Jerzy Filikowski „Niewiniątko”

Archiwum Historii Mówionej

Filikowski Jerzy, pseudonim „Niewiniątko”, urodzony 1 lutego 1932 roku w Warszawie, mieszkałem na Żoliborzu, [od maja 1943 roku i] w czasie Powstania Warszawskiego byłem w „Szarych Szeregach” na Żoliborzu. W czasie Powstania głównie pełniłem funkcję ministranta i łącznika, działałem z kapelanem wojskowym.

  • Proszę powiedzieć w paru słowach, gdzie pan mieszkał przed wojną, gdzie pan chodził do szkoły, czy miał pan rodzeństwo?

Mam rodzeństwo, [młodszego] brata. Do 1 września 1939 roku mieszkaliśmy na Pradze na ulicy Kawęczyńskiej. 1 września przeprowadziliśmy się na Żoliborz, na ulicę Krasińskiego 20. W czasie Powstania to był dom frontowy. Za naszym blokiem były działki zajęte przez Niemców. Główna barykada przebiegała od domu przy ulicy Krasińskiego 20 do Krasińskiego 29.

  • Czym zajmowali się pana rodzice?

Przed wojną ojciec pracował jako zecer i jednocześnie jako korektor. Mama zajmowała się dziećmi, nie pracowała zawodowo. Ojciec również brał udział w Powstaniu Warszawskim, z tym, że miał przydział na Pradze, gdzie Powstanie przecież stosunkowo prędko się skończyło.

  • Jak tata miał na imię?

Tata miał na imię Kazimierz.

  • A pseudonim?

Nie wiem, nie potrafię powiedzieć. Tata już wiele lat nie żyje. Był członkiem Armii Krajowej.

  • Gdzie pan chodził do szkoły?

Szkołę powszechną kończyłem u sióstr Zmartwychwstanek na Żoliborzu. Byłem zapisany do gimnazjum ojców Marianów na Bielanach. Miałem rozpocząć naukę 1 września 1944 roku, ale już nie rozpocząłem. Natomiast później chodziłem do gimnazjum i liceum imienia Poniatowskiego w Warszawie na Żoliborzu, potem studia medyczne w Warszawie.

  • Proszę powiedzieć, czy przeprowadzka 1 września była już wcześniej zaplanowana?

Była zaplanowana wcześniej. Mama już mieszkanie kupiła czy załatwiła, tego nie wiem. Myśmy konnym wozem przejeżdżali przez most Kierbedzia, kiedy na niebie pojawiły się samoloty niemieckie.

  • Jak pan zapamiętał wybuch wojny?

Zapamiętałem z dwóch względów. Raz, że pamiętam pikujące samoloty. Brat mamy był jednym z pierwszych zabitych 1 września w czasie bombardowań. Zginął na Pradze trafiony odłamkiem bomby. Właściwie zapamiętałem najbardziej z 1 września te dwa fakty, przeprowadzkę i śmierć wujka.

  • Jak się nazywał wuj?

Wuj nazywał się Wacław Prusiński. Leży na Bródnie. Jego brat zginął w Oświęcimiu. Był jednym z tych królików doświadczalnych, którym wstrzykiwano do serca fenol. Jego zdjęcie i opis tej całej sprawy były nawet [w gablocie] na ścianie [w muzeum oświęcimskim].

  • Był zaaresztowany w jakiejś łapance?

Tak, był aresztowany w łapance. Trudno mi powiedzieć dokładnie kiedy, w jakim miesiącu.

  • Jak zaczęły się lata okupacji?

Lata okupacji zaczęły się głodem i chłodem. Ojciec po wojnie trafił do niewoli, był w stalagu. Matka, która nigdy nie zajmowała się czynnościami zarobkowymi, została z dwoma chłopakami, których musiała utrzymać, wyżywić, wykształcić. To były dosyć trudne czasy. Miałem wtedy jedenaście, dwanaście lat. Dzisiaj jedenastoletni, dwunastoletni chłopak to [jeszcze] dziecko. Natomiast okupacja niemiecka spowodowała to, że dwunastoletni chłopak już był właściwie dojrzałym młodzieńcem. Razem z matką staraliśmy się jakoś zarobić i utrzymać. Czas wymagał innego postępowania.

  • Pamięta pan łapanki na ulicach Warszawy?

Widziałem łapanki. Raz, przypadkowo, widziałem rozstrzeliwanie zakładników na ulicy.

  • Gdzie?

W Alejach Jerozolimskich, [przy] Marszałkowskiej, gdzie teraz stoi wysoki hotel [„Forum”].

  • Jak wyglądali ci ludzie, Polacy?

Chwiali się na nogach, usta mieli gipsem zapakowane, wyciągano ich z samochodu. Widok straszny.

  • Mówił pan, że tata był w niewoli.

Tata [pod koniec wojny] trafił do niewoli. Ponieważ zachorował na płuca, został wcześniej zwolniony. Wrócił w czasie okupacji.

  • Jak trafił do niewoli?

Jako żołnierz Wojska Polskiego brał udział w kampanii wrześniowej. Pod Modlinem dostał się do niewoli, był podoficerem, wobec tego trafił do stalagu. Pamiętam, że był w stalagu II C, chyba w Woldenbergu. Ponieważ rozchorował się, wrócił wcześniej. Pracował. Zaangażował się również [w konspirację]. Był w Armii Krajowej. Ponieważ był cekaemistą, wiem, że prowadził szkolenie z bronią maszynową, opowiadał to.

  • Jak pan nawiązał kontakt z „Szarymi Szeregami”?

Poprzez koło ministrantów. Dwóch kolegów, ministrantów, wprowadziło mnie do „Szarych Szeregów”. Okazało się, że [był] jeszcze trzeci kolega, którego znałem. To było właściwie wszystko. Konspiracja była tak znaczna, że kiedy obchodziliśmy dwudziestopięciolecie [powstania „Szarych Szeregów”], staliśmy na Powązkach przy grobach, to obok siebie zobaczyłem mojego przyjaciela, z którym razem chodziłem do szkoły powszechnej i do gimnazjum i nie wiedziałem, że on również jest w „Szarych Szeregach”. Tak daleko posunięta była konspiracja.

  • Gdzie pan był ministrantem?

U Stanisława Kostki na Żoliborzu, gdzie teraz pochowany jest ksiądz Popiełuszko.

  • Od którego roku został pan ministrantem?

W czasie okupacji. Trudno powiedzieć, w 1941 roku, stosunkowo wcześnie.

  • Jak nazywali się koledzy, którzy zaproponowali panu wstąpienie do „Szarych Szeregów”?

Jeden nazywał się [Bogdan] Mickiewicz [pseudonim „Danek”], a drugi to był zastępowy Kazik Łubiński, u którego zwykle odbywały się zbiórki Zawiszaków. Ze względu na wiek [nie trafiłem do grupy BS (Bojowych Szkół), a byłem] w zespole Zawiszaków.

  • Pamięta pan, jak pan składał przysięgę?

Pamiętam przyrzeczenie harcerskie. Było niesamowite, dlatego że odbywało się w nocy na polach za Łomiankami. Grupa nie była duża, chodziło o to, żeby się nie rzucać w oczy. Właściwie całą noc spędziliśmy na polach. W zagłębieniu przy tlącym się ognisku, żeby z daleko nie było go widać, odbywało się przyrzeczenie harcerskie. Natomiast Zawiszacy przysięgi wojskowej nie składali. Składaliśmy tylko przyrzeczenie harcerskie.

  • Pamięta je pan?

Pamiętam dobrze. Ciekawe było to, że chłopcy schodzili się z różnych stron gwiaździście. Noc była ciemna. W jakimś wgłębieniu było przygotowane ognisko. Po raz pierwszy wtedy właściwie zobaczyłem mojego drużynowego „Śliwę”. Ze względów konspiracyjnych znałem zastępowego, bywał u nas nieraz przyboczny, ale drużynowego pierwszy raz zobaczyłem dopiero na przyrzeczeniu harcerskim. Wzruszający moment.

  • Czy mógłby pan powtórzyć słowa przyrzeczenia?

Nie, nie pamiętam. Mam je w książeczce harcerskiej. Jednak upłynęło wiele, wiele lat, tego się nie powtarzało. Po Powstaniu pracowałem jeszcze w harcerstwie przez kilka lat. Dopiero jak się dostałem na studia, to z konieczności trzeba było [zakończyć działalność w harcerstwie].

  • Miał pan jakieś zadania do wykonania w czasie okupacji?

W czasie okupacji tak. Myśmy się głównie szkolili w dwóch kierunkach. Jeździliśmy ciuchcią do okolic podwarszawskich, również do Łomianek, do Lasku Bielańskiego, gdzie ćwiczyliśmy terenoznawstwo. Natomiast na zbiórkach, które odbywały się w lokalach, ćwiczyliśmy spostrzegawczość, podzielność uwagi. To były tak zwane kimy. Polegało to na tym, ze zastępowy kładł na stole piętnaście przedmiotów, przykrywał to wszystko jakimś obrusem. Patrzyliśmy na to minutę i potem trzeba było zapisać, co widzieliśmy. Najczęściej zapominało się o dużych przedmiotach.
Ćwiczenia na podzielność uwagi polegały na tym, że wychodziła grupka, dwóch, trzech, czterech, nie więcej, szliśmy z zastępowym ulicą na jakimś odcinku, powiedzmy Mickiewicza od placu Wilsona do placu Inwalidów. Potem pytał, nie tylko ile osób przeszło, ale jak byli ubrani, jakie pończoszki miała dziewczyna. Chodziło o to, żeby ćwiczyć spostrzegawczość. To były główne ćwiczenia w czasie okupacji. Nie mieliśmy żadnych zajęć z bronią. Głównie chodziło o terenoznawstwo, podzielność uwagi, również pierwsza pomoc przedlekarska, tak że sanitariuszami mogliby być również koledzy, harcerze.
  • A mały sabotaż?

Tak. Tylko, że z małym sabotażem było troszeczkę inaczej, nie był [prowadzony] w sposób zorganizowany. Jeżeli malowano kotwice „Polska zwycięży”, to myśmy też to malowali, ale sami od siebie. Natomiast w sposób organizowany była sprawa kin. Mówiło się wtedy, że „tylko świnie siedzą w kinie”, a Polacy w Oświęcimiu. Myśmy dostawali „smródki”, jak to nazywaliśmy. To były kulki, które jak się rozgniotło obcasem, to zapach był tak niesamowity, że w kinie już nikt wysiedzieć nie mógł, trzeba było drzwi otwierać, wyjść i przerywało się w ten sposób film albo po długim wietrzeniu kontynuowano. To była jedna rzecz.
Przenosiliśmy również [paczki]. Nie potrafię powiedzieć, co było w tych paczkach. W 1944 roku, czyli tuż przed Powstaniem, otrzymywaliśmy polecenia zaniesienia jakichś paczek na Potocką 3 [oraz] na Marymont. Chodziłem kilka razy na Potocką 3. To był duży, wielorodzinny blok. Na poziomie szeregowego harcerza otrzymywało się rozkaz i się szło, a co było [w paczce], jaki był [zasadniczy] cel, to myśmy tego nie [wiedzieli].

  • W jaki sposób były wrzucane owe kulki do kina?

Myśmy zabierali ze sobą te kulki. Tak jak jest lek, kapsułka z żelatyny i w środku płyn. To była taka kulka, tylko że dużo większa. Przynosiło się taką kulkę ze sobą w kieszeni, otrzymywaliśmy je od zastępowego, szło się do kina normalnie i w trakcie filmu taką kulkę kładło się na podłodze i obcasem rozgniatało się. To było właściwie wszystko. Pachniało tak, że nie można było wysiedzieć.

  • Nie było pokusy, żeby później tę kulkę rozwalić, bo jakiś ciekawy film leciał?

Nie. Założenie było, że do kina się nie chodzi w czasie okupacji. Chodziło o to, żeby przerwać film. Mogła być ewentualnie pokusa, żeby to zrobić w klasie, czy zrobić psikusa komuś. Ale jednak poważnie traktowało się te sprawy. Było takie polecenie, był taki rozkaz, trzeba było to zrobić i wszystko. Takie myśli chyba do głowy nie przychodziły.

  • Jakie to były kina?

To było kino „Tęcza” na Żoliborzu na ulicy Suzina.

  • Często były robione takie akcje?

Nie wiem. Brałem udział dwa albo trzy razy. W ogóle w kinach warszawskich były robione tego typu rzeczy.

  • Nie wie pan, jaka substancja była w środku, że tak śmierdziało?

Nie, tego nie wiem.

  • Pamięta pan miejsca, na których malował pan kotwice?

Nie potrafię powiedzieć. To była ulica równoległą do ulicy Krasińskiego w kierunku ulicy Marymonckiej. Chyba w czasie okupacji ta ulica nie miała w ogóle nazwy. Nie wiem, jak teraz się nazywa, głównie na tej ulicy, bo praktycznie nie była ruchliwa.

  • Rodzice wiedzieli o tym, że działał pan w „Szarych Szeregach”?

Ojciec wiedział. Ojciec był we wszystko wtajemniczony, natomiast matka nie. Matka zdecydowanie byłaby temu przeciwna, matka stawiała sprawę: „Wystarczy, że ojciec się naraża”.

  • Jak pan zapamiętał 1 sierpnia 1944 roku, pierwszy dzień Powstania? Czy przyszedł łącznik z informacją, że musi pan iść?

Nic. O ile starsi koledzy mieli przydziały, o tyle Zawiszacy nie otrzymali żadnych przydziałów, przynajmniej na Żoliborzu. Tak że myśmy sami się zgłaszali, żeby otrzymać coś do roboty. Powstanie zaczęło się na Żoliborzu o godzinie czternastej. Właściwie pierwszym sygnałem był odgłos strzałów. Zaskoczenia [nie było], bo myśmy [domyślali się wszystkiego]. Godzina nam nie była znana, Zawiszaków o tym nie informowano, ale stan napięcia był taki, że zdawaliśmy sobie sprawę z tego, że to lada moment.
Potem już przyszli powstańcy, żołnierze. U nas było w ten sposób, że najpierw pojawiło się bardzo niewielu powstańców. Potem się okazało, że pluton 227 był właśnie złożony z naszych starszych kolegów harcerzy. Najpierw zostali skierowani do Puszczy Kampinoskiej. Potem była zmiana rozkazu: „Wracać z powrotem”. Kwaterowali cały czas na Krasińskiego 20. Dopiero po kilku dniach zapełniło się.

  • Co pan robił?

Przez pierwsze trzy-cztery dni nic. Jak się zorientowałem, że na parterze jest komenda „Żyrafy”, to poszedłem i powiedziałem, że jeżeli coś potrzeba, to jestem do dyspozycji. Wtedy w pierwszej chwili [byłem] jako łącznik, potem przedstawili mnie księdzu Marczakowi, z którym po wojnie korespondowałem. On już uważał mnie za swojego adiutanta i właściwie z nim głównie działałem.

  • To był kapelan wojskowy?

[Tak, to był powstańczy kapelan wojskowy]. Ksiądz w średnim wieku, dla mnie był starszy, należał do AK, był zorganizowany. W plecaku, który nosiłem, był pistolet. Nawet się uśmiechałem, bo broni przecież nie było, a po co księdzu pistolet. Byłem głównie w jego dyspozycji. Wychylał się i wołał: „Jurek, idziemy”. To brałem jego plecak na plecy i szliśmy.

  • Gdzie?

Było różnie. Kilkakrotnie odbywały się msze święte u sióstr zmartwychwstanek na Krasińskiego 31, ale już poza główną barykadą. 1 września odbywała się msza święta. Msze święte odbywały się również w prywatnych mieszkaniach. Panie zgłaszały się, że proszą u nich, przygotowywały mieszkanie, pokój tak, żeby mogła się odbyć msza święta. Kilkakrotnie msze święte odbywały się w szpitalu polowym, gdzie byli ranni, na Placu Wilsona, Mickiewicza 10. W sumie było kilkanaście, koło dwudziestu mszy świętych. Nie liczyłem, trudno powiedzieć.

  • O której godzinie to było?

Różnie. To było zwykle rano, koło godziny ósmej, dziewiątej, dziesiątej.

  • Były jakieś niebezpieczne momenty, kiedy pan chodził z księdzem?

Był jeden bardzo niebezpieczny moment, właśnie 1 września. Msza święta odbywała się u sióstr zmartwychwstanek. Na tej mszy świętej było dowództwo zgrupowania. Msza odbywała się w piwnicy. To była piwnica do połowy nad powierzchnią ziemi. [Były] skośne skrzynie z piaskiem, żeby zabezpieczyć przed pociskami. Właśnie w czasie mszy świętej pocisk, schodząc w dół, uderzył w taką skrzynię. Na szczęście nie [doszło do wybuchu], nikt nie zginął, nie było rannych. Ale był to moment pełen emocji.

  • Mówi się, że jak trwoga to do Boga. Czy uważa pan, że ludność była bardziej religijna?

Ludność była bardzo religijna już w czasie okupacji. Na podwórkach urządzało się kapliczki, nawet trwałe, stałe. Byłem na Żoliborzu może trzy, cztery lata temu, kapliczka zrobiona z kamieni jeszcze jest, nie została zniszczona.

  • W którym miejscu?

Krasińskiego 20, przed zmartwychwstankami.

  • To było zrobione w czasie okupacji?

W czasie okupacji odbywały się nabożeństwa majowe, czerwcowe, różańcowe. Wieczorami ludzie się schodzili i rzeczywiście była zbiorowa modlitwa. To się częściowo przeniosło również na okres Powstania. Ale tylko częściowo, dlatego że to było jednak niebezpieczne. Budynek ma kształt kwadratu, jest duże kwadratowe podwórko, w które Niemcy trafiali z granatników. Modlili się wszyscy, tylko te modlitwy jednak głównie odbywały się w piwnicach, bardzo rzadko na zewnątrz. Modlitwy właściwie częściej były w formie śpiewanej aniżeli mówionej. Odmawiało się Litanię do Matki Boskiej, różaniec, ale głównie to były śpiewy. Wydawało się, chyba tak było, że śpiew jakoś bardziej zbliżał ludzi do siebie, bardziej jednoczył, wszyscy czuli się chyba bezpieczni właśnie w czasie śpiewu. Dominował śpiew.
Piwnice były poprzebijane, tak że można było piwnicami przejść nawet z jednego budynku do drugiego, do budynków 15, 16, na kolonie Warszawskiej Spółdzielni Mieszkaniowej. To było wszystko połączone, wybite otwory w ścianach domów i wykopane rowy, tak że można było przechodzić. Jak się przechodziło z budynku do budynku piwnicami, to słyszało się śpiew i modlitwy we wszystkich budynkach.
Mówię o tym dlatego, bo Krasińskiego 16, 18 to były bloki, jak się mówiło, socjalistyczne. Mieszkał tam Gomułka. To były czerwone bloki, ale również słyszało się modlitwy ludzi. Jak trwoga, to do Boga.

  • Nie chodził pan na msze?

[Uczestniczyłem w nich jako ministrant]. […]

  • Ludzie często przystępowali do komunii świętej?

Przystępowali.

  • Skąd ksiądz brał opłatki?

Dzieliło się na małe kawałki.

  • Na jak małe?

Mały komunikant dzieliło się na cztery części. Zresztą różnie bywało w różnych okresach. Przy barykadzie, o której wspominałem, było główne wejście do burzowca, do kanału. Stąd przejścia kanałami ze starego Miasta na Żoliborz odbywały się koło głównej barykady, gdzie było wyjście. Na początku Powstania któryś z kanalarzy, jak myśmy ich nazywali, przyniósł komunikanty od sióstr sakramentek z Nowego Miasta. Ksiądz miał, nie wiem dokładnie skąd, ale miał.

  • Jak była msza święta, to pan się przebierał, żeby służyć do mszy świętej? Jak to się odbywało? Msza była godzinna? Było kazanie?

Nie, kazania nie było najczęściej. To była normalna msza święta, gdzie ksiądz ubierał się, zakładał albę, ornat. Nie miałem komży, o ile pamiętam. Ksiądz ubrany był w szaty liturgiczne do odprawiania mszy świętej. O ile pamiętam, był tylko jeden biało-złoty ornat, który potem składałem do plecaka.

  • Pan był jedynym ministrantem?

Tak. Byłem jedynym ministrantem.

  • W szpitalach powstańczych też były msze święte dla rannych?

Tak, też były.

  • Ksiądz był wzywany do namaszczenia?

Nie.

  • Pan już z nim nie chodził.

Nie. Nie sądzę, żeby ksiądz chodził. Rannych było tak dużo. Czynił to prawdopodobnie w szpitalach, ale sądzę, że na pozycjach raczej nie, jednak był ostrzał. Natomiast w szpitalu tak. Z tym, ze szpital stale zmieniał miejsce położenia, dlatego że byli szpiedzy, którzy donosili, gdzie, co się odbywa i szpitale były również bombardowane przez Niemców, tak że przenosili się z miejsca na miejsce, szpital nie był w tym samym miejscu.

  • Gdzie ksiądz miał swoją kwaterę?

Nie wiem. Przychodził do klatki C i wołał: „Jurek!”. Ale skąd przychodził nie wiem, nigdy nie byłem u niego w domu.
  • Czym się pan zajmował po południu?

W pierwszym okresie Powstania, w pierwszym miesiącu, byłem do dyspozycji komendy zgrupowania, jak trzeba było gdzieś pójść jako łącznik. Natomiast w drugiej połowie, jak były zrzuty z kukuruźników, to jako stały obowiązek, chodziliśmy do kotłowni przy ulicy Suzina 3 przy kinie, gdzie leżała góra kul, naboi. Trzeba było każda kulę wziąć do ręki i obejrzeć, bo były zrzuty nie na spadochronach. Kukuruźnik leciał bardzo nisko i zrzucał, więc broń trzeba było przejrzeć, to już robili starsi koledzy, natomiast do naszych obowiązków należało sprawdzenie, czy kula ma zachowany kształt. Wiadomo, że jakby zablokowała, to już wtedy broń byłaby do wyrzucenia. Nawet pod koniec Powstania nie było za dużo tej broni, cały czas było .

  • Nie chciał mieć pan na przykład „Błyskawicy”, pójść na barykadę?

Chęci były, ale miałem wtedy dwanaście lat. Zresztą, jak czytamy, taki był rozkaz komendanta „Szarych Szeregów”, żeby dzieci bezpośrednio w walkę nie angażować.

  • Ale opaskę pan nosił?

Tak, opaskę nosiłem.

  • Przez ile godzin popołudniu pan to robił?

Często do wieczora, aż się wszystko zrobiło, do następnego zrzutu.

  • Gdzie pan wracał na noc?

Wracałem do domu, do piwnicy klatki C. Piwnica się przekształcała w dom. Poza tym trzeba było zdobyć jakieś jedzenie, był głód. Możliwości właściwie były dwie. Jedna była taka, że za domem, gdzie już byli Niemcy, były działki, na których jeszcze można było znaleźć na przykład dynię, bo kartofle już przedtem wybrali. Natomiast jako ciekawostka, na Marymoncie była duża olejarnia, której pilnowali Węgrzy, którzy w czasie Powstania byli po stronie niemieckiej. Ale przymykali oczy jak myśmy szli, puszczali nas, udawali, że nie widzą i myśmy olej stamtąd zabierali. To był tłuszcz, na którym ewentualnie tę dynię się smażyło. W jakimś sensie do obowiązków należało również zdobywanie czegoś do jedzenia.

  • Z kim się pan przyjaźnił w czasie Powstania?

O przyjaźni trudno mówić. Jeszcze z czasów okupacji z „Szarych Szeregów” znałem Tymoteusza Duchowskiego. Miło mi się zrobiło, jak zobaczyłem go w harcerskim plutonie 227. Ponieważ to był starszy kolega, a ja byłem smarkaczem, to starałem się kręcić się przy tym plutonie, nadawało to powagi. To nie były czasy, żeby się z kimś przyjaźnić, nie myślało się o przyjaźni, myślało się o tym, żeby to wszystko jakoś przeżyć.

  • Mama była cały czas w piwnicy?

Mama i młodszy brat cały czas tam byli.

  • Nie miała jakichś pretensji do pana, nie robiła wyrzutów?

W czasie Powstania już nie. Była już taka atmosfera, że to było wiadomo. Na pewno się denerwowała, na pewno się martwiła, na pewno czekała, kiedy wrócę do tej piwnicy, ale już nie miała nic przeciwko temu.

  • Jaki był pana najgorszy moment w Powstaniu Warszawskim? Z czym źle panu się kojarzy Powstanie?

Najgorszy moment to był moment wyjścia, moment zakończenia Powstania, sam fakt, że Powstanie upadło. Drugi moment, to jak wychodziliśmy z piwnicy, leżały niesprzątnięte trupy naszych kolegów. Wiadomo było, że do innych klatek schodowych wchodzili Ukraińcy, którzy najpierw rzucali granaty, a dopiero potem mówili: „Wyjść”. W piwnicach były jednak głównie kobiety i dzieci. Matka rozchorowała się, miała bardzo wysoką gorączkę. Potem okazało się, że był to dur brzuszny. Jednak trzeba było dojść do Pruszkowa, gdzie był obóz przesiedleńczy. [Siedzieliśmy] na betonie trzy albo cztery doby praktycznie bez jedzenia ani bez picia, nic nie było. Potem, wsadzili nas do wagonu towarowego i wywieźli, wyrzucili nas koło Jędrzejowa, po prostu gdzieś na polu. Ten okres wyjścia z Powstania, obóz w Pruszkowie, załamani, że to wszystko jednak [upadło]. Mieliśmy nadzieję, że może Rosjanie wejdą. Na Żoliborzu Powstanie skończyło się, padło 30 września, czyli dzień, dwa przed kapitulacją zupełną. To był okres zupełnego załamania. -->

  • Koledzy, których trupy leżały na podwórku, zostali zabici już po kapitulacji?

Nie.

  • Po prostu już nie było czasu, żeby ich pochować?

To było w trakcie, kiedy Niemcy wchodzili. Ten budynek miał kształt kwadratu, w środku [był] pusty plac. Jeszcze na tym podwórku było drewniane przedszkole, gdzie jeszcze kilku broniło się, tak że przez okno ich trupy też było widać. W czasie powstania często się widziało zwłoki. Natomiast tutaj w połączeniu z załamaniem, że to się wszystko jednak zawaliło, że Powstanie upada, trupy kolegów, wszystko razem robiło bardzo przygnębiające wrażenie, tym bardziej, ze przecież myśmy nie wiedzieli, dokąd właściwie nas prowadzą, gonią. Dochodziły różne wieści, co się działo na Woli, gdzie padło Powstanie, gdzie właściwie wszystkich rozstrzeliwali. Atmosfera była paskudna.

  • Pan nie chodził z księdzem na pogrzeby?

Nie.

  • Gdzie został pan przewieziony z Pruszkowa?

Z Pruszkowa przewieźli nas w okolice Jędrzejowa, gdzie nas wyrzucili. Potem przyjechaliśmy do Częstochowy, gdzie czekaliśmy na wyzwolenie Warszawy. Pod koniec stycznia już byłem w Warszawie, piwnice się spaliły, mieszkanie na trzecim piętrze ocalało, ale zajął je ktoś inny. Był taki zwyczaj, że wieszało się kartki. Zostawiłem kartkę, że jesteśmy w Częstochowie. Później znalazłem kartkę, że ojciec jest w Mińsku Mazowieckim. W ten sposób się znaleźliśmy.

  • Koledzy, którzy wprowadzili pana do konspiracji, przeżyli Powstanie?

Nie wiem, co się z nimi stało. Wiem, że Danek Mickiewicz był ranny, i to paskudnie, bo był ranny w twarz, wyrwało mu kawał policzka, ale przeżył Powstanie. Natomiast zupełnie nie wiem, co się stało z Kazikiem Łubińskim, bo nie spotykaliśmy się w czasie Powstania, tak że nie wiem, gdzie zastało go Powstanie, w Warszawie czy poza Warszawą, bo to był okres wakacji. Nie widziałem się z nim.

  • Skąd pseudonim „Niewiniątko”?

Wyglądałem bardzo dziecięco. Nawet kiedy skończyłem studia jednym z moich kłopotów było, że jedyny we Władysławowie pan doktor, a wygląda na piętnastolatka, szesnastolatka. Jako dwunastolatek wyglądałem jak chłopczyk sześcioletni, siedmioletni, taki aniołek. Ktoś powiedział: „Niewiniątko”. I już tak zostało.

  • Gdyby pan miał znowu dwanaście lat, poszedłby pan do Powstania Warszawskiego?

Oczywiście. Nad tym się nikt nie zastanawiał. To było coś zupełnie naturalnego. Trzeba wziąć pod uwagę, że w tym wieku nikt o politycznym aspekcie przecież nie myślał. Nikt nie myślał o tym, czy będą Rosjanie, czy będzie zachód. Była okupacja, był okupant niemiecki, chodziło o wolność i wszystko.




Gdynia, 21 czerwca 2007 roku
Rozmowę prowadziła Małgorzata Brama
Jerzy Filikowski Pseudonim: „Niewiniątko” Stopień: łącznik Formacja: Szare Szeregi Dzielnica: Żoliborz Zobacz biogram

Zobacz także

Nasz newsletter