Maria Magdalena Witwińska „Ździebełko”

Archiwum Historii Mówionej

W czasie Powstania skończyłam czternaście lat, do tego czasu byłam harcerką 4. Drużyny „Knieje” Hufca Żoliborskiego w zastępie „Lisów”, której zastępową była Teresa Miazek. W zastępie byłam przygotowywana do rozmaitych funkcji konspiracyjnych i powstańczych w ramach [możliwości] naszego [młodego] wieku.

  • Na czym polegały przygotowania jeszcze przed Powstaniem?

To były elementy służby sanitarnej, pewne elementy łączności, bo było założenie takie, że trzeba nas obustronnie jakoś przygotowywać, bo nie wiadomo, jakie funkcje nam przypadną w przyszłości. Poza tym wykonywałam rozmaite czynności pomocnicze [prace społeczne], na przykład roznoszenie zapomóg ludziom, których najbliższe rodziny były aresztowane, na przykład kiedy ojciec, głowa rodziny, przebywał w więzieniu czy w obozie koncentracyjnym, a rodzina nie miała środków do życia, rodzina w bardzo nędznych warunkach gdzieś wegetowała. To, gdzie mieszkałam i co robiłam, dotyczyło głównie Żoliborza, tych ludzi odwiedzałam i przynosiłam im pieniądze, raz tak było. Poza tym były rozmaite gry harcerskie na terenie Żoliborza, szkolące naszą sprawność, przydatną w pracy konspiracyjnej i w spodziewanym Powstaniu. To trwało rok, [rozpoczęło się], jak tylko skończyłam szkołę powszechną Marii Ostaszewskiej, w której też był nastrój wychowania harcerskiego, bo nasza wychowawczyni, pani Stefa Jankowska, nieodżałowanej pamięci osoba, sama była harcerką instruktorką i naszą klasę prowadziła w tym duchu. [Tyle] mogę króciutko powiedzieć o okresie przedpowstaniowym.
Kiedy wybuchło Powstanie, to akurat był moment, kiedy z koleżanką zastępu szyłyśmy opaski, których już nie zdążyłyśmy odnieść pod wskazany adres, odniosłyśmy [je] pod [inny] wskazany adres […], gdzie było można dotrzeć, po prostu.

  • Co robili rodzice przed 1939 rokiem?

Mój ojciec [Bolesław Witwiński] był inżynierem elektrykiem, w czasie Powstania uruchomił małą elektrownię, która zaopatrywała w energię elektryczną salę operacyjną w szpitalu żoliborskim. Mieszkaliśmy w VIII kolonii WSM-u na ulicy Słowackiego. Mama po prostu była w domu, zresztą zajmowała się między innymi taką pracą społeczną, jak czytanie w piwnicy głośno dzieciom wszystkich sąsiadów z naszej klatki rozmaitych utworów literackich i literatury dziecięcej. […] [Nas, najmłodsze czternastoletnie harcerki nikt do niczego nie zmuszał, ale] ja i moje koleżanki marzyłyśmy o tym, żeby móc coś zrobić dla Powstania. [Rwałyśmy się do różnych prac]. Stąd szycie opasek, [ich] roznoszenie, później zbieranie tłuszczu do garnka i przynoszenie do kuchni powstańczej, [zbieranie beretów dla Powstańców]. Na ulicy Pogonowskiego w „Żaglowcu”, [gdzie miała służbę w plutonie łączności moja zastępowa „Iza”-Tesia Miazek], w plutonie 201 albo 205 codziennie przychodziłam i wykonywałam rozmaite prace, jakie było trzeba. Przeważnie to były prace gospodarcze, między innymi noszenie wiader zupy z kuchni powstańczej, która mieściła się w I kolonii WSM-u na placu Wilsona w domu, który został później [zmieciony] przez niemiecką [„szafę”], gdzie dwie nasze koleżanki, moje rówieśnice, zginęły w czasie niesienia takich kubłów z zupą. Miałam więcej szczęścia, bo mnie żaden pocisk nie trafił, […]. Nie była to [działalność] specjalnie górnolotna, wykonywałam [po prostu] bardzo pospolite czynności.

  • Jaka była atmosfera w momencie wybuchu Powstania Warszawskiego?

Warszawa była tak nabuzowana, wydawało się, że wystarczy jedna iskra, żeby płomień wybuchł, wszyscy czekali, kiedy to nastąpi. Pamiętam, jak w VIII kolonii wychylaliśmy się, [obserwując], lufę czołgu niemieckiego widoczna w obrębie naszego podwórka. Nie wiadomo było, czy czołg wjedzie, czy nie. Dorośli ludzie byli tym przerażeni, bo wiadomo, czym to groziło […], uważałyśmy to za ciekawą przygodę. W tym wieku raczej tak się ocenia bardzo groźne sytuacje i fakty. Takie życie przez mniej więcej cały okres Powstania pędziłam, przemierzałam odcinek między Słowackiego [15/19], a ulicą Pogonowskiego. Szło się rowami, […] i za chwilę słyszało się tak zwane skrzypienie „szaf”. [Człowiek] kładł się [wtedy] na ziemię w rowie albo rzucał się do ucieczki z powrotem. [Był] ostrzał dosyć silny, ale nic mi się nie stało, nie byłam ranna.

  • Miała pani kontakt z walczącymi oddziałami, z samymi Powstańcami?

Byłam przy plutonie łączności, [który] miał specyficzne zadania […].

  • W czasie Powstania mieszkała pani z rodzicami?

Codziennie przechodziłam tą trasę, o której wspomniałam, do plutonu i tam pracowałam, ale mieszkałam u rodziców.

  • Miała pani rodzeństwo?

Młodszą siostrę.

  • Może pamięta pani szczególne wydarzenie z okresu Powstania, które utkwiło pani w pamięci?

Były rozmaite groźne chwile, tak jak ta, o której wspomniałam, z czołgiem, który o mało nie wjechał w nasze podwórze. Ciągle się żegnało kogoś, kto poległ, kto zginął od pocisku albo od odłamka. Przybywało stale grobów na naszym podwórku, uczestniczyło się w tych pogrzebach. Kiedy Powstanie miało się już ku końcowi, było wiadomo, że sprawa kapitulacji jest czymś bardzo bliskim, wtedy nasze dowództwo stwierdziło, że najmłodsze [towarzystwo], takie jak ja, ma wracać do domów. Chcieli nas uchronić przed zsyłką do obozów jenieckich i innych, i tak się stało.
W ostatnich dniach byłam [więc] w domu, [z czego] bardzo byłam niezadowolona, bo chciałam oczywiście być do końca, jak najdłużej. Zresztą nie mieściło mi się w głowie, że Powstanie może skapitulować, uważałam, że musimy zwyciężyć, tak się rozumowało w tym wieku.

  • Miała pani dostęp do prasy powstańczej?

Miałam. Bywało, że ktoś głośno czytał w piwnicy albo w naszym plutonie, a bywało, że ja byłam tą osobą, która czytała.

  • Później toczyły się rozmowy na temat tego, co znajdowało się w tej prasie?

Oczywiście. Dużo się [też] śpiewało, powstawały wtedy piosenki powstańcze, słynny „Marsz Żoliborza”, „Marsz Mokotowa”. Ktoś na przykład przeniósł tę piosenkę z Mokotowa, [i myśmy je i inne piosenki] chóralnie śpiewali.

  • Czy uczestniczyła pani w życiu religijnym, we wszelkiego rodzaju mszach?

Warszawska Spółdzielnia Mieszkaniowa była ośrodkiem związanym bardzo z PPS-em i lewicą, chociaż ludzie zbiorowo się modlili albo pod jakąś figurką, wtedy zwykle jedna osoba przewodniczyła tym modlitwom. Były takie [zbiorowe modlitwy] w piwnicy. To nie miało charakteru takiego jakoś bardzo powszechnego i te sprawy nie były pierwszoplanowe.

  • Co w czasie Powstania robili pani rodzice? Czy walczyli w jakichś oddziałach?

Ojciec zajmował się elektrownią, [jak wspominałam], która dostarczała energii elektrycznej do sali operacyjnej jednego ze szpitali powstańczych na Żoliborzu. […]

  • Czy była pani świadkiem śmierci jakiejś osoby w czasie Powstania?

Bezpośrednio nie, raczej potem. […] W mieszkaniu, w którym mieszkałam z rodzicami w VIII kolonii, to było mieszkanie na czwartym piętrze, bardzo wyeksponowane, na wszystkie strony miało okna. W związku z tym żołnierze, już nie pamiętam z jakiej jednostki, ustawili ciężki karabin maszynowy, stamtąd szedł ostrzał. [Stąd] mieszkanie nasze było straszliwie zgruchotane, a później zostało spalone przez Niemców, tak jak zresztą większość mieszkań na parterze i na ostatnim piętrze, bo [w ten sposób] Niemcy, [ich] słynne Vernichtungskommando działało. Jednocześnie pamiętam takie wydarzenie, to już taki [szczegół] anegdotyczny. Kiedy żołnierze obsługujący cekaem u nas byli, to ojciec zauważył, że [jeden z nich] ma bardzo nędzne buty. Powiedział: „Wie pan co, nie może pan [walczyć] w takich butach, panu dam, mam może trochę lepsze”. [Chłopak] trochę był zawstydzony, ale chętnie przyjął. Po jakimś czasie chłopak ten przychodzi zabandażowany, mówi tak: „Proszę pana, odnoszę te buty, dlatego że jestem teraz ranny, nie mogę brać udziału w czynnej służbie wojskowej, może pan odda komuś takiemu, kto rzeczywiście walczy z bronią w ręku i to będzie lepiej”. Ojciec oczywiście usiłował go przekonać, żeby te buty zatrzymał, ale tak się nie stało, był twardy ten żołnierz i buty zostały. Wkrótce zostały one [ofiarowane naszemu] młodemu sąsiadowi, szesnastoletniemu Wojtkowi, który właśnie poszedł do Powstania.

  • Czy miała pani kontakt z walczącymi cudzoziemcami?

Nie.

  • Jaka była reakcja ludności cywilnej na moment kapitulacji Powstania?

Byłam w specyficznej sytuacji, dlatego że kiedy Powstanie już dogasało, mama i ojciec postanowili udać się do willowej części Żoliborza, [z powodu epidemii szkarlatyny w piwnicach VIII kolonii], ulica nazywała się Towiańskiego, a teraz nazywa [Wieniawskiego]. U tych znajomych w takim domu szeregowym spędziliśmy ostatnie dni Powstania i przeżyliśmy też groźny moment. [Gdy] siedzieliśmy i piliśmy herbatę, po to, żeby [za chwilę] wyjść i dołączyć do tłumu ludzi, który szedł do [obozu w] Pruszkowie, już po kapitulacji. W pewnym momencie usłyszeliśmy, że tą uliczką, na której stał ten domek, jeździ niemiecki samochód. Najpierw zatrzymał się przed domem sąsiadów, miał za chwilę przyjechać pod nasz dom. Wiadomo, że to nic dobrego nie wróżyło, [więc] szybko uciekliśmy do [ogródka], gdzie był wykopany dół, [a na nim] położone drzwi przykrywające ten dół. Wszyscy [czworo] się tam schowaliśmy, ja jako pierwsza, [bo] nieduża, mało mnie było widać. Niemcy głównie przyjeżdżali po to, żeby rabować domy z cennych rzeczy. Pamiętam, jak alejką w tym ogrodzie [sunęły] lśniące buty niemieckiego oficera, [tuż] nade mną [ukazały się. Pomyślałam], że jak on się obejrzy, tak dokładniej, to nas zaraz wygarnie z tego dołu i nic dobrego nas nie spotka. Nie zauważył albo nie chciał zauważyć, nie wiem. Dosyć że to jakoś przeżyliśmy. Potem znaleźliśmy się w Pruszkowie, w Częstochowie było [tak zwane] wyzwolenie, później w Sosnowcu i wróciliśmy do Warszawy. Ojciec wcześniej, bo ojciec wrócił i odbudowywał Elektrownię Warszawską.
  • Jak pamięta pani czas pobytu w Pruszkowie?

W bardzo prymitywnych warunkach, na jakiejś słomie, pełno było wszy i innego robactwa. Jakieś humanitarne organizacje coś od czasu do czasu rozdawały, mleko skondensowane albo coś w tym rodzaju, dostawała [je] moja młodsza siostra. Potem nas załadowali na odkryty wagon kolejowy i wywieźli. W Końskich kazali nam wysiadać. Oddzielili kobiety od mężczyzn, ojciec musiał pójść oddzielnie, później udało [mu się] uciec, [ale dzięki czemu nie] znalazł się w obozie niemieckim. Później już razem żeśmy się znaleźli w Częstochowie, gdzie ojciec też pracował w elektrowni, po to, żeby mieć tak zwaną kenkartę, [inaczej] zaraz by go Niemcy [zgarnęli, którzy] wywozili ludzi z Warszawy. [Po] wyzwoleniu, zaczęłam chodzić do szkoły. Opowiadam wydarzenia związane z moją przynależnością do harcerstwa okupacyjnego, [ale] równoległe chodziłam do szkoły, która się nazywała oficjalnie ogrodnicza, a była to szkoła [imienia] Aleksandry Piłsudskiej. Już jak zdawałam maturę, została przemianowana na Sempołowskiej, z wiadomych powodów. Tak jakoś się złożyło, że nie straciłam ani roku nauki […], normalnie poszłam do [tej samej] szkoły i znowu należałam do harcerstwa [aż do matury].

  • Co działo się z panią po zakończeniu wojny?

Po zakończeniu wojny [przebywaliśmy, jak wspomniałam] w Częstochowie, a potem znaleźliśmy się jeszcze przez jakiś czas w Sosnowcu, a [wkrótce potem] w zrujnowanej Warszawie. Ojciec organizował Elektrownię Warszawską, był przez [krótki] czas jej dyrektorem.

  • Jakieś wrażenie zrobiła na pani zrujnowana Warszawa?

[Ogromne]. Jak się odbywała jakaś uroczystość harcerska, to szło się w zwartym szyku czwórkami, ale przez takie wąwozy zrujnowanego kompletnie getta i innych dzielnic po drodze. Na Rynku Starego Miasta, [rozpalało] się ognisko, składało się przyrzeczenie harcerskie, takie były różne przejawy powojennego życia w harcerstwie przed reformą. Później nastąpiła reforma i już harcerstwo nie miało tego charakteru skautowego nadanego przez Baden-Powella, zmieniło zupełnie charakter. Ale wtedy jeszcze to było normalne harcerstwo.

  • Po reformie nadal pani należała do harcerstwa?

Nie.

  • Czy chciałaby pani jeszcze coś dodać odnośnie samego Powstania?

Ciągle sobie człowiek zadaje pytanie, czy cena, jaką żeśmy zapłacili, to znaczy niebywała strata w ludziach, utrata ogromnego procentu zabudowy Warszawy, zabytków, dzieł kultury narodowej – czy było to warte takiej ceny. Jednoczenie sobie zdaję sprawę, że przed samym Powstaniem sytuacja była tak napięta i tak młodzież rwała się do walki, że gdyby dowództwo nie wydało tego rozkazu, to być może nastąpiłoby to w sposób jakiś chaotyczny i nieuporządkowany, anarchiczny nawet może, wtedy może straty byłyby jeszcze [większe]. Mimo wszystko uważam, że decyzja o Powstaniu jednak była błędna. Strata tych ludzi, którzy zginęli, i tego, cośmy stracili w substancji miasta mimo wszystko nie należało tak wysokiej ceny płacić. Chociaż są tacy, którzy uważają, że ta wtedy zapłacona danina krwi sprawiła, że odbyła się bezkrwawa [prawie] rewolucja „Solidarności”, że prawdopodobnie wtedy musielibyśmy to opłacić dużo drożej, krwią. Tak się nie stało, rewolucja „Solidarności” była zupełnie pokojowa i [prawie] bezkrwawa. Być może dlatego, ale tego się nigdy nie dowiemy.

  • Czy po wojnie miała pani kontakt ze swoimi koleżankami z czasów Powstania?

Oczywiście, przede wszystkim z moimi koleżankami chodziłam do jednej klasy albo [one chodziły] klasę niżej, bo niektóre straciły rok, [a ja nie]. Byłam w 33. Warszawskiej Drużynie Harcerskiej „Entuzjastek”, jeździłyśmy na obozy harcerskie pod namiotami. […] Dzisiaj to jakby [chcieć] taki obóz urządzić, gdzie jadą same [trzynasto-osiemnastoletnie] dziewczyny, same sobie gotują, same sobie rządzą, [mieszkają w namiotach w lesie] i tak dalej, to w ogóle dorośli by [na to] nie pozwolili, tylko zaraz by wysłali iluś pedagogów [i innych speców], którzy by pilnowali tego całego towarzystwa i już by to nie miało takiego wspaniałego charakteru. Wtedy ludzie byli odważni, [śmiało] wypuszczali swoje córki w takie niebezpieczne miejsca jak lasy mazurskie czy warmińskie, właśnie na takich obozach bywałam. Przecież tam się ukrywały niedobitki niemieckich oddziałów, bardzo było łatwo o rozmaitych bandytów, którzy też grasowali tu i ówdzie […]. W każdym razie było to wyrazem pewnej odwagi tych rodziców ówczesnych, ale ludzie po wojnie byli odważni.

  • Czy chciałaby pani jeszcze coś dodać do tego wywiadu?

Chciałam podkreślić wielką rolę, jaką w moim życiu harcerskim, szkolnym odegrała wychowawczyni, pani Stefa Jankowska, która poległa w Powstaniu ze swoim mężem, dokładnie [Stefania] Jankowska-Milewska, jest w Waszym rejestrze. Zginęła w Powstaniu, nie wiem, czy na barykadzie, w każdym razie była to śmierć w walce. Niezwykłą osobą była też Teresa Miazek, nasza zastępowa, którą myśmy uwielbiały, niewiele od nas starsza, która przeżyła Powstanie i obóz jeniecki, ale później znalazła się w Łodzi, już [niestety] nie żyje. To byłoby na [ten temat w mniej więcej dużym skrócie] wszystko. [Muszę też podkreślić postawę moich Rodziców, którzy nigdy nie zatrzymywali mnie w mojej skromnej, ale i tak niebezpiecznej działalności na rzecz Powstania. Niektóre mamy moich koleżanek nie wypuszczały córek z domu. - tekst dopisany przez rozmówcę, nieobecny w nagraniu wideo].


Warszawa, 3 czerwca 2011 roku
Rozmowę prowadziła Ewa Berbecka
Maria Magdalena Witwińska Pseudonim: „Ździebełko” Stopień: harcerka Formacja: Szare Szeregi, Obwód II „Żywiciel” Dzielnica: Żoliborz Zobacz biogram

Zobacz także

Nasz newsletter