Jan Moor-Jankowski

Archiwum Historii Mówionej

Nazywam się Jan Moor-Jankowski, jestem emerytowanym profesorem medycyny sądowej w New York University School of Medicine. Urodziłem się w Warszawie 5 lutego 1924 roku. Mój ojciec był architektem i inżynierem, czyli mógł budować domy i mógł budować mosty. Ojciec był z Krakowa, ale mieszkał aż do I wojny w Wiedniu, gdzie skończył politechnikę i Kunstakademie, natomiast moja matka mieszkała w Warszawie i w Częstochowie i skończyła konserwatorium jako pianistka w Sankt-Petersburg, i miała licencję do uczenia dzieci. No i to ja byłem tym dzieckiem, które moja mama uczyła, bo poszedłem dopiero do czwartego oddziału szkoły podstawowej. No i myśmy prowadziliśmy życie normalnej polskiej – jak się teraz mówi – pracującej inteligencji. Rodzice byli, powiedzmy, dość zamożni i miałem bardzo piękną młodość, dlatego że rodzice mieli dużo przyjaciół i były kwartety raz u nas, raz u przyjaciół, matka gra na pianinie, a przyjaciele robili inną muzykę na skrzypcach. Miałem taką jasną, słoneczną młodość i jak wszyscy w jesieni trzydziestego dziewiątego roku nie myślałem, że wojna wybuchnie. Myśmy byli w Karwi nad morzem, znaczy matka i ja, ojciec był w mieście, bo musiał dyrygować budowlami jako architekt. Wtedy mieszkaliśmy w Częstochowie, wróciliśmy do domu jakieś dwa czy trzy dni przed wybuchem wojny, a ojciec już miał wezwanie do swojej jednostki. On był oficerem Wojska Polskiego, ranny w wojnie z bolszewikami. Przez całe cztery lata wojny, do osiemnastego roku, był w armii austriackiej, a potem optował (jak mi mówił, tak to się nazywało) na Polskę i wszedł do armii polskiej. Ojciec dostał wezwanie na zgłoszenie się do swojej jednostki w Warszawie, więc żeśmy wyjechali wszyscy. Jak żeśmy przyjechali do Warszawy, to okazało się, że tam jeszcze nic się w jednostce ojca nie montowało, dlatego że, dziś ludzie nie pamiętają, ale alianci wpłynęli na Polskę, żeby nie drażnić Hitlera (drażnić w cudzysłowie) i żeby nie mobilizować, czyli mobilizacja została opóźniona. No i byliśmy w Warszawie, mieszkaliśmy u wujka. Ja dobrze pamiętam, jak z rana 1 września doszedłem do okna i widziałem, że na niebie samoloty krążą. Myślałem, że to nasze samoloty, które robią jakieś ćwiczenia, ale nagle zaczęły padać bomby. Popatrzyłem przez lornetkę i zobaczyłem, że to były niemieckie samoloty, ale rodzice mnie odpędzili od okna i zeszliśmy do piwnicy. Ale jeszcze się zorientowałem, że pierwsze bombardowanie to było na szpitale, które miały wielki znak Czerwonego Krzyża na dachu. No i byłem w Warszawie w czasie całej obrony, zameldowałem się, po paru dniach włożyłem mój… Ja [rozpocząłem naukę jako] bardzo młody w szkole, tak że już miałem małą maturę, już byłem w przysposobieniu wojskowym. To było [tak zorganizowane], że mieliśmy umundurowanie nie wojskowe, ale podchodzące pod wojskowe, i ćwiczyliśmy, wszyscy uczniowie wyższych klas. Włożyłem ten mundur i poszedłem na stację, która była niedaleko od tego, gdzieśmy byli, i się zameldowałem, czy by mnie nie potrzebowali. I powiedziałem, że mam osiemnaście lat, a była tego rodzaju sytuacja, że była bardzo silna piąta kolumna, jak się to nazywało, czyli dywersanci niemieccy, i chciano mieć żołnierzy do pilnowania dworca. No więc postawili mnie tam, dostałem karabin. Byłem bardzo wtedy już wysoki, miałem metr dziewięćdziesiąt dwa – ten karabin był prawie wyższy ode mnie, bo to były te stare modele. No i tam na tym dworcu siedziałem, a Niemcy zaczęli go bombardować z powietrza, a także niedługo już armatami. W pewnej chwili wybuchł za blisko mnie taki właśnie […] pocisk i zostałem ranny w głowę. Straciłem przytomność, zanieśli mnie do [punktu], to była taka sanitarka. Ale to nie było głębokie – mam do dzisiejszego dnia zresztą maleńką, małą… Jak się mówi to po polsku? Zapominam słów. […]

  • Bliznę?


Bliznę, tak. Pod włosami zresztą. Ponieważ to nie było niebezpieczne, to mi powiedzieli: „Idź do domu, do mamy”. I dwóch żołnierzy mnie zaprowadziło, poszedłem do mamy. I co mogę powiedzieć, że trzeba sobie zdawać sprawę, że było wielkie zniszczenie Warszawy w czasie tego oblężenia. Z tego co czytałem, to dziewięćdziesiąt pięć procent budynków zostało w ten czy inny sposób uszkodzone albo zburzone i straty wynosiły między trzydzieści i pięćdziesiąt tysięcy ludzi zabitych albo ciężko rannych. W moim starym mieszkaniu było widać te wieże World Trade Center i wyszedłem na balkon, bo syn pracował niedaleko i zadzwonił do mnie, żeby popatrzeć, że tam coś się pali, tak że widziałem, jak się te dwie wieże waliły. Ale powiedziałem żonie, że ja ciągle pamiętam oblężenie Warszawy i że nie jestem tak bardzo tym wstrząśnięty, jak byli ludzie w New Yorku. Muszę powiedzieć, że [po wybuchu wojny] podtrzymywał nas na duchu wszystkich [prezydent] Starzyński. To był wielki człowiek, patriota i mówił, jak długo mógł mówić przez radio. Mówił codziennie. No i po tym, jak te wieże tu się rozwaliły, to burmistrz New Yorku, Giuliani, został podniesiony do stanu szlacheckiego przez królową Anglii, ale w trzydziestym dziewiątym roku król Anglii wcale się nie zajmował tym, co się stało z burmistrzem Starzyńskim, a jego Niemcy zabrali i zastrzelili.
Byłoby długo mówić, co się potem działo w czasie wojny, w każdym razie mój ojciec, o ile wiedziałem, chociaż tych rzeczy nie mówiono, był zaangażowany w podziemiu. Pewnej nocy przyjechała, jak się mówiło, buda, zaczęli bić w drzwi. Ja wyskoczyłem (miałem wtedy, ja wiem, siedemnaście lat) przez okno do ogrodu… Moja matka była ciężko chora, miała wrzody na żołądku i z powodu trudności znalezienia jakiegokolwiek jedzenia, które mogłaby spożyć, była bardzo wychudła. Przez dwa dni nie wracałem do domu. Jak wróciłem w nocy przez okno, mama nie żyła, ojca nie było, no i trzeba się było przebijać.

  • Który to był rok? Kiedy to było?


Czterdziesty drugi. No i resztę czasu wojny spędziłem w Warszawie, dlatego że tam było najlepiej się schować, bo nie było takich kontroli.

  • Gdzie pan się chował?


Znaczy nie chować, po prostu mieć fałszywe nazwisko i żyć, pracować. Nie było takich kontroli, jak, powiedzmy, w Częstochowie czy w Kielcach.

  • Co pan robił przez ten czas? Chodził pan do szkoły, pracował?


Jak to „chodził do szkoły”? Przecież nie było szkół. Ale skończyłem komplety. Tak, tak, skończyłem komplety właśnie w czterdziestym drugim roku, a potem… Wy wiecie, że nie było szkół zasadniczo, tak? No i wstąpiłem do organizacji podziemnej „Miecz i Pług”, nie wiedząc o tym, że tam były wtyczki z gestapo, bo zabili paru głównodowodzących i w jakiś sposób tam się wtyczki z gestapo dostały. Ale dla mnie, jak zacząłem z tymi ludźmi współpracować… Polegało to na tym, że byłem zaprzysiężony i potem mieliśmy pogaduszki – w paru się spotykali – mieliśmy takie patriotyczne pogaduszki, ale były dla mnie… […]

  • Mówiliśmy o pana wstąpieniu do konspiracji.


Wstąpiłem właśnie do tego „Miecza i Pługu” i, o ile bardzo mi się podobał ten program, jaki oni mieli, jak zaczęli z nami rozmowy, ja sobie zdałem z tego sprawę, że dla mojego liberalnego wychowania oni byli bardzo za daleko na prawo, politycznie na prawo. Ja po prostu zmieniłem miejsce zamieszkania i to też było groźne wtedy z nimi, i zostałem zaprzysiężony do ZWZ, Związku Walki Zbrojnej, które potem stało się AK.

  • Proszę tylko opowiedzieć, jak to się stało, że pan się zetknął z konspiracją? Jak pan znalazł jakiś kontakt?


Proszę pana, mieszkałem w szpitalu Karola i Marii. Ponieważ ja nie byłem tak całkiem legalny i miałem fałszywe papiery, to tam było takie miejsce, gdzie dekowali młodych ludzi. Tam był taki młody człowiek, który mnie wciągnął do tego „Miecza i Pługa”, ale wie pan, nazwiska jego nie pamiętam. Pamiętam, że miał specjalny sposób czyszczenia sobie butów, to pamiętam, bo polerował buty także między zelówką i obcasem, w tym… No ale nie pamiętam. Dużo rzeczy ostatnio pozapominałem. Znalazłem mieszkanie na Grochowie. To była taka melina, gdzie przysyłano ludzi, bo ja miałem mieszkanie, które było w małej, ślepej uliczce, a tył domu wychodził na ogrody i ja byłem na parterze, mogłem przez okno [zobaczyć], czy ktoś u mnie był. I pewnej nocy, w końcu grudniu albo w samym początku stycznia, w nocy przyszło do mnie dwóch żandarmów. Bili w drzwi. Ja już byłem w piżamie, spałem, to pozwolili mi się ubrać, wziąć płaszcz i zabrali mnie na posterunek na Pradze. Wtedy były wielkie aresztowania.

  • To był grudzień którego roku?


Czterdziestego drugiego albo początek stycznia czterdziestego trzeciego.

  • Wtedy był pan w ZWZ?


Tak, tak, tak. No i zabrali mnie tam i pobili, żebym im powiedział na tym posterunku, dlaczego mnie zaaresztowali. Ja nie wiedziałem, dlaczego mnie zaaresztowali, a nie chciałem niczego wydać, to niczego nie mówiłem. To była taka metoda. To już było późno w nocy, więc się zmęczyli i trzymali mnie w takim [pokoju, gdzie] z przodu były kraty, a tam siedział taki żandarm. Potem mnie włożyli do wozu bez okien i wywieźli.

  • Gdzie pan był trzymany?


Na Pradze, w tym posterunku na Pradze, ale ulicy nie pamiętam. Nie pamiętam [także] ulicy, w której mieszkałem. No i wywieźli mnie (ale ja chcę już przejść do dalszych rzeczy, dlatego mówię w pośpiechu) do tego, co okazało się być [tak zwanym] KL Warschau. Tam przywozili ludzi masami, w czasie dnia i dzień czy dwa potem. To była wielka piwnica czy suterena pod samym budynkiem, to był wojskowy budynek. Ich potem zabierali, a mnie trzymali, bo mnie przesłuchiwali. Raz zacząłem pisać gryps od tych ludzi, których sprowadzali z ulicy. Dostałem ołów z ołówka i kawałek papieru i zacząłem pisać gryps, żeby przyjaciele, rodzina wiedzieli, gdzie jestem. I z góry przez okienko zobaczył to ten najgorszy kat. No i mnie zabrali i tak strasznie poharatali, że nie mogłem chodzić. Straciłem przytomność, musieli mnie… Na szczęście był tam bardzo dobry, miły Żyd, lekarz, który mnie jakoś pozszywał. Oni chcieli mnie dalej wypytywać, z tego co się orientuję, a nie mieli tam gdzie mnie trzymać, to mnie przewieźli na Pawiak. To by było jeszcze dużo do mówienia…
Ostatnie dwa tygodnie mojego pobytu na Pawiaku – pamiętam, że zaczęliśmy słyszeć strzały z karabinów, z karabinów maszynowych, działa, bombardowanie. No i myśmy wszyscy myśleli, że to alianci zrobili desant, żeby nas, więźniów politycznych, oswobodzić. Pewnego dnia przyszli do nas ci żandarmi, zabrali grupę, jakie dwanaście, piętnaście ludzi, wyprowadzili nas na Dzielną. Szliśmy Dzielną i zobaczyłem, że druga strona ulicy była zupełnie wypalona. Pomyślałem: „Ci desantowcy zaatakowali więzienie, no i przy okazji spaliły się te domy”. W pewnej chwili przyszła jakaś salwa z pistoletu maszynowego – nie wiem, skąd, nie wiem, dokąd. W każdym razie Niemcy z przodu i z tyłu płasko na ziemi, zaczęli dziko strzelać na wszystkie strony. Wszyscy więźniowie płasko na ziemi, a ja, zgodnie z moją maksymą, która mi pozwoliła przeżyć wojnę, skoczyłem przez ulicę i schowałem się do tych wypalonych – takie było wielkie okno jedno, chyba dawniej wystawa – w wypalonych domach. I tutaj znowu by była cała moja odyseja, jak tam byłem. Wspomnę może tylko, że w pewnej chwili usłyszałem mężczyzn maszerujących i śpiewających: „Jeszcze Polska nie zginęła!”, no więc powiedziałem sobie: „Desantowcy!”. Chociaż było dziwne, że śpiewali. I oni przechodzili przed tym murem, gdzie ja byłem za oknem schowany. Daleko od tego miejsca, skąd uciekłem (ja przeszedłem przez cały blok). Wskoczyłem w nich, oni się przesunęli i dopiero jak z nimi szedłem, to zorientowałem się, że z przodu i z tyłu było gestapo. To byli więźniowie, ostatni obrońcy getta, bo to musiał być początek maja, ale trudno mi dawać daty dokładnie, bo to się „teleskopuje”. Ja jedynie wiem, że mnie zaaresztowano w końcu czterdziestego drugiego albo w początku czterdziestego trzeciego, i że potem było to powstanie, bo to powstanie zaczęło się, zdaje się, 19 kwietnia. Ci ludzie zaczęli nagle śpiewać po hebrajsku, więc sobie zdałem sprawę, kim oni byli, ale jest bardzo ważne, żeby wspomnieć, że ci ludzie czuli się Polakami, bo śpiewali: „Jeszcze Polska nie zginęła”, tak samo jak w filmie Polańskiego „Pianista” ci Żydzi pędzeni śpiewają „Hej, chłopcy wraz”. Przeszedłem przez Umschlagplatz. Widziałem straszne rzeczy, które robili i SS, i policja żydowska. Teraz nie na to miejsce, żeby opowiadać. Po trzech dniach pobytu tam (jedną noc spędziłem czy dwie noce w takiej wielkiej Sali) zapędzili tych ludzi z tego Umschlagplatz… Ja byłem tam poza Niemcami jedynym człowiekiem, który nie miał żydowskiej opaski, bo miałem moje normalne ubranie. No i wydali mi zresztą płaszcz mój, jak mnie zabrali z Pawiaka, który odebrali mi, jak się mówiło, na przechowanie, […] jak mnie zaaresztowali […]. No i jednego ranka spędzili nas wszystkich na dół i widzę, że stoją tam mężczyźni, jeden trzyma taki, jak to powiedzieć po polsku, poster, napis duży i tam jest napisane: Tischler, to znaczy stolarz, a drugi ma napisane: Karpenter, to znaczy cieśla. I krawcy, i szewcy. A jeden trzymał taki napis: Aufräumungsarbeiten, to znaczy wyczyszczenie, powiedzmy, jak na ulicy są śmieci, żeby to zabrać. Oczywiście ja nie wierzyłem, że wożą tych ludzi do pracy, tylko wiedziałem, jak wiedzieli zresztą wtedy wszyscy Polacy (właściwie nawet nie wszyscy, ale ci, którzy mieli wiadomości), że ich wywożą na śmierć. Ale powiedziałem sobie, że przecież nie będą brali ludzi tutaj, żeby wyczyścili Treblinkę. No i stanąłem pod tym i to mi uratowało życie, bo zaprowadzili nas do jakichś starych baraków, całą grupę, i pamiętam, że mi ci Żydzi i Żydówki, bo tam były także kobiety, opowiadali straszne historie, co przeżyli. Mówili: „Ty przeżyjesz, ty jesteś Polakiem. Ludzie muszą wiedzieć, co z nami robiono”. No ale niestety, nie pamiętam. Miałem zresztą bardzo silny wstrząs mózgu, o czym potem powiem. No i wyprowadzili nas na tory kolejowe, tam gdzie one wychodzą z podziemi, wzdłuż alei Jerozolimskich, zdaje się, tam jest Langleya czy coś takiego. I tam stał pociąg, platformy, na których były bale siana czy słomy, które się spaliły, i to trzeba było czyścić, bo tam był taki popiół, bardzo kąsający w oczy, łatwo przez wiatr podbierany. I ja tam pracowałem. Muszę powiedzieć, że na Pawiaku, a także jeszcze przedtem, w tym Konzentrationslager Warschau, rzeczywiście bardzo mało nam dawano do jedzenia. Na Pawiaku było lepiej, bo Główna Rada Opiekuńcza, która była nadzwyczajną organizacją, której szef, hrabia Ronikier, potrafił jakoś z Niemcami się urządzać, że mogli dosyłać żywność. Gdyby nie było (żeśmy dostawali i wiedziało się zawsze, kiedy przychodziło te jedzenie z Głównej Rady Opiekuńczej), to bym zmarł z głodu, ale tak czy tak nogi mi opuchły i stworzyły się takie zewnętrzne wrzody, które ciekły. Tak jak wszędzie, gdzie ludzi się głodzi powoli. Jak się głodzi szybko, to umierają – puchną i umierają, tak jak w Rosji, jak kolektywizowali ludzi. W czasie wojny to się już stawało specjalistą z tego, wiedziało się, w jaki sposób mordują. I mnie jednak nogi już puchły i byłem dosyć słaby, jak zaprowadzili nas, żeby czyścić te tory kolejowe. A nas pilnowali starzy Niemcy z karabinem. To już były te roczniki, których brali, którzy nie mogli iść na front. Powiedziałem, że chcę iść do ubikacji. No to on mnie zabrał do ubikacji, ja wszedłem, zamknąłem drzwi za sobą i to była taka ubikacja nad dołem, jak go się potem nazwało sławojka, zbudowana z drzewa. […] Wypchnąłem z tyłu deskę i zacząłem uciekać, ale to było na torach kolejowych, czyli trzeba było przeskakiwać przez te tory. Był silny wiatr naprzeciw mnie, ja sobie zdałem sprawę, że nie mam siły, no to wróciłem i wyszedłem, i ten Niemiec mnie odprowadził. Wiedziałem, że jeszcze mam tylko jeden dzień, bo tam już nie było roboty. Następnego dnia, jak mnie wyprowadzili, to moje palto, które nosiłem zawsze podszewką na wierzch, bo to było ładne palto, żeby je oszczędzać, przewróciłem, włożyłem, miałem złożony kapelusz marki Borsalino, który można było składać, który można było rozprostować. Włożyłem go na głowę, przeżegnałem się i zacząłem iść po tym nasypie. Miałem uczucie, że moja nieboszczka mama i pan Bóg mnie chronią. Takie miałem wrażenie, jak gdybym był w takiej bańce ze szkła. No i jakoś z trudem dostałem się na górę, gdzie ludzie stali, patrzyli się, co się tam działo, no i uciekłem. Dostałem się do kogoś, kto niedaleko tam mieszkał, z którym byłem zaprzyjaźniony i który był w podziemiu, no ale nie chcę dalej mówić, bo były jeszcze najrozmaitsze rzeczy, to nie ma nic wspólnego z Powstaniem. […]

  • To było w Alejach Jerozolimskich?


Jerozolimskich, tak. Dopowiem szybko… Ja miałem metr [dziewięćdziesiąt] dwa i miałem jak dziś twarz, którą się pamięta, wiem, że mnie ludzie pamiętają. I niedobrze było chodzić po ulicy w takiej sytuacji, jak się było poprzednio zaaresztowanym. […] Nie można było iść do lasu, bo wtedy nie przyjmowano do lasów, bo było za dużo partyzantów, nie ma znowu tylu lasów wokoło Warszawy. Wiedziałem z podziemnej prasy, że się formowały oddziały Andersa, że przejdę przez front, że muszę się dostać do frontu niemiecko-rosyjskiego, a front niemiecko-rosyjski był daleko, on był pod Kijowem. I dostałem papiery z podziemia, tak że mogłem się zgłosić jako robotnik do Organizacji Todta. Organizacja Todta to było tak jak saperzy, tylko że to oni, Niemcy, zmilitaryzowali firmy budowlane. Była taka firma Stickel w Berlinie, która miała filię w Warszawie, i tam podziemie miało stosunki, no i wysłano mnie jako elektryka na wschód. […] Dostałem się do Żytomierza i powoli dożywiałem się lepiej, nogi zaczęły powoli przestać byś spuchnięte, dlatego że zdałem sobie wtedy sprawę, że ponieważ mówiłem bardzo dobrze po niemiecku, to mogę po prostu się podawać za Niemca bez pokazywania papierów. Szedłem do Soldatenheimu (to była restauracja dla Niemców) i mówiłem po niemiecku. Miałem pod pachą dziennik, „Das Reich”, który tylko Niemcy mogli kupować, ale jak przychodziłem do kiosku i prosiłem o to, to oczywiście go dostawałem, bo prosiłem po niemiecku. Ja się tam dobrze dożywiłem. W końcu listopada zaczął się zbliżać front rosyjski, ja się schowałem w ogrodzie i Rosjanie przyszli. Następnego ranka wyszedłem i zapytałem się… No, ja w czasie tych sześciu miesięcy czy coś takiego od lutego czy sierpnia do listopada nauczyłem się mówić po rosyjsku i po ukraińsku, to jest podobny język. Zapytałem się, gdzie tu jest wojskowa policja, bo myślałem, że tam muszę iść. To mnie tam zaprowadzili i tam stał taki, ja nie wiedziałem wtedy, enkawudzista. To był taki domek, jedno okno i drzwi, stojący nad takim typowym ukraińskim jarem, wąwozem porośniętym krzakami, drzewami, a obok niego było widać, że tam ludzi zabijali, bo były dziury i krew, i mózg na murze – dwóch leżało zabitych. Ja mówię do niego, że jestem Polakiem i chcę iść do Andersa, a on zaczyna krzyczeć: Faszist! Faszist! Ja nie rozumiałem dlaczego. A on łapie za kaburę… A ja mieszkałem w Żytomierzu w polskiej rodzinie i tam była dziewczyna dziewiętnastoletnia, i szczęściem od Pana Boga ona po drugiej stronie ulicy szła z oficerem rosyjskim. (poznałem, gdyż miał duże epolety). Ona coś mu powiedziała (to szło tak szybko jak gdyby film) i on coś krzyknął do tego enkawudzisty, ten enkawudzista się odwrócił, a ja – buch! – do tego jaru. On za mną strzelał, ale były krzaki. Ale sobie zdałem sprawę… Nie wiedziałem, dlaczego on mówił: Faszist! Faszist! Nie wiedziałem, że w tym czasie […] rząd rosyjski zerwał z rządem polskim, tylko wiedziałem o Andersie. Wprawdzie wiedziałem o Katyniu, bo to polscy robotnicy z Organizacji Todta odkryli już na jesieni czterdziestego drugiego roku i rozmawiałem z kimś, kto był tam, to wiedziałem, że były groby oficerów polskich. Niemcy całą zimę czekali, bo była zamarznięta ziemia i dopiero potem zaczęli kopać.
No i, proszę pana, byłem jeszcze z Rosjanami jakie dwa tygodnie, ale zdałem sobie sprawę, że o ile wiedziałem, jak manewrować pod Niemcami i że okupacja niemiecka była jednak stosunkowo bliska Anglii, o tyle przez tę wielką masę geograficzną aż do Pacyfiku ja bym się nigdy nie przedostał. I postanowiłem wrócić pod Niemców. Wtedy Niemcy zrobili kontrofensywę tanków. Zdaje się, to był pułkownik Schulz, który to prowadził i został pułkownikiem, mając dwadzieścia cztery lata, przebił się w kierunku Kijowa. No i wiedziałem, że Niemcy idą, schowałem się w tym samym miejscu i wyszedłem rano, i Niemcy mnie z miejsca: Hände hoch! Powiedziałem: „Nie wygłupiaj się, ja jestem Niemcem”. No i byli zadowoleni, jeżeli się mówiło dobrze po niemiecku. Mówię: „Nie mam żadnych papierów, bo zniszczyłem, ale byłem w Organizacji Todta. Jak widzicie, jeszcze noszę ten uniform”. Chcieli, żebym podał dane, i podałem o tej firmie Stickel, no i mnie przyłączyli do takiego oddziału frontowego, który się przenosił z miejsca na miejsce. Miałem tam dobrą pozycję, bo nikt tam nie mówił po rosyjsku czy po ukraińsku, a ja mówiłem, czyli byłem tłumaczem. I ledwie to pamiętam, że tak się mi dobrze powodziło na tej Ukrainie, bo każdego rana zjadałem jajecznicę z osiemnastu jajek – jeszcze dziś pamiętam – a na obiad miałem dwa wielkie kotlety, takie jak talerz. No ale ja tam kombinowałem, dlatego że ci Niemcy, dowództwo, to chcieli mieć wędzone gęsi czy słoninę, czy wódkę, a ci Ukraińcy chcieli mieć gwoździe i narzędzia, które to Organisation miało oczywiście. Nie chcę dalej mówić, co było, ale w pewnej chwili znalazłem się w Warszawie, na urlopie niby, tak załatwiłem sobie, i tam nawiązałem z powrotem kontakty z podziemiem.

  • Co to była za komórka podziemia?


Proszę pana, to było coś, co było zorganizowane przez jednego pana, który był zresztą żydowskiego pochodzenia i który po wojnie był sławnym filmowcem, Jerzy Lipman. Ktokolwiek był w szkole filmowej w Łodzi, to wie o nim. Ja jego znałem jeszcze przed wojną, bo był tenisistą. […] No i, proszę pana, dostałem i mam (nie wiem, będę z panem rozmawiał, jak mam te papiery pokazywać) od podziemia z międzypartyjnego biura fałszywych dokumentów nadzwyczajnie dobrze podrobioną maturę eksternistyczną, która mnie postarzała o dwa lata, i na podstawie tego dostałem też sfałszowany dowód, że skończyłem studia jako technik budowlany. Też mam na to dowody, bo przyniosłem to wszystko z Niemiec, jak uciekłem do Szwajcarii. […]
Chcę coś powiedzieć, co nie ma wspólnego z Powstaniem Warszawskim, ale przeżycie, które miałem. Myśmy wtedy stacjonowali pod Tarnopolem, ta jednostka Organizacji Todta, i to byli ludzie wszystko rzemieślnicy budowlani, to byli ojcowie rodziny i nawet mieli wnuki – ludzie, pięćdziesiątka, po pięćdziesiątce, bo inaczej by byli na froncie, jakby byli młodsi. Myśmy właśnie wtedy stacjonowali w jakiejś szkole, to oni zaraz wyciągali fotografie dzieci, wnuków, przylepiali tam nad ich łóżkiem pinezkami […] Ojcowie rodzin. Ale lubili chodzić na polowania. Jak wracali, to nie mieli nigdy zwierzyny ze sobą, no to myślałem, że tak chodzą i się bawią. I gdzieś leżę na łóżku, oni rozmawiają o tym – zdałem sobie sprawę, że oni chodzili na polowania na Żydów, którzy się chowali w takich ziemiankach. [Jeden z nich] opowiadał, że złapał taką starą Żydówkę i ona miała na sobie dużo biżuterii, ale nie mógł jej zabić, bo strzelił w nią parę razy, ona jeszcze żyła. Pamiętam, że nie mogłem tego zrozumieć i dziś też nie mogę tego zrozumieć. Jedyna możliwość jest, że oni byli tak strasznie… Im tak strasznie wymyto mózg, że oni uważali, że Żyd to był ten „podludź” i że to było normalne. Nie mogę tego pojąć.
[Wracam do głównego wątku]. Dostałem te wszystkie papiery i pojechałem do Berlina, żeby zostać zwerbowany do tej firmy Stickel, do Organizacji Todta jako Niemiec. W Schlachtensee Organizacja Todta miało główne miejsce werbunkowe i w ogóle wszystkie swoje… To był ich headquarters.

  • Ale jako Niemiec z Polski, jak rozumiem?


Jako Niemiec z Polski, urodzony w Łodzi, Litzmannstadt. W ten sposób, jeżeli ja czegoś nie wiedziałem, a miałem papiery kogoś, który był właśnie z Łodzi, którego wzięli, zdaje się, do Stutthofu i który umarł. Umarł, zabili. No i, proszę pana, poszedłem tam, zarejestrowali mnie, zmierzyli antropologicznie, czy byłem aryjczykiem. No, ja mam długą głowę, dolichocefalus, i mam bardzo długie nogi, no i to odpowiada tym ich [wyobrażeniom]. Wie pan, ten cały system rasowy był zupełnie zwariowany, dlatego że Polaków uważano za podludzi, ale polskie dzieci, które były blondynami z niebieskimi oczyma, to zabierali rodzicom, żeby ich wychować na Niemców. To, jeżeli rasowo rodzice byli podludzie, jak mogło to dziecko być czystym Niemcem, tak? To wszystko razem nie miało dużo sensu. Partia hitlerowska została spowodowana przez ludzi z niższych warstw społecznych, bez wykształcenia, ale mając geniusza uwodzenia tłumu, Hitlera. Ja byłem zameldowany w Berlinie przez półtora roku, że tam stale mieszkający, ale tak było, że ja przyjeżdżałem do Berlina z […] półtuszą i z takimi rozmaitymi innymi rzeczami, których Niemcom jednak brakowało. Zostawiałem je, szedłem do tego szefa biura, pana Boldta, który zresztą po wojnie służył jako świadek, jak się zgłosiłem o odszkodowania za wojenne prześladowania, i on mówi: „Nigdy nie wiedziałem, że pan jest Polakiem. Nigdy nie podejrzewałem”. Ale on oczywiście podejrzewał i on wiedział. On wychodził z tego swojego biura, a na biurku leżał taki mały stosik tak zwanych Marschbefehle podpisanych. Marschbefehl to jest rozkaz marszu, rozkaz jechania. I to pozwoliło nam jeździć i przewozić ludzi. Ja przewoziłem z Niemiec Polaków, którzy chcieli uciec i których podziemie mi podsunęło. Co jest bardzo ciekawe, jeszcze przewoziłem Żydów z Warszawy do Berlina. I ktoś zorganizował to, że […] kobiety były przebrane jako mężczyźni młodzi, pięciu albo siedmiu w mundurach Organizacji Todta, i ja jako Niemiec ich brałem na Marszałkowskiej przy dworcu, miałem papiery na to, że jestem oficerem, który przewozi polskich robotników, i przyjeżdżałem do Berlina na ogół, o ile pamiętam, wieczorem i tam już był ktoś na stacji, kto ich odbierał. […]
Jeździliśmy zwłaszcza do Włoch, żeby sprowadzać krótką broń, którą dostawało się od partyzantów włoskich, a oni dostawali to znowu z włoskich składów wojskowych. Dzisiaj się nie zdaje sobie z tego sprawy, że król włoski zdymisjonował Mussoliniego i marszałek Badoglio, najwyższy wojskowy oficer włoski, przystąpił do aliantów i wtedy Niemcy dopiero obsadzili Włochy. Ale była część wojska włoskiego, którzy jeszcze byli pod Niemcami i których oni strasznie traktowali, ale oni wszyscy mieli broń, więc można było od tych oficerów dostać broń czy z ich składów. I myśmy brali w Warszawie sztabki srebra, które były dużo tańsze w Polsce niż we Włoszech, i tym płaciliśmy za tę broń, którą nam oni dostarczali. Poza tym ludzie kupowali bardzo tanio jedwabne pończochy, za które, jak się mówiło, można było mieć każdą dziewczynę w Warszawie, bo nie było. Bardzo drogie potem sprzedawali. Ja tym się nie zajmowałem. Jeszcze bardzo były ciekawe te przeżycia, które miałem we Włoszech, tam raz pojechałem, ale to wykracza poza temat. Wracając do Warszawy z transportem krótkiej broni, zostałem zaaresztowany w Kielcach. To było gdzieś w początku czerwca czterdziestego czwartego roku. […] Zostałem zaaresztowany na stacji w Kielcach, dlatego że papiery, które miałem… Parę ludzi powpadało z naszej grupy, zostało zaaresztowanych i nie było ani mnie, ani tego Jurka Lipmana w Warszawie, którzy potrafiliśmy podpłacić, gdzie trzeba było. Zaaresztowali wtedy około czterysta osób, bo tylu jeździło z tymi papierami. Wtedy to było dosyć znane w Polsce, ja słyszałem od innych ludzi, którzy o tym słyszeli, nie wiedząc, że ja w to byłem wmieszany. No i ja siedziałem w więzieniu na śledztwie, to było więzienie śledcze, dlatego że oni mnie posądzali o współpracę z polskim podziemiem i chcieli posprawdzać i przesłuchać, ale uważali mnie za Niemca. (…) No i siedziałem w tym więzieniu, siedziałem z Niemcem, dzieliłem z nim celę, którego zaaresztowali za to, że wyrabiał jakieś straszne rzeczy z małymi dziewczynkami. Mam to wspomnienie, ponieważ to była cela jednoosobowa, a on już tam był, więc on leżał w łóżku, a ja na ziemi i gdzieś koło północy zawsze przychodził szczur, który starał się mi z prawej nogi odgryźć duży palec. Ja się zawsze budziłem i go odpędzałem. Pewnego dnia, ja nie chcę nigdy podawać czasu, bo to się nie pamięta, ale po paru tygodniach powiedziano nam, że jutro będziemy ewakuowani, ponieważ byliśmy Niemcami. Więc dowiedzieliśmy się, że Rosjanie przerwali front niemiecki, ale byli jeszcze za Wisłą. Od Wisły do Kielc jest, ja wiem, sto kilometrów. I już sto kilometrów od Wisły Niemcy ewakuowali, więc oczywiście w Warszawie, która leżała nad Wisłą (ja łączę te fakty), to już ta ewakuacja była od paru dni, trzeba o tym pamiętać. Bo ja zawsze wracam do tego, że były przyczyny i to ważkie dla komendy AK i dla Podziemnego Państwa, żeby zaatakować Niemców. Co ja widziałem, jak wyszedłem z tego więzienia w Kielcach, to uciekający Niemcy, na łeb, na szyję, na chłopskich wozach zaprzęgniętych w jednego czy dwa konie, wożąc na wozie gęś, trzymając krowę czy cielę raczej przywiązane do wozu, żeby mieć potem z czego żyć, żeby był prowiant. Równocześnie ciężarówki wojskowe uciekające na zachód, przeładowane ludźmi i armaty. To był rzeczywiście odwrót. Zaprowadzili nas na piechotę na dworzec, na piechotę – o ile pamiętam. I co mnie uderzyło, że myśmy byli trochę z tyłu, za głównym dworcem, gdzie były tory, dużo tych torów, gdzie trzymano pociągi – normalnie jak na każdej stacji, to nie było, że tylko pociąg przyjechał, ale były tam rozmaite wagony – tam niczego nie było. A pociąg ewakuacyjny, w który nas załadowano, to była lokomotywa i z tyłu dwa wagony więzienne dla nas czy może jeden, tak zwana stołypinka (to jeszcze przed pierwszą wojną był carski minister, który to wprowadził). To były wagony dosyć krótkie, podzielone w środku ścianą, w których nie było drzwi i z ławkami wokoło ścian, ale większość miejsc była stojących. Używano na przewożenie więźniów jeszcze za carskiej Rosji i Niemcy jakoś to znaleźni i też używali na przewożenie więźniów. W mojej połowie wagonu był jakiś starszy Niemiec, jak oni wtedy mieli ten Volkssturm, z karabinem, a z przodu było dwóch żandarmów niemieckich, którzy mieli krótką broń, którzy mieli pistolety. Zauważyłem, że w ten pociąg, który ewakuował wszystkie wagony, jakie oni jeszcze mieli, były w środku podłączane krótkie dwuosiowe platforemki, które używano na przewożenie materiału w okolicy dworca i które nie miały hamulców. Je popychała czy ciągnęła lokomotywa i lokomotywa hamowała dla nich. Ale ponieważ one były włączone w środek – widzę to teraz jak dzisiaj – tego konwoju, to ja sobie zdałem sprawę, popatrzyłem i rzeczywiście nie przechodziły od wagonu do wagonu przewody hydrauliczne, hydrauliczne hamulce. A innych hamulców nie było oczywiście, więc zdałem sobie sprawę, że jakby ten pociąg się chciał zatrzymać, to by była bardzo długa droga hamowania, bo by hamowała tylko lokomotywa, a inne wagony z tyłu by ten… Nie znam tego fizycznego słowa, zapomniałem.

  • Siła rozpędu.


Siła rozpędu tego pociągu hamowanego tylko przez lokomotywę… Może te dwie stołypinki, które były z przodu, czy jedna, miały – tego nie zauważyłem. Ja widziałem te, co były przedtem. No i nas wsadzono do tych wagonów i pociąg ruszył. Nie szedł specjalnie szybko. Zdałem sobie sprawę, że drzwi były zamknięte. To było tak jak w normalnych pociągach, czyli na zewnątrz była klamka do otworzenia, rączka taka, a w środku ta część wewnętrzna rączki była zdjęta, czyli jeżeli by się miało klucz o kwadratowym przekroju, to można było w środku otworzyć. Te kluczy były normalne na kolejach, dużo takich w ten sposób zamykano i ja wiedziałem, że ten kolejarz stary, który ze mną był w mojej celi, miał taki klucz. Więc ja się do niego zbliżyłem, bośmy stali, zacząłem szeptać, ale on nie chciał mi tego dać. Ci Niemcy zasadniczo nie chcieli wyskakiwać w lasach Kielecczyzny, wokół Kielc, bo wiedzieli, że tam byli polscy partyzanci, więc w pewnej chwili, widząc, że go nie mogę przekonać, okna się w tych wagonach wtedy – ja jeszcze takie wagony widziałem w Szwajcarii po wojnie – okna się otwierały w ten sposób, że u samego dołu okna był przymocowany rzemień, który był pociągnięty w górę i wychodził poza ramę okna i miał dziurki, te dziurki podciągało się i przez nie przechodziła, wystawała jak gdyby taka śruba, ale to nie była śruba z mosiądzu. Zahaczało się ten rzemień i w ten sposób okno było bardziej otwarte czy mniej. I w tych oknach były te rzemienie, w tym pociągu, gdzie siedziałem. Zdałem sobie sprawę, że jak ten pociąg jechał wprzód i przypadkowo ten stary Niemiec, ten żołnierz, stał przy oknie z lewej strony, to jeżeli ja wyskoczyłbym z prawej, to on by nie mógł za mną strzelać, bo nawet jakby szybko przeleciał przez wagon, to nie mógłby karabinu wziąć na lewe ramię, bo każdy umie strzelać z prawego ramienia, ale z lewego ramienia i żeby wycelować… Więc ja po prostu spuściłem to okno, wychyliłem się, otworzyłem te drzwi, które poleciały w tył, i wyskoczyłem. Też za mną paru Niemców wyskoczyło. I pamiętam też, że słyszałem świst kuli, czyli oni musieli mieć jakieś karabiny maszynowe na dachu, ale ja, szczęściem, nie byłem ranny. Ale niestety wyskoczyłem źle. Bo miałem rozmaite treningi, jak się zachowywać w rozmaitych sytuacjach wojennych, ale mnie nikt nie uczył, jak skakać z pociągu. Ja skoczyłem tak, jakbym skakał do basenu – głową wprzód. Myślałem, że w ten sposób najszybciej osiągnę ziemię. Jak będę leżał, to mnie będzie chroniło trochę przed obstrzałem, ale z drugiej strony dostałem bardzo silnego wstrząsu mózgu, z którego skutkami do dzisiejszego dnia mam do czynienia, mam problemy, dlatego że mój vestibulum, czyli labirynt, w którym utrzymuje się równowagę, został przy tym urażony czy zniszczony. W każdym razie wyskoczyłem i straciłem przytomność. Jak wróciłem do siebie, to zdałem sobie sprawę, że leżę w lesie na ziemi i że noszę mundur Organizacji Todta, który jest troszkę poharatany tym moim wyskoczeniem. I dobrze pamiętam, że myślałem, że wypadłem z samolotu. Dlaczego? Nie wiem. A obok mnie leżał młody Niemiec, który był też więźniem i który sobie bardzo poważnie zwichnął staw skokowy, i nie mógł chodzić bez [wsparcia]. O mnie opierał się, ja mu pomogłem wstać. Zdałem sobie sprawę, że była koło mnie kolej i że mogą Niemcy jechać tamtędy. Nie pamiętałem, że wyskoczyłem z pociągu, ale poszedłem na prawo, żeby odejść od pociągu, żeby mnie nie widziano z pociągu, jakby przejeżdżał jakiś inny. I ten Niemiec ze mną i ja powiedziałem mu, żeby mnie koniecznie opowiadał, co… Nie zdałem sobie sprawy, że miałem amnezję, że straciłem pamięć na ostatnie dni i nalegałem, żeby mi on opowiedział, co się działo. Pamiętam, że on mi to powtarzał, żeśmy wyszli z więzienia i że wyskoczyłem z pociągu. Z czasem, może po jakichś piętnastu minutach, zdałem sobie sprawę, co miało miejsce. Ta amnezja potem zrobiła się retrograde amnezją, poszła wstecz jakieś rok czy półtora roku, tak że… Jakieś dziesięć czy piętnaście lat temu pojechałem do Polski, moi przyjaciele mi opowiadali, co ja robiłem w tym czasie. Niektóre rzeczy pamiętałem, a niektóre nie. W każdym razie poszedłem z tym Niemcem w kierunku, jak odszedłem od toru to poszedłem wzdłuż toru, ale tak, że mnie z toru by nie widziano, przez las, który był niespecjalny, bo nie było dużo krzaków, mogliśmy przejść i doszliśmy do drogi. I wtedy tą drogą ja poszedłem na lewo, myśląc, że tam będzie przejazd kolejowy i rzeczywiście był przejazd kolejowy, i był budnik… Mówi się, zdaje się, budnik po polsku? Podnosił i opuszczał szlaban.

  • Dróżnik.


Dróżnik. […] Miałem mundur niemiecki, miałem kaburę, pas, ale kabura była pusta i nie miałem papierów, ale ja mu powiedziałem, żeby zatrzymał pociąg, najbliższy pociąg, jakby jechał. On spuścił semafory i ja poszedłem w kierunku toru. Nagle widzę, zbliża się pociąg, który zwalnia, więc podniosłem rękę i go zatrzymałem. To była lokomotywa z dwoma towarowymi wagonikami i wdrapałem się na lokomotywę, i powiedziałem temu palaczowi czy konduktorowi: „Ja nie jestem Niemiec, mam tylko mundur. Ja jestem z podziemia, ja uciekłem”. To jest bardzo ważne, żeby sobie zdawać sprawę, powiedzmy, teraz, w 2004 roku, że wtedy w Polsce mogłem powiedzieć temu kolejarzowi i że on mnie uwierzył, i że mogłem z nim spokojnie rozmawiać. Duże zaufanie można było mieć do Polaków. W porównaniu z innymi krajami – jak rozmawiałem zaraz po wojnie na przykład z Francuzami czy z Holendrami – było bardzo mało ludzi, którzy współpracowali, którzy by donieśli. Poza tym kolejarze znani byli z tego, że nastawienie mieli patriotyczne i wszystko wiedzieli, co się działo w całej Polsce i nawet w Niemczech, bo tam też jeździli i między sobą się komunikowali. I on mówi: „Proszę pana, w Warszawie wybuchło Powstanie. Cała Warszawa jest w ręku Powstańców. Wyrzucili Niemców z miasta i chyba już się wojna skończy”. Więc ja sądzę, że to musiało być chyba drugiego, dlatego że pierwszego wybuchło Powstanie o piątej, a ja byłem tam… Ja wcześniej wszedłem na tę lokomotywę. Ja powiedziałem: „Proszę pana, będzie pan łaskaw zatrzymać się na najbliższej stacji”. No i najbliższa stacja okazała się Skarżysko-Kamienna. Mam dowody, niemieckie dokumenty, że byłem w Skarżysku-Kamiennej w tym czasie. Jak wyszedłem z tej lokomotywy na dworcu w Skarżysko-Kamiennej, dowiadywałem się, gdzie jest niemieckie miejsce zbierania ludzi, którzy byli z rozbitych jednostek niemieckich, to się nazywało Frontleitstelle, miejsce frontowego kierowania żołnierzy. I to normalnie było przy frontowych okolicach i ja tam poszedłem, i powiedziałem, że byłem w Organizacji Todta, jednostce na prawej stronie Wisły i że jak się zaczęli zbliżać Rosjanie, to jednostka się rozbiła i wszyscy zaczęli uciekać. Ja się przedostałem na lewy brzeg Wisły, wsiadłem do pociągu na małej stacji i byłem taki zmęczony, że zasnąłem, bo uciekałem cały dzień i noc. I że pasażerowie Polacy, jak ja zasnąłem, mnie napadli, zabrali mi broń, papiery i wyrzucili mnie z pociągu. To brzmiało prawdopodobnie, więc powiedzieli, żebym poczekał, i po chwili wyszło ich dwóch z tyłu, trzymając pistolety maszynowe skierowane we mnie i zabrali mnie z tyłu, żeby mnie przesłuchiwać. A byłem przesłuchiwany przez Geheime Feldpolizai, to znaczy Tajną Policję Polową, to znaczy ich Abwehrę, czyli ich kontrwywiad. Powtórzyłem im to samo i powiedziałem, że mogą bardzo łatwo sprawdzić, co do mnie. Niech zadzwonią do Warszawy, do tej firmy Stickel, gdzie przez nią miałem kontakty, albo niech zadzwonią do komendy Organizacji Todta w Warszawie, dawałem im numer telefonu. Ja bazowałem na tym, co mi powiedział ten kolejarz. Jeżeli cała Warszawa była w rękach Powstańców, to oni nie mogli nigdzie telefonować. Oni mnie wypytywali o szczegóły i byłem bardzo dobrze pokryty, bo przecież miałem kontakty w tej jednostce, która miała bazę w Berlinie. Podałem im mój adres domu w Berlinie, gdzie mieszkałem. Stawiali mi najrozmaitsze podchwytliwe pytania i ja się dobrze potrafiłem wytłumaczyć. Wzięli wtedy, ponieważ już było pod wieczór, wysłali mnie do hotelu dla Niemców, Soldatenheim, razem ze starszym sierżantem tajnej policji, który ze mną poszedł. Dali mnie pokój w tym hotelu, który ja dzieliłem z nim. On poszedł ze mną na kolację do restauracji i cały czas mnie obserwował. Teraz zależało, jak się człowiek zachował, na przykład… On mi zresztą powiedział czy oni mi powiedzieli, że oni dlatego tak mnie badają, bo Rosjanie zrzucili dużo szpiegów w mundurach niemieckich i oni starają się ich wyłapać. Wiedziałem, że mnie obserwowano. Na przykład jak żeśmy weszli do jadalni, to trzeba było powiedzieć: Heil Hitler. I normalnie ktoś, który miał instrukcję, jak się zachować, to by powiedział: Heil Hitler, ale Niemiec, żołnierz, zwłaszcza taki przychodzący z frontu, to by powiedział: Heil Hitler [innym tonem]. No i ja tak robiłem i zupełnie się tak zachowywałem. Poszliśmy potem spać w tym samym pokoju i ja, oczywiście, przez sen mówiłem po niemiecku i to jego już zupełnie przekonało. Zjedliśmy śniadanie i poszliśmy z powrotem do ich biura. Dostałem od nich papier, który mam, który będzie można sfotografować, który mówi, że moje zeznania zostały sprawdzone, uznane jako prawdziwe i że mnie skierowano znów do tej Frontleitstelle w celu odesłania mnie z powrotem do Berlina. I ja zachowałem ten dokument. To muszę powiedzieć, jedna z rzeczy, które mi się zdarzyły, z których jestem bardzo dumny, że ich udało mi się tak okłamać. No i pojechałem do Berlina, data tego papieru, który mam, jest z 2 sierpnia, więc przyjechałem do Berlina, powiedzmy, 3 sierpnia. I co było uderzające, musimy sobie z tego zdawać sprawę, że to było dziesięć dni po zamachu na Hitlera, który był w swoim bunkrze, w Wolfschanze, Wilczy [Szaniec], gdzieś we Wschodnich Prusach, to jest dzisiaj w Polsce.

  • Kętrzyn?


Nie wiem. Ale tam był dziesięć dni przedtem zamach na Hitlera przez hrabię Stauffenberga i jak przyjechałem do Berlina, to ludzie, wojskowi nie dobrze wiedzieli, nie byli pewni, czy Hitler zostanie przy władzy, czy generałowie, którzy się zbuntowali, objęli władzę. Dlatego że jednak tak szybko ta komunikacja nie szła i jeszcze było sporo ludzi w Berlinie, wyższych wojskowych, którzy byli członkami tej organizacji, która zrobiła ten zamach, która była za tym zamachem. Jeszcze potem dużo tam ludzi aresztowano, tak że byli zachwiani bardzo ci Niemcy. Ja poszedłem do tego mojego pułkownika, pana Boldta (mam te papiery […] gdzieś tam w domu), który mnie skierował do głównego dowódcy Organizacji Todta, które było, jeszcze pamiętam, na przedmieściu Schlachtensee. Oni mnie wystawili papiery, że jestem porucznikiem Organizacji Todta. Dostałem papiery, że mam jechać do Warszawy, żeby zająć się aufräumungsarbeiten, czyli zabieraniem materiału budowlanego, który ta firma Stickel tam miała. Z tymi papierami wziąłem bilet 8 sierpnia (to zajęło parę dni, nim mi oni wydali wszystkie papiery), żeby jechać do Warszawy przez Kielce. To zresztą nie było bezpośrednio. Nie wiem, może szły wojskowe transporty, więc musieli mnie przenieść. Ten papier mam, pan będzie mógł sfotografować.
Czyli przyjechałem do Warszawy albo wieczorem 8, albo z rana 9 sierpnia. […] Wysiadłem na Dworcu Zachodnim, dalej pociąg nie szedł. Warto opisać, co widziałem. Tam było zupełnie spokojnie, ale na wschód widziało się – miasto płonęło i było ciągle słychać strzały i wybuchy, znaczy strzały karabinowe, karabinów maszynowych to się dosyć daleko słyszało jednak. Okolica Dworca Zachodniego była pusta, ale było widać, bo ja widziałem takie odwroty więcej niż raz, było widać, że tamtędy ludzi przepędzono. Pamiętam, że kobiece suknie leżały tam. Diabeł wie, co tam oni wyrabiali z tymi kobietami. Ale nie było w ogóle ludzi na ulicy. Wszedłem do… Tam był taki niemiecki Stützpunkt, to się nazywało, miejsce oporu, czyli biura niemieckie na Dworcu Zachodnim. Ci żołnierze byli pijani więcej czy mniej i przestraszeni, to się widzi. [Zapytałem], jak ja mogę dostać się do środka miasta, to oni: „Przecież panie poruczniku, co pan mówi? To wszystko jest w rękach powstańców. Z momentu na moment tu wejdą Rosjanie. Pan przyjeżdża z Berlina, niech pan wraca do Berlina”. No ale ja się pytałem, czy do środka Warszawy nie można się dostać, do Śródmieścia. To mi powiedzieli, że przeszedł jeden, Panzerspitze to się nazywało, jeden oddział uzbrojony tych tanków przeszedł i wrócił, ale że Śródmieście jest zajęte – tam są pewne grupki Niemców, ale Śródmieście jest zajęte przez Powstańców.

  • Jak pan im tłumaczył, że dlaczego chce pan się dostać?


Ja miałem papiery, że mam usuwać… No, jak się to nazywa?

  • Materiały budowlane.


Materiały, tak, tej mojej firmy, która była Organizacją Todta. No, żeby się do Warszawy dostać, do powstańców, co chciałem zrobić, to ja sobie zdawałem sprawę, że było najłatwiej przez Żoliborz, bo to tam z Puszczy Kampinoskiej, potem przez Żoliborz już się przedostać. Ja tak myślałem wtedy i okazuje się, z tego co czytam, że tak było. Ale ja myślałem o ratowaniu pewnej kobiety, znaczy panny, o której zawsze myślałem… Anetka Konto było jej nazwisko, K-O-N. Nigdy o niej nie myślałem jako Żydówka, bo była Żydówką, pochodzenia żydowskiego. […] To byli przyjaciele rodziny, ja pomogłem ojcu i matce, i tej pannie (to dziecko), tej dziewczynie wtedy, żeby się wydostać z getta w Częstochowie. Jej ojciec studiował chemię z moim wujkiem w Bazylei w czasie I wojny, nasze rodziny zostały zaprzyjaźnione od tego czasu. Ja nie opowiadałem moich poprzednich przygód, ale był czas, kiedy ja przebiłem się przez front do Rosji. Ta pani z córką została w Warszawie, a ojciec nie mógł się wydostać, chociaż ja po niego poszedłem, z getta w Warszawie, bo już zaczęła się ta akcja – Niemcy zabijali Żydów, jeszcze o mało mnie przy tym nie zabrali. No i chciałem się nią zająć, bo wiedziałem, że była bardzo młoda, naiwna, niedoświadczona. Zresztą to bardzo ciekawe, że ona się chowała przy ulicy Złotej 5, w takim dużym mieszkaniu mieszczańskim, w którym był wtedy dom publiczny. I ją te prostytutki, ta madame przechowywały, nie nadużywały. Ona była młoda, ona była dziewica i ona cały dzień musiała siedzieć w szafie (zresztą mam jej fotografię, pokażę). Wprawdzie nie wyglądała jak Żydówka, ale miała bardzo piękne miedziane włosy. A w Polsce przed wojną, która była jednak raczej krajem homogenicznym, rude włosy to był albo Niemiec, albo Żyd. I tak rzeczywiście było, dlatego to mogło pociągnąć za sobą jej wydanie. Dlatego się chowała przedtem u mnie, a potem została z matką i jakoś dostała się do tego domu publicznego, które się ogólnie bardzo dobrze nią zajmowały te prostytutki. Jak się potem, po wojnie (ona ocalała) od niej dowiedziałem. Ale ona miała papiery, które ja jej wyrobiłem, i to ją uratowało. Niestety, ona była taka, jak mówię, naiwna, że jak dostała się do Pruszkowa, do tego obozu, do którego wywożono cywilów z Warszawy, to nie potrafiła uciec i została, i wysłali ją do Stutthofu (to jest obóz koncentracyjny koło Gdańska gdzieś). A skończyła w Bergen-Belsen, skąd ją uratowali Amerykanie, jak już tam weszli. Więc ja dlatego chciałem tam jechać. Będąc tam na tym dworcu, jeszcze jedno, co przeżyłem: zdawało mi się, że słyszę jakieś krzyki kobiet i jęki. Tam było duże takie pomieszczenie, jakie, już nie pamiętam. Wszedłem tam i zobaczyłem esesmanów, bez koszul niektórzy, pokrwawionych, i Polki, niektóre ciężko ranne, krwawiące i wszędzie dużo krwi. W tym momencie już miałem dosyć tego wszystkiego po całej tej wojnie i tego wszystkiego, co widziałem, powiedziałem sobie: „Ja zginę, ale przynajmniej paru zabiorę ze sobą”. Wyciągnąłem mój [pistolet], miałem dwunastostrzałowy Fabrique Nationale de Guerre [de Herstal], belgijski pistolet, ale oni na mnie wskoczyli i po prostu wykopali stamtąd. Dzisiaj zdaję sobie sprawę, że to musieli być nie niemieccy esesmani, ale oddziały Kamińskiego, RONA, to znaczy Rosjanie, którzy byli w służbie Niemców, ale ja będę jeszcze o tym mówił.

  • Dlaczego pan uważa, że to oni byli?


Dlatego że każdy zachowywał się w ten czy inny sposób i niemieckie SS by nie gwałciło Polek, bo to było Rassenschande. Rassenschande to hańba rasy, nie wolno było. Oni mogli zgwałcić Polkę czy Żydówkę gdzieś tam w ukryciu, ale nie zrobiliby tego i nie byliby bez koszul… Zresztą nie wyglądaliby w ten sposób. Ja widziałem dosyć tych ludzi z RONA potem, niestety. No i dowiedziałem się wtedy, że następna Panzerspitze miała jechać do głównej komendy niemieckiej, która była w pałacu Brühla na placu Piłsudskiego, wtedy Adolf Hitler Platz. […] Jeszcze wracam do tego, jak przyjechałem z Berlina na Dworzec Zachodni. Pierwsze, co mnie uderzyło, że dworzec był pokryty jak gdyby śniegiem, bo był pokryty ulotkami w języku polskim zrzuconymi przez samoloty sowieckie, wzywającymi Polaków do Powstania, mówiącymi, że Polacy mają tradycję, zwłaszcza w Warszawie, o powstawaniu przeciwko wrogom i że powinni koniecznie powstać przeciwko Niemcom, żeby oni nie mogli używać Warszawy jako przyczółku do obrony i żeby obronić mosty, żeby mogła armia sowiecka – oni mówili, pisali armia polska, wojsko polskie – mogło przejść przez te mosty. Poza tym zobaczyłem na murach duże afisze zawieszone przez Niemców, po polsku – wzywające sto tysięcy Polaków do stawienia się dla budowania […] umocnień, rowów przeciwkotankowych. Oczywiście ja wiedziałem, tak jak samo każdy Polak w Warszawie, że jeżeli nie usłucha się rozkazu Niemców, to następna rzecz jest śmierć. To trzeba zawsze pamiętać, że o tym Polacy wiedzieli, że się nie stawili na wezwanie Niemców. Teraz, co jeszcze chciałem dodać i opowiadałem, jak widziałem, jak ci esesmani gwałcili Polki. Ale ja nie pamiętam szczegółów tego, bo to było tak straszne. I co jest ciekawe, że ten Jurek Lipman, którego starałem się wydostać z Mediolanu… Jemu udało się jednak wykręcić z tego, bo ten Niemiec, z którym się nawzajem postrzelili, w Mediolanie leżał koło jego łóżka i Jurek ciągle skarżył się do pielęgniarek, że nie może spać, żeby mu dały pigułki na sen. Jak one mu dawały, bo to dawali łatwo wtedy dla rannych, to on je kruszył i wsypywał do wody, która stała obok niego przy tym łóżku tego Niemca, i potem temu Niemcowi dawał to do picia. To mi opowiadała wdowa po Jurku, bo ja tego nie pamiętałem. No i w końcu on umarł, ten Niemiec. Pewnego dnia ja leżę już po Powstaniu w szpitalu w Łodzi, otwierają się drzwi – tam było dużo łóżek – i wchodzi Jurek w mundurze niemieckiego lotnictwa i kuleje. No i mi opowiada, jak on się wydostał, i mówił, że jedzie do Warszawy. Spotkałem go po wojnie w Szwajcarii gdzieś w późnych latach sześćdziesiątych czy siedemdziesiątych i on mi opowiedział, że on poszedł do Warszawy, widział tę samą scenę gwałcenia i mordowania Polek. Ale mówi: „Wiesz, to coś dziwnego, nie mogę sobie żadnego szczegółu przypomnieć”. To było tak straszne, tak okrutne. Zresztą będę potem mówił, jak to było, jak jechałem przez Wolę w tym niemieckim Panzerspitze i co tam widziałem. To więc to, co chciałem dodać.

  • Wspominał pan przed chwilą o tym, jak pan był w więzieniu w Kielcach i jak tam zabierano Polaków, którzy najpewniej jechali na rozstrzelanie, i o wielu sytuacjach, w których pan funkcjonował w tym swoim jakby alter ego w niemieckim mundurze, jako niemiecki oficer. Jakie to było uczucie dla pana, patrząc na to, co się dzieje z Polakami, z pana własną jakby tożsamością?


No przecież mówiłem panu, że wyciągnąłem pistolet i chciałem tych esesmanów rozstrzelać, bo nie mogłem już wytrzymać. No przecież powiedziałem, że nie mogłem już wytrzymać właśnie w tym alter ego. I to jest mniej więcej wszystko, ale… No, straszne były rzeczy, które widziałem także na Woli.

  • Jak pana postrzegali Polacy, jak się pan z nimi stykał jeszcze przed Powstaniem?


No, proszę pana, jak panu powiedziałem, ten konduktor na lokomotywie, jak uciekałem, to wziął normalnie, że jest ktoś z podziemia w niemieckim mundurze.

  • A w życiu codziennym, jak pan szedł po ulicy na przykład w Warszawie albo w jakimś innym mieście, czy czuł się pan dziwnie z tym, że jest pan w mundurze i jest pan odbierany jako Niemiec?


Nie, pamiętam tylko jeden przykład. Znałem taką panią Łaską, tak się nazywała. Ja nie wiem, czy ona była wdową, czy starą panną, i zawsze chodziła z ratlerkiem na smyczy i nosiła futerko takie trzy czwarte z brajtszwanców, bardzo taka wyprostowana, już starsza. No i pamiętam, raz szedłem Marszałkowską w mundurze, żeby właśnie wziąć tych Żydów, których przewoziłem do Berlina (tego to nie mówiłem), żeby odebrać całą grupę. I nagle widzę, idzie naprzeciwko mnie ta pani Łaska i widzę, że ona mnie poznaje i zasalutowała. Ja uśmiechnąłem się i było ciekawe, jak widziałem, jakie przez jej twarz przechodziły przeczucia. Najpierw: „Co on? Został Niemcem?”. A potem, że sobie zdaje sprawę, że tak nie jest. Ale to jedyne, co pamiętam. Nigdy o tym nie myślałem zresztą, może bym coś innego sobie przypomniał. Nigdy mi nie przyszło do głowy, że mnie Polacy mogą wziąć za Niemca, ale miałem zawsze nadzieję, że mnie Niemcy wezmą za Niemca. Proszę pana, ja nie byłem jedyny. Był ten właśnie Jurek…

[nagranie przerwane, niedokończone]

Nowy Jork, 15 października 2004 roku
Rozmowę prowadził Grzegorz Sokół

Jan Moor-Jankowski Dzielnica: Ochota

Zobacz także

Nasz newsletter