Robert Drzewiecki „Andrzej”
Drzewiecki Robert, w czasie Powstania pseudonim „Andrzej”, urodzony 17 czerwca 1922 roku w Wilnie, [walczyłem w Batalionie ] „Czata 49”.
- Miał pan stopień kaprala podchorążego?
Miałem plutonowego ze Lwowa, z tym że w Powstaniu Warszawskim nie wiedzieli o tym.
- Czy pamięta pan lata przedwojenne? Gdzie pan mieszkał we Lwowie?
We Lwowie mieszkałem przy ulicy Słodowej 4. Z Wilna wyjechałem z rodzicami jako dziecko, tak że Wilna nie pamiętam. Wychowałem się we Lwowie. Chodziłem do szkoły podstawowej Świętego Antoniego, następnie do gimnazjum przy Placu Strzeleckim, do handlówki. Ukończyłem tam cztery klasy, resztę wojna przerwała.
- Czym zajmowali się pana rodzice?
Ojciec pracował w fabryce tytoniu w Winnikach pod Lwowem. Poprzednio był legionistą w Legionach.
Teofil.
- Brał udział w wojnie polsko-bolszewickiej?
Brał udział. Był nawet u Piłsudskiego. Też miał Virtuti, jak ja.
Za wojnę polsko-bolszewicką.
Miałem, ale brat zmarł przed wojną.
W domu gospodarowała, nie pracowała. Ojciec pracował w monopolu tytoniowym.
- Jak pan wspomina przedwojenny Lwów? Jakie to było miasto?
Bardzo przyjemne, bardzo przytulne dla wszystkich i Żydów, i Ukraińców, Ormian, [których] nawet sporo było. Wszyscy żyli jak rodzina. Z tym że były placówki bolszewików (przeważnie Żydzi i Ukraińcy), którzy podburzali Polaków. Była taka restauracja w drodze na Winnniki, że Żyd wychodził na miasto pod urząd zatrudnienia z wódką i buntował, tam były rozruchy. [Był] pogrzeb Kozaka, który zginął w czasie tych rozruchów. Starali się skierować pogrzeb w inną dzielnicę, przewracali tramwaje. Miasteczko było bardzo miłe.
- Wybuchła wojna we wrześniu 1939 roku.
Jak wybuchła wojna, wróciłem do Lwowa z obozu harcerskiego. Byłem na obozie wędrownym. Byłem przybocznym drużyny Józefa Piłsudskiego, „Dziadka”. Tak że po powrocie już nie zastałem ojca, został zmobilizowany do Jaworowa, poszedł na front, później przebywał sześć lat w obozie jeńców. Trafił do obozu niemieckiego, całe szczęście, bo jeżeli do bolszewika, to by zamordowali.
- Jaki stopień wojskowy miał tata?
Był porucznikiem rezerwy, rezerwistą. W 1939 roku legionistów było sporo, nie wiadomo, skąd się wzięli. Tak jak obecnie akowców jest bardzo dużo. Natworzyli sto z czymś organizacji akowskich. […]
- Tak samo było w 1939 roku, że tylu legionistów się nagle znalazło?
Sporo było legionistów, to znaczy pseudo-legionistów, bo legionistów właściwych było niewielu. Legioniści rzeczywiści trzymali się osobno, większość nie należała do Związku Legionistów.
- Pan jako siedemnastoletni harcerz zgłosił się do ochotniczego batalionu?
2. Batalion Ochotniczy Obrony [Lwowa].
- Dowodzony przez majora Majewskiego. Jak pan pamięta obronę Lwowa w 1939 roku?
Niemcy atakowali, głównie bombardowali Lwów. 17 czy 18 września, nie pamiętam, bolszewicy zaatakowali Lwów. Generał Langner ogłosił kapitulację miasta. Ja w tym czasie z batalionem byłem w Ochowosku, to była dzielnica Lwowa. Rozbroili nas. Miałem marynarkę z magazynu mobilizacyjnego 14. Pułku Ułanów, miałem naszywki kaprala. W 1939 roku, jak organizowali ten batalion, nie było czasu na [ich] zdejmowanie, zresztą mi to imponowało. Byłem w harcerstwie, miałem odznakę strzelecką zdobytą w Bractwie Kurkowym we Lwowie, tak że dlatego przeszkolenie harcerskie POW wystarczyło do tego, że mnie przyjęli do jednostki ochotniczej. Po rozbrojeniu, ponieważ miałem odznakę kaprala, nie mając tego stopnia, bolszewicy zobaczyli, że kapral, to zabrali [mnie]. Jak ktoś miał jakąś naszywkę odznakę wojskową, strzelecką na mundurze, to zatrzymywali, później zwalniali. Ale zwalniali już chyba ci z GPU. Wywieźli nas do Szepietówki.
- Pan został aresztowany przez NKWD?
Przez NKWD. Początkowo wojsko zatrzymało i przekazali enkawudzistom. Wywieźli nas do Szepietówki – oficerów, policjantów, kogo złapali z jakimi odznakami. W Szepietówce w klasztorze parcelowali. Mnie tak wypadło, że trafiłem wpierw do wyrębu lasów, a później przerzucili mnie do budowy dróg. Przy budowie dróg zostałem do wojny bolszewicko-niemieckiej. Udało mi się stamtąd wydostać i wróciłem do Lwowa. Wpierw do Janowa Lubelskiego, bo do samego Lwowa to się bałem. Zatrzymałem się jakiś czas w Janowie, później wróciłem do Lwowa, już Niemcy byli. Zacząłem handlować sacharyną, piernikami. Spotkałem podporucznika, [którego] nazwiska nie pamiętam, właśnie z tego batalionu. Mówi, że organizacja się tworzy, że jest już Związek Walki Zbrojnej. Zostałem zaprzysiężony. Przeszedłem szkolenie, podchorążówkę, przekazano mnie do Kedywu. Dobierali, przeszedłem tę próbę i zostałem żołnierzem Kedywu. Z Warszawy przyjechał do informacji wojskowej AK jakiś żołnierz akowski. Ale okazuje się, że był szpiegiem i wydał. Zaczęły się aresztowania. Dowódca Kedywu kazał nam wyjechać ze Lwowa. Wpierw spytał się czy do lasu. Ponieważ brat ojca mieszkał w Warszawie, poprosiłem o skierowanie do Warszawy.
1944 rok.
- Wcześniej brał pan udział w akcjach, zamachach na dygnitarzy niemieckich?
Ostatnio byłem dowódcą samodzielnego plutonu Kedywu, po śmierci kolegów.
- Mógłby opowiedzieć pan, jak się likwidowało gestapowców?
To nieprzyjemne sprawy. Nie tylko gestapowców, [ale też] konfidentów. Z tym że jak była możliwość, wojskowy sąd specjalny wysyłał upomnienie, ostrzeżenie. Jeśli ostrzeżenie nie pomogło, to otrzymywał wyrok, [który], jeśli była możliwość, odczytywało się przed wykonaniem. Jeśli nie było [możliwości], to trzeba było likwidować bez ostrzeżeń. Różne sytuacje były. Niektórzy Niemcy, gestapowcy przeważnie, uciekali z dzielnicy niemieckiej, bo się obawiali, że tam ich można zlikwidować. Uciekali na plac Morki, gdzie się przechowywali w budynku gestapo w pokojach gościnnych. Było odbicie Leskiego, który przyjechał z Warszawy jako szef informacji, [było] wyrabianie fałszywych dowodów. Został aresztowany, przebywał w więzieniu, [gdzie] dostał zastrzyk tyfusu. Pani doktor Gołębiewskiej, pseudonim „Kolibri”, którą później spotkałem w Gdańsku, rozbiłem głowę, bo krzyczała w czasie tej akcji. W czasie spotkania tutaj w Gdańsku wybaczyła [mi]. […]
- Dlaczego musiał pan jej rozbić głowę?
Nie wiedziałem, że jest związana z organizacją, krzyczała. Ponieważ ulicą przechodzili wojskowi Niemcy, naprzeciw była straż pożarna (zamienili szkołę na szpital więzienny), obawiałem się, że usłyszą i zaalarmują Niemców. Ona krzyczała, chciała tworzyć wrażenie, że nie ma związku z organizacją. Tam było kilku Niemców i policjantów ukraińskich z obsługi, którzy byli przetrzymani przez nas. Chciała pozorować, że krzyczy na ratunek i musiałem ją uspokoić.
- Pan dowodził odbiciem Kazimierza Leskiego?
W tym wypadku nie. W tym wypadku Borodej, pilot, skoczek spadochronowy z Anglii.
W wywiadzie wojskowym. […] Mieszkał we Wrocławiu. Żona była profesorem we Wrocławiu, nie pamiętam jak się nazywała.
- Jakie było pana zadanie w czasie odbijania Leskiego?
Byłem w zabezpieczeniu całej akcji. Wychodziłem jako ostatni. Zresztą jest opis tej całej akcji. Chwyciła mnie za płaszcz taka pani, która była więźniem: „Ratuj albo zabij”. Była podobno żoną dyrektora fabryki Branka we Lwowie. Nie wiem za co został aresztowany. Przyprowadziłem ją na swoją melinę i przekazałem porucznikowi „Wieniawie”, Tadziowi Chmielewskiemu. Co się z nim stało, nie wiem. I nie wiem, co z nią się stało. W każdym razie organizacja zabezpieczyła jaj powrót do życia, dokumenty jej wyrobiono. Takich akcji było więcej. W dzielnicy niemieckiej likwidowaliśmy gestapowców.
- Polaków współpracujących też?
Ano też. Trudno mi wymieniać nazwiska, bo to jest przykra sprawa.
- Zdarzyło się tak, że prosili o łaskę, żeby ich nie zabijać?
Prosili. Nawet w jednym wypadku mówił, żeby nie zabijać, dlatego że ma wagon z mydłem do odebrania, że sfinansuje organizację, przekaże pieniądze. Ale to był rozkaz, nie było mowy.
- To był Niemiec czy Polak?
Polak. Żona była znaną osobą we Lwowie i ją zlikwidowano.Właśnie ta pani też pracowała w wywiadzie, rozpracowywała, [o czym] dowiedziałem się po wojnie, jak ją spotkałem. […] Pracowałem w Operze Bałtyckiej, byłem kierownikiem administracyjnym. Jadąc do Warszawy opowiadałem kierowcy o tej akcji w więzieniu. Kierowca mówi: „Wie pan, panie kierowniku, czytałem to w gazecie”. Myślę sobie: „Kto mógł powiedzieć, przecież nikt nie żyje, zginęli?”. Poszedłem do kiosku, kupiłem tę gazetę. Rzeczywiście, jest, [podpisane] „Śruba”. Co to za Śruba, cholera? Napisałem do redakcji. Nie odezwali się w pierwszej chwili. Później odpisali, bo zadzwoniłem do sekretariatu redakcji. Odezwał się, napisał do mnie list, że był w tej akcji. Okazuje się, że spotkałem się z nim przy kiosku, pierwszy kontakt. Akcja została odwołana.
Udała się akcja. Uciekło więcej osób. Do niedawna prezesem Kresowian w Gdańsku był pan, który uciekł przy okazji. W tej chwili nie żyje, zmarł parę dni temu. Tak że takie losy były we Lwowie.
- Jak była ta wsypa, wpadka, zdecydował się pan jechać do Warszawy?
Dostałem rozkaz wyjazdu do Warszawy. Ten, który ze mną jechał, kapitan „Orlik”, też był w Kedywie we Lwowie, miał ciotkę, [do której] przyjechaliśmy. Po skoku z Londynu zatrzymał się u tej pani w Warszawie na ulicy Górczewskiej. Zatrzymaliśmy się tam. Poszedł na Warszawę szukać kontaktu. Ja zostałem na Górczewskiej. Mieliśmy ze sobą granaty, broń, fałszywe dokumenty. Poszedł, na drugi dzień przyszedł, poszliśmy na Jasną. Poszedłem do tej pani po teczkę z bronią, z amunicją. Dał mi plan Warszawy, jak mam trafić na Jasną. Odebrałem. Ta pani smażyła placki ziemniaczane, to była smakowita historia w czasie okupacji. Zjadłem te placki, wyszedłem stamtąd. To było już 1 sierpnia. Idąc na Jasną, na ulicy, nie wiem jakiej, był taki placyk, nastąpiła strzelanina. Ludność Warszawy zaczęła uciekać, między innymi ja z nimi. Trafiłem na teren jakiejś fabryki kabli, gdzie już byli powstańcy. Zatrzymano mnie, zabrali tę paczkę. Przydała się. Tam właśnie trafiłem na punkt zborny Batalionu „Czata 49”. Nie trafiłem z powrotem na Jasną. Co z kapitanem „Orlikiem” się stało, gdzie on, [nie wiem]. Prawdopodobnie to była jednostka „Parasola”, ale na pewno nie wiem.
Nie wiem, co się z nim stało, nie spotkałem go już więcej.
- Pan poszedł do dowódcy „Czata 49”?
To był punkt zborny „Czaty 49”. Trafiłem do podporucznika Edwarda. Z tym że nie wiedział, że byłem kapralem, że byłem w Kedywie, tylko wiedział, że miałem broń, czyli zorientował się, że byłem jakoś związany, tylko nie wiedział, że ze Lwowa. I tak zostałem jako żołnierz Batalionu „Czata 49”. Na Stawkach były baraki, gdzie Niemcy mieli umundurowanie. […] Po bracie Mazurkiewicza, [który zginął], dowódcą „Miotły” został Panasik. Z nim i z obecnym prezesem Powstańców Warszawskich, Ściborem-Rylskim, szliśmy kanałem.
Na cmentarzach, później na Stawkach, to było zdaje się Śródmieście. Ze Śródmieścia myśmy mieli przejść, zrobić przejście na Plac Bankowy. Nie udało się to. Rozpoznanie było niewłaściwie albo Niemcy zmienili taktykę i zostali tam zakwaterowani. Jak myśmy wyszli, okazało się, [że są] Niemcy. Część przeszła. Byłem w oddziale „Cedro”.
- Pan był ranny na Muranowie, na początku Powstania?
Tak. […] Tam na nasze stanowiska zastosowali po raz pierwszy „krowy”. Ale utrzymaliśmy [pozycję]. Właśnie tam zostałem kapralem w czasie Powstania.
- Dostał pan kaprala za utrzymanie tego stanowiska?
Tak, mam zaświadczenie wystawione już po wojnie, ale to jest w archiwum wojskowym.
- Był pan też ranny na początku Powstania?
Byłem ranny. W czasie desantu na plac Bankowy miałem rozbitą głowę, wstrząs mózgu. Teraz mi się to odezwało. Leżałem w szpitalu u żony „Wilka” z Wilna, [nazywał się] Krzyżanowski. Szpital [był w] hotelu.
- Hotel „Terminus” na Chmielnej.
„Terminus”. Wpierw byłem w PKO. Ale ponieważ byłem lżej ranny, lekarze kazali mnie przenieść właśnie do „Terminusa”. Zatrzymali tych bardziej poszkodowanych. Tam przez luk windy bomba wleciała i wybiła wszystkich w tym szpitalu. Mnie się udało dzięki temu, że trafiłem do „Terminusa”. Córka tej pani, Olga Krzyżanowska, była wicemarszałkiem Sejmu. Mieszkali tu. Nawet nie wiedziałem. Należałem do ZBOWID-u. W 1970 roku dostałem zawału. Nie mogłem dostać pracy. UB dowiedziało się o mnie chyba w 1954 roku.
- Zaraz do tego przejdziemy. Jak wyglądały walki na Starym Mieście? Po wycofaniu się z Woli, przeszedł pan z oddziałem na Stare Miasto?
Tak, na Stare Miasto. [Byłem] bodajże w szpitalu Jana Bożego z tymi obłąkanymi. Panasik też tam był ze swoim oddziałem, była „Miotła”, „Wigry” chyba były i nasz Batalion „Czata 49”.
- Desant kanałami na Plac Bankowy nie udał się. Pan był ranny w nogę i w głowę.
Nieprzytomnego wyniesiono mnie z kanału na Warecką. Pani Pilecka, która pracowała tutaj w Sopocie, z zawodu nauczycielka, była sanitariuszką, pracowała jako sanitariuszka w PCK. Ona właśnie przetransportowała mnie do PKO czy KKO, nie pamiętam.
- Kto przeniósł pana kanałami?
Nie wiem kto.
- Wie pan, że rannych nie chcieli zabierać do kanałów, ranni mieli zostać w szpitalu.
Myśmy wyszli na Plac Bankowy, gdzie nastąpiła walka, część oddziału przeszła. Niemcy oświetlili teren i nie udało się części z nas. Okazało się, że zostałem ranny i wynieśli mnie gdzieś do Śródmieścia. Ale kto, to już tego nie wiem. W każdym razie podobno pani Ala Niemkiewicz też brała udział w Powstaniu i mnie transportowała. Tego się dowiedziałem w Gdańsku.
- Później długo pan leżał nieprzytomny?
Też nie wiem jak długo. W każdym razie do końca Powstania, prawie miesiąc byłem już w szpitalu, bo miałem pęknięcie czaszki.
- Za co pan dostał Krzyż Virtuti Militari?
We Lwowie za odbicie z rąk okupanta oficerów „Debry” (to taki kryptonim). Taki był rozkaz. Przybiegł do mnie kolega i mówi: „Słuchaj, aresztowali tam, gestapo przyjechało samochodem, oni tam mieli zebranie”. W kilku kolegów poszliśmy, roztrzaskaliśmy Niemców. Oni uciekli. Nie wiedziałem nawet, po wojnie się dowiedziałem. […] Za akcję w szpitalu więziennym dostałem [Krzyż] Walecznych. Później w Powstaniu za utrzymanie pozycji.
- Dostał pan też awans na kaprala?
Na kaprala.
- W którym miejscu ta pozycja się znajdowała?
Na terenie starego getta, chyba na Muranowie, ale jak ta ulica się nazywa, nie wiem. Mam zaświadczenie od dowódcy batalionu, [który] to określa. Zresztą jest rozkaz w archiwum w Warszawie.
- Pan leżał w szpitalu aż do dnia kapitulacji?
Tak. Po kapitulacji poprosiłem doktor Krzyżanowską, żeby mnie nie wpisywali. Bo oni spisywali dla Niemców pacjentów szpitala. Prosiłem, żeby nie wpisali. Z ludnością cywilną starałem się wydostać i wydostałem się.
- Pan się bał, bo Niemcy pana szukali listem gończym jeszcze ze Lwowa?
Tak. Oni by na pewno [mnie znaleźli]. Zresztą, bo ja wiem, czy oni by doszli, ale staraliby się na pewno. Mogliby się dowiedzieć, że ja ze Lwowa i wtenczas [zatrzymać]. List gończy był wysłany.Później z żoną się spotkałem w Gdańsku.
- Wyszedł pan z ludnością cywilną?
Tak. Trafiłem do Lublina.
Nas pędzili Niemcy i wszedłem się wody napić. Nie sądziłem, że uda mi się zwiać. Zatrzymali pochód pędzonej ludności, wszedłem do budynku, który był przy drodze, oni nie zauważyli tego. Popędzili ludność. Jak zobaczyłem, że popędzili, mnie nie zauważyli, to zostałem tam. Poprosiłem gospodarza, żeby mi dał jakieś robocze ciuchy, bo miałem panterkę i zostałem tam. Później się wydostałem, jak całe towarzystwo poszło, jakoś udało mi się przedostać na Pragę. Dostałem się do Lublina, zamieszkałem na Wyszyńskiego w Czerwonym Krzyżu.
- W Lublinie pana aresztowali?
Tak.
To przypadek zrządził. Oni nie wiedzieli, że byłem akowcem. Wprawdzie sporo akowców z lasu w Czerwonym Krzyżu mieszkało. Ale cały pułk Ludowego Wojska Polskiego porzucił wojsko, [urządzili] wokół Czerwonego Krzyża kwatery na noc. Z rana wyruszyli gdzieś. NKWD przyjechało, zaczęli aresztowania i tak aresztowali i mnie. Po przesłuchaniu zwolnili, tak że udało się. Na ulicy Wyszyńskiego posiłki wydawała żona Borejszy. Borejsza, Żyd, był redaktorem naczelnym „Rzeczpospolitej”, bodajże major. On chciał, żebyśmy przyszli tam z Czerwonego Krzyża, chciał się dowiedzieć czegoś o Warszawie. W Czerwonym Krzyżu było kilku z Warszawy. Naturalnie myśmy nie poszli, on przyszedł. Czy napisał coś na ten temat, czy nie, tego nie wiem. Później dostałem list polecający. Zacząłem pracować w Politechnice Warszawskiej.
- Dostał pan jakiś wyrok w Lublinie? Nie siedział pan w więzieniu?
To była dość głupia sytuacja, nie chciałbym na ten temat mówić.W każdym razie dostałem pracę w Politechnice Warszawskiej z tymczasową siedzibą w Lublinie. Stamtąd rektor Ponikowski mówi: „Panie, niech pan wieje stąd, bo będą aresztowania. Dokąd pan chce jechać? Do Gdańska, do Warszawy czy do Gliwic?”. Politechnikę w tymczasowej siedzibie w Lublinie likwidowali. Powiedziałem: „Do Gdańska”. Chciałem wiać. Nie wiedziałem, że spotkam rodzinę i ojca, który wrócił z oflagu. I tak zostałem, w Gdańsku dostałem pracę. Dostałem list polecający do rektora Turskiego w Gdańsku i mnie zatrudnił w komisji mieszkaniowej.
Nie. Żonę poznałem we Lwowie. Żona przyjechała do Lwowa do siostry. U siostry był punkt przechowania broni. Żona przenosiła broń. Były wypadki takie, że nieraz dochodziło do strzelaniny.
- Państwo poznali się we Lwowie?
Tak, we Lwowie.
- Później państwo się odszukali w Gdańsku?
Chciałem wziąć ślub, a ksiądz powiedział, że nie może dać, bo to musi potrwać trochę, a ja miałem rozkaz opuszczenia Lwowa. Kapelanem wojskowym AK w Krakowie był ksiądz pułkownik Przetocki. Później w Gdańsku był aresztowany, siedział dziesięć lat, mordowali go. On był na jakiejś inspekcji we Lwowie. Zwróciłem się do swoich władz, że chcę wziąć ślub. Zameldowałem, że chcę wziąć ślub, a ksiądz nie chce dać, bo żąda ogłaszania zapowiedzi. Jakoś tak załatwili, że przyszedł ksiądz nie z kościoła Świętego Antoniego, jakiś obcy. Okazuje się, że to kapelan Przetocki. Później spotkałem go w Gdańsku, przypomniał sobie. On mi dal ślub we Lwowie.Żonę spotkałem już tu w Gdańsku z synkiem.
- Jak pan uciekał ze Lwowa, to już zostawił pan żonę?
Zostały z matką we Lwowie. Matka też się ukrywała początkowo przed bolszewikami. Musiała opuścić mieszkanie przy Placu Świętego Antoniego przy Słodowej. Mieszkanie całe umeblowane zostało, przejęli bolszewicy.
- Kiedy po ślubie musiał pan uciekać ze Lwowa?
Natychmiast po ślubie musiałem wiać. To było powodem, że natychmiast musiałem wziąć ślub. Dostałem zaświadczenia do przejazdu: kolejowe
Deutsche Hochbahn, kolej niemiecka, że jestem kolejarzem, a doktor Duda wystawił fałszywe zaświadczenie, że jestem chory na anginę. Kapitan Orlik też dostał zaświadczenie kolejowe. Nie wiem, jaki jeszcze miał dokument, prócz niemieckiego dwuletniego
Ausweisu kolejowego na kolej. Ta przyjechaliśmy do Warszawy.
- Czy spotkał się pan z żoną w Gdańsku?
W Gdańsku przez Czerwony Krzyż.
- Kiedy pan się dowiedział, że został ojcem?
Po wojnie, jak żona przyjechała z synem. […]
- Na zakończenie mam jeszcze pytanie. Pan w Powstaniu miał dwadzieścia dwa lata. Czy jakby pan miał znowu dwadzieścia dwa lata, to poszedłby pan do Powstania Warszawskiego?
Tak.
Gdańsk, 24 czerwca 2007 roku
Rozmowę prowadziła Małgorzata Brama