Zofia Kuczyńska „Ewa”, „Kasztel”

Archiwum Historii Mówionej

Urodziłam się w Warszawie w 1925 roku 14 maja.

  • Jak wyglądało pani życie przed wojną? Co pani pamięta z tego okresu?

Chodziłam do szkoły. Przecież miałam wtedy dopiero naście lat.

  • Mieszkała pani już wtedy w Warszawie?

Nie. Ojciec był wojskowym, więc był co jakiś czas przenoszony do różnych miast. Urodziłam się w Warszawie. Nie wiem, jak długo tam byłam. Mogłam być mała. Gdzieś ojciec był przenoszony. Wojskowi byli niestety przenoszeni, nie [byli] w jednym miejscu ileś tam lat… Tyle że byłam we Lwowie jakiś czas dłuższy, ale to już nie za okresów ojca, tylko za okupacji.

  • Powiedziała pani, że ojciec był wojskowym. Czy w związku z tym w tamtym okresie mówiło się w domu o niebezpieczeństwie, jakie niesie ze sobą groźba wybuchu wojny?

Próbuję wspomnieć… Tato wcześniej był powołany na wojnę, ponieważ był w czynnej służbie, a myśmy jeszcze później byli dopiero. Jakiś czas wiem, że mama nas – mnie i brata starszego (miałam brata starszego o dwa lata) – myśmy wyjeżdżali do Lwowa. Duże miasto, to łatwiej... Ponieważ Rosjanie byli tuż tuż, przecież granica była bardzo blisko, to bezpieczniej będzie w dużym mieście się zadekować. Tak że jakiś czas byliśmy we Lwowie. Później ktoś znajomy nas odkrył i kazał wrócić do Czortkowa z powrotem, tam, gdzie myśmy mieszkali przed wojną. Tam wszyscy nas znali. Wtedy mama pomyślała sobie, że nie, że jak wsiedliśmy do pociągu, to pojechaliśmy do Lwowa. Duże miasto – łatwiej się ukryć. I tak było. Notabene jakiś czas później to nas już wykryto, ale to już były inne czasy. W tym Lwowie myśmy dość długo byli. To piękne miasto.

  • Dlaczego ojciec został zmobilizowany wcześniej?

On był w czynnej służbie i był takim właśnie szefem, właściwie nadgranicznym, można powiedzieć. Był wtedy w randze majora, a później pułkownika. To już taka wyższa ranga była. Już jak był pułkownikiem, to już z nami nie był, tylko już był na wojnie. Brał udział też w walkach z Rosjanami. Wtedy na początku były bitwy.

  • Czy mieszkając niedaleko granicy, można było zaobserwować jakieś przygotowania do wojny ze strony Rosjan?

Tak. Raz nas ojciec wziął – mnie i brata – do samochodu i obwoził, i pokazywał. Było widać, że oni się kryją jeszcze, ale w niedługim czasie był wybuch, atak, tak że prawdopodobnie nasza strona się spodziewała, że ten atak będzie. To była duża armia. Polska w stosunku do nich to garstka.

  • Jak pani zapamiętała moment wybuchu wojny? Była pani wtedy we Lwowie prawda?

Teraz to mi pan zadał sęk. Nie chcę skłamać… Czy wtedy ja byłam w Czortkowie, czy we Lwowie… W Czortkowie już chyba nie, bo myśmy tak krótko byli. Jak już wyjechaliśmy, to więcej do tego Czortkowa żeśmy nie wyjeżdżali. To chyba we Lwowie…

  • Zatem jak pamięta pani wybuch wojny?

Nie pamiętam tego. Przepraszam, ale nie pamiętam. Jakoś to mi się wytarło, bo widocznie to nie było tak bardzo ważne, że to utkwiło mi w pamięci.

  • Czy pamięta pani pierwsze spotkanie z Niemcami bądź Rosjanami tuż po wybuchu wojny?

Z Rosjanami – myśmy chcieli wyjechać koniecznie, bo mama czuła, że Czortków jest za blisko granicy i że trzeba jednak gdzieś się usunąć. Myśmy próbowali wyjechać za granicę. Tata nam przysłał wizy, bo był już za granicą, żebyśmy się wydostali. Tata był już chyba wtedy w Anglii. Mama wtedy wzięła nas i myśmy dojechali do Lwowa. Tam od razu już się zmienił nastrój i Rosjanie od razu wszystkich do ciupy wsadzili i żeśmy siedzieli jakieś parę dni w tak zwanej ciupie. Później w końcu po przesłuchaniach... Może już nie my, bo byliśmy za młodzi, ja miałam wtedy może czternaście lat. Mama była przesłuchiwana ciągle. Później kazali jechać z powrotem do Czortkowa i żeby się tam meldować w NKWD. Myśmy nie pojechali do Czortkowa, tylko [wrócili] do Lwowa. Urwał się kontakt między nami a Rosjanami. Później nas też odszukali, bo tam nie było zwyczaju, że jak jeden komendant odchodził, a drugi przychodził, żeby jeden drugiemu coś przekazywał. Na głupka jeden odchodził, drugi przychodził i od nowa musiał badać sprawę, żeby poznać, o co chodzi. Takie były zwyczaje.

  • Czyli ta sytuacja była korzystna dla Polaków, ponieważ mogli się ukrywać?

Tak.

  • Jaki stosunek, pani zdaniem, mieli Rosjanie do Polaków po tym, jak przekroczyli granice?

Było wyszukiwanie tak zwanych ludzi, którzy mieli powiązania z wojskiem. Dlatego myśmy szybko chcieli do Lwowa się dostać, bo w dużym mieście łatwiej się ukryć. Jakby się doszukiwali, że my jesteśmy z rodziny wojskowej, to by mieli pieczę nad nami większą, ale nam się wtedy udało.

  • Jak długo w przybliżeniu została pani we Lwowie?

Jakiś czas… Tak! Bośmy nawet zmieniali adres. W jednym mieszkaniu byliśmy na Nabielaka 12. W drugim później też na Nabielaka, ale pod innym numerem. We Lwowie mama próbowała uniki robić, bo mogli nas wyniuchać.

  • Zatem cały czas zmienialiście miejsce zamieszkania, ponieważ nie zaprzestano was szukać?

Tak. O tym to mama decydowała, bo my z bratem byliśmy jeszcze za młodzi. Mój brat też cały czas brał udział w walkach i w końcu zginął tragicznie. Był w obozie w Stutthofie. Później ich wywozili na morze, zestrzeliwali łodzie, gdzie byli więźniowie, i zatapiali. Ale wtedy była akurat burza i Niemcy również jak i więźniowie, którzy [tam] byli, ratowali się na tych łodziach. Morze ich wyrzuciło na wyspy duńskie w dzień kapitulacji Niemiec. Niemcy nie mieli już nic. Duńczycy zaopiekowali się tymi więźniami, i między innymi moim bratem. Oni byli bardzo wycieńczeni wygłodzeni, więc ich troszkę doprowadzano do życia. [Mój brat] w Danii nie zginął. Znowuż był bohaterem. Pracował w takiej fabryce, gdzie były piece gazowe. To były jakieś gazy i trzeba było z daleka, bo mogły być wybuchy. Kiedyś wychodzi mój brat na tę halę i widzi, jak robotnicy głupoty robią blisko pieca gazowego. Krzyczy na nich, że nie wolno tego robić, bo wybucha. I to w tym momencie wybucha i on oczywiście bohatersko musi złapać i wynieść na zewnątrz. Później się tym oblewa, więc się pali cały od dołu. Ugasili na nim ten ogień workami. W tych workach był tężec, więc później [się zaraził] i nie było dla niego ratunku. Zmarł. Mój ojciec był wtedy w Anglii. Jak się dowiedział o tym wypadku, starał się skontaktować i przyjechać. Zdążył już tylko na pogrzeb. Gdzieś mam zdjęcia. Tłumy ludzi szły za pogrzebem mojego brata, bo on był taki uczynny. Ludziom pomagał, jak tylko mógł, to strasznie go szanowali. Pochód był taki, że chyba w Polsce by nie miał takiego pogrzebu. Tyle ludzi… Tłum ludzi szedł i szedł za jego trumną… Leży w Kopenhadze, a mama w Berlinie. Mamę mi na rękach dosłownie zastrzelili. Mózg wychodził i jeszcze mama mówi: „Zochna, tak mi się chce spać…”. Ja mówię: „Nic, nic mateńka… Nic nie mów…” . Przytuliłam ją do siebie i zmarła mi… To już był akurat 22 kwietnia…

  • Wróćmy może teraz do pobytu we Lwowie. Pamięta pani, jak to było z punktu widzenia ludności cywilnej?

Wtedy Rosjanie byli we Lwowie i nie zachowywali się fair, dlatego że Polaków zganiali i na czworakach jak psy musieli szczekać, a oni jeszcze podchodzili i w łeb walili.

  • Gdzieś na ulicy ich łapali?

Na ulicy Sapiehy – główna ulica. Walili ich jeszcze po głowach. Tak się zachowywali Rosjanie. Wcale nie byli przyjaźnie zupełnie do nas ustosunkowani. Dosłownie zapędzili, część zabili, bo więzienia dali na Szucha [??]. Część zabili ludzi, a część się uratowało, ale to już były tylko nieliczne osoby.

  • Czy był problem ze zdobyciem żywności?

Głód był szalony. Ludzie stali w ogonkach po kawałek chleba. O czwartej rano się stawało, żeby można było kupić kawałek chleba. Tak było, bo ja sama stałam w tych kolejkach.

  • Jak to się stało, że trafiła pani ze Lwowa do Warszawy?

Myśmy wszyscy pochodzili z Warszawy.

  • Skąd pomysł, żeby akurat tutaj się przenieść?

Jeszcze przed Warszawą, to myśmy… Tak jak mówiłam, chcieli nas wywieźć z powrotem do Czortkowa, myśmy do Lwowa… Dlatego mama [tak zadecydowała], bo w dużym mieście łatwiej się było ukryć i można było jakoś żyć. Nie jako skazańcy, bo właściwie rodziny oficerów to były na skazanie przeznaczeni, nie na żywot wieczny. Tak że nie na wszystkie pytania odpowiem, bo to już za dużo czasu [minęło]. Staram się, ale…

  • No ale przyjechała pani do Warszawy?

Właśnie, jak to było?

  • Dlaczego przyjechaliście?

Warszawa to moje miasto urodzenia i człowieka ciągnie. To jest jakiś magnez, że ciągnie. Ale kiedy i jak żeśmy się przenieśli, nie pamiętam.

  • Zatem jesteśmy już w Warszawie. Co pani pamięta z tego okresu? Jak wyglądało pani życie przed wybuchem Powstania?

Całą wojnę ciężko pracowałam w fabryce makaronu.

  • Pamięta pani, gdzie znajdowała się ta fabryka?

Tak. W Warszawie to było, w dół się jechało, Książęca była w dół i gdzieś była boczna [ulica]. To była [fabryka, w której] dla SS robiony był makaron, więc ekstra na jajkach. Tylko taki... My raz w miesiącu dostawaliśmy trzy kilo deputatu, żeby nie było kradzieży. Dla mnie i dla mamy, jak to przynosiłam, to było właściwe całkowite pożywienie.

  • A czym, oprócz pracy w fabryce, się pani zajmowała?

Chodziłam po ulicach, robiłam napisy… Całą wojnę w konspiracji [różne] nielegalne rzeczy robiłam.

  • Jak pani trafiła do konspiracji?

Tego panu nie powiem.

  • Przez szkołę? Przez znajomych? Przez harcerstwo?

Nie chcę kłamać, a nie pamiętam.

  • Powiedziała pani, że robiła napisy. Jakie to były napisy?

Przeciwko Niemcom, wiadomo.

  • Pamięta pani niektóre z nich?

Pamiętam, jeden bardzo ważny był. Rosjanie podchodzili pod granicę, jeszcze nie byli w Warszawie. Niemcy się bardzo bali Rosjan, bo to wiadomo – też potęga. I myśmy robili takie napisy, że w danym dniu wszystkie rodziny niemieckie mają być na dworcu, bo ich będą wywozić do Niemiec. Zamęt był nie z tej ziemi. Tłumy ludzi, tych Niemców, rodziny... Im zrobiło to straszną rzecz, bo tu mieli wojsko przerzucać pociągami, a tu tłum ich rodaków się z tymi walizami pcha na te pociągi. Tak że im to strasznie zawaliło [plany]. Takich różnych napisów, nie napisów tośmy całą okupację robili.

  • Pamięta pani może, kto koordynował te wszystkie akcje? Kto wydawał rozkazy?

Była nad nami jakaś komenda, ale nawet nie pamiętam twarzy tych ludzi.

  • Pamięta pani może miejsce waszych spotkań?

Nie pamiętam.

  • Czy będąc w konspiracji, wiedziała pani o tym, że ma wybuchnąć Powstanie?

Nie. Zgrupowano nas i kazano iść trzy dni przed wybuchem Powstania do jakiegoś lokum, ale w centrum Warszawy (nie pamiętam ulicy), że tam będzie zgrupowanie i tam myśmy siedzieli dwa dni. Dopiero po dwóch dniach nam powiedzieli, że wybucha Powstanie. Tam już na miejscu.

  • Czyli na początku nie było wiadomo, po co było to zgrupowanie?

Nie. Tam gdzie nas najpierw wezwali, to mieliśmy się zgłosić, zgłosiliśmy się, ale nie wiedzieliśmy, że Powstanie [wybuchnie]. Dopiero po dwóch dniach nam powiedziano, że będzie Powstanie, i dano nam wtedy karabiny. Byliśmy przeszkoleni, bo wyjeżdżaliśmy do lasów i tam się uczyliśmy strzelać, bo przecież gdzie mieliśmy się uczyć strzelać. Tośmy po prostu się uczyli strzelać w lasach polskich.

  • Czy to były podwarszawskie lasy? Pamięta pani, któreś z tamtych miejsc?

Miejscowości nie powiem, to były różne miejsca. Wiem, że to wszystko w lasach było, bo gdzie można było strzelać? Przecież w mieście nie [strzelaliśmy] nigdzie, tak żeby wiedzieli, a w lasach to nie zawsze [byli], w lasach były [tylko czasami] jakieś straże.

  • Jeździliście pojedynczo czy całą grupą?

Po kilka osób jechaliśmy, żeby nie było jakiejś większej wpadki. Każdy człowiek się wtedy liczył w konspiracji.

  • Zatem po trzech dnia dowiedzieliście się, że będzie Powstanie?

Tak. Dopiero po paru dniach nam powiedziano, że będzie Powstanie. Wtedy dostaliśmy już broń, ponieważ już byliśmy trochę przeszkoleni.

  • Jak pani zapamiętała sam moment wybuchu Powstania?

Powstanie było rozrzucone. Granicą była Marszałkowska, był wykopany dół, myśmy to wszystko musieli kopać, żeby można było przejść na drugą stronę. Były wybierane cegły i cement, żeby można się było schylać, żeby można było przebiegać na drugą stronę ulicy. Tak samo Marszałkowska była główną ulicą, więc dlatego zrobione były przekopy, żeby można było przelatywać. Najpierw były takie kryte, ale później rozwalili, rozstrzelili nam, to trzeba się było schylać mocno, żeby przebiegać przez nasze rowy na drugą stronę. […]

  • Co pani pamięta z walk z Powstania? Dostawaliście jakieś rozkazy?

Nie pamiętam, a nie chcę nic wymyślać, bo jestem za stara na robienie psikusów.

  • Jaką rolę pełniła pani w trakcie Powstania? Miała pani jakiś stopień wojskowy?

Mam legitymację porucznika. Jest napisane, że tylko dwa lata służyłam w wojsku. A ja służyłam całe dorosłe życie. Wiem, że byłam dosyć odważna.

  • Czy jest jakieś wydarzenie z Powstania, które rysuje się wyraźnie w pani pamięci? Może pamięta pani jakąś akcję, w której brała pani udział?

Jasne. U „Gebethnera i Wolffa” wytwarzali granaty. [Stamtąd] codziennie z olbrzymią [ilością] granatów wychodziłam, żeby roznosić na jednostki, bo czym chłopcy by walczyli. Zwłaszcza na przykład na Krakowskie Przedmieście. Skąd by mieli broń, przecież myśmy to przenosili normalnie na jednostki. Mało z tym. Słyszałam, że w lej, który już był, drugi raz bomba nie wpada. To jak było wtedy słychać takie nakręcanie „Trrr!... Trrr!...” to wiadomo było, że będą leciały bomby. Wskakiwałam w taki lej i nakrywałam sobą te granaty, żeby one nie wybuchły. Sobą nakrywałam, normalne to było. Parę razy mnie trochę raniło, ale uratowałam granaty. To było ważne. Później granaty roznosiliśmy po jednostkach, żołnierze przecież czym by walczyli, jakby nie mieli granatów, nie mieliby broni, to gołymi rękami trudno [walczyć] przeciwko Niemcom. [...]

  • Czy wy, najmłodsi żołnierze, wiedzieliście albo czuliście, że Powstanie chyli się ku upadkowi?

Moi koledzy byli rozstrzeliwani i byłam naocznym świadkiem [śmierci] jednego z kolegów, który na głównej ulicy, w Alejach [Jerozolimskich], był rozstrzeliwany.

  • Jak on się tam dostał?

Jak były walki, to łatwo było [trafić] do niewoli. Zwłaszcza taka armia jaka była: rosyjska i niemiecka.

  • Pamięta pani, gdzie to było?

[Mój kolega] był rozstrzelany na ulicy w Alejach Jerozolimskich […] i myśmy akurat widzieli to. Z tym że on miał maskę, ponieważ oni zawsze wykrzykiwali: „Jeszcze Polska nie zginęła!”, to oni mieli nałożone kaski [czy maski?], że nie było słychać już, jak on był rozstrzeliwany.

  • Pamięta pani nazwisko tego kolegi?

Jak bym dobrze poszukała, to mam chyba nawet gdzieś jego zdjęcie, bo my kiedyś na ulicy szliśmy razem i nas taki fotograf sfotografował.

  • Rozumiem, że nie mogliście w żaden sposób zareagować?

Jak zareagować? Tam wojsko było, jak rozstrzeliwali. Kneblowali im usta, bo krzyczeli: „Jeszcze Polska nie zginęła!”. Tak że oni, jak już byli przyprowadzeni [na rozstrzelanie], to byli dosłownie jak kukły.

  • Nie było możliwości żadnej interwencji?

Mowy nie ma. Tam była cała armia, a tu myśmy byli jednostki.

  • Kiedy dowiedzieliście się o kapitulacji Powstania?

Nie pamiętam.

  • Jak zakończyło się dla pani Powstanie?

[...] Cały czas brałam czynny udział, całą okupację pracowałam, napisy robiłam. To było wszystko nielegalne, za to kulka w łeb należała się, ludzie dostawali. [...]

  • Czy wyszła pani razem ze swoimi oddziałami z Warszawy?

Nas po prostu aresztowano. Wsadzano w pociągi i wywożono do Niemiec.

  • Wyszli państwo jako oddział?

Tego to nie powiem. Wiem, że byliśmy w wagonach, chciałam po drodze wyskoczyć, bo moja mama też była ze mną, ale mama powiedziała, że boi się. Tu pod Łodzią troszeczkę zwalniał pociąg, więc ja mówię: „Mateńko, może my wyskoczymy?”. Ale trzeba było wyjść tym okienkiem górnym. Mama mówiła, że się boi, to ja już też zostałam. Wywieziono nas na takie miejsce, już w tej chwili nie pamiętam [nazwy], w Niemczech, skąd rozdzielano do różnych obozów. Mama pomyślała sobie, żeby stanąć tam, gdzie biorą do dużych obozów, bo wyczuwała, że tak [będzie] lepiej. Myśmy stanęli, gdzie brali do jakiejś fabryki, nie wiem. Tam dużo ludzi stawało i myśmy z mamą stanęli i tam nas wieziono dość długo przez Niemcy. Byliśmy w obozie... Teraz już nie pamiętam, jak ten obóz się nazywał. To było zamknięte. Nie mogliśmy wychodzić. Byliśmy pod nadzorem.
  • Pamięta pani może, w której części Niemiec był ten obóz?

Nie pamiętam. Gdzieś na terenie Polski, przed Ordą. [...] Wiem, że później jak wyszłam z obozu, to spotkałam dwóch żołnierzy polskich i okazało się, że oni są lwowiacy.

  • Już jak wyszła pani z obozu?

Już jak wyszłam.

  • Czy pamięta pani, jak wyglądało życie w obozie? Jakie prace musiałyście panie wraz z matką wykonywać?

Pamiętam, że to były prace fizyczne. Do innych nas nie dawali. [...]

  • Jakie to były prace? Gdzieś na roli?

Fizyczne.

  • Co panie robiły w tej fabryce?

To było takie [miejsce], gdzie zabijali zwierzęta. Raz na święta to nam dawano kawałek mięsa. To było strasznie ważne, bo myśmy mięsa w ogóle nie widzieli i nie jedli. Wiem, że to tak jak by miała być Wielkanoc i dawali nam po kawałku mięsa. [...]

  • Czy o tym, że wojna się zakończyła, dowiedziały się panie, będąc jeszcze w obozie?

Nie pamiętam.

  • Czy obóz został wyzwolony przez inne wojska?

To nie był jeden obóz, tylko nas z obozu do obozu przerzucano tak jak śmiecie, jako potrzebnych do roboty ludzi. Nie byliśmy w jednym, w tej chwili nie powiem.

  • Nie pamięta pani, w którym obozie zastało panią wyzwolenie?

Nie. W tej chwili nie pamiętam. [...]

  • Wyszła pani z obozu i próbowała się pani dostać do Polski?

Tak. Zatrzymałam się przed Odrą i spotkałam lwowiaków. No to wsadzili mnie na lokomotywę. Oni mieli prawo każdym pojazdem jechać, więc ja z nimi. Myśmy na tej lokomotywie jechali do Poznania. Już od Poznania przejechałam do Warszawy.

  • Dlaczego mieli prawo poruszać się każdym pojazdem?

Byli ze Lwowa, a dostali czasowy urlop.

  • Czyli to byli wojskowi?

Wojskowi. Oni mnie wsadzili... jeszcze jak się dowiedzieli, że też we Lwowie byłam, to już duszę by oddali, wsadzili i przyjechałam do Poznania na lokomotywie. Przecież nie było wagonów, tylko lokomotywa, to na tej węglarce żeśmy siedzieli, później wyszliśmy jak Murzyni, ale...

  • W Poznaniu pani została?

Do swojej Warszawy [jechałam], ale chyba nie byłam w samej Warszawie, tylko gdzieś pod Warszawą później. [...]

  • Czy po wydostaniu się z obozu, w drodze do Warszawy, dochodziły do pani jakieś wieści o tym, co stało się z miastem?

Nie. Nas nie informowano o takich sprawach.

  • Czy pani pamięta, jak wyglądała Warszawa, kiedy dotarła pani do Warszawy?

Do samej Warszawy nie [pojechałam], bo nie wiedziałam, czy spotkam tam kogokolwiek znajomego. Wszyscy byli wysiedleni z Warszawy. Pod Warszawę pojechałam, bo tam miałam kuzynów. [...] Wiem, że to była wypoczynkowa miejscowość. [...] Wiedziałam, że tam jakaś dalsza rodzina mieszka, [a musiałam] się gdzieś zatrzymać, bo ani jedzenia, ani nikogo nie miała z rodziny w Warszawie. [Pojechałam] do dalszej rodziny. Oni się mną trochę zajęli, bo wiedzieli, że z obozu wygłodzona. Miałam takie miejsce, że mogłam spać. Spanie było byle jakie, ale w każdym bądź razie jakieś spanie było.

  • A czy później zawitała pani do Warszawy, żeby przekonać się, jak ona wygląda?

Do Warszawy pojechałam, bo do mojego rodzinnego miasta ciągnęło mnie jak wilka do lasu.

  • Czy po wojnie opowiadała pani komuś o swojej działalności w konspiracji?

Ja się nikomu nie chwaliłam, ale wiem, że pociągano mnie do odpowiedzialności [z tego powodu, że brałam udział] w Powstaniu. Miałam pewne nieprzyjemności ze strony komunistów. Wtedy komunizm panował, więc komuniści się... Nie wiem, czy o coś się starałam, czy coś, w każdym bądź razie mnie nagabywali bardzo.

  • Była pani szykanowana?

Byłam szykanowana. To muszę powiedzieć, że tak.

  • Miała pani jakieś problemy w pracy czy na uczelni?

Nie uczyłam się wtedy, bo byłam sama z moim synem i musiałam się utrzymać, a nikt by mi jedzenia za darmo nie dał.

  • W każdym bądź razie były jakieś konsekwencje?

Naturalnie. Nawet to, że mi napisano w książeczce [wojskowej] dwa lata, a przecież ja cały okres okupacji pracowałam w konspiracji, taka jest prawda.



Łódź, 14 grudnia 2011 roku
Rozmowę prowadził Mariusz Kudła
Zofia Kuczyńska Pseudonim: „Ewa”, „Kasztel” Stopień: strzelec (szeregowy), służby pomocnicze Formacja: Zgrupowanie „Bartkiewicz” Dzielnica: Śródmieście Północne

Zobacz także

Nasz newsletter