Stanisław Wenerski „Kobek”
- Czy pamięta pan cokolwiek z wojny polsko-bolszewickiej jeszcze w 1920 roku?
Miałem osiem lat. Przeprowadziliśmy się z folwarku, bo ojciec pracował u [jednego] dziedzi-ca. Był takim ekonomem i kupił 15 mórg ziemi. Akurat żeśmy się w maju przeprowadzili na swoje i to był surowy dom jeszcze, pamiętam, że źle było. A z tego pamiętam 1920 rok, że było źle! Bo dużo było jeńców, widziałem [ich] na terenie. I u nas pamiętam, zupę to matka gotowała z czarnej peruszki. Było ciężko... po kawałku chleba wydawała, bo nas było sporo – z ośmioro pewnie. W ogóle nas było dziesięcioro, tylko że nie wszyscy byli w domu już. Tak, że ja pamiętam tę bidę. W 1921 roku szedłem do szkoły, to jak kawałek chleba miałem, to dobrze było. A jak nie to na głodniaka. No ale przeżyło się jakoś, bo tak: marchewka była pod bokiem – biała! Czer-wona to była luksus. A białe to konie jadły. To się tam [jadło] głąby z kapusty, brukiew i co było w lesie, bo myśmy między lasami mieszkali. Tak, że u mnie było to dobre, że do 18 lat to się prawie, że w lesie chowałem. Jagody, grzyby, co tylko były… i powietrze. Majtki po-darte, bo też [jak] się zobaczyło gniazdo na drzewie, to trzeba było zobaczyć, co tam jest. Ale 1920 rok pamiętam – jak brat poszedł na wojnę i jak pisał listy spod Berezyny- tam daleko był dosyć. Przy lekarzu był takim sanitariuszem. To wszystko pamiętam, jak listy przychodzi-ły, adresowane na gospodarza, z doręczeniem do rąk własnych, do matki czy do ojca. Tak, że pamiętam 1920 rok.
- Mówił pan o jeńcach radzieckich. Ostatnio Rosjanie często wypominają nam mordy na jeńcach radzieckich w trakcie wojny polsko-bolszewickiej. Mógłby pan zaprze-czyć albo potwierdzić?
Mało miałem styczności tak z nimi. I tego tyle, że widziałem przeważnie w tym folwarku [ci] jeńcy byli. To było u nas w gospodarstwie nie byli, ale [w oddzielnym miejscu] tak, że blisko z nimi nie miałem styczności. Wiedziałem, że byli, ale czy oni tam narzekali czy nie, to nie wiem. Bo później, [...] to tu był obóz u mnie za domem! Widziałem jak umierali, jak ich wo-zili koło mojego domu na cmentarz. Jak jechałem z kapustą, to [pamiętam] jak mi brali tą surową kapustę, rozbierali z woza. Ja im sam rzucałem i to już więcej pamiętam. Ale wtedy to wiem, że byli i [tyle]. Ale żeby coś [więcej]... Dziecko, osiem lat, to co [mogę pamiętać]?
- Gdzie się pan uczył w Polsce międzywojennej?
Do szkoły chodziłem. Taka wieś Trzcianki były – to było ze trzy albo cztery kilometry od domu. Pamiętam zimy były [ostre] jak nie wiem. Jak się szło do szkoły – rękawic nie było – więc się ręce gdzieś tam chowało do tyłka. [...] No bida była. [Raz] było tak, to pamiętam, że jak szedłem do szkoły (ojciec mi umarł, miałem 12 lat już) to w ojca butach. Bo nie było tak [dobrze]... jedno po drugim chodziło. Jak była para butów– to dwoje albo troje chodziło w tych butach, także było nie za bardzo.
- Był pan wychowywany przez matkę?
[Przez] matkę i brat był już dużo starszy ode mnie, gospodarstwo rolne prowadził. Ja już póź-niej pomagałem też. I matka prowadziła. Tak, że w Trzciankach chodziłem, później chodzi-łem w Zarzeczu do szkoły, później w Górze Puławskiej, a później w Puławach trochę chodzi-łem. A resztę dokończyłem w Warszawie. Wieczorówki, bo osiemnaście lat mając musiałem zarabiać na życie. Ściągnął mnie tu brat, bo pracował u braci Borkowskich jako sprzedawca, tak, że poszedłem od razu między ludzi w cug i się wyrobiłem. Ja byłem bardzo surowy chłopak – nie wiedzia-łem co to jest żelazko albo co jakieś elektryczne sprawy, bo przecież u nas nie było prądu. A ja od razu poszedłem sprzedawać to. Prezes powiedział: „Klienci pana nauczą”. I tak było. Pamiętam, tyle mi tylko powiedział: „Musi pan być ładnie ubrany, ogolony, bo jak pójdzie pan [gdzieś], to nie powie pan, że przyszedł pan Wenerski, tylko bracia Borkowscy.” Tak, że później to już dobrze [było], bo między ludzi poszedłem, wszystkiego się nauczyłem. A by-łem pojętny, byłem nie przemądrzały, tylko wszystko chwytałem uszami, wszystko przyjmo-wałem, to co dobre, oczywiście. A w domu to myśmy mieli bidę. Ja miałem 16 lat, jak brat poszedł do wojska, a ja prowadzi-łem gospodarstwo 15 mórg ziemi! Nie było maszyny, tylko trzeba było kosą! Kosą! I zwozić to zboże. A zimą całą cepami młócić! To ja z siostrą musieliśmy to zboże, w stodole. Całe dnie, aż do wiosny. Także było ciężko, ale na swoim.
- Po końcu lat trzydziestych, zaczęły się zbierać chmury nad Europą. Pro-szę powiedzieć czy dało się u pana odczuć tę atmosferę?
Od lat trzydziestych to już było trochę dalej. Bo w 1930 [roku] przyjechałem do Warszawy, a to było już trochę dalej. No, tak jakoś pamiętam, jak się te chmury zbierały, jak to się wszyst-ko... jak łapałem wolne i nad wodę szedłem, to na czerniaku. I pamiętam... samoloty z tymi workami latały. Mówię: „Co to jest?”. Tak się już szykowali. To był sierpień już przed 1939 rokiem.
Wtedy pracowałem u braci Borkowskich. Osiemnaście lat miałem jak mnie brat ściągnął. Brat wrócił z wojska, zajął się gospodarstwem, [a] ja byłem wolny. Wyrwałem się z domu, bo tam nie było co robić. Nie wiem, co bym robił, jakbym tam został. A dzięki temu, że mnie brat ściągnął tu do firmy, wyrosłem na człowieka, szkołę dokończyłem trochę jako taką, między ludźmi i później już ciągnąłem, byłem przedstawicielem firmy, a to już coś było.
- Czy przeszedł pan przeszkolenie wojskowe przed wybuchem wojny?
Specjalnego przeszkolenia nie przechodziłem, dlatego że w 1934 roku poszedłem do 21 Pułku Dzieci Warszawy do Cytadeli. Siedemnaście miesięcy [tam] przebyłem. Ćwiczenia, manew-ry, kompanie honorowe oczywiście – nachodziłem się z orkiestrą i ze sztandarem, i na dwo-rzec, i z dworca. Później roczek w domu, w cywilu i poszedłem na ćwiczenia do 36 Pułku Legii Akademickiej na Pragę. Tak, że tam znowuż miesiąc czasu przeszedłem. Innego specjalnie ćwiczenia nie przeszedłem, bo ja dosyć [wcześniej] przeszedłem. Dostałem (a mało który dostał) [stopień] plutonowego, jak poszedłem na ćwiczenia. Zdziwiłem się, dlaczego ja? Byli lepsi, zdawało mi się, ode mnie. Okazuje się, że papiery czyste, dobre sprawowanie się i umiejętność trochę [dowodzenia] – bo to już się dowodziło troszkę wojskiem – drużyna, ćwiczenia. Tak, że już to wszystko brali pod uwagę.
- Czy został pan zmobilizowany do wojska w sierpniu 1939 roku?
Ja [o] tyle szczęśliwy byłem – taki los szczęścia – że nie poszedłem w sierpniu. Bo w sierpniu to poszli na pierwszy ogień, na pierwszą linię, a ja byłem tak zwany „drugi rzut mobilizacyj-ny”. To była karta biała z czerwonym pasem, tak na skos. I to już zaczęła się wojna, od razu bombardowanie pierwszego dnia. Ja tylko siedziałem i czekałem, kiedy pójdę. Wywiesili kar-tę przed gminą, w niedzielę, żona poszła do kościoła i zobaczyła z bratem, [że jest moje na-zwisko]. Zaraz się ubrałem i do Modlina zasuwałem. Parę razy żeśmy się ukrywali nim doje-chałem, bo naloty, naloty. Ale tak się ucieszyłem wtedy, jak już jechałem do Modlina, bo akurat wypowiedzieli wojnę Anglia i Francja. „Ooo! To zaraz Niemcom tu damy po skórze!”. Tośmy dali. Niedobra była ta informacja u nas, że wpajali nam, że u Niemców czołgi są z tektury. To nam pokazali z tektury... Dopiero żeśmy się później przekonali jak to było. No niestety zawiedliśmy się, tak jak później się okazało, aleśmy się strasznie radowali, że pomo-gą, już będzie coś. I tak posiedziałem parę dni w koszarach i od razu później do pierwszej linii... Bo to już wszystko było na froncie! To pamiętam po koszarach tylko te czapki leżały, te ubrania. Tak, że ja byłem już taki ostatni rzut. Dla mnie już munduru zło, byłem w drelichach. I tak tam skompletowało się ten pluton i od razu do pierwszej linii.
- Jak wyglądała obrona Modlina?
Ja tak sobie nieraz teraz myślę, jak ja przeżywałem, to co ja miałem za broń. Ja w plutonie to miałem jeden albo dwa karabiny na sznurku, bo już nie było nawet paska do tego. Jeden kara-bin maszynowy, który się zacinał tylko. I w pierwszej linii! Ja do dziś mówię, że co było za jakieś szczęśliwe [zrządzenie], że ci Niemcy... tylko dostawałem zawsze meldunek „Spo-dziewany atak czołgów”. To już wszystko na [okopach położyliśmy], tornistry i wszystko i żeśmy czekali. Ale 50 metrów przed nami był front, byli Niemcy za takim wałkiem! Tak, że oni by nas czapkami przykryli tam, jakby przyszli. Powyciągaliby nas z tych okopów. Ja nie wiem, że myśmy... oni nas po prostu wzięli już później głodem, bo przecież nie [siłą]... Tak jak mówię, nie wiem, czym myśmy żyli. Ale żeby jakieś... Trochę miałem takie ataki, że jak gdzieś przerwali front, to mój pluton poleciał. Takie ruchy trochę były. Ale częściej, przeważnie to się siedziało w okopach i czekało się zmiłowania jakiegoś. Jak się Warszawa poddała, to oni dopiero zrzucili na nas wszystko i po prostu już musieliśmy się poddać. W forcie numer jeden, to już tak rąbali... Pod drzwi narwała się artyleria, że nie można było drzwi otworzyć w tym forcie. I to tak się jakoś przeżyło. Przeżyłem taką scenę, jak nas wygarnęli z fortu i na pole, i kazali poklękać. Ja mówię do ko-legi, do plutonowego Biłyka ze Lwowa, taki wiarus chłopak był, taki przytomny... ja już się załamywałem, to mnie podtrzymywał na duchu. Poklękaliśmy, tylko ja pamiętam przeżegna-łem się [i] mówię: „Już koniec.” Karabiny maszynowe rozstawili i już by nas rozstrzelali, tylko tam wyszli oficerowie, jakaś grupka oficerów... i jeszcze do tego jakieś bańki były z benzyną, z jakimś płynem w rowach [i] ten kolega [mówi]: „No patrz. Teraz to obleją nas tym...”, tak jeszcze do strachu. No i poszliśmy do obozu, a w obozie to już nie było tak źle, bo nasz generał [niezrozumiałe] od razu uzgodnił z Niemcami, jak żeśmy się mieli poddać, że poddamy się, ale (prawdopodobnie – ja nie słyszałem tej mowy) żeby wszystkich zwolnili do domu. I dotrzymali słowa. Wszystkich zwolnili do domu 22 października, to myśmy pojechali już do domu. Z tym, że oficerów powyciągali później z domów. Ale na razie wszystkich zwolnili. To ja miałem takie przejścia. W obozie, jak w obozie – nie było jedzenia, nie było nic. Ale ja to sobie dawałem radę, bo kolega mój po niemiecku „szprechał”, tośmy z Niemcem zaraz a po węgiel, a gdzieś, a na miasto. To ja miałem i papierosy i coś do jedzenia. Także ja sobie radziłem. A kolega taki leżał i umierał z głodu, patefon sobie zdobył gdzieś, pamiętam jak dziś, grał mu nad gło-wą, a on stał, nie mógł się już ruszać z głodu. To ja jak coś przynosiłem, to mu dawałem. Tak, że nie było źle w obozie, ja nie powiem. No, ale taka była sytuacja. Tak się dobrze [złożyło], że ten generał, że tak uzgodnił z Niemcami.
- Czym się pan zajął po powrocie do domu?
Od razu nie poszedłem do pracy, tak jak mówię, pracowałem u braci Borkowskich, ale od razu zająłem się gospodarstwem. Bo ja się tu wżeniłem w gospodarstwo. Teść mój miał sporo ziemi, po Branickim to miał bodajże najwięcej – przeszło dziesięć hektarów, to było sporo. A teść mój to był handlowiec. Sklep prowadził, a w polu „ani, ani”. Ja byłem wychowany w gospodarstwie, to się zająłem gospodarstwem. Taki chłopowina jeszcze na kolejce pracował, dzień tam, dzień u nas. I prowadziłem to gospodarstwo cały czas, aż do momentu jak nas później wysiedlili. Wyrzucili nas do Wolicji.
To było we wrześniu 1944 [roku]. To nas po tych wszystkich tarapatach, po [tym] wszyst-kim... co tam zamykali nas w kościele, to ja uciekałem... a ja to byłem ryzykant! Bo przecież mnie groziła kula w łeb. Parę metrów [dalej] stał Niemiec, tylko tyłem odwrócony. Drugi stał tyłem z rewolwerem, co zwalniał, w rozkroku tak i poszli wszyscy naokoło. Bo wszystkich z Wilanowa zamknęli w kościele, żeby później poszli na kopanie okopów. Myśmy nie wiedzieli co mogli... do obozu wziąć. Nie poszedłem na te okopy, tylko [zostałem] jako- nie wiem co – sprzątający kościół czy chory, czy co, młody chłop [byłem]. A później co, mówię? No co, Niemcy się dopatrzą? „Co on tu został?” I mi tu dadzą! I pamiętam – zaczął zwalniać ten Niemiec. Pierwszą dwójkę zwolnił, to mój brat 16 lat starszy ode mnie (Niemcy lubili praw-dę), więc stanął przed tym Niemcem: „Ja mogę wszystko robić, chodzić nie mogę”. I zwolnił go do domu. Z drugim sąsiadem idą koło tego parkanu. A jakiś młody chłopak stoi koło mnie, w kościele, na cmentarzu kościelnym, a matka jego z [drugiej] strony i mówi do tego chłopa-ka: „Skacz!”. Nim ten chłopak pomyślał, to ja przeskoczyłem mur, nie bacząc, że stoi Nie-miec, tylko że tyłem akurat stał, a drugi też tyłem. I dołączyłem do tej dwójki. Przyszedłem do domu, to mokry z potu się trzęsłem – „Co ja zrobiłem?”. Bo ludzie [mówili]: „Ooo! We-nerski idzie! Jego zwolnili, młodego!” i krzyczą! I ja sobie zdałem sprawę co ja zrobiłem. A na wieczór dostałem przepustkę jako rolnik, że... I po co ja to zrobiłem? Po co uciekałem? Taki ryzykant byłem. Mało tego – z Powstania, [...] jak było bardzo źle, to ja się wyczołgałem, jakąś dziurę znala-złem i ze dwieście metrów albo lepiej na brzuchu szedłem na swoje pole! Jak się dostałem na swoje pole, wlazłem w kopkę pszenicy, przesiedziałem całą noc do rana, cały dzień i dopiero na drugą noc przyszedłem do Wilanowa.
- Wróćmy na razie do okupacji. Czy zetknął się pan z ruchem konspira-cyjnym?
W 1943 roku złożyłem przysięgę i należałem [do konspiracji] i szkoliłem żołnierzy. Miałem drużynę i narażałem się nieraz, bo folksdojcze mieszkali na Zawadach i szli do kościoła a ja z ludźmi po polu...
No różne takie... butelki zapalające, koło pałacu jakieś piwnice- wrzucaliśmy, próbowaliśmy. A w polu to co: „Padnij! Powstań!” i coś, takie krycie się... Przecież otwarcie nie można było, to wszystko było konspiracja. To pamiętałem, szkoliłem tych żołnierzy tak jak mogłem. Mało tego, dalej tam piekarnia była, gdzie Niemcy na co dzień byli, bo oni dobrze z tym pie-karzem żyli- przywozili mąkę. Nie wiem, jakie konszachty mieli z nim, ale on też należał do tego. I myśmy do piwnicy wchodzili i czerepy robiliśmy do granatów. A Niemcy przyjeżdżali i latali, tupali po [podłodze], bo to klapa tylko była i czułem jak latają, jak szwargoczą... a myśmy siedzieli w tej piwnicy. Tak się człowiek narażał. Ale jakoś się przeżyło. Przecież jak tu konfidenta zabili nasi chłopcy. Poszedł do sklepu, przypilnowali go o [zabili], to żeby dać wiadomość, to przez pole, po ciemku gdzieś musiałem dobiec, żeby dać wiado-mość. Mało tego – rano musiałem gdzieś do Skolimowa [jechać], bo się bałem, że ona, jego żona, domagała się, żeby Niemcy rozstrzelali dwudziestu czy pięćdziesięciu [żołnierzy]. [...] Siedziałem [więc] cały dzień gdzieś w Skolimowie, znowuż u znajomych. Człowiek w oku-pacji, to mówię, żył jak mysz pod miotłą.
- Z czego się pan utrzymywał?
W gospodarstwie [pracowałem]. Ja miałem dobrze, bo myśmy w gospodarstwie chowali świ-nie. Zresztą mój teść był rzeźnikiem, to jak zabiło się świniaka – trochę w sklepie się sprzeda-ło, trochę myśmy mieli... I jak to ludzie, jeździliśmy na handel... ja miałem [dużo] wszystkie-go. Tak, że w okupacji miałem dobrze. Tylko te przeżycia – człowiek przeżywał to, że nie wiadomo, [jak] kładzie się spać, czy wstanie, czy nie przyjdą [i] go nie wygarną. Było tak, że przyszedł do sklepu – jakiś diabli wiedzą [kto] – cywil jakiś i mówi [patrząc] na mnie i na teścia: „Proszę się ubrać i pójdziemy na Szucha.” Jakaś cholera, okazuje się, że chciał naciągnąć nas. Teść zdrętwiał i przyszedł tu, do tego pokoju i ubiera się. A ja byłem młodszy i taki przytomny. Mówię: „Co? Ojciec się ubiera i ojciec pójdzie? Za nic! Tym oknem wyskoczę i pójdę zaraz.” A on, jak ja wyszedłem to strefił. On myślał, że jeżeli... teść już herbatą go częstował to już nie, nie i wyszedł. Trzeba było za mordę wziąć takiego, ale człowiek był przestraszony.
Nie wiem! Chciał wyciągnąć po prostu chyba parę złotych, że [mu] damy parę złotych i „niech pan odejdzie od sprawy”. Chyba tak. No bo co? Ale się nastraszył, bo ja postąpiłem, tak jak umiałem. Zabrał się i czym prędzej wyszedł, i poszedł. Mało tego. Wychodziłem do piekarni po bułki rano, a wieczorem chodziłem płacić, parę do-mów [dalej] (jest ta piekarnia teraz, ciastka tam pieką), a te nasze chłopy – to takie bandy by-ły, nie wiem jak ich nazwać było – wiedzieli gdzie [i kiedy] ktoś [idzie] i przyszli tu do skle-pu. A tak pilnowali, że jak ja wyszedłem to oni przyszli. Obrabowali co się dało, pamiętam – wódka taka cośmy mieli, jak się dawało zboże, to dawali wódkę Niemcy. To dwa litry wódki, ileś kiełbasy wzięli i zabrali się później i poszli. Takie nasze bandy.
- Gdzie się pan znajdował w przededniu wybuchu Powstania?
Ja w ostatniej chwili dołączyłem do Powstania, bo tak jak mówię, myśmy mieli gospodarstwo – był koń... konie były dwa chyba, wóz. A tu u nas na ogrodzie był obóz. Najpierw byli Ży-dzi, były kopce z ziemniakami. Oni tu obrabiali [je], później [ich] tu rozstrzelali. Ja tak to wszystko przeżyłem! Jak samochód jechał, to już widziałem, że kogoś wiozą. Wyskoczyłem tylko za budyneczek i patrzyłem jak wysiada, albo w bieliźnie jakiś albo co i jak mu [Nie-miec] z tyłu w głowę strzelał. To ja wszystko to widziałem. I w przeddzień Powstania to już wszystko się gotowało, już wiadomo było przecież. Już mieliśmy rozkaz, taki cichy, że [jak] będą wkraczać Rosjanie, to my z bronią u nogi – nie będziemy interweniować. A do mnie przyszedł sołtys i nakazał podwodę, bo ich wywozili kałmuków jakichś takich, cholera wie co to za naród był, takie tu byli, po tych Żydach w obozie. No i parę wozów z Wilanowa i ich zabraliśmy, i do Radzymina aż pojechaliśmy. Upał [był] jak diabli, pamiętam, tego dnia, i na noc pojechaliśmy. To myśmy na noc zajechali do Radzymina, pod sam front! Pamiętam jak tam te żyrandole wieszali, widno jak nie wiem, front tuż, tuż był! Ale musieliśmy przespać tę noc, [bo] nie będziemy w nocy uciekać! Zrobiło się rano tylko, to ja konia do wozu i zdąży-łem przyjechać, to kilka razy stawałem. Nie można było przejechać drogi, tak się Niemcy wycofywali – zawinięte rękawy tylko, koszule i to wszystko maszerowało. Droga była zajęta, trzeba było przeczekać. I jak przyjechałem, to już dwa razy po mnie był goniec, żebym się stawił. Szczęśliwie znów popadłem, że nie poszedłem gdzieś dalej na miasto, bo już bym nie mógł się wycofać, i wtedy albo – albo. A to myśmy na Czerniaków poszli do kościoła. To mówię – pole miałem pod bokiem. Jak już było bardzo krucho, to wziąłem się wycofałem i już. Zdążyłem przyjechać z podwody, nawet jeszcze nie zdążyłem dobrze się umyć, zjeść, tylko już drugi raz goniec po mnie był. No więc pomyślą sobie, że co? Czym prędzej dziecko pół-roczne w wózku pocałowałem i poleciałem na Powstanie.
- Czyli perspektywa rychłego nadejścia frontu wydawała się panu jak najbardziej realna?
Niedziela – Powstanie wybuchło chyba we wtorek – a w niedzielę... był wał taki, bo woda wylewała (dopiero teraz rozebrali), aż się ciągnął do Siekierek, do Wisły. To żeśmy poszli na spacer na ten wał, prawie że widać było czołgi. Dym – widać było jak w Warszawie te czołgi szły. Już pod samą Warszawą przecież. I to nie jeden [...]. Mówię: „A to już będzie [wolność]. Polecimy na Powstanie i to już wszystko razem się ruszy!”. Później, poniedziałek cicho, wtorek cicho – wszystko się wycofało, cichutko się zrobiło. A już żeśmy ich widzieli – bo tu z wału tylko przez Wisłę.
- Gdzie zastała pana godzina „W”?
Mówię, że przyjechałem z tej podwody i tylko się cokolwiek obmyłem, coś zjadłem czy nie, już nie pamiętam i poszedłem na zbiórkę na Wilanów do jakiegoś domku w okolice świętego Jana, bliżej Sadyby. Tam wziąłem swoich chłopaków – drużynę swoją i szliśmy. Na pętli na Sadybie (tam była pętla tramwajowa) stali Niemcy! A ja drużynę dwójkami koło tych Niem-ców [przeszliśmy] i do kościoła czerniakowskiego.
Jakoś nie.
- Byli wówczas państwo uzbrojeni?
Różnie to było. Albo kto miał, albo nie miał – to gołe ręce.
Ja nic nie miałem. Później coś zdobyłem, ale później znów nie miałem nic. Dlatego może się dobrze zrobiło, może nie, bo ja pobyłem tam trochę... Miałem jakiś karabin, ale później to tak jak mówię, czy Niemcowi się zabrało, już nie pamiętam. A później już nie to, żebym rzucił albo coś, nie wiem czy oddałem komuś czy coś, że ja się wycofałem już bez broni do domu. Ale pamiętam jak zdobywaliśmy reflektor, stał nad wodą w Czerniakowie, tośmy go wieczo-rem zdobywali, to miałem broń i to była pierwsza moja akcja. Bo jak dotarliśmy do tego Niemca, nie wiadomo było co tam jest. Jeden szwab tylko siedział, pełno czekolady, jakiegoś jedzenia, i reflektor, i ten jeden Niemiec tylko był. Pamiętam, mu wzięli, a w forcie byli Niemcy (bo później to Szczubełek tu mieszkał, nasz dowódca). Ja nie wiem, nie pamiętam, gdzie się ci Niemcy [podziali], czyśmy ich wzięli do niewoli czy co? No i tego Niemca jak żeśmy wzięli od tego reflektora i mówią: „Wezmą go, żeby się porozumiewał z tymi Niem-cami, którzy są w forcie”. Mówię: „Tak, tak. Puśćcie go to [ucieknie]”. Jak go puścili tak nie wrócił i już. To mówię: „Żeśmy zdobywali po to, żebyście go puścili, żeby nie wrócił wię-cej”.
- Jak dobrze rozumiem w pierwszych dniach Powstania pański oddział walczył tutaj na Sadybie?
Na Sadybie. Najpierw w okolicy kościoła, a później tu na [ulicy] Okrężnej.
- Jak wyglądały walki na tym terenie?
Nie wiadomo gdzie i co, skąd, gdzie, co... chaos. Nie wiadomo gdzie strzelali. Później strasz-nie [dużo] naszło Niemców, zaatakowali od Sobieskiego [...]. Bo myśmy byli nastawiani tu-taj, od Wilanowa przeważnie. Jak to w willi. Siedziało się tam, czy się na jakąś akcję wyskoczyło i z powrotem. No to pa-miętam, ci dopiero nam dali w kość, [ci] co od Sobieskiego szli. Zarazy. Do szamba wrzucali naszych.
Niemcy naszych! Tragicznie! Już nie chce mi się nawet wspominać. Do szamba, jak gdzieś duże szambo było otwarte, tak [wrzucali] do tego.
- Jak ludność cywilna tutaj na Sadybie przyjmowała państwa walkę?
Pamiętam na Czerniakowie to wymarło. Jak przeszedłem kilka domów, chciałem się wody napić, nikogo w domach nie było. Pusto. A później na Sadybie, to byli ludzie. Bardzo współ-działali z nami i wszystko, co potrzeba było i podali, i przynieśli, i jakieś mniejsze rany opa-trzyli. Tak, że była bardzo przychylna ludność.
- Nie narzekaliście państwo na i żywności?
Znowuż było trochę lepiej, jak u mnie na froncie. Bo tak jak mówię, tam nie wiem co jadłem. A tutaj to jakoś było. Nie wiem skąd się to brało, ale co raz jakoś tam dali jakąś kaszę, jakieś coś gorącego, te dziewczyny tam się uwijały. Jakieś kuchnie tam były, po tych domach, albo w piwnicy albo gdzieś. To myśmy [chodzili] – nie były rozwalone tak wszystkie domy. Tam dalej, jak Wilanowska, było strzepane gorzej, a tutaj to tak jakoś [mniej], były uszkodzone, ale [stały]. Później, w ostatnie dni, to tu artyleria stanęła pod naszym domem (taki kasztan tu mam), i dopiero tam zaczęła ta artyleria ostrzeliwać. To ja już zdążyłem się wycofać i nie wiem czy tam co trafili czy nie. Tylko obserwowałem, bo nasz dowódca ukrył się w tym for-cie, Szczubełek, i miał swoje otoczenie. Nawet tak się jakoś złożyło... bo ja miałem należeć do grona ochrony tego dowódcy. A jakoś tak się złożyło, że zostałem, że nie poszedłem do tego fortu. To jest fort [...] pod ziemią, gruby mur. I ja tak stąd, z Wilanowa obserwowałem – pięćsettonowe bomby, to [samoloty] tak niziutko [latały], zupełnie się opuściły i rzucał te bomby. Aż drżało wszystko. I wtedy zginął [...] ten dowódca. I znajomi koledzy, którzy byli z nim, to poginęli.
- Właśnie dzisiaj na tym forcie odbywa się festyn historyczny, stoją czołgi. Czy też czołgi atakowały, szturmowały ten fort, kiedy pan się znajdował się tutaj na Sadybie?
Jakoś czołgów mało pamiętam. Tą główną ulicą – Powsińską – to tam co raz jechały i rąbały jak nie wiem co. Ale tak jakoś nie... zauważyłem [lecące] na ten fort tylko bomby.
- Co się dalej z panem działo, jak się potoczyły pana losy, kiedy Sadyba już upadła?
No mówię, że szczęśliwie, że ja przetrwałem, że przed samym upadkiem [Powstania] na brzuchu się wyczołgałem na swoje pole i przyszedłem do domu. Bo wszyscy to... czy znajomi [poszli] do obozu! I później powracali niektórzy. Miałem brata, który z małym dzieckiem z wózkiem [szedł]! Tak w historii jest, że najmłodszy powstaniec... Ten dzieciak, zginął w tym wózku. A oni oboje przeżyli. On już teraz nie żyje – ona żyje tylko.
- Czy dalszą część Powstania spędził pan tutaj w domu?
Już do końca, tak. Jak się skończyło Powstanie [to] ja już byłem tu i później zaczęli nas wy-rzucać stąd. Najpierw palili Wilanów, połowę Wilanowa spalili, a tu jakoś do nas nie doszło, bo ten mój drewniak jak stał tak stoi. I przed tym, co tak zabierali konie, wozy, bo tam w pa-łacu stali Niemcy. Myśmy mieli dwa konie, zabrali nam konia, wóz. Ale jakoś drugi został i ten jeden wóz został tośmy mieli szczęście, bo położyłem, co można było na wóz i [pojechali-śmy] do znajomych na Wolicy. Tam mieliśmy dobrze, bo się do Wilanowa co raz zajrzało...
- Dochodziły tutaj do Pana informacje o wydarzeniach w samym centrum Warszawy?
Tak, w Wolicy stali. Jakieś biuletyny mieliśmy, wszystko wiedzieliśmy, co się dzieje! Wszystko wiedzieliśmy.
Tak! Już nie pamiętam, ale jakieś wiadomości były, bo tam ze mną w tym samym domu mieszkał nauczyciel. Przeważnie on miał te wiadomości. Nie wiem skąd i jak, ale cały czas ja te gazetki to miałem, utykałem je... po cichu wieczorem czytałem na górze. Też człowiek ry-zykował, bo codziennie chodziłem po te gazetki. A przecież trzeba było, żeby Niemcy obser-wowali tylko ten dom, u takich Dobrzańskich. [...] Szczęśliwie, że co dzień szedłem po tę gazetkę [i nic]. Tak jakoś człowiek ryzykował. Człowiek chciał tych wiadomości – jaki [jest] front tu, tam... tu przerwali, tu pobili. Każdy po swojemu nadawał, jak im wygodniej było.
- Co się stało z pańskim oddziałem po upadku Sadyby?
Po upadku – jak to wszystko zabrali do obozu, ja siedziałem na wysiedleniu, to już mało mia-łem kontaktu. Każdy sobie jakoś żył... A tu wszystko do obozu poszło.
- Gdzie się pan znajdował w momencie kapitulacji Powstania Warszaw-skiego?
Na Wolicy, na wysiedleniu.
- Jak pan przyjął wiadomość, że Powstanie dobiegło końca?
No tragicznie, dlatego, że miałem brata i szwagra na Starym Mieście, którzy nawet nie wiem czy brali udział w boju czy nie, ale ostatniego dnia – 2 października – wygarnęli ich do obo-zu. I do takiego obozu trafili, że trzy miesiące [tam byli] i zamordowali ich i już – jednego i drugiego. Tak się trzymali razem. Na mnie to robiło wrażenie, że koniec. Trochę wiedziałem jak to było, jak się wydostawali kanałami...
- Którego dnia przyszli po pana Niemcy?
Po mnie Niemcy?
To ja byłem na Wolicy. Tam było pełno Niemców, artyleria stała, a myśmy między nimi mieszkali. I tam było dobrze, bo nie bombardowali nic, bo Niemcy byli. No mówię, że ja by-łem taki głupi ryzykant. Tam mnie wzięli właśnie z Wolicy w ostatni dzień, jak już upadek był, jak się wycofywali tu z frontu (bo tu był front pierwszy na Zawadach, a tu był pas przy-frontowy – Wilanów) i ja miałem jakąś szkapinę i wóz, u kogoś mieszkałem. Tylko ja [by-łem] taki cwaniak, że koło zdjąłem z woza i jak przyszedł [Niemiec] - [to mówię, że] wóz jest, ale koła nie ma. I przyszli żebym [zrobił] podwody – w ostatni dzień już. To był wtorek, pamiętam, do Piaseczna się ludzie wybierali, to już z drogi się powracali, bo te samoloty [by-ły]. I w ten wtorek, te podwody... na Imielin nas wzięli z Wolicy. Tego wozu nie miałem, to inny wóz mi dali, a swojego konia wziąłem, takiego szkapinę miałem. Pojechaliśmy do tego Imielina, naładowali mi pociski artyleryjskie do tych [dział], które stały w Wolicy. Mieliśmy to przywieźć. Naładowali mi na wóz, z osiem tych wozów. Pamiętam jak dziś – drogą z Pyr tylko migały samochody w tych białych kożuchach – tak uciekali Niemcy z frontu, jeden za drugim. I ja patrzę, [...] co się dzieje? Jedziemy, w połowie drogi do Wolicy strzelanina! I artyleria, i to waliły! Dojechaliśmy do Wolicy, ten szwab się trzęsie, bo on się też bał o swoją skórę. I mówi: „Nie odchodzić od wozów, jedziemy dalej”. Mieliśmy te pociski nie zdjąć tu, bo oni się wycofywa-li, tylko gdzieś tam zawieźć. Odszedł ten Niemiec, patrzyłem, że on się też musi ubrać i swoje graty zabrać, jak on odszedł, to ja wyłożyłem [rzeczy], ten wóz zostawiłem, bo nie mój był, konia zabrałem do stajni do siebie i sam się schowałem. Ten Niemiec przyleciał – goły wóz. Zaczął szukać, złapał drugiego jakiegoś chłopa, który wrócił później bez konia już. A ja wy-ciągnąłem konia, koło założyłem i już byłem dobry, [bo] przełożyłem sobie graty wszystkie do domu. Ale jak ryzykowałem psiakrew! Konia złapałem, uciekłem i już. Przecież wiedział gdzie, przyszedłby mi w łeb dał... Dzieciak był w wózku przecież! Tak się ryzykowało.
- W jaki sposób odbyło się wyzwolenie tych terenów?
Z czołgiem byliśmy na Wolicy. Już w ten wtorek, [jak] ta artyleria się wycofała, to my zaraz – żona pamiętam pierwsza, jako patrol do Wilanowa [pojechała zobaczyć], co się dzieje. To wszystko cicho, już nie ma wojska. Nasze wojsko zaczęło i już nasi żołnierze, szli dalej na Warszawę. Zaczęliśmy się ściągać tego pierwszego dnia już. Dalej tośmy mieszkali już w tym domu – bez drzwi, bez okien, ale się ściągało. Tam gdzieś na lodzie porobili sobie – pobrali drzwi, pobrali to. Piec taki był na górze, [to] zabrali Niemcy. Ale dom był. Sprowadziliśmy się, mieszkaliśmy i już było dobrze.
- Jak wyglądali żołnierze z Pierwszej Armii Wojska Polskiego?
Pamiętam jak dziś – maszerowali w kolumnie, jakaś babina stoi, kwiaty im daje. I pamiętam – z brzegu żołnierz spojrzał na tę babkę: „Pani się cieszy?! Bo ja to nie!” Właśnie takie polskie „ja się nie cieszę”. Zastanowiłem się, nie wiedziałem o co chodzi. On już wiedział jak to jest. [...] No i tak się zaczęło. Później zajął się człowiek swoim. Ja miałem krowinę, byłem już dobry, szkapinę... Miałem wszędzie znajomych, tu do folwarku zaraz trochę siana [zebrałem], trochę słomy... i tak się zaczęło ciągnąć. Później to już było u siebie.
- Czy ujawniał pan swoją przeszłość powstańczą?
Niektórzy ukrywali, a ja nie. Jakoś nasz teren tu był, bo to przecież... Byłem na wycieczce gdzieś, to mi pokazali kościół, gdzie [był] pełny kościół naszych akowców i wszystkich wy-mordowali. A u nas tu jakoś... ja nie wiem, miałem takich znajomych, że oni: „Ja się nie przyznaję.”
- Kto ich wymordował? Sowieci?
UPA.
- Jak pamięta pan pierwsze miesiące odbudowy Warszawy? Często się mówi, że wśród społeczności Warszawy panował wówczas niespotykany entuzjazm.
Tak. Tak – ja to przeżywałem, tylko z tym, że ja już zająłem się po prostu swoim gospodar-stwem, bo gmina i [inni] to chętnie na to patrzyli, że my pracujemy – nawet jak coś trzeba [było], żeby po prostu już dla Polski [zrobić]. My tu – nie trzeba było jechać do gruzu. Pamię-tam na pierwszego maja to nas gonili tylko, na święto. A tak to do żadnego odgruzowania nie jeździłem. Swojego się pilnowało. 22 lipca, to święto przecież. Partyjniacy stoją, wszędzie te chorągiewki, święto. A ja [biorę] kosiarkę i konie dwa, i konik, i jadę na pole. To się patrzą... ale jakoś mi nic [nie zrobili]. Po-jechałem, kosiłem sobie. Ale muszę powiedzieć, że ja i dyrektor szkoły, nie wiem czemu, byłem pilnowany. Ja sobie później zdawałem sprawę. Dali mi tu z gminy oficera ruskiego, podobno ochrona prezydenta – jak on się nazywał, to nie wiem, ale dałem mu taki pokoik i spał tam i wszystko co ja robię [kontrolował]. Krawat zakładałem to [mówił]: „Oo, zielony pan Stanisław. Pan Stanisław PSL!”. Ja nic nie powiedziałem. Należałem później do tego PSL, ale przecież nie musiałem mu mówić. Tak mnie na każdym kroku [kontrolował]... Mało! Woziłem zboże z pola, a policjant siedział w stodole. [Patrzył] co ja robię. Okazuje się, później się dowiedziałem, że ja i dyrektor tak byliśmy pilnowani, że po nas się spodziewali, że my może [gdzieś działamy], bo my tacy zdolni byliśmy, żeby coś utworzyć, żeby coś dzia-łać. Ale ja się zająłem gospodarstwem i nic nie [robiłem].
- Czyli żadne poważniejsze represje, poza reprymendą odnośnie jakich-kolwiek działań pana nie dosięgły?
Nie z tej strony miałem spokój, zająłem się gospodarstwem. Widzieli, że ja uczciwie pracuję i nic na żadne... Później to już w ZSL [działałem] i radnym [byłem], i w dzielnicy, i się udzie-lałem, ale na razie to ja się zająłem pracą i wybieliłem się, że tak powiem. Ale się nie ukrywa-łem, że do AK należałem, nie chwaliłem się, ale pamiętam znajomi mówili: „Ja się nie przy-znaję”. A ja nie musiałem mówić każdemu, ale nie wypierałem się, że należałem. Jakoś było szczęśliwie.
- Gdybym pana spytał o najlepsze wspomnienie z okresu Powstania War-szawskiego, co by nim było?
Jak zdobyliśmy jakiś samochód czy coś, zdobyliśmy [go] koło kościoła czerniakowskiego. Jaka radość była! Jaki sukces! Drugi znowuż kolega karabin maszynowy zdobył, w oknie wystawił i rąbał na Siekierki [i to było takie]: „Ale sukces!”. A tak to przygnębienie, bo nie było broni, no co ja miałem z gołymi rękami latać i co zrobić?
- A najgorsze wspomnienie z okresu Powstania?
Nie wiem. Takie najgorsze, przykre to jakoś nie wspominam sobie.[Z kolegą byłem] i tak mi coś głowę do tyłu [ciągnęło], coś mówię do niego i dalej mówię, że: „Chodź, bo nas tu może...”- tyle powiedziałem tylko i odsunąłem się o swoją szerokość, na szerokość ciała, a tu trrach - seria, celował mi drań w plecy, a ja się zdążyłem usunąć. Siedzimy – trzech nas siedzi w okopach czy czterech, artyleria rąbie jak nie wiem! Tylko błysk i błysk. Ja siedzę z tej strony pierwszy, a tam ostatni jakiś taki wiarus chłopak ze Stare-go Miasta, ostatni – czwarty siedzi. Błysk tutaj, a tamten czwarty [krzyknął] „O Jezus Maria!” Okazuje się, że odłamek minął mnie i on w plecy dostał. A tu się koło mnie rozerwał.
Warszawa, 18 czerwca 2005 roku
Rozmowę prowadził Jacek Staroszczyk