Teresa Kodelska-Łaszek „Teresa”, „Kinga”
Nazywam się Teresa Kodelska-Łaszek.
- Gdzie pani brała udział w Powstaniu?
W Powstaniu brałam udział na Wawelskiej 60. To się nazywało „Reduta Wawelska”.
- Jak pani zapamiętała wybuch II wojny światowej?
Byłam małą dziewczynką, słabo pamiętam.
Chodziłam do szkoły.
- Gdzie pani wtedy mieszkała?
Mieszkałam na Mianowskiego. W czasie wojny byłam z mamą w Lublinie u cioci. Wracałyśmy piechotą do Warszawy.
W 1939 roku.
Piechotą, jakimiś podwodami.
- Uciekły panie, bo tam miało być bezpiecznie?
Pojechałyśmy po prostu na wakacje albo uciekłyśmy, że miało być bezpieczniej. Potem żeśmy wracały.
- Dom, w którym pani się wychowała, stał w 1939 roku?
Dom stał, tylko mieszkali w nim obcy ludzie, ale jakoś tak się stało potem, że się wynieśli. Myśmy się wprowadziły. Ojca nie było, brata nie było, bo ojciec i brat uciekali do Wilna. Uciekali na wschód, a już z tamtej strony przyszli bolszewicy. Uciekali na północ, do Wilna. W Wilnie mieszkał brat mojego ojca.
Nie, część okupacji. Potem były powroty Polaków do Generalnej Guberni. Wrócili. Ojciec był w sztabie naczelnym Armii Krajowej, a brat wyjechał w Góry Świętokrzyskie, był radiotelegrafistą u „Szarego”.
- Czyli pani bardzo wcześnie zetknęła się z konspiracją?
Bardzo wcześnie.
- Czy pani pamięta jakąś szczególną atmosferę w domu, patriotyczne wychowanie? Czy pani pamięta rozmowy o Polsce?
Pamiętam rozmowy o Polsce. Rodzice urządzali tajne zebrania, zapraszali na zebrania wybitnych ludzi z kultury, naukowców. To były tajne wykłady dla wszystkich zebranych.
- Pani się również przysłuchiwała?
Przysłuchiwałam się, tylko byłam jeszcze mała. Mama piekła paluszki, udawało się, że to są imieniny. To były tajne zebrania. Poza tym dom był pełen tajnych gazetek.
Gazetki przynosili nam z tajnych drukarni. U nas były przechowywane, potem przychodziły łączniczki i roznosiły gazetki.
Chodziłam do szkoły. Szkoła była w tym domu, w którym mieszkałam, na Wawelskiej 60. Tam właśnie mieszkałam całe życie. Na parterze była szkoła pani Goldmanówny. W tej szkole był tajny związek harcerstwa. Myśmy chodziły przez Pole Mokotowskie, nosiłyśmy nosze, bandaże. Urządzałyśmy szpital w tej szkole.
- Jeszcze przed Powstaniem?
Przed Powstaniem.
- Jak się udawało przenosić nosze ulicą?
Nie ulicą, Polem [Mokotowskim] szło się. Rosła kapusta, pomidory. Żeśmy szły ostrożnie, w razie czego żeśmy padały na ziemię. Żeśmy przynosiły zwinięte nosze, bandaże, wszystkie potrzebne rzeczy do urządzenia szpitala. Szpital był w piwnicy, w naszym domu.
- Kiedy zetknęła się pani osobiście z konspiracją? Bo rozumiem, że w domu ciągle były zebrania?
Ciągle były.
- To nie było nic nadzwyczajnego, że pani się również zaangażowała.
Nie, nic nadzwyczajnego. To było naturalne, wszyscy byli w konspiracji zaangażowani. Tak samo ja byłam.
- Pamięta pani jakieś spotkania, szkolenia sprzed Powstania?
Tak, szkolenia w harcerstwie w drużynie, w szkole. Wieczorami mieliśmy szkolenia w harcerstwie. Nawet przysięgę harcerską mieliśmy pod Warszawą. Jakoś żeśmy dojechały z Warszawy, była przysięga harcerska.
- Miała pani jakieś zadania do wykonania?
Miałam zadanie do wykonania: malowanie na murach.
Malowałam na murach.
Kotwice, szubienice.
Jedna stała na czatach, druga malowała.
Późno wieczorem.
- To już było po godzinie policyjnej?
Przed samą godziną policyjną.
To było niebezpieczne, bo Niemcy łapali, zabierali do więzienia, chociaż to były dzieci.
- Szło się z wiaderkiem z farbą? Jak to się odbywało?
Nie było wtedy takich urządzeń jak teraz, trzeba było mieć wiaderko i farbę. Ukrywało się to w torbie.
- Potrzeba było dużo silnych nerwów. Czy pani zapamiętała to jako bardzo stresujące zadanie?
Nie, jakoś specjalnie mnie to nie stresowało. Nie zdawałam sobie widocznie sprawy z groźby.
- Czy przed samym Powstaniem pani wyczuwała, czy wiedziała od rodziców, że coś w Warszawie będzie się działo?
Wiedziałam, że będzie Powstanie, bo u nas ojciec przechowywał broń.
- Dostała pani zawiadomienie, że ma się pani stawić w jakimś punkcie w momencie wybuchu Powstania?
Tak, w hufcu, w moim oddziale harcerskim zawiadomili, że mam się stawić w szpitalu w piwnicy jako sanitariuszka.
- Już wcześniej był urządzony?
Już był urządzony wcześniej. Jak się zaczęło Powstanie, to już chodziłyśmy z noszami i znosiłyśmy rannych.
- Pani miała piętnaście lat?
Piętnaście lat.
- To jest mała dziewczynka. Ciężkie były nosze z rannym?
Jakoś się dźwigało nosze. Ciężko było, najgorzej było po schodach. [Jak] trzeba było znieść z dachu rannego, po krętych schodach, on nam spadał z tych schodów. Pamiętam, kiedyś niosłam rannego w brzuch. Wszystkie flaki mu wypadły z brzucha. Myśmy mu wpychały jelita z powrotem, niosły go po schodach. Na schodach nam wypadał na zakrętach, ale żeśmy go zniosły do piwnicy. Pani doktor Jadwiga Lange (to była moja ciocia) operowała go. Chyba przeżył.
- Jak wychodziliście na Powstanie z domu, rodzice i pani żegnaliście się, coś ważnego do siebie powiedzieliście?
Nie pamiętam, specjalnie żebyśmy coś mówili. Każdy miał swój przydział, poszedł, gdzie miał przydział. Moja matka była też w Powstaniu. Skończyła szkołę oficerską pani Piłsudskiej przed wojną. Była oficerem Armii Krajowej. Miała swój oddział na drugim piętrze.
W tym samym domu.
- Czyli mogła się pani z mamą kontaktować?
Mogłam się kontaktować, ale często się nie kontaktowałam, bo nie miałam czasu. Musiałam biegać po rannych. Później odebrali ode mnie przysięgę łączniczki, już biegałam z rozkazami.
- Czy pani też opatrywała tych rannych? Pani skończyła kurs?
Skończyłam kurs, opatrywałam rannych.
- Pamięta pani pierwszego rannego, którego musiała pani opatrzyć?
To właśnie ten z przebitym brzuchem.
- Z jakiego rejonu pani i pani oddział transportował rannych?
Ulica Reja, Mochnackiego, Beniowskiego, Wawelska, z dachu Reduty, z wszystkich pięter po kolei.
Mizernie wyglądał. Łóżka stały, koce, lekarze w białych fartuchach.
Miałam zieloną bluzę harcerską, opaskę Armii Krajowej na ramieniu.
- Pamięta pani reakcje ludności cywilnej?
Tak, ludność cywilna była bardzo życzliwa. Gotowali w piwnicy i karmili nas.
- Można było do domu pójść spać, przebrać się?
Nie bardzo, bo dom były bombardowany, było bardzo niebezpiecznie, był pod obstrzałem. Cały dom się zawalił później. Puszczali „goliaty” na dom, dom się zawalił. Tak że niebezpiecznie było iść do domu.
- Gdzie pani spała razem z koleżankami?
Gdzie popadło, na schodach.
- Jaka była sytuacja bytowa: żywność, możliwość mycia się?
Raczej nie było możliwości mycia, natomiast [sytuacja] bytowa – w nocy się wykradaliśmy na Pole Mokotowskie, przynosiliśmy stamtąd pomidory, różne jarzyny, które tam rosły, bo ludzie uprawiali tam warzywa. Poza tym w piwnicach ludzie mieli zapasy konfitur, suszonych sucharów, dawali nam to.
- Zetknęła się pani z Niemcami podczas Powstania, podczas walki bliżej niż na odległość strzału?
Nie, tylko na odległość strzału.
Granat w kieszeni, który mi dali chłopcy, żebym się rozerwała, gdyby mnie złapali.
- Pani była gotowa to zrobić?
Byłam wtedy gotowa to zrobić.
- Dlaczego pani została łączniczką?
Bo owało łączniczek.
- Pamięta pani nazwisko swojego dowódcy?
Ottokar Flandorfer, to był Austriak, wiedeńczyk, który przyszedł do Powstania w mundurze straży kolejowej, z karabinem. Miał żonę Polkę, córeczkę Polkę. Przyszedł do nas, do Powstania. Był sławny, bo bardzo dzielnie walczył.
- Gdzie pani z meldunkami biegała?
Między Sztabem Głównym a oddziałami na różnych piętrach. Na różnych piętrach były różne oddziały.
- Wszystko działo się w obrębie Reduty?
W obrębie Reduty.
- Czy bieganie z meldunkami było niebezpieczne?
Niebezpieczne, bo było się pod obstrzałem.
- Kiedy pani została łączniczką?
Nie pamiętam, ale chyba dwa tygodnie po początku Powstania.
- Czy pani wtedy wiedziała, jaka jest sytuacja w innych dzielnicach? Czytała pani jakąś prasę?
Wiedziałam, bo chłopcy opowiadali. Mieli skądś wiadomości, wiedzieli, która dzielnica się broni, która już padła.
- Jakie nastroje panowały między Powstańcami?
Dobre nastroje i pełne entuzjazmu.
- Uczestniczyła pani w jakichś formach życia religijnego?
Tak, modliliśmy się. Był ksiądz Salamucha, był w mundurze. Na drzewie wisiała kapliczka Matki Boskiej, on odprawiał nabożeństwa. Żeśmy się modlili i grzebali zmarłych.
- Pamięta pani pierwszego zabitego na pani oczach?
Było kilku. Byli pogrzebani na podwórzu, pod kapliczką.
- Osobiście ich pani znała? Czy to byli znajomi z Powstania?
Znajomi z Powstania.
- Jakie to są uczucia, jak się widzi kolegów, którzy umierają obok?
Jak się ma piętnaście lat, to jeszcze się człowiek tak bardzo nie przejmuje. Jest się w euforii cały czas.
- „Reduta Wawelska” upadła na początku Powstania. Pamięta pani koniec „Reduty”?
Pamiętam, że chłopcy przyszli do mnie, powiedzieli, żeby lecieć na klatkę schodową na drugim podwórzu, bo tam jest wlot do kanału. Pobiegłam, żeśmy zeszli do kanału.
Mój oddział, Ottokar Flandorfer, Beniusz Bunisz, „Komar”. Nie pamiętam pozostałych. Poszliśmy kanałami wzdłuż Wawelskiej. Później Niemcy otworzyli właz, zaczęli rzucać granaty. Myśmy uciekli dalej, a moja matka została w tym włazie. Niemcy wyciągnęli sanitariuszki, moją matkę i zabrali je na Zieleniak. Tam byli „ukraińcy” i zaczęli gwałcić dziewczyny. Moja matka znała dobrze język rosyjski, bo pochodziła z Wileńszczyzny, zaczęła bronić tych dziewczyn. Powiedzieli: „Ty taka owaka!”. Rozstrzelali moją matkę.
- Pani wiedziała, że ona jest w kanałach, byłyście razem?
Wiedziałam, tylko w kanałach jest trudna orientacja, bo jest ciemno, one się rozchodzą na wszystkie strony. Trudno się przecisnąć w kanale jeden obok drugiego. To były małe kanały. Nie burzowe, tylko malutkie kanały. Trzeba było iść zgarbionym we czworo, nie można się było jeden obok drugiego przecisnąć. Mama była gdzieś na końcu z jednej strony, ja byłam z drugiej strony. Doszłyśmy do piwniczki, przecisnęłam się do mamy. Mama mi dała garść kruszonego chleba, sucharki. Popchnęła mnie, powiedziała: „Idź, uciekaj”, bo Niemcy zaczęli już rozbierać ten kanał od góry. Mama została z sanitariuszkami, a mnie kazała uciekać. Z powrotem się przecisnęłam do swojego oddziału. Z oddziałem żeśmy wędrowali kanałami, aż żeśmy doszli do Alej Ujazdowskich. Doszliśmy do wielkich kanałów burzowych, można było iść wyprostowanym. Spotykaliśmy w bocznych kanałach Żydów, którzy się ukrywali po powstaniu w getcie. Jeszcze żyli, bladzi byli, nieprzytomni. Doszliśmy aż do Wisły. Nie mogliśmy wyjść, bo kanały się rozdzielały na malutkie, zalane całkiem wodą. Nie można było wyjść tamtędy, żeśmy wrócili. Kanałami doszliśmy do kanału, który był rozbity bombą, było widać niebo, mogliśmy wyjść. To było na rogu Niemcewicza.
Wróciliśmy na Ochotę. Był rozbity kanał, wyszliśmy na wierzch. Wszędzie dookoła się paliło, wszystkie domy się paliły. Niemcy podpalili domy, z psami przepędzali ludność cywilną. Myśmy wyszli i padli nieprzytomni od powietrza, bo w kanałach byliśmy tydzień.
Cały tydzień byliśmy w kanałach.
- Co pani miała do jedzenia?
Nic.
Te okruchy tylko, a tak to nic do jedzenia, nic do picia. Trzeba było się bardzo po cichu przesuwać, bo nad włazami czatowali Niemcy. Nasłuchiwali, czy się ktoś nie przesuwa, rzucali granaty. Jak żeśmy wrócili kanałami, żeśmy wyszli z kanałów, byliśmy odurzeni powietrzem. Żeśmy wszyscy padli koło kanałów, zasnęli. Psy niemieckie nas obwąchiwały. Nie poznały nas, bo myśmy byli upaprani wszyscy kałem. Nie rozpoznały, że to żywi ludzie.
Przyszła noc, żeśmy się ocknęli. Poprowadziłam chłopców, bo to była moja dzielnica, bocznymi ulicami z powrotem do „Reduty”, na Wawelską 60. Na schodach leżał nieżywy człowiek. Żeśmy go przekroczyli i weszli na trzecie piętro zburzonego już zupełnie domu. Wisiała wanna z wodą. Woda miała kożuch kurzu na sobie, ale była. Można było kożuch odsunąć, pić, myć się. Żeśmy na tych gruzach się ukrywali aż do końca Powstania.
Chłopcy chodzili w nocy po piwnicach, zbierali sucharki, jakieś słoiki, konfitury, przyprawy. Ludzie mieli w słoikach smalec, suchary. [Chłopcy] wychodzili w nocy na Pole Mokotowskie po pomidory, tośmy jedli.
Dużo. Obok był dom akademicki. W domu akademickim był sztab niemiecki. Tak że Niemców chodziło masę. Niemcy przychodzili z cywilami polskimi, grabili mieszkania. Myśmy musieli leżeć plackiem w dzień, żeby nas nie zobaczyli.
- Pani wspomniała Austriaka, który był pani dowódcą, Żydów, którzy się ukrywali. Czy jeszcze z innymi narodowościami zetknęła się pani podczas Powstania?
Byli Polacy z Francji, to był oddział mojej matki. Oni nie byli Francuzami, ale Polakami z Francji.
- Skąd się wzięli w czasie Powstania?
Przyjechali do Polski i włączyli się do Powstania.
- Podobno w „Reducie Wawelskiej” wydawana była gazetka.
Tak, była gazeta,
- Może nam pani coś o tym opowiedzieć?
Była gazetka, czytaliśmy tę gazetkę.
- Ona codziennie się ukazywała?
Nie pamiętam.
Nie pamiętam, jak wyglądała.
- Jakie nastroje panowały? Strasznie długo się ukrywaliście, kilka tygodni.
Tak.
- Czekaliście, że Powstanie zwycięży?
Że Powstanie zwycięży.
Ciągle była nadzieja, że Powstanie zwycięży. Samoloty przelatywały, wierzyliśmy, że przyjdą nam z odsieczą. Potem ludzie wychodzili Wawelską, cywile gnani byli przez Niemców po Powstaniu. Szli na Zieleniak. Myśmy w nocy pojedynczo dołączali do tych ludzi. Wyszliśmy razem z ludźmi z Warszawy.
- Pani ciągle była w harcerskiej bluzie?
Ciągle byłam w harcerskiej bluzie.
- Jak wyglądał wtedy Zieleniak?
Nie doszłam do Zieleniaka, uciekłam. Doszłam piechotą do Grójca. Uciekłam z jednym z kolegów, Gienkiem Buniczem. Miał rodzinę w Nowej Wsi.
- Jak wyglądała droga? Przyłączyliście się do tego maszerującego tłumu?
Do maszerującego tłumu.
- Niemcy tak bardzo nie pilnowali?
Nie, bardzo nie pilnowali. Żeśmy z tego tłumu potem się oderwali, uciekli, doszli do jakichś ludzi. Ludzie nas nakarmili. Poszliśmy dalej. Trafiliśmy do wsi, w której on miał rodzinę. Został u tej rodziny, potem wrócił do partyzantki, a mnie zaprowadził do hrabiego Morawskiego, do majątku Mała Wieś. Hrabia Morawski miał obóz dla Polek, które wyszły z Powstania i pracowały na jego ziemiach.
- Był założony pod patronatem Niemców, czy to hrabia zrobił takie miejsce pracy?
W każdym razie to było chyba coś nieładnego. Mnie przydzielili do kuchni, spałam w kuchni z dziewczyną kuchenną na jednym łóżku, na sienniku spałyśmy. Mieszkałam u nich. Na dzień mnie myli, zabierali na salony, uczyłam panienkę łaciny.
- Pani bardzo zeszczuplała podczas Powstania?
Bardzo zeszczuplałam, miałam biegunkę ostrą, nieustającą. Gienek mnie odwiedzał, parę razy przychodził z partyzantki, przynosił mi zielone jabłka, bo ktoś powiedział, że trzeba jeść zielone jabłka na biegunkę, że to pomaga. A potem kiedyś przyszedł, powiedział, że w gazecie znalazł ogłoszenie, że mój ojciec żyje, poszukuje mnie. Mój brat [mnie] zabrał.
Nie pamiętam. Mnie [brat] zabrał wtedy, zawiózł do Komorowa. W Komorowie była pani profesor Julia Kotarbińska, przyjaciółka mojej matki, ze swoimi córkami. Też były moimi przyjaciółkami: Barbara i Maria, też członkinie Powstania. U nich doczekałam, jak przyjechał po mnie mój ojciec. Zabrał mnie, pojechaliśmy do Zakopanego. W Zakopanem ojciec miał znajomych górali, bo budował kolejkę linową. Żeśmy się ukrywali u tych górali.
- Jak taka podróż wyglądała? To był koniec 1944 roku?
Mniej więcej tak.
- Jak podróż wyglądała? Pociągi jeździły?
Jakoś żeśmy pociągiem dojechali. Trochę pociągiem, trochę jakąś ciężarówką żeśmy jechali.
- Cały czas trzeba było się ukrywać?
Trzeba się było ukrywać. Mój brat też dojechał. Ojciec go zawiadomił przez Londyn, wiadomość posłał, był radiotelegrafistą. Odbierał meldunki z Londynu, że jest, że jedzie do Zakopanego, żeby on wrócił. Wrócił do Zakopanego, z Gór Świętokrzyskich przyjechał na motocyklu niemieckim. Motocykl mam jeszcze w garażu, trzymam na pamiątkę. Motocykl uratował mu życie, bo przebrał się za żołnierza i przyjechał do Zakopanego.
- Wiedzieliście już wtedy państwo, że pani mama nie żyje?
Nie wiedzieliśmy. Poszukiwaliśmy mamy przez cały czas przez RGO, znajomych. Potem ciocia, która była na Zieleniaku, kiedyśmy [ją] odnaleźli, powiedziała nam, że mamę rozstrzelali. To była doktor Jadwiga Lange.
- Ona również wyszła wtedy kanałem?
Jakoś wyszła kanałem. Nie pamiętam, jak wyszła. Broniła szpitala, ale jak Niemcy weszli, to podpalili ten dom, rozstrzelali wszystkich rannych w szpitalu.
- Kiedy pani po wojnie wróciła do Warszawy?
Najpierw byłam w Krakowie u znajomych, robiłam maturę w liceum handlowym. Ojciec i brat wrócili do Warszawy, odbudowywali Warszawę. Brat jeździł na ciężarówce jako szofer, ojciec pracował jako inżynier. [Nasz] dom odbudowywał miedzy innymi, to był dom profesora Wasileńskiego. Profesor Wasileński powiedział, żeby [ojciec] sobie wybrał, które chce mieszkanie, to sobie wybrał na samej górze, bo był taras. Od tej pory tutaj mieszkamy.
- Dom na Wawelskiej nie nadawał się?
Nie nadawał się, był całkowicie zburzony.
- Czy pani miała jakieś problemy związane z tym, że pani była w Powstaniu, że pani walczyła?
Na SGH miałam duże problemy.
Wszyscy moi koledzy, którzy byli w Armii Krajowej, poszli do więzienia na Rakowiecką. Mnie zostawili, bo wtedy byłam w kadrze narodowej. Kazali mi zapisać się do ZMP. Nie zapisałam się. Dali mi spokój, bo byłam w AZS, odczepili się ode mnie.
- W przyjęciu pani do kadry narodowej nie było problemu?
Nie było problemów, ponieważ dobrze jeździłam na nartach. To było najważniejsze. Startowałam na zawodach międzynarodowych. O Puchar Tatr miałam drugie miejsce, byłam wicemistrzynią Pucharu Tatr. To było dla nich najważniejsze, dali mi spokój. Mojego brata się czepiali, bo był w partyzantce. Ale brat w partyzantce ciężko zachorował na gościec stawowy, bo spał na śniegu. Cały czas chorował, był w szpitalu albo w domu leżał chory. Dali mu spokój.
- Pani wyjeżdżała za granicę?
Zawsze miałam dwie opiekunki, jakiegoś politruka ze sobą, który mnie pilnował.
- Były jakieś pogadanki polityczne?
Straszne pogadanki były, idiotyczne.
Przekonujące, tak. Trzeba było słuchać tych pogadanek, piosenki śpiewać. Był taki jeden z harmoszką, trzeba było śpiewać piosenki: „Na lewo most, na prawo most, a środkiem Wisła płynie”. […] Mkną po szynach niebieskie tramwaje”.
To łagodne, ale były gorsze piosenki: „Stalin to młodości naszej blask, z pieśniami walczą, zwyciężają, za Stalinem idzie naród nasz”. Myśmy oczywiście przekręcały te słowa: „Z piersiami walczą, zwyciężają”, żeśmy się wygłupiały strasznie. Politruk się złocił na nas, ale nic nie mógł zrobić. Górale byli bardzo hardzi, w kadrze było dużo górali.
- W kadrze narodowej była jeszcze jedna dziewczyna?
Barbara Grocholska.
Tak, bardzo się przyjaźnimy do dzisiaj.
- Rozmawiałyście wtedy o Powstaniu, o wojnie?
Mało. To był za bardzo bolesny temat.
- Jak pani pojechała na olimpiadę do Oslo, też panią tak pilnowano?
Pilnowano nas strasznie. Pojechała z nami specjalnie „politruszka”. Spała z nami razem w pokoju, pilnowała nas. Myśmy nie mogły rozmawiać z Francuzkami ani z Niemkami, a znałyśmy języki. Ale myśmy robiły tak, że zatrzymywałyśmy się na trasie zjazdowej, żeśmy sobie rozmawiałyśmy po francusku, po angielsku. Myśmy dobrze znały języki. Barbara Grocholska znała, ja znałam. Politruczka czekała na nas zawsze na mecie, denerwowała się, że tak długo jedziemy. Myśmy mówiły, żeśmy się wywracały, dlatego to tak długo trwało.
- Ona oficjalnie była pani opiekunką?
Ona była naszą opiekunką. Było więcej politruków niż zawodników w ekipie.
- Ma pani jeszcze jakieś przykre powojenne wspomnienia związane z tym, że pani walczyła w Powstaniu? Pani mówiła, że pani kolegów aresztowano?
Aresztowano, na Rakowiecką ich wzięto.
- Czy pani wie, jakie były dalej ich losy?
Nie wiem.
- Jak pani z dzisiejszej perspektywy patrzy, czy pani uważa, że Powstanie było potrzebne?
Było potrzebne.
Naród postawiło na nogi, nie był taki przygnieciony. Po prostu naród się wyzwolił, poczuł się wolny.
- Przez sześćdziesiąt trzy dni. Rzeczywiście pani czuła, że jest pani wolnym człowiekiem?
Czułam, że jestem wolna, że jestem Polką.
Warszawa, 8 lipca 2011 roku
Rozmowę prowadziła Małgorzata Rafalska-Dubek