Chodziłem do szkoły podstawowej przy gimnazjum imienia Mikołaja Kopernika w Bydgoszczy. Tam należałem już od 1937 roku do drużyny harcerskiej, znaczy do drużyny zuchowej. To się wiąże z ciągiem dalszym, ponieważ przyjaciel z tej drużyny wciągnął mnie w 1942 roku w Warszawie do „Szarych Szeregów”.
Mieczysław Gruszczyński, pseudonim „Belina”- już nie żyje.
Rodzice wywieźli nas to znaczy moją siostrę i mamę poza Bydgoszcz, pod Włocławek. Tam zobaczyłem pierwszych niemieckich żołnierzy jadących wzdłuż drogi wiejskiej na motocyklach. To było moje pierwsze zetknięcie z Niemcami.
Nie.
Ojciec ze starszym bratem nie wrócili z ucieczki w 1939 roku, zostali w Warszawie. Potem ściągnęli nas do Warszawy. Życie w Bydgoszczy było niemożliwe.
Takie silne represje. Wyrzucono nas chyba pięć, sześć razy do coraz gorszych warunków lokalowych, bez ubikacji, bez wody.
W tym miejscu, gdzie jest teraz Pałac Kultury, na rogu Siennej i Zielnej.
Nie, to było wynajęte. Ja nie wiem, nawet trudno powiedzieć, według mnie to było wynajęte. Ojciec był rzemieślnikiem. Ostatni raz widziałem go 1 sierpnia, chyba, już w ten czas go później nigdy nie widziałem. Pracował na Woli. Stamtąd go Niemcy wzięli przez Oświęcim, potem przez mały obóz W[?] A[?] i tam leży w grobie wspólnym pochowany. Tak zostało napisane w świadectwie zgonu wystawionym przez Międzynarodowy Czerwony Krzyż.
Wawrzyniec.
Ojciec był rzemieślnikiem, a mama była...
A już też...
Mój brat się uczył, mój brat jest starszy 6 lat, 1922 rocznik i siostra młodsza, wszyscy, żeśmy się jeszcze uczyli.
Brat – Marian, a siostra – Urszula. Brat Marian żyje, mieszka w Australii, był w 1946 roku w Polsce jako konwojent tych co powracali z Anglii i z Niemczech. Stwierdził, że nie wróci do Polski. Kolejnymi etapami, przeniósł się, znaczy dostał zgodę na wyjazd do Australii i tam od wielu lat od 1946 czy 1947, nie wiem też, mieszka w Australii.
Chodziłem na tajne komplety, a brat chodził do technikum mechanicznego. Po skończeniu szkoły powszechnej, bo miałem i w 1939 roku, bo miałem cztery klasy szkoły powszechnej ukończone i tam na tajnych kompletach dokończyłem. Potem chodziłem na tajne komplety na ulicę Złotą.
Nie wiem, to już jest za dużo. A do brata to mam do państwa prośbę, ale to później.
Od kwietnia 1942 roku. Mieczysław Gruszczyński, z którym żeśmy, jak mówiłem, znaliśmy się od przed wojny, wciągnął mnie do „Szarych Szeregów”. Normalną pracę, normalne kształcenie, które było w ten czas dla najmłodszych zawiszaków przeznaczone, żeśmy przechodzili.
Tak i wiem przed kim. Przed Jerzym Dargielem na Woli. W szkole, to było niedaleko Leszna.
Było dużo, to była szkoła, łatwo było to zrobić. Dużo osób było.
Tak.
Z przysięgi nie. Ja pamiętam tylko tych z którymi miałem [kontakt]. Kontakty się szybko urywały, tak, że ciągu dalszego człowiek nie znał. To była konspiracja.
Myślę, że się domyślali.
Nie, ja nawet nie wiem czy jak 1 sierpnia poszedłem, czy ja w ogóle cokolwiek powiedziałem w domu.
Muszę powiedzieć, że nie wiem. Wiem, że brał udział Powstaniu, to na pewno. A czy był w konspiracji, podejrzewam, że był. Proszę pani nawet między braćmi tego się nie mówiło. On pewnie może był, ale patrzył na mnie jak na szczeniaka. Sześć lat różnicy.
Nie, za młoda.
Z 1934.
O wpół do piątej - Mieczysław Gruszczyński, jeszcze parę osób, w tym był Ireneusz Tazbir, Mieczysław Gruszczyński, reszty nie pamiętam - przyjechaliśmy na rowerach i pojechaliśmy na punkt - o wpół do piątej, już ostro strzelali tam Zielna jest koło Marszałkowskiej - do Wilanowa na punkt kontaktowy. Na punkcie kontaktowym było może sześć osiem, nie pamiętam już innych osób.
Nie, ja byłem tam pierwszy raz i ostatni w życiu. Adres dokładny znał na pewno Mieczysław Gruszczyński. Oczywiście chodziliśmy po wojnie do tej samej szkoły, myśmy się widywali wiele razy mimo, że on mieszkał w Bydgoszczy, a ja we Wrocławiu.
Z pewnymi problemami próbowaliśmy dojść na Sadybę, ostrzelano nas, wróciliśmy z powrotem. Do tego punktu kontaktowego nikt nie dotarł, a narażaliśmy gospodarzy bardzo. Stwierdziliśmy, że musimy gdzieś pójść. Próbowaliśmy się przedostać na Sadybę, ostrzelano nas, próbowaliśmy drugi raz dostać się już następnego, czy za dwa dni i w trójkę żeśmy przeszli na Sadybę. Mieczysław Gruszczyński, Ireneusz Tazbir i ja. W pewnym momencie, tego momentu żeśmy nie rozstrzygnęli już do końca życia, bo Mieczysław Gruszczyński nie żyje, rozdzieliliśmy się i tu były sporne zdania, on poszedł w kierunku Mokotowa, a my poszliśmy w kierunku ulicy Chełmskiej, w tamte rejony.
Nie, nic. W tych okolicach przesiedzieliśmy parę dni u białej Rosjanki, która nas utrzymywała. Ale co? Dzień po dniu mija i nie wiadomo co...
Nie, to była ulica obok Chełmskiej, ja już nie wiem ulic teraz, nawet nie wiem czy wtedy wiedziałem jaka to była ulica. W czasie naszego pobytu do 15 sierpnia czy aby do 14, 15, dowiedziałem się, znaczy doszły nas informacje, że można przejść do Warszawy kanałem wchodząc u zbiegu ulicy Chełmskiej i Czerniakowskiej. To właściwie nie było u zbiegu Chełmskiej tylko jedna poprzeczna bliżej, nie znam tej ulicy, ja nawet może byłem tam.
Możliwe, następna ulica. Tam jest odległość, jak ja pamiętam, sto, sto pięćdziesiąt metrów, krótka taka. Drugi mój kolega Ireneusz Tazbir powiedział, że on ma rodzinę poza Warszawą. Jakimś sposobem dogadałem się z jakąś grupą, albo mówili, że o określonych godzinach się zbierają. I 16 sierpnia, bardzo dobrze pamiętam , bo to jest data moich urodzin, to jest trudno się pomylić, wszedłem tam z grupą parunastu osób. Żeby jeszcze śmiesznie było, wiadomo było, że w Warszawie może być jedzenia, to miałem worek ziemniaków ze sobą.
To jeszcze można było, na przykład kupić, nie wiem może ktoś dał. Po drodze jeszcze przechodząc przez pola to buty zgubiłem, też od kogoś dostałem.
Zupełnie.
Nie, nie pamiętam. Wyszliśmy przez ten kanał.
Miałem worek ziemniaków i teczkę, plecaków się nie nosiło, tylko jakaś teczka. W tym kanale, to było wczesne przejście przez kanał, więc tam osób nieżywych nie było, ale było masę porzuconego bagażu, który trochę przeszkadzał. Charakterystyczne dla tego odcinka jest, dla tego kawałku jest, że w pewnym momencie, chyba w 1939 roku kanał został zniszczony i chyba na odcinku dwustu metrów była rura - tylko można było na czworaka wejść. Co z tymi ziemniakami? Przywiązałem do nogi i przeciągnąłem przez ten [kanał] potem miałem w czasie Powstania, miałem normalne ziemniaki, co było ewenementem w ogóle. Wyszedłem mniej więcej koło skrzyżowania Czerniakowskiej i Rozbrat, przy budynku ubezpieczalni społecznej. Tam jest taki, nie pamiętam w którym miejscu on jest teraz [...] to był rejon mówili ubezpieczalnia społeczna. Potem przez plac Trzech Krzyży koło Zakładu Głuchoniemych, przez Nowogrodzką do alej, do przejścia przez aleje. Kazali pomagać przy budowaniu pierwszego odcinka i poczekać aż się trochę ściemni. Jak się ściemniło, to mówi: „No to teraz możecie lecieć”. Człowiek leci w pewny momencie przebiegł na drugą stronę i wszystkie bramy pozamykane, ale ktoś coś otworzył, czy zaświecił latarkę. Potem było ciemno to dotarłem do kina „Palladium” na ulicy Chmielnej albo Złotej, już nie pamiętam. Tam się przespałem. Następnego dnia doszedłem do domu i chyba 17-tego zgłosiłem się na Świętokrzyskiej do komendy harcerzy. I tam był mój początek, że tak powiem, ciąg dalszy jakby, a początek już w Powstaniu.
W domu była mama tylko, bo to jest ciąg dalszy, dlaczego ja nie poszedłem do niewoli z harcerzami, z oddziałami? Dlatego, że mama została sama. Brat poszedł, siostry w ogóle w czasie Powstania nie było w Warszawie, była w Milanówku. Została mama sama.
Tak i potem przez, chyba, rozmaite stanice Zgody, Szpitalnej, zakończyłem na Mokotowskiej, w stanicy Mokotowska, róg chyba Koszykowej, w tamtych okolicach.
Pocztę listy, meldunki, ale to nie wiem ile razy przechodziłem tam i z powrotem.
Był tunel, nawet oświetlony, ale część przejścia nad tunelem kolei była na wierzchu i to był problem zawsze.
Ja nie pamiętam czy się człowiek bał, może się bałem. Nie pamiętam.
W dzień wyłącznie, jak ja pamiętam to wyłącznie w dzień.
Myślę, że poruszanie się po gruzach w nocy było trochę utrudnione, nie wiem w nocy się .... nie mogę odpowiedzieć na to pytanie.
Oczywiście otworzyli mi nieba z każdą wiadomością.
Tak, wielka radość.
Tak i gdzie jest.
Nie, tego nie zarejestrowałem, nie pamiętam w każdym razie. To jest tak, że jakaś część Powstania zginęła mi z pamięci w ogóle. Jak jeszcze gdzieś coś czytam to odgrzebuję z pamięci. Tak, że nie mogę powiedzieć czy najpierw była stanica na Zgody a potem na Szpitalnej. Pierwszym przeżyciem takim, bo pewnie też jest takie pytanie, przy przenoszeniu meldunku i przebieganiu, na samym początku mojego pobytu, przez Plac Napoleona obecnie Powstańców Warszawy, potknąłem się o zwłoki dziewczyny. To był pierwszy kontakt ze śmiercią, przedtem nie miałem. Potem przejście ulicą Kruczą po bombardowaniu, cała zakrwawiona.[...] Mieliśmy punkt obserwacyjny, aha bo to też do moich obowiązków, do obowiązków harcerzy ze stanicy była obserwacja brzegów Pragi z wysokiego domu przy ulicy Koszykowej, on był po prostu dużo wyższy niż inne. Tam się na dachu stało i stamtąd raz widziałem bombardowanie jak samoloty bombardowały Śródmieście, Starówkę, a z drugiej strony widziałem ruskie czołgi na Pradze.
Tak człowiek latał koło tego kombinatu, zależy z której strony strzelali.
Tego też nie mogę powiedzieć, nie pamiętam.
Nie. Widziałem wyłącznie na kronice filmowej zdobycia „Pasty” w czasie Powstania już, któryś z meldunków był, to mnie poproszono, żebym obejrzał, ponieważ to się działo niedaleko mojego domu, to było 200 metrów od domu gdzie ja mieszkałem.
Tak parę razy, na te [niezrozumiałe] musiałem. Mama zostawiła.
Ten pierwszy odcinek - nie wiem, a w tym drugim to już był taki pokój, pokoje były na pierwszym piętrze i na parterze. Później to do mnie doszło, że to było stosunkowo bezpieczne miejsce, bo Niemcy byli niedaleko i nie bombardowali, żeby nie na własnych. Stosunkowo spokojnie, jeżeli chodzi o bombardowania.
Jęczmień, cukier i budynie - to zapamiętałem.
Nie, nie pamiętam.
Nie było czasu wolnego.
A w nocy trzeba było spać. Pod koniec Powstania spotkałem się również z moim przyjacielem Mieczysławem Gruszczyńskim, który był na Mokotowie został ranny i kanałami przeszedł. Tam parę dni na naszej stanicy również leżał.
Mnie obecnie patos trochę razi więc tam było bez patosu.
Zostałem wyrwany z jakiegoś [otoczenia], zapamiętałem Jerzego Zbroję, pseudonim „Charłamp”, który był jednym z... nie mogę powiedzieć jakie funkcje pełnił. On już też nie żyje. Również świadczył, jak byłem... papiery kombatanckie. Mieczysław Gruszczyński, Jerzy Zbroja.
Wyłącznie w pogrzebach religijnych brałem udział.
Z księdzem, zarejestrowałem dwa takie pogrzeby jeszcze po drugiej stronie alei, znaczy po północnej stronie, na którymś podwórzu, to trudno powiedzieć gdzie, kopano, grzebano wszędzie.
Na to nie było, to było szkoda naboi, odśpiewano coś.
Radia nie, ale biuletyn był, „Biuletyn Informacyjny”. Muszę pani powiedzieć, że przez całe 12 lat byłem członkiem rady osiedla w Opolu i 12 lat temu ktoś zaproponował, żebyśmy wydawali biuletyn, prasę. Wychodziła i do dzisiejszego dnia wychodzi. Ja zaproponowałem „Opolski Biuletyn Informacyjny”.
Przejście ulicą Kruczą i ta dziewczyna. Potem człowiek zobojętniał już.
Zrzuty amerykańskie.
Oczywiście. Byłem akurat na stanicy, ktoś zawołał i na balkon, tam był mały balkon, widać było jak lecą.
Na mokotowskiej, ale one nie spadły tutaj, tylko było widać. Było najpierw wrażenie, że to ludzie, bo to długie te pojemniki.
Tak na spadochronach. Rosjanie też zrzucali, ale bez spadochronów i taki widziałem sam na ziemi, tylko, że rozbijały się zupełnie.
Że jakaś pomoc.
Patosu nie lubię. Wróciłem nie namawiany przez nikogo, po prostu musiałem brać w tym udział.
Tak, bo koledzy wyszli z oddziałami. A ja z mamą, chyba 9 października, więc bardzo późno, przez Pruszków, jakimś sposobem znaleźliśmy się w pociągu chorych - widocznie pewne rzeczy można było załatwić. Wieźli nas chyba dwa, trzy dni do Oświęcimia. Tam postaliśmy godzinę, dwie i potem pociąg pojechał dalej do Mszany Dolnej i puścili wolno.
Wszystkich.
Potem do Krakowa.
[...] Jedyne co pamiętam, to straszne jedzenie, człowiek jadł bez opamiętania, taki był głodny. Nocowaliśmy w jakimś domu, pokotem wszyscy leżeli. Potem stamtąd Krakowa. Straciłem dowód jaki miałem, bo straciłem dowód. Miałem 16 lat bez dowodu. Rodzina znalazła mi pracę na kolei, żebym miał przynajmniej jakiś dowód tożsamości. W tych pracach wylądowałem na dolnym Śląsku w miejscowość Ebersdorf, obecnie Domaszków.
Tak, ażeby było śmieszniej to nie wylądowałem sam, tylko z najmłodszą siostra mojej mamy, jako opiekunki. Ona mówiła dobrze po niemiecku, jak wszyscy z Pomorza. 21 albo 22 albo 20 stycznia, jak Rosjanie zaczęli się zbliżać, namówiła, nie wiem jakim sposobem, naczelnika stacji, dostaliśmy rozkaz wyjazdu do Bydgoszczy służbowo. Przejechaliśmy przez Wrocław, staliśmy tutaj godzinę może dwie godziny na peronach, widziałem uciekających Niemców, jak oficerowie z pistoletami w ręku pilnowali, że tylko dzieci i kobiety. Ale myśmy jechali w inna stronę, z jakimiś wojskowymi. Dojechaliśmy rano do Bydgoszczy, wychodzimy z dworca, a Niemcy się pytają, już pociągi nie odchodzą: „Dlaczego wracamy?” [...] Organizację mieli dobrą. W nocy weszli Rosjanie i tak się skończyła wojna dla mnie.
Mama późno, dopiero w kwietniu wyładowała, siostrę gdzieś odszukała i przyjechała tutaj, a ojciec już nigdy nie wrócił.
Za dziewczyną.
Chodziliśmy do gimnazjum, żona pochodzi z Wileńszczyzny i po paru tygodniach w podróży otwartym wagonem wyładowała rodzina jej w Bydgoszczy. To był 3 maj, więc jeszcze wojna trwała. Potem chodząc do jednej szkoły poznali się. Potem rodzice jej wyjechali do Wrocławia.
1945, tam zdaliśmy maturę w tym samym gimnazjum do którego przed wojną chodziłem, z tym samym przyjacielem, który tutaj parę razy był wymieniany no i przyjechałem do Wrocławia. Też z perypetiami, to nie jest wszystko proste, ale w końcu dostałem się na Politechnikę i skończyłem Politechnikę Wrocławską. Potem pracowałem przez cały czas we Wrocławiu.
Tak w 1946 i potem bywał już teraz, parę lat temu był.
Nie mogę powiedzieć.
Moja żona zawsze twierdzi, że to, że wyjechałem z Bydgoszczy to nie podpadłem władzom. Urwał mój się ślad, nie trafiłem do kopalni, ani nigdzie. Choć jak starałem się o kartę kombatancką to poproszono mnie o życiorysy i w dwóch życiorysach i na politechnice i przy pierwszej pracy napisałem, że byłem w „Szarych Szeregach” w ten czas, ale dał Bóg, że nie podpadłem.
To już tyle powiedziane, nie będę nikogo dublował. Owszem, może nie na temat Powstania, to chodzi już o Unię Europejską. W 1946 roku, moja żona to pamięta, bo już wtedy to powiedziałem, że nie ma innej szansy dla Polski, jakiekolwiek koszty materialne się nie liczą, że musi Europa być zjednoczona.