Henryka Wanda Żukowska „Żuk”, „Żuczek”
Henryka Wanda Żukowska, urodzona w 1926 roku, pseudonim „Żuk”, „Żuczek”. Sanitariuszka, formacja „Kryska”
- Proszę nam opowiedzieć, co pani robiła przed wojną?
Przed wojną chodziłam do gimnazjum prywatnego. Już nie pamiętam nazwy, „GJM” był znaczek na czapce, na berecie.
- Proszę powiedzie coś o swojej rodzinie?
Moja mama zmarła przed wojną, ojciec zmarł w 1941 roku, zostały tylko siostry, które razem ze mną mieszkały.
- Siostry były starsze, tak?
Tak, dużo starsze.
- Jak pani wspomina wybuch wojny?
Straszny szok. Najpierw było zdobywanie Warszawy, mnóstwo trupów na ulicach, mnóstwo koni zabitych. To mi pozostało… Miałam wtedy dwanaście lat, jak mama zmarła, tak że prawie trzynaście miałam, jak wybuch wojny nastąpił.
- Czym zajmowała się pani w czasie okupacji? Uczyła się pani?
W czasie okupacji przez pewien czas, dopóki nie zostałam zapisana na tajne komplety, to byłam w… Aha, kończyłam siódmą klasę, bo idąc do gimnazjum nie skończyłam siódmej klasy, po szóstej klasie poszłam, więc kończyłam siódmą klasę i potem zostałam zapisana na tajne komplety do Gimnazjum imienia Jana Kochanowskiego.
- W jaki sposób dostała się pani do konspiracji?
Do konspiracji dostałam się za pomocą szkoły, za pomocą drużyny harcerskiej, do której tam należałam. Tam mnie wciągnięto właśnie.
- Przed Powstaniem miała pani kurs na sanitariuszkę, tak?
Przed Powstaniem miałam kurs na sanitariuszkę.
- Czy pamięta pani coś z tego kursu? Jedna lekcja odbywała się u pani w domu, tak?
Jedna lekcja, tak, u mnie w domu.
- Jak pani wspomina wybuch Powstania?
Przyszedł do mnie, właściwie przyszła do mnie, goniec, która powiedziała, żeby stawić się na punkcie zbornym. Adresu nie pamiętam, ale to było już na Czerniakowie. Poszłam od razu, zostawiłam nawet obiad i poszłam tak, jak stałam.
- Pani siostry nie brały udziału w konspiracji?
Nie, nie. Zresztą od jakiegoś czasu byłam już na Tamce, więc nie miałam z nimi specjalnej styczności.
- Czy mogłaby pani powiedzieć o swojej działalności w czasie Powstania?
W czasie Powstania w sierpniu, gdzie był mniej więcej spokój na Czerniakowie, był tylko ostrzał z ulicy Frascati, która znajdowała się ponad nami i tylko siatka dzieliła i ogródki działkowe od nas, tak że często zranieni zostali…, często Niemcy ruszających się ludzi ranili, szczególnie wojskowych. I wtedy także zginęła moja przyjaciółka, moja znajoma z drużyny, trafiona odłamkiem w plecy, jak niosła rannego.
- Czy pani wtedy szła z nią?
Nie, nie, byłam zupełnie gdzie indziej. To znaczy ona była też na Czerniakowie, ale w innym miejscu. Już nie pamiętam gdzie.
- Czy pamięta pani jakieś ważniejsze akcje pani oddziału?
Przeważnie zajmowałam się rannymi, wiec trudno mi… Raczej nie pamiętam. Księdza Stanka pamiętam.
- Czy uczestniczyła pani może w życiu religijnym w czasie Powstania?
Oczywiście, tak jak wszyscy.
- A mogłaby pani opowiedzieć trochę o tym?
Ksiądz Stanek bywał w lipcu przy każdym pogrzebie, organizował msze święte, spowiedzi w każdym miejscu, gdzie był. Szczególnie spowiedzi bez spowiedzi, to znaczy ogólnie rozgrzeszał.
- Jak było z żywnością i wodą?
W lipcu była żywność i była woda. W sierpniu już tego owało, bo zaczęło się natarcie na Czerniaków. Było więcej rannych, były ciężkie działa na Czerniakowie, więc rzadziej się wychodziło, tylko po rannych.
- Funkcja sanitariuszki jest jedną z bardziej niebezpiecznych, prawda? Czy pamięta pani może jakieś momenty zagrożenia własnego życia, kiedy szła pani po rannego?
Tak, jeżeli strzelali do nas z góry i widzieli, to oczywiście, że zagrożenie życia było zawsze. Albo z ciężkich dział strzelali, więc trudno wtedy przewidzieć, gdzie pocisk trafi. Nawet raz upadłam, raniąc sobie głowę i straciłam przytomność i nie wiem, ktoś mnie wyniósł widocznie stamtąd, bo jeszcze żyję.
- Jakie jest pani najsmutniejsze wspomnienie z Powstania?
Najsmutniejsze, jak dowiedziałam się, już po Powstaniu, że moje siostry zostały zabite na Woli. I zostałam sama na świecie mając osiemnaście lat.
- A najweselsze wspomnienie albo najpiękniejsze, jeśli pani takie pamięta?
Najweselsze… To że żyję, że jednak nie dałam się zastrzelić, mimo że Niemcy strzelali do mnie z bliskiej odległości i nie trafili na szczęście.
- Czy mogłaby pani jeszcze opowiedzieć trochę o swojej pracy, o rannych?
Szczególnie nosiłyśmy rannych noszami. Dostawałyśmy wiadomość i z noszami biegłyśmy po rannego. I potem chowając się za różnymi załamkami murów doprowadzałyśmy rannego, znaczy donosiłyśmy do lekarza.
- Ile pań było sanitariuszek w oddziale?
Już nie pamiętam, nie pamiętam. Dużo, ale w każdym razie razem nas nie zostawiano, część sanitariuszek odsyłano do innych punktów, gdzie było za mało, tak że to się zmieniało bardzo.
- Jak pani wspomina stosunek ludności cywilnej do walk powstańców?
Z ludnością cywilną specjalnie się nie zetknęłam, to znaczy nie stykałam, ale wychodząc po rannych nie czułam żadnych przeciwnych, że tak powiem… W każdym razie ludność cywilna bardzo dobrze się zachowywała w stosunku do nas.
- Czy miała pani bezpośredni kontakt z żołnierzami wroga?
Tak, jak do mnie strzelał w piwnicy i nie trafił.
- Czy mogłaby pani opowiedzieć o tym?
Wychodząc z punktu sanitarnego, który był w piwnicy przy Okrąg 2, usłyszałam strzał. Spojrzałam w kierunku drzwi wejściowych w górę na podwórko i zobaczyłam Niemca z karabinem w ręku. Oczywiście poszłam dalej, nie chcąc, żeby drugi raz strzelił do mnie. Poszłam dalej w głąb piwnicy, gdzie zmieszałam się z ludnością cywilną. Siadłam tam i czekałam.
- Jak pani wspomina upadek Powstania?
Okropnie. Dostałam się do obozu w Pruszkowie, gdzie po tygodniu przesłano mnie w inne miejsce, też w Pruszkowie, gdzie byli Rosjanie. Okropne to było, bo cali byli za siatką i boki i cała góra, tak jak pies w klatce. Ale oni mi pomogli, bo byłam chora i dali mi proszek, który mnie uzdrowił.
- Czy mogłaby pani jeszcze powiedzieć, jak to się stało, że wychodziła pani z ludnością cywilną?
Tak, to było bardzo ważne. Co jakiś czas wyczytywano listy ludności cywilnej, która była w Pruszkowie.
- Ale jeszcze z Warszawy, zanim pani dostała się do Pruszkowa. Mówiła pani, że usiadła pani w piwnicy… Proszę opowiedzieć jeszcze raz całą tą historię.
Jak uciekłam przed drugim strzałem od Niemca, siadłam ze starszymi osobami i wtedy, to było już pod koniec sierpnia, zabrano nas do całej gromady ludzi, przeprowadzono przez most, przez Warszawę całą i dotarliśmy do Pruszkowa.
- Pani zakopała swoja opaskę.
Rzeczywiście. Najpierw nas zaprowadzono na ulicę, już nie pamiętam, tam gdzie jest Ministerstwo Oświaty w tej chwili. Nie pamiętam niektórych słów i tej ulicy też nie pamiętam. Znaczy wiem, gdzie to jest…
W Aleje Szucha, tak. Tam nas osadzono i ponieważ Niemcy odeszli w głąb budynku, niby odchodząc na stronę weszłam do budynku, który był pusty i węgiel był tam nasypany. Swoją opaskę, krzyż harcerski i legitymację zakopałam w tym węglu i wróciłam do ludzi. I potem już z ludźmi szłam trochę bardziej odważniej, bo wiedziałam, że nic przy sobie nie mam. A po drodze nas bardzo często rewidowali, wszystko zabierali.
Wtedy straciłam opaskę, krzyż harcerski i legitymację akowską.
- Ale kiedy Niemcy rewidowali.
Książeczkę do nabożeństwa zabrali. Nic więcej nie miałam przy sobie.
- Jak pani wspomina obóz w Pruszkowie?
Oj strasznie. Byłam bardzo wygłodzona, w ostatnich dniach Powstania nie było nic do jedzenia prócz cukru i wodę można było pić z kałuży tylko. Po drodze udało mi się chwycić burak, z ziemi wyciągnęłam, oczywiście po buraku rozchorowałam się i Rosjanie wtedy mi pomogli proszkiem. Chciałam się jak najszybciej wydostać z Pruszkowa, bo nie wiedziałam, co mnie czeka, ale wreszcie przyszedł taki moment, że już mi było wszystko jedno, byle dalej od tego miejsca. Jak wyczytywali listę ludzi, którzy mieli wyjechać z danym transportem, doszłam do tych ludzi. Doszłam i pojechałam transportem, nie wiedząc dokąd nas wiozą. Oczywiście to były rodziny, czasami matki z dziećmi. Dowieźli nas do Kielc i kazali pójść do sołtysa, żeby rozdzielił kwatery. Oczywiście do sołtysa nie poszłam, bo mnie na liście nie było. Zarobiłam trochę tam, bo nie miałam przecież żadnych pieniędzy i pojechałam do Zakopanego. Po drodze miałam oczywiście kłopoty, w Krakowie szczególnie.
- Pani jechała do sióstr, tak?
Jechałam do sióstr urszulanek szarych, które tam miały swój dom, a o których dowiedziałam się po drodze od zakonników. Ponieważ to był wieczór, Kraków, a w Krakowie na dworcu nie można było siedzieć, czekając na pociąg, bo łapali do Oświęcimia, więc poszłam do nieznajomych mi zupełnie ludzi, którzy mnie przenocowali i rano poszłam na dworzec i pojechałam do Zakopanego. I w ten sposób ocalałam.
- Jak pani długo była w Zakopanem.
W Zakopanem byłam do wyzwolenia.
- Potem wróciła pani do Warszawy, tak?
Nie, dostałam skierowanie do pracy do Opola, bo ukończyłem sześciotygodniowy kurs nauczycielski. Byłam po maturze, bo maturę robiłam przed Powstaniem dwa tygodnie. Po tym sześciotygodniowym kursie musiałam już pracować i dopiero jak przepracowałam, to było pod Opolem we wsi, nie pamiętam, jak się teraz ta wieś nazywała… Ligota Turawska. Tam miałam pracować. Ale ponieważ tam nie było nic tylko pusty budynek po szkole, a ja też nie miała nic, żeby dać dzieciom do pisania, chociażby kawałek kartki, czy ołówek, więc… W czasie urlopu, nie było jeszcze wtedy urlopu, w każdym razie to były święta chyba, przyjechałam do Warszawy, wyczytałam na bramie mojego domu, że wszyscy zostali zabici. A poza tym tego dnia byłam w kościele św. Krzyża i idąc po schodach w górę spotkałam moją siostrę, która była zesłana do Kazachstanu i wróciła z Wojskiem Polskim. Wtedy napisałam podanie o zwolnienie i już zostałam w Warszawie.
- Jak pani wspomina powrót?
Do Warszawy?
Ciężko było. Siostra mi dała część swojego lokum, ale ciężko było. Potem zaczęłam pracować. Byłam w domach dziecka, gdzie pracowałam i mieszkałam i wtedy już było dobrze.
- Czy była pani w jakiś sposób represjonowana po wojnie?
Tak. Gdy mój syn miał czternaście lat, zostałam umieszczona na liście, gdzie miałam dostać mieszkanie, a ponieważ powiedzieli mi, że nie należałam do PZPR-u, więc albo wezmę to mieszkanie, albo na koniec listy mnie dadzą, a jak na koniec listy, to w ogóle mogę nie dostać mieszkania. To było mieszkanie w domu dziecka, gdzie mogłam być tylko do swojej śmierci, więc dla syna nie mogłam nic wtedy uzyskać. Mieszkanie jednopokojowe, kawalerka, bez kuchni, ale trudno, takie dostałam. I to była moja represja. Poza tym jeżeli czułam, że mogę być represjonowana, to po prostu uchylałam się od tego.
- Czy jest jeszcze jakieś wydarzenie z czasów Powstania, o którym chciałaby pani opowiedzieć?
Trudno mi w takiej chwili. Na pewno bym jeszcze coś znalazła. Może innym razem coś powiem.
Warszawa, 18 listopada 2005 roku
Rozmowę prowadziła Bogumiła Burzyńska