Zofia Stańczak

Archiwum Historii Mówionej

Jestem Zofia Stańczak.

  • Proszę powiedzieć coś o swojej rodzinie, dzieciństwie.

Miałam dwóch braci. Jeden z braci, ten starszy, był również w Powstaniu Warszawskim. Był w Majdanku. W 1943 roku, w styczniu, złapali go razem z moim narzeczonym, który w ciągu trzech miesięcy został tam zamordowany. Sto dziesięć osób wypuścili z Majdanka w maju. Nie wiadomo dlaczego, co było przyczyną, że Niemcy wypuścili między innymi mojego brata. W 1944 roku brał udział w Powstaniu Warszawskim.
Przed wojną byliśmy dziećmi, miałam dwanaście lat, jak wojna się zaczęła. Pamiętam, jak Niemcy pędzili naszych chłopaków, nasze wojsko. Myśmy stali, patrzyliśmy się – ludzie dorośli, dzieci. Jeden z tych żołnierzy miał rower damkę, którą mi dał. Byłam szczęśliwa, bo nie stać było rodziców, żeby mi kupić. Później Niemcy doszli do nas (myśmy byli w piwnicy) i wypędzili nas z tych piwnic. Patrzyłam, jak mężczyźni kopali dół. Wszystkich mężczyzn wzięli do tego dołu, kobiety z dziećmi oddzielnie, a mężczyzn w tym dole rozstrzelali. Nas przepędzili do Włoch, byliśmy we Włochach.

  • Kiedy to było? Który to był rok?

Rok 1939. To było we wrześniu, koniec września, w ciągu dwóch tygodni, jak Polska się poddała Niemcom, jak sięgam pamięcią. Mój ojciec przeżył, wrócił do nas, jakoś mu się udało uciec. Po jakimś czasie do nas powrócił, byliśmy razem. Chodziłam do szkoły. Łapanki były.

  • Do jakiej szkoły pani chodziła?

Jeszcze podstawową miałam. Później miałam szkołę zawodową, to było gimnazjum przed wojną. Do zakonnic chodziłam, ale za Niemców nie było gimnazjum (nie wolno było), tylko szkoły zawodowe. Skończyłam zawodówkę i na pół roku przed Powstaniem dostałam się do pracy. To była fabryka, przedwojenny Gerlach. Nie pamiętam, jak się za Niemców nazywała ta fabryka. Tam się dostałam do pracy. Pracowałam na pantografie, a jeszcze przed tym pracowałam jako sekretarka, prowadziłam między innymi dyscyplinę pracy, to znaczy listę. Tam poznałam chłopaków, którzy brali udział w Podziemiu. Jakoś się ze mną zgadali, mieli zaufanie do mnie. Co jakiś czas chodzili do lasu uczyć się strzelać. Prowadziłam listę obecności i oni musieli podpisać tę listę dzień przed tym i nie przychodzili do pracy. Narażałam się bardzo. Nieraz było tak, że kierownik prosił, żebym któregoś poprosiła. Poszłam do maszyny, wiedząc o tym, że go nie ma, powiedziałam, że gdzieś wyszedł. Maszyna pracuje, ale jego nie ma, nie wiem, gdzie jest, trudno mi szukać. Później było tak, że Niemcy przyszli. Niektórych chłopców złapali i do więzienia pakowali. Akurat doszłam do jednego z nich, podał mi adres jednego z kolegów, żeby on więcej już nie przychodził do pracy, bo na niego czekają. Zrobiłam to. To są moje wspomnienia. Później Powstanie Warszawskie.

  • Czy w czasie, kiedy pani pracowała w tej fabryce, miała pani większy kontakt z konspiracją, czy tylko pani wiedziała, że ci chłopcy chodzą do lasu?

Z nimi miałam i z koleżanką. Ona mnie wprowadziła, koleżanka prawie z tej samej ulicy. Blisko siebie mieszkałyśmy, przyjaźniłyśmy się i ona właśnie mnie wciągnęła do konspiracji. Była sanitariuszką i ja z nią razem byłam.

  • Jak się ta koleżanka nazywała, pamięta pani?

Też Zofia, Zofia Krajewska. Teraz nie żyje. Mieszkałyśmy na Ochocie, niedaleko Dworca Zachodniego i ona mnie wciągnęła, tak że się dostałam do konspiracji: „Szare Szeregi” Wola.

  • Czy pani coś robiła przed Powstaniem w konspiracji?

Nie, specjalnie nie robiliśmy. Myśmy się tylko trochę uczyły jako pielęgniarki, żebyśmy trochę się poznały, na czym to polega, żeby ratować rannych chłopców czy coś takiego.

  • Jak ta nauka wyglądała?

Nieraz ktoś mdlał, dochodziłyśmy, dawałyśmy pierwszą pomoc. W ten sposób to wyglądało.

  • Jak pani zapamiętała wybuch Powstania? Jak pani się do niego przygotowywała?

Myśmy już byli przygotowani do tego. W każdym razie na piątą godzinę mieliśmy być, ale byliśmy wcześniej, spotkanie mieliśmy wcześniej. Niemcy zrobili o godzinę wcześniej na Woli Powstanie Warszawskie i zaczęli rozstrzeliwać wszystkich ludzi. Dowiedzieliśmy się, że rozstrzeliwują. Nawet niektóre koleżanki (ale to nie z naszej grupy, tylko z innej) już zdobyły szpital na Płockiej. Niemcy z powrotem to odebrali i wszystkich rozstrzelali. Razem z chorymi lekarze, pielęgniarki i sanitariuszki zostali rozstrzelani. Jak jest Karolkowa, na Wolskiej, jest pomnik i tam co roku chodzimy, i kwiatki [składamy], apel jest zawsze. Niemcy się dowiedzieli, że są sanitariuszki, to myśmy uciekały z tego pomieszczenia po wszystkich mieszkaniach, ratowali nas mieszkańcy, tak że nie mogli do nas dojść. Po jakimś czasie zostaliśmy rozwiązani, bo już nie było ratunku dla nas. Jak rozstrzeliwali wszystkich ludzi, doszli do naszej ulicy i wstrzymali egzekucję. Dlatego żyję. Jeszcze jeden dzień i już by do naszej ulicy doszli.

  • Który to był dzień?

Takich rzeczy już nie pamiętam. Rozwiązali nas. Gdzie kto chciał, tam szedł.

  • Gdzie pani poszła?

Nas cztery poszło (Zosia Krajszczanka, Janina Dobrzyńska – mówię panieńskie nazwiska – i jeszcze jedna koleżanka, nie pamiętam jej nazwiska, i ja) ulicą Dworską do ulicy Bema, przy kościele Świętego Stanisława. Miałam pelerynę i miałam całe wyposażenie na sobie, bo trzeba było to zabrać. Oczywiście widziałam Niemców po tamtej stronie, przy kościele. Mieli rękawy zawinięte, zakrwawieni, karabiny ze sztyletami, pochyleni i szukali. A my pomalutku, pomalutku, przy parkanie szłyśmy. Nie widzieli nas, jakoś oczy mieli… Byśmy zostali zabici, oni się nie patyczkowali. Jakoś doszliśmy, przeszliśmy tory kolejowe, potem następne.
Byliśmy na Woli, potem przeszliśmy na Ochotę, bo tam mieszkałam. Kolejarz, który mieszkał blisko i znał nas jako dzieci, mówi: „Dzieciaki, dziewczęta, skąd wy wracacie?” – „Z randki”. – „Nie przepuszczę was, bo na Dworcu Zachodnim jest działko i rozstrzeliwują wszystkich ludzi cywilnych. Ale was poprowadzę”. Zadzwonił, że ma tutaj dzieci, i doprowadził nas do pierwszej ulicy. Mówi: „Teraz uciekajcie, już wam nic nie grozi”. Trzeba powiedzieć, że ci kolejarze nami się opiekowali. „Ukraińcy” przychodzili gwałcić nas jako młode dziewczęta, kolejarze nas ratowali. Mówię o Niemcach.

  • Kto was ratował?

Kolejarze niemieccy nas ratowali. Od dzieci nas znali, pięć lat tam mieszkali, naprawdę się opiekowali.

  • Natomiast „ukraińcy” chcieli gwałcić?

Tak. Nawet wpadli do mieszkania mojej siostry ciotecznej i jej brat (to był parter) wyskoczył przez okno i przyleciał do mojego ojca. Ojciec poleciał do kolejarzy, właśnie tych Niemców, i przylecieli, uratowali ją.

  • Czy ma pani jeszcze jakieś wspomnienia ze spotkań z żołnierzami innych narodowości?

Mam. Na przykład jeden z tych kolejarzy Niemców dał ojcu mojemu czapkę kolejarza i doprowadzili nas do pociągu (myśmy mieszkali blisko pociągu), żebyśmy mogli wysiąść. Nie pamiętam, jaka to stacja była, jedna stacja przed Żyrardowem. Wtenczas akurat wywozili wszystkich ludzi, co połapali i dużo osób skorzystało, pouciekało. Później spotkałam partyzantów na tej wsi.

  • To już było po Powstaniu?

Jeszcze cały czas było Powstanie.
  • Pamięta pani, który to był dzień?

Nie, tego nie pamiętam. Nie zwracało się uwagi. Nie było kalendarza, w ogóle się nie wiedziało, jaki to dzień.

  • Czy pani zapamiętała, jaka była wtedy pogoda?

Też nie pamiętam.

  • Była pani z rodziną?

Tak, z rodziną, cały czas.

  • Znalazła się pani na wsi?

Na wsi byliśmy i tam spotkaliśmy partyzantów, którzy też się nami opiekowali.

  • Jak wyglądała ta opieka ze strony partyzantów?

Dawali nam jedzenie. Chłopi mieli kolczykowane świnie, to dawali im bumażki, jak to się mówi, karteczki, i musieli dać, rozdawali warszawiakom te świniaki.

  • Czy razem z państwem na tej wsi wysiedli warszawiacy?

Tak, dużo było warszawiaków.

  • Co się stało z panią później?

Po wojnie, na początku zaraz, myśmy wrócili do Warszawy.

  • Jak pani zapamiętała powrót do Warszawy?

Był, zdaje się, luty, jak myśmy wrócili do Warszawy. Dobrze nie pamiętam, w każdym razie na początku, zaraz jak tylko wojna się [skończyła]. Pamiętam jeszcze, jak Rosjanie weszli do tej wsi, a był tam zagajniczek, i pytali się. Akurat zobaczyłam, że stoi tam czołg. Doszłam do tego czołgu. Miałem siedemnaście lat, to już panienka byłam. Oni się pytali, czy nie widziałam Niemców, a ja akurat spojrzałam w ten gaik, jak Niemcy uciekali. Mówię: „Macie, zobaczcie, jak Niemcy uciekają”.

  • Czy ma pani jeszcze jakieś wspomnienie z innego spotkania z Rosjanami?

Wiem, że miałam gitarę, szłam z kolegami, z koleżankami, przez tę wieś. Rosjanie mi zabrali tę gitarę, powiedzieli, że ukradłam. To też pamiętam.

  • Czy w czasie Powstania miała pani kontakt z prasą konspiracyjną?

Nie.

  • A w czasie okupacji?

W czasie okupacji to, jak mówiłam, pomagałam, co mogłam, tym chłopakom.

  • Gazety były? Czy jakichś programów radiowych słuchała pani?

Nie miałam radia.

  • A gazetki, jakieś broszury, biuletyny?

Nieraz się coś dostało, ale przeważnie mało się dostawało.

  • Wróćmy do momentu, jak pani wróciła do Warszawy.

Nie pamiętam dokładnie. Wojna się skończyła 9 maja, to pamiętam, ale już Niemcy zostali [wcześniej] wypędzeni. Nie pamiętam, kiedy wróciłam. Powiedziałam: w lutym, strzeliłam. Zaraz, jak tylko wojna się skończyła, wróciliśmy do Warszawy, ale jaki miesiąc był? To nie był luty, bo było już ciepło, a luty to zimno przecież. Komuniści nie wpuszczali nikogo z warszawiaków. W 1945 roku poznałam chłopaka, wyszłam za mąż w grudniu i córkę urodziłam we wrześniu 1946 roku.

  • Gdzie pani pracowała po wojnie? Czym się pani zajmowała?

Pracowałam dopiero po rozejściu się z mężem, w 1951 roku zaczęłam pracować. Pracowałam aż do emerytury.

  • Po samej wojnie zajmowała się pani córeczką?

Tak, córeczką, pięć lat.

  • Czy w czasie władzy komunistycznej odczuwała pani represje z tego powodu, że była pani Powstańcem?

Tak, oczywiście. Nie wolno było nam się wydawać, że braliśmy udział w Powstaniu Warszawskim. Dowiedziałam się, że rozstrzeliwali albo do więzienia pakowali, to zależy, na jakim stanowisku ten ktoś był. Pamiętam kolegę, właściwie go nie znałam, ale prosił mnie, żebym coś na maszynie mu napisała. Umiałam, to mu napisałam. Miał guza. Pytam się, co to jest. Powiedział mi, że był w Powstaniu Warszawskim i się ujawnił, i NKWD go wzięło, i trzymali go kilka godzin do góry nogami, i to mu wyszło. To zapamiętałam. Przede wszystkim nie byłam partyjna, nie miałam praw, mogli mnie wyrzucić w każdej chwili z pracy albo sama się zwalniałam. Żadnych podwyżek mi nie dawali. Pracy mi dokładali, bo pracowałam uczciwie, tylko pensji nie. Ale za to zmieniałam sobie pracę, gdzie poszłam, zawsze więcej [dostawałam]. Dopiero jak Gierek wszedł, otworzył nam okno na świat, mogłam wyjechać do Kanady do brata, bo brat wyjechał w 1968 roku i tam został. A ja miałam ambicję, zawsze dążyłam wyżej, tak że byłam na stanowisku kierowniczym i stąd poszłam później na emeryturę. Ale zmieniłam szesnaście zakładów. Dzisiaj to niestety nie dałoby rady.




Warszawa, 19 lipca 2012 roku
Rozmowę prowadziła Kinga Kowalska
Zofia Stańczak Stopień: „Zoja”, sanitariuszka Formacja: Szare Szeregi, Obwód III Wola Dzielnica: Wola Zobacz biogram

Zobacz także

Nasz newsletter