Barbara Łempicka „Baśka II”
Nazywam się Barbara Łempicka, pseudonim „Baśka II”, Zgrupowanie „Krybar”, Powiśle.
- Co robiła pani przed 1 września 1939 roku?
Chodziłam do szkoły, potem w międzyczasie prywatnie na różne komplety.
To była szkoła Królewny Anny Wazówny, a później Górskiego się nazywała.
- Gdzie pani mieszkała przed wybuchem wojny?
W Miłośnie u moich dziadków, którzy wrócili z kresów, przyjechali razem z Piłsudskim i obok się pobudowali w takim dworku, którego mam tu nawet zdjęcie.
- Jak zapamiętała pani wybuch wojny?
Wybuch wojny. Mężczyźni jak usłyszeli, że wojna wybuchła, to zebrali się wszyscy z całej okolicy, łącznie z moim bratem ciotecznym, ojcem i zaczęli uciekać w stronę wschodu, a na drugi dzień z przerażeniem przylecieli z powrotem, bo ruscy weszli. W międzyczasie wojsko, które jechało do Warszawy, żołnierze w wagonach towarowych dużych, na stacji stali, to żeśmy im nosili jedzenie, dawniej się robiło w gilzach papierosy, to też im donosiliśmy do pociągu, w sumie jeszcze jako dzieci. Wybuch wojny zaczął się tak, że byliśmy w szkole chyba, byłam właśnie jeszcze w Miłośnie, tylko żeśmy obserwowali jak walczą samolociki nasze, polskie z niemieckimi. Kogoś zresztą trafiła kula w głowę, która spadła. To chyba wszystko. Jak Niemcy weszli, to postawili wszystkich mężczyzn pod płot, właśnie w Miłośnie, na zewnątrz ogrodzenia, kazali podnieść ręce do góry, później kazali się nam już odwrócić, mieli nas rozstrzelać, oczywiście dorośłych i dzieci. Mama trzymała jeszcze mojego kuzyna z Prus, którego podrzucili nam przed wojną, na początku wojny. Ale mój dziadek robił wino i jak Niemcy robili rewizję, zresztą były też różne materiały, ale pochowane głęboko w piwnicy, to oni się pewnie upili, bo wybiegł Niemiec i powiedział:
Halt! Halt! i wziął tych Niemców, wojskowych, którzy mieli nas rozstrzelać do wynoszenia tych gąsiorów z winem i to nas uratowało, jeżeli chodzi o 1939 rok.
- Czy w czasie okupacji mieszkała pani w Warszawie?
Później mieszkaliśmy na Grochowskiej, ale czy to była jeszcze okupacja, to dokładnie już nie pamiętam…
- Czym zajmowała się pani rodzina w czasie okupacji?
Ojciec był farmaceutą, to była nasza apteka, ta która jest do dziś na Grochowskiej… a potem w jakiejś firmie Pełka… szkło apteczne, pamiętam tyle, że na Orlej ulicy w Warszawie pracował. W 1939 roku, jak już się trochę przewaliło, moje wujostwo, to znaczy siostra ojca z mężem, która pracowała przy rządzie, jak uciekali do Anglii, to chcieli nas zabrać, ale ojciec powiedział, że nie. Ciotka dalej pracowała przy rządzie... Powiedzieli [wtedy]: „To zajmijcie nasze mieszkanie.” To był 1939 rok.
- W okupacji chodziła pani do szkoły?
Tak, do różnych, bo nas ciągle Niemcy zamykali. Właśnie to była szkoła Królewny Anny Wazówny, potem z Górskim żeśmy się połączyli, nawet jakiś czas byliśmy w Gimnazjum Górskiego, w tym budynku. Nas, dziewczyny, na ostatnim piętrze [Niemcy] zamykali, chłopcy zaglądali w czasie przerwy i tak myśmy się tułali, byliśmy na różnych ulicach, w różnych szkołach, na Wierzbowej też.
- Kiedy pierwszy raz zetknęła się pani z konspiracją? Pani rodzina działała w konspiracji.
Ojciec był, ale wtedy nie zdawałam sobie z tego sprawy. Mój brat, wojskowy, który potem był w Armii Andersa, to właśnie im nosiłam tą „bibułę” tak zwaną, nie zdając sobie zresztą dokładnie sprawy o co chodzi. Oni szli w tyle, daleko za mną.
- Czy pamięta pani moment wybuchu Powstania?
Oczywiście, że pamiętam.
- Może pani coś o tym opowiedzieć?
Właśnie usłyszałam strzały, podbiegłam do okna, zobaczyłam, że się przemykają pod oknem jakieś postacie i nie wiem dlaczego, ale zawołałam mamę, że Powstanie. Zrobił się ruch na ulicy, kazali budować barykadę pod samym naszym oknem i mama uszyła flagę prędko z jakiejś podszewki czerwonej i z kawałka prześcieradła białego, wywiesiliśmy flagę. Potem się zorientowałam, że jest dowództwo w Związku Nauczycielstwa Polskiego i się do nich zgłosiłam.
- Zgłosiła się pani, żeby wziąć udział w Powstaniu?
Tak.
- Co pani powiedziano wtedy?
Że bardzo chętnie, najpierw postawili mnie przy pralce w pralni. Ogromne, duże balie były i przy pralni urzędowałam. Potem musiałam roznosić prasę, co zresztą robiłam z wielką chęcią. Nawet mam fotografie robione… po jednej stronie stali chłopcy, po drugiej dziewczęta. Wszyscy, którzy brali udział w tej dzielnicy. Tylko mnie zasłonili, bo kolega z przeciwka zawołał do koleżanki, żeby wyszła naprzód, a ona była wyższa ode mnie, więc widać mi tylko czubek głowy. Taki jedyny dowód mam.
- Czy pamięta pani reakcje ludności cywilnej na fakt wybuchu Powstania? Jaka atmosfera panowała wtedy w Warszawie?
To jest malutka ulica, więc tutaj było raczej spokojnie, poza tym, że Niemcy cały czas walili z kanonierki i z mostu kolejowego w [budynek] Związku. Ale dzięki temu, że to jest żelbetonowy budynek, to tutaj ta ulica praktycznie ocalała. Pod dziewiątką tylko rąbnęła bomba, ale że wszystkie piwnice były przekopane na całej ulicy, to wszyscy uciekli do nas. Ale nie miałam kontaktu z sąsiadami, bo każdy był zajęty ratowaniem siebie i co kto może, chciałam tylko pomagać.
- Czy w czasie Powstania spotkała się pani z żołnierzami nieprzyjaciela wziętymi do niewoli?
Nie, ale wiem, że tu brali, przyprowadzali różnych Niemców wziętych do niewoli.
- Czy może pani powiedzieć jak wyglądało życie codzienne w czasie Powstania? Jak wyglądał pani dzień w czasie Powstania? Czym się pani zajmowała?
Tego nie potrafię dokładnie określić.
- Czy pamięta pani na przykład skąd brano żywność?
Okna wszystkie były wywalone, wyjęte. Żywność – to co mieliśmy, sąsiedzi trochę mieli jedzenia, myśmy się nie zabezpieczyli zupełnie. Trochę można było dostać od żołnierzy i tyle chyba.
- Jak pani spędzała czas wtedy wolny?
Nie było czasu wolnego, ledwo człowiek przespał się, ale walili przecież dzień i noc.
- Mówiła pani, że zajmowała się roznoszeniem prasy.
Tak.
- Może pani coś więcej o tym opowiedzieć?
Wszystko co tylko wpadało w ręce i wychodziło, to trzeba było tutaj roznieść, ale raczej po małym, zamkniętym odcinku. Nie wychodziłam nawet na ulicę Dobrą, tam zresztą też była barykada mniej więcej naprzeciwko drugiej strony naszego mieszkania. Tutaj nie można się było poruszać, bo co chwilę bomby [leciały] i biegło się do schronu, albo gdzie człowiek był, to się starał schować.
- Pamięta pani co to były za tytuły gazet?
„Biuletyn Informacyjny” przede wszystkim… Barykadę co tu wybudowali, powiedzieli że jest za mała, przenieśliśmy na koniec ulicy i przetrwała do końca. Poza tym widziałam jak prowadzili jeńców niemieckich, zdobytych właśnie w budynku ubezpieczalni…
Smulikowskiego Juliana.
- Ona przed wojną też tak się nazywała?
Tak, a po wojnie zrobili z niej Spasowskiego, bo to był komunista, ale teraz jest z powrotem Smulikowskiego.
- Czy czytała pani artykuły z tych gazet, które pani roznosiła?
Oj trochę, raczej człowiek był zajęty, zabiegany. Tu było jeszcze, że ojciec nie bardzo chciał się zgodzić na mój udział, więc do ubezpieczalni wyszedł do mnie z ojcem zastępca dowódcy zgrupowania, zdaje się, że był to porucznik Leonowicz. Powiedział: „Dziecko, jesteś za młoda na łączniczkę, przydasz się jednak na pewno u «peżetek».” Zaczęłam od pralni przy ogromnej balii. Było też coś w rodzaju kawiarni, tam wszyscy odpoczywali. W drugiej połowie sierpnia dostałam polecenie roznoszenia prasy, „Biuletyn Informacyjny” i „Barykada Powiśla”. Czasami pojawiał się na Powiślu „Robotnik” wydawany przez PPS, a także „Demokrata”.
- Czy w czasie Powstania spotykała pani żołnierzy, którzy walczyli bezpośrednio na pierwszej linii?
Tu od nas to chyba wszyscy.
- Pamięta pani jakieś nazwiska?
Pamiętam tylko, bo znałam go z Konstancina, pseudonim „Rafał”, Janek Potulicki, właściciele Konstancina, tego pałacu w Konstancinie. Ten pałac zresztą jest do dziś, a Janek leżał pod moim oknem. Jeszcze pamiętam jego narzeczoną, która strasznie płakała nad grobem. Wiem, że miała na imię Zosia, więcej nie wiem. No i cała ulica była w rezultacie pełna grobów, ale kto gdzie, to już tego nie potrafię powiedzieć. Na wszystkich trawnikach były groby wzdłuż całej ulicy.
- W miarę rozwoju Powstania rozpoczęły się problemy z żywnością. Jak państwo sobie radzili z iem żywności?
Nie wiem, jadło się co kto miał, wszyscy do spółki, co kto dał.
- Miała pani jakieś specjalne, takie typowo powstańcze potrawy?
Nie, tego nie potrafię powiedzieć.
- W swoich wspomnieniach pisała pani o koniu. Czy może pani coś o tym opowiedzieć?
A no tak, ponieważ było przejście pod barykadę na Dobrą, to gdzieś ubili konia i nieśli przez naszą klatkę schodową. Tak jak napisałam, ten zapach pamiętam do dziś, bo strasznie… Zanieśli go właśnie do Związku Nauczycielstwa Polskiego, wtedy to była ubezpieczalnia społeczna, Niemcy tam byli. Zrobili właśnie taką śmierdzącą potrawkę, to trochę nam tutaj dawali, kto chciał i był głodny.
- Czy w czasie Powstania cały czas była pani razem z rodziną?
Tak.
- Co się działo z pani rodziną? Wiem, że pani ojciec brał udział w Powstaniu jako żołnierz.
Tak, ale wyszliśmy wszyscy razem z Powstania. To było nawet tak, że poszłam do końca naszej ulicy zobaczyć co się dzieje, bo taka cisza straszna zaległa. Wybiegło z Alfa Laval (tak się nazywał wtedy ten budynek na rogu) z przerażeniem kilku żołnierzy, że Niemcy mordują. Okazało się potem, że zamordowali mnóstwo rannych żołnierzy, tam był szpitalik. Przybiegłam tutaj do rodziców i cała ulica zaczęła wychodzić. Wychodziliśmy, kto chciał, kto się jeszcze nie bał, nie wiadomo było czy wychodzić, czy nie wychodzić. Doszliśmy do rogu ulicy Tamka, tam był ogromny lej po bombie i żeśmy stanęły, nie wiedziały co robić, ale… Aha, jeszcze jak wołali, że mordują Ukraińcy naszych rannych żołnierzy w tym budynku, w szpitalu. Stanęłyśmy nad tym dołem, nie wiedziałyśmy w którą stronę mamy iść, oczywiście tu wszystko wrzało, nasze oddziały już poszły chyba do Śródmieścia, bo było cicho, nie było tu już prawie żadnych żołnierzy, nie wiedzieliśmy co robić. Przed tym stanęłyśmy z mamą i jeszcze jakaś pani z dzieckiem po drugiej stronie tego ogromnego leja i pociągnęłam mamę nad Wisłę. Zeszłyśmy na dół, gdzie teraz syrenka stoi i zawsze zresztą stała, na dół, a tam już Ukraińcy zacierali rączki, wyrywali torebki, co komu się dało i potem nas pogonili, tak jak całą Warszawę, do Pruszkowa. Zatrzymaliśmy się przed kościołem, stanęliśmy, to kościół na Woli zdaje się. Chcieliśmy, ja też między innymi chciałam się załatwić, weszłam, ale już dużo przede mną było takich chętnych i pogonili nas, jeszcze wszyscy razem, ojciec, matka, ja i reszta mieszkańców Powiśla, do Pruszkowa. Tam dopiero zaczęli nas rozdzielać. Pamiętam, że trzech Niemców stało, na trzy grupy rozdzielali, prawo, lewo i prosto. Ojca zabrali prosto, nas na prawo. Jeszcze jak dzielili na grupy, to cały czas miałam pieska Milusia z Powstania, który
nota bene przybłąkał się do moich ciotek w 1939 roku, był u nas i ja [trzymałam] tego psa na smyczy. Niemiec oczywiście wyciągnął łapę, jak mnie zobaczył, cofnęłam się w ten tłum i pies wrócił do Warszawy po Powstaniu ocalały. Nas wsadzili potem do wagonów… w Pruszkowie spaliśmy oczywiście na betonie, na śmierdzącej słomie jedną noc, potem nas wsadzili w pociąg elektryczny i wyrzucili nas w Końskich. Tam ta sąsiadka moja, której notabene mąż pracował, to był Polak, ale pracował jako szofer u Niemców, ona miała tam jakąś rodzinę. Poszliśmy do dworu Przysucha, wzięliśmy, mówię oczywiście w skrótach, bo to nie działo się tak od razu, wynajęliśmy konia, wóz drabiniasty i zawieźli nas… Najbliżej było do Radomska, gdzie rodzice mieli przyjaciół, oni mieli fabrykę, byli już zresztą wysiedleni do baraków ohydnych, brudnych. U nich się zatrzymaliśmy właściwie do końca Powstania. Ale nie zapomnę, jak ruscy weszli i my dziewczyny, bo były dwie dziewczynki i ja, to tata postawił szafę na drzwiach w pokoju, tam był tylko pokój z kuchnią i my na tej szafie siedziałyśmy, bo oni gwałcili dziewczyny. Zanim tata to zrobił, to ci Rosjanie brudni tacy zdejmowali onuce w kuchni, udawali, że się myją i tylko było więcej strachu. To chyba było do końca Powstania, już jak Powstanie padło, to myśmy chyba wracali, nie pamiętam, naprawdę.
- Kiedy wróciła pani do Warszawy?
[...] Jak żeśmy tu wrócili, to trzeba było… myśmy okna wyjęli w czasie Powstania, postawiliśmy w piwnicy, więc mieliśmy całe okna, włożyłyśmy tutaj z mamą okna, bo tata wylądował w Dachau, nawiasem mówiąc. Jakie już były losy jego, to nie pamiętam, nie wiem. Oczywiście jeszcze były bomby, wybuchały, więc szyby od razu poszły. Co było dalej?… Nie potrafię już opowiedzieć szczegółów.
- Czy po zakończeniu wojny miała pani jakieś problemy przez to, że współpracowała pani z Armią Krajową? Czy była pani jakoś represjonowana?
Nie, specjalnie nie, bo o tym się wtedy nie mówiło. W czasie okupacji to jakieś były komplety, chodziłyśmy do tej, do tamtej się uczyć na początku. Potem wylądowałam w tej szkole…
- Jakie jest pani najlepsze wspomnienie z czasów Powstania?
Najlepsze jak mnie przyjęli do „Krybara” i mogłam coś robić.
Najgorsze to jak wyszłyśmy na ulicę, jak się zrobiła cisza i ktoś wybiegł przerażony, że Ukraińcy mordują. Wtedy, że zamordowali już w tym budynku Alfa Laval na rogu. Co potem?
- Czy jest jeszcze coś, co szczególnie utkwiło pani w pamięci z tamtych czasów, o czym pani nie mówiła?
Właściwie to wszystko, tylko nie potrafię tego odkopać w pamięci.
- Czy chciałaby pani na zakończenie jeszcze powiedzieć coś, czego może jeszcze nikt nie mówił o Powstaniu? Czy chciałaby pani jakoś podsumować Powstanie, ten wywiad?
Nie, nie potrafię, po prostu byłam szalenie wzruszona i w dalszym ciągu się wzruszam jak o tym myślę, czy mówię. Było to dla mnie wielkie, zaszczytne przeżycie. […]
Warszawa, 15 maja 2007 roku
Rozmowę prowadzi Dominik Cieszkowski