Nazywam się Jerzy Brzeziński, pseudonim „Mały”, urodziłem się w 1927 roku w Warszawie przy ulicy Przemysłowej 8 mieszkania 7.
Tatuś to był Brzeziński, a mama z Rosińskich.
Mama Janina, a tatuś Kazimierz.
Tak.
Miałem rodzeństwo. Mam brata rodzonego, był w Jeleniej Górze, już zmarł. Młodszy ode mnie o siedem lat.
Ryszard. No i z drugiej matki mam [przyrodnią] siostrę rodzoną. Jest nauczycielką w Szczecinie, żyje jeszcze.
Zofia.
Pierwsza szkoła to była 60. [szkoła powszechna] na ulicy Siennickiej, na Grochowie, a później przenieśli nam szkołę na Boremlowską. Porządny budynek był na Boremlowskiej. To była szkoła [numer] 167. Wychowawczynią moja była pani Waltratus.
Imienia nie pamiętam. Ale pani Waltratus szczególnie się mną opiekowała, bo wiedziała, że jestem półsierotą.
Mama zmarła w 1938 roku. Później miałem drugą matkę, [jej córką] jest Zosia.
Siedem klas szkoły podstawowej.
Chyba cztery klasy.
Bardzo dobrze i serdecznie, bo miałem wychowawców szkolnych, [którzy] byli bardzo fachowi, umieli z dziećmi rozmawiać, zwłaszcza pani Waltratus zaopiekowała się mną jak matka. Do dzisiejszego dnia znam takie wierszyki, których mnie zmusiła [do nauki] pani Waltratus. Dziwią się wszyscy, że pamiętam takie długie wiersze. No ale to dzięki pani Waltratus.
Pamiętam. Mieszkaliśmy wówczas na Kawcza 50 mieszkania 4, na Grochowie. […] Myśmy myśleli, że to są manewry, bo samoloty latały, żeśmy biegali od jednego okna do drugiego okna i patrzyliśmy się, gdzie są manewry wojskowe, a to już wojna się rozpoczęła. Była ładna pogoda.
Mój ojciec należał też do Armii Krajowej, tylko oficjalnie o tym nie mówił. Był drukarzem maszynistą, drukował prasę podziemną.
Na Czerniakowskiej w ZUS-ie, vis-à-vis gazowni. Tam gazownia była za gazownią. Niemcy byli w gazowni, a myśmy byli w ZUS-ie i nie było możliwości przejścia, to tam myśmy przechodzili pod jezdnią. Kanałem wykopanym pod jezdnią myśmy przechodzili.
Nie, ojciec chciał, żebym ja był drukarz maszynista. Czasami jak na nocną zmianę tam pracował, to ojcu pomagałem, bo ojciec miał operację na żylaki wówczas robioną.
Obracałem się wśród kolegów starszych ode mnie. Myśmy chodzili się kąpać nad Wisłą „na ostatnią latarnię”. Ci koledzy moi znikali czasami przede mną. Ja byłem obrażony: „Jak to? Idziemy razem…”. Oni w końcu się przyznali, że oni należą do wojska polskiego. Ja mówię: „To ja też!”. I dzięki kolegom właśnie przysięgę składałem na ulicy Sosnowej do Armii Krajowej.
Owszem. Więc był Jan Krajewski „Blondyn”, Zygmunt Chmielewski „Sztywny”, no i „Pantera”. „Pantera” to jest znany, bo to był przewodniczący naszego koła Armii Krajowej.
[Józef] Napieraj.
Myśmy mieli swojego przełożonego na placu 1831 Roku. Zapomniałem, jak się nazywał. On był naszym dowódcą i w czasie Powstania od niego dostaliśmy rozkaz, że mamy się zgłosić na zbiórkę na ulicę Wiśniową. To był niski numer, taki mały numer, jednocyfrowy, ale go nie pamiętam.
Jeździliśmy z nim do Rembertowa i były ćwiczenia. Polegały przeważnie na rozbieraniu i składaniu pistoletów. Takich podstawowych zasad wojskowych nas uczyli.
Nie, raczej w Rembertowie, w lesie żeśmy mieli ćwiczenia. Ale to było krótko, tylko pół roku, bo za pół roku wybuchło Powstanie.
Tak, wiosną.
Na Wiśniowej. Wydaje mi się, że Wiśniowa 7 albo 9.
Łącznik przybiegł i dał nam polecenie, że mamy się zgłosić na godzinę siedemnastą, ale Powstanie wybuchło dużo wcześniej, więc jak szedłem pieszo, zostawiłem siostrę samą płaczącą. Powiedziała: „Jurek, nie chodź, jest nas tylko dwoje i cię zabiją”. A koledzy na dole wołali: „Jurek, idziemy!”. Zostawiłem płaczącą siostrę i poszliśmy. Miałem zawiniątko, jedzenia miałem na dwa dni, kanapki. [Szliśmy] przez Wiatraczną, przez aleję Waszyngtona (kiedyś nazywała się Czerwona Droga), na drugą stronę Wisły i na ulicę Przemysłową. Tam byłem u babci i babcia częstowała nas herbatą. I wtedy okno otwarte, bo była piękna pogoda, i słyszę: „Polacy do broni!”. I strzały. A to był właśnie dowódca kompanii, z wieloma chłopakami biegł od Czerniakowskiej, ulicą Przemysłową, do szkoły. W szkole byli Niemcy. Ja już nie miałem szansy przejść przez plac Napoleona i przez Rakowiecką, bo już były koszary niemieckie, ale jak tylko wracali czy dowódca kampanii wracał, zameldowałem się u niego, że ja „Mały” plus dwóch nie doszli do swego miejsca zbiórki, proszą o przyjęcie mnie w poczet kompanii. I przyjęli mnie do 3. kompanii „Stojewicza”. I już cały czas aż do końca Powstania byłem właśnie w Zgrupowaniu „Kryska”.
Pierwsza akcja to była walka o szkołę na Czerniakowską vis-à-vis Stadionu Wojska Polskiego. Na warcie stałem, dali mi pistolet – pierwszy raz miałem pistolet w ręku.
Pamiętam. Vis, przedwojenny wojskowy pistolet „dziewiątka”. Stałem na warcie i pilnowałem, jak Niemcy przychodzą ze Stadionu Wojska Polskiego. Ale byłem tam kiedyś ze dwa tygodnie w [zakładzie] rektyfikacji win. Starsi koledzy tam byli, to wino popijali, ale nam młodym nie pozwolili. No i dwudziestego trzeciego, jeśli się nie mylę, był rozkaz przerzucenia naszej kampanii z Czerniakowa do Śródmieścia, dlatego że Śródmieście było niezapełnione i plac Trzech Krzyży był nieopanowany ani przez Niemców, ani przez Polaków, więc wysłali naszą kompanię. Mieliśmy koszary na Mokotowskiej. Mokotowska, tam był Hitlerjugend, a po wojnie były Hybrydy. To tam koszary były. Karmili nas w Instytucie Głuchoniemych na placu Trzech Krzyży. I stamtąd myśmy toczyli walki o Sejm, o Ymkę, a przeważnie broniliśmy przejścia między Czerniakowem a Śródmieściem przez ulicę Książęcą.
To była tragedia dla mnie. Między kinem Napoleona a Ymką był taki pasaż szklany i jak myśmy dochodzili do Ymki, to poprzez ten pasaż. W tym pasażu było małżeństwo z dwiema córkami. Te córki były w moim wieku i częstowały mnie chlebem z marmoladą. Ale jak myśmy atakowali, to Niemcy przywołali sztukasy i te sztukasy zbombardowały pasaż. Wracałem później, to śladu nie było po tych dziewczynkach i po tej całej rodzinie. Przeżyłem to bardzo, bo pół godziny temu dawali nam chleb i myśmy jedli. Z jedzeniem było krucho, bo to Śródmieście. Walki jak się toczyły na peryferiach Warszawy, to można było coś tam zdobyć, a w Śródmieściu nie było działek, to myśmy się żywili bardzo skromnie, przeważnie gotowana pszenica. Najsampierw była pszenica gotowana na wodzie z marmoladą, a później marmolady zabrakło, sama pszenica.
Tak, pamiętam to. Dochodziliśmy do Sejmu, ale Sejm był obsadzony bardzo silnie przez Niemców. Na Frascati te walki się toczyły, na Frascati przeważnie. Tam Niemców żeśmy poturbowali. Właśnie na tej Frascati zdobyłem aparat fotograficzny. A byłem taki „mądry”, że otworzyłem ten aparat i kliszę wyrzuciłem, a powinienem zobaczyć, co ten Niemiec tam nafotografował. Włożyłem moją kliszę i robiłem zdjęcia, dlatego na tych zdjęciach jest mało [mnie]. Przeważnie [fotografowałem] kolegów, bo uważałem się za właściciela tego aparatu, więc ja robiłem zdjęcia.
Nie wiem, jakiej marki. Wiem, że lustrzanka. Bardzo elegancki aparat, bo to taka lustrzanka.
Jak wychodziłem z ludnością cywilną, to w Alejach Jerozolimskich 27 zakopałem ten aparat. Nie tylko aparat, ale i lornetkę wspaniałą miałem, artyleryjską, też zdobytą tam, tak że wiele pamiątek miałem, moje legitymacje, wszystko.
Zabrałem zdjęcia. Byłem taki mądry, że ja z tymi zdjęciami przeszedłem z ludnością cywilną. Ja bym tego nie zrobił…
Wywoływał „Pantera” i ten Krajewski, on to umiał robić. Więc ja robiłem zdjęcia, a on wywoływał i robił odbitki.
O Sejm.
Tak, w małej Paście zginęło dużo moich kolegów.
O, tutaj są zdjęcia, jak myśmy ich pochowali.
To ja i „Blondyn”. Krajewski.
Tam jest napisane w tym moim sprawozdaniu. W każdym razie zginął tam „Stojewicz,” nasz dowódca kompanii. [Jego] grób był w ogródku Hybryd.
Tak, po wojnie Hybrydy. W ogródku tego był nasz cmentarz.
Do końca.
Mam tam opisane.
No więc przede wszystkim Aleje Jerozolimskie 27 – tam byłem ranny od granatu niemieckiego. Bo Niemcy starali się przebić od Marszałkowskiej do Nowego Światu, do BGK i Śródmieście podzielić na dwie części, a myśmy bronili tego. Więc jak myśmy z Czerniakowa przeszli do Śródmieścia, no to nowa kompania przyszła i kazali nam zlikwidować ten przyczółek niemiecki, Aleje Jerozolimskie 25. Tam była restauracja jarska i w tej restauracji Niemcy się ulokowali, tam była cała ich kompania. Więc od Nowogrodzkiej przebity był otwór do Alei Jerozolimskich 27, tam minerzy wysadzili ścianę. Tak niefortunnie rozeznanie zrobili (ja mówiłem, ale oni się mnie nie słuchali), że dziurę wykopali akurat w kuchni. Przez ten otwór rzucaliśmy benzynę i ropę. I podpaliliśmy dom Aleje Jerozolimskie 25. Niemcy wycofując się, musieli przejść przez Aleje 27, ale myśmy tam byli. I tam ranili mnie w szyję i w nogi, od granatu. Część Niemców się wycofała, ale dużo ich zginęło. Oni się poddali wszyscy, do tego stopnia, że nawet krowę przyciągnęli. Niemcy myśleli, że… Lodówki nie było, żeby [trzymać mięso].
Myśmy do końca Powstania utrzymali łączność, że Śródmieście było jednolite, że Aleje Jerozolimskie były opanowane przez nas.
Nie, nie, ranny byłem nie bardzo mocno, tylko się nie goiło, to brudne były opatrunki, opatrunków nie było. O Sejm, o Politechnikę Warszawską też walczyliśmy. Niemcy atakowali nas od Rakowieckiej. Pamiętam, Niemcy puścili „goliata”. Jak ten „goliat” wybuchł, to straszna rzecz. Myśmy przy tych oknach to poprzewracali się, porzucało wszystko jak kukiełki. Ale myśmy mieli wówczas osiemnaście lat, tośmy padali jak koty i nic nam się nie stało. Dowodził tam nami pan major przedwojenny, z taką laseczką. No bo nas do boju zaprowadził podchorąży „Lidia”. Ale widzi pan major przedwojenny, że to jakiś taki młody chłopak, jeszcze [niedoświadczony], to […] cały nasz pluton wziął pod swoją komendę.
Nie. I on dowodził. Myśmy wycofywali się później z Politechniki poprzez ulicę Nałkowskiego. Tam też zginęło kilku naszych, ale i Niemców myśmy tam natłukli. Niemców bardzo dużo. No i duże walki były o Ymkę, o budynek YMCA, o Politechnikę Warszawską (już mówiłem) i o Sejm. O Sejm to o tyle, że tam Niemcy opanowany mieli i byli silni. Żeśmy nie dali rady, to żeśmy dochodzili nawet do Frascati i na Frascati były te walki. […]
No więc byliśmy jeszcze w Banku Pod Orłami, bo nas wszędzie rzucali i myśmy byli zawsze na wierzchu, myśmy chodzili. A jak mieliśmy tylko wolny czas, no to wysyłali nas po pszenicę.
Do magazynów Haberbuscha. Zdaje się, że to była ulica Żytnia. Tak dokładnie nie wiem.
Tak, tak. Tunelu nie było, bo kolej średnicowa tam szła. Z wierzchu tylko był taki nasyp zrobiony, bo Niemcy ostrzeliwali z BGK i polowali na każdego z Polaków, którzy przechodzili. Często ranili. Więcej jak dziesięć kilogramów tej pszenicy nie mogłem wziąć, bo myśmy przechodzili tylko tunelami, tylko pod ziemią. Żytnią aż do Alei Jerozolimskich. I tę pszenicę gotowali nam w kuchni.
W ostatnich dniach, jak już nas przetrzebili, naszą kompanię… Dużo zginęło, bo przeważnie trzon bojowy naszej kompanii to byli chłopacy starsi, ponad lat dwadzieścia, a my młodzież zawsze w drugim rzucie braliśmy udział. Zatraciliśmy cechy oddziału bojowego, to rozdzielili nas po barykadach. Ja trafiłem chyba na barykadę nad ulicę Nowogrodzką, nie dochodząc do Marszałkowskiej. O, i to jest zdjęcie na Nowogrodzkiej, na podwórzu. Tam byłem. I tak, ani Niemcy, ani Polacy nie kwapili się do walki, bo czuli wszyscy, że Powstanie się kończy i każdy chciał przeżyć, więc Niemcy byli po tej stronie, patrząc do Marszałkowskiej, po prawej stronie, a my byliśmy po drugiej stronie. […] Tam właśnie spotkałem „Gryfa”. Myśmy byli na barykadzie już do końca. Ale broniliśmy się tylko. Myśmy nie atakowali, bo myśmy nie mieli tyle sił, żeby atakować. Ten rkm, co tam jest [zdjęcie] z rkm, to zdobył go „Pantera” przy walkach o bank BGK. „Pantera” był starszy ode mnie od dwa lata.
Jak już kapitulacja była, to kazano nam, młodym, zmieszać się z ludnością cywilną, a starsi szli do niewoli. Więc ja zakopałem moje pamiątki w Alejach Jerozolimskich 27 i wyszedłem z ludnością cywilną przez ulicę Żelazną do placu Starynkiewicza, Grójecką i tam prowadzili nas do obozu.
Tak, tak. Ale na ulicy Łopuszańskiej zabrakło już Niemców, odległość Niemca od Niemca była jakieś dwadzieścia metrów, to ja za plecami niemieckimi wskoczyłem do rowu i z rowu do stodoły. Koledzy wszyscy skoczyli za mną i myśmy uciekli, myśmy nie dali się zapakować do obozu. Jak myśmy wskoczyli, no to już w tej stodole takich jak ja mądrali było chyba z pięćdziesięciu. A kobieta stoi na klepisku, załamuje ręce i mówi: „Panowie, co wy robicie? Niemcy tutaj przyjdą, to spalą nas i was wybiją wszystkich”. A ja mówię: „Niech pani nas nie wygania. My tutaj pobędziemy i sobie pójdziemy raniutko”. Wyjąłem pół litra wiśniówki z tej torby, bo jak zakopywałem moją broń, to odkopałem ludzki dobytek i tam były koniaki, spirytus, a mi najbardziej się podobały wisienki, takie tam były ładne na tej butelce, dałem. Jak ja jej powiedziałem: „Proszę pani…”. Mężowi dałem ten wiśniak. I położyliśmy się spać. [Spaliśmy] jak kamienie, bo żeśmy kilka dni nie spali. Rano się budzę, patrzę, stodoła pusta. Myśmy najdłużej spali. Myśmy tak między Nadarzynem a Dworcem Zachodnim szli pieszo, przeważnie nocą. Myśmy dwa, trzy dni szli do Mszczonowa.
A dlatego do Mszczonowa, bo w Woli Pękoszewskiej obok Mszczonowa „Blondyn” miał rodzinę. I żeśmy tam szli. Jak myśmy przeszli w ciągu dnia, no to „Blondyn” spotkał swojego wujka na bazarze. Bazar był taki, taki rynek. [Wuj] wziął nas na furmankę, przykrył słomą i zawiózł do Woli Pękoszewskiej. Najpierw byłem u państwa Szeligów, Szeliga, ale że nie byłem członkiem rodziny, no to mnie dali do państwa Wróblewskich i do końca wojny byłem u państwa Wróblewskich, ukrywałem się. Spałem w stajni. Pani Wróblewska chciała koniecznie, żeby mnie… Bo już zimno było, ale ja się broniłem, bo miałem dużo wszy i nie chciałem, żeby mnie zapraszali. A ona do męża mówi: „Witek, ja widziałam różnych czyściochów, ale takiego to jeszcze nie było”. Dwa razy w dzień się kąpałem w stodole w balii. Chciałem tak się pozbyć tych wszy.
Poniekąd udało się. Byłem tam do końca wojny. Zaraz po zdobyciu Warszawy 7 stycznia pieszo poszliśmy do Warszawy. I moje pamiątki, które miałem, zostały u państwa Wróblewskich. Później pani Wróblewska powiedziała: „Jurek, tutaj zbierali po powstańcach, taka wystawa była i ja tę lornetkę twoją dałam tam i rozbili, ukradli”. Tak że nie mam żadnej z Powstania, bo zabrali, ukradli. Tak że ja już się nie upominałem nic o to, jak już nie ma.
Nie, nie. Bo to łatwo było przytrzymać.
Aha. Czterech. Ja i czterech. A tutaj Powstanie… Był rozkaz nadania mnie Krzyża Walecznych.
Proszę zwrócić uwagę, że jestem rocznikiem najmłodszy.
Tak, to ja.
Tak, tak.
Jak wróciłem do Warszawy na Grochów, to siostra powiedziała: „Panowie tutaj przychodzili, pytali, czy jesteś”. To z bezpieki byli. No więc w związku z tym już do Warszawy na Grochów nie poszedłem, a mieszkałem u babci na Czerniakowie. No i tam mnie przyjęli do pracy razem ze stryjkami, SPB. Spółka Przemysłowo-Budowlana – odbudowa Warszawy. Ale mi się tam nie podobało, bo tam wódkę pili. Jak kiedyś odwiedzałem te moje miejsca, gdzie byłem, zaszedłem na Mokotowską, a na Mokotowskiej patrzę, kolejka jest, stolik, żołnierz tam coś spisuje. Pytam się: „Co wy tutaj robicie?”. – „Do wojska się zapisujemy”. To ja stanąłem w kolejce i zapisałem się do Oficerskiej Szkoły Lotniczej. Schowałem się w Oficerskiej Szkole Lotniczej. Już mi przychodzili ze trzy razy, a siostra powiedziała: „Poszedł na Powstanie i nie wrócił”.
W Boernerowie. Dwa lata byłem w tej szkole boernerowskiej i ze szkoły boernerowskiej jako mechanik lotniczy zostałem skierowany do Łodzi do 5 Pułku Lotnictwa Szturmowego. Później byłem w Elblągu. Długo byłem w Elblągu.
Los mnie rzucał gdzie indziej, bo jak byłem w wojsku, to byłem w Łodzi i w Elblągu.
Teresin, 12 stycznia 2023 roku
Rozmowę prowadziła Anna Sztyk