Zbigniew Wołodźko „Długi”
Zbigniew Wołodźko, urodzony 5 czerwca 1923 roku w Ostrołęce.
- Proszę powiedzieć troszkę o domu rodzinnym.
Ojciec pracował na kolei. Był kasjerem w kasie biletowej, potem w bagażowej, ostatnio przed wojną na Dworcu Wschodnim. W czasie okupacji nie pracował na kolei, zajmował się pracami dorywczymi, szczególnie handlem.
- Do jakiej szkoły pan chodził?
Chodziłem do Gimnazjum Mechanicznego Kolejowego na Pradze, na ulicy Piotra Wysockiego, które ukończyłem w ’41 roku, a po ukończeniu szkoły Niemcy zatrudnili mnie w warsztatach kolejowych Warszawa-Praga.
- Pamięta pan wrzesień 1939 rok, wybuch wojny? Co pan robił?
W ’39 roku, w wakacje przed wybuchem wojny byłem w Ostrołęce, bo tam była dalsza rodzina, ojca brat, mamy brat. Brat stryjeczny tuż przed rozpoczęciem wojny został powołany do wojska. Był w stopniu porucznika i zginął pod Kamianką w obronie Narwi, było chyba koło 10 września. Dokładnej daty bitwy o Kamiankę to ja nie pamiętam. W każdym razie to był początek września, tyle mogę powiedzieć. A 30 września wróciłem do Warszawy, do domu w Miłośnie.
- Mieszkał pan wtedy w Miłośnie?
W Miłośnie.
- Całą okupację pan tam mieszkał, czy zmieniał pan miejsca zamieszkania?
Nie. Mieszkałem w Miłośnie do 1943 roku.... Nie. Jak getto powstało w Warszawie – to 1941 rok. To do 1941 roku, a od 1941 w Sulejówku.
- A w Warszawie? W samym mieście?
W Warszawie dostałem mieszkanie służbowe z kolei w 1954 roku i do dnia dzisiejszego w tym mieszkaniu urzęduję.
- Proszę powiedzieć, chodził pan do szkoły, uczył się pan w czasie okupacji?
Nie chodziłem do szkoły w czasie okupacji, bo nie miałem możliwości. Jak mnie zatrudnili w warsztatach kolejowych, to nie było możliwości uczęszczania gdzieś, nawet na tajne uczelnie, szkolenia.
- Jak wyglądało życie w czasie okupacji?
Miłosna nie odczuwała z początku tej okupacji jako okupacji, bo i Niemca nie można było pośledzić z początku. Później w Sulejówku Niemcy zabrali dworek Piłsudskiego, zrobili getto, ogrodzili i mieścił się tam sztab kontrwywiadu. W Sulejówku urzędowali Niemcy, ale jakoś przez całą okupację obeszło się bez żadnych łapanek. Nie odczuwało się tego terroru. Gorzej wyglądała historia w Warszawie, bo było dużo wojska, dużo niemieckich jednostek i tu się to odczuwało. Człowiek nie wiedział, jak wyszedł z domu, czy wróci do tego domu, bo jak nie łapanki, to inne aresztowania i człowiek nawet niechcący [mógł wpaść].
- Stracił pan kogoś z najbliższej rodziny albo przyjaciół w czasie wojny?
Kuzynka znalazła się w Oświęcimiu, kolega w Oświęcimiu. Kuzynka to wyszła żywa po wyzwoleniu, a kolega to „poszedł z dymem”, zginął.
- W jaki sposób zetknął się pan z działalnością konspiracyjną? Poprzez kogo? Pamięta pan, kto pana wciągnął?
Kto mnie wciągnął? Koledzy ze szkoły, starsi koledzy ze szkoły. Żeśmy się spotykali, „To szykujemy coś?” – tak się zaczęło. W końcu okazuje się, że powstawała jakaś organizacja. W pracy na kolei to samo. Grupki się tworzyły. Tak się dostałem do ZWZ, Związek Walki Zbrojnej. To chyba w 1941 roku się zaczęło. A później...
- A był jakiś sabotaż przeprowadzony na kolei? Czym się pan zajmował na zakładzie?
Były przykłady sabotażu, zresztą w ogóle człowiek pracował, aby – jak to się mówi – młotkiem puknąć i jak najmniej zrobić. Były takie historie – jakieś niedoróbki, jakieś fuszerki, partaczona robota. Ja z Pragi zostałem przeniesiony do Pruszkowa, do warsztatów kolejowych w Pruszkowie. Tam żeśmy robili naprawę bieżącą szyn – naprawa ogólnie tendrów parowozowych, bo na Pradze Niemcy rozbudowywali Pragę, nowe hale stawiali i z tymi tendrami nas wyrzucili do Pruszkowa do warsztatów. W Pruszkowie było kilka takich akcji, między innymi w warsztatach było podwyższone napięcie: zamiast 220 wolt w gniazdkach to 380 wolt. Zostały popalone przyrządy, wiertarki i inne historie. Taki incydent był, że mam płat blachy na pokładzie tendra i trzeba powiercić dziury i nitować go. Przychodzi Niemiec, pyta się, dlaczego ja nie wiercę i nie nituję. Ja mówię:
Alle Bohrmaschinen kaputt gemacht. To mi pokazuje:
Mit Finger – „Palcem wierć”. To ja wziąłem palec, przechyliłem się i próbuję wiercić tym palcem w blachę. Obok tego Niemca kolejarza, warsztatowca stał żołnierz niemiecki. Jak ja się schyliłem, to on [kolejarz niemiecki] mnie usiłował kopnąć. Ten żołnierz go powstrzymał i ja zeskoczyłem z tego tendra i uciekłem. Później po paru dniach mnie cofnęli, zaprowadzili na rozdzielnię, położyli na ławkę i we dwóch – młocka gumowym kablem. Tak wyglądała praca.
- Kiedy pan składał przysięgę? Składał pan w ogóle przysięgę?
Kiedy? A żebym to ja pamiętał.
- Ale składał pan przysięgę?
Składałem.
- Do jakiej funkcji pana przygotowywano? Jakie szkolenia pan przechodził w konspiracji?
Szkolenia z bronią, sanitarne szkolenia. A tak więcej, to konserwacje broni od czasu do czasu i ogólne ćwiczenia, nawet... Ale to ja sobie nie przypominam.
- Te szkolenia sanitarne, gdzie się odbywały?
W szpitalu wojskowym na Pięknej.
- Czego pan się tam nauczył na tych szkoleniach?
Szczególnie opatrywania ran, ogólnie udzielanie pierwszej pomocy.
- W ’44 roku, tuż przed wybuchem Powstania, gdzie pan mieszkał?
W Sulejówku mieszkałem.
- Gdzie panu wyznaczono miejsce, żeby pan się stawił 1 sierpnia? Jak pan zapamiętał pierwszy dzień Powstania? Gdzie pan wtedy był?
Wtedy byłem na zgrupowaniu na Czerniakowskiej, ale nie przypominam sobie... Ta godzina „W”, czy myśmy ruszyli, czy nie – tego momentu sobie nie przypominam. Przypominam sobie pierwsze potyczki na Solcu.
- Pamięta pan pierwszego rannego, jakiego pan opatrywał?
Nie powiem panu [nie pamiętam].
- A jakie zadania panu powierzano w czasie Powstania? Kto był pana dowódcą? Pamięta pan dowódcę, kolegów z oddziału?
Dowódca to był... Ja byłem w 1. kompanii, bodajże. Dowódcą kompanii był chyba podporucznik „Leszek”. Pseudonim „Leszek”. Dowódcą plutonu był porucznik, pseudonim „Mir”.
- Był pan uzbrojony, miał pan jakąś broń?
Nie, ja nie miałem żadnej broni. Granat miałem w kieszeni, o ile sobie przypominam, granat zaczepny.
- Jaki był pana szlak w czasie Powstania, bo pan przeszedł z Czerniakowa. Zaczynał pan na Czerniakowie, tak?
Tak, na Czerniakowie żeśmy byli, przez Solec, budynek YMCA, gdzieśmy się z Solca wycofali, z budynku YMCA – sejm i Park Ujazdowski, szpital, rejon placu Trzech Krzyży. To był cały szlak, którym żeśmy przeszli do końca Powstania.
- Spotkał pan w jakiś sposób niemieckich żołnierzy, w boju czy jako jeniec, czy jeszcze inaczej, może jeńców niemieckich?
Nie.
- A ludność cywilna, jaka była w czasie Powstania? Jak pan zapamiętał ludność cywilną?
Dyscyplina to była dość ostra, nie mogę powiedzieć, że nie było dyscypliny, bo dyscyplina była. W każdym bądź razie była w oddziale. Nie było jakichś scysji.
- Miał pan jakichś bliskich kolegów?
Nie miałem specjalnie kolegów, zresztą nie było czasu. Nawet z bliskimi kolegami, którzy brali udział w Powstaniu i koleżankami jakoś nie spotkaliśmy się w czasie Powstania. Nie wiem, w innych oddziałach byli.
- A miał pan kontakt z rodziną w czasie Powstania?
Nie.
Żadnego kontaktu z rodziną nie miałem. Pomimo tego, że i z Sulejówka byli koledzy w Powstaniu, i z Rembertowa koleżanki, i z Warszawy koleżanka była, z Miłosny dwie koleżanki. Ładnych parę osób było, ale Warszawa długa i szeroka i niestety nie było żadnego kontaktu, nie było jakoś przypadku, żeby się z nimi spotkać. Dwóch kolegów, braci z Sulejówka, prawdopodobnie zginęło. Ślad po nich zaginął. Reszta z tych kolegów i koleżanek po Powstaniu znalazła się poza granicami, gdzieś tam na terenie Niemiec. Część wywędrowała do Anglii. Jeden z kolegów wrócił, w Szczecinie zamieszkał. Tyle mogę powiedzieć.
- A jakie wspomnienie najbardziej się panu wryło w pamięć z okresu Powstania?
Wspomnienia miałem takie, ze kuśtykałem na nodze. Przenosiłem ranną kobietę na noszach z kolegą i szedłem jako drugi, z tyłu, i potknąłem się. Nie pamiętam, nie bardzo była widoczność, szarówka była. Potknąłem się o jakąś płytę wystającą, nie pamiętam, krawężnik, i trzymając te nosze, upadłem na kolana pociągnięty przez tego pierwszego, który niósł. Ranna nie spadła z noszy, ja rozbiłem lewe kolano i jak pociągnął mnie za rączki noszami, to trochę [zdarłem] kostki na palcach, ale niewiele. Natomiast dostałem wody w kolanie na skutek tego uderzenia, no i bandaż elastyczny. W bandażu elastycznym kuśtykałem chyba ze dwa tygodnie. Takie obrażenie tylko jedno jedyne, które w czasie Powstania mnie się przytrafiło.
- A gdzie pan mieszkał w Warszawie w czasie Powstania? W piwnicach pan przebywał? Gdzie?
To różnie, razem z kolegami... Po piwnicach, po schronach, bo to jeszcze za okupacji Niemcy oznaczali literą „V” schron, ale większość to piwnice i schrony. Wrażenie? Różne można mieć. Zachowanie tych ludzi... Było różne. Jedni się modlili. Najgorzej, jak były jakieś naloty, bombardowania, bo jak była cisza, spokój... Ale w czasie działań – i modlitwy, i śpiewy jakieś, i lamenty. Nastrój był różny.
- A flagi biało-czerwone powiewały w czasie Powstania?
Tak.
Flagi to na wielu domach były wywieszane.
- A pan miał orzełka na czapce? Miał pan czapkę?
Nie przypominam sobie. Ja miałem czapkę, taka polową, wojskową, zieloną. Ale czy ja ją miałem w Powstaniu, czy ja miałem beret, to tego ja już nie przypomnę.
- Pytam pana, bo pan mi powiedział przed wywiadem, że pan bił orzełki.
Tak.
- No właśnie. Jaka jest tego historia. Proszę o tym opowiedzieć troszkę.
Jaka jest historia? Na Czerniakowskiej był warsztat mechaniczny... Ale to nie na Czerniakowskiej... Jedwabna czy Jedwabnicza ulica. Ten warsztat był mojej kuzynki znajomego, ja tam zaglądałem... Zaglądałem; ja ten warsztat częściowo urządzałem! Instalowałem obrabiarki. Kolega tego właściciela, Stanisław miał na imię (to pamiętam, nazwisko wywietrzało mi z głowy) przyniósł kiedyś ten sznyt, po naszemu to stempel, do produkcji orłów. Założyliśmy na prasę i – ja wiem ile? – pół godziny może wszystkiego, pracy i tych orzełków pięćdziesiąt, ze sto żeśmy wytłoczyli, trudno mi powiedzieć, to zależało jeszcze od materiału, od kawałka blachy mosiężnej. Ten sznyt wynosiłem do piwnicy i zakopywałem w węgiel. Stanisław brał torbę i orzełki zabierał, ale komu on to oddawał, gdzie, to już nie moja sprawa.
- A dla siebie pan wziął jednego takiego orzełka?
Nie. Ja miałem przy czapce, ja nie potrzebowałem.
Nawet mi przez myśl nie przeszło, żeby brać i wynosić, bo one i tak trafiały do...
- A jak pan zapamiętał koniec Powstania?
Koniec Powstania był taki, że... Jak to powiedzieć... W okolicach dawnego Dworca Głównego był chyba punkt zborny, ale i ludności... Ludność na pewno, a myśmy też chyba tam jakoś [się znaleźli] w tych okolicach. Już nie przypominam sobie. Zdawanie broni, na kupę się rzucało i na bok.
- A jaką wtedy broń pan miał?
Ja wcale nie miałem broni. Co ja chcę powiedzieć… Między innymi nasza kompania weszła w skład batalionu porządkowego, chyba tak się nazywał, pod dowództwem „Mścisława”. Niemcy co wyszabrowali, to w paczki pakowali, w skrzynie, nie skrzynie i z Dworca Gdańskiego na wagony i to wszystko szło. Myśmy byli jako siła robocza. W pierwszej dekadzie października część z tego porządkowego batalionu, część z nas, Niemcy zebrali i popędzili na piechotę do Pruszkowa. Po drodze parę osób z tej grupy uciekło, między innymi i mnie się udało dać drapaka gdzieś tak między Ożarowem a Pruszkowem. Taki ogród był ogrodzony żywopłotem, a ja szedłem w pierwszym szeregu, bo to czwórkami nas prowadzili. Szedłem po prawej stronie przy tym żywopłocie i taka dziura była w tym żywopłocie. Ja przykucnąłem i się wcisnąłem w tę dziurę. Kolumna przeszła, ja zostałem. Zatrzymałem się, zajrzałem do gospodarza, zatrzymałem się. Wiem, że mnie poczęstowali jakimś jedzeniem, a ponieważ w Pruszkowie w tych warsztatach pracowałem na tendrach, to miałem parę znajomych osób, no i byłem to u jednej, to u drugiej osoby. Później do wyzwolenia, to znaczy jeszcze te jakieś dwa czy trzy miesiące – listopad, grudzień, styczeń, prawie trzy i pół miesiąca – to człowiek handlował trochę, czym można było. Po wyzwoleniu Warszawy w styczniu, zaraz 17 stycznia... 19 stycznia już, koło Cytadeli przez Wisłę po lodzie – do domu.
- Wtedy pan spotkał pierwszy raz rodziców od czasu powstania? Gdzie byli rodzice?
Rodzice byli w Sulejówku.
- I pierwszy raz ich pan wtedy zobaczył od Powstania?
Tak.
- A dlaczego pan w ogóle poszedł do Powstania? Co panem kierowało?
To jest ciekawe pytanie. Dlaczego? To samo pytanie można każdemu powiedzieć, który trafił, czy którego zastało Powstanie i brał udział w Powstaniu, a nie musiał brać. Obowiązek obywatelski, wychowanie tych ludzi. Zresztą młodzież... Trzydziesty dziewiąty rok, wrzesień – trzech moich kolegów starszych ode mnie, w wieku chyba po siedemnaście, osiemnaście lat, z Miłosnej poszło bronić Warszawy i zginęli, nie wrócili do domu z tej Warszawy. Przecież nikt tych chłopców nie zmuszał do tego. Jak brata zmobilizowali w Ostrołęce, to był dowódcą plutonu... Nie pamiętam, jak to się nazywało... W każdym razie kupa sąsiadów, kupa znajomych, nawet sąsiad przez ulicę był w tym plutonie brata, no i wszyscy wrócili cało do domu. Brat jeden zginął. Jest taka kapliczka przy drodze w Kamiance: ukląkł, pomodlił się, miał tam trochę sucharów jeszcze, rozdał to żołnierzom. Mówi: „Dla was wojna już się skończyła, ja idę dalej”. Jego jednostka wojskowa... On służył w Ostrowii Mazowieckiej i chciał do swojej jednostki się dostać. Rozpuścił pluton do domu i nie wiadomo bliżej, nikt nic nie wie, co się stało, jak zginął. Bo i ten sąsiad, który wrócił, powiedział o tej kapliczce, że się pomodlili, że rozpuścił ich i oni się rozeszli. Miał rower. Rower się znalazł u sołtysa, a on był pochowany w mogile, któryś tam na spodzie. Chyba ośmiu tych żołnierzy było tam pochowanych i on między nimi. Sołtys z Kamianki dał znać do ojca i przyjechali furmanką, zabrali ciało i pochowali w Ostrołęce na cmentarzu. Ale którego to dnia było – nie wiem, nie pamiętam.
- Jakby miał pan znowu dwadzieścia jeden lat, poszedłby pan znowu do Powstania?
Na pewno.
Bo obowiązek.
Gdybym jeszcze raz narodzić się miał, to bym to samo zrobił, co zrobiłem, nawet [wybrałbym] straż pożarną. Straż pożarna to to samo co wojsko.
- W straży pożarnej pan po wojnie pracował?
Cały czas. Ze straży odszedłem na emeryturę. Zdrowie straciłem w straży.
Warszawa, 11 marca 2010 roku
Rozmowę prowadził Mariusz Rosłon