Marian Elgas „Grom”

Archiwum Historii Mówionej

 

  • Jak pan trafił do konspiracji?


Do konspiracji trafiłem przez organizację Orląt, w której byłem od 1934 roku. W czasie okupacji niemieckie zorganizowaliśmy się i tworzyliśmy konspirację.

  • Na czym polegała ta konspiracja?


Przede wszystkim musieliśmy zebrać wszystkich kolegów, wtedy byliśmy przecież byliśmy bardzo młodzi, wtedy musieliśmy sobie zorganizować. Później jak już wychodziła prasa podziemna, to roznosili prasę podziemną. Później, w między czasie chodziliśmy pod Otwock i ćwiczenia polowe w lesie robiliśmy. Później zaczęliśmy bardziej konspirować; zdobywanie broni przede wszystkim. Pierwsza czynność, to w 1939 roku wybieraliśmy z okopów broń krótką i przechowywaliśmy w piwnicach, gruzach. W ten sposób się rozpoczęła nasza pierwsza młodzieżowa konspiracja.

  • Jak trafił pan do Powstania?


Z konspiracji. Z tego oddziału.

  • A gdzie miał pan przydział?


Miałem przydział na Starym Mieście. Na godzinę „W” to była zbiórka na [ulicy] Franciszkańskiej 9, u moich rodziców, tam, gdzie zamieszkiwałem.

  • I co było dalej?


Wcześniej jeszcze, w związku z tym, że to była kompania motorowa Orląt, zabezpieczaliśmy w mydlarniach, chodziliśmy po mydlarniach po całym mieście i zabranialiśmy sprzedawcom sprzedawać benzynę i inne wszystkie związane z tym [towary], że jeślibyśmy zdobyli mechanizmy, samochody, żebyśmy mogli [z tego skorzystać]. Mieliśmy szewca, który naprawiał buty niemieckie, to już na trzy dni wcześniej poszliśmy do niego, powiedzieliśmy, żeby nie oddawał gotowych butów Niemcom, tylko żeby przetrzymał. W ten sposób mieliśmy niemieckie saperki.

  • O samym Powstaniu proszę opowiedzieć. Wybuchło Powstanie i co pan robił w tym Powstaniu?


Pierwsze to była zbiórka, otrzymaliśmy z magazynu podziemnego berety, czarne berety z orzełkami i opaski. To była pierwsza podstawowa rzecz. W związku z tym, że to była kompania na Starym Mieście nie wszystkie oddziały zgrupowały się właściwie na godzinę „W”, więc żeby stworzyć większe oddziały wzięli nas jako kompanię do porucznika Ognistego, dowódcą był Gozdawa. Poszliśmy na Dworzec Gdański zdobyć magazyny zbrojeniowe. To, co prawda, nieudało się, wycofaliśmy się, ale później zdobyliśmy Stawki. Jeszcze wcześniej [zdobyliśmy Wytwórnię] Papierów Wartościowych. Zdobyliśmy Stawki i trzymaliśmy je do czasu, nawet kiedy z Woli szedł Parasol i Zośka. Parasol przez Stawki, przez nasz odcinek frontowy, natomiast Zośka przez Faifra przeszła przez getto i dopiero przyszli... Było to koło dziesiątego sierpnia.

  • Co się dalej z panem działo?


Trzymaliśmy Stawki. Później był rozkaz... dowódcą był mój brat porucznik „Cień”, plutonowy podchorążym był w tym czasie, wziął część swojego oddziału, mnie zostawił, a oni z rozkazu dowództwa Starego Miasta przeszli na obronę Senatorska róg Miodowej, aż do Daniłowiczowskiej, tam trzymali do końca. Brat zginął dwudziestego czwartego sierpnia. Później, w międzyczasie zostałem wysłany po broń na Żoliborz kanałami. To było ochotniczo, to nie był przymus. Wracając obładowany sprzętem, w tak zwanym „suchym kanale” w głównym ciągu, zostałem ranny – Niemcy rzucili wiązkę granatów i tam byłem ranny w głowę. Nie słyszałem trzy dni w ogóle, twarz była całkowicie zalana krwią, więc przyszedł oddział sanitariuszek, wyciągnęli nas na Żoliborzu i do szpitala nas zabrali. Jak spojrzałem w lusterko, drętwa była moja głowa, cała twarz, zobaczyłem ogromną ilość krwi, to pomyślałem: „koniec ze mną.” Okazuje się, że przede mną był kolegą i jego krew przerzuciła się jeszcze i na mnie. Przychodzili, rozmawiali ze mną, ja nic nie rozumiałem – byłem głuchy, ale po trzech dniach o świcie usłyszałem taki głos, szmery, rozmowy. Już się zerwałem i z powrotem wróciłem kanałami, zorganizowali oddział i poszliśmy z powrotem na Starówkę.

  • Co było dalej?


Później, dwudziestego szóstego, moje imieniny, pamiętam, szykowaliśmy się do szturmu przez Park Saski, [by] dostać się do Śródmieścia. Wychodziliśmy z Banku Polskiego. Niestety to się nie udało. W leju, który był na środku jezdni siedziałem może z godzinę, bo z dwóch stron Niemcy strzelali z karabinu maszynowego. To, że znałem jak to wygląda, że taśma się kończy, muszą zrobić przerwę, więc w tym czasie jeszcze zdążyłem wyskoczyć i Bóg mnie ocalił. Później, już drugiego wychodziliśmy do kanału, na Bonifraterskiej, teraz jest Ministerstwo Sprawiedliwości, Sądy, tak przedtem był budynek i Niemcy już strzelali do wskakujących do kanałów. Była barykada zrobiona, a ratował nas karabin maszynowy w kościele wojskowym i tam strzelał Niemcom tak, że myśmy mogli pojedynczo wskakiwać do kanału. I wyszliśmy na Śródmieście.

  • W którym miejscu?


Róg Nowego Światu, między Świętokrzyską, a przypuszczalnie Chmielną. Tam przede wszystkim w kanałach był szalony brud, wszystkie rzeczy [były brudne]. Poszliśmy na Rutkowskiego, dawniejszą Chmielną, tam było kiedyś kąpielisko i panie wytarły nam trochę mundury. Stacjonowaliśmy na Brackiej 23. Do samego końca byłem na barykadzie róg Marszałkowskiej i Alej [Jerozolimskich]. Dostałem rozkaz, my się szykowaliśmy, by pójść do niewoli, ale dostałem rozkaz od dowództwa, żeby zebrać grupę ośmiu ludzi i zameldować się do majątku Platerów, przechodziliśmy przez Okęcie, przez Janki i tak dalej. Nie znałem tej miejscowości, ale między ludźmi się dopytałem. To była dziwna sprawa, bo front, czyli zaplecze frontowe... Niemcy byli od granic Powstania, wszystko za Jankami to byli Niemcy, ale udało nam się i wychodziliśmy grupą z cywilami na samym końcu. Skoczyliśmy ulicą Włochowską w kierunku Włoch i wskoczyliśmy za domki. Jak Niemiec[nas zatrzymał], to mówimy, że jest potrzeba załatwić się, pojedynczo skoczyliśmy. W pewnym momencie zza tych domków zaczęliśmy już uciekać, biec. Tam było pole zaorane, a Niemcy Halt! Halt! myśmy tam od razu padali w glebę. Doszliśmy do rowu i tym rowem żeśmy szli dwieście, trzysta metrów w krzakach, pojedynczo. Stamtąd trzeba się wyrwać. Nie znamy terenu, nie wiemy, co się dzieje, ale w związku z tym, że wyszedłem, patrzę jedzie woźnica. Zatrzymałem go i mówię, żeby nas zabrał, no to mówi: „Chłopaki, wsiadajcie!” „Ale nas jest ośmiu”. To on nie może. Finał był taki, że mówi: „Poczekajcie, siedźcie tam w tych krzakach, będą wracali, to ja porozmawiam.” Oczywiście trzy wozy, Niemcy ich wzięli do przewożenia czegoś, kilku pod słomą siedziało, jedni byli jako pomoc tego, co prowadzi konie. Dojechaliśmy do głównej szosy, Okęcie i tak dalej. Myśleliśmy żeby oni nas dalej zabrali, ale oni powiedzieli: „Nie.” Przez Janki, mówię, żeby do Janek nas przepuścił, a on mówi: „Tam jest już tak niemożliwe, że tam legitymują kompletnie wszystkich, nawet Niemców...” I wpuścił nas w jeziora rybackie po lewej stronie. Noc, godzina dziesiąta. Znaleźliśmy ziemniaki w ziemi, to pierwsza czynność to wygrzebywanie ziemniaków i chowanie ziemniaków do kieszeni. Później w krzakach siedzimy, pusto wszędzie, ale gdzieś tam, bardzo daleko światło małe się pali, to idziemy. Trafiliśmy. To był jednoosobowy budynek, był tam rolnik. Bali się otworzyć. Mówimy, że chcemy się dostać do lasu. On mówi: „Jest noc. Powiem wam, ale wy i tak ani ścieżki, ani nic nie widzicie, nie ma żadnej drogi.” A w międzyczasie koledzy już otworzyli [stodołę], tam stodoła była z tyłu, w siano padli, się poprzykrywali i zaczęliśmy rozmawiać. Mówimy, że jesteśmy z Powstania, to dali nam ogromne kawałki chleba ze słoniną, ale mówię, że nasi to osiem osób. „A gdzie to jest?” „W stodole u pana.” Po kolei [nas nakarmił]. Stamtąd [wyruszyliśmy] o świcie, dał nam grabie, patyki. Mówi: „Co dwieście metrów idźcie tak we dwóch, we dwóch do lasu.” Weszliśmy do lasu i z tego lasu znów musieliśmy przejść koło szosy, która idzie na Grójec, tam Niemcy byli. Przeskoczyliśmy i później szliśmy do tego majątku... Było kłopotów. Spotkaliśmy żandarmów, którzy jechali bryką taką. Ci żandarmi byli już tak spłoszeni, to była koleina tylko na jeden wóz. Podjechali z boku, przepuścili nas, a było nas – my i jeszcze syn, który prowadził konie – dziewięciu. Przepuścili nas i pojechaliśmy. I co ciekawe, trafiliśmy do wsi, osady niemieckiej, jeszcze sprzed wojną, tuż nad Pilicą prawie, i też głodni... Ludzie są różni. Trafiliśmy do jednego, żeby nam coś kupił. „Dolary mata?” Jakie dolary? Jeden oddał buty zapasowe, drugi marynarkę. Przyniósł nam dwa bochenki chleba i dwa litry mleka za to, ale już byliśmy zadowoleni z tego. Dopiero jak dotarliśmy do majątku Platerów, to przede wszystkim umyliśmy się. Później stamtąd dali nam już gońca i poszliśmy aż nad Pilicę, do jednostki partyzanckiej. Do „Wichra”.

  • Chciałabym, żebyśmy wrócili jeszcze do samego Powstania, do życia codziennego. Jak było z żywnością w trakcie Powstania, jak pan był ubrany w trakcie Powstania?


W czasie Powstania, jak zdobyliśmy Stawki, tam były magazyny żywnościowe i mundurowe. Żywnościowe były w dużych barakach, a mundury były na wagonach kolejowych. Wtedy każdy sobie wziął. Panterki też były, ale wziąłem sobie normalne spodnie niemieckie i mundur niemiecki, pozrywałem oczywiście wszystkie ślady i w tym chodziłem. Hełm zdobyłem też niemiecki i opaska była biało-czerwona.

  • Jak pan był uzbrojony wychodząc do Powstania?


Jeszcze [miałem] konspiracyjną [broń]. Miałem efenkę, z którą chodziliśmy trzy lata po mieście. Przygód mieliśmy w czasie okupacji [dużo]. Brat miał duże parabellum. Dosłownie na trzy godziny przed Powstaniem, na ulicy Długiej Niemcy obtoczyli nas i wszystkich rewidowali. Szedłem z bratem i szła starsza pani i trzeba było ją ominąć. Ominąłem z lewej strony i poszedłem, a brat z prawej strony, a Niemiec mówi Halt! Robi rewizję. A że musieliśmy się uczyć tego, psiakrew, języka niemieckiego, którego nienawidziliśmy, ale musieliśmy się uczyć. Brat już mówi do niego Ich habe kein. [!] Ja mam nic. A ten go maca i czuje, że tu on coś ma. W okularach pamiętam ten Niemiec [był], popatrzał, popatrzał, zadrżał i puścił go. Już tam, jak się Długa zwęża żandarm był. Mnie przepuścili całkowicie, brata też przepuścili, bo jak przeskoczyłem bramę, wyciągnąłem odbezpieczyłem efenkę i myślę sobie, trudno poświęcę, może brat, albo ja jakoś uda nam się przeżyć. Bóg pokierował, że nic się nam nie stało. Tych wypadków od okupacji miałem szalenie dużo.

  • Jakie jest pana najgorsze wspomnienie z Powstania?


Najgorsze? Nie mam żadnego. Najgorsze to było, że zginął mnie brat. To było najgorsze.

  • Ma pan jakieś miłe wspomnienia z Powstania, jakieś chwile, momenty?


Na to nie było czasu nawet. Ja wiem, jakie miłe? O wszystko trzeba było się starać. Na przykład na Starym Mieście żywności było dużo, bo były magazyny. Jak poszliśmy kanałami na Śródmieście, to tam był szalony głód, tak zwana zupa „pluj”. Jak poszliśmy z rozkazu wzdłuż Pańskiej od Marszałkowskiej, Pańska była już od Marszałkowskiej, idzie specjalny patrol, który ma prawo wszystkich legitymować, nawet i generałów. Szło nas sześciu, sam byłem prowadzącym, szalony głód, przede wszystkim trzech puściliśmy, żeby wchodzili po piwnicach, po gruzach i tam kawałek niedojedzonego chleba, jak mąka była zbieraliśmy... Później na zapleczu, na podłożu... To jeszcze była tragedia, bo nie było wody, pompa była tylko w kinie „Atlantic”. Znaleźliśmy basen przeciwlotniczy, po drugiej stronie Marszałkowskiej, w basenie ogromna ilość brudów, krzeseł, tylko się przelewało tą wodę i wlało się dwa litry. Później przygotowaliśmy: dwie cegły, naczynie, gotowało się, do tego wrzuciło się i pomieszało i się jadło. Dostawaliśmy raz dziennie kubełkiem przenosił [chłopak] jedzenie... Wspaniała rzecz mi się przypomniała! Jemy, patrzymy - mięso. Psiakrew, skąd mięso? Ale nie pytamy się. Skończyliśmy. I on mówi: „Chłopaki najedliście się?” Mówimy, że tak A on: „Hau, hau, hau.” Okazuje się, że złapali psa, pocięli go i ugotowali nam jedzenie na tym psie. Ale to była wspaniała rzecz.

  • Jak reagowała ludność cywilna na Powstanie?


Bardzo pozytywnie. My jak szliśmy na drugi dzień, wzdłuż Długiej na getto, jak normalne wojsko, szeregiem, to z bram ludzie przynosili nam na tacach wszystko, nawet do tego stopnia, ze zapałki przedwojenne... Nie mówiąc, że chcieli częstować nas alkoholem, witali nas, całowali nas. To było jedno z najprzyjemniejszych przeżyć, najprzyjemniejszych.

  • I to przez całe Powstanie było tak?


Dopiero już później przy końcu, to ludzie starsi [byli zmęczeni], ale to przecież gdzieś poginęła rodzina... Pamiętam nieraz, jak mówili: „Po co to było, nie mamy gdzie mieszkać” Ale to były wyjątki. Ludzie naprawdę byli tak bardzo przywiązani jednak do niepodległości, że nie było mów, że przeciwko, że to nie potrzeba. Nie, tego nie było, nie spotkałem się z tym.

  • Jak dowiadywaliście się, co się dzieje w Warszawie w trakcie Powstania? Docierały informacje?


Tak, przecież po pierwsze była rozgłośnia, która nadawała. Jeszcze mieliśmy Żyda, pochodzenia niemieckiego, drugiego mieliśmy poznaniaka, który doskonale znał język niemiecki. Jak mieliśmy radio, to oni cały czas byli i nasłuchiwali i nam tłumaczyli nam wszystko.

  • A czy jakieś gazety docierały?


Tak. Docierał „Biuletyn Informacyjny”.

  • Jak z perspektywy czasu ocenia pan Powstanie?


Widocznie tak musiało być. Jest taka rzecz – jeśli cztery lata była konspiracja i społeczeństwo tego nie wytrzymało i [Powstanie] wybuchło, to to jest właśnie zwycięstwo. Że zginęli, że później padło, ale społeczeństwo pokazało, że my jesteśmy Polakami i nasza ojczyzna jest tu.

Warszawa, 30 lipca 2005 roku
Rozmowę prowadziła Kinga Piotrowska
Marian Elgas Pseudonim: „Grom” Stopień: kapral Formacja: Batalion „Gozdawa” Dzielnica: Stare Miasto Zobacz biogram

Zobacz także

Nasz newsletter