Jerzy Grabowski
Jerzy Grabowski. Urodziłem się w Warszawie na Świętojańskiej, tak jak przed wojną się ludzie rodzili [w domu], w 1938 roku.
- Proszę teraz opowiedzieć o swojej rodzinie, kim byli rodzice z zawodu, czym się zajmowali przed wojną, czy miał pan rodzeństwo?
Tak. Mój ojciec był murarzem, zdunem. Matka, jak to przed wojną, raczej była przy mężu. I siostrę mam jeszcze.
Starszą siostrę.
- Jak wspomina pan dzieciństwo już w czasie okupacji?
W czasie okupacji to wspominam w ten sposób, że raczej bawiliśmy się na podwórku. Mamusia bardzo nas pilnowała, żebyśmy nie wychodzili. Jak przez mgłę pamiętam, że chodziłem do przedszkola.
To było na Bugaj chyba, jak dobrze pamiętam. Ale niewiele z tego pamiętam, głównie to raczej matka nas trzymała przy sobie. Ojciec zarabiał tak jak mógł, bo był zdunem, to zarabiał, jakoś tak o rodzinę dbał, tak że nie pamiętam, żebyśmy mieli bardzo wielką biedę. Starczało na jedzenie, a to było najważniejsze w czasie okupacji.
- Nawiązał pan jakieś przyjaźnie, byli jacyś koledzy, z którymi się pan bawił, szczególnie się zaprzyjaźnił?
Nie pamiętam. Chociaż po wojnie był taki Rysiu z tego przedszkola, ale już rok nie żyje. Poznaliśmy się później, tu gdzie mieszkam, na Włościańskiej z Rysiem, z 1938 roku był, niestety umarł. Wiem, że jeszcze był jeden starszy, dużo starszy chłopak, Antek Zaremba się nazywał. To pamiętam, nawet mi pokazywał tych… Nie wiem, to byli Niemcy czy „własowcy”, wiem, że jak było ciepło, to mieli rękawy podwinięte i barykada była. Z naszego okna było widać barykadę, to właśnie widziałem ich za barykadą. Ale tylko raz przez okno mogłem na ulicę wyjrzeć, już później mamusia nigdy nie pozwoliła, żebym wyglądał. Nasze okno wychodziło na podwórko, to było podwórko studnia.
- Rodzice opowiadali o życiu przed wojną?
Szczerze mówiąc, to zaraz po wojnie moje życie potoczyło się tak, że najpierw mnie wzięła ciotka do siebie, a później trafiłem do jednego domu dziecka, później do drugiego, tak, że… Ojciec zginął w Powstaniu, to już nigdy nie rozmawialiśmy na ten temat, tak wyszło.
- Proszę powiedzieć, jak zapamiętał pan Niemców w czasie wojny?
Wiem, że jeden Niemiec został zastrzelony na Starówce. Wszyscy uciekali, a siostra chciała zobaczyć i ja też, w tamtą stronę biegliśmy, ale matka… Widziałem Niemców, naprzeciw katedry księgarnia była, tam Niemcy się często zatrzymywali i były obrazy wystawiane. Ta księgarnia w tej chwili już zniknęła, a szkoda. Nawet Pan Jezus tam był wystawiony, taki obraz, jak błogosławi Powstańca, taki duży obraz. Mama powiedziała, że nawet tam dwóch Niemców rozbroili nasi w czasie okupacji. Powstanie jeszcze zapamiętałem [tak, że] często schodziliśmy do piwnicy. Pamiętam takie zdarzenie, jak samolot krążył, a sąsiad mówi: „A, to taki zwiadowczy”. Siedział przy stole, mamusia nas odsunęła od okna, i w pewnym momencie szrapnel taki duży wpadł, i koło tego sąsiada (Zwierzchowski on się nazywał, jak dobrze pamiętam) przez stół się przebił i utkwił w podłodze. Człowieka tak jakby zamurowało, blady się zrobił, to pamiętam. Później pamiętam, jak Powstanie już było, to wyjście na ulicę było niemożliwe, bo było zablokowane takimi płytami, ziemią, gruzem, tak że ten odcinek z podwórka na ulicę to był zablokowany i fizycznie było niemożliwe wyjście. Nasz dom spalił się gdzieś w połowie Powstania, bo granat był wrzucony od ulicy i on się przepalał na przestrzał. Klatka schodowa była drewniana, to żywy ogień obejmował…
- Sam wybuch Powstania, 1 sierpnia pan pamięta?
Nie, nie pamiętam. Nie pamiętam, żeby czymś było zaznaczone. Wiem, że jakieś takie nerwowe były ruchy.
- Chciałam zapytać o nastroje w rodzinie. Czy skoro tata był Powstańcem i walczył, to nastroje były patriotyczne?
Nawet nie wiem, czy ojciec do końca był Powstańcem, bo wiem, że jak po wojnie UB matkę dorwało (chociaż matka nigdy nie chciała mówić), to zaprzestała ojca szukać. U nas była kuchnia polowa. Jak na Stawkach zdobyli magazyny żywnościowe, to część tej żywności – można powiedzieć, że bardzo dużo – trafiła tutaj do nas. Wiem, że było bardzo dużo cukru w kostkach. Nie wiem, czy wiecie, Niemcy mieli suszone kartofle w plasterkach, te kartofle trzeba było namoczyć, dopiero można było ugotować.
- Ta kuchnia powstańcza, polowa, była na Starym Mieście?
Konkretnie na naszej ulicy, na Świętojańskiej pod 13, tu była. Pamiętam, była wybudowana przy murze, ludzie pełnili dyżury, i było gotowane jedzenie. Z czego można było zrobić, to gotowano i było dla wszystkich, to pamiętam.
- Pamięta pan, jak długo ta kuchnia polowa tam była?
To były dyżury z tego co wiem, tak że każdy miał jakiś tam [obowiązek]…
- Czy do końca Powstania, do kapitulacji?
Raczej tak, raczej do końca, do kapitulacji. Później, jak Powstanie upadło, to byliśmy wyprowadzeni i później już ojca nie widziałem. Po wojnie dopiero matka się dowiedziała, właśnie ten, co przeżył, Zwierzchowski, powiedział, że ojciec był ranny w brzuch, i co się z ojcem stało, to już nie wiemy. Matka nie starała się nawet szukać, bo tak była strachem sparaliżowana, jak kiedyś tam ją wzięli na przesłuchanie. Nawet ja sam do dzisiejszego dnia nie wiem, gdzie ojciec zginął.
Szczerze mówiąc, to trochę moja wina, bo jak już Polska Ludowa zginęła, mogłem szukać, ale tak wyszło jak wyszło.
- Czyli nie zna pan konkretnej daty śmierci ojca?
Nie, nie ma. W przybliżeniu tylko można wiedzieć, sierpień, może wrzesień, jak na Starówce Powstanie ginęło.
- W trakcie Powstania były jakieś problemy z wodą?
Z wodą tak, były bardzo duże. Wiem, że skądś przynosili, ale skąd, to nie wiem. Ale wiem, że wodę się bardzo oszczędzało. O ile z jedzeniem było łatwo, jakieś suchary czy cukier, o tyle z wodą było bardzo ciężko, bo wiem, że jak się nasz dom palił, to nie pamiętam, żeby był użyty chociaż kubeczek wody, nic, normalnie się palił.
- Pomagał pan jakoś w organizacji tej kuchni polowej?
Nie, miałem sześć lat, tak że raczej nie.
- Kiedy trafili państwo do obozu w Pruszkowie?
Jak Powstanie [upadło], to nas pędzili pieszo cały czas. Nocowaliśmy w kościele Świętego Wojciecha na Woli. Nie wiem, jak długo byliśmy w [obozie w Pruszkowie], to znaczy ja, matka i siostra, i stamtąd trafiliśmy do Opoczna.
- Jaki był transport do Pruszkowa, pieszo?
Pieszo. Jak pamiętam, to cały czas pieszo szliśmy. Nie pamiętam, żeby nas ktoś czymś podwiózł.
- Ile państwo przebywali w Pruszkowie?
Nie mogę odpowiedzieć, bo nie mam nawet w przybliżeniu [pojęcia], jak długo byliśmy, nie wiem.
- Jakieś wspomnienia z tego okresu, jak pan znosił pobyt?
Wiem, że jakaś słoma była, beton i to wszystko. Wiem, że matka bardzo nas pilnowała, żebyśmy się nie zgubili, bo było dużo ludzi. To wszystko, co mogę powiedzieć o Pruszkowie.
- Jakichś konkretnych osób pan nie pamięta?
Nie, nie pamiętam.
- Gdzie państwo trafili po pobycie w Pruszkowie?
Do Opoczna.
- Gdzie tam państwo zamieszkali?
To nie było raczej miasto, to była w tym czasie raczej wioska. To był dom parterowy, tam był starszy pan. Po wojnie trafiłem na Ziemiach Odzyskanych do człowieka, który pamiętał warszawiaków, i nawet chciałem z nim przyjechać [do Warszawy]… Ale to już były lata dwa tysiące któryś i on mówi tak: „A, tam już nikt nie mieszka”. Zapytałem go, czy pamięta, że walczył samolot ruski i niemiecki, mówię: „Kto zwyciężył?” – to on mówi, że też nie pamięta, kto zwyciężył. Ale mówi: „Ślad po tym zestrzelonym samolocie długo był tam w Opocznie”.
- Ile czasu państwo przebywali w Opocznie?
Do wyzwolenia. Wiem, że w jakiś sposób trafiliśmy na ruski transport wojskowy. Na początku jakoś tak matka wyprosiła, że tam gdzie armata była, to tam się schowaliśmy. Ale później, po jakimś czasie, wzięli nas do wagonu osobowego, tam gdzie było wojsko, ruscy, i tak przyjechaliśmy do Warszawy, na Pragę.
- Były znośne warunki w tym pociągu?
Raczej tak. Już jak byliśmy w [wagonie] osobowym, gdzie ruscy byli, to było dobrze. Bo tam było zimno, pod tą plandeką, działo było obciągnięte plandeką, i my tak byliśmy skuleni pod tym.
- Jeszcze à propos Opoczna, czy mama z siostrą pomagały tam na gospodarstwie?
Tak. Wiem, że coś tam robiły, ale co, to nie wiem. Tam gdzie mieszkaliśmy, u takiego państwa, tam był starszy facet i miał córkę, a obok druga taka kobieta młoda przychodziła, to pamiętam z Opoczna. Wiem, że ci ludzie zajmowali się przędzeniem lnu, mieli kołowrotki, i tym się zajmowali.
- Już po powrocie do Warszawy gdzie się państwo zatrzymali, gdzie mieszkali?
Praga nie była zniszczona, a matka miała bratową, ale ta bratowa powiedziała: „Nie ma brata, nie ma rodziny” – i nas nie przyjęła. Wiem, że był jakiś taki jakby hotel, może za dużo powiedziane, ale taki dom noclegowy, to nas przetrzymali chyba ze dwa dni, dostaliśmy chleb i też powiedzieli, żebyśmy sobie szukali czegoś. Mój ojciec pochodzi z Bodzanowa, to jest taka miejscowość, jak się z Warszawy do Płocka jedzie, niecałe sto kilometrów z Warszawy. I tam siostra żyła ojca, nas przygarnęła i tam mieszkaliśmy. Niedługo tam mieszkałem, bo ciotka Antosiowa wzięła mnie na Ziemie Odzyskane. Tam byłem prawie dwa lata i stamtąd matka mnie jednak zabrała (nie wiem dlaczego) i oddała mnie do zakonu sióstr Rodziny Maryi. To jest dom zakonnic w Skrzeszewach. Skrzeszewy to są, jak jest Kutno, bliżej Żychlina. Tam byłem chyba ze dwa lata, stamtąd później już wróciłem do Strugi, to jest tu blisko. W tej chwili ta miejscowość już nie istnieje, chociaż to jest na trasie z Warszawy do Radzymina. To dla młodych tylko powiem, że było Zacisze, później Targówek, Drewnica, później Marki, Pustelnik jeden, drugi, Struga i później Słupno, cmentarz i Radzymin. Ta kolejka chodziła najdłużej spod Warszawy, do 1974 roku. W tej chwili jeden z ostatnich parowozów jest postawiony w Markach i jak się jedzie z Warszawy do Radzymina, to jest po lewej stronie ustawiony. Ładnie odnowiony parowóz, który woził ludzi z Warszawy. Radzymin nie miał innego połączenia, tylko ta kolejka do 1974 roku chodziła.
- Co mama z siostrą po wojnie robiły?
Matka jeszcze jakiś czas była w Bodzanowie. Wiem, że długo tam nie była. Nie mogła się utrzymać na wsi, wróciła z siostrą. Siostra jeszcze rok była u zakonnic. Matka tu jakoś do Warszawy wróciła, zdobyła mieszkanko na Powiślu, na Gęstej. Później szybko ściągnęła siostrę i z siostrą już była cały czas. Później dostaliśmy mieszkanie na ulicy Okuniewskiej. Ja dopiero do Warszawy, tak już na stałe do matki, to wróciłem po wojsku. To już były lata sześćdziesiąte.
- Po wojnie był jakiś okres nauki, jakaś szkoła?
Tak. Szkołę powszechną skończyłem w Strudze i później zawodową szkołę skończyłem w Prudniku, to jest Opolskie.
- Czy chciałby coś pan osobiście przekazać młodym na temat Powstania Warszawskiego, jak pan ocenia?
Ciężko mi oceniać. To były czasy bardzo trudne. Dlaczego? To były straszne czasy. Raz, że nie był człowiek pewny, zwłaszcza młody człowiek, bo były i łapanki, i z tramwaju cię mogli wyciągnąć, i w nocy, i niestety były rozstrzeliwania. Nie mogę oceniać, czy Powstanie było dobre, czy złe, ale jak padła taka iskra, no to sam Nowak-Jeziorański kiedyś powiedział, jak byłem na spotkaniu: „Był wybór: albo umierasz na kolanach, albo z karabinem w ręku”. Jeżeli taka padła iskra, a zwłaszcza młodzi, a tutaj już wiadomo było, że ruscy byli bardzo blisko, i się zatrzymali nie wiadomo dlaczego. Tak że każdy wybierał sam, wolał zginąć z karabinem w ręku, bo tak jak Warszawa była, to w żadnym innym państwie nie było, za wszystko była kara śmierci. Tak że wybór był jeden, każdy wolał jak Polak, dumnie ginąć z karabinem w ręku. Niestety, młodzieży bardzo dużo zginęło, zwłaszcza Gajcy czy Kamil Baczyński, jak to jest opisywane, że brylantami strzelaliśmy do Niemców. To wszystko, co chciałbym powiedzieć.
- Oprócz tego nie ma pan już nic do dodania, jakichś wspomnień jeszcze z czasów wojny?
Nie, nie mam. Byłem za młody, tak że powiedziałem od serca to, co zapamiętałem, a nie chcę zmyślać ani upiększać, czytając z historii, tylko co wiedziałem, to powiedziałem.
Warszawa, 23 marca 2012 roku
Rozmowę prowadziła Justyna Cieszyńska