Andrzej Wąsowicz „Pająk”
Andrzej Wąsowicz. Urodzony 22 marca 1924 w Warszawie, strzelec w plutonie łączności Obwodu I Śródmieście.
Mój pseudonim „Pająk”.
- Co robił pan przed 1 września 1939 roku?
Przed 1 września byłem naturalnie uczniem w szkole, ale co dokładnie robiłem? Przed 1 września byłem na wakacjach.
- Pamięta pan wybuch wojny? Pierwszy dzień wybuchu?
Pamiętam, ale to było dosyć...Nie czuliśmy zagrożenia. Mieszkaliśmy w domu spółdzielczym na Ochocie i co było jeszcze... Wtedy byliśmy młodymi chłopcami, chodziliśmy na strych na dach patrzeć, czy samoloty lecą. To było stosownie do wieku.
- Jaki wpływ wywarła na pana wychowanie, rodzina, szkoła? Czy był to jakiś istotny wpływ na to co było później w okresie okupacji?
Ja tego nie potrafię powiedzieć. Co na mnie wywarło wpływ? Szkoła, rodzina – no prawdopodobnie to otoczenie, które było, to musiało wywrzeć wpływ. To znaczy rodzina, szkoła i najbliższe otoczenie, z którym miałem do czynienia. To była dosyć specyficzna młodzież, dlatego, że my mieszkaliśmy w domu spółdzielczym, przed wojną, raczej ogólnie rzecz biorąc w dobrych warunkach materialnych, i cała ta grupa ludzi, która tam mieszkała, młodzież, była w podobnej sytuacji. To były bardzo zbliżone wiekiem osoby i myśmy byli po prostu dobrymi znajomymi. To był dom, który w środku, dookoła, a w środku był ogródek, który był zamknięty i powiedzmy nawet w czasie okupacji, tam odbywały się pewnego rodzaju nawet spotkania towarzyskie, myśmy się tam spotykali, urządzali sobie różnego rodzaju gry, zabawy, mieliśmy jeszcze tam taki dostępny, od strony ulicy Zapolskiej był jeszcze dodatkowy ogródek z lampą uliczną, i to było zagrodzone, tam żeśmy grali normalnie w siatkówkę, nawet po godzinach policyjnych. Tak, że ta cała sytuacja na pewno musiała mieć jakąś wpływ na moją osobowość.
- W czasie okupacji, gdzie pan dokładnie mieszkał?
W czasie okupacji mieszkałem na ulicy Uniwersyteckiej 4, to był dom połączony z domem na Raszyńskiej 56, z przejściem od Uniwersyteckiej na Raszyńską. Chciałem zwrócić uwagę, ze było nas tam jakieś stadko młodzieży i przez całą okupację byliśmy w jakimś takim bezpośrednim kontakcie i żaden z nas, nikt, jeden o drugim nie wiedział, że należy do jakiejkolwiek organizacji. Powiedzmy, ze ja zostałem wprowadzony do organizacji AK przez jedną właśnie ze znajomych, tam z tego podwórka, ale dopiero po wojnie się dowiedziałem, że właściwie każdy z nich w jakiejś organizacji był. Mało tego, powiem szczerze, nawet nie wiedziałem, że moja siostra i mój brat tak samo w czymś uczestniczyli. Jednak to była jakaś tajemnica.
- A czym zajmował się pan w czasie okupacji w okresie przed wybuchem Powstania?
Ja byłem uczniem, przecież ja miałem... Przed Powstaniem, ja chodziłem do szkoły, miałem szkołę na Opaczewskiej, a bezpośrednio, przed samym Powstaniem chodziłem na komplety wyższej uczelni. Komplety się odbywały w prywatnych domach, normalnie, tak jak komplety.
- Gdzie pana zastał wybuch Powstania?
Wybuch Powstania mnie nie zastał, ja po prostu byłem wcześniej powiadomiony o Godzinie „W” i miałem się stawić pod wskazanym adresem. Mój kontakt był... Miałem się znaleźć gdzieś tam na ulicy Kopernika, w ogóle to był jakiś dla mnie nowy lokal zupełnie. O godzinie piątej miałem być na Kopernika, więc stawiłem się o godzinie piątej, po drodze, jeszcze przechodziłem przez Plac Dąbrowskiego i tam już jakieś coś się działo. Widziałem, że jacyś Niemcy z rewolwerem latali, jakieś coś, ktoś. Okazało się potem, że to tam była ta komenda pierwszego obwodu zresztą, pomiędzy Jasną, a Mazowiecką. No i na tego Kopernika, tam dotarłem. Ubrany byłem może trochę prowokująco, dlatego, że miałem wysokie buty oficerki, płaszcz nieprzemakalny, taki ciemno szary i kapelusz. Potem mi mówili, że jak zadzwoniłem do tego mieszkania, otworzyli drzwi, to się przerazili, myśleli, że to jakiś Niemiec tam wchodzi, coś takiego, ale byli już znajomi. Tam była pewna grupa ludzi, którzy mnie nie znali, bo nie wszyscy się znali, a potem żeśmy się stamtąd przechodzili na ulicę Mazowiecką, gdzie była właśnie ta komenda, tego pierwszego obwodu. Przejście to było dosyć banalne, ale pewien kłopot był – trzeba było przejść przez Nowy Świat. A Nowy Świat stanowił połączenie pomiędzy, dla Niemców, pomiędzy BGK i komendą Policji przy Kościele Świętego Krzyża, więc tam jeździły takie patrole niemieckie, to słychać było, ciężarowe samochody, no, a przyjście było dosyć trudne, dlatego, że tam od ulicy Świętokrzyskiej z drugiej strony Nowego Światu wtedy był jakiś targ, bazar, coś takiego. I to było zagrodzone i tam była dosyć wysoka brama i trzeba było przez tą bramę przejść i zeskoczyć z tej bramy i przeskoczyć na drugą stronę Nowego Światu, tam były ruiny zresztą po drugiej stronie, i dalej to już można było spokojnie iść. Pamiętam, że przeskakiwałem z kolegą, no i jak żeśmy przeskoczyli przez bramę, to się okazało, że od strony tego BGK jedzie właśnie kolumna niemiecka, ze światłami naturalnie. I co robić? Skakać nie bardzo można, bo wiadomo, będą strzelać, my żadnego doświadczenia takiego nie mieliśmy i zdecydowaliśmy, że kładziemy się i zobaczymy co z tego będzie. Brama była taka trochę cofnięta, więc tam było miejsce takie, że wynikało z tego że jak samochód będzie przejeżdżał to będzie akurat cień, to my będziemy niewidoczni, a ja, jak widać, noszę okulary to kapelusz ściągnąłem na twarz, żeby nie było jakiegoś tam odbłysku. Oni przejechali, myśmy przeskoczyli i już nie było żadnego problemu. Ale to było takie pierwsze trochę... Trochę emocji było.
- Gdzie pan walczył w czasie Powstania?
Ja nie walczyłem w czasie Powstania. Ja byłem w plutonie łączności, który miał za zadanie utrzymywać w dobrym stanie linie telefoniczne. I myśmy właściwie zakładali telefony, a następnie te telefony reperowali, bo one były ciągle w jakiś sposób przerywane. Początkowo to ten zasięg był dosyć duży, bo my żeśmy tam prawie na Wolę podchodzili, pod Haberbuscha, a potem to się ciągle zmniejszało, zmniejszało i w rezultacie to byliśmy patrolem, który obsługiwał łączność telefoniczną przez Aleje Jerozolimskie. Najpierw to łącznicy przeskakiwali przez Aleje, to było bardzo niebezpieczne, tam było dużo wypadków właśnie postrzeleń tragicznych, bo z BGK strzelano i ze skrzyżowania z Marszałkowską, ale później wybudowano barykadę, i w tej barykadzie był telefon, był przewód telefoniczny, ten przewód telefoniczny się ciągle psuł, bo ta barykada była ciągle niszczona, ludzie przechodzili tam, coś zrobili. Myśmy ciągle chodzili i tam reperowali w tej barykadzie, ten telefon. Właściwie to powiem szczerze, właściwie to była moja cała robota w Powstaniu. Poza tym, jakieś takie gospodarcze rzeczy. Chodzili tam gdzieś po jakąś żywność do Haberbuscha, to się tam jęczmień, czy coś się nosiło w tych workach, przeważnie piwnicami się szło, no, niewygodnie, ale jakoś tam się doszło. Były jeszcze też takie przypadki, raz pamiętam jakąś koleżankę nieśliśmy do szpitala przez Aleje Jerozolimskie właśnie, w tym wypadku to akurat było po zniszczeniu barykady, która została zawalona. To właściwie się szło wierzchem po barykadzie, taki był wyżłobiony rowek i myśmy tak, te nosze się pchało, jeden pchał, drugi ciągnął. Przeciągnęliśmy to, dalej to już normalnie. Gdzie można - to ulica, gdzie można – to piwnicami, i doszliśmy na Lwowską. A barykada? Jak barykada, ona była ciągle niszczona. Niemcy tam goliatami niszczyli tę barykadę, zostawała odbudowywana, telefony na nowo się zakładało, tam, po drugiej stronie też była centralka i to była nasza robota.
Nie. Raz byłem tylko uzbrojony, dostałem jakiś karabin wtedy, kiedy Powstanie już się praktycznie skończyło i były wypłacane, nazwijmy to żołd, i trzeba było te pieniądze gdzieś tam przenieść od jakiegoś oddziału do jakiegoś oddziału, a ponieważ były możliwości napadów, czy coś takiego, bo to różnie było, różni ludzie przecież byli w końcu i wiadomo było, że te pieniądze się niesie, no to dawali takiego żołnierza, który szedł z karabinem. Jeden niósł pieniądze a drugi z karabinem patrolował. No, ja akurat ten karabin dostałem, doszedłem, nie używałem tego karabinu.
- Jakie było ryzyko, jakie były trudności w pana służbie w łączności? Jakie to były warunki? Czy było duże ryzyko?
Nie, w tej służbie nie było wielkiego ryzyka. W łączności było ryzyko wtedy, kiedy chodziło o łączników. U łączników to rzeczywiście było ryzyko, bo trzeba było bardzo często przechodzić przez tereny bardzo często nieznane sobie. Było dużo wypadków. To, co przenosiłem wtedy tę koleżankę, to była łączniczka, która jakiś meldunek przenosiła, czy coś. W każdym razie została postrzelona i trzeba było do jakiegoś szpitala ją dotransportować, ale w zakresie tego, co myśmy robili, obsługę telefonów, to nie było. Jeśli idzie o to niebezpieczeństwo. Na początku Powstania, w pierwszych dniach, ale to zupełnie w pierwszych dniach, miałem przenieść meldunek właśnie tam, z Mazowieckiej na Rynek Starego Miasta do majora „Roga”, i przechodziło się wtedy – przez Ogród Saski nie można było przejść – trzeba było przechodzić przez Plac Grzybowski, tak dookoła, na Długą i dalej. Sprawa przejścia przez Plac Grzybowski dlatego, że Plac Grzybowski był ostrzeliwany z PAST-y. Tam było dużo Niemców w budynku PAST-y i oni strzelali po prostu, tam się tak przeskakiwało, na środku placu stał taki metalowy, blaszany szalecik, trzeba było przeskoczyć do tego szaleciku, schować się do niego i dopiero przeskoczyć do najbliższej bramy. Dla mnie o tyle było to stosunkowo łatwe, dlatego, że ja akurat przed Powstaniem tam, myśmy na Placu Grzybowski mieli prywatne swoje interesy, więc ten Plac Grzybowski dobrze był mi znany i tamte okolice tak samo, tak że to nie był jakiś problem. Przedostałem się tam prosto, później byłem skontrolowany po drodze przez Powstańców, ale to normalna czynność. Doszedłem do Starego Miasta, oddałem co miałem oddać i prędko wróciłem z powrotem, spiesząc się raczej, żeby zdążyć, bo słychać było, że od strony Woli jednak już coś się dzieje. Tam jakiś szum był wyraźny, że jakieś natarcie z tamtej strony idzie i bez żadnego problemu to się odbyło.
- Jak zapamiętał pan żołnierzy niemieckich, czy może był pan świadkiem jakiejś zbrodni?
Nie. Ja w ogóle żołnierzy niemieckich... nie miałem w ogóle żadnej styczności z nimi.
- A jak przyjmowała walkę waszego oddziału ludność cywilna? Czy zetknął się pan z jakimiś opiniami?
Trudno mi jest sobie coś przypomnieć. Ale nie było powodów, jeżeli idzie o nasz oddział, który nic takiego nie robił, tylko zakładał telefony, albo te druciki, no to wiadomo... Było, że pod koniec Powstania, były pretensje w ogóle, generalnie. Zresztą to nikogo nie dziwiło, bo to rzeczywiście były coraz trudniejsze warunki, widać było, że to nie ma szans powodzenia, a wiadomości radiowe też nie były jakieś pocieszające, że to będzie się działo coś pozytywnego.
- A był jakiś kontakt z przedstawicielami innych narodowości?
Ja nie miałem.
- Jak wyglądało życie codzienne podczas Powstania?
Ja się właśnie nad tym zastanawiałem i w tej chwili nie jestem sobie w stanie przypomnieć. Ja nie wiem, to nie musiało być nic specjalnego, bo ja nie pamiętam, ani gdzie jadłem, ani gdzie spałem, to nie było jakieś zagadnienie, bo zupełnie mi w pamięci to nie zostało.
- A kontaktował się pan z rodziną?
Nie, z rodziną nie. Rodzina została na Ochocie. Tam straszne rzeczy się działy na tej Ochocie, przecież tam mnóstwo ludzi wymordowano na tym Zieleniaku, szczęśliwie jeśli idzie o moją rodzinę – nic się ni stało. Rodzice i siostra wyszli obronną ręką. Siostra trafiła do Ravensbrűck, a rodzice do jakiegoś majątku.
- Jaka atmosfera panowała w pana oddziale? Zawiązał pan jakieś przyjaźnie? Jakie były stosunki?
Stosunki były bardzo sympatyczne, nie było jakiś tam żadnych zadraśnięć, ja w ogóle nie pamiętam, ale do przyjaźni, to ja nie jestem taki skory. Tak, że to przyjaźni nie było, były bardzo przyjemne stosunki, został ten jeden, z którym mam kontakt właściwie dwa razy do roku, na moje imieniny, i ja na jego, i na tym właściwie się kończy.
- A czy podczas Powstania, w pana otoczeniu uczestniczono w życiu religijnym? Czy były msze odprawiane czy uczestniczono w tych mszach?
Chyba było, ale nie regularnie. Raz, może dwa razy coś takiego, ale tak, to nie pamiętam.
- A czy czytał pan podziemną prasę podczas Powstania, słuchał radia?
Radia to chyba tak.
- Przypomina pan sobie czego słuchaliście?
Myśmy słuchali komunikatów. Chodziło o to, jak Zachód reaguje na Powstanie.
- Dyskutowaliście między sobą na te tematy?
Naturalnie, że dyskutowaliśmy, ale to dyskusja taka dosyć, właściwie specjalnie niczego nie przynosząca. Dyskusja z ciągłą pretensją, że się nic nie dzieje, że nic nie robią, ale właściwie trudno mówić o jakiejś dyskusji, nie było alternatywy. Myśmy mogli tylko wiadomości odbierać. Mogliśmy sobie porozmawiać, co oni powinni zrobić – tak, czy inaczej, ale właściwie nie mieliśmy wpływu na to. Tak, że ta dyskusja to taka była sobie, no pogadaliśmy sobie, nic więcej.
Nic nie czytałem. Prasę podziemną prawdopodobnie tak.
- Jakie są pana najgorsze wspomnienia podczas Powstania a jakie najlepsze, co najbardziej się utrwaliło w pamięci?
Najgorsze to jest pod koniec Powstania pewna beznadziejność, która wskazywała, że właściwie, to nie ma szans. Dlatego, że już widać było z tego całego układu siły jaki powstał, że jeżeli nie zostanie to załatwione właśnie to, cośmy przez radio chcieli się dowiedzieć, no to z nami będzie bardzo kiepsko, bo wyjścia nie było. To była po prostu beznadzieja. Jeżeli idzie o nas powiedzmy tych, którzy tam w tej łączności byli, to nawet nie mogli czynnie brać udziału w obronie czy coś takiego, no bo myśmy nic nie mieli, myśmy mieli słuchawkę telefoniczną i nic więcej. Ale to już tak tylko tak w przenośni mówiąc, ale widać było, że jest to w tej chwili jedynym rozwiązaniem Powstania – przerwanie Powstania. No, ale na jakichś warunkach, żeby to można było, przecież każdy chciał jakoś dalej egzystować. Tak, że tylko to, bo więcej to nie.
- To jakie uczucia były na początku wybuchu powstania?
Na początku wybuchu Powstania, to były bardziej euforyczne. Tak, bo to było wszystko pięknie zorganizowane, myśmy przyszli tam, do tego, prawda, na początku tam, do tego dowództwa obwodu, co nas tam panie witały i tego, to było wielkie halo, wielkie co. No, a później się zrobiła wielka codzienność, normalnie.
- Co działo się z panem od momentu zakończenia powstania do maja 1945 roku?
Ja po Powstaniu, wyszliśmy z powstania do Ożarowa, w Ożarowie nie pamiętam, byliśmy chyba z półtora dnia w tej fabryce kabli i z fabryki kabli zostaliśmy wywiezieni do stalagu w Niemczech w Fallingsbostel, no i tam byliśmy przez jakiś czas w tym obozie a później nas przenieśli na takie
Arbeitskommando, to było gdzieś w [niezrozumiałe]. Pracowaliśmy przy budowie fabryki podziemnej w górach Harzu, jak to się nazywa, Blankenburg czy coś takiego, i tam pracowaliśmy przy takiej budowie fabryki podziemnej, to po prostu się wjeżdżało, to była góra, wjeżdżało się pod górę, taki był tunel i tam były hale podziemne budowane, myśmy tam pracowali, ale myśmy nie przepracowywali się.
- Właśnie, jakie warunki panowały w obozie?
Warunki w obozie były dosyć podłe ale to był obóz, to wiadomo. Były te prycze, tam nie wiem dwu czy trzypiętrowe tego to już nawet nie pamiętam. Powiedzmy sobie szczerze, marznąć to nie pamiętam, żebyśmy marzli tam w tym, a zresztą na początku to jeszcze było ciepło. No... nie, jeżeli idzie o koleżeńskie warunki to były w porządku. To normalnie wychodziliśmy na tą robotę, tam człowiek robił wszystko żeby nie robić, a myśmy mieli pełną świadomość, że my jesteśmy jeńcami wojennymi i pewne konwencje nas bronią ale Niemcy jednak, jeżeli idzie o te sprawy takie prawne, oni właściwie przestrzegali. Oni wiedzieli, że takiego zwykłego powiedzmy cywila, to oni nie szanowali, mogli go pobić, mogli go uderzyć itd., natomiast jeżeli idzie o nas, to mogli stać i krzyczeć ale dotknąć to nie. Myśmy mieli takie warunki, przypadki, że oni się denerwowali ci Niemcy, że my nic nie robimy, że my źle robimy, a myśmy sobie specjalnie się tym nie przejmowali. Ich to pewnie też denerwowało ale... No ja pamiętam, że ja na przykład wyjąłem te szybki z okularów, powiedziałem nie mam, stłukłem okulary i nie będę robił, bo ja nie widzę. No więc, no to mnie tam wózek jakiś kazali pchać, no coś tam. W każdym bądź razie, no jednym słowem człowiek jak mógł to nie pracował. Bo to już chodziło po prostu nie o to żeby się nie przepracować, tylko dlaczego mamy dla Niemców robić? Więc, poza tym oni próbowali na nas krzyczeć, no ale, jeżeli myśmy wiedzieli o tym, że oni nie będą reagować, bo im nie wolno, a oni pod tym względem trzeba przyznać, że byli no dosyć zdyscyplinowani. Ja sam pamiętam jak siedziałem na stercie takiego jakiegoś złomu, który, bo to było, przecież się, oni to były roboty właściwie górnicze, i siedziałem i wózek napełniałem w ten sposób, że siedziałem i kamyk po kamyku tak wrzucałem do tego wózka, to trwało nieskończoną ilość czasu. On tam przychodził ten Niemiec, jakiś tam wachman czy jakiś tam inny, coś tam krzyczał, a ja mówię nie rozumiem i koniec. I cały dowcip polegał na tym, że oni chcieli żebyśmy pracowali a myśmy kombinowali jak robić żeby nie robić. I jakoś to się udawało.
- W jaki sposób nastąpiło wyzwolenie?
Wyzwolenie dosyć zabawnie nastąpiło, dlatego że myśmy byli w takim właśnie
Arbeitskommando było niedaleko takiej miejscowości Halberstadt chyba i obóz już był pilnowany przez wachmanów no już takich dobrze starszych, bo cała młodzież już poszła do wojska a te takie obozy obsługiwali właśnie już tacy bardzo starsi ludzie, zresztą notabene z tym też było wygodnie dlatego, że z chwilą kiedy przyszły paczki unrowskie po Bożym Narodzeniu, no to ci Niemcy byli na usługach, przecież oni nie mieli co jeść. Myśmy dostawali paczki, a prządek tam u nich mimo wszystko jednak był, więc te paczki do nas trafiały i myśmy sobie robili z Niemców takich co to ponieś – przynieś, bo mówiło się jemu – dostaniesz papierosy jak przyniesiesz to, albo – dostaniesz kawę jak przyniesiesz to. No i to naturalnie było przez nas wykorzystywane. Tutaj w tym wypadku, dlaczego o tym mówię, że chodzi o to, że to byli już starsi ludzie. Nas wyprowadzono z tego
Arbeitskommando i prowadzili nas niewiadomo gdzie, nie wiem dlaczego, gdzie ale gdzieś nas prowadzili. I myśmy szli taką zwartą kolumną, gdzieś tam drogą. W rezultacie noc nas zastała w czasie drogi, gdzieś tam w jakimś lasku, jakaś górka taka była, jakiś lasek, no i wszyscy się tam, bo to było przecież jednak, już było możliwie ciepło, położyliśmy się wszyscy spać. Ta nasza komenda, tej... bo była taka i polska komenda polskiego obozu, wytłumaczyła tym wachmanom, że oni robią głupstwo, bo idą wręcz w kierunku Amerykanów, a Amerykanie ich wezmą do niewoli i po co im siedzieć w niewoli? Niech oni zabierają manatki w nocy i idą do domu. Ci wachmani to byli po prostu tacy żołnierze, którzy z tego samego regionu pochodzili, tam umundurowani, no i rzeczywiście, prawie wszyscy rano jakeśmy się obudzili to już ich nie było, przepraszam zostało chyba dwóch i tych dwóch to myśmy wzięli do niewoli z kolei. I szliśmy w kierunku właśnie Halle, to było Halle wszystko jedno, w kierunku jakieś tam miejscowości. I w rezultacie spotkaliśmy tam czołgi amerykańskie. Ta cała kolumna spotkała czołgi amerykańskie i myśmy tych jeńców przekazali Amerykanom. Tak że to była taka zabawna historia. Sami żeśmy poszli do tego właśnie miasta, to nie było Halle, to jakieś inne miasto, no i tam było już bardzo źle dlatego, że nocowaliśmy w jakiejś, czy to była sala kinowa czy to coś takiego, w każdym bądź razie było to jakieś pomieszczenie z balkonami i na tych balkonach jeszcze też towarzystwo było polskie. Może częściowo ruskie, to różni ludzie byli, ale niestety bardzo mocno pijane. I ci ludzie, którzy zerwali się zaznali jakiś tam wolności, no poczuli się wolni. Mnóstwo pijanych, dziwne rzeczy się tam działy, po prostu strach tam było, z tych balkonów jakieś przedmioty zlatywały na ludzi, no w ogóle dziwne rzeczy. Ja tam gdzieś spotkałem jakichś znajomych, którzy przypadkowo z tej samej dzielnicy i oni się gdzieś ulokowali w jakimś prywatnym mieszkaniu, no i wtedy jak oddzieliłem od swojej grupy i z tymi swoimi znajomymi tam nas było parę osób, osiem osób, myśmy skombinowali wtedy dwa samochody i mieliśmy jechać na zachód. Samochody to były naturalnie niemieckie zabrane z ulicy, bo powiedzmy na to Amerykanie jak tam zatrzymali kogoś samochodem, zabrali go a my samochód zabraliśmy. Problem był tylko z benzyną, ale na stacji kolejowej stała cysterna ze spirytusem i na tym spirytusie jakoś te samochody jechały, no ale daleko nie dojechały. ja dojechałem do Braunschweigu, tam już musiałem zrezygnować z dalszej podróży bo samochód się rozleciał, no a później to już takie... jeszcze później byłem w jakimś obozie cywilnym przez jakiś czas, byłem w obozie wojskowym też w Braunschweig, bo tam był obóz po wrześniowy jeszcze. Tam było nas 4 i trzeba było się gdzieś zahaczyć, bo jakoś trzeba było sobie to zorganizować. Tak jak mówiłem, wojska nie znoszę, więc obóz wojskowy z rygorami tymi wojskowymi był trudny do zniesienia dla takiej osoby jak ja tak ze żeśmy się wycofali jednak z tego obozu i przenieśliśmy się gdzieś indziej, znaleźliśmy sobie dobre miejsce w górach Harzu, gdzie się mieszkało w hotelach i sami Powstańcy byli, a nie wojsko wrześniowe, bo jednako oni mieli inną mentalność niż my. I tam w tamtym obozie już w Bad Harzburgu byłem właściwie prawie do końca. Wróciłem do Polski, jak nawiązałem kontakt z rodziną, jak się zorientowałem, że tam już nie ma co robić, bo początkowo myślałem o tym, żeby jednak ... wiadomości dochodziły bardzo niedobre o tym, co się w Polsce dzieje, więc wróciłem do Polski w 1946 roku, w lecie. Wróciłem do Polski, no zacząłem dalej kontynuować studia i dalej normalnie.
- Był pan represjonowany po powrocie do kraju?
Nie. Nikt się mną nie interesował. ja nie miałem żadnych kłopotów. Przyjechałem do Legnicy, we wszystkich moich papierach było ostemplowane, napisane, że ja z obozu, że ja taki siaki owaki, że ja byłem w Powstaniu i tak dalej, no to wszędzie było to, szło ze mną przez cały czas. Wszędzie było wiadome, ja się z tym nie kryłem, było wiadome, nie tylko to, że ja byłem w Powstaniu, ale jeszcze i to, jaki mam stosunek do obecnej rzeczywistości, znaczy do rzeczywistości w tym czasie. Ja nie miałem żadnych kłopotów.
- Czy chciałby pan coś powiedzieć na temat Powstania coś takiego od siebie? Jakieś własne myśli.
Ja nie wiem, co ja mam pani powiedzieć. Jest to okres w życiu, który zdecydował o wielu sprawach naturalnie, ale o samym Powstaniu...
- Dla pana osobiście, teraz po tych sześćdziesięciu latach, jakie to było przeżycie?
Nie wiem, co ja mam powiedzieć, dlatego, że ... trudno mi coś powiedzieć... Powstanie było pięknym zrywem, rzeczywiście mogło załatwić sprawę bardzo zasadniczą. Jeżeli idzie o celowość Powstania to jest absolutnie uzasadniona, a mówić co dalej, o samym Powstaniu, przebiegało, jak przebiegało. Strasznie mi jest trudno mówić, dlatego, że ja tych wszystkich okropności, które były w czasie Powstania, to ja nie przeżyłem przecież. Z tego, co ja państwu tutaj opowiadałem, to wynikało, że ja właściwie, jak na Powstanie, to miałem komfortowe warunki. Ja żadnych tego... to co ludzie przeżywali, dowiaduję się właśnie dopiero teraz, co ludzie przeżywali, co to ludzi kosztowało, no to dla mnie Powstanie było pewnym przeżyciem, przygodą, ale bez takich żadnych okropnych konsekwencji. No, rzeczywiście, jedną okropną rzecz, to straciłem brata w Powstaniu i zginął przy wybuchu tego czołgu na Długiej, no jeszcze w rodzinie dalszej też były takie podobne przypadki, ale ja osobiście nie doznałem żadnych jakiś tego rodzaju takich negatywnych przeżyć. tak, że mnie jest strasznie trudno ocenić Powstania, bo ja przeżywałem naprawdę w bardzo dobrych warunkach Powstanie. Myśmy sobie zdawali sprawę, że koniec Powstania mógł być jeszcze bardziej tragiczny dla nas gdyby ono jeszcze się dłużej przeciągnęło ale miałem tyle szczęścia, że ono się skończyło wtedy kiedy było już tak zacieśnione, że nie było się gdzie wycofać.
- Zachowały się jakieś pamiątki z tego okresu.
Mam legitymację akowską i opaskę. Opaska jest po prostu moją opaską, niczym się specjalnie nie wyróżnia, jest zwykłą biało-czerwoną opaską bez żadnych napisów, ani oznakowań. Taką opaskę miałem na początku i przez cały czas Powstania miałem, a potem miałem ją przez cały czas przy sobie, tam w obozie i jakoś udało się to przetrzymać.
Warszawa, 6 grudnia 2004 roku
Rozmowę prowadziła Dorota Szajkowska