Henryka Guzowska „Baśka”
Guzowska Henryka, urodzona 11 lutego 1926 roku. Pseudonim „Baśka”.
- Co pani robiła przed 1 września 1939 roku?
W 1939 roku byłam dzieckiem, chodziłam do szkoły. Później wojna wybuchła.
- Jak pani pamięta wybuch wojny?
Bardzo dobrze pamiętam. Bawiłam się razem z dziećmi na podwórku. Wtedy miałam dwanaście, trzynaście lat. To był próbny alarm. Myśmy kawał drogi leciały hen, hen - bo mieszkałam wtedy na Pelcowiźnie. [A] on dostał, spadał ten samolot, a drugi niemiecki samolot lądował normalnie. To pamiętam. Później do Warszawy, do mamusi myśmy uciekali. Cztery siostry nas było. I psa miałyśmy takiego małego we wsi, kundelka… Mamusia pracowała w Warszawie na Szpitalnej, więc chciałyśmy się dostać do mamusi. I wojskowy nas [podwiózł]… Siostra uprosiła, wziął nas na samochód i przez most. Siedzimy, a ta „wewsia” wyleciała i ja słyszę, [że] szczeka ta suka i mówię: „Proszę pana, pan zatrzyma!”. Walimy w tę szoferkę, by się zatrzymał po psa, on mówi: „Nie mogę, bo tu jest most”. Ale zatrzymał, tego psa myśmy wzięli na rękę. On tylko zdążył ruszyć, a przed nami bomba trzepła. I to było szczęście. Dostaliśmy się do Warszawy, do mamusi i już żeśmy mieszkali w Warszawie, bo tam się spaliło.
Na Długiej róg Bielańskiej, do samego Powstania.
- Czy uczestniczyła pani w konspiracji w czasie okupacji?
Nie. Chodziłam na zebrania tajne, w moim mieszkaniu były. Dla mamusi myśmy to robili [nieoficjalnie], że nie można było. Ale później, jak Powstanie wybuchło, to już oficjalnie byłam sanitariuszką…
- A jak pani pamięta wybuch Powstania?
Wieczorem to wybuchło, koło piątej po południu. Od razu barykady żeśmy robili, wszystko z domu się wynosiło, maszynę, meble się wynosiło. I później o dom się walczyło. Teraz już wiemy, dlaczego Niemcy trafiali, ulica, dom po domu, bo Niemcy wywiesili swoją swastykę, i jak samolot jechał [leciał] to wiedział, że tu nie bombardować, a w nas bombardowali. Myśmy ucieszyli się, zrobiliśmy biało-czerwone flagi, wywiesiliśmy zadowoleni, dopiero dowódca tu doszedł i mówi: „Trzeba to zdjąć, bo Niemcy będą bombardowali nas”. Ja mieszkałam koło Bielańskiej, cały czas do Banku myśmy latali, później na [niezrozumiałe], później na Freta, na Stare Miasto, gdzie trzeba było, tam żeśmy chodzili. Rannych było dużo, więc już bandaży nawet nie było, prześcieradła darliśmy nawet. Później dziecko małe było, tak ciężko chore, dali mi na rękę, w schronie. Co ja mam robić? Pić, chce pić, buźką rusza ten dzieciak, to taka łyżeczka aluminiowa była i nad świeczką [ją] upaliłam tak, żeby zagrzać tę wodę i tak temu dziecku dałam. Zdrzemnęłam się, otworzyłam oczy i patrzę, a to dziecko buzią nie rusza. A już miała taką cieplusieńką główkę, jeszcze daleko - i umarło. Matka nawet nie wiedziała, to myśmy na Długiej to dziecko zakopali. To było później. Tak samo, na przykład, jak na Bank. Idą na bank, żegnają się, kwiaty każdy dał, cieszy się, dużo osób wróciło rannych, to ile roboty było przecież! To takie niezapomniane chwile. Mówią: „Chodźcie, Niemcy uciekli, Senatorska pusta, nie ma nikogo!”. Tak zadowolone. Ja: „Poczekajcie, ja pierwsza zobaczę”. [A] miałam na nogach kapcie na gumie, w spodniach byłam, w męskiej koszuli. I lecę Bielańską, nagle patrzę i od razu się cofnęłam! Jeden moment, żeby tylko ten Niemiec się odwrócił, a tam moja cała rodzina: ręce do góry. Trzymał ich Niemiec pod [karabinem] i z karabinem szedł. W tę stronę szedł, żeby tylko się odwrócił, po mnie już by było. Miałam tyle szczęścia właśnie. Później już z tego Starego Miasta… Miesiąc czasu byłam w Warszawie. Dostaliśmy sygnał, [że] na Stare Miasto trzeba lecieć, na Freta, tam bomba wybuchła, więc pobiegliśmy tam, pomoc każdy dał, jak tylko mógł, no i szybko z powrotem do domu, [zobaczyć] co się w domu dzieje. U nas tak samo. I znów trzeba, nie ma lekarstw, nie ma bandaży, nic. Apteka jest na Freta, więc ja powrotem na Freta i lecę Długą, i jest Miodowa i plac Krasińskich. Musiałam przejść przez ten plac Krasińskich, ale jak przejść? Więc biegnę zygzakiem, a tu z kościoła, z tych domów strzelali Niemcy. Dużo miałam szczęścia, biegnę nisko zygzakiem, tu odbijają się kule, o bruk. Przyleciałam do tej apteki, co mogłam, ile dostałam tych lekarstw, bandaży, wszystko na siebie, [w] torbę i z powrotem do domu, i z powrotem w schronie. Masę rannych trzeba [było] opatrywać i leczyć. Później znów było szczęście w nieszczęściu. Czołg padł. „Oj, mamy czołg! Zdobyliśmy!”. Jaka radość! Lecimy oglądać, każdy się cieszy. Ja też biegnę, a tu krzyczą: „Stój Baśka, stój, bo tu rannego mamy!”. I ja się wróciłam [do] tego rannego… kolano miał całe… Zrobiłam mu to kolano, opatruję, nagle słyszę: ten czołg [wybuchł] – a to była pułapka, tylu ludzi zginęło. Więc szczęście było, że nie poszłam, bo się wróciłam. Gdybym się nie wróciła, to już by po mnie było. Boże kochany! Tyle mam wspomnień… Trzeba było przejść na drugą stronę pod dom, lecę, lecę i samolot niziusieńko się zbliża, prosto ulicą jechał i z karabinu strzelał, to potem tak: trutututut! - tak słyszałam, jak kule leciały. Pierwsza wpadłam do bramy i się przewróciłam nawet, a za mną pani noga, wszystko ranni - już nie dolecieli. Ja miałam bardzo dużo szczęścia, bardzo dużo.
- A w czasie Powstania widywała się pani z rodziną, miała pani z nimi kontakt?
Nie, absolutnie z nimi nie było kontaktu. Ja byłam tylko z moją siostrą, a każdy osobno mieszkał. Później nas ze Starego Miasta już... Ale Niemców dużo mieliśmy w niewoli, oj dużo, czwórkami maszerowali oficerowie. Taki był zaszczyt, powstańcy, młode chłopaki, tak się człowiek cieszył, jak zobaczył, że tyle Niemców mieliśmy. Te oficerowie [mieli] czapy takie wymięte, a jak zdziadziałe idą. I każdy mówi: a dobrze, a dobrze! A później już nie wiem, co z nimi zrobili. Później był wrzesień, więcej nie mieliśmy ani broni, ani nic. Nas już Niemcy zajęli, pędzili na Wolską, Ukraińcy takie. Mój brat, mały dzieciak, małe pieniążki trzymał w ręku, drobne, po dwa złote, to wyrywał. Broszki nam [od]czepiali, pieniądze, zegarki. […]
- A jak wyglądało życie codzienne w czasie Powstania?
W naszym domu był sklep spożywczy, więc jedzenie było, dużo było. Groch z kaszą gotowali, bo kartofli nigdzie i ziemniaków nie było. Jedzenie było, nie można powiedzieć.
- A czas wolny jak się spędzało? Czy był w ogóle?
Wolny?
- Kiedy nie brała pani udziału w walkach.
Tam nie było wolnego [czasu], siedziało się w schronie i czekało. […]
- Mówiła pani, że pod koniec września skończył się pani udział w Powstaniu. Jak to się stało?
Pod koniec września Niemcy [nas] zajęli. W kinie miejskim to było, już my się nie bronili, już Niemcy weszli, wszystkich pędzili na Wolską, tam jest kościół [świętego] Wojciecha, taki duży, czerwony. A z tego kościoła nas wypędzili do Pruszkowa, a w Pruszkowie to żeśmy czekali na transport do Oświęcimia. To cośmy mieli, wszystko zabrali w Oświęcimiu, wykąpali, zabrali - i na blok!
- A czy była pani wtedy ze swoimi siostrami?
Tak. Ja byłam i moje dwie siostry… jedna starsza, jedna młodsza.
- Długo pani była w Oświęcimiu?
W Oświęcimiu byłam może trzy, cztery miesiące, albo może z pół roku… Bloki zmieniali nam, V był, potem XI… ja już dobrze nie pamiętam…
Tam w Oświęcimiu? Oj… Prycze, derka, kocyk, deski, nic nie było. Kawałek chleba… Taka Żydówka była, blokowa, tą marmoladą na chleb maznęła, tylko troszkę dała, kosteczka margaryny była i to było wszystko. Zupa była, liście z buraków. Picie biło… niby że mięta, beczka stała i każdy sobie lał. To było okropne. Ale miałam osiemnaście lat, dobrze wyglądałam i przeżyłam. Dużo ludzi nie przeżyło. Później nas wywieźli do Ravensbrück, w Ravensbrück moją siostrę zostawili, a z tą drugą nas do Dachau wywieźli. Pociąg zbombardowali, zatrzymali się. Człowiek młody był, to nie wiedział, schował się pod szyny, pod tory. Na torach jesteśmy, zamiast na pole uciekać, gdzieś do rowu - to myśmy pod pociąg, aby coś nad głową było. Później już Rosjanie zajęli ten obóz i wtedy do domu. Na stacji żeśmy czekali bardzo długo, co pociąg przechodził, to z amunicją. I nie zabierali wcale ludzi, ale jakoś później nas zabrali na lokomotywach, na węglu, aleśmy ręczniki na głowie [mieli] - oby tylko do Warszawy!
- Ma pani jakieś miłe wspomnienia w Powstania?
Z powstania nie mam wspomnień miłych, tylko to, że koledzy i koleżanki… Każdy wspomagał, ratował, jak tylko mógł… A tak, to… Nie może być Powstanie miłe.
- Jaka atmosfera panowała w oddziale?
Jeden drugiemu, jak rodzony brat z siostrą, każdy tam w zgodzie żył, pomagał, radził się. Jedność była, nie było sprzeczki.
- Czy pani oddział był uzbrojony?
Mogę powiedzieć, [że] mieliśmy sporo broni. A później wyczerpało się i już było amunicji. Na początku myśmy zdobyli od Niemców, to mieliśmy. […] A już później mało było… Granaty każdy robił własnoręcznie, to więcej były dymiące. Małe dzieci, benzyna, butelki pod czołg. To prawda, myśmy nalewali dzieciom benzynę. Jak każdy mógł, tak coś robił, walczył… A siły nierówne były. Samoloty mieli, czołgi, a myśmy tego nie mieli. Zrobili dużą barykadę i to był chyba rkm czy ckm, na nóżkach niski karabin maszynowy i taśma. [A razem] z Niemcami „ukraińcy” walczyli, i ci „ukraińcy” mieli takie tarcze. Ja przy nich siedziałam, było tylko okienko, karabin maszynowy wystawiony na balkon i strzelali. A tu tylko kule leciały, tylko tak uszy trzymałam! Nareszcie zobaczyłam, jak Ukrainiec dostał i na balkon się przewiesił! Pani wie, co jak to była radość? Ja teraz, jak to mówię, to jeszcze się cieszę… Bo do nas strzelali, to myśmy oddali. [powtórzenie]
- Czy miała pani jakiś kontakt z tymi Niemcami w niewoli? Rozmawiała pani może z nimi?
Nie wiem, ale pani powiem [co innego]. Niemiec zastrzelił naszych akowców, bo mieli broń przy sobie. Jak wybuchło Powstanie, to koledzy poznali tego Niemca. Był kulawy, z psem, poznali go. Jeszcze tam było dwóch oficerów. Do mojej cioci do mieszkania, bo ja [mieszkałam] na pierwszym piętrze, ciocia na drugim piętrze, miała trzy pokoje, jeszcze były całe, bo u mnie już dziury wywalone. Tych Niemców wzięli i przesłuchiwały ich takie niby… jeden adwokat, przesłuchiwały… Oni pisali list do rodziny, kazali pisać po niemiecku, że nie będę ginął jako żołnierz, tylko zginę jak bandyta, że zastrzeliłem tych powstańców. Ja z boku stałam, on tylko na mnie patrzy i tak pokazuje… Ja mówię, że nie, kiwam głową, że oni go nie zastrzelą. Nie chciałam go smucić, też mi go było szkoda, jak tak pokazywał.
- Co się z nim stało? Został zastrzelony?
A to już nie wiem, bo mnie przy tym mnie nie było… To był wojenny sąd. A później nasz Polak - wiem tylko, [że] „Malutki” się nazywał, bo to bardzo wysoki był żołnierz - się za Niemca przebrał. Po niemiecku świetnie rozmawiał, przebrał się w mundur, hełm miał, granaty (te długie na kiju [i] te małe z jajkami), miał parę. Przejściami doczołgał się troszkę i [zawołał] żeby otworzyli mu. Oni zobaczyli, że Niemiec, otworzyli tę klapę, bo siedzieli w schronie, a wtedy on wpadł i tymi granatami ich poczęstował! To było to! I bardzo dużo Niemców wtedy było też rannych.
- Czy pamięta pani żołnierzy innych narodowości?
Ukraińcy razem z Niemcami brali udział. Teraz ja patrzę, jak oni się chrzanią - tak wyrażę się - z tymi Ukraińcami, taka zła jestem na to... Ukraińcy byli jeszcze gorsi od Niemców. Równo walczyli, nas bili, zabijali, z Niemcami walczyli, kradli, napadali, gwałcili. Wszystko robili Ukraińcy. Na własne oczy widziałam. Moją siostrę rodzoną zgwałcili. Teraz przyjaźń, zgoda wszędzie, bo jest pokój.
- Jak państwa walkę odbierała ludność cywilna Warszawy?
Oj, to wszystko było takie smutne, takie twarze zapłakane, głodne, brudne, biedne, to było okropne. To było okropne… Jeszcze jak woda była na początku, jeszcze było dobrze, później już tej wody nie było, zakręcili… Ja złapałam kubeł, widziałam: tam gdzieś jeszcze studnia na dworze, leciałam po tę wodę, nabrałam, lecę… Kubeł przestrzelili! Woda wyciekała, to ja trzymałam ręką dziurę, pamiętam… I tej wody jeszcze [trochę] przyniosłam, dałam dzieciom. To było pięćdziesiąt parę lat temu, a jeszcze człowiek to pamięta…
- Ludność cywilna pomagała powstańcom?
Naturalnie, każdy wynosił z domu, co miał. Tak. Na przykład od nas z mieszkania, to już pierwsze wzięli maszyny, to wszystko… Meble wyciągali, co mieli, wszystko żebyśmy mieli na barykady. Czyste poszewki… „Pani drze!”. I darłam na te bandaże… Bardzo [pomagali]. W Powstanie, to jeden za drugim by w ogień wszedł! „Pani Basiu, pani się prześpi..” - bo zmęczona byłam. Albo w Niemczech, jak żeśmy wracali, to jak zobaczył „P”, taką literkę, [że jestem] Polakiem, to: „Do mnie pani idzie!”. Tam na obczyźnie, to wszyscy się kochają, a tutaj u nas – nie za bardzo.
- Czy ludność cywilna w czasie Powstania również pomagała, jeżeli chodzi o higienę, o sprawy codzienne?
W schronie każdy siedział, zasłonił prześcieradłem, każdy się mył po kolei… Podawali - ja mam mydło… ja mam to… Tak, że u nas nie było: to moje, to trzymam przy sobie. Nie. To była jedność. Nie spotkałam się z nieżyczliwością, był naród taki życzliwy, przyjemny. Nie tylko u nas, w naszym schronie, ale dalej, przebiciami i dalej żeśmy szli, to wszędzie tak było, jeden za drugim. Tu dziecko głodne, „Czy może pan nie jadł?”, „Może pan się prześpi?”. Koszulę temu panu dała jakaś pani, po mężu wyniosła. Zresztą sklep tam był Marka z obuwiami, każdy se buty pobrał. Na przykład ja miałam oficerki, dotąd, takie piękne, takie błyszczące i z tym pojechałam do Oświęcimia… Żeby nie zabrali, tak zachlapałam, zabłociłam, że to niby nie były nowe. Koszule męskie Marek miał, taką w kratkę, koszulę męską miałam na sobie, w spódnicę czarną byłam ubrana… Jeszcze [mój] wnuczek do czwartej klasy szkoły powszechnej chodził - on teraz ma trzydzieści parę lat - to na Żelaznej pokazywali [film] o Powstaniu… I ja widziałam siebie na placu Teatralnym, jak leciałam do tramwaju, miałam długie włosy, ta koszula i te buty…
- Z jakimi niebezpieczeństwami wiązała się pani walka w Powstaniu?
To na każdym kroku. Na przykład ja mieszkam po tej stronie, a muszę przejść na tę stronę. Ja już nie pamiętam, po co, po bandaże… i ten samolot… Do śmierci tego nie zapomnę! Jakie ja miałam szczęście, że zdążyłam wpaść! Już się przewróciłam, a za mną [nierozumiałe] i już ich wciągali. Nie miałam co, to złapałam z siebie koszulę, nogę zawinęłam, żeby krew tylko nie leciała.
- Czy mogłaby nam pani opowiedzieć o tej historii zbrodni wojennych, o tym gwałcie?
Przy tym nie byłam, to nie mogę powiedzieć.
- Jakie jest pani najgorsze wspomnienie?
Całe Powstanie to było niedobre wspomnienie. Potem dziecko mi na ręku małe umarło i dużo było rannych… Człowiek głodny i biedny, i zdenerwowany… O wszystkich się człowiek boi, trzęsie, że zaraz zginie, zaraz zginie… To jest okropne.
- Czy może chciałaby pani powiedzieć o Powstaniu coś, czego jeszcze nikt nie powiedział?
Już wszystko powiedziałam. Powstanie było w Warszawie, każdy siedział w schronie, dom przy domu było przebite, wszystko. I piwnicami tylko się chodziło. Było jedno takie wspomnienie zapomniane… Koleżanka moja miała narzeczonego, był akowiec, jego Niemcy złapali na ulicy i zastrzelili… I on leżał zastrzelony, oni go przykryli i czekali, że rodzina, ktoś się zgłosi po niego. Matka patrzyła z daleka. Do nikogo nie można dojść było, bo też aresztowali. To było takie okropne, jak ona chodzi, trzymamy się pod rękę, blada była, przechodziła daleko, żeby Niemcy nie zauważyli. Albo też [?] wpadł do naszej bramy wpadł, do drugiego podwórka i na dach. I z dachu uciekał, no i uciekł. A tu Niemcy wpadli w naszą bramę, a on uciekł już na drugą stronę ulicy. Tak, że udało mu się dachem uciec. Za kominem się chował… I taka radość była, że on uciekł!
Warszawa, 10 grudnia 2004 roku
Rozmowę prowadziła Kasia Figiel