Zdzisław Drzewaszewski „Szczurek”
Zdzisław Drzewaszewski. Urodziłem się 1930 roku.
- Pana pseudonim i stopień?
Stopień? Nie miałem żadnego stopnia. Pseudonim „Szczurek”. Oddział „Gozdawa”.
- Co robił pan przed 1 września 1939 roku, przed wojną?
1939 roku nic nie robiłem, bo była wojna. Mieszkałem wtedy na ul. Smoczej, przyglądaliśmy się jak samoloty bombardowały.
- Jak zapamiętał pan wybuch wojny?
Paskudnie, bo my myśleliśmy, że to jest zabawa z naszymi samolotami. Zaczęli już bomby zrzucać. I alarm. I usłyszeliśmy, że to Niemcy napadli na Polskę.
- A przed wojną co pan robił? Gdzie pan mieszkał?
Przed wojną mieszkałem na Smoczej, a urodziłem się na ulicy Kondrackiego, na Powązkach.
- Jaki wpływ wywarła na pana rodzina, wychowanie?
Bardzo dobry. Chyba dobrze, że żyję, szkołę skończyłem. To jestem zadowolony z tego.
- Uczęszczał pan do jakiejś szkoły przed wojną?
Chodziłem. Na Okopową. Do pierwszej klasy i do drugiej już zdawałem i koniec jest.
- A czy tego dnia miał pan pójść do szkoły?
Mama mnie przygotowała do szkoły.
- A jak wybuchła wojna, w czasie okupacji czym pan się zajmował?
Mój ojciec pracował u Pachulskich w sklepie, jeździł na rikszy. Jeździłem z nim pod sklep i pilnowałem rikszy.
- To zajęcie było dla pana jedynym źródłem utrzymania?
Oczywiście, że tak.
- Czy oprócz tego pańska rodzina jeszcze jakoś zarabiała?
Tylko ojciec pracował, a ja mu pomagałem. Nie było szkoły. Miałem dziewięć lat.
- A gdzie państwo mieszkali w czasie okupacji?
Za okupacji mieszkaliśmy na ulicy Elbląskiej 31 tam, gdzie wojskowy cmentarz na Powązkach. Wcześniej mieszkaliśmy na ulicy Smoczej i jak zaczęli budować getto, ojciec zamienił się na mieszkanie z Żydem. To on nam zostawił ten dom z drzewa na Elbląskiej 31, a sam z rodziną poszedł do getta na Smoczą. To był parterowy budynek, do mieszkania wchodziło się prosto z dworu. Tam gdzie był ogródek, dziś stoi pompa benzynowa.
- Kiedy pan po raz pierwszy zetknął się z konspiracją?
¬Kolega mnie pociągnął. Najpierw byłem badany, jak, co? Mówiłem ,że chciałbym się gdzieś dostać, a on spytał czy należałem do harcerstwa. Odpowiedziałem, że nie, ale że mógłbym. No i zapisali mnie. Chodziliśmy do miasteczka, do prywatnego domu gdzie mieliśmy zbiórki. Później się dowiedziałem, że to są Szare Szeregi.
- A ile pan miał wtedy lat?
Miałem chyba dwanaście. ¬
- Czy pan mógłby jeszcze coś o tych pierwszych latach w konspiracji opowiedzieć?
Pamiętam pewne spotkania w miasteczku, gdzie mieszkała Niemka – pani Jon. Do niej przychodzili Niemcy i czasami trochę się upijali. Wtedy ze starszymi chłopcami, którzy mnie do tego namówili, oprowadzaliśmy ich. Niedaleko były pola, tam zabieraliśmy Niemcom broń i zostawialiśmy ich.
- A jakieś akcje pan pamięta w czasie konspiracji przed Powstaniem?
Akcji to u nas na Powązkach nie było.
- Gdzie i kiedy walczył pan w czasie Powstania?
¬Walczyłem w Powstaniu na Starym Mieście, w Śródmieściu gdzie Nowy Świat i przy PAST- cie byłem. Na początku Powstania Warszawskiego atakowaliśmy Dworzec Gdański i już tu zostałem ranny.
- Jak wyglądały te pierwsze dni?
Pierwsze dni nam się podobały. Wszędzie, na każdej ulicy polskie flagi. Wszyscy byli elegancko ubrani. Myśleliśmy że już wygraliśmy, ale niestety.
- Najpierw atakował pan Dworzec Gdański – jak to wyglądało?
Było bardzo ciężko, dużo Niemców, tragedia. Musieliśmy się wycofać. W trakcie, przy wycofywaniu, bardzo dużo kolegów zostało, a ja już wtedy nic nie pamiętałem bo zostałem zabrany na Stare Miasto do szpitala.
Ja nie byłem za bardzo uzbrojony. Miałem jeden granat filipinkę, blaszany i to było wszystko. Tylko zanosiłem meldunek z miejsca na miejsce.
- Czyli był pan łącznikiem?
Tak. Tutaj mogę panu pokazać, można przeczytać, wszystko jest napisane. To przysłał mi Londyn. W szpitalu szyto mi twarz i po opatrunku przyszedłem na Stare Miasto. Po dwóch lub trzech tygodniach znów byłem ranny w szyję. Wtedy wywieźli mnie do szpitala poza Warszawę. Nawet nie wiem jak się tam znalazłem, bo nic nie wiedziałem o niczym, tylko u sióstr się znalazłem. I tam mnie szyli szyję. To była moja cała walka.
- A jak pan przedostał się z Woli na Śródmieście?
Byłem w miasteczku, przechodziłem przez ulice Tatarskie, przez kolej, tam była benzyna. Między wagonami przyszedłem do miasteczka też na Elbląskiej. Tam był sztab Armii Krajowej.
- A czy pamięta pan jeszcze jakieś walki oprócz atakowania Dworca Gdańskiego?
Ja pamiętam że Niemcy straszny ogień tu otworzyli. Wielu naszych chłopaków było rannych chłopaków zabitych.
- A później w jakich walkach brał pan udział?
To już było prawie pod koniec, bo ja bardzo długo leżałem po tym jak dostałem w szyję. Dużo nie owało żebym tętnicę miał urwaną. To bardzo paskudnie mnie się zrastało, bo na żywca szyli. Nie było żadnego chirurga więc przyszedł pan z igłą zszył mnie od góry do dołu.
- Z jak dużym ryzykiem jakimi trudnościami wiązała się pana walka?
No ryzyko było duże bo przecież jeśli Niemcy by złapali to od razu dostałbym w główkę, tak jak mój ojciec. Mój ojciec już nie powrócił. Dostał z dum- dum, leżał na Lesznie w tej żydowskiej szkole. Jak przyjechałem drugi raz, już go nie było.
- Czy oprócz walki na Dworcu Gdańskim brał pan udział w jakiś innych walkach?
Na Nowym Świecie, to było bliżej, chyba tam był bank, czy coś takiego. Ale też nie doszliśmy do tego celu.
- Jak to wyglądało? Pamięta pan jakieś szczegóły?
Też straszna walka była bo Niemcy tak operowali ogniem, że aż było ciężko dojść. Szczegóły? Co ja tam mogę pamiętać, to że się wszystko rozwalało, samoloty bombardowały i cofaliśmy się do Saskiego Ogrodu. Przyszedł rozkaz – kto chce wyjść z cywilami a kto w szyku bojowym. I prawie połowa wycofała się do cywila. Miałem ciężką drogę z powrotem na Powązki, bo to był kawałek trasy, ale jakoś Bozia dała, że wróciłem na ulicę Konarskiego. Jak wróciłem to już Niemcy weszli do nas, wyciągali nas jak szczurów z piwnicy, kto nie chciał to rzucili granat. Wyszliśmy. Wyprowadzili nas wszystkich przez ulicę Dziką, ulicę Burakowską, ulicę Błońską – na ulicę Tatarską. Tu pod parkanem cmentarza przytrzymali nas całą noc. Rano nas wyprowadzili w stronę Woli. Zaprowadzili do kościoła, gdzie byliśmy chyba ze trzy dni, nie pamiętam dokładnie ale trzy, czy dwa. I tam właśnie żeśmy zobaczyli, że strasznie dużo ludzi było pozabijanych po drugiej stronie gdzie nas prowadzili. I tych matek, i tych dzieci, strasznie dużo po drugiej stronie kościoła. Wyprowadzili nas stamtąd i prowadzili nas już do pociągu na Woli. Potem taki nasyp na górę i do Pruszkowa. Z Pruszkowa do obozu. I to było moje wszystko.
- Jak zapamiętał pan żołnierzy strony nieprzyjacielskiej spotkanych w walce lub wziętych do niewoli? Czy pana oddział wziął jakiś jeńców?
Bardzo dużo. Niemców było bardzo dużo. Tylko może nie powiem źle, ale powinniśmy inaczej się inaczej z nimi obchodzić. Oni nas traktowali bardzo paskudnie, a my za bardzo grzecznie. Nam nie wolno nawet uderzyć było, bo my nie byliśmy Niemcami. A niestety nas inaczej traktowano. A ich bardzo dobrze. Tak jak byli w szkole na Okopowej, to byli już zadowoleni z tego że nie wojują. Jeść dostali, wypić dostali, kawy czy herbaty. Nas było dużo. Nas jak złapali to od razu w główkę, czapkę. Na Okopowej nawet dwa czołgi zdobyli nasi przy tej fabryce Pfeiffer. Ten Pfeiffer za okupacji i przed wojną to była garbarnia. I tam akurat podjechali blisko, nasi wyskoczyli. Po jednej stronie Kirkut, a po drugiej blisko Pfeiffer. Rzucili parę butelek, wyszli jak kaczki z czołgu. Dobrze, że nawet ja nie pamiętam. Słyszałem, że nawet na Zielnej jak był kościół , to na wieżyczce był maszynowy karabin i tam podobno tak dawali do wiwatu, że nikt nie mógł przejść. I jeden z czołgów dal serię i tę wieżyczkę zwalili.
- Czy zetknął się pan osobiście z przypadkami zbrodni wojennych w czasie Powstania?
Ja tylko widziałem tych trupów. A zetknąć nie. Trupów to widziałem bardzo dużo, a najwięcej na Starym Mieście. Wola i Stare Miasto. Podobno też na Ochocie, ale ja nie byłem i nie powiem. Sporo Ukraińców było, Łotyszów, którzy pilnowali getta.
- Jak przyjmowała walkę waszego oddziału ludność cywilna?
Bardzo świetnie, nawet defilada była.
Nawet nie wiedziałem, że w Powstaniu może być defilada. Każdy się kiedyś spierał, aż dopiero pokazałem książkę Gozdawy, że jednak była defilada. To nie było mało żołnierzy. Było ponad dwa tysiące ludzi – spory oddział. Był wódz Fajer, pseudonim „ Ognisty”, kapitan Dąbrowski pseudonim „Prus”. Bardzo dobrzy panowie. Ja myślałem, że już naprawdę Niemców nie będzie, jeśli się defiladę odbiera. Ale niestety skończyło się bardzo źle.
- Czy miał pan kontakt z przedstawicielami innej narodowości, uczestniczących czynnie lub biernie w Powstaniu?
Byli. Jak z Pawiaka wyprowadzili Węgrów, Rumunów, Cyganów to było ich ok. dwudziestu. Kazali nam ich odprowadzić w stronę lasu. Tak też zrobiliśmy. To była ciężka droga. Myśleliśmy, że przejdziemy ale nie dało rady przejść. I znowu od ulicy Tatarskiej i tą samą drogą co do miasteczka przyszli. To miejsce nazywało się
Pionierparks. Po jednej i drugiej stronie przed wojną kawaleria tu stała, a później Niemcy. I my jakoś z nimi przeszliśmy sobie równo przez wojskowy cmentarz, bo tam na Forcie Bema znowu Niemcy. Przez wojskowy cmentarz i w stronę gdzie kiedyś były piaski i przed wojną podobno gęsiarnia była. I przez tę gęsiarnię ich żeśmy poprowadzili, a za Wawrzyszewem już odebrali ich starsze chłopaki i poszli z nimi. A sporo ich było. Bo Pawiak miał bardzo dużo ludzi. Podobno z Parasola najwięcej tam atakowali.
- A oprócz więźniów to jeszcze na przykład z Rosjanami, Anglikami?
Nie. Już w Niemczech to tylko się spotkałem nie z Amerykanami a z ruskimi, bo mieli OS na klapie.
- Jak wyglądało pana życie codzienne podczas Powstania?
Bardzo paskudnie. Jeszcze jak nie byłem ranny to się chodziło. Dlatego mnie dali pseudonim „Szczurek”, bo ja lubiłem w nocy chodzić. Bałem się w dzień, a w nocy się nie bałem. Wiedziałem o tym dobrze, że Niemcy zbyt groźni na cmentarzu i gdziekolwiek szedłem to wolałem blisko cmentarza i przez cmentarz, tak samo jak do miasteczka. Później, już pod koniec jak wyprowadzali nas na ulicę Tatarską to ich było dużo. A tak to Niemca na cmentarzu nigdy nie spotkałem, dlatego lubiłem w nocy chodzić.
- A jak wyglądało zdobywanie żywności?
My poszliśmy na Stawki gdzie magazyny Społem. Było konserw nie z tej ziemi dużo. W wagonie były nawet i kożuchy. Wielkie, duże, chyba dla Niemców na front. Na ul. Błońskiej był taki most z drzewa i paru z nas podpalilło ten most, żeby Niemcy nie mogli tą krową zabrać wagonów ze Stawek. A tam konserw się nabrało bardzo dużo. Nawet jeszcze jak wróciliśmy po wojnie, to na podwórku gdzie mieszkałem na ulicy Konarskiego 4, były konserwy i hełm, które żeśmy zakopali. To był rarytas dla nas. Tam ludzie pozabierali, bo było za dużo paczek, a ja chodziłem parę razy bo była rodzina, żeby ta rodzina miała co jeść. A tak to był chleb, na ulicy Burakowskiej i pieczony też na ulicy Błońskiej.
Najwięcej w bramie, na parterze albo w suterynie. Ja wolałem spać zawsze na parterze, bo wiedziałem co to znaczy jak bomba przysypie i jak później odkopują i to wszystko. Wolałem zawsze na parterze a jak bym zginął to trudno.
- Czy w czasie Powstania był jakiś czas wolny?
O nie, tam nie było nawet czasu na to żeby pomyśleć. Zdążyło się wejść w jedną bramę, a już druga rozwalona. Przecież tam wiecznie się uciekało z bramy do bramy. A jak już pan przysnął, to nawet nie wiedziało się kiedy.
- Jaka atmosfera panowała w pana oddziale?
Bardzo dobra. Duchem. Wszyscy myśleliśmy, że wygramy. Tylko ta końcówka bardzo źle. A tak to wszyscy chłopcy byli zadowoleni.
- To znaczy jak by pan mógł coś więcej opowiedzieć o tym. Czy państwo świętowali jakoś zwycięstwa?
Nabożeństwa były u nas najważniejsze. Przyszliśmy do Kapucynów, dziś tam nawet jest nasza tablica. A tak to się nie świętowało. Codziennie był atak. Słyszałem od żołnierzy, że jak front przejdzie to usiądą i odpoczną. Tu nie było odpoczynku. 63 dni to był calutki czas, jak nie z lewa to z prawa i to tak cały czas.
- Czy oprócz tych nabożeństw uczestniczyli państwo w życiu religijnym?
Jak nabożeństwo, to trzeba iść do kościoła. Religia dla nas była pierwsza. Polowe nabożeństwo. Nie zamknięte.
- Czy podczas Powstania czytał pan podziemną prasę, albo słuchał radia?
Były, przynosili nam. Czytało się, że ta ulica zajęta przez Polaków, że już będzie lepiej bo tam Francja i Ameryka no i samoloty przecież już u nas były z paczkami. Przecież na Miodowej na dach spadł, bo podobno benzyny nie miał. Pół samolotu na dachu było.
Ja nie pamiętam i nie będę mówił. To były takie małe karteczki. Nie pamiętam. Zresztą ja nie za bardzo za czytanie się brałem, mogłem posłuchać jak inni czytają.
- Czy dyskutowaliście na temat przeczytanych tam artykułów albo usłyszanej audycji?
Nie. Ja, nie.
- Jakie jest pana najlepsze wspomnienie z Powstania?
Najlepsze wspomnienie, że żyję i dużo naszych kolegów żyło. Teraz już ich prawie połowy nie ma. Że powróciliśmy do kraju. Inni powyjeżdżali do Ameryki, a my żeśmy wrócili. Tak jak ja i połowa kolegów przyszła do kraju, bo chcieliśmy zobaczyć jak to wszystko wygląda po Powstaniu. A jak wróciliśmy to nie mogliśmy niczego rozpoznać.
- A jakie jest pana najgorsze wspomnienie?
Najgorsze moje wspomnienie było na cmentarzu wojskowym. My mamy blisko „Gozdawy” bardzo dużo grobów, a po drugiej stronie była AL i my w zgrupowaniach leciutko żeśmy podchodzili, żeby nie aresztować. A u nich orkiestra grała, warta stała przy każdym jednym grobie, a u nas żaden żołnierz nie stanął, żadnej orkiestry nie było! Ja wróciłem z więzienia i w 1947 roku zostałem aresztowany i wywieziony do Mokotowa. Nawet nie wiedziałem gdzie ja jadę. W nocy mnie zabierali z domu. Pytam za co? Nikt nic nie powiedział. Mama się pytała i też nikt nie powiedział. I to nie jeden samochód, tylko dwa. Jak żeśmy przyjechali, to był cały oddział ludzi. W jednej celi 50, 70 ludzi. I osiemnaście miesięcy siedziałem bez pana prokuratora, bez pana sędziego. Pisałem do sądu. Sąd odpisał – nie istnieje tam. Poszedłem na Rakowieckiej, szukali w archiwum nazwiska mojego, nigdzie nie znaleźli. To poprosiłem żeby otworzyć to pokażę gdzie, jakie miejsce jest. I nawet wam powiedziałem gdzie szubienica była. Niestety po 18 miesiącach wsadzili nas w samochód i to nie jeden tylko dwa czy trzy i wywieźli nas na Służewiec Przemysłowy. A jak nas wieźli, to chłopaki myśleli, ze na Syberię jedziemy. Karabin maszynowy mieli na motorze i tak nas wieźli. My nawet nie wiedzieliśmy gdzie jesteśmy. Tylko jak samochód od samochodu w polu został, światło zgasili i tylko nam powiedzieli: „Jak jeszcze raz powiedzie, gdzie byliście, to jak zabierzemy was, to nie przyjdziecie więcej do domu”. I niestety później się dowiedzieliśmy, że zabijali naszych kolegów. Byłem w kościele na górce i tam się dowiedziałem, że bardzo dużo chłopaków zginęło. A nas wypuścili. Jak ja przyszedłem do domu i zdjąłem kapotę to wszystko było z wszami. Wszy chodziły po mnie. Bo my żeśmy spali jeden obok drugiego, na podłodze, na ścierce, 18 miesięcy. Oni nas kąpali w nocy i parowali, ale nie wyparowali z głowy wszystkiego. Musiała matka mi ściąć wszystkie włosy i spalić od razu w pieca. Taki mój był wynik - z obozu do obozu.
- Co najbardziej się utrwaliło w pana pamięci? Jakie wydarzenia?
Te najgorsze. Ten czołg - pułapka, co wybuchł, tyle ludzi zabił. Ciała na drzewach, to było okropne żeby oglądać. Nigdzie tego nie widziałem jak tam. A tak się bali tych Szwabów zabić, a oni mięsa narobili. Przecież oni powiedzieli, że tam nic nie ma. A co się narobiło? Tyle, koło 100 albo więcej koło 150 ludzi zginęło. Tam ciała na drzewach wisiały. To było na Starym Mieście. Tam jest taki zrobiony właz czołgu. A patrzeć to było tragedią. Dzieci i wszyscy.
- Co działo się z panem od momentu zakończenia Powstania do maja 1945 roku?
Wywieźli nas do obozu i w 1945 roku na zakończenie wojny wróciłem do kraju. Z Pruszkowa wywieźli nas do obozu. Ja byłem w Schwan, a później się nazywał Ägerful. Każdy myśli, że Schwan to było więzienie, a to był taki obóz z Powstania Warszawskiego na fabryce. Byłem tam dziewięć miesięcy. To była hala, wysypana żużlem i ustawione trzypiętrowe łóżka. Stamtąd nas wywieźli na Ägerful. Tu już były po dwa łóżka, na polu były zrobione baraki, i spotkałem nawet Polaków, którzy byli brani z łapanki.
Francuz był co palił w piecu. W barakach był piec na koks. I ja jako silny chłopak musiałem na rano przywieźć mu po trzy cztery taczki koksu do każdego baraku. Ale tak to nie powiem, dostaliśmy baty raz od lagerfűhrera. Dlatego, że mu weszliśmy, gdzieś gdzie mięso robili na front. I wędliny żeśmy zabrali trochę. Złapali nas i dostaliśmy trochę batów. A tak było w porządku. Nie było mordowania. Nawet małe dzieci białe bułki dostawały. Bułka na cztery.
- A jak wyglądało wyzwolenie?
Wyzwolenie. Najpierw byłem po tamtej stronie gdzie woda. Weszli Amerykanie nie na długo, i potem Polacy. Jeszcze nam paczki podawali. I za jakieś dwa, trzy dni Rosjanie przyszli, ale też Polacy. I wiedziałem jak uciec. Bardzo lubię konie. A Polak mnie spytał czy umiem jeździć konno. Odpowiedziałem, że tak, że jestem warszawiakiem, a u nas na Powązkach dorożki i konie. Powiedział wtedy żebyśmy zaprzęgnęli konie i uciekali w stronę Odry. A ja nie wiedziałem gdzie jest Odra. Ja nawet nie wiedziałem gdzie jestem. Do wozu naładowali mi siana i zaprzęgnęli dwa niemieckie konie. Jak wjechałem do baraku, to wszystkie starsze babki powiedziały: „Zdzichu, zabieraj nas obyśmy stąd uciekli”. I nie dużo, ale zabrałem. Do Odry dojechaliśmy, już pociąg stał, ale Rosjanie nam wcześniej konia zabrali i wozy. Wszystko nam zabrali, nawet walizki. Przyjechaliśmy nago, na waleta jak to się mówi, do Warszawy. Jak żeśmy przyjechali tu do Warszawy, to na ul. Błońskiej był tartak i buda dozorcy. Na naszej kamienicy żeśmy napisali „tu i tu jesteśmy”. I tak kto wrócił z zagranicy, to wszyscy przyszliśmy. Przychodzili do nas, a stamtąd żeśmy przyjechali na Żoliborz, na ul. Śmiałą, gdzie były puste domy. Jedni krzyczeli, że jak przyjdą właściciele to wyrzucą, a ja i parę innych osób jako repatrianci, powiedzieliśmy, że ogóle właścicieli nie było, bo tam podobno przed wojną generałowie, pułkownicy mieszkali. Nie wrócili. No i tam z mamą do czterdziestych lat mieszkałem. Z reszta nie ja jeden, bo wszyscy z ulicy Śmiałej.
- Jak wrócił pan do kraju, czy był pan od razu represjonowany?
W 1947 roku. Wcześniej miałem spokój. Wtedy jeździło się na koniach w taką biedę, woziłem ludzi na Pragę, na Żoliborz. Ja miałem takiego konia – Sybiraka i wóz, który nazywał się „bieda”. Mieściło się tam ośmioro do dziesięciorga ludzi. A w 1947 roku zostałem aresztowany na 18 miesięcy.
- A jak wyglądało pana aresztowanie?
Bardzo paskudnie. W nocy przyjechali, zabrali. Mama pytała i ja pytałem, bo przecież ja nic nie zrobiłem. Ubieraj się, nie gadaj i to wszystko. Jak wyszedłem to buda stała i do niej wsiadłem. Tam już bardzo dużo ludzi było. I jeździliśmy po komisariatach. Najpierw żeśmy tu byli, później na Starówkę, na ulicy Okopowej do piątki pojechaliśmy i stamtąd na ul. Rakowiecką. A tam była tragedia. Boże Narodzenie a tu kartofelki suche w mundurze. Na Mokotowie było bardzo niegrzecznie. Przywieźli kasze, może z Niemiec i tak ją podali, że ludzie rozwolnienia dostali i zrobili bunt. Przecież tam nas by na Mokotowie pozabijali. Po drugiej stronie na Mokotowie stało KBW. Jak te starsze chłopaki co mieli zdrowie, wzięli ławy i w trzech czy w czterech wybili kraty, to wyskoczyli. Nareszcie się drzwi otworzyły. Jak się drzwi otworzyły to uciekli biegiem. Strażnicy zadzwonili na drugą stronę, przyjechali, pachy wojskowe. Strasznie nimi bili. Po jakimś tygodniu wywieźli nas na Służewiec. Człowiek nie zdążył spodni założyć, a oni kasze przywieźli i nam dali. I to wszystko.
- Jak wyglądało wypuszczenie z tego więzienia?
Wsadzili nas w samochód i wywieźli nas na Służewiec Przemysłowy, to nie mnie jednego, to była kupa ludzi, my nawet nie wiedzieliśmy gdzie my jesteśmy, bo powiedzieli żeby się nie kontaktować, tylko uciekać. Ale my nie wiedzieliśmy w którą stronę. Tylko nawoływania wzajemne słyszeliśmy. Usłyszałem jakiś tramwaj więc pomyślałem, że jesteśmy w Warszawie. Spotkaliśmy mężczyznę i powiedział, że jesteśmy na Służewcu. Jak się dowiedział że my jesteśmy z Mokotowa to uciekł. Tragedia. To była najgorsza tragedia w moim życiu. Ani nie umyty, ani nie ubrany.
- A czy chciałby pan powiedzieć na temat Powstania coś, czego nikt dotąd nie powiedział?
Ja nie mogę tego mówić, czego nie widziałem, bo ja zostałem dwa razy ranny. Bardzo dużo leżałem w szpitalu. Najwięcej to pamiętam Dworzec Gdański. Wtedy czułem się zdrowy, młody. Szarpać się człowiek szarpie, mając te 16, 17 lat. Jeszcze jak dostał coś człowiek w rękę, to dopiero był bojowy. Tam ludzie nie dochodzili za bardzo. Taki chłopaczek, wziął granat albo butelkę i poszedł. Młodzieży było bardzo dużo. Kurierzy, gazetki. Wszystko tylko młodzież szkolna była. Nawet ten chłopak, to był Warszawiak, tego co na dachu Niemiec sprzątnął. Tragedia. Tego co nie wiem, to nie powiem.
Warszawa, 3 grudnia 2004 roku
Rozmowę prowadził Tomasz Seweryn