Witold Wardyński „Artur Witur”

Archiwum Historii Mówionej

Nazywam się Witold Zbigniew Wardyński z bierzmowania Józef.Urodziłem się w Łowiczu w 1922 roku 9 września. Ojciec mój Czesław Wardyński i matka Janina Wardyńska. Ojciec był urzędnikiem urzędu skarbowego w Łowiczu, a mama prowadziła gospodarstwo domowe, rodzinne.Mój pseudonim „Józef Kostrzewa”. Jest to zapis jaki otrzymałem w lewych dokumentach, ażeby być zawsze zabezpieczony w czasie działań organizacyjnych. Urodziłem się w Łowiczu. Tam uczestniczyłem [uczęszczałem] do szkoły podstawowej przy seminarium nauczycielskim, kończąc sześć klas z podstawowej szkoły.

  • Proszę podać pseudonim z czasów Powstania.

W Powstaniu użytkowałem pseudonim „Artur Witur”, ponieważ przyzwyczaiłem się do tego wcześniej w mniejszej skali konspiracyjnej. W mniejszej dlatego, że były mniejsze grupy. Ten pseudonim we wszystkich aktach [mam] do dziś dnia.

  • Jaki był pana stopień i przynależność do oddziału.

Wystartowałem do wojny jako wyszkolony strzelec. W gimnazjum Księży Salezjanów, do którego uczestniczyłem jako ekstern, przeszedłem przeszkolenie bojowe w plutonie przysposobienia wojskowego, prowadzonego przez 14 pułk piechoty „Włocławek”.W czasie Powstania po dostaniu się na Górny Mokotów zgłosiłem się do oddziału pierwszego. Była to żandarmeria. Jako strzelec - bo umiejący się posługiwać bronią palną, bez broni byłem - zatrzymany zostały w żandarmerii jako wyszkolony człowiek. Ponieważ na kursach w „Szarych Szeregach” przechodziłem również wyszkolenie na sprzęcie łącznościowym, wobec tego bardzo mi pasowało przejście do plutonu telefonicznego w „Baszcie”. Zostałem przyjęty do „Baszty” kompania „K4”. Pierwsza specjalizacja to był pluton obsługi telefonicznej tak liniowej jak i stacjonarnej. To wiąże się z pierwszym spotkaniem nieprzyjaciela. To było zadanie bojowe wyznaczone na PZH na Chocimskiej.

  • Wróćmy jeszcze do czasów przedwojennych. Pan mieszkał w Łowiczu, kiedy przyjechaliście państwo do Warszawy?

Mieszkałem w Łowiczu i urodzony byłem w Łowiczu. Ponieważ ojciec wcześniej umarł, przenieśliśmy się do Aleksandrowa Kujawskiego, tam dostałem stypendium z jednostki państwowej, w której ojciec pracował. Koledzy ojca załatwili stypendium, bo trzydzieści złotych, przed wojną, miesięcznie trzeba było opłacać za naukę. Uczyłem się na stypendium i to było podstawą, ponieważ matka moja - jako wdowa po urzędniku państwowym - miała bardzo nikłą rentę wdowią. Księża Salezjanie, prywatne Stowarzyszenie Salezjanów, również stosowało różne ulgi na co dzień. To było podyktowane uzyskiwanymi postępami w nauce. Chcę powiedzieć, że małą maturę skończyłem bez egzaminu. Byłem zwolniony z egzaminu maturalnego. Tak poszedłem w życie, ponieważ wojna toczyła się już na naszych ziemiach.

  • W którym roku zmarł ojciec?

Ojciec zmarł cztery lata przed Powstaniem.

  • Mieszkaliście państwo w Aleksandrowie?

Mieszkaliśmy w Aleksandrowie zajmując mieszkanie w domu kolejarza, który miał domek. To były dwa pokoje, kuchnia. Koszty pamiętam, potrzebne, nie potrzebne, ale to wynosiło trzydzieści złotych miesięcznie. Rodzina pomagała z Warszawy i Bozia dała przetrwanie. Natomiast wybuch wojny - rodzina moja przyjęła, że musi być cała w komplecie. W związku z tym biorąc nas dwóch, to znaczy brata Macieja, młodszego dwa lata ode mnie, powiedziała: „Jedziemy do Warszawy, jedziemy do mojego brata.” Znaczy do mojego wuja, który mieszkał na ulicy 6 sierpnia 18. Przyjechaliśmy. Warszawa stała w ogniu. 3 września przyjechałem ostatnim pociągiem z Pomorza, który jechał. Po drogach widać było już ruchy wojenne, widać było transporty wojenne. Wracając z Aleksandrowa Kujawskiego - to są Kujawy, Pomorze - bardzo dużo było rzeczy nieprzewidywalnych. Dolina Wisły to dolina niemiecka, bardzo dużo [było] ludności niemieckiej. Stamtąd wywodziły się potem wszelkiego rodzaju nacje: folksdojcz, rajchsdojcz. Uciekaliśmy ponieważ byłem harcerzem, a to było niebezpieczne. Potem sprawdziłem, że decyzja matki, wyjazdu z Aleksandrowa Kujawskiego do Warszawy, uratowała nasze życie, naszą rodzinę.

  • Był ojciec wtedy z wami?

Nie, ojciec umarł wcześniej. Przed wojną.

  • Miał pan rodzeństwo?

Miałem brata o dwa lata młodszego Macieja, który na dzień dzisiejszy nie żyje. Zmarł 1 stycznia 1999, major Wojska Polskiego, specjalność lotnik. To oddzielny element, ponieważ od urodzenia chciał być lotnikiem. W rodzinie mojej, siostra mojej matki, była [żoną] oficera, lotnika z 1. pułku lotniczego „Warszawa”, majora Adama Kowalczyka - nie żyje.

  • Miał pan jeszcze rodzeństwo?

Miałem rodzeństwo o tym samym nazwisku. Mianowicie, brat mojego ojca, Stanisław Wardyński miał Zofię i Basię oraz Jerzego. Rodzeństwo to mieszkało na Mokotowie, nie żyją, żyje tylko Zosia. Zosia jest starsza ode mnie o cztery, pięć lat. Ma osiemdziesiąt osiem lat co najmniej, tak przypuszczam.

  • Gdzie mieszkaliście państwo w Warszawie?

W Warszawie była wyznaczona dzielnica niemiecka. Trzeba było mieć mieszkanie. Ponieważ mieszkanie brata mojej matki, Jana Orłowskiego na 6 sierpnia 18, to [była] dzielnica niemiecka, wobec tego trzeba było wynająć mieszkanie pokój z kuchnią. Puławska 83 mieszkania 15, to jest drugie piętro, dom stoi do dziś dnia. Tam przeżyliśmy okupację, z tego mieszkania startowałem do Powstania.

  • Czym zajmował się pan w czasie okupacji?

Mianowicie przede wszystkim kazano mi się uczyć, mimo, że okupacja. Pierwsze moje kroki zostały skierowane i załatwiono mi, że przyjęto mnie do Wawelberga. To była Fachschule - Wyższa Szkoła Techniczna, Narbutta 24, stare gmachy. Skończyłem, uzyskałem stopień technika samochodowego ze specjalizacją eksploatacja. Tak zostałem z tym wykształceniem przez okres okupacji. Wzięto mnie do Heeres-Kraftfahrpark HKP. Na Niepodległości była komenda. Na Woli pracowałem razem z grupą francuską, ponieważ z gimnazjum znam francuski. Nauczyłem się niemieckiego, Anglików nie lubię, nie uczyłem się angielskiego. Pracowałem gdzie można, po prostu na chleb. Pracowałem na Powązkach w tartaku. Nauczyłem się znać na drzewie, przecierane drągowiny, deski. Zacząłem pracować w drzewie, w przygotowaniu desek, bądź legarków różnych, zależało od sortu, od zapotrzebowania rynku, żeby nie wyjechać do Niemiec. Ktoś załatwił mi lewą kartę, żebym był w Warszawie, ale musiałem pracować. Wobec tego poszedłem, tak jak powiedziałem, do BMW na Wolę. Tam już jako technik samochodowy pracowałem na szlifierni na rajnekerze – duża, metr dziesięć, średnica tarczy, olbrzymie obroty. Szlifowałem wały korbowe, ale to było nudne. Wobec tego, żeby nie zamiatać hali, majster Czech wybierał dla mnie robotę. Czech, ale dobry człowiek, nie polityczny. Nawet od niego mleko w butelce dostawałem, bo pracowałem przy szlifierni. Więc: woda, obroty, szlifowanie, bez maski, bez okularów, nie było warunków BHP. Zresztą dlaczego Polaka chronić? Tak było, tak dzisiaj to oceniam. Po skończeniu i uzyskaniu świadectwa - które do dziś dnia mam - technika samochodowego, pracowałem w BMW. Strachu to miałem dość, bo tam bardzo dużo było ludzi, którzy się ukrywali tak jak ja. To konspiracja była. Nie każdy mógł się tam dostać, ale to też było zabezpieczenie.

  • Od kiedy pan brał udział w konspiracji?

Konspirację zacząłem w szeregach harcerskich. W 1939 roku, jak wojna się zaczęłam, wracałem ze Skurcza, na Pomorzu, stacja kolejowa Skurcz. Byłem wysłany - mam dokumenty na to - przez hufcowego Hufca Nieszawa, bo Aleksandrów był wtedy w powiecie nieszawskim, na kurs podharcmistrzowski. Już przed tym prowadziłem drużynę harcerską w zespole szkół podstawowych, powszechnych. Kurs ukończyłem i przyjechałem ze Skurcza. Mam książeczką, oddałem do harcerstwa, ze stemplami, z podpisem Olbrąskiego, wszystkie ważne. Oddałem, bo tam jest muzeum tutejszej chorągwi warszawskiej. Pracowałem, nie miałem żadnej wpadki, to znaczy albo byłem dobrze zakonspirowany... Mieszkałem Puławska 83 /15. Tam wynajęliśmy pokój z kuchnią. [W] całym domu to folksdojcze mieszkali, uchowałem się.

  • Na czym polegała praca w konspiracji?

Praca w konspiracji w „Szarych Szeregach” – przykłady. Niemieckie władze okupacyjne wydawały różne zarządzenia. Uznaliśmy, że [przy] zdzieraniu afiszy można wpaść, można się nie wycofać. Osłony swojej nie mam, bo to nie jest osłona, to jest dzieciarnia. Telefony były na ulicach, w sklepach. To musiało być zgodnie z zarządzeniami władz niemieckich. Telefon Tädik - telefon czynny w polskich sklepach. Myśmy trójkami, dla przykładu, Różana. Był ostry przypadek. Jeden zostaje, po drugiej stronie pilnują, wchodzi. Telefon Tädik: „Tu są Polacy!”. Podarte, a on sparaliżowany, bo drzwi zostawiłem otwarte za sobą, bo mój człowiek stoi, a po drugiej stronie ulicy też stoi człowiek. Nie wiadomo kto, co, zacznie. To było dbanie o polskość. Nie wolno mówić zniemczonymi wyrazami. Trzeba mówić po polsku. [Ktoś powiedział] Fertig. „Nie wolno, pięćdziesiąt groszy musisz dać”. Przykłady mówię, bo to było zachowanie polskości na co dzień. To robiły „Szare Szeregi.” W „Szarych Szeregach” z uwagi na to, że stopień podharcmistrza [miałem] trzeba się było włączyć w wychowanie tych, którzy chodzą po ulicy. Handlowali bułkami, bądź gazety, „Kurier Warszawski” roznosili. Trzeba było dojść do chłopców. Tak pomału zgromadziłem swoich. Kwalifikacja wieku i struktura organizacyjna „Szarych Szeregów” rozróżniała: najmłodszych, średnich i najstarszych. Swój wiek miałem i już w Bojowych Szkołach, w wojsku „BS” tak zwany, dostałem mianowanie na prowadzenie „BS-u”. To już były sprawy wyjazdów, zadania terenowe, Struga.

  • Co robiliście na wyjeździe?

Przede wszystkim trzeba było mieć mapę. Mapę, skąd? Jak? W sklepie nie dostaniesz. „Ty przyniesiesz mapę, ty też przyniesiesz mapę. Tylko wiesz jaką skalę? Jeden sto.” Dokładniejsze nie potrzebne. Na zadania, zawody, to tylko setka. Chodziło się na Jana Kazimierza i na targu się kupiło. A skąd złodziej brał, a to mnie nie interesuję. Trzeba było wiedzieć, że to była niemiecka [mapa] - znaki topograficzne niemieckie, w języku niemieckim objaśnienia. Jak to nosić? Miałem tylko pocięte kawałki. Miałem [mapę] na Powązkowskiej. Nie zauważyłem - jest trójka idzie. Streife idzie, przepraszam patrol. A mam mapę w bucie. On tak patrzy Wie gehts? Tak jakbym dzisiaj to widział. „Jak ci idzie jak się czujesz?” Nie wolno pokazać zdenerwowania. To już w „Szarych Szeregach” było powiedziane: dowódca jest naśladowany przez wszystkich, więc nie wolno mu się mylić. Musi być przykładem, nie wolno się zawahać, nie wolno zapomnieć języka w gębie. Na Słuckiej to samo. Oczywiście to było wewnętrzne przeżycie, człowiek drżał, a nie wolno było.Na Kruczej 19 miałem znajomych. Przyjechałem na Kruczą, ciach i po jednej i po drugiej idą. Głodny byłem. Kupiłem z koszyka kajzerkę i wsadziłem do kieszeni, idę. Pierwszy wyprzedzałem, nie czekałem na to, jak powie [niezrozumiałe], bo oni ruskich naśladowali. Stoję. On [przeszukał mnie] i trzyma. Ich bin hungrig, mówię: „Jestem głodny.” A on trzyma za bułkę. „Coś jest!” [Mówię] „Proszę, wyjmuj”. Wyjmuje i dopiero zaczyna ryczeć. Mówi: Ja! „Weź zjedz, idź won!” Moje serce tak [pokazuje]. To jest nauka, trzeba spokojnie. To był zbieg okoliczności tylko. To jest dziwne, to jest głupie, ale szedłem głodny. Nie miałem więcej pieniędzy, to kupiłem sobie kajzerkę. Wsadziłem do kieszeni, miałem sobie rwać i w ten sposób miałem jechać tam gdzie wyznaczono. Można to opowiadać, ale nastroju drżenia i cholernej mapy pod [butem] nie zapomnę nigdy. To była konspiracja prosta codzienna, życie tego wymagało. Dalsza organizacja konspiracji, to już inne systemy obowiązywały. Za mną szedł czternastoletni i dla niego byłem świętym. Nie chodziłem do szkoły nauczycielskiej, chodziłem tylko do powszechniaka w seminarium nauczycielskim. Mogę opowiadać...

  • Gdzie zastał pana wybuch Powstania?

Wybuch Powstania zastał mnie w Warszawie. Wiedziałem, że Godzina „W” będzie. Byłem wzywany, zameldowałem się. Trzech szło dorosłych mężczyzn. Jeszcze rozmowa: „’W’ wiesz co to jest?” „Tak” - Stoję sobie spokojnie. A on: „Jesteście dowódcą plutonu?” [Myślę] „O! Już wie za dużo”. [Mówię]: „Tak jest!” Nogi trzeba było ściągnąć na ulicy, przyzwoicie stanąć. To był przymus decyzji. Ostrożnie, [ale] na pewno zachować się. Godzina „W” - pluton uderza na PZH na Polskie Zakłady Higieny, od Placu Unii w lewo, duży gmach Zdobycie, opanowanie. Staż przemysłowa z karabinami tam była. Jak uderzyliśmy o piątej godzinie - oczywiście zaraz powiem jak wyglądało gdzie indziej - jak weszliśmy na górę, tośmy widzieli co [się dzieje] w koszarach lotniczych, co dzisiaj są przy Puławskiej. Widzieliśmy od strony Rakowieckiej, co się dzieje wzdłuż Puławskiej, gdzie czołgi idą. Wojna! Byłem w średnim wojsku „BS-y”. Starsi szykowali butelki zapalające. Gospodarczo PZH miał różne historie: cukier, nafta, butelki, bo do czołgów nie mamy nic. Butelki to zawsze można rzucić i spalić. Przed tym to byłem już przeszkolony w dywersji. Nie robiłem [butelek], bo musiałem pilnować swoich, bo oni ze mną [byli]. Łączność, gońcy, obsługa łącznicy, którą z Rakowieckiej przynieśliśmy do PZH. Polowa nie wojskowa, normalna cywilna łącznica. To się ją podłączy nasze telefony nie będą blokowane. Niemcy momentalnie położyli łapę na telefonach, na łączności w mieście. Mój brat miał wypadek, poparzył się, stłukła się butelka.

  • Brat walczył razem z panem?

Nie, inny odział. [Zajmowałem się] łącznością. Tachaliśmy bębny z Rakowieckiej, łącznicę, przewody. Momentalnie [trzeba było] rozciągnąć łączność w budynku. Nieprzyjemne było jedno uczucie, kiedy to już się skończyło i chciałem ufundować tablicę, że w tym rejonie dowództwo się mieściło, pułkownik „Przegonia” był komendantem. To powiedzieli: „Nie wolno, nie zgadzamy się na tablicę pamiątkową.” Powiedziałem: „Trudno, pies was trącał. Będę więcej, dłużej, pamiętał.” Budynek nie [był] atakowany bezpośrednio przez siły niemieckie. Plac Unii, Szucha widać było z góry. Też była nieostrożność, bo dymnik podniesiony i ktoś obserwował w okularach. Odblask poszedł, bo momentalnie z koszar – koszary [gdzie] dzisiaj wojsko jest - raz strzał, drugi raz strzał. Natychmiast trzeba było zejść, zmienić punkt, bo to już jest pod ostrzałem. Nie było rannych. Mój brat poparzony wyszedł. Potem ewakuacja, poszedł dalej. Rozeszliśmy się, zostałem z chłopcami. W PZH to były dni dwa dni. Widzieliśmy już okrążenie. Do PZH dotykało targowisko, łatwiej było ukryć pewne rzeczy na targowisku, a więc kable leżały pod owocami, pod marchwią, kartoflami. Trzeba było wszystko odgrzebać momentalnie, przenieść. A [na] Willowej przecież Szupo było, punkt Stützpunkt tak zwany, ale nie wychodzili na zewnątrz.Ponieważ z Szucha zaczęły się ruchy, to pułkownik „Przegonia” zdecydował, że opuszczamy to miejsce postoju. Łączność wychodzi. Zostawiliśmy łącznicę. Kable, bębny to nie ma problemu, to trzeba wziąć. Ewakuacja na Piaseczno. Kolejka wilanowska na dole - mam mapę w oczach –Niemcy, Dolna - Niemcy, a my wychodzimy na Wilanów, jak jest do Wilanowa zakręt. Idziemy, ale idziemy rowami. W pewnym momencie - może kogoś zobaczyli - jedna seria bije, druga seria bije, karabiny maszynowe niemieckie. Zamknięci, ewakuacja Piaseczno koniec. Co zrobić? Wracamy na górę do Mokotowa. PZH zostaje tu, a my schodzimy na dół na Górny Mokotów, bo dowiedzieliśmy się, bo łączność została nawiązana, „Przegonia” nawiązał łączność przez dziewczynki, przez łączniczki. Pole Mokotowskie to przecież stanowiska artylerii przeciwlotniczej jedne przy drugim, przejść nie można.Dostaliśmy się na Górny Mokotów i tutaj się zaczęli formować ludzie, którzy potem stanowili trzon „Baszty” - Batalion Sztabowy. „Jest telefoniczny drucik!” Natychmiast [mnie] wzięli i w plutonie telefonicznym zostałem. Obecna żona miała przykry przypadek, bo jest wolna, też chciałaby coś robić. Odpowiedź padła, wolałbym nie nagrywać: „Proszę pani! Panowie oficerowie już mają swoje obsługi”. Poszła do kuchni, bo żołnierz musi jeść! On życie to oddaje, ale musi jeść! Pracowała w kuchni. Już nie była łączniczką. Zostałem w „K4”. Chciałbym podkreślić jeszcze jedną ważną rzecz, na tym mi bardzo zależy. Jak wróciłem do domu, dowiedziałem się, że Godzina „W”, to matce trzeba już to powiedzieć. 83 mieszkania 15 Puławska - przyszedłem mimo, że obstrzał, barykady zrobione. Przyszedłem i mówię, a matka mi mówi: „Witold, jeżeli musisz iść, to idź. Niech cię Bóg wspomaga.” Tyle widziałem matkę.

  • Czy kontaktował się pan z bratem?

Brat był w lubelskim, u rodziny brata mojej matki. W Powstaniu nie był.

  • Jak wyglądało życie codzienne w czasie Powstania? Jak było z posiłkami?

W czasie Powstania, nie chciałbym fantazjować, mnie przybyło dziurek w pasku. Było różnie. Przed wybuchem Powstania, z mamą w domu robiliśmy zapasy. Chleb „bonowiec” tu kupiliśmy, ten przyniósł, kroiło się, suszyło się. Trzy wory po cukrze było sucharów chlebowych. To było wszystko. Nie było nic więcej. Moim ludziom nie dać? Co będą palec ssać? Idziemy! Przyszliśmy zabrać [zapasy]. Zresztą wszystkie sklepy, wszystkie magazyny zostały opieczętowane i zabezpieczono żywność. To jest oblężenie dzielnicy. Nie ma tak, że jeden, przepraszam wpieprza jak mu ochota przyjdzie, a drugi to tylko ssie palce. To było bardzo dobre. [Na] rogu Dolnej i Piaseczyńskiej piękna marchew rosła, lubię. Czołgać się umiem. Marchew - tu ziemia, a tutaj nać była. Myślę sobie: Jak pójdę między rządkami - bo rządkami marchew się sieje - to się przeczołgam, bo z ulicy, z naroża, strzela zza słupa Niemiec”. Myślę sobie: „Jak będę szedł, marchew będzie się ‘cycycy’ i on będzie macał. To nie.” Poszedłem korytarzem marchwiowym, on nie strzela, ale słyszę [gwizd] poszła tam. [Myślę] „O zmieniaj [pozycję]”. Podnieść się nie da rady, to strzelec wybory był. Jak zrobić? To najpierw jedną marchew złamałem, drugą marchew złamałem, żeby on nie widział ruchów. Z harcerstwa znam takie historie. Przeszedłem, wyskoczyłem. Udało się wyjść z obstrzału, ale strzelał tylko [gwizd] i widać. Teraz powiem coś co na statku zawsze mówię. Kiedy broń dostałem zrzutową, kiedy dostałem zadanie odbiorów zrzutów w „K4”... Oczywiście PPD, piękne, siedemdziesiąt dwa strzały, a cholera ciężkie, bęben okrągły. Chciałem półksiężyc, ale każdy nikt nie chciał dać. To było bardzo dobre. Ta broń ze mną szła przez kanały do wyjścia na wolność. Wychodząc z kanału, to już jeden z następnych etapów, [ktoś] złapał mi [PPD]: „Daj mi”. Mówię: „Nie wolno, żołnierz musi mieć broń.” ”To masz szmajsera”. Wziąłem szmajsera, bo jak wyjść. Patrzyłem - pusty magazynek był. Pepesza moja poszła jak wychodziłem z kanału, takie były żołnierskie historię.

  • Jak wyglądał pana mundur?

Mokotów miał tylko kombinezony i krzyż harcerski. Życie jeszcze. Kiedy zostałem wcielony do „K4” to z ludźmi odbierałem zrzuty. Chodziłem [też] na przedpole i pomidory ściągałem. Bezpiecznie nie bezpiecznie, leżeli inni, ja nie, udało się. To znaczy trzeba umieć się czołgać, trzeba umieć zmieniać [pozycje] i nie wolno podnosić się. Po pomidorki chodziłem, zielone pomidorki, a potem rewolucja w brzuchu, bo wody trzeba się napić. Ale to nie ważne, żołnierz wytrzymuje wszystko. Oczywiście były położone pieczęcie, piekarnia piekła chleb. Dostawało się kawałek chleba, tylko jak długo to było. Do czego pan zbierał pomidory, do worków?

  • Jak pan spędzał czas wolny, jeśli był czas wolny?

Nie, w boju nie ma czasu wolnego, jeszcze w łączności. Nawała ogniowa, strzelają, ogień nękający, a druty leżą na ziemi. „Harcerze! Patrol na Dolną! Porwane, trzeba puścić, śledzić, związać, sprawdzić, odezwać się czy jest w porządku.” Zadanie wykonane. Nikt nie pytał się nawet. „Jest łączność!” Tylko tyle się mówiło. Tak było.

  • Miał pan okazję czytać podziemną prasę, albo słuchać radia w czasie Powstania?

Radia były, bo przecież niektórzy chowali radia, mimo, że Niemcy kazali wszystkie radia oddać. Na samym początku Niemcy zabrali wszystkie radioaparaty. Ale czy to chodziło o to? Nie, to nie o to chodziło.18 sierpnia armady czteromotorowe leciały. O Boże! Co za radość! To jest to co pokazałem - pastyleczki, pamiątki, a mogłem mieć więcej. Mam ostatnią bojową opaskę.

  • Pamięta pan rozmowy na temat sytuacji na froncie wschodnim?

Było tak. Front był. Myśmy wiedzieli, że jest. „Sztukasy” z Okęcia stale startowały. Co mam zrobić? Ugryźć go? Nie ugryzę. Początkowo pokazywały się inne, „sztukasy” uciekały. Jak się pokazał myśliwiec, to „sztukas” nie wytrzymuje. Ale to trwało jakiś czas, krótko. Jak już naokoło Okęcia artyleryjskie pozycje niemieckie się przybliżyły, ogień artyleryjski na nasze miejsca postoju [bił], tośmy kopali do kolan [rowy], żeby chociaż czołgać się. Bezsiła.Chcę powiedzieć, że na początku to nie mieliśmy pretensji, że nam Rusek nie pomaga, bo myśmy się polityką nie zajmowali. Mieliśmy tu, Niemca przed sobą! Bujał bym, jakbym mówił, że coś takiego było. Ale w końcu zrzuty [były]. Potwierdzam nawet pod przysięgą, że odbierałem zrzuty rosyjskie. W Parku Dreszera była transzeja była wykopana, siedziałem w transzei. Przecież „pepeszka”, PPD najpierw, to była broń. Może to nasi? Może to Berling? Nie wiem. Z nieba! Ludzie mówili: „Jak to? Ruscy pomagali? Co ty mówisz?” „Ty nie byłeś tam, gdzie byłem, a ja odbierałem”. „Ile tego?” „Nie wiem, nie liczyłem, tylko natychmiast chłopcy brali i do komendy placu zanieść to trzeba, bo tam rozdzielają”. Jak ktoś chciał dorwać, co tam jest to momentalnie automat i won.

  • Jak reagowała ludność cywilna?

Dostałem automat. Mieszkałem Puławska 83 mieszkania 15. Zaczęły się artyleryjskie ognie i jedzenia, po prostu coraz gorzej. Przychodziłem do mamy, wanna była napuszczona, to chociaż się wymyłem, bo człowiek spocony, zabrudzony. Miałem znajomych w oficynie, którzy mieszkali. Tak było. Tam byli - potem się dowiedziałem, potem sobie wszystko wyjaśniłem – „peperowcy”. Nie mówię, że to byli źli ludzie. Też byli głodni, też byli zniszczeni też, też, też! To byli Polacy. Natomiast ważna rzecz jest jedna, przyszedłem: „Bandyci! coście narobili? Kto wam to kazał?” Baby do mnie z pazurami, tak było. „Musiałem to zrobić!” Trzask zamkiem i odejść. To też cierpiący [ludzie], aż babka: „Panie Wardyński, co pan?” Mówię: „Zobacz ile tam leży naszych!” Wyszedłem. Walka – obowiązek. To byli dobrzy ludzie, tylko na pewno głodni, powiedzieli: „Po coście to zrobili? Po co to wszystko się pali? Po co strzelają? Przegrywacie! Po co wywołaliście Powstanie?”

  • Czy miał pan kontakt z przedstawicielami innych narodowości biorących udział z Powstaniu?

Z Słowakiem miałem do czynienia, z Żydkiem miałem do czynienia. Jak przeszedłem potem do Śródmieścia to z Żydkami miałem do czynienia. Żydek i Słowak.

  • Z Węgrami?

Byli Węgrzy, ale nie poszedłem w tej grupie. Mam zadnie, jestem żołnierz. Owszem od Piaseczna Puławską przyjechali, byli Węgrzy, ale o tym nie mogę mówić, nie byłem przy Węgrach, bo miałem zadanie „K4” u siebie.

  • Proszę opowiedzieć o Słowaku?

O Słowaku to już była sprawa: „Wy Powstanie, My Powstanie”. To już [było] w obozie jenieckim Fallingbostel 11B jak poszedłem do niewoli. Człowiek chodzi, żeby za fajkę, nie paliłem [coś wymienić]. Szukałem. Wtedy trafiłem na Słowaka, który opowiadał - byli ludzie również i nasi ludowcy, Lenino, to jest grupa nie spod Leniono, ale byli nasi - że było Powstanie w Słowacji. Pluton telefoniczny miał radio, nie umiem sprecyzować co mówiono - było powstanie w Słowacji. Oddzielam to co czytałem, od tego co przeżyłem.

  • Z kim się pan przyjaźnił podczas Powstania?

W kompanii „K4” była rodzina, matka i dwóch synów, nazwisko Gruda. Pochowani są na wojskowym cmentarzu. Matka z dwoma chłopcami i jeszcze trzeci pseudonim „Tal” Leszek, po zakończeniu nawiązałem kontakt i wszystko zostało wyjaśnione. Na pewno [była] świadomość, że w Słowacji coś się działo. Już zaistniało to, że powiedziano: „Po coście to robili?” Twierdzę, że miałem broń zrzutową rosyjską.

  • Z kim się pan przyjaźnił? Jaka była atmosfera?

Jak do kompanii się dostałem, to teraz „słoma siano”, ale wyszło na jaw, że jestem instruktorem harcerskim. Zbiórka dwuszereg lewo front i kompania maszeruje. Trzeba umieć wydać komendę, trzeba wiedzieć, którą komendę. A tu „puu” poleciało, kufer leci jeden. Cholera ktoś obserwuje! Powiedzieć żołnierzowi ochotnikowi, że nie będzie w czwórkach w lewo zwrot... Przecież to jest rekrut, on musi umieć chodzić po wojskowemu. Reszta to kwestia broni, nie wszyscy mieli broń. Poszedłem z pustym pistoletem, nawet bez nabojów. Oddałem od razu do zbrojmistrza. Ale mam. Kosztowało na Jana Kazimierza kupienie.Do dziś dnia mam kolegów z którymi utrzymuje [kontakt], którzy byli ze mną, którzy byli w kompanii „K4”, w kanałach.

  • Skąd wiedzieliście państwo o zrzutach?

Dowództwo kompanii wiedziało, że Polacy zrzucali. Chronologicznie trzeba to by było określić, a jest do określenia. To były zrzuty z II korpusu od Andersa, gdzie Polacy zdobyczną broń automatyczną, mundury, ekwipunek, konserwy pakowali i zrzucali. Zrzuty były potem rozpoznane. Dla przykładu [byłem na] stanowisku wyznaczonym dla odbierających zrzuty na Belgijskiej w fabryce „Kogutka”. „Kogutek” to proszek od bólu głowy Gąseckiego. Tam miałem stanowisko obserwacyjne, gdzie lecą pojemniki zrzucane. To były nieduże zrzuty, które z uwagi na rozprzestrzenienie stanowisk niemieckich, nie zawsze były do wyciągnięcia, do zabrania. Tak się często działo. W Parku Dreszera stanowisko zespołu, drużyny, zajmującej się odbiorem zrzutów, miało stanowisko wkopane z ziemię, ażeby unikną odprysków artyleryjskich. Byliśmy pod obstrzałem z Okęcia artylerii niemieckiej, bądź też strzelców wyborowych, gdzie nie można było zorientować się z jakiego kierunku [strzelają]. W każdym razie należało zachować się w sposób szczególny, ponieważ to groziło śmiercią. Zespół, drużyna - nie pluton, bo pluton był na szczeblu kompanii - tak zwana drużyna pomocy zrzutowej, wychodziła na przedpola po stwierdzeniu, w którym miejscu spadł zasobnik. Zawsze organizowała ściągnięcie zasobnika. Pamiętam również, że jeden z przypadków był następujący. Wozak, furgon parokonny był do dyspozycji kompanii, żeby przywozić pojemniki, bo [były] ciężkie. Wobec tego można było trzymać to w kilku, ale to był wysiłek. Pamiętam jeden z rozkazów. W okolicy Belgijskiej zostało stwierdzone, gdzie spadły pojemniki. Koło Górskiej ulicy na dole stwierdzono, że tam leżą pojemniki. Wobec tego wsiedliśmy na platformę i z animuszem - fornal, właściciel, batem po koniach – jedziemy. Kiedy na przeciw wyszedł zespół dwóch, trzech Niemców i na stojaka, koło Górskiej, zaczęli strzelać do zbliżającej się platformy. Platforma z koniem poszła a my pozeskakiwaliśmy i do najbliższych baraczków drewnianych. Przyjęliśmy walkę. Z nami było dwóch z ubezpieczenia, z bronią. Jeszcze wtedy broni nie miałem. Byłem tylko tym, który zbiera, przywozi, ściąga zrzucone pojemniki. Pierwsze zadowolenie - to były uniformy polskie battledress, spodnie były, lekarstwa, bandaże. To była dobra wola. Widać było, że to jest dodatkowo zorganizowane, a nie planowo przygotowane. To były pierwsze okresy zrzucania pomocy.

  • Jak wyglądał rozdział zasobników?

Dowódca kompanii dostawał. Zdawaliśmy zasobnik. Źle było, jeżeli zasobnik, pękł, rozpadł się. Wtedy wychodził zespół, ponieważ są ludzie uczciwi i nieuczciwi, są ludzie chętni i niechętni, byli chętni do rozgrabienia. Nie pamiętam kto, ale byli. Była jeszcze w naszym zespole trójka z bronią, żeby nie pozwolić na rozgrabienie zrzutu, który jest przeznaczony dla wojska. Wycieczka moja z konną platformą. Platforma poszła na Niemców, zeskoczyliśmy i wróciliśmy. Niestety platformy nie ma i nic nie zdołaliśmy zebrać, ponieważ od Czerniakowskiej, Dolna, szła fala piechoty niemieckiej. Czerniakowska była w zakresie sił niemieckich podejściem i nic nie mogliśmy zrobić. Broni nie miałem. Miałem „plastikówkę”, to co? Miałem „gamona”, to co? Jak daleko rzucę „palstikówką” czy „gamonem”? „Gamon” to wyraźnie mówię o materiale wybuchowym w otoczeniu materiałowym z detonatorem z wierzchu zapakowany. Trzeba było tylko detonować i rzucać. Siła potężna, ale odłamki różne, jeżeli było zaopatrzone w rażące elementy. Walka wobec zbliżających się Niemców od strony Czerniakowskiej na Górny Mokotów była opanowywana przez siły „Baszty” między innymi i inne odziały. Nie chcę wymieniać, bo musiał bym się książką posługiwać, żeby wiernie mówić. Takie przypadki istniały. Jak rozdzielano, komu rozdzielano to dowództwo, znaczy się komenda placu [decydowała]. Materiały ściągnięte z przedpola komendzie placu się dawało, a komenda placu to już nie moja sprawa. Nie interesowałem się tym, bo zadania kompanii wyznaczały mnie, że to i to, tu i dalej nie.

  • W ilu wyprawach brał pan udział po zasobniki?

To jest okres początkowy, [na] Belgijskiej tylko obserwowałem i ustalałem gdzie spadły, bo można było zrobić. Siedzieliśmy w dymniku i patrzyliśmy, gdzie leżą płachty, ale to jeszcze nie wszystko. Nasi strzelają do Niemców Niemcy strzelają do nas, a ja mam przynieść. Nie zawsze się to za dnia udawało. Trzeba było w nocy wieczorem. Przedpole zawsze jest bardzo newralgicznym punktem. Nie zawsze zgodzono się, żeby wyjść w nocy, ponieważ mogło być w tym miejscu inaczej. Willowa ulica jest, tam był Stützpunkt niemiecki, Kripo i siły gestapo miały stały punkt na Mokotów i oni sięgali swoim ogniem [na] teren Belgijskiej, to [ich] zwalczać nie można było. Dopiero później, jak zaistniały miotacze płomieni, bo były na Mokotowie. Wodkan posłużył na przygotowanie, póki była benzyna, bo jak benzyny zało to i skończyły się miotacze, niestety. Tak, że walka była wzbogacona o środki walki, które były wytwarzane na miejscu.

  • Czy z pana grupy zginął ktoś podczas wyprawy?

Podczas wypraw nie zginął żaden, ale zginęli moi przy kanałach. Chciałbym o kanałach krótko, ale zwięźle powiedzieć. Z uwagi na otwarcie włazów i trudność poruszania się w kanale zbiorczym, to niektórzy cofali się. 27 sierpnia, jak nastąpiło zejście do kanałów, to było bardzo dużo nieporozumień. Byłem w obstawie wejścia do kanału, bo byłem jako posiadający broń przekazany do oddziałów, które z pola wyszły przetrzebione. Trafiłem do „Czaty 49” z automatem. Jak dostałem broń i zszedłem do kanału to już musiałem się stosować nie jako dowódca, tylko jako jednostka, która podlega sterowaniu [przez] ludzi schodzących do kanałów, zupełnie innym jednostką. Zszedłem z bronią do kanału. Niemcy spiętrzyli ścieki. Była pogoda, ścieków nie było wiele, ale Niemcom udało się, pobudować tamy ceglane. Woda przy zejściu od Szustra najpierw było tak tyle [pokazuje], na czworaka się szło. Jak się doszło, przepuszczeni przez obstawę przy włazie schodzili chorzy, ranni. Zrobił się tumult i nieporządek.

  • Były też osoby cywilne?

Tak.

  • Czy oni mieli bagaże ze sobą?

Właśnie! Najpierw wojsko wchodziło. Wchodziłem w grupie wojskowej. To było to zwarte, jak iść, jak trzymać się, żeby łączność była stała, jak broń trzymać. Miałem jeszcze hełm, więc moje łebkowanie jeszcze było bronione tym. Hełm wziąłem na cmentarzu wojskowym na Powązkach poszedłem. W pudle po kapeluszach przyniosłem do domu hełm. Uciąłem druty, które były przytwierdzone na grobie i hełm wziąłem, bo będzie Powstanie, wiedziałem o tym. Dostał ode mnie jeszcze drugi kolega, tak, że mieliśmy dwa hełmy. Ludzi było więcej, nie każdy miał. Potem oddałem swój hełm, bo byłem stale w ruchu. Są ludzie, którzy mają stanowiska wyznaczone, wobec tego tam potrzeby jest hełm, bo jak będzie rozpoznanie, to do Bozi. Skąd się wzięło nieporozumienie. Niemcy spiętrzyli wodę w kanałach. Ciemno nie wszyscy mieli nie tyle zapałki, nie tyle świece, bo w warsztatach „Boscha” na Wiktorskiej były baterie. Baterie się skończyły. Jak idzie się po ciemku, straszna rzecz, wobec tego za frak pierwszego, następny za mną idzie i trzyma mnie za rękę, żeby przejść, żeby nie pogubić się, a ciemno. Fala cofających się przestraszonych [cywilów]... Niemcy zaczęli otwierać włazy i ktoś szedł głośno, to od razu granaty. Straszne echo w kanale jest, człowiek zaczyna drżeć ze strachu. Tu było dużo ofiar. Tu chcę powiedzieć krótko. Ci którzy zasłabli, ci którzy byli chorzy, ci którzy pilnowali swoich bagaży, bo szedł z bagażem ostatni dobytek, to jest wojna, nie ustąpi... Szedłem do ciałach, tego nie ma w żadnym opisie kanałów. To pamiętam. Przede wszystkim była draka, bo dowództwo oskarżyło dowództwo Mokotowa, że zgodziło się na wejście do kanałów. To było w książkach, to jest jeszcze pamiętane. „Jak to? Kto wam pozwolił?” Wychodząc z kanału dowiedziałem się [że mamy wracać] „Dobrze wchodzimy do kanału z bronią i przechodzimy na Mokotów z powrotem odbierać Mokotów.” Dzisiaj nie o wszystkim się pisze. Dzisiaj nie wszystko jest ujęte. Czy mówię prawdę? Tak mówię prawdę! Dlatego, że to przeżyłem. „Koledzy nie zostawiajcie mnie, ciemno! Koledzy nie zostawiajcie mnie, pomóżcie!” Za nogi, za majtki za spodnie [ktoś ciągnął], a tu trzeba iść do przodu. Jesteś z bronią, jeden magazynek drugi magazynek, trzeci w torbie dwieście z czymś naboi, więc idę na stanowisko. Nikt nie miał doświadczeń, żeby przewidywać, to co może być, swoje zachowanie, logicznie organizować. Masa, jeszcze raz masa. Jak zaczęły się oddziały drugiego rzutu do kanału pakować, to fala cofająca już nie pozwoliła. Jest dzisiaj miejsce straceń tych, których Niemcy wyciągnęli z kanałów i wszystkich rozstrzelali. Zginęło moich ludzi, może się mylę, albo jedenaście, albo trzynaście, nie doliczyłem się nazwisk. Rozstrzelanie przy poczcie, Puławska narożnik przy Dworkowej.

  • Jak długo trwała przeprawa?

Przeprawa przez kanały. Wchodząc przy Szustra szedłem dwoma rodzaje kanałów. Nikt nas nie wprowadzał jakie to są kanały. Moje przejście do Alei Ujazdowskich, naprzeciw Piusa 27 - to co pamiętam z numeracji jak wyszedłem - to popołudniu było wejście, a wyszedłem rano. Byłem korygowany przez Motka, który książkę napisał o kanałach. To było przynajmniej osiem do jedenastu godzin. Pogubiły się grupy. Nie szli wszyscy [razem]. „Pójdziemy tu, bo tu powietrze, woda zaskórna idzie.” „Dobrze to idziemy”. Już się zgubili. Ostatni cel miał być dla wszystkich jeden. [Byli] tacy, którzy pobłądzili w kanałach. To [się] potwierdza, że jak się skończyło zagadnienie i potem MPK Starynkiewicza, czyściło kanały, wyjmowało zwłoki, broń. Już byłem w Warszawie. „Nie ma powietrza –koniec. Ciemno - koniec, idę przed siebie”. Leżący: „Pomóż kolega nie zostawiaj mnie tu.” Tragiczne. Nie wiem, może to jest moje hopla, ale nie przewidywałem takiego zdarzenia. Wojsko to jest wojsko - Pan Bóg kule nosi, to jest zupełnie co innego.

  • Ile osób z pana grupy weszło do kanału?

Chce powiedzieć ile wyszło w Alejach Ujazdowskich, sześciu czy siedmiu.

  • Z jak licznej?

Tu mówię sześć, siedem, to podawałem w „Baszcie”, a grupa z „K4” to miała w graniach osiemnaście osób. [Część] zginęła rozstrzelana przy poczcie na Puławskiej. Na wojskowym cmentarzu „K4” leżą nazwiskami wymienieni. Jedno szczególne jest, w grupie była matka z trojgiem chłopców synów, bo ojciec zginął, a ona [zajmowała się] gospodarczymi sprawami. Weszła do kanału, też zginęła. Warto, żebyście na wojskowym cmentarzu, tam gdzie jest K4, zobaczyli tablicę, gdzie są wymienieni moi harcerze.

  • Co było później z grupą osób, którym udało się wyjść?

To było w alejach. Spotkaliśmy z pomocą mieszkańców. Wychodzi się z kanałów po nieczystościach, trzeba wszystko zdjąć. Ludzie przynosili co można. Pytam się: „Ty gdzie [idziesz]?” „Mam Marszałkowska 17 rodzinę ciotkę, idę do ciotki.” Tak po kolei rozpuszczałem tych, którzy liczyli, że jeszcze spotkają swoich znajomych. Nie wszystkich znam, nie o wszystkich wiem. Znaleźli się potem we Wrocławiu, bo pisali do mnie. Powiedziałem „osiemnaście” to się wyjaśniły [sprawy] ośmiu, dziewięciu [osób]. To trzeba nazwiskami operować.

  • Co się działo z panem później po wyjściu z kanałów?

Przeszedłem przez całą drogę kanałową do Alei Ujazdowskich. Tutaj jednostki wysyłane ze Śródmieścia pomagały przejść i wyjść na zewnątrz. [...] Wyszedłem na zewnątrz dostałem, z Alei Ujazdowskich 27, ubranie: sztuczkowe spodnie, kamizelkę, bo koszuli nie. To była pomoc. Na pewno nie [od] stale tam mieszkających. Trzeba wyjść na górę. Poszedłem na Hożą, punkt pierwszy na Hożej 42. Zajęliśmy mieszkanie i zaczęliśmy formowanie zbieranie, przygotowywanie. Trzeba coś jeść. „Zgłosić.” Była komenda. Było kino „Urania” w okresie okupacji róg Marszałkowskiej i Wspólnej. Bomba spadła i kupa gruzów. Różni ludzie byli. Armia Krajowa wydała dowody, legitymację. Byli komuniści i oni nie mieli, a Niemcy honorowali kombatantów. Nikt nie mówił kto jest kombatantem. Pokazał legitymację Armii Krajowej, to Niemcy jeszcze honorowali. Miałem na 6 sierpnia 18 rodzinę. Nie wiem co się działo z moją łączniczką, która została na Mokotowie. Brat na Piaseczno poszedł. Jestem sam, wobec tego jak można przechodzić? Na Zbawiciela, Marszałkowską. Zawieszenie broni było. Marszałkowską doszedłem przejściem do Koszykowej. Szedłem głodny patrzałem gdzie? Co? Zobaczyłem, że po gruzach [ktoś] chodzi w płaszczu, pelerynie wojskowej angielskiej przeciwiperytowej, w hełmie. Na hełmie jest opaska. Na swoim hełmie nie miałem opaski, zresztą hełm po kanałach. Przyglądam się. Kamień na mnie Jurek! Brat! Nie rodzony, tylko syn brata mojej matki, który był cały czas na Starym Mieście. On przyszedł do Śródmieścia, bo o walczył na Starym Mieście, siostra to samo. Przypadkowo znalazłem tych dwoje. Oni [mieszkali] na Zgoda 1, bo już wolno było chodzić. Zobaczyłem, że Jurek jest: „Chodź do nas. Teraz się nie rozejdziemy, musimy być razem”. Automatycznie nie wiadomo co dalej, to zawsze lepiej w kupie. Zostaliśmy. Poszedłem do siostry z bratem. Dostałem jeść: zupka i mięso. „Jedz, bo ty jesteś godny, tylko powoli dobrze gryź, popijaj.” Słyszę strzały. „O! To będziemy mieli mięso.” [Mówię] „A co się stało?” „Doga złapaliśmy.” Jak zjadłem to co dała. „Smakowało?” Mówię: „Tak.” „Wiesz coś jadł? Jamnika”. To było wielkie szczęście, że coś zjadłem. Koniec w Śródmieściu Powstania to byłą sprawa ustaleń, jak się będzie opuszczało Warszawę, do tego zmierzam, bo chcę to powiedzieć. Zgoda 1 - tam się z nimi w pokoju przespałem. Po kanałach obtarłem sobie tutaj, buty się rozeszły w ściekach. Na dzisiejszy MDM do szpitala, [wtedy] ruiny poszedłem. Zobaczyli - od pasa mam ropne zapalenie torebek włosowych. Dzisiaj to już naukowo mówię. Obtarte. Zabandażowali - nogi sztywne, bo papierem lozotowym, bandaży nie ma. Jak mnie to zabandażowali to Jurek mówi: „To co? Piszemy się do tych, którzy wychodzą 5?” Wobec tego poszliśmy ze Zgody 1, Złota, Żelazna - formowanie było na przeskok. Formowano sześć oddziałów wychodzących. Tutaj się włączali wehrmachtowcy. [Na] Złotej miałem zdarzenie, ludzie podchodzili: „Gdzie wy idziecie?” Rozpacz! Ciężko to dzisiaj wspominać. „Zostań, będę się tobą opiekowała.” „Nie, idę z wojskiem.” Przez Złotą do Żelaznej do Ożarowa. Piętnaście kilometrów szedłem [w opatrunkach]. Poluzowało się to wszystko, skorupa była w spodniach, bo po kanałach ropne zapalenie, ropa ze mnie idzie. Ale łepek trzeba wynieść stąd. To jest ważne. Doszliśmy do Ożarowa. Były przystanki. Werhmacht nas pilnował, nie SS, wyraźnie Werhmacht. Cebula rosła przy drodze. Mówi: „Podskocz, odwrócę się w drugą stronę.” Ślązak odwrócił się: „Już wracaj prędko, bo ruszamy.” Mówię to, bo tak było. Czy wszyscy? Nie! Ilu natłukli przy kościele Matki Boskiej na odwrocie. W Ożarowie pociąg podstawiony, ładować. Zobaczyli mnie, bo tak ładowali po trzydziestu paru, na stojaka, na tępo: zmiana na lewo, zamian na prawo, nie ma na czym siedzieć. Pojechałem z rannymi przez Kutno, Berlin do Hanoweru. Osiemdziesiąt kilometrów od Hanoweru na południe Fallingbostel Stamlager 11B, to [był] obóz jeniecki. Tam budowali autostrady, to [były] obozy organizacji TODA - budowlana organizacja wojskowa. Zaczęli umieszczać tam jeńców. Dostałem się do obozu jenieckiego 11B. Badał wojskowy lekarz niemiecki. Staję. Unterhose weg! To spuszczam, jestem jeden strup, a on mówi Scheisse, Schweine Scheise! Pamiętam słowa, jak Ojcze nasz pamiętam. Wyszedłem links na lewo do obozu. Dostałem się już pod opiekę naszych sanitariuszy wrześniowców 1939 rok. Wrześniowcy byli na funkcjach organizacyjnych. Myślę sobie: „Coś będzie.” Zdjęli wszystko, palili od razu. Wsadzali do wanny, wanna kolorowa. Nie wiem, środek chemiczny, bo ja jeden strup. Dopiero do przytomności przyszedłem w październiku 1944 roku. Mną opiekowali się Polacy, też Anglicy. Jak widzieli powstańca to swój chleb oddawali, a w obozie jenieckim pajdka chleba, to jest najważniejsza godzina. Jedzenie się dostaje, zupa plujka to wytłoki ugotowane, ale dostałem pajdkę chleba, kolega oddał: „Jedz spokojnie” .

  • Jakie warunki panowały w obozie?

Dostałem się od razu do lekarza, wykąpali i na pryczę. Na pryczy raz, dwa, trzy poziomy. Siennik. Zgadnijcie z czym? Z torfem, na torfie leżałem. Dobrze było. Jeszcze nie wiedziałem jak - „Zejdziesz sam, pomożemy ci? My tu zrobimy, żeby ci było ciepło. Ubijemy torf.” Bo w kawałkach [był], tak jakbym na żwirze leżał. To jest koleżeństwo. To jest zrozumienie niepisane, niemówione. „Dostaniesz papier napiszesz list, to my, Francuzi, swoją pocztą wyślemy.” Francuskiego uczyłem się w gimnazjum, więc francuski znałem.

  • Kiedy nastąpiło pana wyzwolenie?

Wyzwolenie moje nastąpiło przez Amerykanów. Będąc w obozie jenieckim w pewnym momencie Niemcy, wobec tego, że front idzie z zachodu, trzeba ewakuować obozy jenieckie. Wytłuc? Nie! Ewakuowanie obozu jenieckiego - mnie aż pod Kassel pogonili. Oswobodzili mnie Amerykanie. Siedziałem w małej miejscowości Moringen. To był obóz karny dla młodzieży niemieckiej, więzienie. Nas [tam] wpakowali. Kazali siostrom zabrać wszystkich Niemców, a nas wprowadzili. Od tego zaczęło się jedzenie, leczenie, zaopatrzenie. Już wtedy UNNRA [nam pomagała]. Z oddziałami idącymi, szły władze administracyjne tego terenu, organizacja. Na ten temat już nie narzekałem. Siedziałem w Moringen wolny. Tylko wszędzie posterunki niemieckiej policji, chodzą po miejscowości. Oni się nie wtrącają. Mówią: „Zgłoś się na wartownię.” To idę na wartownię. Jest Amerykanin. Wiedziałem jak wyglądają. Jak siedzieliśmy w budynku, to w pewnym momencie Niemcy mieli zestaw sygnałów zbliżania się nieprzyjaciela. Wiedzieliśmy jakie są sygnały niemieckie. Syreny w jednym tonie. Idą nieprzyjacielskie oddziały, nie wiemy co [robić]. Wyszliśmy z budynku na drogę, patrzymy, a to ulicówka wiejska, wieś jednoulicówka, kiedyś takie były. Patrzymy. Co to samochody? Nie czołgi! Mówię do kolegi: „Sierżant z zamku prezydenta z obstawy z jednostki był w konspiracji uciekł”. Karol mówi: „Idziemy.” Poszwa podarta, zaraz pospinali agrafkami. Biało-czerwona [flaga] na szczotce, to jest improwizacja. Zbliża się grupa cztery pięć osób, patrzę a on [pokazuje] Jestem harcerz, nie wiem co to znaczy? „Biegiem do mnie” To jest sygnał. [Biegniemy] tyle jak ktoś może. Przychodzimy, a ten mówi Polisch? Mówię: „Nie palę”. Nie rozumiem, nie miałem kontaktu dotychczas z angielskim językiem. Kontakt został ustawiony. Przejeżdża samochód, patrzę pełno prostopadłościanów, w folii blaszanej. Co oni tam przywieźli. Jeszcze jedzenia nie mieliśmy swojego, tylko Niemcy dawali. A ten mówi: „Nasz żołnierz jak jest w boju, to też ‘to’ dostaje tylko. Jak przyjdą następne wozy to dostaniecie więcej.” Patrzę, a oni wyjmują biały chleb pszenny. Reakcja głodnego jest straszna: jeden całuje, drugi powoli kromeczkę po troszku. [...] Dopiero spotkałem pierwszy raz biały chleb od wojny. „Przepraszamy, ale dostaniecie więcej czego innego.” Potem to już KSy, paczki, cholera wie co, takie życie [pokazuje]. Wojsko amerykańskie? Nie, tam nie ma potrzeb, tam wszystko jest na gwizdnięcie. To tłumaczenie: „Na razie mamy chleb, przywiozą zaraz. Mój żołnierz w wojnie to musi mieć najpierw chleb.” Bozia dbała. Potem już dowództwo terenowe zaczęło się rozwijać. Przeszedłem weryfikację: jednostka, obóz. W obozie wszystko sprawdzone. Dostałem się od razu ponieważ papierów nie miałem, ale okazałem, że pewne rzeczy znam. Zaczęli organizować tych, którzy byli na robotach, nasz chłopców, rekrutów. Oni musieli to zrealizować. Czwórkami, wzięli pewno ze stu, wychodzimy na boisko pewnego dnia. Maszerować będą nas uczyć. Nikt nie mówił, że umie maszerować. Mnie się wyrwało, że powinniśmy pośpiewać. „A ty umiesz śpiewać? Mówię: „Umiem, bo jestem instruktor harcerski.” Koniec, następny odcinek otwarty. Podoficer kulturalno – oświatowy, ta funkcja była w jednostce angielskiej i amerykańskiej. Mnie już więcej nic nie interesowało tylko śpiewać. A tu przychodzi, daje mi: „Możesz napisać list, pójdziesz do komendanta oddasz, powiedział, żebyś to przyniósł.” Dostałem papier. Chcę zwrócić uwagę, jest specjalny przez Niemców Kriegsgefangenpost wiersz. Ktoś napisał, piękny. Dlatego, że to jest wiersz, gdzie w układzie wiersza mówi się o tęsknocie do domu, do rodziny.

  • Kiedy wrócił pan do Warszawy?

Wróciłem w 1948... Z obozu co byłem zaczęła się repatriacja, bo tu już oficerowie od Berilnga zaczęli nawiązywać kontakt, łączność z byłymi jeńcami, nie tylko z AK ale i wrześniowcami. Powiedziałem: „Dobrze, wracam” Miałem wiadomość, bo moi ludzie się odezwali, że moja rodzina jest. Wróciłem ostatecznie w... 1956, ale wcześniej pełniłem funkcję i co innego robiłem, bo nie można siedzieć tak. Z tamtych terenów, jako były wojskowy jeniec, oswobodzony, przyszedłem. Mieszkała rodzina w Młocinach. Nie wierzyli, że wrócę, wiedzieli, że chodzę o kulach, że chorowałem, że nie mam nogi była wersja nawet. Wiadomości idą, bo ten nie jedzie taborem tylko na własną rękę wraca, byli tacy. Ponieważ strefa rosyjska oddzielała nas od naszej Polski wyzwolonej to przez strefę rosyjską przedostać się [było trudno]. Rabowali wszystko, oczyszczali ze wszystkiego, nie przepuszczali, można było wyjść na goło od nich, a to samochód sobie [zagarnęli]. W wojsku u Amerykanów w pomocy technicznej, to ludzie zaczęli zbierać [różne rzeczy]. Tak patrzę: „A ty co masz? „Nie mam, a ty co?” Pieniądze ludzie przywieźli, ale to byli ludzie sprawni, uczciwi!

  • Czy po powrocie do kraju był pan represjonowany?

Zaistniała sytuacja w której mój rocznik 1922 był w wojsku. Mieszkałem w Młocinach. Wójt przychodzi, a byłem pod sołtysem, wybrali mnie, bo [byłem]wyuczony. Sołtys przyszedł: „Zameldowałeś się w WKU?” Wojskowa Komenda Uzupełnień, albo WKR - Wojskowa Komenda Rezerw. „Nie.” Do Włoch trzeba jechać, bo Młociny miały WKR we Włochach. Pojechałem. Wchodzę, a tu wpuszczają po trzech. Komisja siedzi: raz, dwa, trzy, kobieta, mężczyzna, mężczyzna, cywile, a tu obsługa wojskowa. „Następny!” Wchodzę, jeszcze ze mną dwóch. Mój brat został i skończył w tym czasie w Dęblinie szkolę lotniczą. Wasze […]? Nie wiem co ona mówi do mnie, nie rozumiem. „Jak się nazywacie?” Mówię. „W wojsku byliście?” „Byłem.” „W jakiej armii?” „W Armii Krajowej.” „To nie wojsko. Więc byliście ?” „Moje dane wojskowe: zgrupowanie ‘Radosława’, pułk ‘Baszta.’” Ona mi przerywa. Nie mam odwagi, zatrzymałem się z oddechem. „Kompania łączność.” „To nie wojsko. Byliście w wojsku?” Abarotno to samo powtarzam. „Wyjdźcie!”Wychodzę. Zaraz łapie mnie za frak facet sierżant, który wpuszczał i wypuszczał, mówi: „Nie sprzeczaj się z nimi.” Mówię: Ale muszę powiedzieć”. „Po co ci to? Nie mów tym.” Nie wiem o co chodzi, nie wiedziałem, nie rozumiałem. Różne myśli idą. „Służyliście w wojsku?” „Nie” „Jesteście wolni. Wyprowadzić.” Za chwilę podchodzi do mnie i ma duży arkusz, mówi: „Frajer nie mów nic, zapisałem wszystko co mnie potrzebne jest.” Patrzę on z sufitu pisał wszystko, nie pisał Armia Krajowa. „Do pokoju.” Przychodzę cywili siedzi. [Mówię] „Kazali mi tu przyjść.” Przygląda się: „ Z zawodu jakiego jesteście?” Mówię: „Jestem technik samochodowy, bo w okresie okupacji skończyłem Wawelberga na Narbutta 24”. Do dzisiaj zdjęcia mam, świadectwa. Przypomniało mi się, kiedyś mi powiedzieli, że jak się ma dziecko, to trzeba w komendzie uzupełnień zgłosić, że jestem się żonatym, że mam się dzieci, że stan się zmienia. „Proszę pana, jestem żonaty, mam syna.” „To trzeba od początku mówić.” Wpisał coś, nie wiem co. Patrzę na niego, a on mówi: „Idźcie dzieci niańczyć.” Chciał pokazać, pies go trącał. Wszystkiego dobrego mu życzyłem, bo kazał: „Idźcie do domu.” A nie do wojska. Wróciłem do domu. Jestem cywili, nie wojskowy, od dzisiaj jestem tylko cywil. Żal mi było trochę, miałem ochotę iść do wojska, ale matka moja słabo słyszała, warunki były bardzo ciężkie finansowe.

  • Jakie jest pana najgorsze wspomnienie z czasów Powstania?

Najgorsze wspomnienie z czasów Powstania to jest konspiracja i działanie funkcjonalne w „Szarych Szeregach”. Co to znaczy? Prowadzenie zadań szaroszeregowych przy zagrożeniu jakie stanowiła obecność okupanta. Mieszkałem Puławska 83, to jest strefa niemiecka. Zawsze byłem narażony. Miałem przez władze moje okupacyjne dostarczone lewe dowody Józef Kostrzewa, a resztę danych [było] tylko przesunięte o dziesięć, wszystkie cyferki w prawo o dziesięć przesunięte. To mnie kilka razy, chwytany przez patrole niemieckie, [uratowało]. W Heereskraftpark Warszawa Wola pracowałem jako monter samochodowy, żeby nie wyjechać do Niemiec.

  • Najgorsze wspomnienie z okresu samego Powstania?

Kanały. Czytałem różne książki, w żadnej książce nie jest opisane to co widziałem. Świętej pamięci życzę wszystkim...

  • Najlepsze wspomnienie z czasów Powstania?

Nauka śpiewu kompanii. Wyżywałem się. Tu byli rekruci, trzeba nauczyć musztry, a więc marszu. „Lewa słoma siano, jak idziesz?” To zaczęło ciągnąć mnie, wciągać do nich. Mnie człowiek z I wojny Zawistowski z Ostrołęki pamiętam go, czy żyje jeszcze, nie wiem. On potrafił powiedzieć: „Komendancie, jak komendant wydaje komendę, to mnie ciarki lecą po całym ciele.” Mówię: „To nie dobrze?” „Dobrze! Od początku do końca wszyscy się podrywają natychmiast.” Mówię: „Bo kocham wojsko, to prawda.” W obozie, po wyzwoleniu przez Amerykanów zastępcą dowódcy... Ciekawa rzecz. Wyżywienie Niemcy dawali skoszarowanym, ale byle co, a widzieliśmy co Anglicy jedzą. Znalazło się kilka osób, które narysowały na papierze jak pół stołu, wiecie co? Czaszkę trupią i napisane pod spodem Englisch […]. Koło koszar to droga krzyżówki [była], bez przerwy wszystkie wojska jeździły, bo to już pokój i oglądali. Anglicy wystawili naokoło karabiny maszynowe, bo się bali, że będzie rewolta u nas. Przyszła delegacja, pułkownik Drzystek był komendantem obozu, dowódca DOKP „Lwów” przedwojennym i ze „stenami” pilnują swoich. „Nie wpuszczamy! tu jest wojsko”. Zabrali i weszli. Wizytacja, potem biskup Dublina przyjechał i błogosławił wszystkich za to, bo Polacy!

  • Co najbardziej z czasów Powstania utkwiło w pana pamięci?

Po kolei dbanie o polskość. Tak jak powiedziałem telefon Tädik, wszędzie, gdzie informacja polska miała niemieckie znaczenie. Myśmy potrafili zabrać zniszczyć. „Chcesz się spalić?” Żaden nie zawiadomił policji granatowej, na Wiktorskiej był komisariat. Mieliśmy swojego człowieka. Czy były meldunki? Nie, mówili tylko ,że: „Wy chodzicie..” Mówię: „I co dalej?” „...Niemieckie napisy niszczycie.” To było zadanie - obrona języka polskiego w „Szarych Szeregach”. Przy tym ubezpieczenie, wycofanie, droga, wszystko trzeba było ustawić sobie. Na Powiślu na księdza Siemca na ulicy była nasza dziura. Nie mogę powiedzieć, że to było lepsze, bo tu mnie było widać, a tam mnie nie było widać. Spełniłem wszystko. W związku z tym pozwólcie tylko jedno pokaże. Proszę przeczytać co jest odręcznie napisane.[Czyta Tomasz Żylski] „Bardzo drogiemu druhowi Witurowi Czuwaj!” – Orsza, Warszawa 25 marca 1994”On cały czas budował „Szare Szeregi”. Przypadkowo mówi: „Daj, bo tobie jeszcze nic nie napisałem.” To jest akcja pod Arsenałem, mam egzemplarz. On podpisał mój szef, bo mnie z tych wszystkich zabaw, funkcji, pracy... Nie było nic, czego bym się wstydził, a on nie wiedział. To jest dla mnie moja ocena, bo on wiedział wszystko.

  • Jak jest pana ocena?

Pełniłem służbę. Jeżeli byli zadowoleni ocaleni, chociaż jeden, dziękuję Bogu. Tylko pełniłem służbę. To nie moja przyjemność. Wychodząc z domu matka mi powiedziała: „Jak musisz to idź”. Wykonałem to co... To jest jedna z ocen. Trudno powiedzieć, nie mówię kto ze mną był, temu życie ocaliłem, temu to zrobiłem. Nie, bo musiałbym być bardzo materialistyczny, żeby przyczepiać pojęcia. Wykonywałem służbę.
Warszawa, 21 czerwca 2005 roku
Rozmowę prowadził Tomasz Żylski
Witold Wardyński Pseudonim: „Artur Witur” Stopień: kapral podchorąży Formacja: Pułk "Baszta" Dzielnica: Mokotów Zobacz biogram

Zobacz także

Nasz newsletter