Jan Sibiga „Biały”
Nazywam się Jan Sibiga.
- Proszę powiedzieć, co pan robił przed 1 września 1939 roku?
Zdawałem egzamin do Gimnazjum imienia Władysława IV na Pradze i byłem uczniem.
Mój ojciec był zecerem, pracował w Państwowej Wytwórni Papierów Wartościowych. Moja mama była przy mężu. Rodzice mieli siedmioro dzieci.
- Jak zapamiętał pan wybuch wojny?
[Pamiętam] po prostu pierwsze komunikaty i ogłaszanie alarmów; potem te nieliczne dni, bo na apel pułkownika Umiastowskiego moi rodzice z częścią mojego rodzeństwa (nie wszyscy, bo część była zmobilizowana) udali się w kierunku wskazanym, czyli na wschód, na Garwolin. Perypetie z tym związane. Bombardowanie przeżyte zresztą w Warszawie, bombardowanie w czasie naszej ewakuacji i potem krótki pobyt u krewnych mojej bratowej w Łaskarzewie. Kilkudniowa walka o Łaskarzew, wkroczenie Niemców, zabranie mężczyzn, spalenie całego Łaskarzewa, domu, w którym przebywaliśmy, i dalej wędrówka do okolicznych wsi. Oczekiwanie na dalszy rozwój wypadków, nadzieja i wiara w to, że jednak nie przegramy tej wojny, wiara w sojuszników. We wsi, w której przebywaliśmy, [widziałem] wycofujące się oddziały w rozproszeniu. Wizyta przodownika czy jakiegoś oficera policji granatowej i pierwsza wiadomość, że wkroczyli sowieci i dalej oczekiwanie na dalszy ciąg. W momencie jak przyszła wiadomość, że Warszawa skapitulowała, nie pamiętam dokładnie daty, ale w październiku jeszcze wyruszyliśmy w kierunku domu, nie wiedząc, czy ostał się, czy nie. Nawet jeszcze kursowała ciuchcia z Karczewa. Dojechaliśmy ciuchcią, częściowo piechotą i zastaliśmy dom ocalały. Mieliśmy gdzie mieszkać. Zamieszkaliśmy tam nie na całą okupację, bo potem jeszcze zmienialiśmy mieszkanie. Całą okupację przeżyliśmy w Warszawie.
Na początku mieszkałem na ulicy Głuchej, na Kamionku w Warszawie, do około roku 1943. Ojciec dostał przydział (mieszkanie na ulicy Grzybowskiej) z Wytwórni Papierów Wartościowych, w której był w dalszym ciągu zatrudniony w czasie okupacji. Zresztą ja byłem tam zatrudniony jako zecer praktykant, dla ausweisu. Mieliśmy tam również jakieś oparcie, można było zupę wynieść ze stołówki, stamtąd przynieść do domu, a to już był czas głodu, już jedzenia nie wystarczało dla wszystkich. Zresztą w tej wytwórni – nie byłem świadomy, później się dowiedziałem – działało zorganizowane podziemie polskie. Między innymi bywało, że czytywaliśmy gazetki podziemne w tej zecerni. Zresztą jak dowiedziałem się już po wojnie, ta organizacja podziemia bardzo była tam rozwinięta. Zaufany
Treuhänder niemiecki nazwiskiem Szwedke, którego uważaliśmy go za bardzo niebezpiecznego i folksdojcza, a okazało się potem, że był w konspiracji i działał. Też dopiero po wojnie dowiedziałem się o tym, że była akcja kolportażu banknotów emisyjnych. Po prostu drukowane w konspiracji szły jako makulatura na przemiał i wymieniane na emisyjne banknoty. Tak dotrwałem do Powstania. Z tym że zamieszkaliśmy na ulicy Grzybowskiej potem, pod numerem 7, tak jak mam odnotowane. Tam właśnie zastał mnie wybuch Powstania.
- Pan zaraz po rozpoczęciu okupacji zaczął pracować w Wytwórni Papierów Wartościowych?
Nie, chyba w 1943, może 1942 roku, dokładnie nie wiem. Dwa albo trzy lata tam pracowałem.
- Od kiedy uczestniczył pan w konspiracji?
Nie, nie uczestniczyłem.
W ogóle.
- W jaki sposób się pan stykał z konspiracją? Wspomniał pan, że nie wiedząc, zupełnie nieświadomie pan się stykał.
Tak, tak, na każdym kroku. Wiadomo było – przecież całe otoczenie miało oczywiście jakiś kontakt. Byłem wtedy jeszcze młodzieńcem, już może nie dzieckiem, ale młodzieńcem. W każdym razie moje otoczenie zachowywało swoje więzi raczej w dyskrecji.
- Jak pamięta pan wybuch Powstania?
Przed Powstaniem byłem świadkiem… Uczęszczałem też na tajne komplety nauczania w Gimnazjum Władysława IV, trzy klasy skończyłem w tym gimnazjum. Byliśmy świadkami właśnie popłochu i ucieczki Niemców. Przez ulicę Grochowską przewalały się tłumy w nieładzie, wycofujące się oddziały. W samo Powstanie moi rodzice wyszli z domu rano w poszukiwaniu żywności, zaopatrzenia, w pobliżu Warszawy i nie wrócili do wybuchu Powstania. Zostałem sam z jedną siostrą, Manuelą, która zresztą też była uczestnikiem Powstania w tym samym oddziale. Dołączyła do tego oddziału, do którego ja zostałem przyjęty. Pierwsze odgłosy strzelaniny miały miejsce jeszcze przed godziną „W” i były słyszalne właśnie od strony placu Napoleona. Wyglądaliśmy, co się dzieje, zresztą wszyscy mieszkańcy, ja ze swoją siostrą Manuelą. Przez Grzybowską przebiegł pierwszy oddział Powstańców pod dowództwem podchorążego „Rewla” i do nich przystałem. Przyjęli mnie i od razu wręczyli skrzynkę amunicji i jako amunicyjny do erkaemu (ręcznego karabinu maszynowego) targałem tą skrzynkę.
- Czy pańscy rodzice wrócili do domu, do Warszawy?
Nie, dopiero spotkaliśmy się po wojnie.
- W jakiej dzielnicy Warszawy i w którym oddziale pan służył?
W oddziale, do którego zostałem przyjęty. Z tym że ten oddział był niewielki, zresztą wywodzący się z Narodowych Sił Zbrojnych. Kolejno z tym oddziałem braliśmy udział właśnie w rozbrojeniu posterunku policji. Witani byliśmy entuzjastycznie przez ludność, całowano nas, wystawiono jedzenie. Entuzjazm był powszechny. Potem przegrupowani zostaliśmy przez ulicę Szpitalną, zajęliśmy lombard i wzięliśmy udział w zdobywaniu Poczty Głównej na placu Napoleona. Z tym że cały wieczór i noc zeszła nam właściwie tylko na ostrzeliwaniu bunkra z erkaemu. Czynił to właśnie celowniczy, pseudonim „Zuchwały”. Zresztą chyba bardzo skutecznie ostrzeliwał, bo prawdopodobnie były tam jakieś straty.
Z nastaniem ranka szykowaliśmy się, nie wiedzieliśmy jeszcze, jakie rozkazy dostaniemy i w jaki rejon idziemy. Jeszcze na ulicy Szpitalnej (co prawda nie wzięliśmy w tym udziału) jechały trzy czołgi i tylko dwa z nich wyjechały. Byłem świadkiem, jak przez okno lombardu chłopcy obrzucili butelkami zapalającymi i tylko dwa czołgi wyjechały. Po odjeździe tych czołgów (już nie pamiętam, czy w tym miejscu) po raz pierwszy ze wzruszeniem zobaczyliśmy biało-czerwoną flagę na gmachu PKO na Świętokrzyskiej. Tak że po raz pierwszy właśnie od czasów przedwojennych.
- Pański oddział wchodził w skład Zgrupowania „Chrobry II”?
„Chrobry II”. On zresztą jeszcze nie był właściwie w tej chwili zewidencjonowany. Pod dowództwem podchorążego „Rewla” działaliśmy z erkaemem, czeską zbrojówką i przegrupowaliśmy się z lombardu do Prudentialu na placu Napoleona i stamtąd w dalszym ciągu atakowaliśmy Pocztę Główną. Zdobył ją Batalion „Kiliński”, zresztą Niemcy tam poddali się w końcu i triumfowaliśmy pierwsze zwycięstwo. Triumfowaliśmy, autentycznie triumfowaliśmy. Po zdobyciu Poczty Głównej pierwszy raut, jaki się odbył, był w kawiarni „Maksyma” w Prudentialu, też pełnej entuzjazmu i śpiewów partyzanckich, tych które zresztą krążyły jeszcze przed Powstaniem po Warszawie. Po Prudentialu przeszliśmy tym oddziałem na ulicę Leszno. Nie wiem, dokładnie nie powiem w jakim składzie, na pewno się zmieniał. W każdym razie dowódcą był podchorąży „Rewel”.
Z Leszna podjęty został, nie wiem z jakiej inicjatywy, atak na obóz na Gęsiej. Ten atak był bardzo krótki, bo to chyba było 3 a raczej 4 sierpnia. Na Lesznie jedną dobę chyba zabawiliśmy i tam „Rewel” zgodził się na to, żeby wziąć udział w ataku na „Gęsiówkę”. Ten atak trwał bardzo krótko. Myśmy przez mury getta wdarli się i w ciągu kilku godzin daleko nie uszliśmy, trzy trupy. „Rewel” miał przestrzeloną muszkę od pistoletu, po prostu jakiś snajper wcelowywał się. I dostaliśmy rozkaz wycofania się. Stamtąd już przyszliśmy poprzez dawne magazyny NSZ-u, z których ta „czeska zbrojówka”, erkaem pochodził.
Doszliśmy do domu towarowego na ulicy Żelaznej róg Chmielnej. Tam właściwie już został ustanowiony regularny oddział: kompania „Warszawianka” Narodowych Sił Zbrojnych. Tam trwaliśmy właściwie aż do końca Powstania. Dowódcą był kapitan „Zawadzki”, to pseudonim. Znalazłem się w II plutonie tej kompanii pod dowództwem podporucznika „Mścisława”, w drużynie „Rewla” w dalszym ciągu. Właściwie tam to już były stacjonarne pozycje. Właściwie tylko kierowane były poszczególne grupy na zewnątrz, do działań bojowych, a ja w dalszym ciągu [byłem] właśnie jako amunicyjny. Dyżury z reguły na pierwszym piętrze domu kolejowego. Okna wychodziły na dawniejszy Dworzec Główny, a na południe okna wychodziły na plac Starynkiewicza. Tam zresztą przy tym erkaemie niejednokrotnie trzymałem wartę z zadaniem obserwowania i oddziaływania. Co prawda tam oddziaływania to nie było, bo nawet jeżeli się pokazał na placu Starynkiewicza – pamiętam, że się pokazał tam samochód – to zanim zdążyłem erkaem uruchomić, to on już był poza zasięgiem. Tam właściwie stanowiska były bardzo pozycyjne. Kierowano tylko poszczególne grupy do jakichś akcji. Takiej akcji między innymi, jak próba przebicia się oddziałów ze Starówki do Śródmieścia i właśnie cała załoga erkaemu wyznaczona została inna niż „Zuchwały” i ja. Wszyscy polegli, cała trzyosobowa obsługa poległa chyba na Krochmalnej. Ten erkaem potem odzyskaliśmy. Ja sam właściwie to wysyłany byłem do „Haberbuscha” na Grzybowską, po żywność, zaopatrzenie z magazynów „Haberbuscha”. Tam było niebezpiecznie nawet, bo Niemcy byli.
Po zdobyciu południowej strony Alej Jerozolimskich, w którym brał udział też przez pewien czas rotmistrz „Pilecki”, znana postać historyczna, który należał do kompanii „Warszawianka”. Wtedy to nie spotkałem albo nie rozpoznałem, zresztą byłem smarkacz wtedy, siedemnaście lat miałem, tak że nie… Z akcji, w której brałem udział, to było jak obsadzony zostałem w gmachu wodociągów i kanalizacji na ulicy Nowogrodzkiej. Tam nasza kompania obsadzała przez pewien czas. Między innymi właśnie byłem jako załoga.
Któregoś dnia, pamiętam że właśnie w nocy, jak zmieniałem poprzednika, to mi pokazywał, gdzie można spodziewać się Niemców. Wymierzony miałem karabin, bo z karabinem tylko tam byłem. Jak nastał świt, to okazało się, że tam krzak wina rósł, a nie był to otwór, przez który… Ale następnego dnia już niestety nie było tak spokojnie, to było chyba 12 sierpnia. Niemcy czy rosyjskie oddziały RONA przepuściły atak z czołgów. Tak jak wspominali moi koledzy… Jedni mówili, że tam sześciu nas było, ja zapamiętałem, że pięciu, ktoś inny mówił, że siedmiu nas było. Zostaliśmy rozstawieni po gmachu dyrekcji wodociągów i kanalizacji. Mnie zostawił podchorąży „Rewel” na stanowisku i zostałem sam. Rozpętała się nawała ognia, waliło się wszystko. Zostałem zresztą ranny wtedy, zalany krwią i myślałem, że to już ostatnie moje chwile, ale nie zapomniano o mnie. Widać było, że nie było szans utrzymania tej pozycji, „Rewel” ściągnął nas i wycofał. Potem czekaliśmy jeszcze na porucznika „Mścisława”, przybiegł tam. Potem była próba jeszcze ponownego ataku, ale obrzuceni zostaliśmy granatami. Tak że nastąpiło wycofanie na pocztę dworcową, po przeciwnej stronie Alej Jerozolimskich i tam oczekiwaliśmy na dalszy rozwój wypadków. Ja z karabinem, to jedyna broń, którą wtedy miałem i ze zgiełkiem dochodzącym z drugiej strony Alej, bo tam Niemcy wyrzucali ludność i mordowali. Były przeżycia o tyle jak pamiętam, że co robić, jeżeli [Niemcy wyjdą] z tarczą ludzką. Rozkaz brzmiał: „Strzelać”. Miałem w oczach rodziców.
A potem to były jeszcze zrzuty, podejmowanie zrzutów. Z akcji to już nie pamiętam, już chyba żadnej, ciągle były pozycyjne walki. Tak że dopiero we wrześniu, prawdopodobnie około 10 września, został zmontowany oddział właśnie pod dowództwem porucznika „Mścisława”. Już po upadku Powiśla ten oddział został skierowany do obrony, do wsparcia walk przy Nowym Świecie. Zostaliśmy zakwaterowani na Brackiej 18, 20, 22 i tam też się toczyły właściwie tylko pozycyjne walki. Oczywiście były i straty. Właściwie wtedy nie brałem udziału w samych walkach, tylko po prostu wartownicze różne funkcje mi przydzielano. Z tamtego czasu mam tylko wspomnienie, że po zdobyciu przez wojska radzieckie Pragi, nastąpiło znaczne zelżenie, jeśli chodzi o akcje ze strony Niemców, ostrzału artyleryjskiego i bombardowania. Samoloty niemieckie to właściwie prawie że zniknęły. Tak że o tyle było łagodniej. To jest wszystko.
Na Brackiej wizytował nas generał „Bór” Komorowski, w każdym razie widziałem go i tam zastała nas wiadomość o rozmowach kapitulacyjnych i o kapitulacji. Potem powrót do Domu Kolejowego i z Domu Kolejowego wymarsz na Chłodną, Wolską, składanie broni na placu Kercelego i [wyjście] poprzez Ożarów. Ludność wystawiała kosze z żywnością, te pomidory były rarytasem, nieznany był przez większość Powstania. W czasie Powstania przecież był głód. W Domu Kolejowym skierowano nas po chyba piętnastu jeńców niemieckich i tam używaliśmy ich do robót ziemnych przy barykadach na Żelaznej. Między innymi znalazł się tam
Treuhänder z Wytwórni Papierów Wartościowych, Karening. Pamiętam, że mój ojciec dobrze się o nim wyrażał. Tak że krzywdy takiej ci jeńcy to nie mieli. Jedli to samo co my, a my jedliśmy i psa. Po kapitulacji nastąpiła reorganizacja.
- Czy kompania „Warszawianka” stacjonowała przez cały czas w Domu Kolejowym?
Cały czas.
- Jak zapamiętał pan żołnierzy niemieckich wziętych do niewoli albo tych, których spotkał pan w walce?
Oni krzywdy tam nie mieli. Natomiast z tym Kareningiem to nawet próbowałem rozmawiać, ale mój niemiecki też nie był na tyle dobry, żeby… Ale tam nikt ich nie krzywdził. Tylko że byli strachliwi, jak właśnie przy ostrzeliwaniu, to tak pod łóżka ciągnęło. Byli przestraszeni, ale nikt krzywdy im nigdy nie zrobił.
- Czy zetknął się pan z jakimiś zbrodniami wojennymi w czasie Powstania?
Nie. W czasie Powstania nie miałem z tym kontaktu.
- Jak przyjmowała państwa walkę ludność cywilna?
Początkowo z entuzjazmem, a potem z rozgoryczeniem. Przecież ci ludzie, ta ludność cywilna była pozbawiona środków żywności, wody i bez przerwy narażona przecież na ostrzeliwanie i bez przerwy… Pamiętam z kompanii „Warszawianka”, Powstaniec „Stef” wyszedł na przepustkę, już nie pamiętam, w okolicach dworca towarowego. Wrócił z tej przepustki, poległa cała rodzina. Ale to nie było mordowanie bezbronnych.
- A czy w czasie Powstania miał pan kontakt z osobami innych narodowości, na przykład Żydami?
Nie.
- Z żołnierzami formacji wschodnich miał pan kontakt?
Nie.
- Jak wyglądało pana życie codzienne w czasie Powstania? Na przykład kwestia ubrania. Miał pan cały czas to samo ubranie?
Pamiętam, że miałem hełm strażacki. Z ubioru pamiętam, że z Grzybowskiej ściągnąłem potem oficerki szwagra… Oczywiście potem, jak do niewoli poszedłem, to Niemcy zabrali. Ale nie pamiętam swojego stroju.
- Mówił pan, że na początku nie było problemów z jedzeniem, bo było duże zaopatrzenie ze składu „Haberbuscha”.
Tak, potem już była właśnie ta kasza tylko, bardzo proste jedzenie, a potem był głód.
- Jak wyglądała kwestia higieny? Mieli państwo dostęp do wody?
W oddziale mieliśmy wodę, ale ludność cierpiała na niedostatek. W kolejce musieli… Oddziały wojskowe organizowały wodę, oczywiście w nadmiarze jej nie było. Przecież z Powstania wychodziliśmy zawszeni.
- Czy miał pan okazję zetknąć się jeszcze ze swoją siostrą?
Nie, żadnego kontaktu.
- Ani z rodzicami, ani z rodzeństwem?
To znaczy z siostrą, która zresztą poszła razem ze mną do niewoli i w jednym obozie przecież byliśmy.
- Często się pan z nią spotykał w czasie Powstania?
Byliśmy w jednej piwnicy niemalże. Tak że to…
W tym samym plutonie.
- Jaka atmosfera panowała w pańskim oddziale?
Można powiedzieć, że braterstwo. Pamiętam, jak padło Powiśle, to była świadomość, że nie ujdziemy z życiem i nikt nie kwękał, o ucieczce w ogóle nie było mowy, ale nikt nie narzekał. Już nie pamiętam, czy to właśnie „Zuchwały”, czy nie, wyciągnął zdjęcie jakiejś dziewczyny i powiedział: „No, nie zobaczymy się już”. Ale to nie tragicznie…
- Tak bardziej humorystycznie. Czy zaprzyjaźnił się z kimś pan podczas Powstania?
Trudno to nazwać przyjaźnią, to były kontakty po prostu z najbliższymi wiekiem. Pseudonim „Kruk” był w moim wieku. Pamiętam, że potem w obozie trzymaliśmy się razem. Nie mieliśmy przecież czym się okryć, tak że na jednej pryczy sypialiśmy. Z tym że trudno to nazwać przyjaźnią, ale zresztą potem ona się bardzo rozluźniła i mało tego, zresztą jak potem sam powiedział mi po kilku latach, po długich latach (nie utrzymywaliśmy kontaktu, zresztą w ogóle nie próbowaliśmy nawiązywać kontaktów między sobą z uwagi na to, że byliśmy „zaplutymi karłami reakcji”) powiedział mi, że był sekretarzem partii w hucie „Warszawa”. Natomiast te przyjaźnie to właśnie już po Powstaniu pozawiązywały się. Przyjeżdżał tutaj z Londynu „Ćwierć Febel”, miał pseudonim. Bardzo przyjaźnimy się z „Sękiem” Rutkowskim, ale to już po Powstaniu. Poza tym zresztą [przyjaźń] była też mimo różnicy wieku, mało tego – i pozycji, on był podchorąży, a ja byłem taki [szeregowiec]…
- Czy podczas Powstania w pana otoczeniu uczestniczono w jakiś sposób w życiu religijnym?
Tak, były msze, do komunii przystępowaliśmy. Pamiętam, że świętowałem 15 sierpnia. Przecież był kapelan, mieliśmy kapelana, nawet już w tej chwili z pamięci nie odtworzę, jak on się nazywał. Zresztą i po wojnie utrzymywał kontakt z kombatantami. Tak, jak najbardziej, spowiedź i ja też do spowiedzi przystępowałem.
- Czy podczas Powstania czytał pan jakąś podziemną prasę, słuchał radia, były jakieś koncerty może?
Koncerty? Nie pamiętam, żebym brał udział i był na jakichś koncertach. Natomiast prasa jak najbardziej, już legalna. Radia też nie pamiętam… Już nie pamiętam, jak było z odbiorem wiadomości radiowych.
- Jakie to były tytuły prasowe?
Te znane najbardziej, „Biuletyn Informacyjny”, innych [tytułów] nie pamiętam.
- Czy zdarzało się panom dyskutować na temat artykułów tam przeczytanych?
Nie, wtedy nie było dyskusji, to znaczy dyskusja była o tym, że trochę zostawieni zostaliśmy sami sobie. Ale to dyskusja też była w każdym razie, jak na pewno była obawa przed wojskami radzieckimi. Co będzie, jak… Ale nie doczekaliśmy się ich.
- Jakie było pańskie najgorsze wspomnienie z Powstania?
Nie wiem, tutaj trudno… W jakich kategoriach to traktować? Najgorsze było poczucie klęski, poczucie bezradności i świadomość, że giną ludzie, giną niewinni ludzie, nawet którzy z walką nie mają nic wspólnego. Mało tego, wszędzie naokoło przecież były dzieci, starcy. Pamiętam, że też właśnie po ogłoszeniu kapitulacji szedłem z siostrą na ulicę Grzybowską, żeby zaopatrzyć się w jakiś ekwipunek i na ulicy Twardej chyba, to był wieczór, pamiętam widok obłąkanej kobiety i jej śpiew. To wywoływało reakcje psychiczne.
- A jakie było pańskie najlepsze wspomnienie?
Najlepsze to właśnie w „Maksymie”. Mało tego, nawet przed tym pamiętam, właśnie na… Już nie pamiętam na jakiej to ulicy było, entuzjazm i ludzie mnie całują. Dziewczyna [biegnie] i całuje mnie.
- Co najbardziej utrwaliło się panu w pamięci?
Na pewno to pierwsze zwycięstwo. Na pewno te chwile, kiedy myślałem, że nie wyjdę stamtąd, w gmachu wodociągów.
- Co działo się z panem od momentu zakończenia Powstania do maja 1945 roku?
Z Ożarowa był transport do Lamsdorfu, do stalagu. W tym stalagu [byłem] chyba do listopada. Głód, apele męczące, zimno i beznadziejnie. Chyba pierwsze informacje, jakie udało się właśnie z Lamsdorfu do rodziny wysłać, ale do rodziny to… pamiętam, stryja miałem w Żyrardowie i brata w niewoli i właśnie przez niego, też w obozie jenieckim był. W lutym… jeszcze wcześniej siostrę zabrali z Lamsdorfu, rozdzielały nas tylko druty. Tak że miałem z nią w Lamsdorfie kontakt głosowy rzecz jasna. […] Któregoś dnia jak rozmawiałem z nią, rzuciła mi kromkę chleba przez druty i uciekła. To było chyba przeżycie zapamiętane na całe życie.
- Jak odbyło się pańskie wyzwolenie?
Do następnego stalagu, do Mühlbergu, potem do Hartmannsdorfu i praca w zbrojeniowych Wanderer-Werke w Chemnitz. Po zbombardowaniu Chemnitz i potem po ewakuacji, kiedy już zbliżał się koniec III Rzeszy, ewakuowano nas. W Sudetach próbowałem nieudanej ucieczki, ale już żadnej represji nie było… Potem wylądowaliśmy w końcu… Drugi raz próbowałem ucieczki już po stronie czeskiej. Odtransportowano mnie do obozu, była mowa o tym, że to karny obóz, ale to w porównaniu z poprzednimi obozami raczej wyglądało na sanatorium. Już nie pamiętam miejscowości, to jest w rejonie wówczas nazwy Kaden i Salz, niemieckie nazwy. Rolnicza miejscowość. W każdym razie tam głodu nie było. To znaczy trzeba było organizować co prawda… to był obóz jeńców radzieckich. Tam nas trzech Polaków się znalazło z mojego obozu. Tam potrafili doskonale kraść, tak że jeżeli szli do roboty, a to rolnicza miejscowość, to łatwo było wygrzebać i kartofle, i inne produkty.
Tam 8 maja wywieszono białe flagi, zniknęli zupełnie nasi nadzorcy. Wyszliśmy na miasto i najpierw wylądowaliśmy w jakichś magazynach. Pamiętam, że zaopatrzenie tam było i wódka. Pamiętam, że stamtąd wsiadłem na rower i tylko słyszałem krzyk Niemca, że: „To mój rower!”, ale pojechałem. Potem z jednym rosyjskim jeńcem zaczęliśmy wędrować w kierunku domu. Posterunki radzieckie nas dwukrotnie zatrzymywały, rower zabrali i piechotą po różnych perypetiach dotarliśmy do miejscowości, która się nazywa Rakovnik. Tam kursowała już łączność kolejowa. Wsiedliśmy i pociągiem dojechaliśmy do Pragi czeskiej, poprzez Pragę czeską do Krakowa, z Krakowa do Katowic. Jeszcze wcześniej w Chemnitz dostaliśmy z Międzynarodowego Czerwonego Krzyża mundury wojskowe z trójkątem jenieckim wymalowanym i w tych mundurach wracaliśmy do Warszawy. O tych „zaplutych karłach reakcji” [słyszałem]. W pociągu poprosiłem swojego kolegę, brał udział zresztą też ze mną w Powstaniu, w jednym oddziale byliśmy, w „Warszawiance”, nie pamiętam nawet jego nazwiska… Wyrzuciłem jeniecką marynarkę, a w cywilnej dotarłem do Warszawy.
Odnalazłem rodziców i powoli się odnajdywaliśmy. Mało tego, tak pomyślnie i szczęśliwie, że nikogo z dziewięciorga naszej rodziny nie zało. Siostra Manuela została na Zachodzie, żyje jeszcze, a ja tutaj po prostu rozpocząłem dalsze kontynuowanie nauki. Skończyłem szkołę, zacząłem pracować jako robotnik, jako wartownik w Wytwórni Papierów Wartościowych. Mało tego, tam prawie nie zginąłem. Przy zarzucaniu karabinu na plecy zerwała się taśma i karabin wypalił. Zostawił szramę na plecach. W strzępy poszła marynarka. Potem pracowałem w Bibliotece Narodowej, potem w Ministerstwie Gospodarki Komunalnej, studiowałem. Nie miałem kwalifikacji politycznych, to usiłowałem jakieś zawodowe zdobyć. Ukończyłem wydział prawa na Uniwersytecie Warszawskim, zrobiłem potem doktorat na Politechnice Warszawskiej na Wydziale Inżynierii Sanitarnej i Wodnej.
- Czy był pan w jakiś sposób represjonowany po wojnie?
Nie, represji jako takich nie [odczułem]. Natomiast byłem po prostu źle widziany i mało tego, pamiętam, że w Ministerstwie Gospodarki Komunalnej (ale to są lata pięćdziesiąte), sekretarz partii kiedyś zaprosił mnie do siebie i pytał się o Armię Krajową. Nie mówiłem o NSZ-cie rzecz jasna, tylko Armia Krajowa. „Wiem, że byliście tylko szeregowcem”. Tak że niemalże, że: „Wybaczamy”. To trudno nazwać represją, ale upokorzenie.
- Czy chciałby pan powiedzieć na temat Powstania coś, czego jeszcze pańskim zdaniem nikt nie powiedział?
Nie. Tyle mówiono o Powstaniu, że chyba wszystkie wersje… Byli i przeciwnicy Powstania, i zwolennicy Powstania…
Warszawa, 20 kwietnia 2010 roku
Rozmowę prowadził Michał Studniarek