Nazywam się Stanisław Tadeusz Rumianek, urodziłem się w 1929 roku.
Przed wojną początkowo mieszkałem na Powiślu, na Bednarskiej. Później, w czasie przed wojną jeszcze, przeprowadziliśmy się do Warszawy na ulicę Świętojańską.
Tak.
Przy Długiej, ulica w kierunku parku.
Z przedwojennych to w zasadzie nie bardzo pamiętam, tak że trudno mi coś powiedzieć, co było przed wojną.
Tak, tak, mieszkałem już na Świętojańskiej. Trudno mi powiedzieć jak.
No, tyle latek minęło.
Z rodzicami i bratem.
Nie. Jak wybuchła wojna, tata gdzieś z sąsiadem uciekli przed ewentualnym aresztowaniem. Później dostał się do obozu niemieckiego i tam, właściwie już pod koniec wojny, dzień, dwa dni przed końcem, zmarł. Zakatowany był i zmarł.
Tak, już nie [widziałem].
No, mama pracowała, szyła różne ubranka i z tego jakoś żyliśmy.
Tak, tak.
Tak.
Tak, tuż przed początkiem Powstania skończyłem siedem klas szkoły powszechnej (tak się nazywała) i poszedłem do gimnazjum na Pradze, takie gimnazjum mechaniczne. I tam skończyłem to gimnazjum.
Tak, tak, znaczy do gimnazjum to już po wojnie chodziłem.
Tak.
No więc prowadził lekcje między innymi, okazało się, żołnierz Armii Krajowej, pułkownik czy coś. I on jak tylko się lekcja zaczęła, to zaczął opowiadać o wojnie. Tyle się dowiedziałem od niego, bardzo dużo.
Oj. Mam gdzieś tam zapisane.
No, obaj żeśmy już wojowali z Niemcami. No cóż, trzeba było. Było przykre, że Niemcy są w Polsce. Nie wolno było wielu rzeczy robić. A my jako chłopaczki tośmy chodzili po Starym Mieście i papieroska się już trzymało i parę razy się udało wrzucić za cholewkę. Takie mieli szerokie cholewy.
Tak, tak. Dym się zaczął kopcić. Ludzie uciekali z przystanku, a myśmy się cieszyli.
Przed wojną [należałem] do zuchów. […] W czasie okupacji do „Szarych Szeregów” później.
No nauczyciel, tak jak wspominałem, to był ten pułkownik. I jak się rozpoczęła lekcja, to zamykał drzwi i opowiadał nam i pytał, czy pamiętamy, czy wiemy, czy chcemy wiedzieć i tak dalej. Tak wiele rzeczy mówiliśmy sobie.
Był akowcem, więc Polaków szanował. Szczególnie harcerzy bardzo pilnował i wspomagał.
Mam gdzieś tam w komputerze zapisane.
Nie, nie pamiętam.
Zaprosili nas do kościoła Świętego Antoniego chyba i tam po mszy świętej żeśmy weszli na plebanię. No i tam on nam opowiadał i pytał nas o nasze życie.
Nie.
Tak.
No jeszcze jakiś kolega jeden był. Trzech nas było.
Najpierw żeśmy chodzili po Starówce. Ten nauczyciel nam opowiadał, czy wiemy, wyjaśniał wiele rzeczy. No i to później żeśmy wrócili już do tego. No i już coś żeśmy opowiadali.
No tak, z bronią chodziliśmy nad Wisłę. Ten oficer pokazywał nam pistolet, pykał takim bez amunicji, tylko dymiące takie. No i tyle żeśmy się zabawiali tą bronią.
Więc powiadam, nosiłem meldunki.
Tak, tak. Tylko rano, koło pierwszej, koło trzynastej. Szedłem w tamtą stronę. Sąsiad, dorosły człowiek, zatrzymał nas za głowę, mówi: „Wracaj, bo niedobrze będzie”. „Nie, ja muszę”. No i samochód pancerny podjechał, zaczął strzelać w ciągu ulicy.
Przy kościele Świętego Jacka. No i już jak zaczął strzelać, to myśmy już pochowali się, gdzie można było. Samochód odjechał, żeśmy przeskoczyli przez plac Zamkowy, dobiegamy do Świętojańskiej. Patrzę, co się dzieje. Zrzucają ludzie z okien meble, ubrania, wszystko co się dało, budowali barykady. I wtedy się dowiedziałem, co to się dzieje. „Będziemy walczyć z Niemcami”.
Nie wiedziałem, nie wiedziałem nic. No i jak przeszliśmy już przez tę budowaną barykadę, wskoczyłem do domu, przebrałem się już.
Oficerskie buty, saperki takie – kupiłem na bazarze od Niemca jakiegoś takie buty. No i takie ciuchy jak miałem, to pozakładałem. Już trudno mi powiedzieć w tej chwili, mam zdjęcia. No i później już z bratem przebraliśmy się, [poszliśmy] na Starówkę, na Rynek. Weszliśmy, oficer stał przed wejściem. Okazało się, że to było Zgrupowanie „Róg”. Batalion „Bończa”, Zgrupowanie „Róg”. No i tam nas przyjęli po wątpliwościach.
Co my tutaj będziemy jako…
Tak. Mówię: „Starówkę znamy na pamięć. Możemy prowadzić wszystkich, gdzie chcecie”. – „No dobrze, to zobaczymy. To na razie zostajecie. Pójdziesz z oficerem po Starówce i zobaczy, czy będziesz coś wiedział”. No i tak weszliśmy na ulicę Piwną. Ale już zaczęli Niemcy strzelać, tośmy weszli do piwnicy i piwnicami doszliśmy prawie do placu Zamkowego. Na drugiej stronie coś się dzieje. I wreszcie okazało się, jakieś „mongoły” tam w tym sklepiku byli, mówi: „Tu nic nie zrobię”. Ja mówię: „Dawaj”. Rurę miotacza ognia wyciągnął. Ja wyszedłem na ulicę, na te barykady. No i rzeczywiście jak dmuchnąłem, to spaliłem kilkudziesięciu…
Wyszedł i tylko tam trzeba było wszystko wytrzymać. To przyciśnij i pójdzie. Taka robota prosta była.
No tak, to już z przyjemnością – nareszcie się zaczęło. To była nasza wspaniała działalność.
No cóż, mama nawet w pierwszych dwóch, trzech dniach to nie bardzo wiedziała, co się stało. Dopiero jak żeśmy już na Starówce zaczęli wojować, to wszedłem na podwórko, mama w piwnicy już z sąsiadami mieszkała, no i żeśmy sobie pogadali, pogadali. I to tyle było spotkania z mamą.
Nie, nie zatrzymywała. Nie pamiętam zresztą. Może miała wątpliwości, ale już nie wiem.
Tak.
102 kompania.
O pluton…
Nie wiem, mam zdjęcie. Szukam jego nazwiska, nie mogę znaleźć.
No, początkowo roznoszenie meldunków, donoszenie amunicji na barykadę. […] Z magazynku takiego dawali, donosiłem.
Na Piwnej.
Tak. Przy Zamku.
Przy placu Zamkowym.
Nie, już nie. Na Piwnej był taki budynek, pogrzebowy budynek, no i tam żeśmy posypiali trochę, odpoczywali. W pewnym momencie Niemcy jak zaatakowali Piwną, wskoczyli do tego podwórka, zaczęli strzelać. Ja usiadłem gdzieś za jakimś kołem samochodowym i odczekiwałem, co będzie dalej. Wreszcie chłopaki popędzili Niemców i zaczęli zajmować następne stanowiska. Tak że trochę ich zginęło, ale wojna taka była.
Trzydzieści parę osób było.
Tak.
Owszem, składałem taką przysięgę, miałem nawet dokument. Ale jak mnie w Krakowie po Powstaniu do Gestapo zaprowadzili, to musiałem połknąć tę legitymację. Jeszcze jakiś dokument połknąłem. I wreszcie, już wspominałem chyba, zaświadczenie o odznaczeniu mnie Krzyżem Walecznych nie dało się. Mam do dzisiaj.
Tego to już nie pamiętam.
Tak.
No tak.
Byłem pięciokrotnie ranny. Pierwszy raz, jak zaprowadziłem oddział na Zamek (on był bez dachu). Niemcy już się szykowali do atakowania na Stare Miasto i jeden z kolegów nie wytrzymał, wziął karabin maszynowy, zaczął strzelać do Niemców. Niemcy zaczęli bombardować ten zamek. Dowódca mówi: „Ganiaj. Zawiadom żołnierzy na barykadach, że Niemcy będą atakować”. No i ja pobiegłem. Udało się jakoś przeskoczyć, pobiegłem do Piwnej. A już Niemcy zaczęli strzelać z Zamku, ale myślę, parę metrów – przejdę. No i wyskoczyłem, to było wskakiwanie po schodach do bramy. No i tak w powietrzu jak byłem, coś mnie szarpnęło i upadłem na gębę. Okazało się, że mnie przestrzelili płuco prawie przy sercu. Tak że to było pierwsze poszarpanie mnie przez Niemców.
Tak, przewróciłem się. Wskakiwałem do schodów, strzelili do mnie i ja już się przewróciłem. Nie wiedziałem, co się stało, ale za chwilę czuję, leje się krew. No i tak.
O, tego to już nie wiem. Ktoś tam mnie przejmował.
Tak. Poleżałem trochę. Zaprowadzili mnie do szpitala na Rynku Starego Miasta przy Wąskim Dunaju. Poszedłem, zaprowadzili mnie do pokoju. Tam powstańcy już leżeli, ci bardziej sprawni to opowiadali różne rzeczy.
No tam to już byłem… Przyłożyli mi jakiś opatrunek i to wszystko było.
Leżeć, tak.
No i na chwilę wyszedłem z tego pokoju i kiedy już byłem na schodach, przy schodach pocisk wpadł do tego pokoju, rozerwał wszystkich chłopaków. Ja wtedy już na bosaka przez te gruzy wycofałem się, przeszedłem do kościoła Świętego Jacka.
Tak, początkowo w kościele, później w podziemiach. Jak zaczęli bombardować, to było i podziemie. No i ja tam poleżałem, nie wiem, może dwa dni. Brat przyszedł, ciuchy mi przyniósł i wróciłem na barykadę.
Nie, bo przestrzelili mnie tak, że tam do dzisiaj ślad jest, jak ręką wezmę. Ale to pod skórą poleciał, do kości nie trafił pocisk.
Kawałek jakiejś szmatki, plaster przykleili i tak już było.
Tak.
No cóż, jak wyszedłem z kościoła, to brat przyszedł po mnie i wróciłem na stanowisko.
Na Piwną, tak. Tam początkowo nosiłem amunicję, donosiłem amunicję, lekarstwa. No i stamtąd wracałem… […]
W pierwszym okresie nie. Któregoś dnia przyszedł jakiś oficer. „Ty – mówi – Starówkę znasz. Tam są gdzieś magazyny, to może broń będzie”. No, ja go tam zaprowadziłem. Rzeczywiście on wziął karabin.
Tak, tak.
Na Świętojańskiej. Tam znalazłem jakiś pistolet.
Pokazywali nam, to ja już wiedziałem mniej więcej, o co chodzi.
Tak. I tą bronią… Strzelałem z tego pistoletu.
Nie. Do Katedry Świętego Jana… Znaczy moja drużyna czy pluton przyszli. Ja z nimi też przyszedłem. Zaczęli strzelać Niemcy z balkonu. Chłopaki polecieli popędzać tych Niemców. No i ja siedziałem, sobie myślę: „Kurczę blade, już tam polecieli, to ja pójdę do nich”. Podbiegam do połowy kościoła.
W środku, tak. Leży Niemiec. Ja go tego [Niemca] – już nieżywy. Buty mu ściągnąłem, ubranie ściągnąłem. Ubrałem się już po niemiecku i już wróciłem.
Tak.
Znaczy tak jak powiadam, tylko tyle. Co było dalej, to już nie bardzo pamiętam. Wiem tylko tyle, że Niemca rozebrałem i się ubrałem.
Nie. W ogóle nic na ten temat nie wiedziałem.
Przyszedł koniec sierpnia, drużyna się zaczęła wycofywać.
No tłukli, właśnie mówię, zaczęliśmy się wycofywać. Jak Niemcy już zaczęli strzelać mocno, to zaczęliśmy się wycofywać do Rynku Starego Miasta, stamtąd już do ulicy Jezuickiej. I tam przy Jezuickiej byłem w szpitalu wtedy.
Tak, tak.
Widać [na dolnej szczęce].
Strzelał Niemiec. Tak mi się wydaje, bo odłamek nie, bo by został gdzieś, a to poleciało, tak że do dzisiaj jest znak.
No, mówię, przeskakiwałem przez ulicę Piwną… Nie, to mnie strzelili tu. A tutaj nie wiem. Prowadziłem oddział i Niemiec strzelał z dachu, tyle wiem.
Widziałem to w czasie okupacji. Rosjanie przelatywali i bombardowali też.
W czasie Powstania to byłem w sekcji karabinu maszynowego – taki MG42, potężny karabin maszynowy – byłem amunicyjnym. Siedzieliśmy przy ulicy Szpitalnej na piątym piętrze.
A, na Starówce…
No do kanału doszliśmy. W końcu gdzieś tam siedziałem i czekałem, jak po kolei wchodzili do kanału.
Koło północy, bo tak gdzieś koło dwunastej, pierwszej opuścili stanowisko. No i tam mieli za duże plecaki, to musieli ściągać, zrzucane były. No i ja tam podczołgałem się, plecak czy coś zabrałem. Okazało się, że były puszki z mięsem, takie niemieckie, przyzwoite. No i wtedy żeśmy sobie pojadali.
Tak, w międzyczasie, czekając na to wejście.
Przy placu Krasińskich.
Na ulicy Długiej wchodziliśmy.
Nie, nie.
Na ulicy. Zresztą nie było gdzie wejść.
No już nie. Już przyszedł okres, że ruszyliśmy ze Starówki.
Tak, na Świętojańskiej.
Tak, tam wszyscy mieszkańcy starzy.
Już nie dało rady.
Trudne było, bo woda, co prawda tak do pół łydek była w pewnych miejscach. I byli zmarli ludzie, którzy już przechodzili i nie wytrzymali. Tak że trzeba było jednak iść.
No, ciemno było, tak. W pewnych momentach trzeba było się zatrzymywać, bo Niemcy otwierali do włazu, gdzieś wrzucali granaty, tak że zadymiali i czy chcieli zatruć nas. No, takie sytuacje były.
Oj. No gdzieś już widno było, koło piątej, szóstej rano doszliśmy do Wareckiej.
Jak żeśmy przyszli, to ludzie zaczęli nas witać, ściskać panie. I tak szczęśliwi… Ale chyba na drugi dzień po zajęciu Starówki Niemcy przerzucili ogień na Śródmieście, zaczęli bombardować i tłuc. I wtedy nas znowu zaczęli opluwać. „To przez was Niemcy atakują Śródmieście”.
Tak, jak już wyszliśmy z kanału, Niemcy już przerzucili ogień na Śródmieście i wtedy zaczęli bombardować i strzelać.
Nie.
Karmili, co mogli, to dawali, tak że było dobrze.
Co mogłem zapamiętać, to jak powiadam, jakieś mięso z puszki, gdzie się zdobyło. A tak to co dali, to się jadło. A co dawali, to już nie wiem.
Brat był w innej kompanii.
Tak że spotykaliśmy się tylko, jak byliśmy na kwaterze gdzieś tam, posypiali czy jak.
No tak jak mówiłem, woda tak prawie do połowy łydek dochodziła. Poumierali niektórzy, to trzeba było to obchodzić. A na bokach były takie przejścia duże i tam szczury z kolei latały.
Na plac Bankowy.
Nie, nie.
No. Ale na Powiślu to żeśmy wspierali atakujących. [Minęły] chyba jeden dzień czy może dwa dni i tam żeśmy weszli, chłopaki zaczęli strzelać do Niemców. No i ja tam powojowałem z nimi tyle, ile się dało.
Jeszcze nie.
Tak, tak.
Nie, nie miałem więcej, nic. Znaczy już później to karabin miałem, ale to ze Starówki już. Jak wracałem kanałem, to miałem na szyi ten karabin wiszący i pistolet.
Jak byliśmy, powstaniec dorosły mówi: „Chodź. Zaprowadź mnie, podobno wiesz, gdzie można wejść, gdzie broń jest”. No i tam.
Tak. No i tam właśnie udało mi się karabin znaleźć.
Tak.
Nie, myśmy byli na wsparciu dzień, może dwa, tak że co dalej było, to już bez nas.
No więc już później to [poszliśmy] do Śródmieścia.
Nie. Już nie wiem.
No, tak jak mówię, z tym karabinem maszynowym, byłem amunicyjnym.
W Śródmieściu już. Ale dowódca przeszedł, ja z nimi. Bo był strzelniczy, komendant, a ja łącznik.
[Dowódca] sekcji, szef karabinu maszynowego. No i tam przy Szpitalnej na Jasnej, nie wiem, pięć pięter ten budynek był czy ileś, na samą górę żeśmy poszli. I tam ustawili stół, dwa stoły i na tym trzeci stół, krzesełko. No i siedział przy karabinie maszynowym i był widok przez cały plac Napoleona. Tam było pianino, to któryś z chłopaków poszedł, bo grał na pianinie. A ja sobie myślę, popatrzę, co będzie. I wyglądam, pocisk (Niemcy się pomylili czy jak, już nie wiem) walnął w ten budynek po drugiej stronie ulicy. Niemcy zaczęli wyskakiwać z domu i ja wtedy – „wrrrr” – „poharatałem” sobie, ile wlazło.
Tak. Kolega skoczył na mnie, dostałem w łeb. „Tyle amunicji, łachudro! Po jednym się strzela”.
Tak, właśnie.
Bo ja wiem… Tych akcji to było dużo, ale już w tej chwili to [nie pamiętam]. Całe Powstanie coś się działo, gdzieś było fajnie dla chłopaka.
Tak, tak.
No, myśmy w ogóle nie zastanawiali się – my, bo dorośli to na pewno doskonale sobie zdawali sprawę. A my zawsze, tak jak mówię, cieszyliśmy się, że możemy powalić Niemców, wypędzić z Warszawy.
No po wojnie już właśnie kolega taki był, dowódca mój, mamy zdjęcie jego, nazwisko mam i wszystko. Po wojnie żeśmy się spotykali, bo on mieszkał w Otwocku, a ja w Świdrze, to żeśmy się spotykali jakoś.
Oczywiście, powiadam, dorośli myśleli inaczej, a nami się opiekowali, że jesteśmy młodzi, musimy tutaj być zdrowi i nie dać się zastrzelić i tak dalej.
Tak, tak.
Wycofywaliśmy się, do Miodowej dochodziliśmy, [chyba tam była] Pierackiego…
A ja z piwnicy trochę tych konserw miałem, to jak ktoś tam przechodził, rozkręcałem i częstowałem ich. I tak stałem przy wyjściu. W pewnym momencie ten dowódca szedł, no i że oficer, nie bardzo się przychylał – dochodził prawie już do ulicy i dostał w głowę, padł.
Tak, tak. On poleciał na jezdnię i stamtąd go ściągnęli, ale zmarł.
Nie, nie.
Miał w mundurze odznaki, tak że wiedziałem, że to jest jakiś dowódca, tyle wiedziałem.
Tam już byliśmy do końca Powstania. Już żeśmy się dalej nie wycofywali.
Tak, tak. I tam żeśmy ostrzeliwali. Do końca Powstania tam byłem. I później, jak już się skończyło Powstanie, to już z Andrzejem razem żeśmy wrócili na naszą kwaterę na ulicy Zgoda. No i tam żeśmy parę dni siedzieli. Bo tak jak mówiłem, sporo broni chłopaki zostawili, żeby zapakować, bo wrócą za parę dni.
Na Widok.
Na ulicy Widok, bo tam kwatera była. Raz na dzień, dwa się wchodziło na kwaterę na odpoczynek. No i tam żeśmy ładowali tą broń. W pewnym momencie przyszli Niemcy. A my w mundurach niemieckich… Guten Morgen – Guten Morgen. I za pistolet bierze. „Nie…” – mówi. „A my Polacy jesteśmy”. – „Uuu…”
Tak, tak. [Ci] Niemcy już odeszli…
Nie, nie. Bali się, bo z bronią byliśmy. No i wtedy już jak odeszli, [poszliśmy] do piwnicy po jakieś ciuchy, żeśmy pozakładali. I już do Pruszkowa.
Tak, tak.
No to tylko dowódca powiedział: „No to już skończyliśmy wojnę, idziemy do obozu”.
No i nas nie chcieli… Dowódca plutonu.
Nie. Właśnie nie chcieli nam [pozwolić]. Myśmy się szykowali, powiedzieli: „Wy nie idziecie”. – „Idziemy”. – „Nie. Zostawiamy tyle broni. Wrócimy za miesiąc, dwa, to będzie potrzebne”. O, i tyle było.
No tak, bo potem oni już poszli do niewoli.
A nas zostawili, bo „tu jest dużo broni, to pakować, bo my wrócimy”. No i myśmy tam chyba ze dwa razy załadowali, zanosili w gruzy, obecnie przy Marszałkowskiej. Tam żeśmy dwa razy chyba pakowali i nosili.
Tak, tak, w torbach. Przysypywaliśmy jakimiś kamieniami. Bo kazali nam to załadować, no i tak żeśmy… I pamiętam później już jak weszli Niemcy do nas na górę na Widok, to już, tak jak mówiłem, my Powstańcy. Tak że to oni broni nie „Wam będzie potrzebna”.
Nie. Myśmy powiedzieli im, że „wam będzie potrzebna broń, tak że pakujemy”. Ten chciał za pistolet wziąć, kolega mój. „Nie. Dostaniecie wszystko w komplecie. Pakujemy, czyścimy, wszystko w komplecie”.
Tak, tak. No i oni wtedy już poszli. No i my wtedy do piwnicy. Przebraliśmy się w jakieś ciuchy cywilne i już do Pruszkowa żeśmy się dostali przez…
Ale to do Pruszkowa. To znaczy do kościoła żeśmy najpierw się dostali. No i z tego kościoła…
Tak, tak. No i stamtąd już w grupie z ludźmi normalnie żeśmy się dostali do Pruszkowa.
Mnie to specjalnie nie interesowało.
Nie, nie było.
Nie, nie. Tylko gdy ktoś miał jakieś torby z czymś, to ściągali. A ja nie miałem nic, tak że już nie interesowali się nami. Po kilku dniach zaczęli wypędzać warszawiaków z tego domu, z tej hali. No i z bratem i z kolegą [poszliśmy] za ten barak, żeśmy tam doszli na drugą stronę. Stał tam jakiś „Mongoł”.
„Japoniec”…
Tak, tak, w niemieckiej armii. No i my idziemy, on po rusku: Strelał budu! No to gdzie… Oj, mówi. Machnął ręką i zaczął strzelać w górę.
No, jak podjechał pociąg do Guberni Generalnej, to już myśmy tam się chcieli dostać z cywilami. No i stamtąd się udało wskoczyć do…
Tak, tak, tak. I tam, właśnie mówię, zaczął strzelać w górę, to myśmy się już dostali do wagonu. Udało nam się wskoczyć do tego wagonu, bo już zaczął ruszać. A ja miałem walizkę z pieniędzmi. Bo jak byliśmy w czasie walk na [Starym Mieście], PWPW obecnie, tam walizeczkę z pieniędzmi załadowałem.
Tak, tak.
Tak, tak. No i wtedy w wagonie jak żeśmy już jechali, pociąg się zatrzymywał, to ludzie, mieszkańcy podchodzili, rzucali jedzenie. No to ja wtedy walizkę otworzyłem, dawaj. Och, ludzie byli szczęśliwi. O, i zostało mi tych pieniędzy jeszcze w obozie.
Do Krakowa. Do Krakowa nas dowieźli i już wtedy Niemcy: „Wysiadać!”. No i w Krakowie myśmy wysiedli. Doszliśmy na rynku przy dworcu i Niemiec: Halt! Stało gestapowców dwóch czy trzech, już nie wiem. No i: „Dokąd?”. – „Do domu”. – „No, mówi, jeszcze na razie to do obozu musicie iść”. No i zaprowadzili nas na Gestapo w Krakowie. Tam siedziałem w holu, trzymali nas w jakiejś sali. Myślę sobie, kurczę, mam legitymację, mam dokumenty. Mówię: „Do ubikacji potrzebuję iść”. „Idź”. No i tam poszedłem, zjadłem legitymację. Bo nie chciałem wody spuszczać, bo mówię, wyjdzie. Zjadłem jeszcze jakiś dokument. I tak jak wspominałem już, dokumentu Krzyża Walecznych na szczęście nie udało mi się połknąć. Schowałem do kieszeni jakoś to.
Nie no, już rozdałem to wszystko i wyrzuciłem w czasie jazdy.
Już do obozu w Krakowie. Tam już prawie nie było ludzi, […] jakichś młodych było trochę. Dali nam miotły, szczotki. Chodziliśmy, myśmy zamiatali chodniki. Tak żeśmy siedzieli, nie wiem, dzień, trzy, już nie pamiętam. I zawiadomili nas, dali dowód, że zwalniają nas z obozu. No i już wypuścili nas z Gestapo.
Tak, tak.
Jak nas zwolnili już z Gestapo, wypuścili, to my do toru kolejowego żeśmy doszli. No i Niemiec: „A wy co?” No, mówię: „Chcemy jechać”. Ale podszedł jakiś kolejarz, po niemiecku pogadali, mówi: „Siadajcie”. Przed lokomotywą były dwa wagony otwarte, bez dachu. „To tu – mówi – będziecie jechać”. – „No to dobrze”. Tak dojechaliśmy do Rawy Mazowieckiej. Jak [pociąg] trochę zwolnił, to myśmy z bratem wyskoczyli i udało nam się dojść do naszego wuja, do majątku, bo to dwóch braci ich było, to mieli kilkaset hektarów, potężne dwie ziemie. No i tam żeśmy się dostali. Dochodzimy do bramy, wyskakuje żołnierz: „Stój!”.
My: „Co jest?” Ale podeszli bliżej. „A, bo my do matki idziemy”. A on po polsku zaczął mówić. „A, to dobrze, że jesteście. Matka jest u nas w domu”.
Nie, to już partyzant był.
Tak, tak. Oni tam mieszkali u tych wujków. Tam było ze dwie setki żołnierzy. No i tak żeśmy się dostali do domu, do mamy. Tam żeśmy przemieszkali już do końca wojny.
Ooo. Zaraz jak się skończyła wojna, to my we wrześniu, do października chyba. W początku października doszliśmy do naszego domu. Dom był rozwalony, zniszczony, ale do piwnicy jakoś się udało dostać. Weszliśmy do piwnicy, mama krawcowa, to żeśmy jakoś powyciągali maszynę do szycia na górę, udało się. No i tak mama pracowała.
W piwnicy.
Tak, tak, wszystko było zbombardowane.
Łoo. Woda to tylko z deszczu, jeśli padało. A tak to coś tam się gdzieś [znalazło], nie wiem, nie pamiętam. Wiem tylko tyle, że głodny bardzo nie byłem.
No bo prawdopodobnie już czuli koniec wojny, już dali sobie spokój. Czy ja miałem szczęście z bratem. W każdym razie nie byliśmy szykanowani.
No nie, nie,
No bo byli w mundurach niemieckich, ale już to byli jacyś z ruskich.
Nie miałem kontaktu.
Nie, to mnie wtedy nie interesowało. Pistolet był potrzebny.
No nie, w ogóle nic nie wiedziałem. Nie zdawałem sobie sprawy, że dalej wojują. Dopiero się dowiedziałem, jak żeśmy poszli do Śródmieścia.
To. Bo w sierpniu 1944 roku odznaczyli mnie Krzyżem Walecznych.
Za dobrą działalność. Mam. Tego nie zjadłem. Mam to zaświadczenie.
Nie. Przyszli…
Tak jest. „Chodź, bracie. Masz tutaj”. Krzyża nie dali, bo nie mieli. Ale ten papierek dali. Okazało się, że nie zjadłem i mam go.
A to już później Polska Ludowa. Niemcy mnie nawet odznaczyli.
Za walkę z Hitlerem. Ja mówię „Co wy?”.
Po wojnie.
Zaprosili mnie do niemieckiej kwatery, znaczy do ambasady.
Musiałbym przeczytać karteczkę, już nie pamiętam. Ale po wojnie oczywiście. Tak że odznaczyli mnie za walkę z Hitlerem.
To już po wojnie.
O, już nie wiem. Mam tam dokumenty. […]
Wróciłem do szkoły.
No, nauczyciel pilnował. Bo tak jak wspominałem, to był pułkownik czy major.
Po wojnie to do gimnazjum chodziłem. Skończyłem gimnazjum, później przeszedłem do liceum, też mi się udało skończyć. Po skończeniu na politechnikę poszedłem. Oficer: „Jak się nazywasz?”. Tak. „Won. Wojowałeś z Niemcami, z ruskimi. Takich nie potrzebujemy. W Armii Krajowej byłeś, to nie ma potrzeby”.
Tak, tak. No i w każdym razie popędzili mnie, nie chcieli gadać ze mną.
Tak. Zacząłem pracować.
W takiej spółdzielni Energia. Bo nauczycielem był [człowiek, który] w czasie okupacji był szefem oddziału. Później, to jak mówię…
Już nie pamiętam, chyba nie.
No po prostu popędzili mnie, tyle wiem. A co tam było, to nie wiem. Próbowałem później ponownie na politechnikę. No i już mnie tam przyjęli. Oj, chodziłem ze dwa, ze trzy lata może. Coraz gorzej, coraz gorzej… Już pracowałem. Mówię, nie będę się uczył więcej.
Bo ja wiem… Nie mam dramatycznych wspomnień.
Ooo. Szczególnie na kwaterze chłopaki opowiadali kawały, podśpiewywali. Ja też przyłączałem się do nich.
Tyle momentów jest, nie ma najważniejszego. Wszystko było fajnie.
Brwinów, 5 grudnia 2022 roku
Rozmowę prowadziła Małgorzata Rafalska