazety sprzedawał, majdaniarze wozili gazety, papierosy się robiło, tak że było ciężko, bardzo ciężko.
Tak.
Już nie pamiętam.
Pomagałem rodzicom po prostu żeby parę groszy było.
Chyba drugą klasę szkoły podstawowej.
Walczyć, tylko walczyć i walczyć.
Najgorsze żeby się… jakoś żeby było wszystko dobrze. Mam tu trochę książek, mam opisów, tak że mogę to wszystko przekazać.
Zacząłem pracować jako goniec po prostu, na początku. Później byłem w Służbie Polsce, w SP, w Gdyni rok czasu, w Stoczni imienia Komuny Paryskiej. Tam skończyłem szkołę zawodową jako elektryk okrętowy i później już przyjechałem do Warszawy. Tu pracowałem w gazowni warszawskiej, później pracowałem w Urzędzie Rady Ministrów, już jako rzemieślnik specjalista i na końcu pracowałem w kancelarii prezydenta, za Wałęsy i stamtąd odszedłem na emeryturę, już trzynaście lat jestem na emeryturze.
Tak.
Chciałem, jak przyjechałem do szkoły kadetów, była taka na Rakowieckiej, nie przyjęto mnie do tej szkoły, ponieważ byłem w Armii Krajowej. Tak że odmówiono mi. Przyjechałem z Niemiec, ujawniłem się w Urzędzie Bezpieczeństwa Publicznego i w Czerwonym Krzyżu. Tak że później już mnie się nie czepiali. Bezpartyjny cały czas byłem.
Teraz mieszkam razem z żoną na Wilanowskiej, syn nam zmarł w zeszłym roku, czterdzieści pięć lat miał. Drugi syn jeszcze żyje, teraz zrobił doktorat. Tak że co tu więcej można? Rodzina się dobrze układa.
Tak, oczywiście, w Zgrupowaniu „Chrobry II”.