Alina Odrowąż-Pieniążek „Miła”
Alina Odrowąż-Pieniążkowa. W czasie Powstania nosiłam nazwisko Alina Karpowicz, Zgrupowanie „Gurt”, pseudonim „Miła”. Urodzona 22 października 1922 roku.
- W jakim domu pani się urodziła i kim byli pani rodzice?
Miałam bardzo kochających rodziców, długo ich miałam. Mieszkałam cały czas z nimi w Warszawie na ulicy Chopina pod [numerem] szóstym. Mój ojciec umarł tuż przed wojną, matka dopiero kilkanaście lat po nim, dokładnie daty w tym momencie nie mogę sobie przypomnieć.
- Gdzie pracował pani ojciec?
Mój ojciec miał swoje własne biuro dostaw jakichś materiałów specjalnych do cukrowni. W każdym razie był u siebie w domu zawsze, nigdy poza dom to biuro nie wychodziło.
- Kiedy pani zaczęła chodzić do szkoły i gdzie?
Zaczęłam chodzić do szkoły Cecylii Plater-Zyberk, czyli Platerówny, do trzeciej klasy gimnazjalnej, co wtedy się nazywało pierwsza klasą, bo to akurat wtedy zaszła zmiana w tym systemie. Zdałam maturę w 1939 roku. Miałam wtedy lat osiemnaście.
- Jak pani zapamiętała 1 września 1939 roku?
Pierwszego września byłam z rodzicami poza Warszawą, dlatego nie mogliśmy się już dostać. Wojsko zabrało nam samochód i szofera, nie mogliśmy się już dostać do Warszawy, byliśmy cały czas w Świdrze pod Warszawą. Wobec tego zdecydowaliśmy, mieliśmy rodzinę na Wołyniu, pojechać do tej rodziny. Rodzice wynajęli furmankę, tą furmanką nocami jechaliśmy, bo w dzień było wielkie bombardowanie, nie można było się w ogóle ruszać po polskich drogach. Dojechaliśmy, spotkali nas nasi sprzymierzeńcy Rosjanie.
- Dokąd żeście dotarli na Wołyniu?
Do Równego.
- Jaki to był miesiąc, czy to jeszcze był wrzesień?
To był 17 września. Wkroczyliśmy bardzo zmęczeni tą podróżą. Zajechaliśmy do jednej z cukrowni. Ponieważ mój ojciec miał z cukrowniami do czynienia, przyjęli nas bardzo gościnnie, ale jednocześnie w tym czasie wkroczyli bolszewicy, bo tak ich wtedy się nazywało, nie Sowieci jeszcze. Musieliśmy siedzieć jakiś czas.
- Nie byliście państwo przez bolszewików w żaden sposób nękani?
Nie byliśmy. Byliśmy tylko od czasu do czasu kontrolowani, to znaczy rodzice, bo mną się w ogóle nikt nie zajmował i nie przejmował, ale jakoś byli grzeczni. Rodzice świetnie znali język rosyjski, jakoś sobie z nimi radzili. Jak Niemcy zajęli Warszawę i ogłosili koniec wojny, rodzice zdecydowali wracać do Warszawy. Wróciliśmy furmankami, w taki czy inny sposób, przeprawiliśmy się na drugą stronę.
- Czy to był jeszcze 1939 rok?
To był 1939 rok.
To był listopad. Potem wróciliśmy do Warszawy, którą zastaliśmy w opłakanym stanie. Nasze mieszkanie było zrabowane, ale istniało, nie było zniszczone.
- Ponieważ pani zdała maturę, wróciła do Warszawy, to co się z panią dalej działo, zaczęła pani pracować, czy uczyła się pani dalej?
Uczyłam się dalej, ale też pracowałam. Żeby Niemcy mnie nie wywieźli, trzeba było mieć jakieś papiery, gdzieś być zapisaną.
W biurze znajomych, którzy mieli jakieś austriackie kontakty i dlatego mogli mnie zarejestrować u siebie, ale nie musiałam tam nawet chodzić.
- Oficjalnie pani pracowała.
Uczyłam się przede wszystkim języków w dalszym ciągu.
- Czy na jakichś kompletach tajnych pani się uczyła?
Prywatnie.
- Jakich języków się pani uczyła?
W dalszym ciągu polerowałam francuski, który znałam dobrze, angielskiego się uczyłam i niemieckiego.
- Kiedy pani się zetknęła z konspiracją?
W 1942 roku moja przyjaciółka zaczęła coś nabąkiwać dyskretnie o tym, że może by się przydało. Siedziałam cicho, ale zaczęłam się tym interesować, zaczęłam potem z jednym moim zaprzyjaźnionym znajomym na ten temat rozmawiać. Do tego doszło, że on mnie wprowadził.
- Może pani powiedzieć nazwisko tego znajomego?
Nie mogę. Zresztą on nie żyje, ale wprowadzili mnie w to pierwsze kółko konspiracji.
To było pod koniec lata 1942 roku. Wpierw to były sprawy językowe właściwie, bo robiłam jakieś tłumaczenia, coś takiego, ale to mnie troszeczkę znudziło. Później poprosiłam, żeby mnie przenieśli na jakąś bardziej aktywną robotę, zostałam łączniczką.
- Mówimy o tym okresie jeszcze przed Powstaniem?
Przed Powstaniem. To już był 1943 rok, nosiłam jakąś broń czy jakieś inne rzeczy, w każdym razie już taką więcej aktywną robotę.
- Czy pani uczestniczyła w jakichś akcjach przed Powstaniem?
Nie.
- Czy pani była świadkiem w czasie okupacji jakichś drastycznych sytuacji?
Przede wszystkim byłam świadkiem bardzo przykrej akcji, mianowicie rozstrzelania grupy Polaków w Alejach Ujazdowskich.
- Gdzie pani była w tym momencie?
Byłam w Alejach Ujazdowskich, nas pędzili, nie pozwolili nam odejść, kazali patrzeć na to.
To był na pewno miesiąc dosyć jeszcze ciepły, dlatego że nie byliśmy tak ciepło poubierani. To musiała być wczesna jesień, ale dokładnie daty nie pamiętam.
1943.
- Co to była za grupa Polaków? Niemcy nic nie mówili?
Nic nie mówili, po prostu to byli ludzie [zamordowani] jako represja za zabicie Niemca. Takie rzeczy się wtedy robiło.
- Czy jeszcze zapamiętała pani jakieś fakty?
Nie, to była jedna. Zapamiętałam dużo łapanek, kiedy Niemcy zamykali ulice i łapali ludzi do ciężarówek, których potem wieźli na Pawiak, a z Pawiaka potem do Oświęcimia.
W jakiejś bramie potem schowałam się i nie byłam łapana.
- Jak pani przenosiła broń czy jakieś tajne broszury, czy miała pani sytuacje niebezpieczne?
Zawsze były niebezpieczne, bo jak szedł naprzeciwko mnie Niemiec, to mógł w każdej chwili mnie zatrzymać i rewidować, ale jakoś mnie się udało.
Porucznik „Grot”, taki miał pseudonim, nazwiska nie znam.
- Czy może pani wymienić kogoś ze swojego najbliższego otoczenia w konspiracji?
Miałam przyjaciółkę, która jest teraz w Stanach Zjednoczonych.
- Czy może pani powiedzieć jej nazwisko?
Wagner.
- Wtedy też nazywała się Wagner?
Tak, bo to było jej nazwisko.
- Czy były wcześniej jakieś przygotowania do Powstania, czy pani w nich uczestniczyła?
Było dużo przenoszenia broni, było dużo już bardziej gorączkowych przygotowań. Wiedziało się, że już coś będzie miało miejsce, był bardziej gorączkowy nastrój.
- Kiedy ten nastrój zaczął się przed Powstaniem?
Powstanie wybuchło w sierpniu, a to było wczesne lato, bo to szybko się potem potoczyło.
- Rolą pani było przenosić kolportaż i przenoszenie broni.
Tak.
- Gdzie się pani miała stawić w momencie wybuchu Powstania?
W kwaterze naszego dowództwa.
- Gdzie ta kwatera miała być?
Na szóstym piętrze mieszkania (nie pamiętam nazwy ulicy).
- Kiedy pani się stawiła w kwaterze? Czy pani dotarła?
Dotarłam, już czekały koleżanki, które miałam zaprowadzić, ale one powiedziały, że się nie ruszą, bo one mają czekać. Mówię: „Słuchajcie, teraz jest zmiana, macie iść ze mną, kwatera jest gdzie indziej teraz”. − „Nie, my tutaj mamy czekać”. − „Dobrze, to siedźcie i czekajcie, ja idę”. Już więcej ich nie zobaczyłam, potem przyszli Niemcy, a ja zeszłam na dół i potem poszłam na to nowe miejsce, które było na ulicy Chmielnej. Już cały czas byliśmy po tamtej stronie Alej Jerozolimskich.
To było 1 sierpnia.
- Co się działo z panią w czasie Powstania?
Ganiałam, jak to się mówi, jak kot z pęcherzem, bo byłam łączniczką, ciągle mnie posyłali. Posyłali mnie do jednego dowództwa, do drugiego oddziału, wszędzie ciągle z jakimiś rozkazami albo meldunkami. Potem brałam parę razy udział w akcjach, jak była jakaś potrzeba, żebym szła z nimi, bo wtedy musiałabym być tą łączniczką, która później będzie wysłana, żeby dać raport.
- Jakie to akcje były i gdzie, w których pani brała udział w czasie Powstania?
To były ulice mnie osobiście przed wojną mało znane, bo ja w tamtych stronach nie mieszkałam.
Za Chmielną jeszcze. Śliska, Pańska, jeszcze taka ulica, która szła prostopadle do Śliskiej i Pańskiej.
- Jak pani sobie radziła z przemieszczaniem się?
Ciągle na kwaterze, czasem na stole, czasem na podłodze, różnie się spało, radziłyśmy sobie, jak żeśmy mogły. Przykrą bardzo historią było, że w czasie jednej z tych akcji porucznik „Grot”, z którym byłam dość mocno zaprzyjaźniona, bo to był bardzo porządny człowiek, został ranny. Szłam tuż za nim, wstąpił na taką małą minę, na szczęście była mała, dlatego mnie to niedosięgło, ale on został ranny.
Przeżył, tylko już cały czas był ranny i już nie brał udziału [w walce].
- Czy ktoś go zastąpił w dowodzeniu oddziałem?
Ktoś go zastąpił.
- Pamięta pani, kto to był?
Jego zastępca, jak się nazywał, już nie pamiętam w tej chwili, bardzo miły człowiek.
- Jak długo była pani w Powstaniu w Warszawie?
Przez cały czas trwania Powstania, sześćdziesiąt trzy dni.
- Cały czas w tym jednym rejonie?
W tym jednym rejonie ciągle z nimi byłam.
- Czy pani miała jakąś broń?
Na początku miałam, ale potem mi zabrali, bo powiedzieli, że oni nie mają, a mnie niepotrzebna.
- Jak było z jedzeniem, z wodą?
Na początku to nas karmiły rozmaite panie, które mieszkały w kamienicach, gotowały jakieś kaszki, zupki i tak dalej. Potem już było coraz gorzej.
- Ludność cywilna wspierała państwa cały czas?
Tak. Potem ludzie jedli psy, koty, było już bardzo źle z jedzeniem.
Tak jak i inni. Co było, to się dostało, jak nie było, to się nie jadło.
- Jak wyglądało wyjście z Warszawy?
Ogłoszono kapitulację przede wszystkim. Wtedy oczywiście Niemcy zaprzestali bombardowania, strzelania, my też zaprzestaliśmy jakiejkolwiek działalności. Zostało ogłoszone, że 6 października wyjdzie jedna grupa, a 7 października już wyjdzie inna grupa, bo inaczej trudno było to razem pomieścić. Wychodziliśmy bardzo wojskowo, bardzo to było zgrane, dobrze zorganizowane.
- Czyli pani i pani grupa ujawniła się, że jesteście Powstańcami, a nie ludnością cywilną?
Jak najbardziej. Ludność cywilna poszła do Pruszkowa i została wzięta do tamtejszego obozu, wywieziona bodajże na roboty do Niemiec. Myśmy się ujawnili jako wojsko. Było kilka dni przed kapitulacją, władze polskie w Londynie wymogły w końcu na władzach angielskich i amerykańskich, zmusili po prostu aliantów, żeby Niemcy uznali nas jako kombatantów, bo inaczej myśmy byli bandytami. Jak chwytali naszych Powstańców przedtem, to Niemcy mówili: „Traktować jak bandytów”. Tymczasem po tym już uważali nas za kombatantów i to była ta ogromna różnica, bo to było życie, wtedy już żeśmy mogli to życie zachować i dlatego wyszliśmy jako żołnierze i oficerowie.
- Jeszcze wracając do Powstania, do waszej grupy… Czy na to miejsce, gdzie kwaterowaliście, były jakieś zrzuty, czy korzystaliście z tego?
Mieliśmy zrzuty jak najbardziej, mieliśmy też na naszym terenie, to było bardzo piękne. Raz były dzienne zrzuty, leciały kontenery, ale niestety wiatr był, to zwiewało gdzie indziej, nawet do nieprzyjaciela, wiele z tego nie mieliśmy, prawie nic.
Bardzo niewiele.
- A co głównie – broń, żywność?
Była broń, były pojemniki z amunicją, coś z żywności było, ale to było bardzo mało. Najgorzej to było od Rosjan, dlatego że to były kukuruźniki, zrzucały pepesze, do których nie było amunicji, nie było odpowiedniej broni. Wyszliśmy czwórkami, broń składaliśmy wszyscy w jednym miejscu, ci, którzy mieli broń. Potem już bez broni poszliśmy. Taki był koniec.
- Po wyjściu z Powstania zostaliście pociągami przewiezieni do obozu jenieckiego.
W Oberlangen. W Oberlangen byliśmy siedem miesięcy, uwolniły nas akurat wojska polskie generała Maczka.
To było 12 maja.
- Co pani robiła w tym obozie?
Przede wszystkim dawałam lekcje angielskiego koleżankom, bo wszystkie chciały, bo Anglicy przyjdą. Zupełny szał je ogarnął, że każda złapie Anglika i wyjdzie za niego za mąż. „Ucz nas angielskiego”, ja lekcja za lekcją. Jeszcze się troszkę gospodarczymi sprawami zajmowałam, dzieliłam jedzenie, w każdym razie ciągle coś było do robienia.
- Pracowała pani w obozie czy nie?
Nie pracowałam w sensie tym, że przez Niemców zmuszona do pracy, ale pracowałam z własnego wyboru.
- Co jeszcze pani robiła oprócz nauczania, dzielenia żywności?
Ciągle coś ode mnie chciano, ciągle coś robiłam, ale naprawdę byłam cały czas zajęta.
- Jaki był stosunek Niemców do państwa? Czy były jakieś drastyczne sytuacje?
Był taki kapitan, dowódca Niemiec, który na początku był bardzo ostry, gniewny i nieprzyjemny, ale komendantka się bardzo postawiła, od razu powołała się na konwencję genewską.
- Jak się komendantka nazywała?
„Nika” to był jej pseudonim, to wszystko, co wiemy. Taka starsza pani zresztą, znaczy wtedy mi się wydawała starsza, świetnie mówiła po niemiecku, bardzo z nim ostro rozmawiała. On się tak troszkę opanował, bardzo potem zmiękł. Dał nam jakiegoś tłumacza Ślązaka, bardzo śmiesznie mówił po polsku, co nas wprawiało oczywiście w wybuchy śmiechu, co jego z kolei wcale nie bawiło. Jakoś się żyło, jedzenie było bardzo słabe.
- Same sobie gotowałyście w kuchni jenieckiej?
Była kuchnia, też koleżanki pracowały i gotowały.
- Czy był jakiś szpital, była opieka lekarska?
Był jak najbardziej. Nawet były dwie dziewczyny, które urodziły.
- Obóz oswobodził generał Maczek?
Nie sam generał, ale był jakiś pułkownik.
- Proszę opowiedzieć o tym wyzwoleniu.
Był ładny dzień majowy. Coś już nam wydawało się takie dziwne, że ci najważniejsi Niemcy, gestapowcy i tak dalej wyjechali, byli tylko żołnierze, którzy pilnowali tego obozu na okrągło. Nagle widzimy, otwiera się główna brama obozu, wjeżdża jakiś żołnierz na motocyklu. Nie zauważyłyśmy. Byłam z kilkoma koleżankami, akurat sobie spacerowałam, nie zauważyłam w ogóle munduru ani nic, tylko ktoś wjeżdża na motocyklu. Na kilka metrów wjechał do środka i nagle słyszę głos po polsku: „O cholera, tyle bab”. Myśmy dosłownie zdębiały, a potem podniosłyśmy wrzask naturalnie, ale nie do niego, tylko do obozu leciałyśmy: „Słuchajcie, tu jest Polak, chodźcie szybko!”. Wtedy wszystkie wyleciały do niego, przeraziłam się, myślałam, że one go uduszą, nagle on zniknął pod górą tych dziewcząt. Potem zjechało to polskie wojsko i zaczął się jako taki ład ustalać. Przyjechał, zdaje się, pułkownik Rudnicki. Przede wszystkim ustalono nam dezynfekcję, mycie.
- Co się z panią działo dalej? Obóz został wyzwolony.
Nie wolno nam było z tego obozu się ruszać, trzeba było siedzieć na miejscu.
- Czy ktoś został w tym obozie, żeby was pilnować, w sensie wojska polskie, jakiś oddział został?
Wojska polskie, zostało angielskie też, wszystko to nas pilnowało bardzo. Kilka z nas uciekło, po prostu zdecydowałyśmy, że mamy śmiertelnie dosyć siedzenia, siedem miesięcy można było wytrzymać, jak nas Niemcy pilnowali. Jak nas mają swoi pilnować i jeszcze siedzieć, kiedy już po prostu wyżyć już było trudno w tej niby to niewoli. Zorganizowaliśmy to z pomocą jednego Polaka, wojskowego naturalnie, zdobył skądś jakąś ciężarówkę z dachem, oczywiście za obozem, myśmy się wymknęły stamtąd, było nas sześć.
- Gdzie pojechałyście tą ciężarówką?
Do Francji.
- Jak ta droga wyglądała, jechaliście przecież przez Niemcy?
Przez Niemcy, ale to ciężarówka wojskowa, [kierowca] miał papiery, to wszystko było świetnie zorganizowane.
- Przejazd przez Niemcy przeszedł dosyć szybko.
Szybko, łatwo, bezpiecznie wszystko było. Przyjechaliśmy do obozu polskiego, po polskich kobietach w Lambersart koło Lille, które czekały na jazdę do Anglii. To były kobiety, które po prostu gdzieś zostały. Skąd one się wzięły, to nie bardzo wiem, ale zdaje się, że były na robotach we Francji i zostały uwolnione, teraz czekały na jazdę do Anglii. W końcu myśmy się dostały do Anglii.
- Czyli razem z kobietami z tego obozu pojechałyście panie do Anglii?
Do Anglii.
To był jakiś czerwiec czy lipiec 1945 roku.
- Gdzie pani wylądowała w Anglii?
W Londynie, bo miałam też znajomych.
- Co pani robiła w Londynie?
Zaczęłam szukać pracy, ale bardzo szybko poznałam mojego męża i pobraliśmy się.
- Czy mąż był Polakiem, czy Anglikiem?
Mąż był Polakiem, Odrowąż-Pieniążek to już nazwisko.
Mąż był w wojsku.
- Pobraliście się państwo w 1945 roku?
Pobraliśmy się w 1946. Później został wysłany do jednostki zbrodni wojennych [??] do Niemiec, a ja pojechałam do Belgii. Pracowałam w Belgii. Jako że znałam dobrze francuski, angielski, dostałam pracę.
Pracowałam w biurze jako sekretarka. Później mąż został wysłany też do Belgii przez swojego dowódcę. Mieszkaliśmy parę lat w Belgii. Potem już miał być zdemobilizowany i wtedy został namówiony przez jego dowódcę, żeby pojechać do Kenii, pytał: „Co macie zamiar robić?”. − „Nie wiemy”, wszyscy Polacy jadą do Argentyny, przecież Argentyna nas by nie przerażała, bo tam ani opieki społecznej, ani nic takiego nie było. „Za skarby świata nie jedźcie do Argentyny, pojedźcie do Kenii”. − „Nic nie wiemy o Kenii”. − „Ale ja wiem, mam tam małą fermę, też pojadę sobie, jak przejdę na emeryturę, w ogóle to jest cudowny kraj”. Myśmy pojechali do Kenii.
- Jak nazywał się dowódca męża?
Pułkownik Somehoff.
- W którym roku pojechaliście państwo do Kenii?
Mąż pojechał w 1948, ja pojechałam w 1949. Nie żałowaliśmy ani jednego momentu, to był najcudowniejszy kraj na świecie.
- Jak długo byliście w Kenii?
Czterdzieści dziewięć lat.
Najpierw pracowałam w biurze, ale na szczęście krótko. Potem mąż mi pomógł, założyłam swoje własne biuro w domu.
Sekretarialne.
Mąż był doradcą handlowym, też dobrze się urządził. Mieliśmy piękny domek.
- Kiedy pani wróciła do kraju?
Dziesięć lat temu.
- Dlaczego pani podjęła taką decyzje?
Po pierwsze mąż umarł, jeszcze tam siedziałam parę lat po jego śmierci.
- Po śmierci męża pani jeszcze kilka lat była w Kenii, dziesięć lat temu pani wróciła prosto do kraju?
Z Kenii prosto do kraju.
Dwie córki.
Jedna jest w Kanadzie, jedna jest w Polsce.
- Po powrocie do kraju oczywiście o żadnych represjach nie było mowy.
Oczywiście.
- Jakie jest pani odczucie na temat Powstania i tego, co pani przeżyła w związku ze swoją funkcją łączniczki, jaką pani pełniła?
To jeszcze trudno powiedzieć, dlatego że jest dużo uczuć negatywnych, ale jest też ogromnie dużo uczyć pozytywnych. Nie pozwolę nigdy, póki żyję, nikomu nic złego na Powstanie powiedzieć, bo za blisko jeszcze jego żyję. To jest coś zanadto mi drogiego i bliskiego.
- Na pewno nie żałuje pani, że brała pani udział?
Absolutnie nie.
- Czy w czasie Powstania kontaktowała się pani z mamą? Bo ojciec już nie żył?
Już nie żył.
Tak. Kontaktowałam się z nią parę razy, ona była zupełnie w innej części Warszawy, u przyjaciół.
- Mama wiedziała, że pani przeżyła Powstanie?
Wiedziała.
Warszawa, 9 czerwca 2011 roku
Rozmowę prowadziła Barbara Pieniężna