Tadeusz Lewandowski „Ryś”, „Żbik”, „Giga
Nazywam się Tadeusz Lewandowski, urodzony 7 maja 1929 roku w Warszawie. Należałem do „Szarych Szeregów”, miałem pseudonimy „Ryś”, „Żbik” i „Gigant”.
- Proszę mi powiedzieć, jak pan pamięta okres przed wojną, przed wybuchem wojny? Co pan robił, pana rodzina?
Przed wojną byłem z rodzicami, żeśmy mieszkali w Warszawie na ulicy Długiej 11, przy kościele wojskowym. W 1937 roku ojciec mnie zapisał do zuchów, to były wilczki właściwie i w wilczkach byłem do czasu okupacji. Chodziłem do czwartej klasy …
- Ale jeszcze proszę opowiedzieć o swojej rodzinie przed wojną.
Mój ojciec był przed wojną zawodowym żołnierzem, walczył w legionach w 1918 roku. Niestety w 1939 roku poszedł na wojnę, zginął i zostaliśmy półsierotami.
- Ile miał pan rodzeństwa i co robiła pana mama?
Byłem ja i brat, nas było dwóch. [Mama] była przy mężu. Z chwilą kiedy się zaczęła wojna, w dalszym ciągu byliśmy jeszcze w konspiracji harcerskiej.
- Pewnie to, że pana ojciec był w Legionach wpłynęło jakoś na pana wychowanie?
Oczywiście, właśnie przez to mnie ojciec zapisał do harcerzy i wpoił we mnie tą ideę wojskową.
- Jak pan pamięta wybuch wojny? Co pan wtedy robił?
W chwili wybuchu wojny mama została z nami. Było bardzo ciężko, ponieważ mama nie miała środków do życia, ale miała pracę jako dozorca, właściciel tego domu dał matce pracę jako dozorca, to znaczy gospodarz domu. To nie była praca ciężka, ale musiała robić pewne czynności gospodarcze w tym domu. W chwili wybuchu wojny chodziłem do klasy czwartej.
- Jak pan pamięta Niemców? Na przykład pierwszy dzień albo wejście Niemców, kiedy Warszawa została zdobyta. Jak pan pamięta w ogóle Warszawę z tamtego czasu?
Warszawa, tak jak Stare Miasto, była bardzo zniszczona. W naszym domu były jeszcze garaże, które wybudowano tuż przed wojną i w tych garażach Niemcy sobie zrobili takie jakby kwatery. Trzymali swoje samochody z Placu Krasińskich, a na Placu Krasińskich znajdowała się policja niemiecka…
- Czy pan chodził do szkoły, jak już był okres okupacji?
Do szkoły żeśmy chodzili w różnych miejscach, bo Niemcy zajmowali szkoły na szpitale. Przedtem chodziłem na ulicę Barokową, która odchodzi od ulicy Długiej. Potem naszą szkołę przenieśli do Parku Traugutta – też [potem] Niemcy zajęli na szpital. Z kolei przenieśli nas na ulicę Pelińskiego. Tak że wszystkie szkoły Niemcy zamieniali na szpitale. Ponieważ ulica Pod Stalingradem była dla nich bardzo ciężka, dużo było rannych Niemców i musieli ich gdzieś ulokować, więc lokowali ich właśnie w szkołach, w szkołach robili szpitale. Nas przenieśli do willi pożydowskich na ulicę Śmiałą, na ulicę Forteczną i żeśmy się uczyli właśnie w tych szkołach. W międzyczasie braliśmy jeszcze czynny udział jako harcerze, ale już nie w takich miejscach jawnych, tylko już żeśmy mieli zebrania gdzieś po bramach i żeśmy wyjeżdżali często w okolicę Jabłonnej na ćwiczenia.
- Na czym polegały takie ćwiczenia?
Harcerskie takie były, podchody, alfabet Morse’a żeśmy ćwiczyli, patriotyczne piosenki śpiewaliśmy, żołnierskie. W dalszym ciągu braliśmy udział jeszcze w sabotażach. Brałem udział w sabotażu gdzie żeśmy… Ponieważ były garaże i Niemcy mieli u nas samochody, więc z kolegami żeśmy odkręcili opony w jednym wozie niemieckim, nawet to jest napisane w kronice. Wydali mnie potem koledzy, że tą czynność wykonywałem i zostałem przesłuchany przez Niemca, bo dwa domy dalej, Długa 13 był komisariat numer dwa. Byłem przesłuchiwany, nazywał się Leon… Musiałem się często meldować u niego na komisariacie. Mamie to wszystko przeszkadzało, była zdenerwowana, więc przekazała mnie przez adwokata Aleksandra Sendlikowskiego, do internatu do Otwocka. W Otwocku znalazłem się wśród kolegów i wśród wychowawców, którzy byli przedwojennymi oficerami i właśnie robili z nami przysposobienie wojskowe. Braliśmy czynny udział w różnych alarmach nocnych. Alarmy nocne odbywały się w ten sposób, że ponieważ żeśmy byli w internacie, byliśmy tak skoszarowani, że byliśmy razem wszyscy w kupie. Braliśmy też czynny udział w wypadach na miasto, [roznosiliśmy] gazetki, [robiliśmy] napisy różne. Między innymi żeśmy broń roznosili, ale to już było sporadyczne, tak jak wspominałem…
- Czyli z tego internatu z Otwocka pan roznosił z kolegami, tak?
Tak, w Warszawie też taką samą czynność wykonywałem.
- Czyli to już była działalność konspiracyjna?
Tak jest, to była działalność konspiracyjna.
- Od kiedy pan był w tej konspiracji?
W konspiracji byłem od 1939 roku.
Tak, wtedy byłem w „Zawiszakach”, a w Otwocku to już przeszedłem na „Szare Szeregi”. Przysięgę żeśmy składali w obecności księdza Raczkowskiego i Stefana Mirowskiego, „Kuropatwa”… nie wiem, jak się nazywa ten „Kuropatwa”… i Wiktora Torbickiego pseudonim „Wiktor”… Żeśmy składali przysięgę w Lasach Otwockich, latem, w obecności tych osób, które wymieniłem.
- Jak dużo było młodych ludzi, którzy przysięgali tak jak pan?
Było kilka grup, między innymi byli nawet chłopcy z „Zośki”.
- To był internat jakiejś szkoły, tak?
To był internat chłopców, ofiar wojny, ponieważ straciłem ojca, więc miałem taki przywilej i to był taki zbieg okoliczności, że się znalazłem wśród chłopców, którzy byli już obeznani w tym wszystkim. Też byłem obeznany ponieważ w Warszawie, zanim przyszedłem do internatu, do Otwocka, już byłem z tym wszystkim obeznany.
- Czy pana brat też tam był?
Nie, brat był młodszy. Jeszcze się cofnę. W czasie okupacji żeśmy chodzili do ogniska na ulicę Bugaj, potem nas przenieśli na ulicę Miodową. Na Miodowej już byliśmy w konspiracji, bo ci chłopcy, którzy byli w harcerstwie w tej szkole, to w dalszym ciągu żeśmy byli, ale już pod innym szyldem. Z ulicy Miodowej 24 przenieśli nas na ulicę Bielańską. Też było ognisko i żeśmy też byli tak jakby obeznani z całą konspiracją. To znaczy, że myśmy też z chłopakami robili jakieś wypady, różne psikusy.
- Niech pan opowie o takich wypadach.
Powiem może jeden taki bardzo ważny wypad. Właśnie chodziliśmy na Bielańską do tego ogniska, to było któregoś marca, akurat żeśmy wychodzili, bo ta bursa znajdowała się, te ogniska znajdowały się róg Bielańskiej i ulicy Długiej. Akurat żeśmy wychodzili z tego ogniska, ja, brat i inni. Szedłem sobie do domu, w stronę ulicy Długiej 11, jakieś dwadzieścia-trzydzieści metrów i zaczęła się akcja odbicia „Rudego”. Brat mój akurat [poszedł] za potrzebą… na rogu Długiej i ulicy Naradek, to znaczy przy ulicy Bieleckiej, był Pasaż Simonsa (spalony w 1939 roku). Brat wskoczył za potrzebą i w tej chwili kiedy brat tam szedł, a już szedłem w stronę domu, zaczęła się strzelanina, zaczęli właśnie wtedy odbijać tego Alka. Kilka razy padałem bo kule świstały, strzelali z Arbeitsamtu z ulicy Długiej, zaczęli bić Niemcy w stronę Bielańskiej. Ledwo dopadłem na Długiej 27, na klatkę, skoczyłem
vis-à-vis bramy i spostrzegłem jak Niemiec przy Długiej 27 (tam mieszkał mój kolega szkolny), wprowadził właśnie „Huberta”, jednego z akcji „Szarych Szeregów”. Wprowadził go na podwórze, a myśmy przez okno patrzyli i spostrzegł, że patrzymy to strzelił w górę, a cały czas patrzyłem jak tego „Huberta” [prowadził]… Wywalił mu granaty i broń, potem ręce mu związali jakimś drutem i go wyprowadzili. Widziałem tego „Huberta”, który brał udział w akcji „Szarych Szeregów”, w Akcji pod Arsenałem. Mama moja z kolei widziała jak „Rudego” wieźli ulicą Długą do ulicy Kilińskiego, stamtąd zawrócili i pojechali na Żoliborz z „Rudym”, zdaje się do Alka mieszkania. Niestety u niego „Rudy” zmarł. Miałem jeszcze takie poważniejsze zajście. Idąc od sklepu (na kartki dawali nam cukierki i słodycze), wracając od Franellego, na ulicy Marszałkowskiej była cukiernia Franelli. Wracałem pieszo, dochodząc do ulicy Królewskiej i Marszałkowskiej tramwaj skręcał w prawo w Plac Piłsudskiego (wtedy był Plac Hitlera), i z tego tramwaju wypadła paczka. Paczka była mniej więcej trzydzieści na trzydzieści w kwadracie. Podniosłem tą paczkę i z tą paczką podbiegłem pod Zachętę, bo następny przystanek był przy Zachęcie, przy Placu Małachowskiego. Ale patrzę, że nikt się po tą paczkę nie zgłasza, więc z tą paczką pod pachą szedłem sobie przez Plac Piłsudskiego, mijałem warty niemieckie różne, aż doszedłem do domu. Mama otwiera, a tam był „Biuletyn Informacyjny” i tych gazetek było może ze sto. To była taka paczka. Tak że jakby Niemcy mnie spotkali, chwycili i powiedzieli:
Was hast du? Co tu masz? To już wtedy ja i cała rodzina moja na pewno by nie żyła, nawet i cały dom. Jeszcze wrócę do tego, że w tym ognisku na Wawelskiej miałem sympatię, nazywała się Jasia i mieszkała na Długiej 48. Jej matka była woźną właśnie w tym ognisku. Mieszkała na Długiej 48 i byłem u nich, po prostu zaprosiła mnie do siebie. Dowiaduję się od niej, jak byłem u niej po raz wtóry, że u nich w podwórzu, w suterenie był warsztat i w tym warsztacie była tajna drukarnia. Niemcy wykryli ją, ktoś ich wykapował i wszystkich zamordowali, podrzucili granaty i ich zamordowali wszystkich, zabili po prostu. Dowiedziałem się po kilku dniach, że wszystkich lokatorów (nawet jest tablica na tym domu), mieszkańców Niemcy rozstrzelali, między innymi moją dawną sympatię. Wtedy miałem czternaście lat. W międzyczasie jeszcze chodziłem do getta, w ten sposób żeśmy… bo znałem sporo Żydów, właściwie myśmy mieszkali wśród Żydów, dużo Żydów mieszkało na Starym Mieście, ale to nie o to chodzi. Takie Żydki małe stały pod gettem, mieli płaszcze, czy palta wypchane mieli ziemniakami i przenosili te ziemniaki i chleb na swoją stronę. […] Wracając, jak przechodziłem ulicą Karmelicką w stronę Nalewek, to było blisko Gęsiówek (Nalewki i Karmelicka dochodziły do Gęsiówki, do tego więzienia), tam mnie właśnie Niemcy złapali. To było w getcie, złapali mnie i jeszcze jednego chłopaka, jak żeśmy wracali i postawili nas pod mur. To było naprawdę dla mnie obłędne. Wyjął pistolet, to nie był mały pistolet tylko to była kabura duża, odrepetował go i trzymał go nie w nas tylko w pozycji pionowej. Pytał się przez Żydów niemieckich kim jesteśmy, jak i co, gdzie mieszkamy, widocznie się kapnął, że jesteśmy Polacy nie Żydzi. Potem zawołał nas, powiedział:
Komm hier, dał kopa z tyłu i żeśmy wyfrunęli z tego getta.
- Często pan chodził do getta?
Często.
- Ale chodził pan tam odwiedzać kogoś, czy coś pan tam nosił?
Żeśmy po prostu chleb im zanosili, żeśmy wprowadzali tych Żydów, bo blisko nas były mury getta. Na ulicy Bonifraterskiej były zaraz mury dużego getta, bo było getto duże i było getto małe. W getcie dużym to już nie było Żydów, wszystkich wywieźli, tylko było getto małe od strony Karmelickiej.
- Ale czy to były pana jakieś zadania konspiracyjne, czy pan chodził tak sam z własnej woli?
Nie, to z własnej woli, to nie było konspiracyjne. Po prostu znałem sporo Żydów…
- Chodził pan do znajomych, tak? Czy nie tylko?
Już nie było, już dawno byli wywiezieni, po prostu lubiłem tych Żydów, te różne ich kawały.
- Jak pan pamięta Niemców z czasów okupacji?
Och, Niemców pamiętam bardzo dobrze. W naszym domu Niemcy mieli garaże, niemiecka policja z Placu Krasińskich. Mama często im otwierała bramę, to znaczy wacha była, był kantor co Niemcy trzymali wartę, ale mama między innymi miała też kluczyki od tej bramy. To był dom czteropiętrowy, a lokatorami byli adwokaci i sędziowie, ludzie na dość wysokich stanowiskach. Pamiętam trzech dowódców Wiedemayer, Sieberlady i Teis, to byli dowódcy
Deutsche Polizei. Przyjeżdżali często (to byli Ślązacy) i mama mówiła, że ojciec zginął na wojnie i prosiła, żeby może ojca odnaleźli przez Czerwony Krzyż w Niemczech. Ale mama ojca już przedtem pochowała, wzięła z pola bitwy… przez kolegów ojca dowiedziała się, że ojciec zginął. Z pola bitwy [go] wzięła i pochowała w Ząbkach, bo mama pochodziła z Ząbek, to mamy rodzinna miejscowość. Niemcy właściwie matce współczuli, mówili, że wojna, że niestety ich rodzice też zginęli, na Śląsku też mieli jakieś sensacje polityczne. Szukali ojca po całych Niemczech, po prostu chcieli matce pomóc, matka płakała bardzo, bo dla nas ojciec był wszystkim, bardzo był dobry dla matki, dla nas. Powiedzieli, że niestety nie mają takiego nazwiska w żadnym obozie.
- Czyli pana matka nie była jednak pewna, że ojciec umarł, skoro go szukała?
Nie, właśnie mama nie wierzyła, choć ojca pochowała, to wcale nie wierzyła, że to jest jej mąż. Ojciec zginął gdzieś w okolicach Stoczka Karwolińskiego czy Łukowskiego, dokładnie nie wiem, bo mi się te dwa Stoczki mylą. Jak pojechała na pole bitwy i odkopali grób ojca (bo pojechała z braćmi swoimi i szwagrem), to było pochowanych siedmiu Polaków i siedmiu Niemców. Po jednej stronie była mogiła niemiecka, a po drugiej stronie była mogiła polska. Różnili się tym, że hełmy były jedne niemieckie, drugie polskie. Drugi raz jak mama pojechała, to już ciało nabrało powietrza, już sczerniało, ale wiedziała który z rzędu jest ojciec pochowany, no to w trumnę wzięła i przywiozła.
- Jak wyglądało życie codzienne w Warszawie w czasie okupacji? Chodził pan do szkoły? Jak było z wyżywieniem, czy nie było z tym problemów?
Wyżywienie to myśmy otrzymywali na kartki, otrzymywaliśmy mięso z kością oczywiście, chleb i słodycze były. Tylko żeśmy raz w sklepie u Meina, nie wiem jaki to był zbieg okoliczności, że na Freta był Mein i dali nam kartki do tego niemieckiego sklepu. Ale już potem to żeśmy w sklepach innych, bo Mein to był
Nur für Deutsche, dla Niemców.
- Czy pan też pomagał matce w utrzymaniu domu? Czy pan gdzieś pracował w czasie okupacji?
Nie, wtedy się uczyłem.
- Czy pan był świadkiem łapanek, albo rozstrzelań?
Oczywiście, tak jest, łapanki… O, właśnie jeszcze wspomnę o tym, że jak chodziłem do tego ogniska na ulicę Bereską, to z łapanek Niemcy wozili w budach Polaków na Gęsiówkę. Z bud rzucali karteczki, tak zwane grypsy, żeśmy te grypsy podnosili z chłopakami i do kilku rodzin w Warszawie roznosiłem je. Ale te, które były już poza Warszawą, to było już gdzieś daleko, to już nie mogłem tego zrobić. Nawet koledzy też ze mną te grypsy roznosili. To było w ten sposób, że jak buda jechała, to ci ludzie z łapanki rzucali swoje nazwiska, żeby dali znać, że są aresztowani z łapanek. Łapanki się odbywały w ten sposób, że podjeżdżała buda pod tramwaj, Niemcy zatrzymywali tramwaj i wszystkich ludzi, mężczyzn od razu do budy i na Gęsiówę. Pamiętam jedną egzekucję, która była blisko naszego domu, na ulicy Kilińskiego pod Ministerstwem Sprawiedliwości. Przywieźli około trzydziestu chyba właśnie z łapanek (bo jak zginął jakiś Niemiec, to zawsze brali Polaków iluś z Gęsiówy i na rozstrzał), rozstrzelali ich, buda druga stała i rzucali już zabitych do tej budy.
Z dachu. Nasz dom składał się z trzech numerów, to znaczy jedno podwórze, które miało trzy numery. Kilińskiego 5, Długa 9, Długa 11, to była jedna posesja. Całe szczęście, że akurat byłem w Otwocku, bo inaczej… jak wybuchł ten czołg na Kilińskiego, wybuchł między numerem pierwszym a trzecim. Właśnie moi koledzy, którzy ze mną byli jeszcze w konspiracji, wszyscy polegli. Akurat się uchroniłem bo byłem w Otwocku. Mój brat z kolei był gdzieś blisko Długiej 11, tylko słyszał silny łomot, huk. Na naszym domu to ludzkie części leżały.
- Kiedy pan z tego Otwocka wrócił z powrotem do Warszawy? Czy już w czasie Powstania, czy jeszcze przed?
Z Otwocka nie wróciłem, ponieważ byliśmy w konspiracji. Jeden nasz wychowawca, to znaczy „Wiktor” poszedł do UB, może był przedtem też w UB. Wszystkich, których znał w Otwocku wydał. Wywieźli ich wszystkich do Rosji, całą inteligencję z Otwocka, między innymi dyrektora szkoły, do której chodziłem, jeszcze innych, nawet naszego kierownika Kołeckiego. Część chłopaków uciekła przedtem, a myśmy zostali.
To był rok 1945.
Po Powstaniu w 1945 roku. Nas wszystkich rozdzielili na kilka części. To znaczy myśmy poszli jako starsi do Świdra, część do Strugi, potem dziewczyny do Świętego Józefa do internatu w Otwocku…
- Chciałabym już przejść do Powstania Warszawskiego. Jak pan pamięta wybuch Powstania? Gdzie pan wtedy był?
Właśnie nie byłem w Warszawie, całe szczęście bo bym na Kilińskiego zginął. Akurat wtedy były wakacje i byłem u mamy w wakacje… i kilka dni przed [Powstaniem] pojechałem do Otwocka. Tak że odcięło mnie Powstanie Warszawskie od matki. Jak bym został w Powstaniu Warszawskim, to nie wiem czy bym żył, czy bym się nie znalazł w jakimś obozie. Matka tylko została z bratem. Przez Powstanie [straciliśmy] wszystko, cały nasz dobytek się spalił. Mama będąc w Powstaniu Warszawskim gotowała powstańcom kawę. Brat jeszcze z innymi chłopakami przynosili wodę z ulicy Bugaj, ponieważ wody nie było w kranach, a na Bugaju była woda źródlana, takie źródełko, bo wiadomo, że na skarpach Warszawy biją źródełka po prostu. Między innymi takie źródełko jest w Parku Traugutta, jest przy ulicy Dolnej i było na Bugaj. Takich źródełek było kilkanaście. Woda oczywiście leciała, to była woda gruntowa, leciała i można było ją nabierać. Nawet była dość smaczna, ponieważ sam tą wodę piłem. Nosili wodę dla powstańców i matka właśnie gotowała, z innymi jeszcze, kawę i herbatę dla powstańców. Udzielała się w ten sposób. [...]
W Otwocku się uczyłem, chodziłem do szkoły…
W czasie Powstania żeśmy byli w Otwocku to każdy lamentował jak matka, jak ich rodzice, bo na terenie Otwocka, to aż papiery jakieś, spalenizna jeszcze w górze leciała. W naszym internacie była radiostacja. Ponieważ byliśmy bardzo skoszarowani, to znaczy w ten sposób, że mieliśmy wszędzie wgląd, do gazetek, do radiostacji, na miasto żeśmy chodzili, napisy: „Bądź gotów”.
Tak jest, bo u nas była też drukarenka mała i żeśmy powielali. Nawet jest opis w muzeum.
- Niech pan powie dlaczego pan pojechał do Otwocka wtedy, w te wakacje? Były wakacje, po co pan pojechał do Otwocka do szkoły? Pamięta pan?
Nie, to były wakacje, już szkoły nie było.
- No tak i po co pan wrócił do szkoły do Otwocka?
Żeby po prostu matce było lżej, bo matka miała ciężko, a w Otwocku miałem wyżywienie trzy razy dziennie, opierunek i wszystko.
- Jak zareagowaliście w tej szkole na wybuch Powstania? Czy cieszyliście się, wszyscy byli w konspiracji od wielu lat?
Właśnie część kolegów, między innymi ja też, chcieliśmy się dostać do Warszawy stamtąd. Ale zatrzymali nas Niemcy w okolicach Radości, Niemcy już stali... To był sierpień, rok 1944. Po prostu mieliśmy drogę odciętą.
- Co się działo później? Nie mogliście się dostać do Warszawy i…
To żeśmy się wrócili do Otwocka i żeśmy czekali końca. We wrześniu wojska polskie i rosyjskie wkroczyły do Otwocka. Wtedy się zaczęły właśnie aresztowania, tak jak wspomniałem przedtem, „Wiktor” wszystkich wykapował. Zaczęło działać PSL, partia Mikołajczyka, starła się z PPR, zaczęły się bójki, rozruchy. Na Otwock często padały pociski, bo z Góry Kalwarii Niemcy ostrzeliwali Otwock, więc słychać było jak te pociski lecą, potem rozrywają się.
- Nie próbowaliście jeszcze raz do Warszawy się dostać?
Już nie, bo już była jesień, już nie było szansy.
- Czy miał pan jakieś wiadomości od matki?
Część kolegów mieszkała i miała rodziców na Pradze. We wrześniu, w październiku pojechałem na Pragę, już Praga była wolna, a jeszcze Warszawa się broniła. Niemcy byli w Warszawie do stycznia 1945 roku. Tak że do Warszawy przyszedłem dopiero w maju 1945 roku, ale zastałem dom w gruzach, matki nie było, bo matka wtedy była wywieziona z bratem.
- Kiedy „Wiktor” wydał wszystkich z konspiracji w Otwocku, dokąd później pan się udał z Otwocka?
Nas rozbili na cztery części.
Cały internat. Znalazłem się w Zamrozie wśród starszych kolegów, wychowanków. Myśmy wtedy już chodzili do gimnazjum… w 1945 roku… do gimnazjum do sióstr, a koledzy, którzy zaczęli szkołę w Otwocku, handlową i gimnazjum… właściwie handlową szkołę, bo gimnazjum mieli korepetycje u profesora Palinowskiego, który był w Armii Krajowej. Z Zamrozu zacząłem szkołę u sióstr w Świdrze…
- Został pan przeniesiony do Świdra z Otwocka, tak?
Z Otwocka do Świdra, bo nas wtedy rozbili na cztery części. A w Zamrozie byli chłopcy, przyjechali na kolonie z ulicy Okopowej. Na Okopowej właściwie mieli swój internat i przyjechali do Zamroza na wakacje. Ale już nie mieli jak wrócić, ponieważ zaczęło się Powstanie Warszawskie… Internat prowadził ksiądz Zalewski.
- Jak długo pan był w Świdrze?
W Świdrze żeśmy byli do 1946 roku. Ksiądz Zalewski postarał się o jakiś majątek wielki w Owińskach pod Poznaniem i nas wszystkich przenieśli do Owińsk. W Owińsku był duży, piękny pałac, duży ogród. Dokooptowali do nas jeszcze z innych sierocińców, między innymi sybiraków z Gniezna, z Koła też jakieś dzieci, jakiś wychowanków.
- Czy miał pan kontakt z matką, kiedy był pan w szkole, w tych sierocińcach?
Tak, przyjeżdżałem, urywałem się… Choć nie było takich dobrych warunków, ale przy matce było zawsze jakoś lepiej, bo u nas był rygor wojskowy.
- Jak pan nawiązał kontakt z matką po wojnie już, po Powstaniu? Bo była w jakimś obozie, tak?
Nie, to nie był obóz. Mamę wzięli do Pruszkowa i część ludzi brali do obozów, a część ludzi do chłopów. Mama była w Rawie Mazowieckiej u jakiegoś chłopa na robocie. [...] Mama wstawała rano, musiała szykować krowom, świniom, chcieli matkę wykorzystać po prostu. Mama dopiero w 1946 jak się skończyła wojna, przyjechała do Warszawy na Targówek do swoich sióstr i zamieszkiwała kilka lat, dopóki dopóty nie wyszykowała sobie tego domu, który został wybudowany tuż przed wojną przez ojca. Musiała go szykować ponieważ jak była wojna w 1939 roku, to jak Niemcy nacierali na Warszawę od strony Ząbek, to między innymi ostrzelali matki dom. Zginął żołnierz, został rozszarpany, bo trzy pociski wpadły przez okno i został rozszarpany na kawałki. Mama z bratem potem zrobiła grób i go pochowała blisko domu.
Polski żołnierz, tak. Potem jak brali wszystkich tych żołnierzy z pola walki, bo było dużo mogił żołnierskich, to szczątki tego żołnierza też zabrali spod naszego domu do wspólnej mogiły.
- Pana brat był razem z matką?
Tak, brat był ode mnie cztery lata młodszy.
- Też poszedł z nią na te roboty?
Też.
- Brał udział w Powstaniu Warszawskim?
Brał udział w ten sposób, że wodę z chłopakami przynosił, też nawet pod obstrzałem, bo trzeba było z Bugaju przejść przez ulicę Mostową albo przez Kamienne Schodki. Musieli jakoś kombinować, żeby dotrzeć do celu. Mówił, że jakieś płyty nosił, brał udział [w budowaniu] barykad, jak to chłopak dziesięcioletni, to się ma dużą siłę w tych latach. […]
- Skąd się pana pseudonimy wzięły, bo ma pan trzy pseudonimy?
„Gigant” to tak jest, że na Starym Mieście mnie chłopaki nazywali „Gigantem”, bo wszędzie robiłem jakieś draki. Między innymi klucze były takie ogromne i zapychało się klucze siarką od zapałek. Chciałem zrobić Niemcom psikusa. Zobaczyłem, że Niemcy idą od ulicy Miodowej w stronę Kilińskiego, to stanąłem za bramą, w końcu bramy i jak Niemcy szli, to wziąłem gwóźdź na klucz, rąbnąłem o ścianę i był duży huk. Niemcy myśleli, że do nich ktoś strzela, dawaj za mną, a ja wtedy uciekłem.
„Ryś”, to już sobie wybrałem taki. „Lewy” bo Lewandowski. „Lewy”, „Ryś”, „Żbik” i „Gigant”, cztery. „Lewy” to Lewandowski, „Ryś”, Żbik” to [wybrałem], a „Gigant” to ze Starówki po prostu.
Warszawa, 15 maja 2007 roku
Rozmowę prowadziła Urszula Herbich