Marian Wojciechowski „Wacek”
Nazywam się Marian Wojciechowski.
- Co robił pan przed 1 września 1939 roku?
[Uczęszczałem do szkoły powszechnej imienia Tadeusza Czackiego numer 56, ulica Żelazna, obecnie mieści się tam ratusz]. [Przed Powstaniem] pracowałem na Ludnej 9 przez 11, firma [Ludwik Jeske i Spółka]. To była fabryka trykotarska.
- W momencie wybuchu wojny miał pan czternaście lat, czyli skończył pan wtedy szkołę powszechną?
Akurat tak.
- Jak pan zapamiętał wybuch wojny?
[W pierwszej chwili nie zdawałem sobie sprawy. Dopiero po obiedzie, jak rozeszła się wiadomość, że na Kole został zbombardowany pierwszy budynek, od tej pory zacząłem sobie zdawać sprawę, co to jest wojna]. Niespodziewanie zaczęły się naloty.
Mieszkałem na Górczewskiej 15. Daleko nie odszedłem i do dzisiaj tej dzielnicy się trzymam. Były trzy gmachy duże, wypalone, do dzisiaj stoją. Bomby wpadły w 1939 roku akurat w podwórko za jednym blokiem i przed drugim blokiem. Szczęśliwie nie rozbili nam [mieszkania].
- Czym zajmował się pan w czasie okupacji?
[Wszystkim, aby zarobić na chleb]. W czasie okupacji jeździło się trochę za handlem. Ciężkie były warunki. Później w piekarni pracowałem u Szajera. Stamtąd żeśmy wozili chleb do Majla. Biały chleb piekł na Krochmalnej przy Ogrodowej. Przy komisariacie miał piekarnię swoją, tam pracowałem. Częściowo rozwoziliśmy też chleb na kartki. Praktykowałem chyba z rok, półtora może. Później na Ludnej pracowałem w zakładzie trykotarskim. To był też Niemiec, dla wojska to wszystko szło.
- To było legalne zatrudnienie?
[Tak,] było legalne, [Firma Ludwik Jeske i Spółka]. Nielegalnie nie mogłoby być. Dwa złote płacił za dzień.
- Od kiedy pan uczestniczył w konspiracji? Kiedy został pan członkiem Armii Ludowej?
[Od maja 1944 roku. Zaraz po aresztowniu ojca 19 maja. 29 maja 1943 roku został rozstrzelany na Pawiaku]. W Armii Ludowej w Powstaniu zacząłem, 6 sierpnia.
- Kiedy pan trafił do konspiracji?
Do konspiracji trafiłem już w maju 1944.
- Wszczynał pan jakieś akcje dywersyjne?
Dywersyjne nie. Ulotki roznosiłem, malowanie haseł. ]
- Jak pan zapamiętał i gdzie pana zastał wybuch Powstania?
[W Warszawie w domu]. Nie poszedłem do roboty akurat. Pracowałem i moja matka też pracowała w fabryce, tego dnia nie poszedłem do pracy.
Był poniedziałek, kuzyn u mnie był, mieliśmy spotkać się i jechać na Włochy. Do roboty nie poszedłem […], była godzina koło jedenastej, a na Wolskiej zaczęła się strzelanina. Już nie mogliśmy dojść, zostaliśmy. We Włochach nie byliśmy.
- We Włochach miało być miejsce koncentracji pana batalionu?
Tak, miejsce koncentracji.
Cały czas Starówka, [Mostowa, Rybaki, Boleść. Do 29 września].
- Jak pan pamięta tamten okres?
[Bojowo, gdyż do wybuchów pocisków byliśmy już przyzwyczajeni, tylko jak zgrzyt krów było słychać, to trzeba się było natychmiast kryć w budynku, bo inaczej wybuch groził śmiercią]. Na Mostowej były ciężkie boje – to było koło Wisłostrady, Rybaki, Boleść, tu było najgorzej – żeby nie puścić Niemców pod górę. Bo jakby puścili pod górę, to by była kapitulacja. Wchodzili z czołgami, pozycję trzymali, było bardzo ciężko. Dużo rannych było. Z nami był Józek, ruski z niewoli. Na Lesznie była szkoła. Dostał się do nas jakoś.
- Jak pana batalion odbierała ludność cywilna Starówki?
Dobrze. [Nie mieliśmy żadnych kłopotów czy wymówek, że komuniści]. Myśmy byli na Freta 16. Dom był kiedyś Curie-Skłodowskiej. Była knajpa „Bazyliszek”, restauracja i później mieliśmy obiadodajnię. Byliśmy w tym domu, ludność była, nikt nie narzekał. Bardzo pozytywnie odnosili się do nas. Nie było żadnej reakcji, że komuniści.
- Jakie pan miał uzbrojenie w czasie Powstania?
[Krótka broń i karabin maszynowy lotniczy z dorobioną rękojeścią, dwubębnowy]. Starówce na zmianę mieliśmy karabin, wkm, przeciwlotniczy. To z tym chodziliśmy. A tak, to km i krótka broń. Dopiero na Żoliborzu później, po zrzutach, w drugiej połowie Ruskie zaczęli zrzucać, to nasycili już nas. Aż za dużo było.
- Do kiedy pan walczył na Starówce?
Do 29 sierpnia. Zastało nas i dowództwo całe. W rogu był budyneczek i całe dowództwo było i w ostatnim dniu bombardowali to. Zabiło część naszych dowódców.
- W jaki sposób przedostał się pan na Żoliborz? Rozumiem, że kanałami ze Starówki?
Tak, mieliśmy przewodnika, prowadził nas.
- Może nam pan opowiedzieć?
[Po wejściu do włazu czekaliśmy, aż reszta zejdzie i ruszyliśmy powoli. Podczas marszu zostaliśmy obrzuceni przez właz granatami, gdyż Niemcy się dowiedzieli i zaczęli otwierać włazy, więc musieliśmy iść tak, żeby nie pluskać]. Dowództwo zostało później. „Konrad” został, „Gustaw” został, byli kapitanowie, „Skóra” był. Kapitan „Szwed” jeszcze był. Naradzili się, że część pójdzie na Żoliborz, bo inaczej będzie masakra. „Gustaw” wtedy został z częścią oddziału, a nas puścili na kanały. To myśmy szli Świętojerską do Długiej, naprzeciwko placu Krasińskich. Nocą żeśmy szli do rana. Mieliśmy przewodnika, jak żeśmy szli w kanale.
Kanał był duży, tak że można było stać swobodnie, tylko że ślisko. Rozmaicie bywało. Płytszy był też. Jak żeśmy weszli, godzina była gdzieś koło jedenastej. Na dole żeśmy się znaleźli, to dopiero rano [doszliśmy]. Zostaliśmy jeszcze obrzuceni granatami.
Rzucali [granaty]. Właz otwierali, stali, słyszeli grzmoty i obrzucali granatami.
- Jak później wyglądała pana walka na Żoliborzu? Oddział przeszedł w części na Żoliborz?
Tak, częściowo. Na razie żeśmy przyjechali na IV kolonię. Dali na zagospodarowanie kwatery. To na Krasickiego było.
- Jak wyglądało pana życie codzienne w Powstaniu? Poza tym, co pan powiedział, że na Starówce chodziliście do restauracji?
[Życie na Starówce było rozmaite. W bramie było wejście do jadłodajni i tu chodziliśmy na obiady, a tym, co byli na pozycji dłużej, to im łączniczki zanosiły]. Restauracji nie było. To była jadłodajnia, obiady żeśmy mieli, kuchnię.
- Czy pan się z kimś zaprzyjaźnił w czasie Powstania?
[Tak]. Była Zosia.
[Sanitariuszka i łączniczka. W ostatnim dniu Powstania na Starówce zaginęła i od tej pory ślad po niej zaginął]. Nie wiem, gdzie zginęła nawet.
- Czy w czasie Powstania czytał pan prasę albo słuchał radia?
Radia nie, bo nie było. Prasę tak. Była prasa, czytaliśmy.
- Pan wiedział, co się dzieje też w innych dzielnicach?
[Częściowo] myśmy wiedzieli. Komunikację mieliśmy co dzień. Prasa była, kolportaż był.
- Jak pan zapamiętał zrzuty? Pierwsze zrzuty były 18 września?
Najpierw kukuruźnik przyleciał, dostaliśmy wiadomość, żebyśmy poszli na plac Wilsona. Kukuruźnik przyleciał jeden i lądował. Wyszli z tego i dopiero powiedzieli, żeby na drugi dzień rozpalić trzy ogniska, gdzie zrzuty mogą robić. Tak żeśmy stali, a to wszystko leciało. To trzeba było uważać, żeby na głowę nie spadło. [Była radość, że wreszcie będziemy mieli więcej broni i amunicji].
- Bez spadochronów pewnie leciało?
Bez spadochronów zrzucali. Skrzynki z amunicją na dachy spadały.
- Jakie pan ma najprzyjemniejsze i najsmutniejsze wspomnienia z Powstania?
Najprzyjemniejsze to nie było takie najprzyjemniejsze. Na Starówce wysłali nas [na teren] przy garbarni, to był kawałek ogródka przed Wisłostradą, pociąg pancerny jeździł. Myśmy poszli z kolegą, Stefan Nowak, „Mucha”, z cekaemem i mieliśmy obstrzał na pancerkę robić. Byliśmy na boisku, ale był kawałek dołka, żeśmy szli przez parkan, dziura była, ale nie było rowu do dołu, gdzie pozycję żeśmy zastawili. Myśmy weszli, posiedzieliśmy i tak rozmyślając, widząc pole przez Wisłostradę, wiemy, że nie mamy rowu łącznikowego. „Wiesz co? – mówię – »Mucha«, chyba się wycofamy i pójdziemy dalej, z boku gdzieś. W razie czego, to nie mamy żadnego pola ucieczki. Tu szczere pole, ani rowu łącznikowego. Z boku jest mur, jest tylko kawałek przejścia, to jesteśmy na straconej pozycji”. To żeśmy się rozmyślili. Żeśmy wyszli i poszli na drugą stronę, do budynku i żeśmy zajęli pozycję bliżej i pancerkę żeśmy mieli [na widoku].
Za jakiś czas, to była pora obiadowa, gdzieś dwunasta, pierwsza, dziewuchy przyniosły nam obiad. Przyszło ich dwie czy trzy. Szukają, a tu nas nie ma. Krzyczę, to wycofali się i przyszli do nas. Za jakieś piętnaście, dwadzieścia minut pocisk rąbnął w tamten dołek. Nas wszystkich by rozniosło bez niczego. To była taka chwila. Jakie szczęście, żeśmy poszli stamtąd.
- A najsmutniejsze wspomnienie z Powstania?
[To kapitulacja, o której dowiedzieliśmy się w ostatnim dniu Powstania.] [No i] kanały. Było poprzerywane, myśmy się nabłąkali później też, bo część poszła, część została. Nie mieliśmy nic – czy tu iść, czy tam iść? Lochy to były, jak całe mieszkanie. Miejsca takie, że tylko małe przejście. Suchy kanał był. Człowiek nie orientował się, w którą stronę [iść]. Nie było wskazówek. Żeśmy czekali zbawienia. Nie wiadomo, czy w tę iść, czy w tę iść. Człowiek idzie, ale nie wie gdzie. Myśmy czekali. Ktoś znowu szedł w tę stronę i dopiero nas wyprowadził. Tak że myśmy myśleli, że może nie wyjdziemy. Ciężkie to było wtedy przeżycie. Człowiek zdawał sobie sprawę, że może [jak pójdzie] do wyjścia Wisły, to nam kraty znowu [zagrodzą]. Ścieki były, to była nieprzyjemna chwila.
Później, jak po ewakuacji Niemcy nas stąd wyprowadzili, to zabrali nas na plac Wilsona. Prowadzili nas na Powązki. Niemcy tam stali przedtem. Były baraki i nas wszystkich w baraki pędzili, natłoczyli ludność cywilną i nas, to kupa z tego była. Rano przyjechali esesmani samochodami, to myśleliśmy, że znowu idziemy na rozwałkę. Ale patrzeć, szczęśliwie jakoś z tego wyszliśmy i do Pruszkowa nas wywieźli. Ale myśleliśmy, że wszyscy idziemy na rozwałkę. Esesmani sami byli. Może gdyby to żandarmeria była, to jeszcze jakieś mielibyśmy [nadzieje], ale jak już esesmani i Ruskie, to wyglądało to tylko na rozwałkę. Chociaż niby podpisywaliśmy kapitulację.
- To już było po zakończeniu Powstania?
Już po zakończeniu, tak.
- Jak pan pamięta moment ogłoszenia kapitulacji?
[Bardzo smutno i z niedowierzaniem]. Myśmy byli w policyjnych domkach na dolnym Marymoncie. Tu żeśmy zbierali się na drugi dzień. Budynek był, w budynku była nas masa. Jakby pocisk rąbnął, to by mięsa narobił niesamowitego. W dzień nie można było przejść, to nas skrycie do Szklanego Domu, bo rów był płytki, a tu mieli ostrzał i tu mieli ostrzał. W dzień, jak kto chciał przelecieć, to parę osób padło. Musieliśmy czekać do nocy. Dopiero nocą, jak się ściemniło, przeszli do Szklanego Domu.
W Szklanym Domu, w dole, to był luz na balach i tam węgiel i koks, kotłownia była. Dopiero usłyszeliśmy niemiecki głos i nasi ludzie zaczęli stękać, płakać i do rannych krzyczeć: „Zdrada! Zdrada!”. Popłoch, strzelanina, myśmy uciekli za węgiel, za te pryzmy. To była kapitulacja, myśmy się tak dowiedzieli. [Nie znaliśmy] pozycji, nic. Łączniczka jeszcze, było gdzieś koło ósmej, mówiła: „Na razie nic nie wiemy. Trzeba czekać, co będzie dalej”. A później nie przyszła już. Specjalnego dojścia nie było, bo jak z kolonii IV, to koło Suzina przechodziło się i przez okno z parteru był rów, skoczyło się i do szpitala na Krechowiecką. Ze szpitala można było [przedostać się] na policyjne domki.
- Mówił pan o barakach przy Powązkach. Co potem działo się z pana oddziałem? Czy był pan w niewoli?
Byłem w niewoli. [Altengrabow, Stalag XI A numer 46064]. Stamtąd żeśmy pojechali do Pruszkowa, do obozu nas wywieźli. Żeśmy mieli z dzień, może dwa. Stamtąd później w wagony nas [wsadzili] i do Niemiec.
- Jak długo był pan w Niemczech?
[Dziesięć miesięcy]. Wywieźli nas do Altengrabowa, Stalag XI A. Stamtąd później rozsyłali nas, przyjeżdżali Niemcy i na roboty. Akurat była to zimowa pora już, więc do cukrowni. Osterwieck – góry Harzu. Przed samymi świętami robota w cukrowni już się skończyła. Robili jeszcze płatki kartoflane. Po większości się skończyło. Jak nie było roboty, to nie było jedzenia. Rano nam przynieśli ziołowej lury, bochenek na ośmiu, obiadu nie było. Dopiero później, jak magistrat to przejął, to już było przed samą Wigilią, to chodziliśmy do lasu drzewo zbierać, gałęzie, na cmentarzach starych łupać pomniki.
- Czy w Niemczech doczekał pan końca wojny?
Tak, w Niemczech doczekaliśmy końca. Stamtąd nas Niemcy wzięli, to znowu nas prowadzili gdzieś, gdzie było jeszcze możliwe miejsce. Potem to już widzieliśmy, to było rozbrojone wszystko. Boisko było sportowe, klub był, bagaże Niemców były. Bo też kołowali to, bagaże Niemcy przesyłali. W końcu nas zostawili, uciekli. Na końcu był Wachman, myśmy mówili: „Idź do domu człowieku”, a on nie.
Nie to, że pilnował, nie chciał iść. Szedł razem, do niewoli szedł. Co miał już pilnować? Amerykanie już siedzą na szosie.
- Jak pan pamięta dzień zakończenia wojny?
[Radośnie]. Jak już wojsko weszło, to myśmy tak daleko nawet nie odjechali z Osterwieck. Nie było gdzie.
- Co działo się z panem po zakończeniu wojny, po maju 1945 roku?
Wróciłem do Warszawy. Nie zastałem rodziców, bo ojciec już w 1943 był aresztowany w alei Szucha i rozstrzelany na Pawiaku. Matki nie było też w Warszawie, bo rozwalone było wszystko. Matka do Pruszkowa pojechała, był tylko napis, że w Pruszkowie jest. A brat był w Niemczech. Przedtem był zabrany, pracował, był na robotach. Nie był daleko, bo nad Odrą, zaraz za naszą granicą. Matkę na razie zabrał i byli. Przyjechałem później, to też tam pojechałem. Ciotka też była. Pojechali i byli u matki. Pobyłem chyba z miesiąc i przyjechaliśmy do Warszawy. Na wsi nie będę robił.
- Czy po wojnie był pan represjonowany w jakikolwiek sposób?
Nie byłem. Byłem w Armii Ludowej, to nie podlegałem. Nie poszedłem zapisać się do wojska. Po pierwszej amnestii człowiek schodził, a potem
abarot aresztowali. Dopiero po drugiej amnestii się ujawniłem. Tak że nie byłem [represjonowany].
Warszawa, 5 marca 2008 roku
Rozmowę prowadziła Ewa Żółtańska
* Fragmenty umieszczone w kwadratowych nawiasach nie występują w nagraniu, wprowadzone na życzenie rozmówcy.