Ewa Dąbrowska „Iwa”

Archiwum Historii Mówionej

Ewa Dąbrowska, z domu Iwińska. Urodziłam się w 1928 roku, mieszkałam na Powiślu i tam też należałam do Szarych Szeregów.

  • Proszę opowiedzieć coś na temat swojej rodziny, gdzie państwo mieszkali, kim byli pani rodzice, czy miała pani brata, siostrę?


Miałam brata [Stefana], który zaginął po wojnie bez śladu. Walczył czynnie w Powstaniu w Batalionie „Kilińskiego”, zresztą jest uwieczniony na takim plakacie reklamowym zdobycia PAST-y, na pierwszym planie jest na tej fotografii. Ojciec mój, Lucjusz Iwiński, był w oflagu w czasie Powstania i całej okupacji. Mama, Teodora Iwińska, zajmowała się domem.

  • Państwo mieszkali na Powiślu?


Myśmy mieszkali na Powiślu, na ulicy Ludnej 9a/7.

  • Jak pani zapamiętała wybuch wojny?

 

Pamiętam, jak mama nas zerwała po prostu z łóżek z płaczem: „Dzieci, wybuchła wojna” i kazała nam się położyć na podłodze. Bo nasze okna wychodziły poprzez teren gazowni na most Poniatowskiego, a tam już się zaczęły jakieś rozruchy i po prostu mama dla bezpieczeństwa kazała nam się położyć na podłodze. A myśmy z bratem się bardzo cieszyli, że wybuchła wojna, bo byliśmy wychowywani na lekturze Przyborowskiego (to były takie historyczne opowieści dla dzieci) i myśmy dzielili się funkcjami z moim bratem, o dwa lata starszym, ja miałam rwać szarpie, a on miał przynosić meldunki. Nie bardzo wiedziałam, co to znaczy te „szarpie”, „rwanie szarpi”, ale żeśmy czekali na tę wojnę z upragnieniem, że to będzie wielka przygoda. No a tymczasem z tej wielkiej przygody od razu pierwszego dnia spadły bomby na Powiśle. Właśnie po drugiej stronie tej ulicy, na której mieszkaliśmy, były zbiorniki takie retencyjne z gazem i w ten zbiornik rąbnął jakiś pocisk. Wybuch gazu – niesamowity efekt wizualny i audiowizualny. Tak że dla nas dzieci to była wielka frajda, myśmy się bardzo cieszyli, a równocześnie baliśmy się.

  • Czy pani ojciec brał udział w wojnie obronnej?


Tak, brał udział. Mój ojciec był w lotnictwie, wiem, że [był] w Modlinie. Po mobilizacji 23 sierpnia trzydziestego dziewiątego roku wylądował w Modlinie i tam z Modlina został zabrany potem do niewoli, do oflagu. Był w Oflagu VII A.

 

  • Całą wojnę tam spędził?


Całą wojnę. Potem był w armii Andersa.

  • Jak wyglądało państwa życie w czasie okupacji? Czy chodziła pani i brat do jakiejś szkoły?


Tak. Więc ja byłam przede wszystkim w internacie u sióstr nazaretanek, dla bezpieczeństwa, bo tak zdecydował mój dziadek, że ja byłam podobno takim germańskim typem, a miałam już te swoje dwanaście czy tam [ile] lat i po prostu bali się o moje bezpieczeństwo. Dlatego byłam w internacie, tam u sióstr nazaretanek.

  • Rozumiem, że dziadek mieszkał z państwem?


Nie, dziadek mieszkał osobno. Dziadek prowadził własny interes, tak to nazwijmy. Prowadził urządzenia do aptek i laboratoriów farmaceutycznych, na Chmielnej to było, a mieszkał na Nowym Świecie, ale kontakt był bez przerwy bardzo bliski.

  • I tam pani u sióstr nazaretanek odbierała edukację?


Ostatnią klasę szkoły podstawowej i całe gimnazjum u sióstr nazaretanek. Potem jak Powstanie wybuchło, no to już naturalnie nie mogłam chodzić do szkoły.

  • A brat gdzie chodził?


A brat chodził do gimnazjum Zamoyskiego i jego ukochany nauczyciel (przypomniałam sobie to nazwisko teraz, przygotowując się) nazywał się Skąpski; taki ukochany jego wychowawca, który go prowadził od maleńkości, że tak powiem, do wieku takiego przedmaturalnego.

  • Proszę powiedzieć, w jaki sposób zetknęła się pani z konspiracją.

 

Przez brata, bo brat był starszy ode mnie o dwa lata i on był bardzo głęboko zaangażowany. Nie bardzo wiem, w jakiej formie, niemniej wiem, że w naszym mieszkaniu na Ludnej odbywały się rozmaite spotkania, a poza tym był powielacz, z którym trzeba było rozmaite sztuczki wyprawiać, żeby zapach spirytusu nie rozchodził się na klatkę schodową, żeby sąsiedzi nie słyszeli. No i to, co było powielane, to potem ja, między innymi, roznosiłam.

  • Czyli mimo faktu przebywania w internacie u sióstr miała pani częsty kontakt z bratem?


Miałam, tak. Miałam stały kontakt z bratem, bo ja w internacie po prostu byłam zameldowana i tam się nazywało, że tam mieszkam, ale naprawdę to ja byłam blisko rodzinnego domu.

  • Zatem właściwie pomagała pani bratu w konspiracji, można powiedzieć.


Pomagałam bratu w konspiracji i brat mnie właściwie wciągnął w tę historię, tak to nazwijmy, i ja, między innymi, zajmowałam się właśnie kolportażem. Teraz przypomniałam sobie takie nazwisko, sklepikarz nazywał się Jarząbek i do tego Jarząbka dostarczałam materiały, a on dostarczał gdzieś tam dalej, biuletyny na przykład, „Biuletyn Informacyjny”.

  • Właśnie chciałem zapytać o to, co pani dystrybuowała, czy wiedziała pani, co to było konkretnie.


Najczęściej „Biuletyn Informacyjny”, a często jakieś komunikaty. I na przykład myśmy, ponieważ to była ścisła współpraca, ja nie potrafię powiedzieć, na ile ścisła, z nazaretankami, z zakonnicami tam i starszymi uczennicami, to myśmy były tak nauczone – my, kolporterki – żeśmy miały wszywane kieszonki pod pachę, żeby w momencie jak ręce trzeba było podnieść do góry dla kontroli przez żandarmerię niemiecką, to oni zwykle tak jechali od góry przez ręce, przepuszczali ten dół pachowy i jechali dalej, prawda? I to było najbezpieczniejsze miejsce do ukrywania meldunków, do ukrywania biuletynów. Z tym że – nie wiem, czy to pana interesuje – ja miałam taką poważną przygodę z „Biuletynem [Informacyjnym]”. Odbierałam cały taki plik z ulicy Filtrowej, chyba 31, o ile dobrze pamiętam, i to było zapakowane w taki urwany kawałek takiej zasłony przeciwalarmowej, czarnej takiej, tak jak śledzie się pakuje, tak byle jak, i ja z tym miałam jechać do… nie pamiętam, jak to się nazywało, to był jakiś gmach należący do ubezpieczeń, od Kopernika gdzieś tam w dół. I ja na Krakowskim Przedmieściu miałam wsiadać do tramwaju, tam była tuż przy kościele Świętego Krzyża komenda policji i ja miałam zawieźć gdzieś te materiały, które już tutaj przywiozłam i miałam je gdzieś dalej częściowo rozwozić. I ktoś mnie przy wsiadaniu do tramwaju trącił i mi wytrącił spod pachy tę moją paczkę, i to się rozsypało. Jakiś bardzo uprzejmy mężczyzna to prędziutko zebrał i z tramwaju do mnie powiedział: „Dziecko, na przyszłość bardziej uważaj”.

  • W którym roku przystąpiła pani oficjalnie do konspiracyjnego harcerstwa?


Trudno mi powiedzieć w tej chwili, w czterdziestym roku może.

  • Kto był w pani drużynie?


Nazwisk żeśmy na ogół nie znali, pamiętam tylko nazwisko Siemiński. To był jakiś starszy instruktor, który nam wydawał rozkazy.

  • Czy on był państwa drużynowym?


Chyba drużynowym, jeśli nie hufcowym. O ile ja dobrze pamiętam, to ten pan chyba nie miał jednej nogi, chyba miał protezę. Mieszkał gdzieś na Czerwonego Krzyża, to pamiętam, bo tam czasami trzeba było u niego być.

  • Czym zajmowali się państwo na zbiórkach, czego państwo uczyli się na zbiórkach?


Przede wszystkim myśmy, dziewczęta, uczyły się – to się nazywało Pomocnicza Służba Kobiet, PSK – uczyłyśmy się takich rozmaitych pomocniczych czynności, jak na przykład pranie bielizny przyszłym Powstańcom, przyszłym żołnierzom, opatrywanie drobniejszych ran, sprzątanie rannych z pola obstrzału, tak to nazwijmy. Między innymi ja na przykład – taki znak bardzo charakterystyczny – dostawałam… Ponieważ te siostry nazaretanki jako przykrywkę taką dla szkoły średniej miały [szkołę zawodową], to się nazywało Szkoła Bieliźniarstwa i Krawiectwa Damskiego czy jakoś coś tak, myśmy w związku z tym miały takie też czasami prace związane z tym zawodem. Ja na przykład na wszystkich robionych na przyszłość dla Powstańców, dla żołnierzy, wyhaftowywałam takie serduszka czerwoną niteczką i w tym serduszku literkę „E” i pierwszego rannego, jaki mi się trafił, to właśnie był taki z serduszkiem z literą „E”. Pamiętam, nazywał się Kazimierz Wiśniewski, na ulicy Okrąg on poległ.

  • A czy robiono państwu oficjalne szkolenia z kolportażu?


Tak, tak, uczono nas. Ja nie pamiętam, kto to był i jaka to była formacja, na ulicy Barskiej. Tam żeśmy zresztą składali przyrzeczenie harcerskie, na Barskiej.

  • Czy uczono państwa terenoznawstwa?


Ale w takim sensie w samej Warszawie, że na przykład polecano jakąś linię tramwajową całą przejechać od A do Z, prawda, i zapamiętać wszystkie punkty rozpoznawalne, a mianowicie na przykład apteki, sklepy spożywcze, jakieś punkty sanitarne i tak dalej, i tak dalej, i to trzeba było rozpoznawać, zapamiętywać.

  • Czy organizowano też latem jakieś wycieczki do lasu na szkoleniu?


Nie, ale mieliśmy szkolenia sanitarne na przykład na terenie naszego internatu sióstr nazaretanek. To prowadziła taka, pamiętam, dziewczyna z klasy maturalnej, nazywała się Wanda Zaborowska, która zresztą zginęła potem w czasie Powstania.

  • I uczono wtedy państwa zasad pierwszej pomocy?


Zasad pierwszej pomocy, sposób bandażowania ran, zabierania rannych z terenu obstrzału.

  • Proszę powiedzieć, gdzie zastał panią wybuch Powstania. Czy wiedziała pani już wcześniej, że szykuje się Powstanie?


Znaczy ja wiedziałam wcześniej. Myśmy wiedzieli chyba tydzień wcześniej i po tym został odwołany ten termin. I myśmy oczekiwali z bratem, bo mieliśmy mieć zbiórkę w momencie wybuchu Powstania na Żurawiej 14 chyba, o ile dobrze sobie przypominam, i myśmy musieli oczekiwać na balkonie naszego mieszkania na Ludnej na pierwszy sygnał, pierwsze ewentualne wystrzały i mieliśmy lecieć na tę Żurawią, gdzie myśmy już nie zdążyli dolecieć, bo już za duża akcja za szybko się rozwinęła. Ale wybuch Powstania zastał nas po prostu na balkonie własnego mieszkania.

  • Czy państwa matka wiedziała, że działacie w konspiracji?


Tak, mama wiedziała.

  • Nie miała oporów?


Nie, nie miała oporów. Naturalnie jak każda matka, martwiła się i płakała, ale nie miała oporów.

  • Czy państwo przygotowywali się jakoś wcześniej na ten wybuch Powstania, spakowali chlebak, plecak?


Tak, mieliśmy to przygotowywane. Mieliśmy przygotowane takie [rzeczy] konieczne do życia.

 

  • I państwo się nie dostali ostatecznie na miejsce zbiórki na Żurawiej?


Nie dostaliśmy się tam na Żurawią i myśmy się rozdzielili z bratem, on poszedł do Śródmieścia, ja zostałam na Powiślu z uwagi na mamę. Ale z mamą miałam właściwie bardzo nikły kontakt w czasie Powstania, bo my jako powiślacy, jako drużyny z Powiśla, poszliśmy w kierunku naszej stacji pomp, konkretnie mówiąc, w tej akcji braliśmy udział, w stacji pomp. I ja pamiętam też z Powstania taką historię, że na ulicy Okrąg, to było chyba 1 albo 31, jedno z dwojga, tam była nasza komenda i naszym komendantem był starszy sierżant, który miał pseudonim Mały, a był właśnie wyjątkowo wysoki. Ja pamiętam, że z tym „Małym” stale miałam kontakty i potem na Szarej 14 to był z kolei Stanisław Dobrowolski.

  • Proszę powiedzieć, pani po prostu doszła do Szarych Szeregów, nie było pani przydzielona do jakiegoś konkretnego oddziału?


Nie, do Szarych Szeregów.

  • I państwa zadaniem było…


Tak zwany mały sabotaż, kolportaż, poczta, służba sanitarna, PSK w ogóle.

  • I panią przydzielono do jakiegoś konkretnego zadania?

 

Nie. Przez to, że ja byłam związana właśnie tutaj miejscem zamieszkania, to ja byłam taka do wszystkiego, że tak powiem. Bo znałam tutaj te tereny, znałam lokatorów poszczególnych domów nawet, tak że mogłam tutaj działać w tym terenie. Pamiętam na przykład, że mnie z ulicy Ludnej wysłano na Przemysłową. Nie wiem, czy pan się orientuje, gdzie jest ulica Przemysłowa. Opuszczone były lokale, opuszczone mieszkania i miałam poszukać cokolwiek do jedzenia, co by się dało przetworzyć na jakieś posiłki dla Powstańców.

  • Udało się pani?


Udało mi się suszoną cebulę znaleźć.

  • Wspomniała pani, że brała pani udział w akcji przy stacji pomp.


Tak.

  • Może pani coś na ten temat opowiedzieć?


No, to przy stacji pomp o tyle ja brałam udział… Znaczy „brałam udział” – myśmy tutaj po tej stronie oczekiwali na przeprawę przez Wisłę z tamtej strony i oczekiwaliśmy, żeby pozbierać właśnie rannych, ewentualnie w tej formie udzielać pomocy. Tak było zresztą, bo były takie na ulicy, Wiślanej bodajże, to była taka ulica od Czerniakowskiej, [był] taki szpitalik polowy i myśmy między innymi obsługiwały ten szpitalik.

 

  • Pani tam była w jakiejś drużynie harcerskiej, prawda?


Tak, w drużynie.

  • Jaka panowała atmosfera wśród pani kolegów? Gdzie państwo kwaterowali w ogóle, tam właśnie na Okrąg?


W czasie Powstania?

  • Tak.


Nie. Więc myśmy kwaterowali w dużej mierze na Okrąg 1, ale również na Okrąg 2, naprzeciwko, po drugiej stronie ulicy, taki gmach bankowy. Do dzisiaj zresztą stoi ten budynek, ten Okrąg 2. Tam żeśmy 15 sierpnia w bardzo uroczysty sposób obchodzili Święto Żołnierza.

  • I jak to święto wyglądało?


Idiotycznie, powiem panu, dlatego że jacyś koledzy, małolaty takie, wynieśli, gdzieś tam wynaleźli takie granaty, tak zwane filipinki, i z tych filipinek zrobili taką girlandę między wejściem do dwóch klatek schodowych i chcieli to zdetonować, chcieli zrobić z tego wielkie halo. A jak to wyglądało naprawdę – poza tą idiotyczną stroną była uroczysta msza, którą odprawiał ksiądz Fertak, pamiętam jego nazwisko.

  • Ile osób było w tej drużynie u pani?


Nie potrafię powiedzieć, dlatego że myśmy nie mieli nigdy kontaktu w całości, tylko żeśmy mieli albo zastępami, albo po prostu indywidualnie.

  • A w pani zastępie? Może coś pani o nim opowiedzieć?


Nie, nie potrafię powiedzieć.

  • A z kimś pani się z tych szaroszeregowców szczególnie zaprzyjaźniła, zaznajomiła?


Tak, tak, ja się przyjaźniłam bardzo z taką Krysią Bartnicką, Danusią Szczerską… Nie pamiętam, kogo tam jeszcze, trudno mi jest [sobie przypomnieć].

  • Jaka atmosfera panowała wśród pani kolegów?


[Atmosfera] takiego dziecięcego patriotyzmu, tak to nazwę dzisiaj. Że myśmy gotowe były oddać życie i każda z nas – właściwie dziwiłyśmy się, że jeszcze żyjemy. W ciągu kilku lat ostatnich mam taką zaprzyjaźnioną panią, z którą się poznałam na placyku przed naszym domem na Akademickiej, która pierwszego dnia Powstania była ranna – bardzo aktywny Powstaniec i 1 sierpnia była ranna – i do dzisiaj jest kaleką.

  • Jak wyglądała kwestia zaopatrzenia w żywność, w wodę?

 

Zaopatrzenie w żywność wyglądało bardzo źle, dlatego że nie było centralnego zaopatrzenia, tylko co kto potrafił zdobyć. No i jeżeli chodzi o wodę, to ja nie przypominam sobie, jak było z wodą, ale na przykład jeśli chodzi o chleb, to od czasu do czasu ruszała taka plotka, że na takiej a takiej ulicy będą dzisiaj rozdawać chleb, i naturalnie tam tworzyły się niesamowite kolejki, oczekiwanie na ten chleb, który albo przyjeżdżał, albo nie przyjeżdżał. Jak przyjechał, to zwykle go nie starczało dla wszystkich. No, jak to zwykle z kolejkami bywa, bywały awantury, tak samo. Ale między innymi na przykład pamiętam, jeśli chodzi o żywność, ulica Wilanowska – nie mylić, bo to dzisiaj jest inna ulica – na ulicy Wilanowskiej była taka wytwórnia konserw, między innymi [były] ogórki konserwowe w puszkach i te ogórki prawie że były ugotowane w tych puszkach, bo tam pocisk trafił i pożar był. Myśmy te ogórki stamtąd fasowali i te ogórki się jadło, no bo nie było co innego do jedzenia. Te ogórki takie wyjęte z wielkich puszek, bo to do sklepów były dostarczane.

 

  • A pamięta pani może jakieś inne akcje, w których brała pani udział?


Ja tylko pamiętam w trzydziestym dziewiątym roku, nie w czasie Powstania, jak bomba trafiła, między innymi w nasz dom i w sąsiedni dom. Na ulicy Okrąg też był dom PKO-wski i tam mieszkała moja chrzestna matka. W trakcie tego bombardowania ona straciła prawą rękę, a jej syn, mój rówieśnik i jednocześnie chrześniak mojej mamy (ona była chrzestną moją), on zginął, bo ona w momencie jak słyszała świst tej bomby, to go przytuliła tak do siebie i jemu urwało głowę, a jej rękę. I ja pamiętam właśnie ten moment, jak ona przybiegła do naszego domu (graniczyły ze sobą te dwa budynki) i wołała moją mamę: „Tosiu! Tosiu! – bo moja mama [miała na imię] Teodora – Tosiu, Tosiu, obetnij mi ten flak”, bo jej wisiały te strzępy i jej to ciążyło strasznie. I ja pamiętam, że ja mamie przytrzymywałam jakieś tam narzędzia, żeby pomogła jej na tyle, na ile mogła, bo nie była lekarzem.

  • Czyli w Powstaniu oprócz pomocy kolporterskiej służyła pani też pomocą w szpitalach czy przy opatrywaniu rannych?


Tak, tak. Tak, między innymi mój brat był ranny, bo w tym Batalionie „Kilińskiego” oni między innymi mieli szpital w Prudentialu, oni mieli tam w podziemiach szpital i mój brat w pierwszym momencie po zranieniu, bo on miał przestrzelone przez oba pośladki, tak na wylot, tam właśnie mu wyjmowano ten pocisk, no i tam jego znalazłam po prostu, odkryłam i jakiś czas potem tam byłam właśnie w tamtym szpitalu, a później gdzie się tylko dało.

  • Jak to się stało, że pani z Powiśla udała się aż do Prudentialu?


No właśnie dlatego, że do nas na Powiśle przyszedł oddział z „Parasola” i potem myśmy z tym „Parasolem” razem trafiali do Śródmieścia.

  • Została tam pani odkomenderowana na rozkaz?


Nie, to była moja wola. Właściwie ja byłam taki wolontariusz, można powiedzieć.

  • Dotarła pani z nimi do Prudentialu i tam znalazła pani brata?


Tak, tak. Z uwagi właśnie na brata [poszłam] do tego Prudentialu.

  • A jak długo pani tam przebywała?


Nie potrafię powiedzieć. Kilka dni.

  • I wróciła pani potem?


Później jakimś cudem, ja nie pamiętam, jak to było, historycznie, prawda, ułożyć w czasie, że mój brat trafił do takiego schronu na Powiślu gdzieś tam i tam myśmy z mamą razem go jakiś czas pielęgnowały. Potem on wrócił do swojego oddziału, a myśmy zostały. A myśmy zostały do momentu, dokąd Niemcy nas nie wyprowadzili, bo Niemcy nas zabrali i między innymi ja już poszłam… Nasze dowództwo, tak to nazwijmy, powiedziało, że kto się zdecyduje iść do niewoli, to może iść do niewoli, a kto się zdecyduje iść do cywila, to ma przejść do cywila i ja z uwagi właśnie na mamę i na babcię, która była wtedy z mamą też, przeszłam do tego cywila i żeśmy razem wyszły przez Pruszków. No i potem cała historia dalej.

  • Jeszcze zanim przejdziemy do Pruszkowa, chciałbym panią zapytać o ten czas, kiedy już Niemcy bezpośrednio uderzyli na Powiśle.


Tak.

  • Jak pani wspomina ten okres, czym pani się wtedy zajmowała?


Czym ja się wtedy zajmowałam? Bieganiem po piwnicach i zbieraniem ewentualnych rannych czy potrzebujących pomocy. Między innymi wiem, że tam trafiłam na taką staruszkę, która była zupełnie samotna i trzeba było się nią jakoś zająć, i ją przekazałam innym po prostu do opieki tę staruszkę. Pamiętam, że nazywała się Zajączkowska.

  • Czy pamięta pani, kiedy w czasie Powstania odbywały się kontakty z cywilami, jak oni się do was odnosili?


Niektórzy się odnosili bardzo przyjaźnie, ale niektórzy byli tacy, którzy uważali, że to jest dziecinada, że się zachciało nam bawić w żołnierkę. Między innymi my, cośmy latały bez broni, a z opaskami biało-czerwonymi na ramionach, prawda, i chłopcy zresztą tak samo. Że to jest dziecinada.

  • Rozumiem, że miały panie wtedy łatwy dostęp do prasy powstańczej?


Tak, tak.

  • Czytały ją panie też?


Czytaliśmy, czytaliśmy, naturalnie. Nie tylko czytaliśmy, ale i usiłowali niektórzy pisać, [podając] takie właśnie dane. Pamiętam, bodajże na Ludnej 11 był jakiś oddział dotyczący gazowni miejskiej, ale po drugiej stronie były te zbiorniki z gazem, a tu Ludna 11, to ktoś opisywał właśnie historię podpalenia tego budynku. Tam był cały ciąg między piwnicami zrobiony od 11 do 9, chyba poprzebijane przejścia między piwnicami…

  • I te teksty były publikowane?


I to było publikowane, tak, opisane właśnie o bohaterstwie i takim wykazaniu siły przez tych młodych ludzi, którzy potrafili się przebić przez te trzy wielkie piwnice po prostu.

  • Widziała pani może, żeby dorośli dyskutowali na temat tego, co przeczytali?


Nie, nie widziałam, bo i w ogóle nie miałam kontaktów z dorosłymi. Ja wiem, że moja mama tylko z płaczem zawsze mówiła: „Kiedy to się skończy? Kiedy to się skończy?”.

  • Czy może pani powiedzieć coś o życiu religijnym wówczas na Powiślu? Bo wspomniała pani o mszy świętej na 15 sierpnia.


Tak, to życie religijne o tyle było rozwinięte, to co ja potrafię powiedzieć… Tam była parafia Świętej Trójcy na Solcu i ówcześni księża, tam pracujący, byli bardzo zaangażowani właśnie w konspirację. Między innymi mój ojciec jeszcze przed wybuchem wojny był związany z tą parafią bardzo taką społeczną pracą, to się nazywało kasa bezprocentowa. Dla biednych ludzi taka była kasa pożyczkowa bezprocentowa i tam pracował mój tata też, między innymi. Jeszcze pan pytał o to życie religijne. W wielu domach na Powiślu były takie podwórkowe kapliczki, to na przykład przy tych kapliczkach się ludzie, lokatorzy zbierali i tam się modlili, były rozmaite śpiewy, prawda i modlitwy, w różnych intencjach zanoszone, przeważnie o koniec wojny.

  • A czy msze święte organizowane były głównie w kościele Świętej Trójcy, czy też…


Na zewnątrz. Jeżeli, to na zewnątrz, nie w kościele. W czasie okupacji to w kościele, ale w czasie Powstania to gdzieś na zewnątrz.

  • W różnych miejscach?


W różnych miejscach, tak, jak się trafiło.

  • Czy pamięta pani, co się działo z pani drużyną, pani zastępem, w momencie kiedy już nastąpiło uderzenie Niemców bezpośrednio na Powiśle?


Wiem, żeśmy byli w rozproszeniu. Żeśmy starali się odnaleźć, do tego pana Siemińskiego trafić, ale już go nie było tam, to mieszkanie już było opieczętowane przez Niemców, czyli on był prawdopodobnie już aresztowany i wywieziony, tak że trudno mi jest powiedzieć. Byliśmy po prostu w rozproszeniu.

  • To był wrzesień?


To był jeszcze sierpień i między innymi tam była taka późniejsza znana postać, Stefan Mirowski. On później, już po wyzwoleniu, był szefem ZHP chyba. Nie Harcerstwa Rzeczpospolitej, tylko ZHP.

  • I co wtedy robił?


Wtedy, w czasie Powstania?

  • Tak, tak.


On starał się gromadzić, żeby właśnie nie było rozłamów w harcerstwie. To był wielki patriota w ogóle, on bardzo właśnie się starał, o to walczył; on odprawy robił właśnie tam na Barskiej z hufcowymi naczelnikami poszczególnych komend.

  • I to właśnie od niego wyszło stwierdzenie, że kto chce, może wychodzić jako wojsko albo jako cywil?


Nie, nie, to nie od niego. Ja nie wiem, to gdzieś wyżej jeszcze, nie potrafię powiedzieć. […]

  • I pani zdecydowała się na wyjście razem z matką i z babcią.


Pójść do cywila, tak. Razem z mamą i babcią. I żeśmy trafiły do Pruszkowa.

  • Zostały panie wypędzone z Powiśla?


Z Powiśla, tak, tam spędzono. Tam potem w tym Pruszkowie robili selekcję przez takie pseudokomisje lekarskie. Część ludzi kierowali na roboty, część prawdopodobnie od razu na stracenie, a część wypuszczali. I myśmy z mamą i z babcią [zostały] skierowane na taką wiochę, to jest województwo dzisiaj kieleckie, ale to była miejscowość, nazywała się Jasiniec Stary, ta wioska. W zamian za to, że ci chłopi uprawiali ziemię, płody zbierali po prostu dla Niemców, to myśmy musiały brać udział w kopaniu okopów i zostałyśmy tam skierowane na takie przymusowe roboty do tych okopów.

  • Babcia również?


Babcia również, bo babcia wtedy jeszcze nie była taka „stara babcia”. Babcia i mama. Z tym że myśmy [były] każda już gdzie indziej i myśmy się potem dopiero zeszły. Też wszystko w Jasińcu, tylko że każda w innym miejscu na to kopanie szła. I myśmy się spotkały później u takiej dalekiej krewnej mojej mamy w Krakowie i do wyzwolenia byłyśmy w Krakowie.

  • Proszę powiedzieć jeszcze à propos tego wypędzania z Warszawy, z Powiśla. Jak pani wspomina drogę do Pruszkowa?


Okropnie. Okropnie, dlatego że ja po pierwsze, zostałam ranna w czasie tej drogi, na ulicy Senatorskiej dostałam jakieś odłamki w nogę i tym bardziej właśnie, że w nogę, to ja ledwie że się wlokłam i mnie wlekli inni ludzie. I pamiętam ten obstrzał okropny, jak myśmy z Powiśla szli tutaj na górę właśnie Senatorską i potem Lesznem, przez parafię, kościół Świętego Stanisława, który był takim przejściowym obozem jak gdyby. I cały czas pod obstrzałem Niemców – z jednej strony obstrzał nam groził, a z drugiej strony ci, którzy szli, Niemcy obok tego tłumu ludzi, pilnujący, żeby nikt nie wyszedł na bok. Co raz gdzieś tam się słyszało jakiś strzał, to wiadomo było, że gdzieś ktoś padł, ale myśmy się nie mogli nawet oglądać.

  • Proszę jeszcze też opowiedzieć teraz o tym właśnie spędzaniu czasu w obozie w Pruszkowie. Jak długo tam panie były, dzień, dwa?


Nie pamiętam, ale dobre kilka dni. Warunki były tam okropne, dlatego że to w halach takich, no nie wiem, służących do napraw mechanicznych, z takimi kanałami, i myśmy w tych kanałach właśnie się układali jeden koło drugiego spać. Koło mnie na przykład leżał taki pan, który strasznie głośno chrapał i ja mu co raz gwizdałam w ucho, jak on chrapał. I potem jak nas przesyłali dalej już z tego obozu, czekaliśmy na peronie na jakiś tam transport, to on mnie rozpoznał, mówi: „To ta cholera, co mi gwizdała w ucho”.

  • Jaki był stan pani nogi wtedy?


Długi czas miałam z tą nogą kłopoty, bo to nie były przecież normalnie możliwości założenia opatrunków. Dopiero jak żeśmy trafiły na tę wieś do kopania okopów, tak to nazwijmy, tych rowów jakichś tam, to wiejska taka kobiecina mi taką wiejską radę dała, że liście babki mi pomogą. Rzeczywiście, one mi wygoiły [rany], ale blizny mam do dzisiaj.

  • Właśnie, proszę opowiedzieć, jak panie trafiły tam, na wieś. Pamięta pani może, do jakich gospodarzy pani trafiła, jakie tam panowały warunki u nich?

 

Ja nie pamiętam nazwiska tych gospodarzy, natomiast wiem, że oni nam udostępnili taką jedną izbę, która im służyła jako salon. To była taka pokazówka, oni tam nie mieszkali na stałe, tam stała toaleta na wysoki połysk, jakieś łóżka na wysoki połysk, wypełnione słomą i myśmy w tej słomie na tych łóżkach spały. Ta gospodyni pitrasiła tam, co umiała. Między innymi któregoś dnia mówi: „To dzisiaj zrobimy na obiad gulasz”. No to my byłyśmy już ucieszone, że będzie jakiś gulasz, prawda, jakieś mięso, a tymczasem to było, okazuje się, z takich suszonych owoców. To się nazywało gulasz, taka miazga z suszonych owoców.

  • Jak pani wspomina te prace na okopach, to znaczy długo w ciągu dnia panie tam pracowały?


Tak, tam [pracowaliśmy] do takiego dużego zmroku już. Ja pamiętam, że [ludzie] stopniowo uciekali z tych okopów, bo się bali, że z okopów nas wywiozą w głąb Niemiec. Moja mama też rozważała ten problem, żeby uciec stamtąd, no ale jakoś z uwagi na babcię nie odważyła się na ten krok.

  • A kto państwa tam pilnował? To byli jacyś żołnierze doświadczeni?


To była chyba organizacja niemiecka, organizacja Todta, oni w takich specjalnych mundurach chodzili. Ja tylko wiem, że jak myśmy raz z tych okopów wracały do domu (już nie pamiętam, jak się ta wioska nazywała), zaszłyśmy tam na plebanię po prostu, tak to nazwijmy, i myślałam, że powołując się na swoje koneksje między zakonnicami a mną, że mieszkałyśmy, że dostaniemy tam jakieś wsparcie, jakiś chleb czy coś. Tymczasem właśnie gospodyni nas przegoniła, drzwi nam przed nosem zamknęła. „Idźcie, idźcie, idźcie stąd już, zostawcie tego naszego proboszcza w spokoju”.

  • Czyli jeżeli zdarzały się przypadki ucieczki z tych prac, to oni nie strzelali za państwem?


Nie, jakoś się dawało uciec, bo tam były bagna między innymi, oni się pewnie bali tych bagien sami i myśmy też troszkę się bały tych bagien.

  • Czyli panie chodziły w trzy różne miejsca pracować, ale schodziły się potem z powrotem…


A schodziłyśmy się do tych naszych gospodarzy.

  • Do kiedy państwo tam u nich przebywali?


Trudno mi jest powiedzieć. Ja nie wiem, ze trzy tygodnie chyba, ale trudno mi jest powiedzieć.

  • I co się stało później, że państwo się przeprowadziliście?


Potem wylądowałyśmy właśnie w Krakowie, bo moja mama odkryła jakąś tam daleką krewną w Krakowie, która, okazało się, ona ze swoimi dziećmi uciekła w ogóle ze swojego mieszkania gdzieś w Tatry po prostu, a to swoje mieszkanie zostawiła nam do użytku.

Myśmy tam z mamą, z babcią zamieszkały i stamtąd nas potem aresztowali Niemcy, wylądowałyśmy w obozie na Prądniku Czerwonym.

  • Jak w ogóle przebiegała pani podróż właśnie z tej wsi tam do Krakowa najpierw? Czy to trzeba było załatwić w jakiś sposób?


Nie, nie, nie, to się załatwiało tak zwaną podwodą, czyli że konnym zaprzęgiem od miejsca jakiegoś tam, tak jak dzisiaj autostopem, samochodem się jedzie. Od miejsca do miejsca konikiem po prostu.

  • I nikt nie kontrolował faktu, że panie nie są na robotach?


Nie, nie.

  • W jakich okolicznościach zostały panie w Krakowie aresztowane przez Niemców?


Zostałyśmy aresztowane chyba w pierwszy dzień Bożego Narodzenia. W Święta Bożego Narodzenia przyszli Niemcy, żandarmi i wtedy wygarniali w ogóle wszystkich Powstańców z Warszawy, jacy tylko się znaleźli. Zabrali nas najpierw na komisariat i tam żeśmy przesiedziały przez noc. Potem na drugi dzień nas zawieźli, myśmy nie wiedziały dokąd. Już się słyszało to i owo o Oświęcimiu i byłyśmy przekonane, że to do Oświęcimia, jak nas zawieźli ciężarówkami zakrytymi plandekami, a okazuje się, że to był obóz taki specjalnie urządzony, dziewięć chyba było baraków, każdy oznaczony literą. Myśmy mieszkały w baraku U. No i nas tam zagnano do tego obozu i potem [wyszłyśmy], jak [nastąpiło] wyzwolenie Krakowa, w styczniu, już nie pamiętam [dokładnie]. Tak że krótko w sumie tam byłyśmy, niecały miesiąc.

  • A jakie panowały tam warunki?


Okropne, bo do spania to były tylko takie dwie półki dwupoziomowe z takimi szparami między tymi i ci, co leżeli na górze, na przykład wyłuskiwali swoje wszy i rzucali przez szpary na tych, co mieszkali na dole. To był jeden minus. Drugi minus, na przykład nie było latryn, tylko był taki rów wykopany i na tym rowie, tak jak drabina, leżące takie belki i wszystko koedukacyjnie się odbywało. Nie było naczyń do zupy, która raz dziennie była podawana, to ja na przykład wpadłam na taki pomysł, jak taka żarówka wisiała w takim, trudno to nazwać kloszem, taki jak gdyby talerz odwrócony do góry, z jednej strony granatowe, a z drugiej białe, do wkręcenia żarówki. I ja to wzięłam od nas z baraku, jakąś skarpetą zatkałam ten otwór i to służyło do zupy. Pierwszego dnia ta zupa przeciekała, na drugi dzień już mniej przeciekała, na trzeci w ogóle nie przeciekała. Tak że tam były kiepskie [warunki], jeśli chodzi o wyżywienie.

  • Czy państwo tam byli zapędzeni do jakichś prac?


Nie, tam segregowanie znowu i część była wysyłana do robót do Niemiec, do bauera tak zwanego, czyli do gospodarza, a część była wysyłana do robót, do fabryk. Dużo bardzo ludzi zostało wysłanych do Drezna, do jakichś tam zakładów, które dla wojska produkowały. Ten zakład był narażony na ciągłe bombardowania aliantów i w związku z tym dlatego tam wysyłano polskich robotników, a nie Niemców.

  • I panie zostały jakoś przydzielone do czegoś?


Nie, myśmy zostały. Nie zdążyli nas [wywieźć]. Ostatni transport, jaki odszedł do Drezna, to właśnie [ten], w którym myśmy już miały jechać. Następny transport myśmy miały jechać, ale Bogu dzięki, przyszli ruscy.

  • Jak pamięta pani wyzwolenie?

 

Ja pamiętam właśnie bardzo dobrze. No, niestety to nie będzie popularne, to co dzisiaj powiem, ale niemniej tak jak myśmy czekali na to wyzwolenie, te baraki były takie w trzech czwartych zanurzone w ziemi i tylko kawałeczek takiej szyby wystawał ponad ziemię. Myśmy tylko słyszeli już ten front, prawda, słychać było, baraki były zamknięte, nie wolno było wychodzić na zewnątrz i tylko widać było nogi Niemców przebiegających za tymi naszymi oknami. I tutaj nagle się zrobiła cisza, przestali biegać Niemcy. I potem zamiast tych niemieckich nóg gęba: Giermańca niet? No i my ucieszyliśmy się, że to już Rosjanie. I pierwsza rzecz, jaką oni nam dali, to kasza z takimi wielkimi skwarami. Gdzieś tam przywieźli w jakichś kotłach tę kaszę, taki pęczak to chyba był, z takimi wielkimi skwarami i żeśmy się strasznie cieszyli. Ja wiem, że mnie się zaraz oświadczył jakiś ruski, że on był lokajem u jakichś tam naszych arystokratów, że on do tych państwa wróci i żebym ja tam razem z nim wróciła jako pokojówka, to on się ze mną ożeni. Nazywał się pan Zajcew, pamiętam.

 

  • Nie mieli państwo problemów po tej kaszy?


Nie, nie mieliśmy problemów.

  • Nawet tak przegłodzeni?


Myśmy nie miały… Wie pan, myśmy tylko były we trzy blisko siebie, żeśmy nie rozmawiały z resztą, ale nie było problemów. Niemniej byłyśmy zupełnie nagie i bose, jak to się mówi, bo przecież z Powstania nie miałyśmy nic poza tym, co [miałyśmy] na sobie. U tych gospodarzy jak żeśmy były, to jeszcze część rzeczy trzeba było stracić i się [miało] właśnie tylko to, co się miało na sobie, a miało się bardzo niewiele.

  • Udało się paniom zdobyć jakieś inne okrycia?


Bogu dzięki, trafiliśmy na takiego człowieka, wspaniałego człowieka, Jaś Staszkiewicz nazywał się, który przyjął pięć kobiet pod swój dach. On w Krakowie prowadził taką fabryczkę obudów do radioodbiorników drewnianych i jedną salkę przeznaczył na taką sypialnię dla tych pięciu kobiet, które on wyżywiał. Nas przez parę dni on żywił, ten Jasio. Nas było trzy i jeszcze dwie kobiety gdzieś spod Katowic.

  • Jak się panie z nim skontaktowały?


On sam. Bo jak nas po wyzwoleniu z tego obozu wypuścili, to wskazali nam adres, gdzie mamy iść, już nie pamiętam, do jakiegoś kościoła. I w jakimś kościele była ta zbiórka i z tej zbiórki dopiero „rozbierano” ludzi, kto ofiarowywał się udzielić pomocy.

  • Długo tam panie u niego przebywały?


No, byłyśmy tam jakiś czas. Trudno mi jest powiedzieć, w każdym razie on z tych dwóch, co jeszcze pozostało oprócz nas, to była jedna taka szesnastolatka, co zdążył się w niej zakochać i z nią ożenić. Tak że myśmy tam były ze dwa lata chyba u niego, u tego Stasia. Ja w tym czasie zdążyłam dokończyć gimnazjum u urszulanek w Krakowie, a moja mama robiła jakieś kotlety z koniny i coś tam jeszcze, i sprzedawała na ulicy, żeby jakoś zarobić na życie. No i tak to wyglądało.

  • Jak pani pamięta powrót do Warszawy?


Ja jechałam sama do Warszawy, pierwsza, dlatego że jak moja mama z babcią wylądowały tam w tym Krakowie, to jakie takie warunki tam miały, a ja czułam, że ja jestem po prostu kulą u nogi w tej chwili, bo się mama starała, prawda, i o babcię, i o mnie, i nie mogła się podzielić. I ja pojechałam specjalnie do Warszawy jakimś pociągiem, szukałam jakiejś szkoły obowiązkowo, żeby była z internatem, żebym ja miała gdzie zamieszkać. I poszłam, wskazano mi w Warszawie adres. To się nie nazywało wtedy kuratorium, to się jakoś inaczej nazywało. Ja tam poszłam i tam mi wskazali adres w Radzyminie. Ja do tego Radzymina trafiłam i tam byłam w internacie przez pierwszą liceum, która trwa normalnie trzy lata, ale ponieważ to liceum było prowadzone systemem takim nowoczesnym, Dawtona to się nazywało, ten system i nie wszyscy dawali radę po prostu w tej nauce, tak że nas po pierwszej klasie tak jak bydło włożyli na samochód taki ciężarowy, przewieźli do Grodziska Mazowieckiego i myśmy w Grodzisku Mazowieckim kończyli to liceum. Tam pierwszą maturę powojenną oddawaliśmy.

  • Co się z panią działo potem? Poszła pani na jakieś studia?


O, to jest ciekawa historia, dopiero się zaczyna. Poszłam do zakonu i byłam w zakonie przez siedem lat.

  • Jaki to był zakon?


Urszulanek szarych tak zwanych. Ja nie wiem, czy pan wie, jak one wyglądają, w takich czepeczkach – nie w welonach, tylko [noszą] czepeczki takie.

  • One miały dom na Powiślu…


Mają na Powiślu, tak.

  • I mają do tej pory. Stykała się pani już z nimi wcześniej?


Ja w tych latach konspiracji miałam z nimi ogromny kontakt, bo one były bardzo czynne i cała ta Pomocnicza Służba Kobiet właśnie się u nich gromadziła. I pierwsze dwie zakonnice zginęły zaraz 1 sierpnia, zmarła siostra Dejmer, już nie pamiętam, jaka druga… Ja byłam przez siedem lat w zakonie i po siedmiu latach zostałam, jak ja to mówię, wykopana. Po prostu nie [zostałam] dopuszczona do ślubów wieczystych, bo zakonnice stwierdziły, że ja nie mam prawdziwego powołania, że ja po prostu przyszłam do zakonu, żeby szukać schronienia, żeby szukać taniego utrzymania, o tak to nazwijmy. A to nie była prawda. Tak że ja przez długie lata bardzo cierpiałam z tego powodu. I dopiero po czterech latach od wyjścia z zakonu wyszłam za mąż.

  • Co się działo z mamą i babcią w tym czasie, kiedy pani uczyła się w liceum?


Mama i babcia mieszkały w dalszym ciągu w Krakowie, u tych krewnych dalekich.

  • Potem z Krakowa przyjechały w końcu do Warszawy?


Przyjechały do Warszawy, ale ja nie pamiętam, w którym roku. Chyba w czterdziestym szóstym, bo mój ojciec w czterdziestym siódmym wrócił z armii Andersa.

  • Czy był w jakiś sposób szykanowany po powrocie?


Nie, on dlatego w ogóle zwlekał z powrotem, że tam była straszna propaganda właśnie antypowrotowa, że rodzina cała będzie z tego powodu cierpiała, jak on wróci. Ale wreszcie rozsądek zwyciężył i wrócił. Od razu znalazł pracę i wszystko było ok.

  • I sprowadził wtedy mamę i babcię.


Nie, mama i babcia najpierw się sprowadziły do Krakowa, a potem on wrócił. Bo one się sprowadziły do Krakowa w styczniu, a on wrócił w lutym.

  • Proszę opowiedzieć jeszcze coś o pani bracie. Kiedy miały panie od niego jakąś ostatnią wiadomość?


No właśnie, to jest tajemnicza sprawa, tajemnicza historia. Bo on po Powstaniu – z jakiego tytułu ja nie potrafię powiedzieć – on dostał taki przydział na Ziemiach Odzyskanych, tak to nazwijmy. Koło Szczecina taka wioska nazywała się po niemiecku Barn i tam dostał takie poniemieckie gospodarstwo. On nigdy nie gospodarzył przecież i tam właśnie sprowadził mamę i babcię i one tam były. Dotychczasowa gospodyni tych niemieckich gospodarzy w dalszym ciągu pozostała tutaj pilnować tego niemieckiego dobytku, pani Möbs się nazywała, pamiętam doskonale, i to właśnie było ostatnie takie spotkanie z bratem, kiedy on tam zakotwiczał moją mamę i babcię, i potem nagle zniknął – nie wiadomo gdzie, nie wiadomo co, nie wiadomo jak.

  • Jeszcze matka i babcia były tam wtedy?


Jeszcze mama i babcia tam były. Potem mama wróciła pierwsza do Warszawy, a babcia jeszcze tam cały czas była, liczyła, że on wróci. I jakoś się nie znajdował.

  • To nastąpiło po prostu tak z dnia na dzień?


Tak, z dnia na dzień.

  • Wyszedł z domu i nie wrócił?


Tak, i on nic nie mówił na ten temat. Znaczy były takie pogłoski, były podejrzenia takie, że on był w partyzantce jeszcze i że on gdzieś tam zginął w tej partyzantce. Ja nawet miałam taki kontakt podany do osoby, która ewentualnie mogłaby coś więcej wiedzieć, ale moja mama sobie nie życzyła, broń Boże, żebym ja tamten kontakt nawiązywała. Ja to nazwisko pamiętam do dzisiaj. Podejrzewam niestety, że to nie była zupełnie czysta sprawa, niezupełnie czysta, jeśli chodzi w rozumieniu takim patriotycznym, że młody chłopak nie wszystko dobrze rozumiał, takie ja mam przeczucia.

  • Czyli matka z babcią wróciły ostatecznie z tych Ziem Odzyskanych do Warszawy.


Tak, wróciły w styczniu czterdziestego siódmego roku.

  • Czy chciałaby pani jeszcze na zakończenie opowiedzieć coś na temat Powstania, czego pani zdaniem nikt nie powiedział?


Nie, nie potrafię nic powiedzieć tu w tej chwili. Ja tylko pamiętam moje osobiste przeżycia, bardzo głębokie przeżycia, jak ja ubolewałam nad tym, żeśmy stracili wszystko i żeśmy stracili ukochanego psa. A pies, jamnik, w takich okolicznościach został stracony, że w momencie kiedy Niemcy wyprowadzali mamę i babcię z gruzów tamtego budynku, żeby utorować przejście dla tych ewakuowanych, nazwijmy to tak, Niemiec rzucał granatem. W momencie kiedy ten się zamachnął, to pies poszedł aportować i psa naturalnie rozerwało na strzępki. Dla mnie to było ogromne przeżycie – nie strata domu, nie strata wszystkiego, tylko strata psa.

  • A kiedy wrócił pani ojciec, państwo zamieszkali, znaczy pani ojciec, pani matka, pani babcia zamieszkali już w innym miejscu?


W innym miejscu zamieszkali, w domu szkolnej przyjaciółki mojej mamy. Wtedy już obowiązywały takie nakazy dotyczące metrażu, ile, prawda, wolno tego, i tamci mieli willę i zależało na tym, żeby ktoś bliski mieszkał, tak że oni, ci państwo, właściciele tej willi, rozlokowali po poszczególnych pokojach rozmaite rodziny i moi rodzice razem z babcią w jednym pokoju mieszkali.

Warszawa, 19 lipca 2016 roku
Rozmowę prowadził Michał Studniarek

Ewa Dąbrowska Pseudonim: „Iwa” Stopień: służby pomocnicze Formacja: Pomocnicza Służba Kobiet; Szare Szeregi Dzielnica: Powiśle

Zobacz także

Nasz newsletter