Jerzy Paczowski „Zajączek”

Archiwum Historii Mówionej
  • Kim byli, czym się zajmowali pana rodzice?

To był mój drugi ojciec. Mój ojciec zmarł, jak miałem trzy lata. To był ojczym. Został zabrany w 1940 roku z domu przez gestapo. Miałem siostrę po drugim ojcu, która miała trzy miesiące.

  • Czym się ojciec zajmował przed wojną?

Miałem wtedy trzy lata. Podobno był szewcem, mój pierwszy ojciec.

  • A ten, który pana wychowywał?

Jak mnie wychowywał, jak miałem wtedy jedenaście czy osiem lat? To był, można powiedzieć, majster murarski.

  • Jak pan dostał się do konspiracji?

Nie byłem w konspiracji, tylko byłem w Powstaniu Warszawskim.

  • Jak pan się dostał do Powstania?

Akurat na miejscu, gdzie mieszkałem, róg Racławickiej i Puławskiej była barykada. Oczywiście byli Powstańcy w naszym budynku i zaciągnęli mnie do kompanii.

  • W trakcie swojej działalności, swojej pracy jako łącznik w Powstaniu, czy spotkał się pan może z Niemcami? Mam na myśli jeńców niemieckich, bo na pewno pan nie walczył z bronią.

Nie walczyłem z bronią, ale miałem zadanie przenosić meldunki z punktu do punktu, do dowództwa, potem odwrotnie. Wiedziałem, w którym miejscu ostrzeliwują. Styczności z Niemcami nie miałem, to raz. Drugie: myśmy stali róg Belwederskiej i Promenady, a oni byli od nas jakieś trzysta metrów, w „Bruhn-Werke”, fabryce przy Nabielaka.

  • Mam na myśli jeńców niemieckich.

Nie.

  • Nie miał pan okazji zetknąć się z nimi?

Nie.

  • Jak wyglądała pana działalność jako łącznika? Nosił pan meldunki?

Nasz oddział stał na Odyńca przy parku Dreszera, a punkt obserwacyjno-bojowy to był róg Promenady i Belwederskiej. Chodziłem wtedy jako łącznik od Odyńca na Belwederską.

  • Pamięta pan może oddział, do którego pan chodził i z którego pan chodził?

Kompania O-2 to była jedna kompania, która działała w dwóch miejscach. Stacjonowaliśmy na Odyńca, a punkt bojowy był róg Promenady i Belwederskiej.

  • W którym dokładnie miejscu?

Przy Puławskiej.

  • Pan przenosił tylko dokumenty?

Dokumenty, meldunki.

  • Czy również broń?

Nie.

  • Nie kazano panu broni przenosić?

Nie miałem broni prostej. Miałem broń, którą kolega… Zginął w fabryczce na Promenadzie, głowę mu obcięło, obcięło mu do rękojeści lufę. Byłem mały chłopak, dali mi i to było wszystko. Nie przenosiłem broni. Nie było sensu, skąd broń można było brać?

  • Masz, zaniesiesz tam i tam, oddasz w tamte ręce.

Broń mieli chłopcy z okupacji, to co zostało, ale nie było żadnej zdobyczy, bo nie było skąd. Do fabryczki „Bruhn-Werke” weszło dwóch, dwóch zginęło. Najpierw jeden zginął w tej fabryczce, a potem drugi poszedł sprawdzić, też zginął. Zasadzkę zrobili na niego. Nie miałem styczności z Niemcami osobiście. Wiedziałem, w którym miejscu ostrzeliwują z Dworkowej. Góra idzie do parku Promenada, mieli otwory w tej górze wykopane, tam mieli obserwację prawie na cały dolny Mokotów, aż po Piaseczyńską. Wiedziałem, w którym miejscu ostrzeliwują. Musiałem przelecieć przez uliczkę Konduktorską. W tym miejscu było najgorzej dla mnie. Kobiety mnie trzymały z tyłu za koszulę: „Gdzie, gówniarzu, idziesz?”. Stawiałem czapkę na kiju, bryk, już poleciałem. Było tak parę razy dziennie. Potem na Puławskiej trzeba było przejść. Był ostrzał z ulicy Dworkowej, duży blok stoi przy Dworkowej, mieli dziurę wybitą na ostatnim piętrze, mieli ostrzał na całą Puławską, aż po Odyńca. Róg Racławickiej i Dolnej była barykada na jakieś półtora metra, tędy przechodziłem. Później między budynkami na Odyńca szedłem.

  • Spotykał się pan z cywilami?

Jak najbardziej, tam myśmy stali, w willi.

  • Jaka była atmosfera?

Bardzo była życzliwa, ludzie karmili nas, mieli zapasy w piwnicach, bo na zimę szykowali sobie wszystko. Karmili nas przez parę tygodni. Naprawdę ludzie byli dla nas bardzo życzliwi.

  • Jaka była opinia o samym Powstaniu?

Trudno mi o tym powiedzieć.

  • Mając piętnaście lat, już może miał pan jakiś pogląd.

Miałem, ale byłem na tyle zmęczony, że po prostu, jak przyszedłem z tych podróży, to mnie kładły koleżanki, sanitariuszki na fotele: „Śpij syneczku, bo zmęczony jesteś”. Ludzie po prostu siedzieli w piwnicach, jak moja matka, babka, dziadek. Nikt nie chodził, tylko się siedziało i czekało śmierci.

  • Może pan coś powiedzieć o życiu codziennym?

Co mogę powiedzieć? Każdy się martwił, co będzie dalej. Były bombardowania z góry, z dołu, niestety. Parę razy dziennie latały sztukasy. Każdy myślał o tym, żeby przeżyć.

  • Skąd brana była woda? Trzeba było się napić wody, ugotować.

Nie wiem, skąd była woda brana, skąd było brane jedzenie. Sam się dziwię temu wszystkiemu. Jeśli Niemcy mieli, to i myśmy mieli, oni też musieli mieć wodę z wodociągów.

  • Wodociągi nie były czynne do końca Powstania.

Niemcy też mieli do końca Powstania wodę.

  • Później pozostawały tylko studnie.

Studni nie pamiętam. Nie chodziłem głodny, nawet nie miałem czasu o tym myśleć. Musiałem chodzić z rozkazu, żeby załatwić sprawę jak najlepiej. Nie było komórek. To nie było raz, że przeleciałeś z góry na dół, z dołu na górę, to było parę razy dziennie. Zanosiłem meldunki co jakieś dwie, trzy godziny.

  • Czy park Dreszera na Odyńca był zagospodarowany przez ludzi z oddziału pod warzywa, pod jakieś marchewki, buraki, pomidory?

Widziałem po wojnie. Składał się z dwóch części. Od Krasickiego jest część warzywna, od Puławskiej jest część spacerowa. Tu nie było o czym marzyć, żeby były warzywa, to było jedno piekło. Z każdej strony nas obstrzeliwali. Byli „gołębiarze”, nie wiadomo skąd dostał w głowę albo gdzie indziej. Wszystko było przez ludzi … Jednak dawniej kobiety starsze były, to one… Nie było takich pralek jak dzisiaj, lodówek nie było, były piwnice elegancko utrzymane, chłodne. Wszystko się gromadziło na zimę. Słoiki konserwowe, inne sprawy, kobiety miały to wszystko, nie było żadnego problemu. Kto mógł, to dawał, po prostu żywił tych ludzi, siebie i nas. Niestety, to kupa ludzi.

  • Miewał pan wolny czas, jakiś odpoczynek?

Jak mnie Powstańcy zobaczyli, to mnie od razu pchali na fotele, żeby się przespać, odpocząć.

  • To był odpoczynek?

Tak, niestety.

  • Czy pan w czasie Powstania przyjaźnił się z kimś, miał pan kolegów, koleżanki? Może wśród sanitariuszek? Czy pan był z kimś bliżej związany, komu się pan mógł zwierzyć?

Raczej nie miałem się z czego zwierzać. Wszyscy się zwierzali nawzajem ze swoich przygód, swoich nieszczęść. A koleżanki to były sanitariuszki.

  • Nie było kogoś, kogo pan wyróżniał?

Nie, byli ludzie, którzy byli oddani bezinteresownie sprawie.

  • Takich młodych jak pan łączników było więcej?

Był kolega, który zginął w parku na Promenadzie. Czołg nam zwalił pół budynku, ale nie weszli. Później, jak został unieruchomiony, to kolega zszedł tego czołgu, chciał wyciągnąć karabin maszynowy, cekaem czy erkaem. Tam zginął. W tym momencie, jak myśmy stali na Promenadzie, to Dworkowa, na dole trzy czwarte „ukraińców” było. To nie byli Niemcy, „ukraińcy”, którzy mordowali bezlitośnie.

  • Pan wspomniał o „gołębiarzach”. Czy pan może jest zorientowany, gdzie były ich stanowiska, skąd strzelali?

Strzelał i z miejsca się likwidował, już go nie było, uciekał w inne miejsce. To było pod obserwacją. Nasz dom sześciopiętrowy. Szedł kolega Dolną, u góry na poddaszu w lufciku zobaczył twarz człowieka, a to był mój dziadek. Runął do niego z karabinu, szczęście, że go nie zabił.

  • Wziął go za Niemca?

Za Niemca. Nie widać, kto to jest. Widział tylko głowę. Wspomniałem o „gołębiarzach”. Człowiek był pod tym wrażeniem, tak że myśmy wiedzieli, w których miejscach ostrzeliwują, jak się trzeba zachowywać. Ale jeśli chodzi o „gołębiarzy”, to na naszym terenie ich nie było.

  • Strzelali z terenu niemieckiego?

Dworkowa dół i góra, Puławska, dół Sielc, tu mieli całą obserwację. Myśmy stali róg Promenady i Belwederskiej, tam była fabryka „Magnet”, a Niemcy byli po drugiej stronie, gdzie policja teraz ma garaże. To było trzysta metrów, czterysta od nich. Nie weszli. Słali czołgi, ale nie zbombardowali nas. Nie wiem, bali się może, że tak nie wycelują, jak im potrzeba. Sztukasy były na tyle zdolne, że nie było z tym problemu, żeby nie wcelował. Też był nalot. Były zrzuty, to gdzieś przy końcu sierpnia, na początku września. Na wysokości paru tysięcy lecą Amerykanie, Anglicy nad okolicą Sielc. Później okazuje się… Wtedy byłem na Odyńca. Zaczęły pikować sztukasy. W dół polecieli na nasze bloki na Odyńca. Jednak się stało, że nie wcelowali, tylko wszystkie bomby poleciały w park Dreszera. Dowódca pierwszy, lecą wszyscy za nim. Nie wiem, chyba było cztery czy pięć samolotów. Wszystkie bomby wpadły w park, a bloki się bujały całe. Bóg czuwał, los szczęścia.

  • Czy utrwaliły się panu w pamięci jakieś przeżycia z Powstania?

Zadowolony byłem, że mogłem wziąć udział [w walkach] przeciwko tym barbarzyńcom. Widziałem, jak za okupacji robili z ludźmi, łapanki na ulicach, gonili. Człowiek po prostu rwał się do tego wszystkiego, a wiek osiemnaście, dwadzieścia to był najlepszy wiek do walki, to była odwaga człowieka. W tym wieku jak obecnie, to nie wiem, czy byśmy sobie na to pozwolili.
  • Miał pan jakieś przeżycie osobiste, które zapadło panu w pamięć? Jakieś złe przeżycie i jakieś dobre przeżycie.

Miałem takie przeżycie, że zostałem ranny. Niemcy nacierali na ulicy Czeczota [róg Odyńca] i przyiwanił z czołgu. Pocisk wpadł w willę, tam było nas paru. To był 24 września. Pocisk się w pokoju rozerwał, zostałem ranny, a wszystko… Pozostawiono mnie w tym pokoju, na tym holu, wszystko pouciekało. Jak się ocknąłem, byłem sam. Uprzytomniłem sobie, że Niemcy nacierają, trzeba uciekać. Karabin zostawiłem, bo jak upadłem, to już koniec. Jak wyszedłem z tego pomieszczenia, widziałem, jak oni weszli w dziurę, w siatkę za willą.

  • Niemcy weszli?

Nie, koledzy z willi, a Niemcy nacierali, czołgi i piechota. Zaczął pruć z karabinu po tych kolegach, ale czy któryś zginął, nie powiem. Widząc, co się dzieje, muszę uciekać. To były ułamki sekundy. Nie poszedłem w tą dziurę, tylko poszedłem mniej więcej za willę, na siatkę. Z siatki skoczyłem w trawę. Zacząłem się czołgać. Dotarłem wtedy na ulicę Racławicką, tam był punkt opatrunkowy, było pełno rannych ludzi, kolegów bez rąk, bez nóg. Krzyk, pisk. Zostałem opatrzony.

  • Jaką ranę pan odniósł?

Dostałem w łydkę. Nie wyrwało mi tej łydki, tylko był poślizg. Dostałem w but, w zelówkę, miałem grube kamasze, zelówki grube, to mi się ten but skrzywił, myślałem, że bez palców jestem, po prostu takie odczucie jest pierwsze. Dostałem po krzyżu, przeszyło mi marynarkę, koszulę, krzyża nie naruszyło, ale od tej łydki zemdlałem, straciłem przytomność.

  • To były złe wspomnienia.

Złe. Dobre to były takie, że zobaczyłem matkę dwa dni przed zakończeniem Powstania. Byłem wtedy w domu, wziąłem sweter, poleciałem na czwarte piętro, do mieszkania. Mówi babka: „Gdzie idziesz, cholero? Tam strzelają, bombardują!”. – „Nic mnie nie ruszy, babciu”. Poleciałem, wziąłem sweter, na dół sobie zszedłem. Tak było.
Wrócę do złych wspomnień, jeśli chodzi o rodziców, matkę, babkę, dziadka. Siedzieli w piwnicy, dom stał na wprost Okęcia, przód do Puławskiej, tył w stronę Okęcia. Wpadł pocisk, który uderzył w winkiel muru. Była wnęka, wpadł pocisk po schodach w dół do piwnicy i wcale się nie rozerwał. To było naprawdę nie z tej ziemi przeżycie wszystkich ludzi, co byli w piwnicy. To był chyba trzystukilogramowy pocisk.

  • To olbrzymi pocisk.

Takie mieli, niestety. Mieli jeszcze „Berty” kolejowe. Jak leciały obok bloku na Odyńca, to całe bloki chodziły. Spadła na Sielcach, na dole, tam rozerwała się. To był jakieś cud od Boga.

  • Z ta raną w nodze pan dalej działał jako łącznik?

Już nie było naszych łączników, bo już Niemcy doszli do [Szustra], Kazimierzowskiej, tam stanęły czołgi. Dwudziestego czwartego września byłem ranny, a 27 września zakończyło się Powstanie na Mokotowie.

  • Jeszcze trzy dni.

Trzy dni. Wszyscy wyszli z tej placówki, z dołu. Spotkaliśmy na Odyńca, potem przegrupowaliśmy się. Wszystko znalazło się na ulicy Bałuckiego.

  • Jak odbyła się kapitulacja Powstania na Mokotowie?

Myśmy byli na Bałuckiego, tam był punkt zborny. Niemcy byli przy Kazimierzowskiej. Przysłali swoich parlamentarzystów z flagą, było ich dwóch albo trzech.

  • Niemcy przysłali?

Tak. Oświadczyli, że jeśli padnie jeden strzał do Niemców, wszystkich rozwalą. Nie było sensu prowadzić walki z nimi, już siedzieli nam na karku. Wybraliśmy się na przejście do Śródmieścia, na róg Szustra i Bałuckiego, kanałem do Śródmieścia. To się odbywało przed Dworkową, a tam wyciągali do góry i z miejsca rozstrzeliwali. Dowódcy dostali cynk, żeby ludzi nie wpuszczać do kanału, bo wszystko zginie. Poszli, zamknęli właz i nas wycofali do tyłu. Taki był epilog, że Niemcy weszli (to był 27 września) na podwórko między Puławską a Bałuckiego, tam stoi parę dużych budynków. Od ulicy Odolańskiej ustawili kosze, wszyscy przechodzili, rzucali broń, którą mieli, granaty, wszystko.

  • Pan kanałami dostał się do Śródmieścia?

Nie wpuścili nas do kanałów już, wycofali nas.

  • Nasi wycofali?

Nasi.

  • Czy dostał się pan do niewoli?

Wtedy miałem broń (miałem nowiutkiego walthera, zdobyczny oczywiście, po kimś to było) której nie oddałem do kosza. Poszedłem na strych na ulicy Wiktorskiej, na strychu go schowałem. Kolega też miał parabellum. Schował do skrzynki z piachem na górze, bo na każdej górze w Powstanie była skrzynka z piachem.

  • Przeciwpożarowa?

Przeciwpożarowa. Dokumenty, swoją legitymację zostawiłem na tym strychu, hełm niemiecki oczywiście, bo miałem mały hełm niemiecki, zdobyli koledzy na Niemcach. Wtedy było zgrupowanie. Niemcy wypędzali ludność. Koledzy mówią: „Idź, gówniarzu, razem z kobietami”. Mówię: „Nie pójdę, z wami walczyłem, z wami muszę pójść do końca”. Oczywiście nie poszedłem z kobietami, zostałem razem z nimi. Pędzono nas przez Racławicką, Żwirki i Wigury, potem aleją Lotników, do alei Krakowskiej, potem na Pruszków. Nas pięciu i jedna kobieta uciekliśmy w alei Krakowskiej. Zobaczyłem punkt opatrunkowy. Niemiec się odwrócił. Szły ósemki i Niemcy z karabinami. Jak się odwrócił, moment tylko stałem (to było blisko tego budynku) i prysnąłem.
Oczywiście od razu mnie położyli na łóżko, sanitariuszki zrobiły opatrunek. Było tak, że nas pięcioro uciekło. Ta kobieta miała rodzinę koło Góry Kalwarii. Żeśmy się wybrali całą piątką przez Raszyn, polami w stronę Góry Kalwarii, oczywiście nocą. Nie było Powstania na Okęciu, było normalne życie ludzkie. A w alei Lotników stali Niemcy, jak to oni potrafili – ręce, nogi rozkraczyli i się śmieli z nas. To bardzo było przykre. Żeśmy doszli gdzieś do jakiejś miejscowości. W polu: Halt! – i koniec. Okazuje się, że tam stacjonowali Węgrzy, Madziarzy byli razem z Niemcami. Na szczęście po polsku umiał ten Węgier: „Gdzie idziecie?”. – „Idziemy prosto”. – „Nie idźcie, bo tam stoi SS”. Wyprowadził nas, żeby to obejść. Do tego stopnia się poświęcił, wyprowadził nas na bezpieczne pola. Żeśmy dotarli na miejsce. Front szedł, ruskie szli i tam był znowu sztab niemiecki. Żeśmy tam dotarli, ona miała rodzinę, oni siedzieli z tym chłopakiem. Nie wiem, jak z pozostałymi kolegami, nie miałem pojęcia. Do mnie przyszedł taki chłop: „Co wam zachciało się Powstania?”. A tu łuna, pali się cała Warszawa. A on mnie – do pola, do kartofli. Mówię: „Nie umiem robić”. – „Nie będziesz jodł”. Tak jest na wsi. Stoi oficer niemiecki, po polsku mówi: „Masz tu, weź menażkę, łyżkę, dostaniesz koc i będziesz się stołował w naszej kuchni. Ja wiem, że wy uciekniecie stąd, jak Warszawę otworzą. Żebym ja to dostał, dobrze…”. Rzeczywiście tam parę dni byłem. Uciekłem stamtąd.
  • To była grupa niemiecka?

Niemiecka grupa, sztab niemiecki stał po prostu. Z boku Góry Kalwarii to było. Później stamtąd dostałem się do Góry Kalwarii. Dojechałem do Grabowa pociągiem na dachu. Ciotka mieszkała na Wałbrzyskiej, jechałem do niej. Warszawa zamknięta była od Idzikowskiego. Jak dojechałem do Grabowa, ktoś krzyczy: „Jurek!”. Patrzę, ciotka. „Chodź tutaj!”. Zszedłem na dół z wagonu, zabrała mnie do siebie na wieś, bo ich wysiedlili. Okazało się, że znów esesmani stoją u gospodarza. Oni mają tylko jeden pokój, ciotka z wujkiem i z córką. Zatrzymałem się u nich, pierwszą noc przenocowałem. Rano wstaję, esesman mnie woła: Komm! Co on chce ode mnie? Spluwę wyciąga do mnie, przystawia mi: „Kto mnie nasrał pod oknem?”. Ciotka wyszła, płacze, mówi: „Wcale w nocy nie wstawał, w nocy spał”. – „Jakby on spał, to by tego nie było. Jak go nie było, to było czysto. Sprowadził się i to mi zrobił”. Ubłagała go, broń zostawił, mnie puścił wolno. Na końcu tego wszystkiego to by człowiek połknął kulę.
Tam żeśmy byli parę dni jeszcze. Potem można się było poruszyć do strefy, gdzie ona mieszkała. Myśmy poszli, dom był cały, wszystko w porządku. Nie było tam wcale Powstania. Potem nędza, bieda, nie ma żarcia, nie ma nic. Niemcy stali na ulicy Wilanowskiej. Podszedłem po jedzenie, bo człowiek głodny chodził, cała rodzina chodziła głodna. Zatrudnili mnie w kuchni, obierałem kartofle. Dostałem zawsze garnek zupy, do domu przynosiłem. W ten sposób człowiek się ratował, jak mógł.

  • Chciałbym wrócić do czasu Powstania. Mówił pan o zrzutach, że coś zrzucano na Odyńca.

Zrzutów nie było. bomby.

  • Tylko bomby?

Zrzuty były. Widziałem sam osobiście, że nad Mokotowem leciały samoloty na niewielkiej wysokości, ale pojemniki spadły do Łazienek. Po prostu było źle obliczone, ciężko jest wcelować.

  • To było w ciągu dnia?

Tak.

  • Czyli to było widać, jak to spadło?

Tak. Może spadły dwa pojemniki na Sielce, ale wszystko w Łazienki poleciało.

  • Do Niemców?

Wiatr zniósł.

  • A czy Rosjanie w nocy latali i zrzucali?

Nie widziałem, żeby latali.

  • Już po wojnie, po froncie, jak to było, kiedy nastąpiła ucieczka Niemców i wejście zaprzyjaźnionych armii Rosjan i Polaków?

Niemcy, to już było w nocy, od strony Piaseczna, Wyścigów Konnych, Puławskiej zostawiali wszystko, co mieli. Nawet stał opel na rogu Lotników i Puławskiej. Umiałem jeździć, ale bałem się go zabrać, bo mógł być nafaszerowany. Zostawiłem. Niemcy się schowali do fortów mokotowskich. Jak ruskie weszli i wojsko polskie razem, wtedy znalazłem się… Granica była zamknięta do Idzikowskiego, dalej nie wolno było przejść.

  • Pan z Góry Kalwarii wrócił do Warszawy?

Po drodze spotkałem ciotkę w Grabowie. Cały czas do wyzwolenia byłem u niej na Wałbrzyskiej, bo u Niemców robiłem w kuchni. Jak wojna się w tym rejonie skończyła, to się znalazłem na rogu Idzikowskiego i Puławskiej. Tam były wojska polskie z działami, samochody, studebakery. Chciałem się dostać do swojego domu, gdzie mieszkałem, róg Racławickiej i Puławskiej. Skoczyłem na armatę. Oni zobaczyli, że siedzę, i mnie wypędzili z tej armaty, ale nie dałem za wygraną. Jak ruszyli, poleciałem z drugiej strony. Dojechałem do Dolnej na tej armacie. Tam się zatrzymali. Wtedy zobaczyłem, że mój dom jest całkowicie zniszczony, spalony do piwnic. To była złość, bo jak Niemcy podjeżdżali czołgami pod barykadę, leciały butelki z benzyną rzucane przez ludzi, wtedy cofali się i… Inne budynki stały, a ten został spalony. Kroniki filmowe obecnie pokazują, jak 17 stycznia wkraczali do Warszawy. Zauważyłem dwa razy albo trzy jak na tym dziale, na tej armacie siedzę, tylko tyłem. Żona jak żyła: „Idź do filmoteki, mogą odwrócić tę klatkę, będziesz widział”. – „Daj spokój”. Taka pamiątka wizualna, co człowiek przeżywał. Potem się dostałem do wojska, spotkałem dowódcę swojej kompanii, mówię: „Dom spalony, nie mam gdzie mieszkać”.

  • Dowódca z „Baszty”?

Z Powstania, z „Baszty”, z kompanii.

  • Pamięta pan jego nazwisko, pseudonim?

[Eugeniusz Ajewski pseudonim ”Kotwa”]. On mówi: „Mam pułkownika w jednostce, to ci załatwię”. Na ochotnika się wciągnąłem do wojska, przebywałem w wojsku parę lat.

  • Parę lat pan był w wojsku, a jak było ze szkołą? W wojsku dało się uczyć?

Skończyłem podstawową za okupacji, już więcej się nie uczyłem. Były warunki, ale po prostu nie miałem chęci do nauki. Jestem z zawodu kierowcą. Potem ożeniłem się, dzieci. Nie było czasu na naukę.

  • Mieszkał pan w Warszawie?

Cały czas w Warszawie.

  • Stary, urodzony warszawiak.

Warszawiak do kości. Nawet powiem gdzie, na Puławskiej, naprzeciwko Rakowieckiej, teraz tam są rozmaite kina, banki, a dawniej był bazar, była zajezdnia tramwajowa. Budynki, co były, to wszystko zburzone, nie ma nawet śladu. Od Skolimowskiej do Olszewskiej są wszystko nowe bloki.

  • Jeszcze coś pan pamięta? Jakieś wspomnienia? Może coś, o czym się nie mówiło we wspomnieniach powstańczych, a pan ma zakodowane?

Za dużo mówiłem w zeszłym roku, w wywiadzie u Gronkiewicz-Waltz przy placu Bankowym. To, co mówiłem, wycięli wszystko. Wtedy mówiłem o „ukraińcach”. Nie dopuścili tego tematu na światło dzienne. Ludzie coś widzieli w telewizji, to aż się dziwili: „Mówiłeś i od razu przestałeś mówić”. „Ukraińcy” byli bandytami. Przy ulicy Olesińskiej, to do Madalińskiego równoległa, stało na Willowej gestapo. SS było na Dworkowej, oczywiście byli i „ukraińcy”. W ten sposób robili na ulicy Olesińskiej (byli zgromadzeni ludzie, kobiety w piwnicach z dziećmi), że rzucali benzynę, granaty. W powietrze poleciało wszystko, popalili tych ludzi. Nie widziałem na własne oczy, słyszałem, jak mówili mieszkańcy.
Jeszcze powiem swoją przygodę za okupacji. Puławska, placyk między Różaną a Szustra, tam była karuzela. Ten gość nazywał się Becker, ale nie był Niemcem. Miał wielką karuzelę, a małą dla dzieci. Zacząłem tam pracować, kręciłem małą karuzelę. Przychodziłem dziewiąta, dziesiąta wieczorem. Zarabiało się parę złotych. Pewnego razu szedłem do domu Puławską w stronę Racławickiej. Patrzę, idzie dwóch z tymi [blachami] – Feldpolizei, policja polowa. To bryk przez jezdnię na drugą stronę, do bramy. Bramy pozamykane były, ale stróż, dozorca spał w butach, bo musiał wpuścić ludzi do domu. Nie tak, jak dzisiaj: kod i się wchodzi. Spał w butach, w spodniach. Na niby dzwonię. Przyszli do mnie, pytają się: Was is das? Trochę po niemiecku umiałem, mówię: Arbeit, na karuzelę! Mówi do mnie: Gut, verfluchte. Ale nic nie zrobił, odeszli, poszli. Po murze do domu przyleciałem. Miałem więcej szczęścia jak rozumu, jeśli chodzi o Niemców. Jakoś z tego wszystkiego wybrnąłem.
Jeszcze nie powiedziałem, jak robiłem u Niemców na Wilanowskiej w kuchni. Spotkałem jednego pana, znał mnie od dzieciaka, mówi: „Jurek, chodź, pójdziemy na szaber”. – „Jaki szaber?”. – „Wiem, gdzie są lisy schowane w willach”. Ulica [Wielicka], Niepodległości były wille tramwajarzy, kolejarzy. Mówię: „Dobra, pójdziemy”. Ale to już był teren niemiecki. Znaleźliśmy te wille, wszedł do piwnicy, puka, mówi: „Nie tu.”. – „Gdzie?”. – „Nie tu, chodź do drugiej willi idziemy”. – „Dobra”. Wchodzimy do bramki, drzwi otwieramy, a tu idzie dwóch Niemców z psem, a ten chodu. Puścił psa, pies nie za nim, a do mnie skoczył. On uciekł. Nie strzelali wcale, doszli do mnie, mówią: Bandit! Mówię: Nie Bandit. Miałem zaświadczenie z kuchni na Wilanowskiej, że pracuję u nich, pokazałem mu. On mówi: Morgen nicht Arbeit. Zabrał to, mnie puścił. Oczywiście pobyli jeszcze dwa dni i uciekli, bo już ruscy nadciągnęli.
Człowiek miał drobne przeżycia osobiste jako młody chłopak. Okupacja cała, łapanki wszędzie, strzelaniny. Byłem ciekawy. Siedziałem pod tramwajem na placu Unii, jak była strzelanina przy alei Szucha. Tam stał pomnik lotników Żwirki i Wigury na środku, było rondo, tramwaj chodził naokoło. Strzelali Niemcy, nawzajem się oprawiali. Wychodziłem ciągle cało. Widziałem tego skrzypka na ulicy Pięknej przy Marszałkowskiej, na skrzypcach grał twarzą do ściany. Później widziałem, jak go zabili. Widziałem jego, jak grał, to był sygnał, że tu jest konspiracja. Niemcy przyjeżdżali, robili łapankę. Poszli, zastrzelili go później, doszli do wniosku, że on to powodował. Łapanki to chleb powszedni. Nie było dnia, godziny. Widziałem, jak samochodem po Puławskiej pędzili za jednym. Strzelali, ale nie dali rady. Skręcił w prawo, uciekł w nasz blok, przez parkan. Było wejście od Racławickiej i od Puławskiej. Wszedł, zginął, śladu nie było, żeby go złapali. Takie przeżycia człowiek miał.


Warszawa, 15 lipca 2011 roku
Rozmowę prowadził Mieczysław Rybicki
Jerzy Paczowski Pseudonim: „Zajączek” Stopień: strzelec, łącznik Formacja: Pułk „Baszta” Dzielnica: Mokotów Zobacz biogram

Zobacz także

Nasz newsletter