Jadwiga Prochownik
Urodziłam się jako Jadwiga Kumuniecka w Żywcu. Teraz się nazywam Jadwiga Prochownik. [W czasie Powstania nosiłam nazwisko] Sobczak, po pierwszym mężu. Urodziłam się w 1913 roku. W czasie Powstania byłam na Mokotowie, na ulicy Odyńca.
- Proszę opowiedzieć o swoim domu rodzinnym.
Urodziłam się w Żywcu, tam gdzie robili dobre piwo w 1913 roku. Mój ojciec był robotnikiem, budował mieszkania. Mama była w domu, zmarła, jak miałam chyba trzynaście lat, nie pamiętam. Dostała zapalenia płuc. Był taki zwyczaj, że do chorego przychodzili i różaniec odmawiali i mama też poszła do sąsiadki na różaniec, ale było bardzo zimno, bo była zima i przeziębiła się. Jak wróciła do domu, dostała temperatury i zmarła.
Mam rodzeństwo – najstarszy brat Karol Kumuniecki, był dużo starszy ode mnie, był w wojsku. Drugi brat – Michał Kumuniecki, a trzeci brat, już najmłodszy, był Jan Kumuniecki i ja ostatnia. Brat najstarszy był w wojsku i jak wojna wybuchła, był dowódcą pułku w Brodnicy w randze pułkownika. Michał był inżynierem architektem i został powołany do wojska w 1939 roku, dostał się do Rosji i zginął w Katyniu. Są dokumenty na to. Karol Komuniecki był pułkownikiem, był w Brodnicy, jak wojna wybuchła, potem był w szpitalu w Łodzi. Później go przenieśli do Warszawy jako pułkownika to miał… W każdym razie chodziło o to, że jakieś przecieki były. Był w Warszawie w Szpitalu Ujazdowskim. Potem trafił do Oświęcimia i został stracony, bo wyszło na jaw, że on był działaczem na terenie Oświęcimia. Było tam jakieś zgrupowanie, które w tym czasie też walczyło w Oświęcimiu i to wyszło na jaw, i jego zastrzelili w 1943 roku.
- Co się działo z najmłodszym bratem, z Janem?
Janek uciekł z Żywca. Dopiero się dowiedziałam po wojnie, że był ranny pod Tobrukiem. Z Gazety Krakowskiej [się dowiedziałam], kolega kierownik przyniósł gazetę i mówi: „Ma pani wiadomość o bracie”, bo nie miałam żadnych wiadomości o bracie, nie miałam kontaktu z nim. Było napisane, że właśnie Jan Kumuniecki i kapitan Klisz mieli wypadek pod Tobrukiem, najechali na minę i zostali ranni. I on później wrócił do Polski. Janek wrócił do Żywca, ale to już po wojnie.
- Gdzie pani chodziła do szkoły?
W Żywcu chodziłam do szkoły powszechnej, do siódmej klasy, tak jak wszyscy. Potem wyjechałam do Warszawy, bratowa mnie zabrała, bo byłam tylko sama z ojcem, nie bardzo miałam opiekę. I chodziłam, nie pamiętam, do szkoły przygotowawczej. Miałam niski poziom [nauki], jak to w Żywcu. Potem chodziłam do szkoły, zdawałam tam maturę. Maturę zdawałam… Chodziłam w Warszawie do szkoły, potem przenieśliśmy się na Śląsk i na Śląsku chodziłam do gimnazjum. Brat został przeniesiony służbowo na Śląsk już jako pułkownik. Chodziłam do szkoły w Tarnowskich Górach i tam zdawałam maturę. Po zdaniu matury brat został delegowany z Tarnowskich Gór na Pomorze do Brodnicy i wyjechałam. Trochę mieszkałam w Żywcu, potem pojechałam do Warszawy, do młodszego brata Michała Kumunieckiego.
- Gdzie pani mieszkała w Warszawie?
Mieszkałam [u brata] na Odyńca i wyszłam za mąż.
- Kiedy pani wyszła za mąż, przed wojną jeszcze?
Wyszłam za mąż w …
- Jak wybuchła wojna, to była już pani mężatką?
Jak wojna wybuchła, to byłam w Warszawie z Michałem już jako mężatka. Michał mieszkał w Warszawie, był architektem.
- Jak się nazywał pani mąż?
Mój małżonek nazywał się Roman Sobczak. [To był] pierwszy mąż.
- Czy pamięta pani 1 września 1939 roku?
Pamiętam, bo było wezwanie Starzyńskiego, żeby mężczyźni zgłosili się do kopania rowów, i mąż poszedł kopać rowy. Potem go długi czas nie było, dopiero wrócił w październiku 1939 roku. Nie wiedziałam, co się z nim dzieje. Byłam sama z dzieckiem. Jeszcze był u mnie jego brat najmłodszy z Bydgoszczy i matka przyjechała z Bydgoszczy po niego i go zabrała. Nie mieliśmy wiadomości o Romanie, bo on się gdzieś zawieruszył, ale wrócił do Polski. Był w Warszawie razem z nami.
- Czy pani w tym czasie pracowała?
Pracowałam w PKO. Jak się urodził [nasz syn], to mąż dostał podwyżkę. Skończył Politechnikę Warszawską i budowali tamy pod Warszawą. Dostał podwyżkę i wtedy kupiliśmy radio Philipsa na raty, [które] kosztowało trzysta ileś złotych, dużo pieniędzy. Potem spłacałam to, już jak mąż był w Oświęcimiu. Napisałam do Oświęcimia, podałam numer męża, żeby się zgłosili, bo ja jestem bez pracy, i przestali mnie nachodzić.
- Mąż wrócił w październiku 1939 roku?
Wrócił na Odyńca, mieliśmy mieszkanko, co prawda małe, ale pokój z kuchnią. Kuchnia była wyposażona, bo wtedy kuchnie były wyposażone, było urządzenie całe, bo to było mieszkanie trzypokojowe, podzielone. Brat zajął dwa mieszkania – jedno trzypokojowe i trzypokojowe całe. Dla mnie, byłam jeszcze wtedy panną, to pokój z kuchnią [dostałam]. Potem wybuchła wojna. Brat się dostał do Rosji, [był] uwięziony i zginął w Katyniu. Żeśmy się o tym nic nie dowiedzieli. Pierwszy [brat] w Oświęcimiu został rozstrzelany w 1943 roku, Michał zginął w Katyniu, a Janek wrócił do Polski i zamieszkał w Żywcu, ale już jako inwalida.
- Wróćmy do czasów okupacji. Jak wyglądało państwa życie w czasie okupacji? Pracowała pani?
Jak mąż wrócił, pracował w firmie budowlanej i zmusił mnie, żebym się zwolniła z PKO, bo jego dochody były takie, że mógł mnie utrzymać. Potem to się zmieniło, firma została rozwiązana, bo [ona] między innymi budowała Gdynię, on budował tamy pod Warszawą, zapomniałam. To wszystko się skończyło i on został bez pracy.
- Z czego się państwo utrzymywaliście?
Utrzymywaliśmy się trochę z RGO. Byłam bez pracy, mąż był bez pracy. Mąż trochę szklił okna, bo wypadały, i tak żeśmy jakoś klepali biedę. W 1939 roku, jak wojna się skończyła… […] Jak mąż przestał pracować, to robił coś tam dorywczo, był mechanikiem. Zawsze się jakaś robota złapała. Trudno, ale jakoś żeśmy egzystowali. Ja byłam bez pracy, bo mąż powiedział, że nie muszę pracować, bo on zarobi na mnie. Potem jego też zwolnili.
- Kiedy mąż trafił do Oświęcimia?
Była jakaś wsypa. Mieszkałam na Odyńca i tam było dużo młodzieży, która była zaangażowana. Na drugim piętrze była moja bratowa, lekarz Kumuniecka i córka, Hanna Kumuniecka, i ona była też zaangażowana w konspiracji, był mój mąż, był syn mojej przyjaciółki, która mieszkała u mnie (to była bratowa mojej bratowej, Żebrowska), on też zginął w Katyniu. Zbyszek zginął w kanałach, miał pseudonim „Jasieńczuk”. [Żebrowski] – był zaangażowany w działalność. Była masa kolegów, oni się zbierali bardzo często w naszym mieszkaniu i radzili. Zawsze Andrzeja wyrzucali z pokoju, żeby nie podsłuchiwał.
Andrzej to syn mój, miał sześć czy siedem lat, jak wojna wybuchła. [Andrzej] był zawsze obrażony, że go wyrzucają z pokoju, a oni tam przynosili broń i w pokoju rozkładali, i przekazywali. Jak Powstanie wybuchło, to byli też u mnie. Nawet w kuchni robiłam grochówkę, żeby coś zjedli przed [akcją].
- Mówiła pani, że mąż był w Oświęcimiu. Kiedy trafił do Oświęcimia?
W 1981 czy coś takiego.
- Nie, to tak nie może być. Czy w czasie Powstania mąż był, czy nie było męża?
Już go nie było. Mąż został aresztowany, zabrali go z domu. W domu mieszkali tacy państwo, co mieli dwóch synów. Jeden syn był zaangażowany też w konspiracji i zabrali tego syna, a drugi uciekł przez drzwi do sąsiadki i ukrył się, i także się uratował. Starszy zginął w Oświęcimiu razem z moim mężem. Ojciec też był aresztowany.
Nie, ojciec tego chłopca. Oni się nazywali… przypomnę sobie, Modzelewscy, zdaje się. Tak że ten jeden syn się uratował, a drugi syn został aresztowany i ojciec. Ojciec i syn trafili do Oświęcimia, a żona była chora na oczy, była w szpitalu i potem ją zwolnili, ja kontakt straciłam.
- Czyli jak mąż trafił do Oświęcimia, to w pani domu w dalszym ciągu były te spotkania, tak?
Tak.
- Ludzi zaangażowanych w konspirację, w walkę?
Tak. Nie pracowałam w konspiracji, bo mąż mówił, że kobiety nie powinny się angażować do takiej pracy, wystarczy, jak mężczyźni [będą się angażować]. Mężczyźni się angażowali i poginęli wszyscy.
- Jak pani pamięta wybuch Powstania?
Byłam na Odyńca, męża nie było, chyba jeszcze nie wrócił z wędrówki – nie pamiętam, byłam z dzieckiem i ze służącą. Powstanie wybuchło. Wiem, że były kłopoty z jedzeniem, ale jakośmy sobie dawali radę. Były pola agrykolskie, to służąca szła i zawsze jakiejś marchewki, włoszczyzny przyniosła i jakośmy sobie tą biedę… Potem mąż wrócił. Też nie było dobrze. Miałam trochę zapasów jedzenia…
- Ale w czasie Powstania już męża nie było przecież, bo mąż był wcześniej zabrany do Oświęcimia?
Mąż poszedł do Oświęcimia w 1980 roku, to już jego z domu zabrali.
- Powstanie było w 1944 roku, w sierpniu. W którym roku męża zabrali do Oświęcimia?
Jak Niemcy weszli, to już nie był 1944 rok, to było później.
- Wojna się zaczęła w 1939, a Powstanie Warszawskie wybuchło w 1944…
Jak Powstanie Warszawskie było, tośmy byli w Warszawie. Mąż też był w Warszawie – chyba. W każdym razie mąż mówił… On wynajmował pokój koło placu Zbawiciela z kolegą mieszkał i mówił – pojedziesz tam i tam będzie bezpieczniej. Wcale nie było bezpieczniej, bo tam się ten dom zwalił i nas zasypał, a ja potem wróciłam na Odyńca, jak już Niemcy byli.
- Czyli w czasie Powstania pani była przez jakiś czas na placu Zbawiciela?
W czasie Powstania byłam na Mokotowie, koło placu Zbawiciela, jak jest Politechnika. Właśnie tam, gdzie Politechnika była, on wynajmował pokój, z kolegą mieszkał w czasie Powstania, w czasie nauki. Mieszkałam tam w czasie Powstania, bo mąż mówił: „Na Odyńca jest niebezpiecznie, bo to jest dom narożny, to już Polacy chcieli zamieszkać, bo to taki dom wolnostojący na Odyńca”. Po drugiej stronie był park Dreszera, to mąż mówi: „Idź do Żebrowskiego i u niego mieszkaj”. Pojechałam do Żebrowskiego i tam nas Powstanie zastało i tam przeżyłam całe Powstanie. Potem [mąż] po Powstaniu, już w październiku, nie wiem kiedy, wrócił do domu, gdzieś tam wywieźli, później miał kłopoty, jak to były te czasy. Wrócił do domu i mieszkaliśmy już na Odyńca. Mąż nie pracował.
- Co pani pamięta z Powstania?
Jak Powstanie wybuchło, mieszkałam na parterze. Od razu jak Powstanie wybuchło, to wyleciały okna i zabrałam swoje manatki i zeszłam do pralni. Na dole była pralnia i tam mieszkałam. Mieszkała tam też moja kuzynka, która z Łodzi przyjechała z synem, mieszkała u bratowej, u Komunickiej, a potem się wprowadziła do mnie. [Na drugim] piętrze [mieszkała] młoda kobieta i był u niej Mario – Francuz, który przyjeżdżał i się opiekował nią, a mąż był w terenie, nie wiadomo gdzie. Ona przyszła do mnie na dół i zamieszkała u mnie. Byłam ja, Żebrowska, Stenia z Mariem i dwie kuzynki mojej bratowej. Mieszkały chyba na Krasińskiego i przyjechały, dom był zamknięty i przyszły do nas. I one też zamieszkały u nas. Nas było kupa ludzi. Miałam trochę prowiantu: ryżu, różnej kaszy i gotowałam obiady. Nawet gotowałam trochę dla żołnierzy, dopóki była woda, bo potem wody nie było, to się przestało [gotować]. Dopóki miałam trochę jedzenia, to gotowałam dla żołnierzy też trochę: ryżu, kaszy, grochu, fasoli, takich różnych. Mąż był bardzo zaradny i jak już się zanosiło na wojnę, to poszliśmy do sklepu i kupiliśmy dużo prowiantu, bo on przecież przeżył wojnę w Niemczech, to wiedział, jak to wszystko wygląda. Mówił: „Trzeba zapasy zrobić, za to, co mamy trochę pieniędzy, kup jedzenie, żeby było”. No to kupiliśmy: fasoli, grochu, kaszy, nie pamiętam, co tam jeszcze [było], i potem to gotowałam dla żołnierzy, dopóki była woda, a potem woda się skończyła, bo wyłączyli wodociągi, i już nie mogłam gotować.
To co miałam, to gotowałam. Był już wrzesień i w październiku nas wyrzucili. Niemcy przyszli i wyrzucili nas z domu. Jak wyszliśmy z domu, to nas wyrzucili na teren… koło nas. Mieszkałam na Odyńca… to był teren polski. Mnóstwo ludzi powyrzucali z domów i myśmy wszyscy mieszkali, koczowaliśmy… Kiedyś z bratową byłam u chorej [kobiety] w Imielinie, Grabowie (bratowa była lekarzem), ona miała poronienie, ktoś przyszedł, prosił, żeby pani doktor przyszła i zobaczyła, co tam się dzieje. Poszłyśmy do Imielina czy Grabowa. Niemcy nas pędzili.
- Mówi pani o okresie po Powstaniu?
W czasie Powstania.
- Niemcy was wypędzili z Warszawy, tak?
Wypędzili nas z Warszawy i szliśmy na Mokotów. Szliśmy długi czas po różnych ulicach. Mieszkałam długi czas koło placu Dreszera. Przyszliśmy na Mokotów dalej i na Mokotowie było zbiorowisko, mnóstwo ludzi było, okropnie dużo ludzi było. Nie mieliśmy nic do jedzenia, bo przecież to, co było w domu, to się wzięło i trochę wody się po drodze napiło. Przeszliśmy na ulicę Wesołą [???]. Wesoła ulica łączyła się z Mokotowem. Ulicą Wesołą szliśmy koło kościoła, dalej. Potem była rzeczka i szłam z bratową do chorej. Nie wiem, czy to był Imielin, czy Grabów, w każdym razie w tym terenie się znalazłam.
Przeszłyśmy przez rzeczkę na drugą stronę i były wały i trafiłyśmy na Niemców. Niemcy tam obozowali i oni mieli ustawione armaty, które biły na Mokotów. W Imielinie czy Grabowie żeśmy się zatrzymały i przenocowały, nawet dostałyśmy kawy i chleba. Niemcy rozdawali mieszkańcom [prowiant] i nam też dali kawy i chleba. Przenocowałyśmy tam i stamtąd rano… Nas było dużo osób: Janka z matką, Francuz z [sąsiadką], było nas na Mokotowie masę osób. One miały trochę pieniędzy i [Mario] wynajął furmankę i pojechałyśmy… Nie pamiętam, jak się nazywa ta miejscowość, kolejka jechała tam z Warszawy. Myśmy tam poszły i się zatrzymałyśmy. Nasza znajoma była tam na urlopie z córeczką (sąsiadka, która mieszkała u nas) myśmy się do niej zgłosiły, to było koło Piaseczna, u niej żeśmy się zatrzymały, ona miała pokój z kuchnią. Mieszkała z córeczką, z synem i ze służącą. Nie było żadnego pomieszczenia, żeby… myśmy były: ja, Roma, dwie dziewczyny, Stenia Prachińska z Mariem, nas było mnóstwo osób. Gospodarz nam dał dwa [snopy] słomy na górce i na tej słomie żeśmy spały kilka dni. Potem się znalazł Prachiński, zabrał Stenię. Z Warszawy się dowiedzieli, że w Piasecznie jest dużo Polaków i potem Janka z matką znalazły swojego znajomego, który ich też zabrał do Piaseczna. Myśmy zostały z bratową i babcią staruszką, dziewięćdziesięcioletnią i z małym Andrzejkiem.
Potem pojechałyśmy pod Warszawę, tam był prowizoryczny szpital dla Powstańców, nie pamiętam, jak się nazywał. Zostawiliśmy babcię. Bratowa była niezadowolona, bo one spały na werandzie, było ich dziewięć, zdaje się, osób, ciężko chorych i z bratową… dalej jako lekarz pracowała. W ogóle dzielna dziewczyna, wynosiła chorych, rannych na wóz i transportowała pod Warszawę. Myśmy zostawili babcię i pojechaliśmy do Skierniewic. W Skierniewicach Roma miała jakąś krewną. W Skierniewicach zatrzymałyśmy się… ona był ciężko chora (ta jej kuzynka), ale nie było wyjścia [trzeba było gdzieś mieszkać]. Ona mieszkała w przybudówce i w kuchence myśmy się zatrzymały. Rano przyszli gestapowcy i mnie zaaresztowali. Zabrali mnie, dziecko zostawili. Były podstawione wozy i wywieźli mnie do Byczek pod Skierniewicami. Byłam tam dwa i pół miesiąca chyba, a dziecko było z Romą w Skierniewicach.
- Co się z panią działo w Byczkach?
Kopałyśmy rowy, kopałyśmy kartofle. Były tylko głębie po kartoflach, nie było już kartofli. Tylko resztki kartofli kopałyśmy. Gotowali nam jakieś zupy. Rano dostawałyśmy kawałek chleba i kawę, na obiad jakąś zupę. Miałyśmy dyżury do sprzątania, bo były dwa pokoje. W jednym pokoju mieszkały kobiety (było nas czternaście osób), a w drugim pokoju mieszkali mężczyźni i wśród tych mężczyzn był jeden, który miał przestrzelone nogi, ropiały mu te nogi i on chorował. Miałam dyżur i miałam posprzątać to mieszkanie, przyszedł Niemiec i pyta się: „No co jest?”. – „Nic. Dwa kubły gówien wyrzuciłam. On ma chyba tyfus”. Oni się strasznie bali chorych. Przyszedł lekarz domowy, miejscowy i pyta się: „Co tu się dzieje?”. – „Co się ma dziać, proszę pana? Tu jest chory, chyba ma tyfus, bo wylałam dwa kubły gówien dzisiaj w nocy. On jest ciężko chory. Wszyscy się zarazimy, wszyscy poumieramy!”. I potem mnie wezwali, jak była odprawa, kazali mi chorego zapakować na wóz i wywieźć do miasta, do szpitala. Pojechałam z nim i tak się uratowałam. On miał tam rodzinę, to pojechał do rodziny, a ja do kuzynki, Andrzejek był z nią. Rano znów przyszli Niemcy, znów mnie aresztowali, ale miałam zwolnienie z obozu i pokazałam zwolnienie, że byłam w obozie w Byczkach i mam zwolnienie, jadę do domu. Oni mnie puścili i z Andrzejkiem pojechałam do kuzynki i u niej się zatrzymałam. Ona miała pokój z przedpokojem z kuchenką i dwoje dzieci, matkę i jeszcze ja przyjechałam z Romą i z dzieckiem. Jakoś żeśmy przenocowały. Przyszli żołnierze i nas wyswobodzili.
- Ale jacy żołnierze? Rosjanie?
Rosjanie przyjechali. Nawet u niej na podłodze spali. Przywieźli kawałek słoniny, mięsa i kazali gosposi, żeby coś ugotowała. Ona mówi: „Co mam ugotować?”. Mówię: „Kartofle pani da, obiorę kartofle, kartofle ugotujemy, słoniny pani pokroi”. Nakroiła słoniny w rondelku, te kartofle oni sobie polewali i jedli i popijali wódką. Mieszkali u nas kilka dni i wyjechali na front. Zostałam z dzieckiem, a Roma pojechała do Krakowa, bo miała przyjaciół w Krakowie. Jej mąż był kapitanem wojskowym. Pojechała do Łodzi, żeby odebrać mieszkanie, żeby się przeprowadzić, ale mieszkanie… Pojechałam z nią do Łodzi, weszłyśmy do jej mieszkania, wyszedł żołnierz: „Co panie tutaj robią?”. Ona powiedziała: „Przyszłam do swojego mieszkania”. – „Do jakiego mieszkania? Tu nie ma żadnego mieszkania. Tu jest wojskowe więzienie”. – „Jakie więzienie? Tu jest moje mieszkanie!”. Wyrzucili nas na podwórko. Ona poszła. Miała taką kobietę, która u niej sprzątała w czasie, jak pracowała w Łodzi, była nauczycielką. Ona mieszkała z córką i [Roma] się do niej wprowadziła. To było mieszkanie dwupokojowe. Wprowadziłam się razem z [Romą] i tam żeśmy zamieszkały. Stamtąd potem wyjechałam do Warszawy.
- Który to był rok, jak pani wróciła do Warszawy?
Do Warszawy wróciłam chyba w 1947 roku, bo byłam w Łodzi, przez cały czas pracowałam.
- Mówimy o okresie, jak wojna się skończyła.
Tak, wojna się skończyła.
- W 1947 wróciła pani do Warszawy?
Chyba w 1946 przyjechałam. Mieszkania nie było, mieszkanie było zburzone. Ze „Społem” dostałam razem z koleżanką pokój. Ona była repatriantką, mieszkała z synem i z matką, i z nią razem dostałyśmy na Krasińskiego przydział na pokój, mieszkanie dwupokojowe. Zajęłam jeden pokój, ona zajęła drugi pokój z kuchnią. Nie było łazienki, tylko była ubikacja w korytarzu i miałyśmy możliwość korzystać z ubikacji. Mieszkałam z Janką Nowicką przez kilka lat. Potem ona umarła na zawał i zostałam z dzieckiem i ze starą babcią. Pochowałam babcię.
Pracowałam już w „Społem”, miałam bardzo niskie zarobki, ale miałam już jakieś zaczepienie. Jak wyjechałam z Warszawy z mieszkania w, którym mieszkaliśmy, to dostałam jakieś przez znajomość z biura (inżynier Orłow, który był z Warszawy) i dostałam pracę w PKS-ie i jakoś przetrwałam. Z PKS-em wróciłam do Warszawy. Nawet potem dostałam mieszkanie. […] Nie było umywalki, nic, tylko się przynosiło wody troszkę i w misce się myło. Jakoś żeśmy przeżyły. Dobrze, że żeśmy miały kąt. Janka zmarła. Została babcia z Leszkiem. Pochowałam ją. […]
- Gdzie pani dostała mieszkanie?
Na Krasickiego. Potem wyszłam za mąż za Prochownika, on trochę pracował, ja pracowałam, pomagałam babci, opiekowałam się Leszkiem [synem Janki], do tej pory się opiekuję. Leszek jest moim drugim synem. Babcia umarła, pochowaliśmy babcię. Tragiczne historie. Leszek do tej pory mieszka w Warszawie w tym mieszkaniu. Dostał potem przydział na drugi pokój [w którym ja mieszkałam] i mieszka na Krasińskiego. Ożenił się i utrzymuje ze mną rodzinne kontakty. On jest moim drugim synkiem, bardzo serdecznie z sobą jesteśmy.
- Czy jeszcze by pani chciała coś dodać od siebie dotyczącego Powstania?
W czasie Powstania gotowałyśmy zupy dla Powstańców wtedy, kiedy mieliśmy z czego. Mario szedł, zawsze jakiejś marchewki przyniósł czy jakiejś kapusty, bo sady były. Zawsze gotowałam dla żołnierzy, dopóki była woda… Potem się skończyło Powstanie. Dostałam w Łodzi przydział na mieszkanie wspólne z Janką Nowicką. Miałyśmy pokój i kuchnię…
- Syn pani gdzie chodził do szkoły?
Andrzej chodził do szkoły w Warszawie. Przez pewien czas był u Kazi Kumunieckiej, jak nie miałam mieszkania i mieszkałam w Łodzi… […]
Warszawa, dnia 11 lipca 2011 roku
Rozmowę prowadziła Barbara Pieniężna