Pochodzę z Wileńszczyzny. Urodziłem się w miasteczku Łużki, powiat Dzisna, województwo wileńskie. Nasze miasteczko charakteryzowało się tym, że były trzy narodowości: jedna narodowość polska, druga białoruska i trzecia żydowska. Również w tym miasteczku był kościół pod wezwaniem Świętego Archanioła Michała, zbudowany w końcu XVII wieku. Mniej więcej trzydzieści parę procent mieszkańców tego miasteczka to byli katolicy. Była również cerkiew w tym miasteczku i było około czterdziestu procent prawosławnych. Oczywiście było dużo Żydów. Mieli nawet swoją bożnicę i swoją szkołę podstawową. Atrakcją tej miejscowości była największa po Wilnie jednostka wojskowa KOP-u, na czele której stał pułkownik Stanisław [Lis], on był dowódcą. Atrakcją tej miejscowości była duża dęta orkiestra wojskowa, ona organizowała właściwie całe życie kulturalno-rozrywkowe w miasteczku. Pułkownik Stanisław Lis był dowódcą tego wszystkiego. Oprócz tego nasze miasteczko leżało w prostej linii, jakieś trzydzieści kilometrów od granicy. To była strefa nadgraniczna. Jak ktoś chciał przyjechać do miasteczka, to musiał mieć zezwolenie. Stałym bywalcem tego miasteczka był doktór Wsiewołod Szyran. On przyjeżdżał na lato, na okres czerwiec, lipiec, sierpień, wrzesień, [jego] żona była internistką ([nazywała się] Smolarska) [właściwe nazwisko Smolska – informacja na podstawie dokumentacji udostępnionej przez kuzynkę Agnieszkę Maszewską]. Udzielali bezpłatnej pomocy wszystkim, kto się zgłaszał. Okazuje się, że doktór Wsiewołod Szyran (on był chirurg z zawodu) robił bardzo skomplikowane operacje i w większości wypadków te wszystkie operacje się udawały. Do niego zjeżdżało się z całej okolicy masę ludzi. On nie żądał specjalnych opłat, kto co łaska da. Siedemnastego września, kiedy jeszcze było Wojsko Polskie, on już zorganizował całą administrację, policję z czerwonymi opaskami. Na rynku był pomnik Piłsudskiego i słup, i na [ten słup przy] pomniku Piłsudskiego wciągnął czerwony sztandar. Mówił: „O dwunastej godzinie już będą wojska radzieckie”. I rzeczywiście tak było. Cała administracja polska nie reagowała. Mówią: „Szyran jest stuknięty”. On mówił: „Coś wymyślę”. I rzeczywiście tak się stało, że o dwunastej godzinie już wojska radzieckie były w miasteczku. Kiedy w 1940 roku były pierwsze wybory do władz najwyższych Związku Radzieckiego i Białorusi, tenże Szyran został wybrany na posła do Wierchownoho Sowietskoho Sojuza i [również] został wybrany do [władz] Mińska. Kiedy pojechał na pierwsze posiedzenie w Moskwie do Wierchownoho Sowieta, ślad po nim zaginął. Zrobił swoje, co miał zrobić, i im nie był [już] potrzebny. Jego żona [Smolska] przyjechała do Polski i była lekarzem w sanatorium koło Jeleniej Góry w Cieplicach Zdroju. Nie wiem, czy jeszcze żyje, czy nie żyje.
Nas było czwórka: dzieci, ojciec i matka. Ojciec miał średnie wykształcenie, matka domowe. Natomiast rodzina matki, to jeden brat był profesorem na uniwersytecie, a drugi brat był księdzem. Ojciec miał dwie siostry i one mieszkały w Petersburgu i w czasie rewolucji zginęły. Rodzina zajmowała się rolnictwem, [miała] nieduże gospodarstwo rolne i z tego się utrzymywała.
Skończyłem szkołę podstawową, później skończyłem roczną szkołę rolniczą, po szkole rolniczej dostałem się do doświadczalnej stacji sadowniczej w Sinołęce, powiat siedlecki. Pracowałem tam, a właściciel tej stacji, doktór Władysław Filewicz był wielkim filantropem i dzięki niemu, dostałem się do średniej szkoły rolniczej w Czernichowie koło Krakowa. Najstarsza szkoła rolnicza w Polsce, która została zorganizowana w 1860 roku, jeszcze nie było żadnej. Ona przechodziła różne etapy organizacyjne. Była nazywana jako szkoła średnia, wyższa szkoła i o dziwo, że ona była cały czas czynna, nawet w okresie okupacji niemieckiej. Dyrektorem tej szkoły był Kazimierz Kopczyński. […] Szkoła [rolnicza] nadawała przed wojną uprawnienia do skróconej służby wojskowej i 10 października 1939 roku miałem już wezwanie do podchorążówki łączności w Zegrzu. To była jedyna podchorążówka w Polsce.
Pierwszego września 1939 roku byłem w Poznańskim, zwiedzaliśmy tam przodujące gospodarstwo rolne. Ponieważ wybuchła wojna, wstąpiłem do armii Poznań i brałem udział w bitwie nad Bzurą. Z 17 na 18 września w okolicach Sochaczewa dostałem się do niewoli niemieckiej. Zebrali nas do kupy i zapędzili do Płocka. Od strony Radziwia most był zerwany, trzymali nas na drewnianym moście chyba więcej jak tydzień czasu. Później jak skończyła się wojna, pod koniec wojny uformowali i pędzili nas do Prus Wschodnich na roboty. Byłem z jednym [kolegą] podporucznikiem z Wilna – Wasilewskim. Za Sierpcem, kiedy szliśmy w nocy, uciekliśmy. Później dostaliśmy się do leśniczówki. W leśniczówce byliśmy ponad trzy, cztery doby. Leśniczy był bardzo porządnym [człowiekiem], poczęstowali nas jedzeniem, spaliśmy w stodole ponad dwie doby. Oni myśleli, że myśmy poumierali, zlewali nas wodą. W końcu po odpoczynku jakimś cztero-, pięciodniowym poszliśmy do Sierpc. W Sierpcach u gospodarza na ulicy Warszawskiej, mniej więcej w środku ulicy (murowany dom był z cegły, widać było, że bogatszy gospodarz), myśmy tam się zatrzymali i byliśmy ponad dwa tygodnie. Gospodarz chciał koniecznie, żeby zostać tam na stałe, bo miał dwóch synów, poszli synowie jako ochotnicy obrony Warszawy i nie wrócili jeszcze, a wojna się zakończyła. Pomagaliśmy mu w wykopkach kartofli, później buraków cukrowych, w młóceniu. Pracowaliśmy tam. To był bardzo porządny człowiek. Nie chciał, żebyśmy wyjeżdżali. Jak już organizm dobrze się zregenerował, poczuł siłę, poszliśmy z powrotem do domu na Wileńszczyznę. Kiedy przechodziliśmy granicę w Zarębach Kościelnych koło Małkini, złapali nas Rosjanie. Rosjanie zapędzili nas do stodoły, trzymali dwa dni i później [dostaliśmy się] do Małkini. Kazali wsiadać do wagonów towarowych, mówiąc, że odwiozą nas do domu. Kto wsiadał do wagonów towarowych, to dostawał bochenek chleba. Ja do tego Wasilewskiego podporucznika mówię: „Skoro przeszliśmy tyle czasu, ja nie wsiadam”. Pójdziemy jeszcze jeden przystanek i będzie jechał pociąg Białystok-Wilno, pojedziemy do Wilna”. Ci, co powsiadali, pojechali do Rosji, a ja trafiłem na Wileńszczyznę i pracowałem.
Zatrudniłem się w urzędzie ziemskim jako agronom rejonowy i pracowałem do maja 1941 roku. Byłem u swojej matki chrzestnej (Paulskiej) i w lutym 1940 roku chciałem iść do domu. Ona mówi: „Nie chodź, wojska dużo jest na rynku, furmanek dużo”. A to był przygotowany pierwszy transport na Syberię. Zostałem wywieziony na Syberię, właściwie do Kazachstanu – Pawłodarskaja Obłaść, Baszekierskij Rejon, Kołchoz imieniem Stalina. Byłem krótko. Ponieważ już znałem rosyjski, bo byłem w1939 roku agronomem, powierzyli mnie funkcję zaopatrzeniowca. Nie było tam żadnych budynków. Myśmy mieszkali w dużych wojskowych namiotach, a stacja kolejowa była jakieś pięćdziesiąt kilometrów [dalej] i jeździłem po materiały budowlane. Zobaczyłem, pociąg stroi, parowóz z węglem działa i jedzie w kierunku zachodnim (to było mniej więcej w czerwcu 1940 roku), wskoczyłem do tego wagonu i przyjechałem aż do Swierdłowska. Dwie doby jechałem z tym węglem. Cały transport jechał z Karagandy (to jest okręg węglowy w Rosji). Przyjechałem do Swierdłowska i zatrudniłem się w restauracji jako zaopatrzeniowiec. Nawet dosyć dobrze mnie się powodziło, ale jak się dobrze powodzi, to człowiek szuka guza.
Później złapali mnie do Armii Czerwonej i byłem w Armii Czerwonej i brałem udział w obronie Orła i w obronie Moskwy. W obronie Orła to był 1941 rok, koniec września, było tam kresowiaków co najmniej jakieś dwieście tysięcy (ugrupowanie) i masa była przygotowanych, bo punktualnie o godzinie siódmej rano nad Orłem było jakieś piętnaście, dwadzieścia samolotów niemieckich, bombardowali stację kolejową, później lotnisko, magazyny. Później spuszczali się na dół, nad rzeką w krzaki i strzelali. Rosjanie wszyscy uciekali, a Polacy do magazynów i zgromadzili żywność i ubranie. I mówią: „Michał, zostajemy tu”. – „Ja nie zostaję, bo już byłem w niewoli niemieckiej, to już nie chcę być w niewoli niemieckiej drugi raz. Będą nas traktować jako komunistów albo dostaniecie w czapę”. Wyjechałem właściwie ostatnim transportem na Moskwę. Braliśmy udział w obronie Moskwy. Było tam zgrupowanie kresowiaków, ponad sto tysięcy i gremialnie wszyscy przeszli do niewoli, a ja nie przeszedłem do niewoli.
Ci, co nie przeszli do niewoli – rozbroili nas, zabrali ubrania wojskowe, dali fufajki, robocze ubranie, załadowali do towarowych wagonów i jeździliśmy ponad trzy miesiące. Nie wiedzieli co zrobić. W końcu przyjechaliśmy, koniec toru kolejowego, nie ma toru, las. Mówią, że tu będziemy budować fabrykę. Nie mamy żadnych narzędzi, nic. Staliśmy z tydzień czasu. W dzień gdzieś staliśmy na bocznicy, a w nocy nas wieźli nie wiadomo gdzie. W końcu zawieźli nas do miejscowości Niżnij Tagił pod Uralem.
Byliśmy krótko, najwyżej z miesiąc czasu, znowu załadowali nas do wagonów i zawieźli do Swierdłowska, że będziemy pracować w fabryce, ale w tej fabryce znowu byliśmy chyba (zbrojeniowa fabryka – Uralsko maszyna straicielskij zawod) z miesiąc, może dwa. Znowu załadowali i wywieźli nas do lasu Swierdłowska Obłaść, Bielembajiskij Rejon, Pasiołek Nowaja-Utka. Byłem do końca 1941 roku. Stalin wydał zarządzenie, że kto pracował w rolnictwie albo ma wykształcenie rolne, żeby zwolnić z lasu i skierować do pracy w rolnictwie. Byłem skierowany do pracy. Ponieważ była w tym czasie Białoruś, Ukraina, Litwa, Łotwa, Estonia, to wszystko już zajęte [było] przez Niemców, chodziło o to, żeby zacząć produkcję rolną. Byłem w Pasiołku Nowaja-Utka i był Stanisław Pawłowski, który był zastępcą dyrektora Puszczy Białowieskiej, był wywieziony na Syberię. Budowaliśmy cieplarnię, hodowaliśmy: ogórki, pomidory – to było nieznane. Kiedy w 1942 roku dowiedzieliśmy się o tym, że organizuje się Armia Andersa i że w Swierdłowsku jest Delegatura Rządu Londyńskiego i Delegatura Wojska Polskiego, to myśmy z Pawłowskim pojechali. Pawłowski był z całą rodziną z żoną i dwójką dzieci i załatwił wszystko. Ponieważ w Delegaturze Wojska Polskiego spotkałem kapitana, który był w Łuzkach, w naszej miejscowości w KOP-ie i znał mego ojca – on mówi: „Jesteś rozgarnięty, przyjedź do nas za tydzień i pojedziesz jako komendant. Będzie ze stu chłopaków i pojedziesz jako komendant”. Przychodzę po tygodniu do hotelu „Balszoj Urał” – siedzi [portier], który wypisywał przepustki do Delegatury Rządu i do Delegatury Wojska Polskiego. Mówię do niego, żeby wypisał do Delegatury Wojska Polskiego przepustkę, a on nic nie mówi. Myślę sobie, że głuchy jest, to głośniej krzyczę, on nic nie mówi, to ja jeszcze głośniej – on nic nie mówi. W końcu machnąłem ręką, myślę sobie, że o trzeciej godzinie będzie zmiana portiera, przyjdę piętnaście minut po trzeciej, będzie nowy portier. Przychodzę (to było mniej więcej koniec sierpnia 1942), patrzę, nowy portier siedzi, młody, inwalida wojenny. Mówię do niego, żeby wypisał przepustkę do Delegatury Wojska Polskiego, a on się obejrzał na wszystkie strony i cichutko mówi: „Nie ma tu już nikogo. Już są zerwane stosunki. Uciekaj jak najdalej, bo tu NKWD przebrani są po cywilnemu, łapią polaczków i wysyłają do batalionów karnych. Już niejednego złapali. Uciekaj jak najdalej i to szybko”. Zabrałem się i z powrotem pojechałem do Pasiołku Nowoja-Utka, gdzie mieszkałem i pracowałem jako agronom w gospodarstwie. W tym gospodarstwie byłem do końca 1943 roku.
Dalej było to, że w 1943 roku organizowało się w Sielcach nad Oką wojsko polskie, to właściwie można powiedzieć nielegalnie pojechałem do wojska polskiego. Była taka sytuacja: żeby otrzymać bilet na pociągi dalekobieżne, to trzeba było z wojenkamatu, z wojskowej organizacji, mieć zaświadczenie. W zaświadczeniu było napisane imię i nazwisko i odkąd dokąd chcę jechać. Jak było zaświadczenie, to bilet sprzedali, a w wojenkamacie nie chcieli wypisać zaświadczenia, bo pułkownik powiedział: W Pierwouralsku był wojenkamat. Jak nie podoba się w tym gospodarstwie rolnym, to damy ci jeszcze lepsze gospodarstwo, skończy się wojna i pojedziesz później do Polski, jak skończy się wojna. Bez ciebie wyzwolą Polskę. Siedź tu!”. Ponieważ lubiłem zawsze coś nowego, myślę sobie… a miałem już wtedy… karty żywnościowe tak zwane ITR-owskie (Inżynierno trudowoj Rabotnik) i miałem pobory, miałem pieniądze, to dostałem bilet kolejowy do Moskwy według zasady Bład wyszse od Sawnarkoma „łapówka ważniejsza od Urzędu Rady Ministrów”. I tak dojechałem do I Armii i byłem właśnie od początku w 3. Dywizji imienia Romualda Traugutta.
Później przeszedłem cały szlak bojowy, stałyśmy w Kiwerce. Trzy polskie dywizje, które powstały w Związku Radzieckim… Pierwsza dywizja to imienia Tadeusza Kościuszki, druga Dąbrowskiego i trzecia Romualda Traugutta – w dziewięćdziesięciu pięciu procentach składała się właśnie z chłopców, którzy zostali wywiezieni razem z rodzicami na Syberię w różne zakątki Rosji. Bo już następne dywizje (to już były następne czwarte, piąte) to już byli Polacy z Ziem Wschodnich, z Wołynia, z organizacji podziemnych, a te trzy dywizje miały tylko tych [wysiedleńców] i z tą dywizją przeszedłem [cały szlak bojowy].
Kiedy nasza dywizja stała na przyczółku warecko-magnuszewskim, dowódcą naszej kompanii był Stanisław Jonow, chłopak z Wilna, który przed wojną skończył szkolę podoficerską w Koninie. Widzimy, jak ogromnie płonie Warszawa. Miałem znajomych w dowództwie dywizji, to mówię: „Pójdziemy jako zwiad bojowy na Warkę”. W nocy z 14 na 15 sierpnia 1944 roku nasza kompania, która liczyła 128 osób w pełnym uzbrojeniu, z lewej strony nasza kompania miała armię radziecką, a z prawej strony całe dywizje. Naprzeciw nas była Warka. Byliśmy w Warce. Gdyby wtedy włączyła się nawet nasza 3. Dywizja, to byłaby zajęta Warka, a zajęcie Warki równoznacznie otwierało drogę na Skierniewice i Warszawa byłaby okrążona, a druga droga na Radom, ale nie włączyli. U nas kiedy wyczerpała się broń, to trzeba było się wycofać. Kiedy myśmy się wycofywali, już szarówka była, w nocy, to w walkach tych właśnie zginął dowódca kompanii Jonow, zginął szef kompanii Szmulewicz z Częstochowy, ośmiu żołnierzy zginęło i szesnastu żołnierzy było rannych. Byłem ranny w nogę i przebywałem w szpitalu w Garwolinie ponad sześć tygodni i później wróciłem z powrotem [do kompanii].
Nie wiem, dlaczego nie włączyła się, w każdym bądź razie informacja wojskowa prowadziła dochodzenie, że to była samowola i gdyby dowódca kompanii żył, to prawdopodobnie byłby pociągnięty do odpowiedzialności. Mówię: „Jaka samowola, jak artyleria dywizyjna waliła, strzelała. Dowódca wszystko ze wszystkimi uzgodnił”. W końcu machnęli ręką, bo dowódca kompanii zginął w tej akcji.
Byłem zastępcą dowódcy kompanii do spraw polityczno-wychowawczych.
Sześć tygodni.
Wróciłem do swojej jednostki. Dowódcą kompanii był Heischtein Abram, Żyd ze Lwowa, ale on był krótko dowódcą kompanii, ze dwa miesiące. Następny dowódca kompanii to był Klemens Rotter, bardzo ciekawa jednostka. On był jednym z najstarszych żołnierzy, urodzony 1912 roku, urodził się na Pradze, chrzczony był w kościele Świętego Floriana, a ojciec założył zakład rymarski w Mińsku i prowadził zakład. Tam była silna Polonia. Rotter skończył w Mińsku szkolę średnią, a później instytut wodno-kanalizacyjny – inżynier. Ponieważ jego ojciec utrzymywał kontakt z rodzonym bratem w Mogielnicy, to w 1932 roku bez wyroku, bez niczego, został posądzony jako szpieg i rozstrzelany. A on po tym instytucie siedem lat pracował w obozie. Budował kanał Moskwa-Wołga. Kiedy mu zaproponowali, czy chce wstąpić do wojska polskiego, on powiedział: „Chcę wstąpić”. I był w wojsku, i doszedł aż do Kołobrzegu, i stracił prawą rękę.
Następnym dowódcą kompanii był Franciszek Trzaska, podporucznik, który znowu zginął przy forsowaniu Odry i pochowany jest w Siekierkach. Bardzo dużo zginęło [żołnierzy].
Piętnastego września brałem udział w wyzwoleniu Pragi i później braliśmy udział w Powstaniu Warszawskim.
Właściwie bez specjalnych bojów. Niemcy pouciekali. Gdzieniegdzie były potyczki na bocznych ulicach. Wkroczyliśmy ulicą Grochowską, żeśmy się zatrzymali w okolicy placu Szembeka, ulica Kawcza, nocowałem dwie czy trzy noce na Grochowskiej 95 mieszkania 5 u obywatela Cyganowskiego Stanisława. Później forsowaliśmy Wisłę między mostem Poniatowskiego a Kierbedzia.
Żołnierze to byli wielcy patrioci. Szli po prostu na śmierć. Z naszej kompanii liczącej 128 osób to zostało… Już nie wiem, bo już nie brałem udziału, bo byłem w szpitalu, ale mówili, że jak zrobili w parku Skaryszewskim zbiórkę, to było dwudziestu ośmiu żołnierzy, a reszta poginęła. Między innymi zginęła Helena Junkiewicz – podporucznik, ona była dowódcą plutonu cekaemu w naszej kompanii. Bardzo dużo poginęło. To właściwie było celowe skazanie na śmierć. To była celowa polityka Stalina. Chodziło o to, żeby jak najwięcej Polaków zginęło, tych, którzy przeżyli tę gehennę w Związku Radzieckim. Po co forsować Wisłę między mostem Poniatowskiego a Kierbedzia albo na Czerniakowie, kiedy ten teren był bardzo obstrzeliwany przez artylerię i moździerz. Właściwie duży procent żołnierzy ginęło w czasie forsowania albo jak tylko wychodzili, to już ginęli.
Wspominam tak, że byłem ciężko ranny i właśnie do dnia dzisiejszego nie wiem, jak dostałem się z powrotem. Byłem ranny w głowę i w nogę i byłem nieprzytomny. Byłem w szpitalu, przypuszczam, że to był szpital oficerski, radziecki w Józefowie koło Otwocka. Byłem w szpitalu prawie cztery miesiące pod nazwiskiem Warszawski. Jak pytali się [mnie nieprzytomnego], to odpowiadałem Warszawa albo oficer Warszawski, [tak mi] powiedzieli.
Zrobił się alarm i właściwie spaliśmy dwie noce na Grochowskiej i szliśmy. Później zatrzymaliśmy się w parku Praskim. Jeszcze pamiętam, że dostaliśmy suchy prowiant na parę dni. Dowódcą pułku był Karasiewicz i jeszcze mówił: „Co konsumujecie wszystko? Przecież to na kilka dni”. Był wielki, niesamowity patriotyzm tych ludzi. Szli po prostu na ogień i ginęli.
Mniej więcej, myśmy się przeprawili tu jak Tamka, Solec i mieliśmy iść na Czerniaków, połączyć się. Parę dni wcześniej była przeprawa 9. Pułku, oni zaczęli pierwsi, a myśmy [się przeprawiali] 19 września. Myśmy się połączyli z Powstańcami AK, ale to już była grupka właściwie na wykończeniu. To było celowo zrobione, żeby właśnie zginęło jak najwięcej żołnierzy, którzy wrócili ze Związku Radzieckiego w czasie [tej przeprawy].
Szliśmy naprzód i zdobywaliśmy, dopóki mieliśmy broń. Byłem ranny w głowę, nieprzytomny i byłem w szpitalu w Józefowie.
Jakieś ze dwa tygodnie.
Pamiętam nawet, jak myśmy się połączyli z akowcami, to nawet dali mnie w prezencie karty, bo graliśmy w karty. To wszystko wygląda jak bajka.
Tak. Ludność była bardzo przychylna, bardzo patriotyczna i niosła nam pomoc w żywności i we wszystkim. Ogromny patriotyzm był.
Jak ulica Solec jest, ulica Zagórna, tam byłem.
Bardzo dobra atmosfera. Ciekawe, że ci wszyscy, którzy byli… W kompanii było dwunastu Żydów i właściwie z dwunastu Żydów tylko jedne został żywy, Stanisław Makower, a jedenastu Żydów zginęło w czasie Powstania. Makower Stanisław tylko został, on był pisarzem w kompanii.
Owszem. Zaprzyjaźniłem się z Klemensem Rotterem, później z Heisteinem, ale Heistein jakieś pięć lat temu umarł jako pułkownik, a Klemens Rotter umarł już chyba z piętnaście, dwadzieścia lat [temu]. Jaki zbieg okoliczności – on był obywatelem Związku Radzieckiego i jak się zakończyła wojna w 1946 roku, wszyscy, którzy byli obywatelami Związku Radzieckiego, musieli wyjechać do Rosji i jego też chcieli wziąć. On wyrobił obywatelstwo polskie, ponieważ miał metrykę urodzenia swoją, to jego zostawili. U nas był żołnierz, Polak, Cichy Edward z Petersburga, tam urodzony, to łzy leciały, jak wyjeżdżał, bo mówi: „Przecież wiem, gdzie pojadę. Nie pojadę do Petersburga, tylko gdzieś do obozu pracy w 1946 roku”.
Po Powstaniu Warszawskim jak przyjechałem w 1946 roku do Warszawy, to myślę sobie – pójdę, odwiedzę rodzinę, u której dwie noce nocowałem, jak zdobywaliśmy Pragę. Przyjechałem i jaki zbieg okoliczności, to był 1946 rok, koniec lutego, bo wtedy on mieszkał z żoną, a jego syn i córka bali się bardzo ruskich i uciekli razem z Niemcami. Rodzice bardzo rozpaczali. Myślę – pójdę, odwiedzę ich. Jak poszedłem ich odwiedzić, tak zostałem. Załatwiłem sobie przeniesienie do Warszawy i 13 marca właśnie z ich córką wziąłem ślub. Od 28 lutego… Ona skończyła gimnazjum Gagatnickiej, a to gimnazjum było prywatne, kończyły go dwie córki Piłsudskiego. Gimnazjum było na placu Unii Lubelskiej. Ona była w młodszych klasach, bo młodsza była od tych córek, ale przyjaźniła się z nimi. Bardzo porządni. Z żoną przeżyłem ponad pięćdziesiąt lat. Dostałem medal za długoletnie pożycie małżeńskie podpisany przez Kwaśniewskiego, jeszcze jak był prezydentem. Teraz już nie ma tych odznak.
Najgorsze to wspomnienie, że człowiek był bezsilny, bo zało amunicji. Tak samo jak w bitwie nad Bzurą. Przecież tam też dużo Niemców, Polaków zginęło, ale nam też zało zupełnie amunicji. Były cekaemy, ale zupełnie nie było czym strzelać. Musieliśmy się poddać. Tak samo było w czasie Powstania.
Tak.
Tak.
Nie wiem, jak się dostałem do szpitala w Józefowie.
Byłem około czterech miesięcy w szpitalu.
Później jak się wyleczyłem, to wstąpiłem do swojej jednostki i brałem udział we wkroczeniu do Warszawy 17 stycznia i dalej szedłem, mniej więcej do Kołobrzegu i tam byłem też ranny. W Kołobrzegu nie brałem udziału w zdobyciu, bo już dowódca kompanii prawą rękę stracił, a ja ranny byłem.
To nie było żadne wyzwolenie! Same gruzy były! Jak chcieli zrobić defiladę, to kilka samochodów ciężarowych przywieźli ludzi spod Piaseczna, żeby chociaż trochę ludzi było przy tej defiladzie, a tak nas witały wrony i kawki! Same gruzy. Gdzieniegdzie człowiek się pojawiał, to bał się nas, uciekał, jak zobaczył. Przecież ta defilada, co była, to garstka ludzi. Brałem udział w tej defiladzie. Miałem i tak ogromne szczęście. Nie wiem komu mam zawdzięczać, że przeżyłem to wszystko. Inni dbali o odznaczenia, awanse, a ja machnąłem ręką – najważniejsze to jest życie. Z odznaczeń to mam najwyższe odznaczenie jeszcze w pracy w 1979 roku, jak dostałem Krzyż Kawalerski Orderu Odrodzenia Polski, a tak wyższego odznaczenia żadnego nie mam.
Później pracowałem, cały czas w jednej instytucji Centrala Rolnicza Spółdzielni „Samopomoc Chłopska”. Ponieważ miałem wyższe wykształcenie, to nie mogłem być dyrektorem, bo dyrektorzy nie mieli niektórzy nawet podstawowego wykształcenia. Byłem dłuższy czas kierownikiem skupu i sprzedaży ziemniaków, a to były wtedy obowiązkowe dostawy. Nasze spółdzielnie kupowały ponad trzy miliony ton ziemniaków i wysyłaliśmy ziemniaki dla wojska i wszędzie. Zaopatrywaliśmy Armię Czerwoną. Miałem bardzo dobrą umowę z koleją, tak że wszystko wiedzieliśmy. Armia Czerwona nie chciała płacić geesom za ziemniaki. Mówią, że znam język rosyjski, to żebym pojechał. W Legnicy było napisane: „Delegatorus Rządu Rzeczypospolitej Polski Ludowej do spraw współpracy z Armią Czerwoną”. Patrzę, wchodzi ruski żołnierz z bagnetem, jak on zaszedł za róg, to wskoczyłem do budynku, patrzę, na parterze wszystkie drzwi pozamykane, więc idę na piętro. Wszedłem, a tam sami Rosjanie – „W jakiej sprawie?”. – „Dostarczamy jadalne ziemniaki wagonowo i nie płacą”. W pierwszym rzędzie [pytają], jak ja się tu dostałem – mówię: „Normalnie”. – „Przecież tam wartownik jest”. – „Nie wiedziałem o tym”. Machnął [ręką]. W końcu dali kapitana i jak wsiedliśmy w Legnicy, tak wylądowaliśmy aż za Zieloną Górą, tam cały teren był należący do Armii Czerwonej i wszystkie wagony znaleźliśmy. Kapitan do mnie mówi: „Ty, bracie, nie chodź, bo możesz stąd nie wyjechać”. Już więcej nie pojechałem do nich. Jak już jakiś gees interweniował, że niezapłacone, to podałem adres i datę i kiedy wagon został skierowany i mówię: „Jedźcie sami, załatwiajcie sprawę”.
Właściwie w 1947 roku oficjalnie zostałem zdemobilizowany, bo nie chciałem być w wojsku. Oni chcieli, żebym został w wojsku, ale ja nie chciałem. Z naszej jednostki i właściwie z naszego II batalionu 8. pułku to najbardziej się wybił Mieczysław Obiedzieński, był pierwszym wiceministrem Obrony Narodowej, najwyższy stopień, generał broni. W naszym batalionie on był oficerem mundurowym, nawet powszechniaka nie miał skończonego. Jak zrobili u niego kontrolę, gdzie ile otrzymał, to w ogóle nie mogli się nic dowiedzieć. Heistein był pułkownikiem, ale dlatego był pułkownikiem, bo zaraz jak się zorientował, że to nie jest zabawa, tylko walka, jak brał udział w wyprawie na Warkę, tak on po pewnym czasie przeniósł się już do dywizji. Był już w dowództwie dywizji. Już bezpośrednio sam udziału nie brał. I tak się przeżyło…
W Warszawie mieszkam od 1946 roku.
Mogę powiedzieć tyle, że Powstanie dobrze, że [wybuchło]…