Tadeusz Godlewski
Nazywam się Tadeusz Godlewski, urodziłem się 13 maja 1931 roku. Mieszkałem w Warszawie na ulicy Staszica 4 mieszkania 29, a następnie chodziłem do szkoły na ulicę Młynarską. To była taka [szkoła] tramwajarzy, renomowana szkoła. Bo kiedyś nie było tak, że gdzie kto mieszkał, w swoim rejonie chodził, tak że tam… I od razu było z tym dobrze, że jak człowiek poszedł do szkoły podstawowej, tak było zaraz gimnazjum i liceum, że nie trzeba było potem zmieniać, jak to się mówi, szkoły, tego. No to szkołę już zacząłem przed wojną. Potem wybuchła wojna i jeszcze jakiś czas chodziliśmy tam do tej szkoły, ale w czasie okupacji to było tak, że wszystkie szkoły średnie były zlikwidowane, [pozostały] jedynie podstawowe i zawodowe. Tak że tę naszą szkołę zajęli Niemcy i tam oni urzędowali, a nas potem… Ale to już przenieśli nas jak tego... Znaczy z początku to cała szkoła była jako podstawowa, a potem, już po likwidacji getta i tak dalej, to wtenczas nas przenieśli koło getta, zaraz było getto i myśmy mieli w prywatnym budynku szkołę i tego. No i tam można było obserwować, co się dzieje w getcie i tak dalej, całe te powstanie w getcie. Trochę tego było.
- Do tego powstania w getcie jeszcze wrócimy…
Tak, tak.
- Chciałbym, żeby pan coś więcej nam opowiedział o okresie przedwojennym. Jaka panowała atmosfera w domu czy wokół, jak pan wspomina ten okres?
No, dobra atmosfera panowała, jak tego... Ojciec mój miał na ulicy Staszica zakład fryzjerski i tak dalej, ja chodziłem do szkoły. I tak to dobra atmosfera, nie mogę nic [złego] powiedzieć.
- Czy pamięta pan jakieś zabawy dziecięce z tego okresu?
No, z chłopcami, to wie pan, tak... I szkoła, i tego, a jeszcze jak tam przecież zaraz obok była na ulicy Wolskiej tak zwana Wenecja, tam taki był lunapark i tak dalej, tam był też taki teatrzyk komediowy, coś, tego, że grali. Była tam ta beczka śmiechu i różne takie... A, [był] welodrom, można było się nauczyć na rowerze jeździć. No a w zimę to był całość, jak to się mówi, zlikwidowany, a tam było lodowisko, znowuż muzyczka, tego, można było na łyżwach pojeździć i tak dalej. To był ten cały plac zabaw. A jeśli chodzi o ten plac zabaw, właśnie ten teatrzyk, co był, to w czasie okupacji tam było takie… Występowała taka medium, gdzie można było w czasie jej seansu zadawać pytania, tylko aby nie zadawać pytań politycznych, nie. Ale tam przecież gdzie kto przebywa, jak tam, co tu, to tego, to odpowiadała. Nawet jak w czasie okupacji mój cioteczny brat został na łapance złapany, nie było go, tego (on mieszkał we Włochach), żeśmy z siostrą cioteczną poszli tam do tego [medium], bo nie wierzyliśmy, że ona może coś tam mówić, prawdę czy nieprawdę. No i ja wstałem, się przepytałem, gdzie się w tej chwili ta moja siostra cioteczna znajduje, no i ten, ten, ten, który prowadził ten, ten, ten spektakl cały, zapytał się jej, a ona za chwilę odpowiedziała: „Ta osoba znajduje się na sali i siedzi ma tym i na tym numerze miejsca”. Znaczy że wiedziała prawdę. No i potem jeszcze ktoś tam zadał pytania, tego, no i ona się przepytała o tego swojego brata rodzonego. No i odpowiedziała, że znajduje się w tej chwili w Niemczech, pracuje w leśnictwie i miał wypadek, że sobie palec tam uciął, bo pracował jako drwal, ale jest zdrowy, jest wszystko w porządku, tego, i niedługo będzie miała wiadomość od niego. No i tak było, może jakiś miesiąc, tego, dostała wiadomość, że [brat] przebywa w Niemczech. I on dopiero wrócił po wyzwoleniu.
- Czy do tego medium przychodzili tylko Polacy?
Nie no, raczej tam wszyscy przychodzili, ale raczej Polacy, bo obcojęzyczni [to] nie było słuchać takich osób.
- Jak pan zapamiętał wybuch wojny, wrzesień 1939 roku?
No, wybuch wojny to zapamiętałem tak, że na ulicy Wolskiej, jak koń padł na przykład, nie, [to] zaraz ludzie tego, zaraz tam do tego konia, bo już nie żył, on tam nogę złamał, coś, był ranny i zaraz go, tam tą skórę tego i to mięso tam ćwiartowali, brali do pieczenia. To były ładne konie, ułańskie te konie, tego, jak rozbierali, to…
- Pamięta pan może, jak Niemcy wkroczyli do Warszawy czy może naloty na Warszawę?
No, naloty to tak, bo to były takie, że po prostu (nie wiem, jak to nazwać) jedni uciekali z Warszawy, a drudzy uciekali do Warszawy. I w czasie takich [nalotów] – ja słyszałem z opowieści, bo nawet i rodzina, i znajomi, jak tam do ojca przychodzili, [mówili], że dużo osób w ten sposób zginęło. Bo to tak, z Warszawy gdzieś tam za Warszawę uciekał, a drudzy do Warszawy – to wszystko, ci ludzie na szosie, na [zewnątrz], a samoloty i strzelanina, i ci ludzie ginęli.
To nawet, ale to tak, bo ja… To może dalej ja opowiem, jak już się ożeniłem, pierwsza żona mi zmarła, a z drugą żoną już [byłem], to ona też właśnie mieszkała w Ząbkach, właściwie w Ciechanowie mieszkała jako jeszcze dziewczynka i też ta rodzina była gdzieś tam w Ząbkach, bo oni uciekali z Ciechanowa gdzieś tam za Warszawę, tam mieli rodzinę, a tam znowuż z tamtej strony uciekali w drugą stronę. I wiem, że tam był nalot na ten pociąg, jak oni [uciekali], i matka zginęła, a ona została ranna, miała tutaj całe [fragmenty ciała] w ranach i nogę miała cała poharataną, no ale się uratowała, jakoś jak dowieźli ją do Ciechanowa, to tam taki lekarz był... W zasadzie on był Niemiec, on potem, już po wyzwoleniu, prowadził szpital i tak dalej, ale on Polakom bardzo dużo pomagał, że tego, tylko potem już, po wyzwoleniu miał jakiś czas, taki był u nas z ZWM-u taki młodzian i coś mu się nie podobał ten lekarz, tak że stamtąd go usunęli, z Ciechanowa,. Ale to wszyscy wspominają, że tego...
Bo ja w czasie okupacji to do Ciechanowa to przez zieloną granicę przechodziłem. Raz jeden tylko, pamiętam, z ojcem żeśmy jechali, bo to trzeba było wyrabiać te kenkarty, ale ojciec miał metrykę, wszystko tego, ale matka tam poszła, załatwiła, mówi: „To pojedziesz – mówi – to chociaż się spotkasz z rodziną”. Bo przecież w Modlinie była granica i dalej nie można, dalej się dojeżdżało do Nowego Dworu, a od Nowego Dworu to już trzeba było naokoło, łukami przechodzić, przeprawiać się przez rzekę i dopiero można było już [przejść], bo tam była już ta tak zwana Deutsche Reich, Rzesza, Ciechanów był wyłączony i dopiero w Pomiechówku można było już za marki kupić bilet do Ciechanowa. No i matka załatwiła dla ojca tę przepustkę, bo dostała, no ale mówi: „To zabierzesz jego tam do Ciechanowa, nie?”. No ale jak? Przecież mnie nie weźmie, jak na przepustce nie ma tego... To był taki moment... Bo na tak zwanym tym Kercelaku u nas, na Woli, to można było wszystko dostać, jak to się mówi. Pieniądze mógł pan kupić nawet, tylko fałszywe, za tego, te
Bezugschein na buty, na to, na różne tego. No i matka poszła tam, nawet ja z matką wtenczas byłem, mówi, że ma tę przepustkę, tego, i chciała, żeby jakoś dopisać, żeby z synem, tego. Zaraz tam zawołali jednego, tylko miał parę wiecznych piór z różnym atramentem, jak to się mówi. „No i o co chodzi?” – „No, o to i o to”. Zaraz to dopisał: „I z synem Tadeuszem”. Pieczątka, tego, oryginalna pieczątka, tak, jak tego, podpis, tego, kto tam wystawiał ten [dokument]. No i pierwszy raz z ojcem przejechałem przez tę granicę, przez ten Modlin, bo to wszystko wysiadało w Nowym Dworze, a myśmy [jechali dalej], to już pusty ten pociąg. No, przyszli tam celnicy, sprawdzili, wszystko w porządku. Przyjechaliśmy do tego Ciechanowa i jedziemy tam do rodziny, tego, no i jest tak, że co idziemy parę kroków, tego, to ktoś tam: „Dzień dobry, dzień dobry”, i za nami. Ja mówię, ojca się pytam: „Co, tatuś tyle znajomych ma tutaj w Ciechanowie?”. Ojciec mówi: „Nie, ja ich nie znam”. A potem się okazało, że to jeszcze byli Żydzi i oni mieli tam tą... gwiazdę, to gwiazdę, ale [poza tym] mieli tutaj takie kółko na tym, żółte, tego. I myśmy szli chodnikiem, a oni przeważnie jezdnią i tak się uprzejmie kłaniali. To tak wtenczas zwróciłem uwagę, że tata ma tyle znajomych... Z powrotem ja miałem zostać, ale ojciec bał się sam wracać, że jak to, że ja pojechałem, tam zostałem, no i z ojcem wróciliśmy z powrotem. Chyba dwa dni ojciec był, no to tego, no i wróciliśmy. A za parę dni ja przez zieloną granicę pojechałem do Ciechanowa na wakacje. To taki fragment tego [życia].
- Czy później się zdarzyło, że jeszcze częściej pan tak podróżował między Warszawą?
Proszę pana, nieraz w wakacje to i ze dwa razy obracałem. Bo tam na ogół, ja panu powiem, w Ciechanowie było spokojnie, bo to miasto było zaliczone do Rzeszy i tam raczej... No, małe to było miasteczko, od dworca daleko i Niemcy tam, proszę pana, bardzo odbudowali, pomimo że wojnę prowadzili, to od stacji do tego śródmieścia bloki, wszystko postawiane, tego. Główna ulica jaka była wtenczas, przed wojną nazywała się Sienkiewicza, no to nazywała się Adolfa Hitlera, potem taki plac to kiedyś się nazywał Spółdzielczy, przed wojną, to Adolf Hitler, tak no to już Niemcy, tego... No i teraz z powrotem. A, potem jeszcze, za czasów PRL-u, jeśli chodzi o ten Ciechanów, to...
- To do tego czasu przejdziemy później, teraz wróćmy do okresu okupacji. Jakby mógł pan opowiedzieć, czym zajmowała się pana rodzina w okresie okupacji, co było źródłem utrzymania?
No, ojciec posiadał zakład fryzjerski na ulicy Staszica i pracowało u niego dwóch ludzi, ale to na męskim dziale, a na damskim ojciec sam. Przeważnie to wtenczas była modna ta ondulacja żelazkowa tak zwana, te karbówki, tego. No, ojciec to miał bardzo dużo klientów. Nawet z Pragi przyjeżdżały klientki i ze Śródmieścia, tego. Bo był jeszcze taki zakład na ulicy Wolskiej, zaraz tam, ale tamten to raczej się zajmował trwałą, tą ondulacją, a ojciec tą żelazkową. No i źródłem utrzymania właśnie był ten zakład.
- Może pan coś więcej powiedzieć o tej ondulacji żelazkowej?
No, najgorzej to potem było, jak była ta godzina policyjna, bo tak to jak nawet przychodził ten okres taki przedświąteczny, to była lista tych klientek pozapisywana nieraz do północy, a tutaj jak godzina policyjna, to koniec, do tej godziny. I to też jeszcze było tak, że w czasie okupacji wprowadzili tak… Parzysta strona miała, dajmy na to, do godziny dwudziestej światło, a nieparzysta nie miała wtenczas. A drugi tydzień miała, przypuśćmy, nieparzysta strona. No to się przy tych karbidówkach czy tam... Bo lampy naftowe czy tam tego to za mało światła dawały. No a tutaj, jeśli chodzi o czesanie tych kobiet, no to był gaz i te karbidówki na gazie, jak tego, no to już było tego. No ale światło, no to musiało być... to te karbidówki były. Ale to też jak było zaciemnianie tych okien, tego, to nawet jak się zamknęło, to wszystko tam uszczelnione, tego, to było słychać, czy się rozmawiało, czy tego, no to już ojciec tak po zamknięciu to już wtenczas nie chciał przebywać, bo to był strach.
- A czy słyszał pan wtedy o kimś, kto brał udział w jakiejś konspiracji, działaniach?
Nie, proszę pana, ale pracował u nas taki jeden fryzjer, bo jeden to taki starszy gość, a drugi młodszy, tego, no to jeszcze, nie wiem, taki był, że tak powiem, coś przeciwny Żydom. A Żydzi chodzili po tych sklepach, a to spinki [sprzedawali], a to agrafki, a to różne takie, te różne przyrządy fryzjerskie, tam tego. No to już jak przyszedł taki Żyd, to już tamten się na nim musiał wyżyć, tego. Bo wie pan, kiedyś to mężczyźni to tam była stała klientela, codziennie przychodził się golić, przypuśćmy, czy tam tego, czy niektórzy, jak starsi panowie, to takie wąsiki jeszcze kręcone do góry, no to też był taki, to tak, jakby terma, nie terma, tylko to się nazywał taki sterylizator, który był na gaz i się używało wodę do golenia, ale tam można było takie te karbówki też obłożyć i to były takie cieniutkie, no i jak ktoś tam te wąsiki podkręcić, tego, to… Pamiętam taki jeden przypadek, też on przyszedł z takimi tymi, ale to już było w czasie okupacji, to tego… Niedobrze mówię, [to było] przed wojną. Przed wojną, proszę pana, dlatego że potem, jak już nastąpiła okupacja, to już ten u nas nie pracował. [Przed wojną] też przyszedł ten Żyd oferować tam różne rzeczy, a on mówi „chwileczkę”, żeby poczekał, bo on akurat jak było wejście do tego zakładu, to miał pierwsze to stanowisko, a drugie miał ten starszy fryzjer. A on sobie włożył te karbówki tam, żeby się zagrzały. Jak ona się zagrzała, ten Żyd był taki z brodą, [to fryzjer] całą brodę mu spalił, tego. No, krzyk, tego, to, tamto, no i [ojciec] nie kazał mu przychodzić, no ale co [poza tym] mógł ojciec na to poradzić? I nawet dobrze, że się tam z nim nie kłócił, bo już jak Niemcy weszli, no to on zaraz, no, może w parę dni rzucił robotę, znaczy powiedział, że nie tego. I po jakimś czasie, może dwa, trzy tygodnie, może miesiąc tam upłynął, patrzę, a on przychodzi w tym żółtym mundurze. I okazało się, że on miał wspólnego coś z Niemcami, czy to był Niemiec, czy zapisał się jako folksdojcz, tego. No i przyszedł tam do ojca, tego mówi: „Ja pracuję tu i tu, może pan będzie potrzebował mojej pomocy, to tego, bo tak żeśmy...”. Dobrze, że ojciec mu tam nie ubliżał przedtem, jak tego, czy tam nigdy nie było między nimi sprzeczki, bo ci fryzjerzy robili, jak to się mówi, na bloczek, czyli miał bloczek, klienta obsłużył, to wypisywał, ile tego i do kasy, i matka przyjmowała pieniądze. Tygodniowo ojciec im wypłacał, bo oni na procencie byli, tego. No ale potem już nie pokazał się u nas, raz jeden tylko był.
- A jak zapamiętał pan Niemców z tego okresu okupacji?
No, cały czas, to tam te łapanki, z początku mniejsze, wie pan, a potem to już tego, jak pod koniec, już bliżej Powstania, to naprawdę było bardzo, bardzo [niebezpiecznie]. Nawet nie można było wyjść na ulicę, bo tam wyjść na Staszica, no to było… Na pewno pan zna ulicę Staszica. No to wyszedł pan na Wolską tylko i już łapanka czy coś i już nie wróciło się do domu. Tak że to...
A, też taki jeden moment pamiętam, na mieście byłem, miałem iść do matki siostry, do ciotki, ona mieszkała na Kruczej, i też patrzę, jadą te „budy”, jak to nazywali… I tylko ta „buda” jedna minęła mnie, druga się zatrzymała dalej, tego, no i Niemcy wyskakują. Wpadłem do pierwszej lepszej bramy i na drugie piętro, żeby wyżej, bo tak od razu z bramy było wejście, i żeby gdzieś się schować. No i tak [wpadłem] do pierwszych lepszych drzwi, a było cztery drzwi – tak jak się z klatki schodowej, jedne drzwi, dwoje drzwi, tak, i do tej prawej. I ja tak do tej prawej, jeszcze tam nie było tych dzwonków elektrycznych, tylko takie kręcone, jak to się zakręciło i on tam zadzwonił. I zakręciłem, tego, otwiera mnie taka starsza kobieta i ja mówię: „Proszę panią, łapanka jest...”. I ona mnie tylko: „Cicho, to chodź tutaj”. I zaraz mnie się pyta, czy ja nie pukałem tam do innych. A sąsiednie drzwi mieszkał Niemiec. No i ona zaraz mówi: „Rozbieraj się”. I ja tylko buty zdjąłem i ona [mówi]: „Do łóżka wejdź, pod łóżko, że jesteś chory”. I tak w spodniach, we wszystkim [wszedłem] do [łóżka], a ona tam przez okno wyglądała i tego. No ale Niemcy raczej, jak były takie łapanki, to jeszcze do bramy to wpadli, a tak po tych klatkach to już [nie szukali]. Chyba że kogoś mieli aresztować, to raczej przyjeżdżali już po godzinie policyjnej. No i potem te „budy” odjechały i powiedziała, że już odjechały, tego, ubrałem się i wyszedłem, pojechałem już tam do tej ciotki. To taki incydent z czasów okupacji.
- Czy był pan świadkiem jakiegoś rozstrzelania?
O, byłem. Byłem, proszę pana. To właśnie jak tę naszą szkołę zlikwidowali na Młynarskiej i chodziliśmy... Tu jest, jak Leszno, jak są Sądy i zaraz za Sądami było już wtenczas getto, a nasza szkoła była po drugiej stronie. Tak że tam jak tramwajem czy tego, to [można] było dojechać przed to getto, zaraz za Sądami. Wtenczas albo jeden, albo dwóch żandarmów wsiadało w ten [tramwaj] na przedni pomost i [jechali] przez całe getto. To zaraz jak ruszył, jak rogatkę tylko podniósł do góry tam ten strażnik, to jak to się mówi, na dziewiątkę... Bo kiedyś kolba i te biegi w tym tramwaju nie były tak jak teraz, elektryczne, tylko były takie, że miał jeden bieg do tyłu, a tutaj to ta kolba, raz, dwa, trzy, od razu na dziewiątkę i czy tam ktoś przechodził, czy tego, to nie wolno było temu motorniczemu zahamować. Dopiero jak podjeżdżał, wyjeżdżał z tego getta, to tam od razu był ten szlaban drugi podniesiony i oni wysiadali czy tego i znowu oni z powrotem czy inni, w drugą stronę tak samo to się odbywało. I właśnie raz przyszliśmy [do szkoły], już się getto zapaliło, a od nas ze szkoły było widać. Ten budynek się palił i na czwartym piętrze... czwarte... nie, przepraszam, trzecie, bo jeszcze jedno piętro było wyżej, to tam już też ogień dochodził, wychodzi kobieta, idzie z dzieckiem na ręku. No, ile to dziecko miało… miało z rok może, może więcej, trudno mi powiedzieć. [Kobieta wychodzi] na balkon i wyrzuca dziecko z tego balkonu i wraca się do tego domu i jest tego... A te płomienie w innym oknie są i widać w tych płomieniach takiego chłopczyka, może miał ze trzy, cztery lata, taki już większy, i też go wyprowadziła z tego mieszkania i też go wyrzuciła. To wie pan, ludzie patrzą się, tego, to zaraz… Wie pan, jak to każdy pod takim wrażeniem. No i potem [kobieta] wychodzi, jeszcze raz do tego mieszkania się wróciła i też chłopca wyprowadza. No ale ten chłopiec to już był taki... no czy ja wiem... może z dziesięć, jedenaście lat. I też go chciała wyrzucić, ale on się tam zaczął tej barierki trzymać, tego, tego balkonu, nie mogła sobie z nim rady dać, żeby go wyrzucić i może potem sama chciała wyskoczyć, a już tam na dole też w tych oknach ogień był, że nie miała, jak to się mówi, możliwości wyjść z tego, z tego domu. I puścił jakiś tam z dołu salwę z karabinu maszynowego i oni tak na tym balkonie zawiśli, tego. To taki incydent pamiętam, jeśli chodzi [o getto].
Potem też taki incydent... Już było getto prawie że zlikwidowane. I też zaraz blisko bramy tego getta, ale tam jeszcze nie wolno było wchodzić, ani tego, i też na dwóch balkonach... I jedziemy do szkoły, tego, patrzeć, na jednym balkonie dziesięciu mężczyzn wisi i na drugim balkonie dziesięciu mężczyzn wisiało, tak po dziesięciu. Jeden to nawet tak no... raczej podobny był, a może tylko ubrany, bo był w takiej jesionce długiej, to tak wyglądało, jakby był w sutannie, że to może ksiądz, może tego. Ale jego twarz była w drugą stronę odwrócona, tylko tak jak ludzie tam obserwowali, to [spekulowali], że to prawdopodobnie ksiądz miał być. To taka była egzekucja już w tym getcie, jakoś Niemcy otoczyli tam te [tereny, żeby] na tych ulicach te egzekucje robić. Tak było. Tak, getto już było zlikwidowane, tylko że nie wolno jeszcze było tak wchodzić, tam jeszcze Niemcy palili to, grasowali tam, tego, tak że…
- A czy słyszał pan, jak dostarczano paczki do getta?
Sam dostarczałem.
- Proszę nam o tym opowiedzieć.
Proszę pana, właśnie jak było te getto, to było tak, że jak była jezdnia, to budynek stał normalnie i tam były porobione takie mury, wysokie mury. A gdzie z budynku wychodziły okna w stronę getta, to były zamurowane, że tylko... Wewnątrz to przeważnie budynki to były takie studnie, bo to prąd i taka studnia, to z tamtej strony od getta były zamurowane, a ten mur był na wysokość jakiegoś [może] nie drugiego piętra, może tak niżej, i tam można było przerzucić jakąś paczkę, tego. No ale to też trzeba było [robić] tak, żeby z tamtej strony nikt nie widział, to nawet na jednym podwórzu... Bo to była taka cegła zrobiona, że można było ją wyjąć bardziej, tego. Nawet miałem taką koleżankę, co chodziła ze mną do szkoły, i to były dwie siostry rodzone, tylko że to nie były bliźniaczki, tylko jedna była z początku roku, a druga w końcu roku się urodziła, w jednym roku się urodziły, ale nie były bliźniaczki. No i one chodziły ze mną, bardzo porządne dziewczynki, że nie tego...
Bo ja nawet wtenczas, to jak człowiek... Bo coś miałem z migdałami, że nawet na rower [człowiek] poszedł, pojeździł czy jak to się mówi, z chłopcami się pobiegało, w piłkę [pograło, to] już gardło i angina, już dwa, trzy dni człowiek musiał leżeć. No i w końcu matka się dogadała… A tam przychodził do nas taki lekarz, zaraz ojciec go wołał, bo nawet w tej naszej kamienicy mieszkał z drugiej strony, w innej klatce, to [lekarz] miał takie powiedzenie: „A, cały czas [choruje] – mówi – trzeba wyciąć te migdały i będzie w porządku”. No ale ojciec bał się mnie na tę operację oddać, tak że matka się z nim dogadała, że tak powiem, no i on nam polecił w Śródmieściu jakiegoś swojego znajomego, że on przeprowadzi tę operację. No i matka nic ojcu nie mówiła, a mnie to [przekonała] wtenczas, że będę mógł jeść lody, będę mógł biegać, wie pan, jak to tego. Pojechaliśmy do tego lekarza, on tam miał takiego asystenta jeszcze tego, no i tam zobaczył te migdały: „Dobra, robimy”. Ten posługacz jego wziął mnie na kolana i ja ręce tak musiałem w te swoje kolana włożyć, to tu mnie ścisnął, no, usta otworzyć, tego, włożył mnie coś tam w usta, że zamknąć nie mogłem, miał takie nożyczki, ale te nożyczki to nie ciął w ten sposób, bo one jakoś były tak, że jak te nożyczki włożył, to była taka jakby piłka do krajzegi, jakby coś takiego. No i wyciął mnie te migdały i jeszcze polip z nosa, no i dopiero matka zadzwoniła do ojca, żeby przyjechał. Oj, co to było, jaka była awantura! Wtenczas ojciec strasznie był zdenerwowany, bo nie wolno mnie było przełykać, a to wie pan, jak pan przełyka ślinę i pan nie czuje, to normalne, a jak pan wie, że pan nie może tego przełknąć, no to ta ślina nachodziła, a to trzeba było wypluwać i tego, tylko matka mnie tak zrażała. To [wtedy] właśnie te dwie Żydówki, właśnie, o te, co ze mną chodziły, to przychodziły, [mówiły], co było zadane, co tego, siedziały ze mną, a to mnie [mówiły], jaki był program, tego, to żeśmy tego... Przez kilka dni przychodziły. No i potem już, jak to się mówi, mogłem przełykać i poszedłem do szkoły.
A jeszcze wrócę do tego, jak nieraz byłem przeziębiony i ten Żyd, pomimo że lekarz i tego, ale do ojca mówi: „Panie Godlewski, pan pamięta, że lepiej dziesięć złotych wydać na alkohol jak złotówkę na lekarza”. To pamiętam te jego przysłowie było. No ale też on zginął potem.
- Proszę powiedzieć, jak zapamiętał pan wybuch Powstania Warszawskiego? Czy ktoś wcześniej o tym mówił, wiedzieliście o tym Powstaniu?
Proszę pana, bez przerwy były naloty na Warszawę. Koło nas było kino „Italia” i nieraz tam do tego kina się chodziło, to było coś w rodzaju kroniki. Jak była kronika, to potem na koniec [informacje], jak Niemcy tam walczą, zwyciężają, tego. I był taki jakby postument i na tym litera, to V, i speaker mówił: „Niemcy walczą i zwyciężają dla Europy”. I potem był taki moment, jak właśnie w Katyniu rozstrzelano tych Polaków i oni pokazywali zdjęcia, i już tego, też było to V, ale już speaker nie mówił, że Niemcy walczą i zwyciężają dla Europy, tylko: „Pamiętaj o zbrodni pod Katyniem”. No i może dzięki temu, że nieraz tam chodziłem do tego kina, tam był taki znajomy bileter, przychodził właśnie strzyc się, golić i tego, a ja jakoś tak [byłem ciekawy], jak te obrazy się ruszają, nie, o co tego. I tam się wyświetlała z tych klisz, prawda, kawałek soczewki i na ścianę ten obraz jest. I coś w rodzaju takiego rzutnika zrobiłem, a on zobaczył, mówi: „To nie tak – mówi – to jeszcze tutaj przed tym obiektywem musi być taki wiatrak, musi się kręcić”. Wziąłem ten wiatrak, to wiatrak się kręcił, a te osoby nie tego. I potem, już po wyzwoleniu, jak pojechałem do Ciechanowa, zacząłem pracować jako pomocnik kinooperatora i zostałem kinooperatorem. I właśnie ten wiatrak to była migawka, normalnie migawka, bo ci ludzie z szybkością dwudziestu czterech klatek na sekundę, w starszych typach projektorów [migawki] to były przed obiektywem, film szedł z szybkością dwudziestu czterech, to ta migawka czterdzieści osiem razy, raz zasłaniała, raz odsłaniała i dlatego te osoby się ruszały. Nie było widać, że każde zdjęcie jest inne.
- Czy do tego kina chodziliście rodziną czy z kolegami?
Nie, to tak z chłopakami nieraz żeśmy polecieli. Z rodziną tylko raz jeden, pamiętam, z matką byłem, to grali ten…: „Tarzan wśród małp”, nie, „Skarb Tarzana”, przepraszam. No, to był film od osiemnastu lat. To już potem, jak ja wyświetlałem, to już było od dwunastu, a wtedy to gdzie tam. No i ten znajomy, jak się ten film już zaczął, tam wpuścił nas, wprowadził na salę i ten film, ta małpa tę kobietę trzyma w rękach, tego, to takie było tego, no to już wtenczas było, że to takie coś od osiemnastu lat, to młodzież nie może, tego, bo to jakoś… Ale tam żadnego... No, było trochę tego, że ta małpa taka duża, a ta kobieta na ręku i tak dalej.
- Powróćmy do momentu wybuchu Powstania.
To już, no na jakieś, ja wiem, miesiąc, dwa... Bo już właśnie ostatni rok, właśnie jak [zbliżał się front], to nie pojechałem do Ciechanowa, bo to jeszcze te rozruchy takie były, tego, no to było tak czuć (bo to już ten front, te wojska się przybliżały), że niedługo będzie koniec wojny, jak to się mówi. No to ni z tego, ni z tamtego to Powstanie wybuchło. No to teraz tego pierwszego, jak po piątej, to tramwaj się zatrzymał na Wolskiej, bo od razu pierwszego dnia, jak tylko się zaczęło to Powstanie, to wyłączono światło, nie było prądu, bo taka była, by tak powiedzieć, taka wieść przez Warszawę przeszła, że cała Warszawa jest podminowana. Owszem, Niemcy prowadzili jakieś roboty, tam takie te rowki, przewody kładli, ale to wszyscy mówili, że tę Warszawę podminowują, a nie. Ale to raczej chyba były jakieś instalacje, czy to elektryczne, czy telefoniczne, nie wiem, co to było, w każdym razie prąd został wyłączony i tam ci Powstańcy dwóch Niemców wyprowadzili, no to zabrali ich z sobą do tego… Tam była taka piekarnia, miała wejście też od ulicy Staszica, tak zwana Michlera, oni piekli tam w czasie okupacji chleb dla wojska, to ich tam zabrali z sobą. Ten tramwaj stał, nie mógł się ruszyć, bo prądu nie było, to przeciągnęli go tam bliżej ulicy Młynarskiej, a myśmy tak... I zaraz ludzie z dołu to tam krzesła, szafki, kto co miał, to wynosił na te barykady. Jak na Staszica to jezdnia to była z bruku, tylko chodniki tego, to te kamienie zaraz [wyciągano], jedni kopali tę barykadę, tutaj ustawiali... Nawet koło nas pod dwójką był też skład węgla, to nawet takie kosze z tym węglem poprzynosili, jakby tam Niemcy atakowali od strony Wolskiej, żeby [blokować]. To już wtenczas całą noc żeśmy nie spali, tylko co kto mógł, to znosił, by tę barykadę robić. A ten tramwaj jak przeciągnęli bliżej Młynarskiej, to potem jeszcze chyba jeden z Młynarskiej wyciągnęli, to służył też jako barykada, przewrócili go, żeby tam od strony Woli do tego Śródmieścia nie można było dojechać. To na Młynarskiej była ta słynna barykada.
- A co się działo dalej z tą piekarnią?
A tę piekarnię potem w czasie Powstania zajęli Powstańcy. I tam nawet wtenczas był taki incydent, że z Wolskiej... Bo na Żelaznej, róg Żelaznej i Wolskiej, tam była żandarmeria wojskowa. I już było tak, że Powstańcy już byli na parterze, a ci Niemcy na górze, jak słyszałem. Ale oni mieli tam i amunicję, i wszystko, nie mogli tych Niemców wytego... I tam szła pomoc dla nich. Powstańcy się dowiedzieli i tutaj od strony Woli przepuścili czołg i ten czołg jechał na pomoc, i jeszcze jakiś samochód pancerny, ale oni tutaj w okolicach szpitala Wolskiego (tam był szpital zakaźny) jakoś zatrzymali ten czołg. Zatrzymali tego, jeszcze jeden samochód już przemalowali na te łaty takie, te niemieckie, i tych Niemców wysadzili i znaleźli się... Tych Niemców wszystkich [zaprowadzili] w stronę tej piekarni i pojechali tam niby uwolnić tych Niemców. Znaleźli się, kto tam umiał po niemiecku, przyjechali tam. No tam niby... Bo tam ta warta stała polska. No i tak [udają], że niby tam strzelają do nich, tego, ale tamci ustąpili, ci Niemcy tam do tego czołgu, do tego... I nie wiem, wywieźli ich potem tam gdzieś i zdaje się, że strzelali do tych Niemców. Jak to było, no to nie pamiętam raczej... przy tym nie byłem.
- Korzystaliście później jakoś z zapasów tej piekarni?
A, tak. Tam potem piekli, to nawet... Bo tam była też taka brama wjazdowa jedna na Staszica, tak pod koniec od ulicy Staszica. To nawet w czasie wojny jeszcze, jak Niemcy atakowali, to tam była ta piekarnia, to tam też piekli i to od strony Staszica sprzedawali chleb. No to jeszcze byli Żydzi, jeszcze byli, to jak już Żydzi dochodzili do tego, paru tam stało bliżej, żeby kupić ten chleb, takie chłopaczki, to jak syrena zaczęła wyć, to oni [zaczynali] się chować. A te chłopaczki do tego i już pierwsi w kolejce i to pieczywo kupili. Ale to krótko, bo to tak pierwszy, drugi dzień, to jeszcze były tego...
Potem trzeciego dnia Powstania, no to jeszcze byłem na tym... To jest, jak jest ten przejazd kolejowy na Wolskiej (bo potem on idzie [dalej], ten nasyp taki kolejowy), był zrzut tego. Nie wiem, ile tam było spadochronów zrzuconych, ale jak ja wtenczas poleciałem, tam z kolegami żeśmy polecieli, to leżały trzy. Dwa były te spadochrony i ten ładunek był po tej stronie tutaj, naszej, miasta, a jeden tylko spadochron, ładunek był po drugiej stronie toru, ale już tam Niemcy ostrzeliwali. To jeszcze te dwa ładunki wzięli ci Powstańcy. Jeszcze żeśmy tam z kolegami polecieli pomóc, bo tam mało było ludzi, żeby ten ładunek zza tych torów [przenieść]. Wie pan, jak to przez te tory, były te sznury, wszystko od tego spadochronu i ten ładunek to był ciężki. No ale jakoś udało się, jakoś tam nikt nie zginął. Okazało się, że ten ładunek to były pistolety, malutkie, można w dłoni było schować. To nadawało się do takiej damskiej torebki albo jak kiedyś te kobiety nosiły mufki takie. Ta amunicja to mniejsza jak teraz do kbks-u, malutkie te naboje. To był taki zrzut. To się nie nadawało, jak to się mówi, tak z bliska to by i zastrzelił kogoś, ale tam... To takie były zrzuty. Ale kto to zrzucił, kto tego, to tego to nie wiem.
- Czy w czasie Powstania słuchaliście państwo jakiegoś radia, czytaliście jakąś prasę, dowiadywaliście się od kogoś, co się dzieje?
Nie no, to tam wieść, to zaraz szło tak jakby... Prasy to nie, prasy nie mieliśmy, bo to było krótko, wie pan, to parę dni. A już dopiero czwartego, tak, czwartego dnia Powstania to już wtenczas się rozpoczęło, już do nas wieść dotarła też, że na Woli właśnie Niemcy taką rzeź przeprowadzają i tam ludzie byli nawet uwięzieni w tym kościele, w tej mojej parafii Świętego Wojciecha. I tam różne o tym wieści były i te wszystkie... Już potem tam nawet na Wolską wyjść dalej to już był strach, bo już tam Płocka, tego, to już była zagrożona – Działdowska, Płocka, tam te ulice. I nawet, jak to było, czwartego… Tak. I piątego... Ale czwartego to było bombardowanie, to nas raczej... Nie tyle na dom, ile przybudówka taka była w podwórzu, i tam mieszkali jacyś lokatorzy i dozorca mieszkał. I ta przybudówka zaczęła się palić. Bo od strony Wolskiej ten budynek się nie palił. Tam na rogu był zakład pogrzebowy, jeszcze jakiś sklep, też był tam dalej fryzjer. A sąsiadka nam zostawiła, nie mnie, tylko matce czy ojcu – mieszkała właśnie z boku, w tej oficynie, jak ten budynek się palił – zostawiła nam klucze od mieszkania, a sama z dziećmi wyjechała jeszcze [wcześniej] poza Warszawę, bo to przecież wakacje były. No to żeśmy jeszcze z ojcem tam polecieli do tego mieszkania te okna powyjmować, firanki, no i żeśmy usunęli z tego. Jeszcze od nas z mieszkania tam ojciec pakował, co mógł, i myśmy się już przenieśli dwa domy dalej, pod dziesiątkę. I tu przeważnie jak naloty, jak tego, to wszystko w piwnicy się działo, a tam, pod dziesiątką właśnie, to była piwnica, ale była taka suterena i tam mieszkał jakiś lokator i myśmy tam byli. Bo ta siostra nie miała jeszcze dwóch miesięcy, to matka z nią tam była, a myśmy tam z ojcem z mieszkania [wynosili] też trochę ubrania, trochę tego, trochę tamtego. Bo myśmy mieszkali w tej części frontowej, to żeśmy wzięli i tam przenieśli. I czwartego jeszcze był taki nalot jeden, drugi potem i sąsiad, który mieszkał w tym domu co my, on jakiś taki, nie wiem, bojaźliwy był, tego, a ta żona to naprawdę była taka kobieta, że ona… A, gdzie diabeł nie mógł, to ona weszła, kurczę blade. On raczej więcej z dziećmi, a ona tam i ten ogień gasiła, i wszystko tego. No i już się tam wieść rozeszła, że mordują tam, to ci mężczyźni uciekali dalej, do Śródmieścia. I też nawet do ojca i tego, że tego. No i ojciec i on, i tam jeszcze kilku ludzi uciekli, poszli tam, tego... Ale patrzeć, za może godzinę, dwie może, ojciec wraca, a tamten nie wrócił. I matka się pyta: „Co żeś nie uciekł?”. – „No jak, z dziećmi mam cię zostawić?” No i tam co ojciec miał pieniędzy... A to jeszcze przedtem, nim na to miasto miał uciec, to podzielił nas, że i matka miała pieniądze, i ja miałem pieniądze, i ojciec miał trochę, że jak się któreś z nas rozłączy, żeby miało tę parę złotych. No i potem znowu właśnie piątego już ten nalot i jesteśmy w tej piwnicy... znaczy... no tak... Myśmy do piwnicy schowali się, no a ojciec z właścicielem tego mieszkania... Wie pan, jak to w suterenach takie te okienka, stał stół i stało łóżko i szafa stała za tym łóżkiem. Ale tego łóżka to tak może z tyle było widać. I nawet matka, jak [trzeba], to tę małą tam przewijała. I po tym nalocie żeśmy weszli do tej piwnicy, raczej z tej piwnicy tam do [sutereny], no i chce przewinąć tę małą, pierzyny odgarnia, a tam pierze, a tam taki odłamek z tego. Jakoś czy na podwórze, czy tego, że wpadł, jak to się mówi, przez okno, nad ojca głową przeleciał. I nic się nie stało, tylko wpadł w tę pościel. Ale to kawał takiego odłamka.
No i potem, to już piątego było... Wie pan, bo w czasie Powstania to mógł pan całą ulicą przejść, nie wychodząc na ulicę, bo to z mieszkania do mieszkania czy z podwórza na podwórze były te otwory porobione. I wtenczas tego piątego nalot. Nalot jest taki, tego... Ten nalot ucichł i wpadają w tych niemieckich mundurach na te podwórze. Myśleliśmy, że to Powstańcy, bo to w tych mundurach takich, tego. Na to podwórko jak wpadli, zaraz tam do tej piwnicy, co tam było wejście do piwnicy, bo myśmy dalej tak trochę w tej piwnicy byli, rzucili granat i tego. To już tam i ranni zaraz, krzyk się podniósł i słychać
wychadzi, tego. No i tam już, jak to się mówi, i krew, i ranni, i tam tego. Na podwórze i zaraz rewizja, wszystko tego. Pierścionki, obrączki – nie mógł pan ściągnąć, to [niezrozumiałe]. To te kobity, jak mogła ściągnąć i wyrzucić, aby nie mieć przy sobie tego. No i potem z tego podwórza tam właśnie w stronę Górczewskiej nas [popędzono]. I tam takie podwórze było, proszę pana... Bo teraz to tam ta Górczewska, ten kawałek to jest ścięty i tam jest taka tablica. To na to podwórze… A jeszcze jak nas [wyrzucono], to ojciec wziął tej sąsiadki, co miała troje dzieci... Jednego chłopca miała, taki już spory, drugi był, że na ręku trzymała, a ten taki, czy ja wiem, ze cztery lata miał może czy tego. No to [ojciec] chciał jej pomóc i wziął go na ręce. Zresztą panu pokażę zdjęcie ojca, ważył ponad sto kilo, ale nie było tak, że miał ten brzuszek, tylko był dobrze zbudowany. Miał [chłopca] na ręku i miał jeszcze taką torbę, tam miał kaszę manną, cukier, tego, tam dla tej małej, jakby tego, to tam miał coś. A, i miał teczkę z narzędziami. To zaraz na Staszica to ojca ten jeden [uderzył] kolbą, tę teczkę wyrwał, rzucił, no i ojciec [szedł] z tą torbą, z tą żywnością. I na to podwórze jak żeśmy wpadli, to już tam tych mężczyzn było, nie wiem, sporo. A z drugiej strony był też taki murowany płot i był ten otwór zrobiony na tego, a od strony Górczewskiej to był skład węgla i tam dalej nad tym murem było drzewo i te belki z tego paliły się, a to deska spadła, a to tego. Jak żeśmy wpadli tam na to podwórze, to doleciał do ojca jeden z tych „własowców”, ten chłopczyk miał taką małą grzywkę, to jak złapał go za tę grzywkę, to ojcu wyrwał z ręki i go o ziemię. Ta matka tam doleciała z tymi dziećmi, zaraz krzyk, tego, no i ojca tam do tych mężczyzn i mnie drugiego i też do tych mężczyzn. A tam przecież jedni koledzy to tak, byli z kobietami, co razem żeśmy do szkoły – z tej ulicy tam nawet – razem do szkoły żeśmy chodzili, ale żeśmy się znali. Jakoś nie wiem, za wysoki mu się zdawałem, czy coś, dlatego że do tych mężczyzn [mnie wybrał], i też matka tam z tymi kobietami... Wie pan, żeby te kobiety normalnie tak przechodziły, nie tłoczyły się, no to by to prędzej jakoś tego, ale one dwie, trzy od razu. Niektóra deska tam spadła czy tego, to na te kobiety, że sobą te cegły wypychały. I potem znowuż przybyło tych ludzi więcej, znowuż i tych kobiet, że ta odległość między tymi mężczyznami a tymi kobietami się tak zmniejszyła. I ja tak od ojca, raczej ojciec w innym miejscu stał, ale ja tak z drugiej strony stałem, bliżej właśnie tych kobiet i żeśmy tam z kolegami tak się zmówili, żeby jakoś tam do tych kobiet przelecieć. Widziałem tę matkę, z tą małą ten bet trzyma. Miała taki żakiecik, chciała ten żakiecik zdjąć i ją przykryć, że jak spadnie tam jakiś kawałek tego niedopałka czy tego, żeby nie poparzyć. I w pięciu żeśmy się zmówili, że będziemy obserwować, jak tam się zajmą ci Niemcy... To przeleciał jeden, w rządku wmieszał się w ten tłum, i drugi za chwilę ja przeleciałem i też [przesunąłem się], żeby do tej matki bliżej, żeby tam jej pomóc trochę. I za jakiś czas trzeci chciał przelatywać, ale go zauważył jeden z tych żołnierzy, puścił serię, chłopak zginął. No i tamtych dwóch też już nie przeleciało.
Potem już jak żeśmy na ten... Bo to było takie przejście do składu węgła, że tak powiem, przez ten mur. No i potem Górczewską to do samego tego wiaduktu, jak tam jest taki ten nasyp kolejowy, to ci „własowcy” tak byli poustawiani, no nie można powiedzieć, że... coś w rodzaju tak, jak szachownica. Tylko tak, ten stał tu w bramie, tamten gdzieś tam w bramie czy w mieszkaniu, czy tam dalej znowuż stał, czy nawet w oknie gdzieś tam na parterze – stał i strzelał sobie. A tutaj jak te barykady były, to pan taką dróżką leciał, bo taka była wydeptana i tak biegnie koła pana coś, „wzzit”, z jednej strony albo za panem. A dlaczego to się biegło, nie wiem, bo to można było normalnie iść, ale to jak się człowiek wyrwał z tego, to tak też. Biegniemy, patrzeć, kobieta upadła, dzieciak przy niej, tamta już krwią zalana. Nawet żeby pan chciał temu dzieciakowi pomóc czy tego – nie było mowy, bo znowu strzał czy tego. Czy jak tam dziecko ranne, to ta matka jeszcze złapała i tego... Do samego tego nasypu taka była strzelanina, no ale jakoś człowiek przeżył to. Jakby mnie ktoś tak powiedział, nawet ktoś starszy, że przejdziesz pod takim ogniem, no to tylko jakby to była starsza osoba, to żeby nie ubliżać mu czy tam tego, ale pomyśleć to na pewno bym pomyślał: „Głupi jesteś, człowieku, że człowiek może przelecieć pod takim ostrzałem i może się uchronić”.
No i już tam za tym to tam była taka hala, nie wiem, nigdy przedtem nie byłem w tamtym miejscu, ale tak jak tam... A tam już tych warszawiaków było pełno. O, dużo było tam tych ludzi. Tam mieszkały te siostry zakonne, było ciepło, pić się chce, to żeby nie pić wody, bo to woda zatruta niby i tak dalej. No i tam nas trzymali do rana. A, i w tym czasie, jak myśmy siedzieli, to już żeśmy się dowiedzieli, że właśnie tych mężczyzn po przejściu tych kobiet rozstrzelali. Nawet sąsiad, który z nami mieszkał, jedne drzwi, drugie, na jednym piętrze, on był tramwajarzem, pracował tam na tramwajach, to nawet tam z ojcem stał. No to [było] tak, że oni ich tam ustawiali podobnież po pięćdziesięciu czy tam jak, Niemcy odliczali czy nie odliczali, pierwsza ta grupa to od razu została zgładzona, a reszta na boku stała i czekała na swoją [kolej]. A po tym, jak tę pierwszą turę rozstrzelali, ta druga musiała podlać ich benzyną, dali im te kanistry i sami w tych... no, jeszcze nie trupów, ale tych, co tam rozstrzelali, musieli stanąć i powiedzieli, że jak przeciągną trzy razy tym karabinem w jedną, w drugą, i w trzecią stronę – kto tego, to będzie żył. „No to już potem – mówi – jak ten karabin tylko się odezwał, to wszyscy leżeli”. To już potem ten karabin to po nich tak [strzelał]. No i ojciec wtenczas w szyję dostał. Nawet jak oni [krzyczeli], żeby powstać, to nawet ten sąsiad chciał ojcu pomóc powstać, a on gdzieś w ucho był ranny. No i on jakoś na bok i potem z tej gromady tych mężczyzn to może ze dwudziestu przyprowadzili tam do tych kobiet, co tak ocaleli. A to był ranny, a to wcale nie był ranny, a to tego. I on nam powiedział, że jeszcze ojciec chciał wstać, ten mu pomagał, ale nie dał rady, bo... No i znowuż jak to się mówi, płacz, rozpacz, że ojciec nie żyje.
I potem nad ranem, już tak się rozwidniło trochę, jest taka [wiadomość], żeby matki z dziećmi do lat czterech wyszły. No to znowuż na bok. To już myśmy [byli] przekonani, że najsampierw wezmą się za te kobiety z dziećmi, żeby nie było krzyku, a potem za tych starszych. No ale jak ja z matką przejdę? Ale okazało się, że tam skądś, nie wiem ile, trzy czy cztery kozy przyprowadzili. No i która tam umie doić, no to oni tam wydoili te kozy, no i dla tych dzieci. No ale dla tych dzieci, kurczę blade, to tak... Matka już nie miała pokarmu, bo to i nie jadła, i te nerwy... Ta mała i tak była spokojna, że jakoś nie darła się, nie tego. I też o pieluchy – ani pieluch, ani nie tego, to jak to się mówi, [jak] zamoczyła pieluchę, to jak wyschła, to z powrotem, [bo] nawet nie było gdzie spłukać. A jeszcze matka miała przy sobie taki pakunek i miała tam chleb, miała kawałek takiej suchej kiełbasy i miała pół litra spirytusu. I dała tym mężczyznom, żeby wypili, to może tę butelkę [wykorzysta]. I po tym spirytusie to tego mleka dostała, jak jest to denko zawsze tak wyżej, no to tylko że te denko zakryła, to może dwie, trzy łyżki stołowe, więcej nie było tego. I tej kiełbasy i chleba dała jakiejś tam kobiecie, która też miała dziecko, ale miała jeszcze pokarm i tę małą nakarmiła jakoś. Ale ta mała jakoś nie bardzo tam chciała jeść.
No i za jakiś czas… A, jeszcze w nocy to tych mężczyzn tam wyprowadzali, a to czterech, pięciu tam do czegoś potrzebnych, to wróciło trzech. Pięciu wzięli, a trzech wróciło. Jak wzięli trzech, to jeden wrócił albo wcale nie. To jeszcze \ widocznie część tych mężczyzn wrócili. A ta sąsiadka, co mówiłem, że tego chłopca tak ojcu wyrwał „własowiec”, to już jej nie widziałem. Ani jej tam nie widziałem, nie wiem, czy… Bo ja też jak się wmieszałem w ten tłum, to po prostu nie widziałem jej, gdzie ona tam tego i tak dalej.
No i wtenczas pognali nas na Jelonki, tam na ten Fort Wola. Gorąco, spiek taki, o rety. A tam tylko te doły pokopane, tego, jak na plaży pan siedział. I też nas tam [zaprowadzono] i żeśmy tam parę godzin [byli]. Tam z tych Jelonek z boku przychodzili, to tam podawali wodę do picia czy tego. Tam właśnie takie były trzy ogrodzenia, a z boku tam można było dojść i ja mówię do matki, że polecę, może jak tam podają tę wodę (a tak kawałek było), może kto przyniesie tam mleka czy tego, powiem tym kobitom i tak dalej. No i poszedłem, a tam stał taki oficer w czarnym mundurze, ale on dość dobrze mówił po polsku, bo on rozumiał i [pyta], co chciałem. Ja mówię, chciałem, żeby może ktoś mleka przyniósł dla siostry. „Ile ma lat?” – on tak [pyta]. „Dwa miesiące”. A on: „To dwa tygodnie może nie żreć i nie zdechnie”. Jakoś nie kopnął mnie, ale tą nogą jakoś mnie tak [odepchnął]. Jakby mnie kopnął, to mógł mi krzywdę zrobić. Jak mnie kopnął, to ja [zrobiłem] dwa takie koziołki. Matka znowu widziała ten cały incydent, poderwała się, ja też się poderwałem do matki. „Nie chodź już tam”, tego, to tamto. I pan patrzy, tym czystym... Ta mała nie była dokarmiana jeszcze niczym. To czyste kozie mleko – przecież to jest tłuste – to żeśmy w piasek, ten piasek gorący, tę butelkę się wstawiło w ten piasek, to tak jeszcze to mleko się podgrzało i tak po parę kropelek matka jej dała. Nic jej nie było, a to przecież pierwszy raz jak takie dziecko się dokarmia, to tam się wodą jeszcze rozcieńcza, różnie. I też potem za jakiś czas znowuż matki z dziećmi do czterech lat, żeby [przeszły]. Znowuż te rozstanie. No ale jakoś to było tak, że tam taki barak stał, przez dwa ogrodzenia jakoś udało mi się z tą matką przejść. Tam były siostry zakonne, nagotowały kaszy, tego, no i dla tych dzieci, ale kto tam był w stanie jeść, każdy zdenerwowany... No i ta siatka, już tylko jedno ogrodzenie... No, żeśmy tam trochę posiedzieli, no dali nam, ale człowiek nie jadł nic... I tam taki widać już, żołnierz, ale to raczej bym powiedział, starszy taki człowiek był w tym niemieckim mundurze, przy tej bramie, tam się zmieniali, ale akurat taki starszy stał wtenczas. I tam podszedłem do niego, mówi: „Odejdź”. Dobrze po polsku mówił, to nie wiem, może z tych Ślązaków tu od nas czy tego. I ja mówię, żeby nas puścił. „Nie, nie mogę”, nie tego, to, tamto. „A ile tego?” No ja mówię: „No, ja z matką jestem i siostra taka mała”. No i nie bardzo, nie tego... Potem go inny zmienił i potem znowu on przyszedł na swoją zmianę i pyta mnie się, że ile tych osób chcę przeprowadzić. Ja mówię: „No nie wiem. Ja jestem z matką tylko i z tą siostrą”. To on mówi: „Pięć kobiet z dziećmi. Ale to muszą coś dać”. To matka jeszcze w beciku miała papierośnicę ojca, taką, co kiedyś jak się pobrali, to mu na imieniny kupiła z dedykacją, tam miała jakiś pierścionek, zegarek, ten zegarek wyjęła, bo pieniądze się może przydadzą jeszcze, a ten zegarek... I tam się jeszcze zmówiły dwie kobiety z nami, też jedna tam coś miała pieniędzy, druga tego, no i ja mówię, że tego, że będą [coś mieć]. Dobra, to że on mnie zawoła. To ja tam uważałem... Tylko żeby pojedynczo podchodziły. A on jeszcze tylko kazał mi siatkę tam od tego oderwać od dołu, że bramy nie otworzył, tylko siatkę. To jedna kobieta przeszła z dzieckiem, druga, no i potem matka przeszła, ja tu małą położyłem pod tym i ja jemu daję [papierośnicę], a on: „Uciekaj”. Nie wziął nic, tylko „uciekaj”, jak żeśmy zaraz tam za tego. I akurat się trafiła znajoma ojca, klientka, co mieszkała tam na Jelonkach, no i poznała matkę i wzięła nas do siebie. Tej drugiej kobiety nie mogłem znaleźć i nie pamiętam, co ona tam, chyba pieniądze jakieś dała, tylko że tam one zostały.
I na tych Jelonkach, no nie wiem, ze dwa tygodnie może byliśmy. A we Włochach miałem siostrę cioteczną. Ale [chcieliśmy] do tych Włoch się przedostać, no bo to już wie pan, do rodziny, tego, przecież u obcych nie będziemy siedzieć. Ale nie można było, bo tam takie gniazda tych karabinów porobili, że nawet ci gospodarze, co tam mieszkali, a chcieli kopać ziemniaków, nie mógł u siebie wykopać, tylko do sąsiada szedł. Czy kapustę wyrwać, czy tego, to szedł, panie, i tego. Nawet ta, co myśmy byli tam u niej, to nie u niej, bo nie można było, bo tam ten karabin maszynowy, takie gniazdo było, tylko do sąsiada jej, to człowiek tak w te redliny wszedł i tak czołgał się i tych ziemniaków podebrał trochę za pazuchę. Jeszcze, jak to się mówi, czołgać się w tamtą stronę to jeszcze było dobrze, żeby szybko, aby te liście od tych ziemniaków się nie poruszyły, a z powrotem to gorzej. No ale to parę razy się przeszło i tam się przyniosło tego i dla nas, i dla tych sąsiadów.
I tam jakieś może, nie wiem, z półtora tygodnia też właśnie z jednym z tych Niemców, co tam u nich tam siedzieli, to już ta sąsiadka jakoś tam się zgadała, że jak będzie szedł na zmianę, to żeby nas przeprowadził. No i rano, tak tylko się rozwidniało, może była czwarta, on tam szedł na tę zmianę, my przed nim. „Kurczę blade – jeszcze do matki mówię – czy on nas nie rozstrzela?”. Ale doszedł do tego, co tam siedział, kazał mu iść, a on tego do nas: „Uciekajcie”.
No i żeśmy [wyszli] z tych Jelonek, przychodzimy do tych Włoch, ta siostra cioteczna ucieszyła się, tego... Bo to też ojciec jej zginął. A to była ta, o której mówiłem, że to medium się pytała o brata. Ten brat był w Niemczech, jeszcze nie wrócił. No, tu się ucieszyła, ale rozpacz, że tego ojca nie ma, bo ona też była sama z tym bratem, bo matka jej umarła, ojca też złapali na łapance, też zginął. No i taka radość i płacz zarazem. Przychodzi sąsiadka z kościoła i mówi, właśnie tak opowiada i tego... „Ale wie pani co, w kościele ksiądz ogłaszał dzisiaj, żeby powiadomić wszystkich w domu, bo będą ogłoszenia jeszcze, że nie wolno mieszkańcom przetrzymywać warszawiaków. Kto będzie przetrzymywał, to kara śmierci i temu, i tym warszawiakom”. Znowuż płacz. „Gdzie my pójdziemy?”. No ale trzeba. No, my żeśmy też tak wyszli do południa, tak jeszcze po południu, żeby na noc u niej nie zostawać. No idziemy, ale gdzie... Idziemy dalej w stronę Ursusa szosą. Jakaś kobieta stała tak, no, bliżej szosy, a ten domek tak troszeczkę dalej stał, ta jej willa. „Gdzie pani z tym dzieckiem idzie?” – „No jak to?” Matka mówi, że tak i tak, i tego. I nas zawołała. I ona tam przetrzymywała, tam miała parę osób, warszawiaków. No i nas wzięła, nakarmiła, jak to się mówi, tę małą matka wykąpała tam. Ten jej mąż to był jakimś inżynierem. Myśmy tam parę dni przebywali, to myśmy właśnie z tym jej mężem (to starszy gość taki), jak szły te transporty do Pruszkowa, tych warszawiaków wywozili, to tam ci dyżurni z ruchu specjalnie pod sygnałem zatrzymywali pociąg, że nie ma przejazdu, nie ma tego. I tam nie tylko myśmy we dwóch, ale i inni też tam szli, wiadra brało się z wodą i jak wysiedli tamci żandarmi czy tego, to trzeba było się spytać, czy można podać, to oni nieraz [mówili], że można. Nieraz z tymi wiadrami się wyszło do tego wagonu i tego, dało się tego. Więc przypuśćmy jak ja to jakiegoś tam chłopaka [brałem]: „Bierz to wiadro, chodź tutaj”. I już nie tylko ja wysiadłem, ale i on ze mną, idziemy po wodę. „Ty uciekaj, ja biorę wodę, jeszcze raz tam zaniosę”. A on kogoś starszego. To nieraz z takiego transportu to i trzy, i cztery osoby się wyprowadziło, tak we dwóch jak żeśmy byli.
No i tam jakiś czas żeśmy pobyli i potem… O, jeszcze za Żyrardowem (bo nie można było jechać do Radomia, bo tam mieliśmy rodzinę) to też nas przydzielili tam do takiego gospodarza, a... Przeważnie przy takich parafiach to były porobione, jak to się nazywało... coś w rodzaju takiej opieki społecznej, tylko to się chyba nazywało RGO czy coś. Tam ludzie przynosili i żywność, i ubrania, i tego, no a zawsze tym głównym opiekunem to, jak to się mówi, w takiej parafii to był ksiądz. No i tam żeśmy byli, nie wiem, też chyba ze trzy tygodnie. Tam dali nas na te, jak to się nazywa, na te kolonie w tej samej wsi, wieś Kamionka się nazywała. [Byliśmy] u gospodarza, to starsze takie małżeństwo i mieli córkę. Ta córka, no ile mogła mieć... może z dziewiętnaście, może dwadzieścia lat. No to spodobało jej się, jak matka naleśniki smażyła. Bo tam tak, jak rano był barszcz czerwony, to na obiad był barszcz biały. A na wieczór był barszcz czerwony i tak w kółko. Jak na niedzielę to tam jakiejś kapusty ugotowali czy tego. No i matka mówi: „Tu są jajka, jest mąka, jest tego” i pokazała jej tamte naczynia, może naleśniki upiec. No to wzięła kawałek skórki od słoniny i tam tą patelnię za tego, no i jak poruszyła, to ten naleśnik się przewrócił. O, jak jej się to spodobało, co ona napsuła tych naleśników. Chciała się nauczyć, no ale jakoś... A ja tam chodziłem, jak rano, to im tam pomóc, a potem to tam na mszę posłużyć, ten ksiądz taki zadowolony. A tam jeszcze miał kawał ziemi, to tam ci ludzie pracowali i były dwie gospodynie. Jedna była gospodyni ta, która obsługiwała tych robotników, a druga, taka młodsza, no to rzekomo była siostra tego księdza i tego księdza to ona obsługiwała. Ten ksiądz był zadowolony, że ja tam do tej mszy służę. I tak do tego księdza – bo trzeba było tego cukru, kurczę blade – do księdza mówię: „Proszę księdza, a sołtys tam miał taki ten magazynek i tego”. Sołtys mówi: „Wiesz, u nas też nie ma cukru, ale jak będzie, to ja ci powiem”. No i kiedyś mnie zawołał, mówi: „Wczoraj przyszły dwa worki cukru – mówi – ale ksiądz wziął”. Znowuż poszedłem tam: „Proszę księdza, tego cukru”. – „A nie, to w zakrystii. Kochasiu, ja sam gorzką kawę piję” – on mi tak. „No dobra, ale może chociaż…” – „Nie, nie mam nic”. I mówię, że albo mnie ten sołtys tam w maliny wpuścił, że tak powiem. Poszedłem do niego i mówię: „Panie, co pan, ksiądz powiedział, że nie ma”. – „No słowo honoru ci daję – mówi – że dwa worki cukru wziął”. Na drugi dzień poszedłem, mówię, nie tego, kurczę... Jeszcze ksiądz nie poszedł do kościoła, a tam do niego na górę tylko ta rzekomo jego siostra mogła wchodzić. Tamta gospodyni to nie, ale tamta gospodyni, to, co tam było, to dała, i jeść, i tego. Poszedłem tam na górę, kurczę blade, może ma tam w pokoju, może tego, może da. Idę tam, zapukałem, wchodzę... Kurczę blade, pierwszy raz zobaczyłem, jak mężczyzna z kobietą seks uprawia. A to rzekomo jego siostra była. Wycofałem się, ten ksiądz już taki tego, ta na mnie, po co ja [przychodzę]. ja mówię: „Chwileczkę, co pani tego”. No, już gniewałem się na tego księdza, mówię: „Nie, nie będę służył do mszy”. Jeszcze tego dnia to jeszcze służyłem do tej mszy, tylko on do mnie tak, a ja: „I ksiądz mówi, że nie ma tego cukru. A ja wiem, że ksiądz dostał”. – „Mówiłem ci, że tego...”. – „Dobra, ja też coś powiem”. I on był zły na mnie i na drugi dzień poszedłem, to nie poszedłem służyć do mszy, tylko tego. A chyba za jakieś trzy czy cztery dni był tam w tej wiosce odpust i tam było tak, że ten odpust nie przekładali na niedzielę, tylko tego dnia, co tam ten ich patron w tym kościele, to tego dnia był. No i ja poszedłem, patrzę, a ta gospodyni pomaga jeszcze przed tym odpustem. Takie gary, takie sagany, kurczaków piecze, tam skubią, tam tych kobiet się zeszło, tam te kurczaki ta dopilnowuje. A ten odpust wypadał w piątek. Mówię: „Kurczę, ale piątek to dzień, jak to się mówi, postny. To wszystko dla tych księży...”. No i tam już ten odpust, do tego obiadu tam siadają, ci księża, tych księży się tam zjechało, a ja mówię: „Nie, muszę tam iść, kurczę blade. Na pewno tam na stole cukier będzie. Ale – mówię – specjalnie temu księdzu zrobić na złość”. I wszedłem tam, tego. On się tak poderwał, po co ja przyszedłem. „Mówiłem, proszę księdza, że chciałem trochę cukru, a tutaj tyle tego cukru stoi”. Do stołu podszedłem, tam jak ta cukiernica jedna tak stała, chusteczkę wyjąłem, miałem czystą chusteczkę z tej za tego... „Co ty robisz?!” – „To, co ksiądz widzi. Prosiłem... [...] Ale – mówię – dzisiaj jest post, a księża tak nie poszczą, tylko jedzą”. A tam któryś taki starszy ksiądz tam się odezwał: „A, bo widzisz, dziś to jest taka dyspensa, bo to odpust”. – „A, jak dyspensa i odpust – mówię (tego jednego takiego całego kurczaka, gorący, kurczę blade, w jednym ręku trzymam to udo, tak ruchomo) – to i ja będę miał dyspensę”. I tego kurczaka wziąłem, poszedłem i już tam potem nie chodziłem.
- A proszę powiedzieć, dowiedzieliście się, co się dalej stało z ojcem? Czy on od tej rany zginął czy…
Zginął, zginął. Potem wszyscy zostali spaleni . Tak, to wszystko, co... No, te zwłoki zostały spalone. Ja nawet miałem taką książeczkę (gdzieś tam na loterii ją wygrałem, taka mała broszurka) i są od pierwszego dnia Powstania, ile, gdzie, kto zginął. To jak tam było tych mężczyzn... No, jak ja odchodziłem z tego podwórza, to było może ze dwustu albo i więcej. I tam tego 5 sierpnia to tych nazwisk może było z dziesięć, może dziesięć, dwanaście, że [zginęli] 5 sierpnia, i między innymi było nazwisko ojca.
- Kiedy później pan powrócił do Warszawy?
Już po wyzwoleniu. Potem żeśmy pojechali do Radomia i w Radomiu [byliśmy] do wyzwolenia Radomia. Potem powróciłem do Warszawy. Żeśmy wstąpili do tej siostry jeszcze. Ona starsza ode mnie była, miała narzeczonego i on nam pomógł. Bo nawet jak żeśmy z Radomia wracali, to na Pilicy był most zerwany w Warce. To tylko żeśmy do Warki dojechali i trzeba było jeszcze po lodzie przejść. Do Warszawy, jak żeśmy przejechali tutaj, to on nam pomógł, bo a to mieliśmy kołdrę, a to to, no wie pan, trochę taki plecak. On nas przeprowadził przez Warszawę po tych gruzach, na Pragę, do rodziny. I stamtąd żeśmy pojechali do Ciechanowa.
- Proszę powiedzieć, po tych wszystkich latach, po tych wszystkich przejściach, przeżyciach, jak pan ocenia Powstanie? Czy było potrzebne?
Proszę pana, zryw tych ludzi był dobry, to na pewno, bo każdy, kto mógł, tego... Jeśli chodzi o... No, moim zdaniem to było niepotrzebne to Powstanie. Niech pan weźmie [pod uwagę], że przypuszczalnie tych Powstańców to dużo nie było, więcej tej ludności cywilnej, więcej tego. I gdyby nawet ta Warszawa nie została zniszczona i ci Powstańcy, że tak powiem, zwyciężyli, no to co, poszliby dalej walczyć z tego na front? Uważam, że też by nie dali rady, bo to całą tą [linią] to szedł front przecież. Nie wiem, jakby to było.
Warszawa, 13 sierpnia 2014 roku
Rozmowę prowadził Grzegorz Skibiński