Urodziłam się 3 czerwca 1925 roku w Nowym Dworze Mazowieckim.
„Wisia”, „Kilińska”.
Byłam w oddziale „Roga” u „Dzika”.
Byłam uczennicą i wędrowałam z Nowego Dworu do Warszawy.
Wojna rozproszyła moją rodzinę, w czasie okupacji przebywałam u Urszulanek w internacie i w szkole, uczyłam się na tajnych kompletach zorganizowanych przez krakowskie Urszulanki Czarne.
1 września 1939 roku zapamiętałam nalot samolotowy na Modlin, bombardowanie mostu.
Byłam uczennicą.
Mieszkałam w Warszawie przeprowadzałam się ze względów bezpieczeństwa. Dłużej mieszkałam właśnie na [ulicy] Przejazd 5, u Urszulanek Czarnych w internacie, w szkole.
Utrzymywała mnie rodzina. Czy uczestniczyła pani w konspiracji?
Tak.
Od 1942 roku.
Bracia moi cioteczni wciągnęli mnie do przenoszenia gazetek, a w internacie jedna z profesorek prowadziła z nami szkolenie sanitarne, i znów przenosiłam gazetki.
wybuch Powstania zastał mnie na Przejeździe. 1 sierpnia, wróciłam ze szpitala na Koszykowej, gdzie miałam robioną operację wyrostka. O godzinie piętnastej, z Przejazdu, z internatu, przeszłyśmy z koleżankami do Ratusza. 1 sierpinia 1944 roku o godzinie 17 byłam w Ratuszu. Tam było nasze zgrupowanie, nasza komendantka Izabela Zajączkowska, która nas sanitariuszki szkoliła. Było nas dwadzieścia cztery, z mojej szkoły sześć: ja – Jadwiga Kałęcka-Kowalik, Maria Sekwańska-Truskolaska, Krystyna Sypniewska-Kiełczyńska, Gabriela Górzyńska-Milachowska, Jadwiga Klichowska i Krystyna Pączkowska. Było nas dwadzieścia cztery sanitariuszki z różnych dzielnic Warszawy. Naszą grupę, ponieważ śpiewałyśmy, nazywały „świętymi”, bo wiedziały, że jesteśmy od zakonnic.
Zaczynałyśmy w Ratuszu. W Ratuszu byłyśmy pierwsze dni, było bardzo ciężko. Niemcy ostrzeliwali Ratusz i pałac Blanka. Tam czwartego zginął Baczyński. Został pochowany na skwerku pod oknami Ratusza. O tym, że to był poeta Baczyński, dowiedziano się potem, ponieważ w konspiracji używano tylko pseudonimów. Z Ratusza przeniesiono nas na Daniłłowiczowską, potem na Starówkę na ulicę Zapiecek, do kamienicy Baryczków i na Kilińskiego 1. Zmieniano te kwatery w zależności od obstrzału i ataków niemieckich.
Z Kilińskiego chodziłyśmy na ulicę Boleść, tam gdzie jest teraz teatr Siemiona, tam była barykada i tam była nasza placówka – kwatera. Miałyśmy dyżury. Ja byłam na takim dyżurze przez dwa dni i trzy noce od 11 do 13 sierpnia. Gdy wracałam na Kilińskiego ulicami Mostową, Podwalem zobaczyłam czołg oblepiony harcerzami. Wszyscy wołali: „Zdobyliśmy czołg!”, „Zdobyli czołg!”. Weszłam do siebie na kwaterę, wszyscy wybiegli na balkon, był upalny dzień, chciało mi się pić po prostu, sięgnęłam po wodę i w tym momencie nastąpił wybuch, straciłam przytomność. Niemcy zostawili czołg pułapkę z bombą zegarową, nastawioną na osiemnastą godzinę. Wszyscy na balkonie zginęli, ja ocalałam, bo byłam wewnątrz pokoju i tu przysypały mnie gruzy. Żyjący koledzy znaleźli mnie w tych gruzach, przenieśli mnie do kościoła Świętego Jacka, gdzie znoszono rannych. Po zorganizowaniu szpitala na Podwalu pod „Krzywą Latarnią”, przeniesiono mnie do tego szpitala. Tu odnalazła mnie komendantka Iza i zabrała na kwaterę, bo Niemcy rozstrzeliwali rannych.
Nie. Byłyśmy sanitariuszkami, broni owało nawet dla chłopców.
W każdej chwili można było otrzymać „kulkę”, bo „gołębiarze” na dachach strzelali do nas, gdy przenosiłyśmy rannych, padały „krowy”, bomby.
Tak. W Ratuszu został wzięty do niewoli przez powstańców „Frybolin”... Była to postać w niemieckich oddziałach bardzo ważna – dowódca. Był ranny, spadł z piętra w Pałacu Blanka. Leżał u nas w Ratuszu, opiekowałyśmy się nim jak każdym rannym; dostawał pożywienie, lekarstwa, zabiegi, które były dostępne dla nas.
Podłożenie bomby pułapki, łapanki ludzi na ulicach i rozstrzeliwanie na Nowym Świecie.
Ludność cywilna była bardzo życzliwie ustosunkowana. Od pierwszych dni po prostu wspomagano nas, podtrzymywano na duchu, pomagano nawet żywnościowo. Dawano swoje mieszkania na kwatery, na przykład na Kilińskiego 1 na Zapiecku, w kamienicy Baryczków. Ludność cywilna w pierwszych dniach Powstania była bardzo życzliwa. Wszyscy wierzyli w zwycięstwo, jak my również.
Później różnie to już wyglądało, ale ja już byłam ranna od wybuchu czołgu i nie brałam udziału w walkach, leżałam w szpitalu „pod Krzywą Latarnią”. Przeżyłam dzięki komendantce Izie i koleżankom, które mnie ze szpitala zabrały, bo Niemcy wpadali do szpitali i rozstrzeliwali rannych jak na Długiej 7. Do kwatery zgrupowania zabrano mnie pod koniec sierpnia, a 2 września, jak wszystkich wypędzono ze Starówki z Warszawy, ja również z moją grupą znalazłam się w Pruszkowie. Powstańców i mieszkańców ładowano do towarowych wagonów i wywożono w nieznane. Wtedy Maryńcie Sylwańską zauważyła jej sąsiadka, która pracowała jako pielęgniarka w obozie w Pruszkowie. Zaproponowała Maryńci, że ją wyprowadzi z Pruszkowa. Na to Maryńcia Sylwańska powiedziała: „Nie, ja pójdę z grupą, a zaopiekuj się »Wisią«, bo jest ciężko ranna...”. Dlatego żyję, uratowała mi po prostu życie, a sama znalazła się w Ravensbrück. A ja z obozu w Pruszkowie zostałam nocą wyprowadzona przez tą pielęgniarkę i siostrę Ledóchowską do „Matulinka” do Milanówka.
Nie. Przedtem nie miałam.
Noziłyśmy swoje ubrania, nie miałyśmy umundurowania. Jedzenie przygotowywałyśmy dla wszystkich, wspólnie. W wolnych chwilach od strzałów śpiewałyśmy. Tym właśnie podnosiłyśmy na duchu siebie i otoczenie. Na Starówce było bardzo ciężko Niemcy obstrzeliwali nasze pozycje bombami „krowami”, „gołębiarze” strzelali do nas z dachów.
Na kwaterze. Czuwało się, nie spało. na ulicy Boleść, byłyśmy w ciągłej akcji, bo bez przerwy atakowali Niemcy.
Nie. nie miałam żadnego kontaktu.
Początkowo bardzo dobra, wszyscy z ufnością, z wiarą. Komendantka Iza opiekuńcza, oddana, zawsze pytała w trudnych sytuacjach, kto chce i może iść na ochotnika. Atmosfera była serdeczna, przychylna, życzliwa.
Nasza szóstka była bardziej zżyta. Dwie z nas Klichowska i Pączkowska poszły do internatu przebrać się i już nie wróciły, ponieważ Niemcy zajęli Przejazd i mieszkańców wywieźli w głąb Niemiec. Została najbardziej mi bliska Maryńcia Selwańska, dzięki której żyję, uratowała mi życie w obozie w Pruszkowie. Pojechała za mnie z grupą, a mnie jej sąsiadka – pielęgniarka pracująca w Pruszkowie nocą razem z siostrą Ledóchowską zabrały do Milanówka do „Matulnika”. Miałam problemy z widzeniem, ze słuchem. Dzięki siostrze Urszulance Szarej – okulistce Wojno, widzę. Wyleczyła mi wzrok.
Tak.
Msze Święte, były nawet śluby. zawsze przed akcją Ksiądz Roztworowski błogosławił nas, modlił się z nami. w szpitalu, w którym leżałam spowiadał chorych. Ksiądz Tomasz Roztworowski przychodził pod „Krzywą Latarnię” i opiekował się rannymi, pocieszał. W 1945 roku spotkałam księdza jako katechetę w szkole w Łodzi jak robiłam maturę.
Nie, radia nie miałam, powtarzali nam zdarzenia, ale my bezpośrednio nie otrzymywałyśmy prasy.
Tak, rozmawiało się na te tematy, ten problem podnoszono ciągle. Ufaliśmy, że będzie dobrze, że właśnie powstańcy się utrzymają, wierzyliśmy, marzyliśmy o wolności.
Najlepsze to chyba to jak z wiarą szłyśmy do Powstania, że będzie, że przyczynimy się do odzyskania wolności. A najgorsze bombardowania... wybrałyśmy się z koleżanką po chleb na Krzywe Koło, Niemcy zaczęli wysyłać na Starówkę tak zwane „krowy” i koleżanka została bardzo ciężko ranna. To były momenty bardzo tragiczne. Sam widok, dziewczyny młodej, pięknej i tonącej w krwi, nie do odratowania, strzelanie z dachów do przebiegających powstańców, podkładanie bomb zegarowych, jak w czołgu…
Z Milanówka, dzięki profesor Radlińskiej, którą właśnie poznałam w „Matulinku”, a otrzymała posadę w gimnazjum w Skierniewicach i nas zabrała i mogłyśmy się uczyć. Profesor była ciężko chora na serce, mimo to podjęła się na uniwersytecie łódzkim wykładać pedagogikę społeczną i wtedy też zabrała mnie do Łodzi. W Łodzi zrobiłam maturę. Uczyłam w szkole podstawowej na Widzewie starszą młodzież od siebie. Przeniosłam się do Warszawy.
Cały czas uczyłam się. Nie przyznawałam się, że byłam w AK. Nie wolno mi było chodzić na Powązki, gdzie przenoszono groby naszych powstańców. Cmentarz był obserwowany i tam wiele osób aresztowano.
Chciałabym, żeby te osoby, które poświęciły życie, były upamiętnione, żeby pamięć o nich nie zaginęła.
Tak, przeżyłyśmy wszystkie, mówiłyśmy, że dzięki modlitwom zakonnic. Maryńcia wróciła z obozu w Ravensbrück – wyjechała do Stanów, wyszła za mąż za Polaka Jana Truskolaskiego, który walczył pod Monte Casino. Zmarła po operacji w 2000 roku w Kalifornii. Zmarła też Isia Górzyńska, która mieszkała w Toruniu. Żyje Krystyna Sypniewska, która kanałami przeszła do Śródmieścia i jeszcze dwie, które wcześniej wyszły z Ratusza do internatu Klichowska i Pączkowska, ale nie mam z nimi kontaktu.
Z mojego pokolenia żyje już nie wiele osób. Rodzina, młode pokolenia znają dokładnie wszystkie przeżycia.
Tak. Mamy spotkania comiesięcznie w Światowym Związku Armii Krajowej SZAK i w Związku Powstańców na Długiej. Uroczyste spotkania opłatkowe i wielkanocne jajeczka. Na uroczystościach rocznicowych, państwowych, kościelnych i pogrzebach powstańców i ich rodzin.
Te straszne przeżycia zostawiły ślady i został uraz…