Nazywam się Stanisław Szcześniewski, urodzony w Warszawie w maju 1929 roku na Żoliborzu, mieszkaniec Warszawy od urodzenia. W konspiracji, w Harcerstwie, w czasie okupacji miałem pseudonim „Gepard”, podkreślam żeby nie było przez „t”, jak niekiedy podają. Byłem szeregowcem, to znaczy byłem w zastępie, który był przewidziany na zastępowych, tak że w 1944 roku już zacząłem kaptować kolegów do Harcerstwa, ale pełnego zastępu jeszcze nie miałem.
Tak, z rodzeństwa to miałem dwie siostry i brata. Zostałem sam, już wszyscy nie żyją. Przed wojną była taka sytuacja, że ojciec rozbrajał jeszcze Niemców w 1919 roku, później był na froncie w czasie wojny polsko-bolszewickiej, później wrócił, ukończył szkołę, bo wtedy też jak rozbrajał Niemców to miał osiemnaście lat. Zawsze też uważałem, że jak ja bym był, to ja bym dopiero pokazał. Zmieniłem to zdanie później jak sam byłem w podobnej sytuacji. Zresztą z tego czasu ostała się szabla poniemiecka, ale to nie była jakaś typu bojowego, tylko raczej paradna, oficerska. Jest do dzisiejszego dnia u nas. Po skończeniu szkoły dla byłych wojskowych, pracował w magistracie w Warszawie. Mieszkaliśmy w Alei Wojska Polskiego w blokach miejskich. Tam siostra chodziła do szkoły, ja chodziłem do 64 Szkoły Powszechnej.
Nie, bo byłem jeszcze za młody, wojna wybuchła w 1939 roku, miałem dziesięć lat, w zasadzie tylko mógłbym być w tym czasie w zuchach, ale w zuchach nie byłem. Co prawda przejścia trochę obozowe, harcerskich obozów przeszedłem, bo później przed samą wojną od 1937 czy 1938 roku ojciec pracował w radzie szkolnej, czy jakoś podobnie to się nazywało, ale coś w tym rodzaju, która organizowała kolonie letnie. Na te kolonie ja i siostra żeśmy wyjeżdżali, brat był młodszy, siostra starsza, tak że brat nie był na tych koloniach. To były o tyle ciekawe kolonie, że o ile inni mieszkali w jakimś rodzaju baraków, to były takie pod dachem, natomiast ja i siostra byliśmy jakoś tak, dzięki temu, że ojciec tam pracował, to byliśmy w namiotach. To się podobało, to był taki charakter właśnie już, można powiedzieć, harcerski.
Sądzę, że najbardziej to rodzina, szkoła też. Zresztą inaczej się w tym czasie podchodziło do nauki, nie tak jak teraz.
Byłem w Warszawie na Bielanach. Mieszkałem w tak zwanym bloku Towarnickiego, co prawda każda klatka była inna, bo właściciele lubili sobie pograć, nie wiem w co, w każdym razie potrafili przegrać całą klatkę. Było tych klatek około dziesięciu, tak że jedna klatka była Bielajewa, druga Towarnicka, trzecia jeszcze inna, bo w międzyczasie potrafili przegrać część chałupy. Tam nas zastała wojna. Widziałem i ojciec kolegi to fotografował, walki samolotów, naszych obrona z niemieckimi. Nie wiem co się stało z tymi zdjęciami, ale w każdym razie jego ojciec, mnie to nie interesowało, miał możliwość, czy z zawodu, czy z czegoś, że miał kamerę. U nas w 1939 roku, bo to były Bielany, przed lotniskiem bielańskim z jednej strony, z drugiej strony były umocnienia, po drugiej stronie bielańskiego lotniska polowego, zresztą tam pierwszy raz widziałem „Łosia” i z bliska oglądałem go, tak że bardzo mi się ten „Łoś” podobał. W czasie walk oni tam u nas kwaterowali, spali jak schodzili z linii, no to tam trochę im pomagałem czyścić broń. Nie byli zbyt przekonani do umiejętności, ale w pewnym wymiarze pozwolili mi czyścić karabiny, które mieli ze sobą. Walki się skończyły później.
O, było bardzo ciężko. Zima była wtedy trudna, tam wkoło były laski sosnowe, sosny Banksa i większość tych lasków została wtedy wycięta na paliwo. Trochę też udało się przynieść opału, koksu zwłaszcza, z AWF-u. To już był AWF przed wojną, co prawda mało kto wiedział, że był CIWF, Centralny Instytut Wychowania Fizycznego, ale już na wiosnę 1939 roku przeszedł na AWF i normalnie jako AWF jeszcze nie funkcjonował. Nie zdążył, bo wojna wybuchła. To trochę pomogło, ale ojciec przecież był na froncie, bo był oficerem, porucznikiem rezerwy…
Nie, nie wrócił, tylko mama pojechała, bo była wiadomość, że jest w Kielcach, w obozie przejściowym. Tam pojechała i się z ojcem widziała. Wróciła, ojciec potem poszedł do niewoli, był w oflagu 4C, to było w Köln-Deutz. To był obóz, mało kto wie, który był dla oficerów, ale karny, bo jeśli któryś uciekał, to tam go przenosili. Był dla takich niezdyscyplinowanych i trudnych. Wrócił w 1940 roku w grupie około stu pięćdziesięciu oficerów. Jedyna grupa, którą Niemcy zwolnili ze względu na choroby, zwolnili po prostu do Generalnej Guberni, pozwolili im [wrócić]. Ale do Krakowa oni zostali przewiezieni i jak już byli w Generalnej Guberni, w tym czasie przyszedł jeszcze rozkaz cofający, żeby z powrotem wrócili do oflagu, ale jak już byli w Guberni, to jakoś pozwolili i około stu pięćdziesięciu oficerów, z tego co wiem więcej przez całą wojnę nikogo nie zwolnili. Może, nie wiem, jakieś pojedyncze przypadki, ale wątpię, taka jednorazowa grupa była.
Moja mama prowadziła sklep. Sklep, szumnie się mówi, bo to jest sklep, który był w pomieszczeniu, pokój około dwudziestu metrów kwadratowych, ale prowadziła handel drobną galanterią i konfekcją.
Tak, cały czas. Tak że szkoła jak była... co prawda naszą szkołę później zajęło Luftwaffe dla swoich potrzeb. Byliśmy w dwóch willach, tam szkoła była i tam skończyłem szkołę powszechną. Przeszedłem później do marianów i Powstanie i szkoła już dalej…
Tak, siostra mamy i brat ojca, bo byli w jednej z grup, które działały już w 1939 roku i w 1940 roku była wsypa przez jednego z panów, notabene jego synowie byli też w Szarych Szeregach, córka nie wiem, chyba zdaje się że była sanitariuszką w Powstaniu, ale nie jestem pewien. Stryjek zginął w Palmirach, tam jest pochowany na tym cmentarzu, a ciotka do Ravensbruck, jeden z pierwszych transportów, bo kiedy już tam była, to jeszcze nie było żadnego baraku, obóz dopiero powstawał. Tak że była jedną z tych, które budowały ten obóz.
Przeżyła, ale ze zdrowiem było bardzo kiepsko i już nie żyje, a stryjek zginął właśnie w Palmirach.
Chodziłem do marianów i mnie wciągnął kolega z klasy, którego zresztą nie dlatego znałem, że chodziliśmy do jednej klasy do marianów, tylko to był kolega, który był z sąsiedniej klatki, gdzie mieszkałem. Tak się złożyło, że jego starsza siostra i moja siostra były w jednym wieku, on i ja znów byliśmy jednolatkami, a mój brat młodszy i jego brat młodszy znów byli też jednolatkami. Tak że myśmy w tych dwóch mieszkaniach urzędowali, albo u nich na drugim piętrze, albo u nas na parterze. On mnie wciągnął i tak się zostało…
Tak, na jego klatce w piwnicy była składana przysięga.
Czternaście.
Tak, była od razu mowa, że to jest Harcerstwo.
Nie, ale rodzice wiedzieli. Nad jedną rzeczą się tak teraz zastanawiam, jak to było… a! tak, dobrze, bo mój tata też zginął, rozstrzelany w Alejach Jerozolimskich, bo jak wrócił, to kilka lat byłem, ale skąd się raptem… nie mogłem się… nie pasowały mi pewne miejsca. Dlaczego? W swoim czasie ojciec jako oficer rezerwy, porucznik, miał biblioteczkę oficera rezerwy składającą się z dziesięciu tomów. Właśnie tam się nauczyłem rozbierać karabin i tak dalej i dlatego tym żołnierzom mogłem czyścić, ale zmierzam do czego innego, żebyście wiedzieli dlaczego. Ojciec się pyta kiedyś: „Gdzie jest topografia?” ten tomik. Ja mówię: „Pożyczyłem.” „A potrzebny?” Mówię: „Za dwa tygodnie będzie.” „Może być.” Wiem, że ojciec na pewno należał, bo on nie mógł nie należeć i tak się właśnie złożyło. Później odebrałem tą książkę, właśnie temu, który mnie wciągnął, koledze pożyczyłem, bo on najpierw był zastępowym, a potem był drużynowym i on był na kursie chyba dla drużynowych w czasie okupacji. Tam mieli też zajęcia z topografii, musieli się umieć posługiwać mapą, kompasem.
W lutym 1944 roku zginął, ale była wcześniej wsypa na ulicy Brackiej 18, u tak zwanych bankowców. Wtedy kupę wygarnęli ludzi, na pierwszym piętrze prowadzili tam restaurację, a na parterze stryjek, u którego ojciec pracował, miał skład mebli. No i tam jak schodzili, bo stryjek z okna właśnie obserwował, z drugiej klatki, gdyby drzwi były zamknięte, to by Niemcy nie weszli, bo tamtych interesowało, ale tutaj jak schodzili, któryś z gestapowców nacisnął klamkę, drzwi się otworzyły, bo nie były zamknięte i weszli, wtedy aresztowali ojca, jego brata i stolarza, który tam pracował. Później były starania żeby ich wykupić, ale niestety był zamach na Kuczerę i 8 lutego zginął, już po zamachu na Kuczerę, który był 2 lutego, nie pamiętam dokładnie. Tak że w ten sposób. Ale ojciec znów był przekonany, że mu nic nie zrobią, bo miał papiery zwolnienia z oflagu, był inwalidą wojennym, więc w związku z tym liczył, że jakieś… ale nic to nie pomogło. Przy okazji jak już tamtych wszystkich wyprowadzili i wychodzili, to wtedy doszli do tego i zgarnęli po drodze.
Znów nas w różny sposób uczyli żeby zwracać uwagę na wszelkie szczegóły, żeby znów nie dać złapać się na przykład w takie… nie wiem jak to powiedzieć… po prostu żebyśmy byli bystrzy, bo dostawaliśmy w czasie zajęć polecenia, które trzeba było wykonywać odwrotnie. Na przykład jedno takie było, że dwóch trzymało poduszkę za rogi i do jednego mówił: „Puść!” to trzeba było trzymać, a do drugiego: „Trzymaj!” to musiał puścić. Jak tak jechał na zmianę, to w końcu to się wyrabiało tą pewną spostrzegawczość, czy… Musieliśmy się też nauczyć, między innymi, wszystkich stopni wojskowych niemieckich żeby rozróżniać, różnych symboli. Byliśmy na wiadukcie, na Dworcu Gdańskim, to też było jedno zadanie, jakie wagony jadą na wschód, z jakim symbolem. Jakie samochody na Bielanach przejeżdżają, też było takie [zadanie]. Jednym z zadań było [z] mapą przejść poprzez domy przejściowe, gdzie się wchodziło z jednej ulicy i wychodziło się na inną, że można było różne rzeczy robić. W książce pod tytułem „Żoliborz wczoraj, dziś i jutro” była mapa, gdzie były zaznaczone już projektowane ulice, nie tylko istniejące, ale i projektowane. Na przykład do dzisiaj są ulice na Młocinach, które były projektowane, gdzie już były wykonane krawężniki, jezdni nie było, ale krawężniki, żeby był dojazd do projektowanych budynków do zabudowy. U nas ostatnio się robi inaczej, najpierw się budowało domy a później drogi, a tam był już dobry dojazd. Tą mapę wyciąłem z tej książki, podzieliliśmy na kawałki, została powiększona i na niej właśnie żeśmy nanosili domy przejściowe, skróty różne, więc to też było jednym z zadań. Jednym z zadań też było wykonanie łódki, która była potrzebna już do przewozu przez Wisłę. Tą łódkę żeśmy też robili na Bielanach u kolegi, później została przewieziona na Marymont i oddana pod opiekę 48 Warszawskiej Wodnej Drużyny imieniem admirała Krzysztofa Arciszewskiego i oni mieli opiekę nad wszelkim taborem wodnym. O tyle to znów było ciekawe że tam był łańcuch z kłódek, łańcuch i pięć kłódek było, nie jedna. Do każdej kłódki były inne kluczyki i tam ktoś inny miał, tak że z tej łódki mogli też korzystać inni, tylko trzeba było dać wiadomość gdzie jest łódź i o której będzie z powrotem, jeśli by ktoś przyszedł, patrzy, łodzi nie ma, łańcuch jest zapięty, no i ktoś wziął. Było umówione miejsce i tam się kładło kartkę, o której godzinie będzie z powrotem, tylko w dół rzeki, czy w górę się płynęło. To były takie [zadania], oczywiście trochę musztry. No i mnie ten kolega, który mnie wciągnął, na dwa miesiące, właściwie miałem na trzy miesiące mieć odsunięcia od zajęć, bo miałem dwóję z języka niemieckiego. Andrzej wiedział o tym, bo byliśmy w jednej klasie i była mowa, że muszę poprawić. Nie chciałem niemieckiego, bo to wrogi [język], ale w końcu mnie przekonali, że właśnie wroga język się przede wszystkim powinno poznać. Byłem odsunięty, zawieszony w zajęciach na trzy niby miesiące, ale już po dwóch miesiącach wróciłem, skrócił mi, bo już poprawiłem stopień z niemieckiego. Takie były historie.
Przynajmniej raz w tygodniu. Znów powiem ciekawostkę. Na ulicy Mickiewicza 27, był już inny zastępowy, bo ten kolega został już drużynowym, tam się u niego odbywały zbiórki, naprzeciwko Parku Żeromskiego. Kilka lat temu siedzimy z nim, z drugim kolegą z naszego zastępu, rozmawiamy, on mówi, że tam u niego, u Jacka była około półtora metra wysokości rzeźba jego, nie wiem czy w gipsie, czy w marmurze, w każdym razie nagiego około półtora metra wysokości, może ciut mniej. Ja mówię: „Takiej rzeźby nie pamiętam.” „Tak? Ale ja pamiętam taki obraz u ciebie” bo on był Jacek, a ten drugi zaczął tą sprawę, Bogdan. Był obraz, jak się patrzyło na wprost, to był prezydent Mościcki. Jak z lewej strony, to był albo Piłsudski, albo Rydz-Śmigły. Z prawej, z drugiej strony, to był znów widok, to się widziało odwrotnie, drugiego, jednego z marszałków, albo Piłsudskiego, albo Rydza-Śmigłego. Są takie też, bardzo popularne tego rodzaju obrazy ze świętymi, Matka Boska, Święty Józef. Ja mówię, że taki był obraz. Jacek mówi: „Takiego obrazu u mnie nie było.” mówię: „Jak to nie było? W tym drugim pokoju na prawo i na prawo na ścianie wisiało.” On się zaczyna zastanawiać, myśli, myśli: „Wiesz, ty masz rację, taki obraz był.” Właściciel zapomniał, że taki obraz ma, a ja przypomniałem mu. No i od czasu do czasu robimy taką, można powiedzieć, burzę mózgów i mówimy co pamiętamy, bo jest takie powiedzenie, że „Łże jak naoczny świadek.” Nie mam teraz przy sobie, ale na przykład pudełko zapałek, cztery osoby z każdej strony patrzą i każda widzi co innego. Jedna draskę widzi, druga nalepkę, a tu jest gładkie, każdy mówi to co widzi i to są te cztery prawdy. My też robimy takie, jak się zaczyna dopiero rozwijać dyskusja i przypominanie, to wtedy się okazuje, że ten święcie był przekonany, że ma rację, zmienia zdanie, mówi: „Macie rację, tak było.” Jak ktoś brał udział w jakiejś akcji, to też inaczej widzi.
Wszystko do tego miało służyć. Mieliśmy być służbą pomocniczą, harcerze, ale nie powiodło. Nie było, z tego co wiem, w żadnym zgrupowaniu, w żadnym chyba nawet plutonie na Żoliborzu i Bielanach, nie było jednostki, w której by nie był Zawiszak, czyli ktoś z Szarych Szeregów. Szare Szeregi miały kryptonim „Zawisza”. Na Bielanach to było krótko i byłem tam tylko popołudniu…
Moje odczucie było atmosfery tej, mówię to z całym przekonaniem, że gdyby Powstanie nie wybuchło, ludność Warszawy by nie puściła Niemców tak bez niczego. Tak że to Powstanie dobrze, że było z góry przygotowane. Szkoda tylko, że nie wyszło tak jak trzeba…
Brałem udział tylko popołudniu dziesiątego, o godzinie… przepraszam, nie dziesiątego, pierwszego, o godzinie dziesiątej na ulicy Bieniewickiej dostałem opaskę biało-czerwoną z nadrukiem [niezrozumiałe] z lilijką i z zetką zawiślacką. Mieliśmy przyjść na piątą, czy przed piątą…
Na Żoliborz do kolegi, ale tam się zaczęło wcześniej. Zdzisław Sierpiński rozpoczął Powstanie po pierwszej, bo tam była taka sytuacja, że na ulicy Suzina zabezpieczali wydobywanie broni do przewiezienia jej, do rozdziału, ale przejeżdżał ulicą Krasińskiego, to jest prostopadła do Suzina, z tym że Suzina idzie łukiem, przejechał jeden samochód z Niemcami i było wszystko w porządku. Przejeżdżał drugi, ktoś z obstawy strzelił i wtedy już się strzelanina zaczęła. Oczywiście to był alarm dla Niemców. W związku z tym po południu 1 sierpnia dołączyłem z Bogdanem i z moim bratem na ulicy Kasprowicza, róg Kleczewskiej, trudno powiedzieć barykada, bo tam jest teren tak zabudowany, że jak czołg wszedł, to między willami, po ogródkach sobie krążył, trzeba było tej barykady kilometry mieć, bo to była luźna zabudowa.
Na noc ten kolega Bogdan poszedł [i reszta] wyszła do Kampinosu, a nas śpiących, mnie i brata, zostawili. Rano się budzimy, nie ma nikogo. Po całym dniu drugim, na wieczór czy w nocy, nie pamiętam, wrócili znów na Bielany z powrotem. Cały „Żywiciel”, żołnierze „Żywiciela” z Żoliborza wyszli do Kampinosu i następnego dnia wrócili i znów właśnie trzeciego odwrót.
Byłem tam tylko też pół dnia, bo później strzelanina, wrócili na Żoliborz, bo jak wrócili z Kampinosu nie poszli od razu na Żoliborz, tylko zatrzymali się na Bielanach. Jak wrócili, to nas nie brali, bo nie było broni dla takich smyków. Nas czternastolatków nie chcieli brać, bo byli starsi i starsi nie mieli broni. Tak że myśmy się zostali dwóch na Bielanach, z tym że miałem możliwość jak zdobywałem amunicję, granaty, to przekazanie na Żoliborz było możliwe. Tak że kilka takich porcji przekazałem, nawet zachowało mi się jedno pokwitowanie za to, ale próbowałem dociec kto, bo to ktoś z „Żywiciela” podawał. Nigdy takiego nie znaleziono, ani pseudonimu w żadnym zgrupowaniu, ani nic. Bo w plutonie o tym numerze, to na pewno go nie było, a w pozostałych próbowałem dociec, też nie dotarły. Nie wiem w końcu, kto tą amunicję odbierał.
Mieliśmy amunicję jeszcze z 1939 roku jak tam doszło do ataku, to dziesięć rodzajów… ponieważ z tej książeczki oficera rezerwy wiedziałem jak się zachować, więc jak myśmy rozbrajali, to u gospodarza nas wezwali, trzeba było przynieść cośkolwiek, myśmy im przynieśli w 1939 roku. Policja była: „A co z tym robisz?” „A to tak i się bierze!” Tamci uciekli, ci dorośli policjanci, wszyscy dorośli uciekli, tylko myśmy się zostali, bo się bali, że spowodujemy jakiś wypadek. Niektóre rzeczy mieliśmy wypożyczone […] i w wtedy, w tym czasie też znaleźliśmy na budowie, w pawlaczu, ale nie było tam nic, tak że wchodziło się po cegłach, pistolet parabellum. Jak przynieśliśmy do domu, to inny kolega, z tego samego zastępu co ja, zarepetował i powiedział: „Zobaczymy czy jest zabezpieczony.” Ja mówię: „Jeszcze nabój w lufie jest!” A ten nacisnął, mojemu bratu przeszło między bokiem a ręką i do dzisiejszego dnia, na pamiątkę jest ślad wbity za piecem, taka dziura. Teraz nawet niedawno, w ciągu tego tygodnia, mówię: „Muszę pójść zobaczyć, czy ta dziura jeszcze jest, czy ją czasem nie zabetonowali.” Była możliwość zdobycia pewnych [rzeczy], to co się dało, to się przekazywało. Ale właśnie […] od dawna nie wiem, jak zacząłem tego dochodzić w latach, jak się utworzyły już zgrupowania akowskie swobodne, wolne, bo przedtem to wszystko było w ZBOWiD-zie, bo tutaj już można było dociekać pseudonimy, kto co, bo oni przecież mieli, ale co z tego, nie wiem nic. Nie znalazłem tego kogoś i nie wiem…
Na Żoliborzu nie, na Bielanach, ja na Bielanach. Nie pamiętam, bo to wtedy już wypędzali. W pierwszej, czy w drugiej grupie jak wyganiali z Żoliborza i z Bielan, bo Bielany to były odcięte szerokim pasem od Żoliborza i była tak jak już mówiłem, willowa dzielnica. Tam nie było zabudowy ciągłej... czy było jakiejś zabudowy ciągłej? Może ulica Hajoty, ale też były wille tylko bliźniaki. To też nie było takiego zdecydowanego jakiegoś zabudowania w szeregu tylko willowa.
W czasie Powstania? Była dość duża swoboda, bo mogliśmy chodzić po ulicach. Oczywiście bywały przejazdy czy żołnierzy, czy patroli niemieckich, tak że nawet właśnie jak Janek ten strzał oddał, co wspominałem, że za piecem jest dziura, no to oczywiście jakieś kilka minut, kilka chwil przeszedł właśnie patrol trzech żołnierzy niemieckich, tak że ten pistolet żeśmy wrzucili do … szyb jak jest wentylacyjny, ale to był z pieców, bo tam wtedy u nas był włożony taki trociniak, piec na trociny. Później wydobyliśmy, trzeba było go rozłożyć i żeśmy ładnych kilka godzin stracili żeby go oczyścić.
Nie wiem skąd mama brała chleb, coś tego, bo ja byłem zainteresowany wszystkim innym, nie tym. Co prawda jak był zdobyty niemiecki samochód z zaopatrzeniem, to jak żeśmy go rozładowali, tam były papierosy konserwy i tak dalej, to wszystko poszło do szpitala w „Naszym domu”. To był sierociniec na ulicy Zjednoczenia, „Nasz dom” się nazywał, wtedy był… już nie wiem jak on się nazywał, bo on tyle przeszedł nazw, że jak się coś zmieniło to tam było imienia Aleksandry Piłsudskiej, Falskiej i jeszcze kogoś. Jak się zmieniają różne ekipy, to zaraz i ulice zmieniają i te inne historie, tak że już nie pamiętam, no to tam był szpital. Tam całe zaopatrzenie poszło, wtedy pamiętam dostałem puszkę konserw, którą przyniosłem do domu. Najciekawsze, to ja chyba nigdy nie myślałem tak jak teraz, w 1943 roku urodziła się siostra, w sierpniu, czyli ona miałaby roczek, no musiała mieć roczek, 30 sierpnia się urodziła, no i nie wiem skąd mama dla niej brała mleko czy coś. Dopiero teraz, jak człowiek starszy, to się zaczyna nad pewnymi rzeczami zastanawiać. Wiem tylko tyle, że jak chorowała w okresie jak już zaczynała chodzić, to musieliśmy ją cały dzień, całą noc nosić na rękach, nie mogła leżeć. Nie wiem co to była za choroba, później mnie to nie interesowało. Była duża różnica, przecież ja już miałem czternaście lat jak ona się urodziła.
Nie czułem, nie pamiętam czy byłem głodny, czy nie. Zawsze coś się zjadło, tak że trudno mi powiedzieć. Już myślałem właśnie o amunicji, o innych sprawach, o tych wszystkich historiach, aniżeli o domu, o jedzeniu. Było, no nie wiem.
Nie, cały czas był entuzjazm, cały czas jednakowo. Rozmawiałem niedawno z takim chłopkiem roztropkiem, trochę filozof „ślęski”, to on mówił, że wszyscy potępiali Powstanie. Na to ja mówię: „To ja jeszcze takiego człowieka nie spotkałem.” „A bo pan brał udział i to pan jest…” Ja mówię: „Nie, ja wiem tylko tyle, że wszyscy chętnie zawsze pomagali. Nie było problemu.” Nie wiem z kim on rozmawiał, chyba z takimi samymi jak on.
Chodziłem do marianów, musiałem.
Nie, u nas na Bielanach nie było. Wiem, że po innych dzielnicach odbywały się modlitwy, ale u nas tego nie było. W willach kościół, nie sprzyjało to tutaj.
W ten sposób, że zginął mój ojciec…
Nie, tam żeśmy się nie zetknęli.
Taka właśnie enklawa, myśmy byli odsunięci. Przechodzili łącznicy, nawet dwóch kolegów było łącznikami pomiędzy Puszczą Kampinoską a Żoliborzem, ale oni też, to człowiek się dowiedział dopiero po wojnie, że byli w tej willi, tu był kontakt, oni tu przychodzili, szli dalej, ale też specjalnie się nikt nie chwalił tym, tak że to trudno jest powiedzieć. Właśnie Bielany to były trzy dni i koniec. To było tylko pierwszego popołudniu i trzeciego w zasadzie trochę walk. Czy drugiego były? Nie, oni akurat wrócili i byliśmy odcięci bo przechodzili tam ci łącznicy... ale on też nie mówił nic.
Też z Harcerstwa, bo żeśmy się trzymali żeby był zastęp, później żeśmy zbierali swoich i z jednym kolegą mam taki kłopot, nigdy nie wiem do dnia dzisiejszego, czy „Juch” był wciągnięty przez mnie do Harcerstwa, czy jeszcze nie i tylko chciałem go wciągnąć. Bo mam dwóch pewnych, którzy już byli do mojego zastępu, który tworzyłem, to był nasz zastęp, nawet nazywali: „zastęp zastępowych” i żeśmy też wybierali, trzeba było jakieś rozmowy przeprowadzić, ale to zacząłem tworzyć na wiosnę 1944 roku. Tak że zbyt krótki był czas, później szkoła, wakacje, to znów niektórzy wyjeżdżali przecież do rodziny gdzieś na wieś, czy gdzieś indziej, tak że jest trudno powiedzieć.
Bielany, ja nie byłem na Żoliborzu. Były dwa wyjścia, pierwsze wyjście jakoś się udało nie wyjść, siostra właśnie wtedy była w szpitalu ze względu na chorobę, była w tym szpitalu gdzie myśmy rozładowali ten samochód z zaopatrzeniem. Moja mama była z tym małym dzieckiem, nie wiem czy chodziła, chyba nie chodziła jeszcze, bo to jeszcze rok czasu nie miała, bo to 31 sierpnia dopiero miała roczek. No i za drugim razem już nas wygonili i pomagaliśmy…
Tak, wyganiali wszystkich.
Przyszli i za dwie godziny trzeba było być gotowym do wyjścia, tak że niewiele co się schowało, później splądrowali, ale myśmy później byli… chcieliśmy jak prowadzili do Pruszkowa, sporo osób, to był wieczór, trochę nie dochodząc, za Bemowem, ówczesne Boernerowo, żeśmy minęli i jak się ta miejscowość nazywała nie pamiętam, skrzyżowanie przedłużenia ulicy Górczewskiej z [drogą] na Babice. Tam była miejscowość Latchorzew przed Babicami, tam żeśmy się zatrzymali, ale wcześniej przed tą miejscowością, to tam żeśmy zostali, było ciemno, na boki prysnęliśmy i żeśmy przeczekali do rana w kapuście, żeśmy leżeli. Tak że do Pruszkowa żeśmy nie dotarli, ale mama znów chciała do Latchorzewa, w Grotach. Przed Grotami były Babice Stare, Burce Stare, tam ktoś z rodziny mieszkał ze strony mamy, a znów w Latchorzewie to był taki, który chciał się żenić z moją mamą, no i tam do nich dotarliśmy, bo już znajomości jakieś, znali i rodzinę i to nawet chyba jakieś pokrewieństwo było, ale tego nie doszedłem nigdy i tam żeśmy się zatrzymali. Później mama już wyjechała też do rodziny, niedaleko Koluszek, koło Rogowa, wieś Przyłęg Duży. Kiedyś tylko w Rogowie była stacja, ale teraz już jest stacja i w Przyłęku Dużym, oczywiście na podmiejskie pociągi, nie na te inne. Tam już nas zastało siedemnastego wyzwolenie.
Niemcy uciekali, przykro powiedzieć, że jak Rosjanie weszli, złapali kilku Niemców na skrzyżowaniu koło kuźni, za kuźnią właściwie, rozwalili tych Niemców, to najbogatsi gospodarze we wsi, rozebrali tych Niemców do bielizny. Jak stamtąd szedłem kiedyś, z Przyłęka szedłem… jak ta miejscowość się nazywała... Henryków chyba czy coś takiego, nie wiem, w tej chwili nie pamiętam, przez las szedłem i ponieważ był śnieg wyjeżdżony, czołgami, gąsienicami ubity, to się świetnie człowiek ślizgał i w pewnym momencie jak się ślizgałem, to mnie zahamowało i prawie przewróciło, spojrzałem, coś inny odcień śniegu, jak się bliżej przyjżałem, to był wjeżdżony, wciśnięty goły Niemiec. To bardzo charakterystyczne dla mnie, tak było.
Chyba 28 stycznia przyjechałem…Trzeba było już z Pruszkowa iść na piechotę do Warszawy. Do mieszkania się nie dostałem, bo stało wojsko. W sklepie mamy wszystko było wywalone i tam stały konie. Tak że żeśmy mieszkali, nie mieszkaliśmy, po prostu nocowaliśmy, bo tego dnia z bratem tylko, w tym bloku, tylko w innym mieszkaniu żeśmy [spali]. Później wróciliśmy do swojego mieszkania jak wojsko wyszło. Dom przetrwał, jeszcze w czasie Powstania był jeden pocisk, który uderzył, rosyjski pocisk, uderzył w komin i rozsypał. Myśmy tak chodzili, żeby rozsypane dachówki, cegły z komina żeby leżały, żeby po prostu nie było, że ktoś mieszka w budynku, bo już było pierwsze wyprowadzenie ludzi, a myśmy nie wyszli, ja potem dopiero za drugim. Tak że już trzeba było się kryć, bo tam już Niemcy. No tam też były, nie wiem, może ktoś inny był… ta dywizja ze wschodnich narodowości była, co oni robili, to trudno mi powiedzieć.
Nie, to już tak marginalnie jak wspominałem, że jako świadek byłem wezwany i trzymali mnie trzy dni. O tyle , jeżeliby to można mówić represje, że jak były jakieś nagrody, jak były jakieś inne, no to oczywiście: „Jemu nie można dać.”
Mam dwa zawody. W 1952 roku skończyłem liceum telekomunikacyjne, a później w kilka lat później zrobiłem zaocznie liceum geodezyjne, to znaczy budowlana geodezja, bo tam były takie wydziały. Chciałem, już rok po zrobieniu matury, jako ekstern zdawać geodezyjną maturę, a mnie powiedzieli: „O! Proszę pana, trzeba mieć co najmniej dwa lata praktyki.” Tak się złożyło, że matematyka się różniła bardzo momentami, to co było tutaj, to nie było tam i odwrotnie, bo to jest inna zupełnie dziedzina, a ja musiałem jedną i drugą matematykę poznać, bo udzielałem korepetycji w liceum Jaglińskiego.
Byłem chyba do 1952 roku, w 1952 roku robiłem maturę, to już chyba nie, 1951 czy 1950 rok jak Harcerstwo przeszło. Po wojnie prowadziłem drużynę zuchów i byłem przybocznym w drużynie normalnej, w której drużynowym był mój brat młodszy ode mnie o rok. Ale później przeszedłem z przybocznego na załogowego, czyli zastępowego do kadry żeglarskiej przy Komendzie Chorągwi Warszawskiej. Tam wolałem być niższym stopniem, a było ciekawsze to dla mnie, bo żeglarstwo. W swoim czasie chciałem też iść do szkoły morskiej ale to niestety nie, ze względów wiadomych nie mogłem. Jeden kolega szkołę morską prawie skończył, bo zaliczył już wszystkie przedmioty, już miał złożyć tylko końcowe egzaminy, jak się wyjaśniło, że on jest z Szarych Szeregów. Wywalili go ze szkoły morskiej, miał nawet zakaz zamieszkiwania na wybrzeżu i wyraźnie było napisane w piśmie: „Za przynależność do Szarych Szeregów.” Mimo, że on miał trzynaście lat, jak był w Szarych Szeregach.
Jak wtedy byłem, tak bym teraz…
Było słuszne i jak najbardziej [jestem] za.