Irena Poznańska „Orżyńska”
Nazywam się Irena Poznańska z domu Ostrihanska. Mogę pokazać napisane nazwisko, bo tego się nie da powiedzieć, takie trudne nazwisko. Urodziłam się 10 listopada 1922 roku, bardzo dawno już. Urodziłam się w Lublinie.
- Jakiego nazwiska używała pani w czasie Powstania? Mówiła pani, że Irena Orżyńska.
„Orżyńska” to jest pseudonim. Nie używam tego jako nazwiska.
W czasie Powstania nie było czasu na rozmowy. Nie wiem, co robiłam na Starówce. Wiem, którędy weszłam do kanału i którędy wyszłam, a co robiłam, co jadałam… Wiem mniej więcej, gdzie spałam.
- Co pani robiła przed wybuchem wojny? Gdzie uczęszczała pani do szkoły?
W chwili wybuchy wojny byłam w Zakopanem, gdzie zdałam egzamin do tamtejszego liceum, bardzo interesującego i wiele zapowiadającego dla mnie na przyszłość zawodowo, bo to było liceum turystyczno-hotelarskie. U nas w domu się mówiło, że jeżeli wyjdę szybko za mąż, to będę bardzo dobrą panią domu, bo będę znała się na wielu takich rzeczach, jak prowadzenie domu, a jeżeli nie wyjdę za mąż, to będę miała bardzo ciekawy zawód, właśnie turystykę. W takim przekonaniu, że taka jest moja przyszłość, pojechałam sobie, miałam zamiar pojechać z powrotem do domu. Okazało się, że nie można się do domu dostać, bo z góry już lecą bomby niemieckie, czyli 1 września, kiedy zdałam egzamin, od razu wyruszyłam „pod bomby”.
- Mówiła pani, że dotarła pani z powrotem do domu.
Jak to się stało, że dotarłam do domu... To już było po wojnie.
- Mówiła pani, że przeniosła się do Kalisza.
W Kaliszu mieliśmy [dom]. Cały dom został wyeksmitowany, to znaczy nam została tylko kuchenka i pokój służbowy (bo mieszkałam tam z mamą), a cały dom był zajęty (trzy pokoje) przez trzech starszych panów noszących niemieckie nazwiska. To były chyba takie czasy, że oni byli trochę łagodniejsi, a może my jako bohaterowie z Powstania też inaczej byliśmy przez nich traktowani. W każdym razie oni nam żadnej krzywdy nie wyrządzili.
- Mówiła pani, że jeszcze przed tym, zanim trafiła pani do Warszawy, przed Powstaniem, mieszkała pani w Kaliszu i stamtąd pani stryjek, który miał powiązania z Komendą Główną AK...
Nie był powiązany, tylko był w Komendzie Głównej AK. Mógł sobie na to pozwolić, miał wtedy kuriera do dyspozycji, który mnie przeprowadził przez granicę łączącą wtedy dwie części Polski, tak zwane Warthegau i Generalgouvernement, czyli tak się nazywała zachodnia część Polski.
- Czyli pani stryj umożliwił pani dostanie się do Warszawy jeszcze przed Powstaniem?
Tak.
- Czy w pani rodzinie były jakieś tradycje narodowościowe?
Wszyscy byli. W kuchni wisi nasze rodzinne zdjęcie. Odbywało się właśnie spotkanie narzeczeńskie. Tam było czterech panów oficerów noszących nazwisko Ostrihansky. To byli moi stryjowie i ojciec, moja matka i dwie moje babcie. Jedna z moich babć pochodziła z rodziny węgierskiej. Nazywała się bardzo ładnie – Aranka Denev. Potem to imię tak się podobało w rodzinie, że w różne wnuczki też dostawały imię Aranka.
- Jak już była pani w Warszawie, jeszcze przed wybuchem Powstania, to czym się pani zajmowała?
Chodziłam jeszcze do szkoły.
- Gdzie pani chodziła do szkoły?
Byłam w zupełnie nowej szkole. To było dla mnie bardzo ciekawe, bo większość szkoły spędziłam w Łucku, aż do liceum. To była [szkoła] koedukacyjna i bardzo nowoczesna po różnych reorganizacjach w tej dziedzinie, bardzo nowoczesna szkoła.
- Potem pani trafiła do Kalisza, to wiemy. Później z Kalisza pani stryjek pomógł pani dostać się do Warszawy i mieszkała pani na Raszyńskiej.
Na Raszyńskiej to już mieszkałam chyba dopiero po wojnie.
- Pamięta pani, czym się pani zajmowała w czasie wojny w Warszawie?
Pracowałam właśnie w spółdzielczości. Tam dostaliśmy, to znaczy mąż dostał, mieszkanie na Raszyńskiej i tam zamieszkaliśmy. Mieszkaliśmy tam bardzo długo.
- Czy pamięta pani, jak wstąpiła pani do konspiracji?
Pamiętam, jak to było. Wstąpiłam, to znaczy nikt nie wstępował... Przecież składaliśmy przysięgę.
- Pamięta pani, przez kogo pani trafiła?
Tak, wiem. Przez mojego kuzyna, który teraz mieszka w Kanadzie. On mnie po prostu porwał do swoich, na jakąś zbiórkę i zostałam. Wtedy się nie wybierało, wiadomo, że i tak [większość] była nie po stronie rosyjskiej, tylko po londyńskiej.
- Pamięta pani, na czym polegała pani praca w konspiracji?
Trudno to nazwać w ogóle pracą. Nie, nie potrafię powiedzieć nic. Właśnie o samej wojnie nic nie mogę powiedzieć.
- Pamięta pani może wybuch Powstania? Gdzie panią zastał wybuch Powstania? Czy wcześniej wiedzieliście, że będzie wybuch Powstania?
Wiedzieliśmy, że będzie Powstanie. Pracowałam wtedy w spółdzielczości na Woli i miałam za zadanie, jak wybuchnie Powstanie, kiedy będzie ta godzina, to mam się zjawić w Szpitalu Maltańskim na ulicy Senatorskiej. Tam miałam być sanitariuszką, a to była ostatnia rzecz, jaką mogłabym się zajmować. To znaczy tam, gdzie lała się krew, to nie dla mnie. Jak trafiłam do tego szpitala, jak zobaczyłam pierwszych mężczyzn rozharatanych, powiedziałam, że nie będę sanitariuszką.
- To było w trakcie Powstania?
Tak, to już było w trakcie Powstania.
- Czy pamięta pani moment wybuchu Powstania Warszawskiego? Gdzie panią zastał?
Właśnie w Szpitalu Maltańskim.
- Była pani w Szpitalu Maltańskim?
Byłam w Szpitalu Maltańskim, ale z trudem się tam dostałam, bo wszystkie bramy były pozamykane. Z Woli musiałam się jakoś przecisnąć w tamtą stronę do samego Śródmieścia. Dotarłam tam oczywiście.
- Pani tam szła na przykład z koleżanką?
Sama, bo wracałam... Wyszłam w trakcie [pracy], kończyłam pracę po południu i wtedy... Wiem, że o piątej godzinie wybuchło Powstanie, że właśnie o piątej godzinie wyruszyłam w stronę Szpitala Maltańskiego.
- W jaki sposób dowiedziała się pani, że ma być Powstanie?
Wszyscy wiedzieliśmy.
- Wszyscy wiedzieli, że właśnie o tej godzinie?
Tak.
- Co dalej działo się po tym, jak trafiła pani do Szpitala Maltańskiego? Czy starała się pani opatrywać rannych?
Nic się nie starałam opatrywać właśnie, bo nie dało rady.
- Czy powierzono pani jakieś inne zadanie?
Właśnie nie pamiętam zupełnie samego Powstania. Nie wiem, co robiłam, którymi ulicami chodziłam, z kim byłam, nic w ogóle nie pamiętam.
- Czy pamięta pani spotkania z ludnością cywilną?
Musieliśmy ukrywać przed cywilną ludnością, że my jesteśmy żołnierzami, bo byśmy wszyscy oberwali, bo ci ludzie niczemu winni, bo nam się chciało chwycić za karabiny, to dlaczego oni mieli się tak męczyć na Starówce.
Było bardzo niemiło.
- Pamięta pani jakieś pojedyncze akcje?
Nie, nic nie potrafię powiedzieć.
- Pamięta pani spotkanie z Niemcami?
Spotkanie z Niemcami [było] dopiero w obozie. Nie mogę narzekać na Niemców, ponieważ ze wszystkimi Niemcami poradziłam sobie dzięki pluskwom [??].
- Czy pamięta pani jakieś wydarzenia, gdy była pani jeszcze na Starówce? Może pamięta pani inne osoby ze swojego zgrupowania?
Przede wszystkim pamiętam, że była konspiracja, że trzeba było w ogóle jak najmniej wiedzieć czegokolwiek, dlatego że bardzo łatwo można było kogoś albo coś wsypać niechcący. Nie wolno nam było za dużo wiedzieć. Sama pochodziłam z rodziny wojskowej, to wiedziałam, że w wojsku jest tak ostra dyscyplina, że w wojsku wszystko jest właśnie tajemnicą.
- Czy pamięta pani, jak wchodziła pani do kanałów? Jak to wyglądało? Czy pani szła sama, czy z kimś?
Dość sporo osób [było], każdy, kto się wtedy dostał... Nie każdego wtedy puszczano zresztą. Na górze stała moja pani dowódczyni, pani porucznik... Zapomniałam, jak się nazywa. Była bardzo śmieszna scena już po wszystkim, kiedy staliśmy już w kolejkach, bo w Warszawie wszystko było w kolejkach, zobaczyłam na początku kolejki właśnie moją panią porucznik – Lena Pietraszkiewicz. Zobaczyłam ją. Blisko byłyśmy w czasie konspiracji, że pamiętałam ją dokładnie. Podbiegłam do niej na początek kolejki i powiedziałam, kim jestem i tak dalej. Ona zbaraniała oczywiście, bo konspiracja, nikt nie wie, kto jest kto. To było śmieszne.
- Czy pamięta pani, jak się odbywało wchodzenie do kanału?
Właśnie na górze stała pani porucznik Pietraszkiewicz.
- Pamięta pani, w którym miejscu wchodziła pani do kanału?
Pamiętam, tam teraz na murach są tablice. Można wszystko obejrzeć, sfotografować. Wszystkie spisałam, na jednej stronie to się wszystko zmieściło, nazywa się „Rankiem”. Taka była piękna pogoda, słoneczko, poszłam sobie śladami swoimi, właśnie powstańczymi.
- W którym miejscu wchodziła pani do kanału?
Na rogu Długiej.
- Pamięta pani, jaki to był dzień?
Powiedziałam, że starałam się w ogóle jak najmniej [pamiętać], w ogóle nie rozmyślałam nieustannie o Powstaniu, o tym, że walczyłam, że mogłam być bohaterką czy jestem bohaterką. Dopiero dzieciarnia moja mówiła, że jestem bohaterką, że mama jest bohaterką. Żadne bohaterstwo, wszyscy walczyliśmy, inaczej nie było w ogóle mowy...
- Czy pamięta pani, czy była pani ranna?
Powiedziałam, że nawet paznokieć mi nie spadł.
- Jak weszła pani do kanałów od strony ulicy Długiej, to większą grupą przechodziliście i wyszliście na Wareckiej?
Tak.
- Czy pamięta pani coś z drogi kanałami?
Pamiętam, jak musieliśmy... Po pierwsze trzeba było bardzo uważnie przechodzić, dlatego że u góry czatowali Niemcy. Przy każdym włazie byli Niemcy. Jak cienie musieliśmy przechodzić. Najpierw ktoś pierwszy rozpoznawał, jaka jest sytuacja, potem powoli myśmy się prześlizgiwali i dochodziliśmy właśnie do [wyjścia]... Mieliśmy tak, miałam nogi zabandażowane pięknym bandażem elastycznym, każda noga od góry aż do dołu, buty do tego były też do nogi przybandażowane, żeby mi nie zostały na dole w tej całej mazi i to wszystko. Dlatego tak to długo trwało, bo po pierwsze trudno było chodzić w tej całej mazi, a poza tym trzeba było co chwileczkę stawać, sprawdzać, czy można się prześlizgnąć, czy tam na górze Niemcy wrzucą nam jakąś szlachetną bombkę czy granat, czy coś takiego.
- Czy zdarzyło się po drodze, jak pani szła kanałami, że jednak ktoś zginął?
Nie. Nie miał szansy, bo wszyscy jeden za drugim szliśmy i musieliśmy się wszyscy pilnować. Poza tym, co zrobić z takim człowiekiem, jak zostanie. Trzeba było to wszystko brać pod uwagę.
- Wcześniej wspominała pani o grochówce, która była, jak wyszła pani na ulicy Wareckiej.
Wspaniała. Prawdziwy kocioł prawdziwej wojskowej grochówki, która jest zresztą słynna. Wiadomo, że grochówka wojskowa jest wspaniała. Nie wiem, że myśmy nie poumierali z obżarstwa. Nic nam się nie stało, chociaż przez miesiąc chyba nic nie jedliśmy. Nie wiem, czy cokolwiek jadałam. Do picia było tylko wino z piwnic kościelnych, ale kto by pił wino.
Nie, to nie nadaje się do gaszenia pragnienia.
- Co się stało później, po wyjściu z kanałów?
Myśmy mieszkali, już byłam mężatką... Wychodzę z kanałów, właśnie dlatego opowiadam o domu, bo Warecka jest przy ulicy Nowy Świat i od Wareckiej trzeba było zejść na dół. Tam był szpital i dotąd stoi szpital. Wszędzie były porobione barykady, przejścia specjalne pod budynkami, więc bardzo długo ta podróż trwała. Jak przeszliśmy już przez szpital, to niedaleko myśmy mieszkali na rogu Ludnej i Solca i spytałam się, co mamy teraz robić, jak wyszliśmy. Powiedzieli: „Idźcie sobie, gdzie chcecie”. Ponieważ mieszkałam niedaleko na Solcu i Ludnej, to poszłam do domu, a w domu mój mąż strasznie rozrabiał, bo wydawał pismo pod tytułem „Czerniaków w walce”. To były moje pierwsze początki dziennikarstwa. Biegałam...
- To już było chyba po wojnie?
Nie, to było w czasie wojny – „Czerniaków w walce”.
- Nie, nie, chodzi mi o to, nie wiem, kiedy pani wyszła za mąż…
Nie za mąż wyszłam, tylko mój mąż mieszkał ze mną na ulicy Ludnej. Wyszłam za mąż 28 grudnia tysiąc dziewięćset... Stare dzieje.
- Czy pamięta pani moment kapitulacji, jeżeli chodzi o koniec Powstania Warszawskiego?
Nie było żadnej kapitulacji.
- Jak pani dowiedziała się o tym, że Powstanie upada i jest koniec?
Usłyszałam: „Idźcie sobie, gdzie chcecie”.
- Czyli to wtedy pani usłyszała?
Tak. Co można dalej zrobić? Wszystko się już pokończyło, co miało być, walki już nie ma. Zeszłam na dół, a tam właśnie dalszy ciąg walki po tytułem „Czerniaków w walce”, to znaczy w dalszym ciągu, chociaż żyliśmy, to pracowaliśmy w sprawach powstańczych.
- Jak dostała się pani do niewoli? Wiem, że trafiła pani do obozu pracy do Niemczech.
Tak.
- Pamięta pani może, w jaki sposób albo gdzie to było?
To było koło Plauen na południu Niemiec.
- Czy pamięta pani, jak wyglądał transport?
Jak się dostałam do tego Plauen do Strassbergu… Nigdy o tych sprawach przez cały nie rozmawiałam z nikim, ani nie wspominałam. Trudno teraz sobie to wszystko poukładać na nowo.
- Czy pamięta pani, czym się pani zajmowała w obozie?
W obozie w Strassbergu...
Jak myśmy się dostali do Strassbergu? Dostaliśmy się do obozu, nawet bardzo ładnie położonego nad strugą… Była przepiękna pogoda. Dostaliśmy się wreszcie do tego obozu, który był świeżo wystawiony, drewniany taki, wybudowany barak. W tym baraku zamieszkałyśmy. Nas było dziesięć Polek z Powstania.
- Czy pani kojarzy z Powstania te Polki, które były z panią, czy po prostu poznała je pani w trakcie niewoli?
W trakcie Powstania jakoś nas podzielili. Już nie wiem, jak to się stało.
- Czy pani po prostu znała te osoby jeszcze z Powstania?
Nie, poznałam przez przypadek.
- Może pamięta pani, jakie warunki były w obozie?
Właśnie zamieszkałyśmy w takiej izbie, w której mieszkali Tatarzy – rodziny tatarskie. Okazało się, że cała izba była niesamowicie zapluskwiona. Myśmy rozebrały prycze, na których miałyśmy spać, bo właśnie głównie w pryczach były pluskwy. Całą noc wszystkie pluskwy gniotłyśmy na wspaniałą zupkę. Wyskoczyłam rano, po tej nocy pobiegłam do obozu do Niemca i powiedziałam: „W porządku. My jesteśmy tutaj, żeby budować armaty na siebie, ale nie po to, żeby nas pluskwy zjadły”. Niemiec oczywiście rzucił się na mnie, zaczął wrzeszczeć, że co ja sobie myślę, że tyle ludzi tutaj mieszka, nikt nie narzeka na pluskwy. Mówię: „To niech pan zobaczy, kto tutaj ma rację, czy ja”. Jak wszedł tam, zobaczył, co się dzieje w obozie, wszystkich wywalił z obozu, sprowadził kolumnę sanitarną i zrobił porządki z tym wszystkim. Myśmy na tym bardzo dobrze wyszły, bo... Ponieważ znałam niemiecki, byłam pośrednikiem w tych wszystkich rozmowach. Pojechaliśmy...
- Pamięta pani, czym się zajmowałyście w obozie? Na czym polegała wasza praca na rzecz Niemców?
Po pierwsze był już koniec wojny, Niemcy byli już chyba łaskawsi, grzeczniejsi po prostu. Poza tym sądzę jednak, że oni uważali nas też za bohaterki, że Powstanie przy naszym udziale się przecież odbyło i przeżyłyśmy to wszystko, i wyszłyśmy. Może język niemiecki mi trochę pomógł. W każdym razie w tym okresie nic złego mnie nie spotkało od nich, naprawdę.
- Pamięta pani, czym się zajmowałyście? Czy chodziłyście do pracy?
Nie, nie chodziłyśmy już do pracy. Wojna się już [prawie] kończyła.
- Pamięta pani zakończenie wojny i moment powrotu do Polski?
Tyle lat w ogóle nie myślałam o tym, ani nie mówiłam, z nikim nie rozmawiałam. Byli tacy ludzie i są tacy, którzy bez przerwy mówią o tym, jak to było w Powstaniu, wojna i tak dalej. Do niczego takiego się w ogóle nie zabrałam, naprawdę.
- Czy wracając do Polski, wróciła pani do Warszawy, czy do innego miasta na przykład Kalisza, gdzie było wcześniej pani rodzinne miasto?
Nie pamiętam.
- Może pamięta pani jeszcze jakąś rzecz, którą chciałaby pani powiedzieć na temat Powstania albo na temat wojny, czego na przykład nikt wcześniej nie powiedział?
Właśnie na tym zabawa polega, że nie myślałam więcej o wojnie. Skończyła się wojna, teraz mam wspaniałą rodzinę, mam [dzieci]... Dzieciarnia, czyli wnuki, są wychowane tak jak należy.
- Czy po wojnie spotkały panią represje albo jakieś nieprzyjemności?
Oczywiście, że były. Zawsze ja i wszyscy ludzie, którzy byli w AK, mieli gorsze stanowiska, gorsze pieniądze mogli zarobić, zawsze byliśmy gorszymi ludźmi.
- Gdzie pani zamieszkała po wojnie?
Właśnie na Raszyńskiej.
- Uważa pani, że Powstanie Warszawskie było słuszne?
Nie mogło nie być Powstania. Wszyscy byli przygotowani na to, że będzie.
- Czy wierzyliście w to, że możecie wygrać?
Bez tego w ogóle nie ma się co brać do walki. Po to się walczy, żeby wygrać. Nikomu do głowy nie przyszło, że mamy przegrać, to znaczy nie mamy żadnych możliwości w takiej konfiguracji, gdy oni wszystko mieli: broń, ludzi, wszystko i mieli co jeść, a my nie mamy nic. Wszystko było przeciwko nam.
- Czy chciałaby pani coś jeszcze dodać?
Strasznie śmiesznie, że w ogóle [da się] nie myśleć o tym, co było. Dla mnie ważne jest też, że mogę wychować swoją całą rodzinkę przy sobie.
- Może pamięta pani kogoś albo miała już po wojnie na przykład kontakt z ludźmi, którzy byli z panią na Starówce w konspiracji i też walczyli?
Wszystko trzeba było trzymać w tajemnicy, żeby nie dostać po łbie.
Warszawa, 28 lutego 2011 roku
Rozmowę prowadziła Katarzyna Pruszyńska