Małgorzata Grajewska
Helena Małgorzata Grajewska, urodzona 7 marca 1919 roku, miejscowość Bargłówka, powiat Augustów, okolica Grajewa.
- Siostra w czasie Powstania Warszawskiego była…
Pielęgniarką. Pracowałam już w szpitalu, jako pielęgniarka zawodowa wcześniej, a w czasie Powstania byłam na stanowisku. Tam, gdzie mnie Powstanie zastało.
- Chciałabym, żeby siostra opowiedziała o latach przedwojennych. Co to była za miejscowość Bargłówka?
To była wieś, ale bardzo patriotycznie rozwinięta i nastawiona ogromnie patriotycznie. Nasz ojciec brał udział w wojnie 1920 roku. Miał patriotyczne nastawienie i przeszczepił je nam od razu. Był w niewoli. Myśmy były wychowane nie tylko w atmosferze serdecznej, dobrej, rodzinnej, ale i ogromnie patriotycznej. Układ szczęśliwy był, że nauczycielka w szkole również była niezwykłym człowiekiem.
Jan.
- Czym rodzice się zajmowali?
Mieli własne gospodarstwo. Jednocześnie społecznie pracowali.
- Co tata robił jako społecznik?
Kontaktował się z rodzicami, urządzał spotkania rodzicielskie. [Mówi siostra:] Przyjmował gości, [między innymi] Sosnkowskiego. Historyczne miał wyczulenie. Widział, że może dzielić się tym, co ma. Mnóstwo rzeczy przeczytał. Oczytany był bardzo. Dlatego miał zapas, że mógł służyć wiedzą historyczną, polską i wpływać patriotycznie też.
- To znaczy, że do Bargłówki przyjechał Sosnkowski?
Był witany w Bargłowie. Bargłów, Bargłówka – bliziutko te miejscowości. Ponieważ w jego formacji [ojciec] był żołnierzem kiedyś, jako chłopak młody. Potem go wydelegowano jako tego, który witał generała na naszej ziemi.
- To była jakaś rocznica, jakieś święto?
Trudno mi sprecyzować, dlatego że po prostu był, ale z jakiej okazji, [nie pamiętam]. [Mówi siostra:] To był ośrodek, pomnik. To była armia generała Rydza-Śmigłego i to właśnie to było, na tym terenie.
- Siostra jeszcze przed wojną podjęła decyzję, że wstąpi do zakonu franciszkanek?
Przed wojną. Przed wojną miałam kontakty i wstąpiłam.
Może religijne nastawienie, a jednocześnie kontakty z osobami, które już tam były. Widziałam, jaka formacja jest pełna, piękna. Jak wiele korzystają, współpracując, biorąc udział i odpowiedzialność wspólną za losy wspólnoty.
- Właściwie dlaczego akurat franciszkanki od cierpiących?
Dlatego, że naszym ideałem i ideą powstania zespołu na początku, kiedy nam ojciec Honorat Koźmiński tworzył grupę, było pielęgnowanie chorych czy pomoc chorym i najbiedniejszym. Od razu, ponieważ idee franciszkańskie były przeszczepiane, jeżeli chodzi o religijną stronę, nas określono jako franciszkanki. [Mówi siostra:] To wszystko było w konspiracji. Tak. To była konspiracja bardzo głęboka. To był zabór rosyjski, ale tworzywo mocne. Trwało i trwało potem, już jak przyszła wojna ogromna.
- Gdzie siostra pojechała, do której miejscowości wstąpiła siostra do zakonu?
Do Wilna. W Wilnie byłam. Tam skończyłam szkołę, składałam maturę. Bo później, już jako dorosła, dojrzała, to skończyłam szkołę pielęgniarską i KUL – Katolicki Uniwersytet Lubelski, pedagogikę, ponieważ byłam przygotowywana do wychowywania młodzieży we wspólnocie franciszkańskiej. Tak że to było, dopóki było możliwe, w tym sensie, że potem jak wiadomo tego rodzaju wychowawczynie nie były pożądane w szkole.
- Jak siostra wspomina Wilno przed wojną? Jakie to było miasto?
Miasto piękne, religijne, rozśpiewane. Bardzo tłumnie zwiedzane przez Polaków z dalszych stron. Ostra Brama i tradycje Adama Mickiewicza i wspomnienia związane z jego twórczością i jego przeżyciami. To było jakieś wiążące i Wilno nie było izolowane. Potem nabożeństwa, szczególnie prowadzone w Ostrej Bramie przed Matką Bożą Ostrobramską, jakoś jeszcze bardziej nas scaliły. Tak że to była jak gdyby duchowa stolica ziem wschodnich.
- Czy siostra na KUL-u zaczęła studiować jeszcze przed wojną?
Nie. Potem.
- Jak wybuchła wojna, wrzesień 1939 roku, to gdzie siostra była wtedy?
W Kozienicach. [Mówi siostra:] Dom formacyjny nasz, przez dwa lata od 1939 do 1941. Później była szkoła pielęgniarska.
- Jak wyglądał wrzesień 1939 roku tam w Kozienicach? Jak go siostra zapamiętała?
Rannych przyjmowały po prostu. Od razu gotowość do przyjmowania, do pielęgnowania rannych. Tak jak potem w Powstaniu.
- Ale ci ranni, to byli żołnierze września 1939 roku?
Tak.
- Czy na przykład byli też ranni Niemcy?
Chyba nie. Nie przypominam sobie.
- Jak siostra zapamiętała wejście Niemców do Kozienic?
Nie zapisali się w sposób jakiś bardzo przykry, dlatego że kontakt na początku był spokojny. Nie było żadnych [przykrości] nie tylko [w stosunku] do naszej wspólnoty, ale i do miejscowej ludności. Tak że nie mam żadnych bardziej przykrych wspomnień. Jak to, co na przykład mam potem, w związku z Powstaniem sierpniowym. [Mówi siostra:] Usługiwałyście do mszy świętej niemieckim żołnierzom. To właśnie powiedz. Trudno mi powiedzieć, tego nie pamiętam dobrze, dlatego bym nie chciała mylnie mówić.
- Siostra Antonina mi mówiła, że Niemcy byli na jednej sali, ale pozwolili siostrom też tam mieszkać.
[Mówi siostra:] Obok. To się zgadza, bo tak opowiadano.
Tak.
- To znaczy, że ci Niemcy to byli katolicy?
Tak. To nie byli jeszcze ci hitlerowcy, jak byśmy powiedziały. [Mówi siostra:] Msze odprawiali w kaplicy. Liczni księża niemieccy byli. Właśnie w formacjach wojskowych.
- Podobno jeden z Niemców, co był we wrześniu 1939 roku w Kozienicach, później został biskupem i przyjechał?
Przyjechał odwiedzić. Wspominał bardzo sympatycznie swój pobyt, wtedy jako kapłana jeszcze.
- Siostra pamięta go jako kapłana z Kozienic z 1939 roku?
Nie. Nie pamiętam dobrze. Pamiętam bardziej, w ostry sposób, potem Powstanie sierpniowe, ale tamte [wspomnienia] się troszkę zacierają.
- Później z Kozienic siostra przyjechała do Warszawy?
Tak.
- Co było w Warszawie za okupacji?
Szkoła pielęgniarska i potem praca zawodowa i znowu przygotowywanie się do nowych wyzwań.
- Czy siostra mieszkała na Wilczej w czasie okupacji?
Tak. Bo to nasz dom był przy Wilczej. [...]
- Może siostra pamięta jakieś łapanki, rozstrzeliwania na ulicach Warszawy?
Takich ostrych spraw nie było na tym odcinku, żeby widzieć rozstrzeliwania. Nie, tego nie widziałam.
Ludzie, jak widzieli, to spieszyli, żeby nie wpaść w ręce. [Mówi siostra:] Szkoła była na Koszykowej.
- To była szkoła pielęgniarska?
Pielęgniarska, tak. Dyrektorką była pani Romanowska. Przygotowywała nas jako przyszłe pielęgniarki do pracy trudnej z racji sytuacji politycznej i przygotowywała tak, jak gdyby przewidywała, bo potem jak przyszła konspiracja i Powstanie, to było jeszcze dramatyczniej. [Mówi siostra:] Jeszcze opowiedz o Niemcu, co w komisji był na koniec dyplomu, co wam życzył? Wolną ojczyznę.
- Jak to? Był egzamin na koniec szkoły? Jakby siostra mogła opowiedzieć o tym egzaminie.
Życzył wolnej ojczyzny.
- Była siostra na egzaminie w szkole i kto był w komisji?
Lekarz niemiecki był.Nasze zdumienie, jak wypowiedział się: „Życzę paniom wolnej ojczyzny”. Nam serce zastukało radością i jednocześnie wdzięcznością za tą wypowiedź. Ale był chyba nas pewny.
Tak. Z Ministerstwa Zdrowia. Musiał przecież być. Lekarz.
- To pani egzaminy zdawała po niemiecku?
Nie. To niemożliwe, bo myśmy nie znały niemieckiego i nie było żadnych w tym kierunku wymagań, nacisków. Nie.
Przypuszczam, że tak, że jednak przysłuchiwał się. Uznawał poziom za bardzo wysoki i potem jeszcze właśnie po polsku to powiedział: „Życzę paniom wolnej ojczyzny”. Nam serce zastukało.
Lekarz wojskowy.
- Chyba było duże zdziwienie wśród wszystkich, że coś takiego powiedział?
To była nieduża grupka. Kilka osób. Wtedy nie wszyscy, tylko kilka osób, co to wchodzą grupkami małymi na egzamin. Nas było kilka osób przy tej jego wypowiedzi. Więc myślę, że się jakoś tak psychicznie nastawił, że nie obawiał się tej grupki.
- Nie wie siostra, czy do innych też tak mówił?
Tego już nie wiem. Żadnego wywiadu w tym kierunku nie robiłyśmy. To się z przyjemnością, z radością usłyszało, ale specjalnie [o tym nie rozmawiałyśmy]. Najwyżej jakaś uwaga była potem na stronie, po cichu, żeby nikomu nie zaszkodzić. Nie wszyscy byliśmy, tylko mała grupka, która weszła na egzamin. To był egzamin dyplomowy czyli końcowy.
- Siostra skończyła szkołę pielęgniarską?
Skończyłam szkołę pielęgniarską i potem już pracowałam jako pielęgniarka w szpitalu do wybuchu Powstania.
- W którym szpitalu siostra pracowała?
Lecznica Świętego Józefa na Hożej 80. Tam pracowałam do wybuchu Powstania i całe Powstanie. Grupą naszą, zespołowo pracowałyśmy przy chorych, a potem przy powstańcach.
- Jak siostra zapamiętała 1 sierpnia 1944 roku? Czy było czuć, że będzie Powstanie?
Tak. To było nabrzmiewające, że będzie Powstanie. Szedł jakiś taki nurt informacji cichej, szeptanej, jedni drugim, że się zbliża ten moment. Tak było. Wyszłam – pamiętam, że to było nie 1 sierpnia, tylko w końcu lipca – na balkon i patrzyłam z uwagą, że się jakoś to wszystko zaczyna dziać. [1 sierpnia] wbiegł chłopiec z wiadrem i napisał: „Bracia do broni”. Już doznałam wtedy wstrząsającego olśnienia, że to się wszystko zaczyna. Ale to nastawienie nasze, tego zespołu w Warszawie (i myślę, że to nie było tylko warszawskie nastawienie) [wyglądało w ten sposób,] że nie było jednolitego pragnienia Powstania. Jedni pragnęli, inni znowu nie. Jeden z moich byłych chorych wpadł do mnie, żeby mi powiedzieć takie słowa: „Siostro! Chcę się podzielić z siostrą największą radością. Wybucha Powstanie! To jest nasza największa radość!”. A ja do niego, ponieważ to był bardzo mądry człowiek i wysoko postawiony, rektor, nie pamiętam jakiej uczelni, mówię: „Panie rektorze, a ja mam dziwne przeczucia, że Powstanie będzie klęską naszą”. Surowo mnie upomniał: „Siostro! Nie wolno tej najpiękniejszej chwili kazić taką małodusznością”. Tak sobie zapisałam we wspomnieniach. Cóż to był mądry człowiek, a ja byłam niedoświadczoną kobietą. Być może, że on ma rację. Podniesiona jego entuzjazmem, potem rozmawiałam przypadkowo, bo tak dalej rozmowy się układały, jakiś był kontakt z wojskowym chłopcem, który na temat mającego się rozpocząć Powstania miał zupełnie inne zdanie jako wojskowy. Mówi: „Boże! Powstanie w chwili, gdzie przepełnione jest miasto!”. Tak sobie myślę: „Kto ma rację? Kto ma rację?”. Pomieszane odbiory i pomieszane były oceny na początku już. Nie było czasu dalej się zastanawiać. Przyszły fakty, spełniające się na oczach. Powstanie wybuchło. Co było dalej, to przecież wiadome już nam z historii.
- Jak siostra pamięta dni Powstania Warszawskiego? Siostra była cały czas później na Hożej w szpitalu? Tam siostra nocowała, pracowała, pełniła dyżury? Jak to się odbywało?
Stałe niebezpieczeństwo. Stały problem, że się leje krew, że trzeba być w pogotowiu i nigdy nie wiadomo, co będzie dalej. Nawet nie wiedziałam, że jestem ranna. Biegłam do rannego pomóc i mnie trzepnęło wtedy. Ale tak byłam przejęta ogromnie tym, żeby jakoś jeszcze go wyrwać z sytuacji, gdzie mu zagrażała śmierć, że tego nie zauważyłam. Jeden z biegnących lekarzy zawołał do mnie: „Siostro! Siostra jest ranna”. A już mam cały fartuch zalany krwią. Wtedy, ponieważ był silny i uczynny, chwycił mnie jak dziecko na ręce i przeniósł mnie od razu na jakieś bezpieczniejsze miejsce. Dzień po dniu szedł niebezpieczny i pełen grozy. Nie było możliwe nawet ani spać, ani jeść, ani cokolwiek zdobyć. Tylko po prostu [być] w pogotowiu, żeby służyć. Siostry były tak bohaterskie i gotowe zawsze nam na pomoc, żeby ratować. To było godne podziwu, że po prostu miały i siły, i entuzjazm, i bohaterstwo.
- Pamięta siostra może swojego pierwszego rannego?
Swojego rannego pierwszego? Ich było tak dużo, że nie zakonotowałam sobie w pamięci tak pojedynczo jakoś. Ale to było bardzo wiele.
- Może jakieś szczegóły. Może młoda dziewczyna, która umarła, czy może jakiś powstaniec? To był szpital powstańczy czy też cywilny?
Szpital był cywilny na początku, bo wszystkie były jeszcze nie powstańcze. Potem, z chwilą kiedy wybuchło Powstanie i rozwijało się coraz bardziej, myśmy jako pielęgniarki, jeszcze jako zespół, dostawały rannych albo nawet po nich wychodziłyśmy i służyłyśmy już powstańcom. Potem przejął to komendant odcinka.
- Kiedy siostra została ranna? To było w sierpniu czy we wrześniu?
Tego nie pamiętam. Myślę, że w sierpniu, bo to było na początku. Przeniósł mnie na salę opatrunkową i usunięto mi te kulki, bo to były odłamki. Jakoś stanęłam na nogi i mogłam dalej pracować.
- Gdzie siostra była ranna?
W biodro. Dokładnie to staw biodrowy. Na szczęście, ponieważ od razu usunięto kule, to nie było komplikacji.
- Siostra poleżała w szpitalu i dalej zaczęła służyć?
Tak. Oczywiście. Przecież to nie było możliwe, żeby wtedy kiedy siostry upadają, że tak powiem, na nosy, trzeba ratować ludzi, żeby można było spokojniej. Tym bardziej że nie było to konieczne. Lekarz powiedział, że w porządku i mogę chodzić. Oszczędnie, ale chodzić.
- Już Siostra wtedy była w szpitalu? Już nie chodziła po rannych na zewnątrz?
Raczej nie.
- Szpital się znajdował w kamienicy? Czy później był na piętrach, czy trzeba było ewakuować szpital tylko do piwnic, bo już były bombardowania?
Znaczy do suteryn. Jak w każdym warszawskim domu były suteryny głębsze i do suteryn znoszono rannych albo i zdrowych, żeby jakoś zabezpieczyć. Bezpieczniej było. [Później] chorzy po domach cywilnych [byli roznoszeni], ponieważ już było ciasno w naszym szpitalu, to jeszcze i domy cywilne znajomych w pobliżu. Jeszcze po prostu pomagano nam. Wspólnie organizowano z nami, zwłaszcza panowie byli w tym wypadku pomagający.
- Jak było na przykład z wyżywieniem w czasie Powstania Warszawskiego?
Może krańcowego głodu nie było, ale jeść co też nie było. Myśmy się dzieliły, bo zwykle byłyśmy trochę zapasowe. Piwniczki, nasze spiżarki nie były już przewiewne i puste, to wszystkim się dzieliłyśmy do końca. Przecież nie można było jeść, jak ktoś przymierałby głodem.
- Problemy były na przykład z wodą?
Tak. Nie było dostatecznie wody. Ale do picia jeszcze była.
- Czy były na przykład organizowane msze święte dla chorych?
Jeśli był spokój, nie było nalotów, to była. [Mówi siostra:] Codziennie msza była. Na Wilczej, tak. Jak było można, tak. Ale jak był spokój. Jak były naloty czy jakieś niepewności, to się nie organizowało, bo nie było możliwe.
- Msze były w szpitalu czy na jakimś podwórku organizowane?
Na zewnątrz to raczej nie. Tylko w jakichś możliwszych, spokojniejszych i domowych pomieszczeniach. Może i w kaplicy. Tego nie pamiętam dokładnie, bo to już szczegóły.
- Czy wśród rannych siostra miała może Niemców?
Raczej nie zdarzyło się nam. Mieli swoje punkty szpitalne, to tam może. Nawet jeśli mieli rannych, to nie dawali rannych do naszej opieki.
- Najgorszy dzień w Powstaniu Warszawskim? Co siostra źle wspomina? Jakiś moment?
W Ministerstwie Komunikacji Niemcy mieli swoja siedzibę, a to było bardzo wysoko i zorientowali się, odkryli, że w naszym okręgu jest mocna jednostka wojskowa. Zaczęli w nas niesamowicie prażyć z Komunikacji, z bardzo wysokiego gmachu. To było bardzo już wtedy dla naszej placówki niebezpieczne. Ale w jakiś sposób odwrócono ich uwagę. Bohaterscy chłopcy nasi w jakiś sposób skombinowali i odwrócili ich uwagę, w inne miejsce zaczęli prażyć. Tak że nam się udało w tym wypadku.
- Czy powstańcy i ludność cywilna to wiedzieli, że siostra jest zakonnicą?
O to nikt nie pytał i oni nie wiedzieli. Bo po co im było wiedzieć, co za różnica dla nich. Fachową pomoc albo fachową umiejętność prędzej zrozumieli, a co ich obchodziło to, czy jest się zakonnicą, czy nie. [Był jeden] gruźlik, to do sutereny chodziłam i sprawdzałam, jak ci ranni leżą i on mówi: „Siostro! Dać mi jakieś okrycie, kołdrę, bo drżę, dygoczę z zimna”. Mówię: „Nie dam kochany ci żadnej kołdry, bo w pierwszym dniu Powstania wszystkie nasze okrycia osobiste, wszystko, co ciepłe, oddałyśmy pierwszym rannym. Nic nie mamy i same się nie okrywamy”. Z goryczą mówi: „To po co siostra jest siostrą, że siostra mnie nic nie przyniesie do okrycia?”. Taki argument, to po prostu mnie tak zmobilizował, że poszłam szukać i którąś z sióstr poprosiłam, żeby odstąpiła swojego okrycia. Jeszcze miała, to oddała ostatecznie jakiś koc i przyszłam i okryłam tego gruźlika, który biedny dygotał i który taki argument słuszny – gorzki to gorzki, ale słuszny – powiedział: „Po co siostra jest siostrą, jak mnie nic nie da do okrycia?”.
- Czy były na przykład momenty w Powstaniu Warszawskim, które siostra dobrze wspomina?
To trudno powiedzieć, czy dobrze wspominam, bo wszystko, co było związane ze śmiercią, z niebezpieczeństwem, z ludzkim cierpieniem, to jak można dobrze wspominać. Ale po prostu wspominam, czy to była chwila dla naszego kraju, dla naszej ojczyzny, jakiś egzamin z miłości do ojczyzny, egzamin patriotyzmu. Oczywiście jeśli ktoś brał z dobrej woli udział w tak ogromnym niebezpieczeństwie i dobrowolnym narażaniu się na śmierć. Dobrowolnym w sensie prawie koniecznym w tym wypadku. To przecież nie można było tego z zachwytem przyjmować, ale tak, jak trzeba było. Przyszła chwila i gotowość trzeba wyrazić. Być razem z tymi, którzy walczą o wolność ojczyzny.
- Czy była solidarność między ludźmi?
Była solidarność. Ci wszyscy, którzy walczyli, wszyscy po prostu to jakoś głęboko czuli. Nawet pamiętam ciężko rannego powstańca, który do kolegi, który go mobilizował – tak jakoś współczuł mu, bo był bardzo ciężko ranny – mówi: „Nie narzekaj teraz na mnie. Sam mówiłeś, żebym szedł do Powstania. To poszedłem. Teraz koniec”. Taki chłopczyk mały, którego lekarz nie operował, tylko opatruneczek mu robił. Uspokojony trochę chłopczyk bierze lekarza za rękę i z serdecznością pyta: „Doktorze, czy już idziemy do wolnej Polski?”. Doktor mówi: „Tak. Już jest bardzo bliziutko, już idziemy kochany”. Uspokoił się. Nawet w szkrabku malutkim [był] odruch taki – wolna Polska.
- Ten budynek, Hoża 80, jeszcze istnieje teraz?
[Jest] przemurowywany, unowocześniany. Potem, w czasie ustroju komunistycznego, został szpital nasz zamieniony, ta lecznica, na szpital państwowy.
- Siostry miały wydzielony pokój do spania? Przecież wiadomo, że dwadzieścia cztery godziny na dobę siostry nie mogły być przy rannych. Czy były jakieś dyżury?
Dyżury były, ale nie pokoje. Pokoi nie miałyśmy żadnych wydzielanych. Czasem się na siedząco podrzemało, pospało. To były warunki niewyobrażalne, ale nie da się nawet powiedzieć jakie. Jak nie było strzelaniny albo bombardowania, to gdzie człowiek przykucnął, tam podrzemał.
- Chodziła siostra też na Wilczą w czasie Powstania?
Nie. Ale kontakt był. [Później szpital został] przeniesiony na Wilczą. Koniec Powstania to już byłam [na Wilczej].
- Jak doszło do ewakuacji szpitala z Hożej na Wilczą?
Nie pamiętam. Nie mogę nawet powiedzieć. [...]
- Była końcówka Powstania Warszawskiego i wtedy nastąpiła ewakuacja szpitala z Hożej na Wilczą?
[Mówi siostra:] Na Wilczą 7. Tam byli ranni, były te same trudy, wody owało.
- Ewakuacja, to jednak bardzo trudno było przenosić rannych, jak był ostrzał, bombardowanie.
W czasie bombardowania nie przenoszono, tylko w momentach wyciszenia jakiegoś. Bo przecież bez przerwy nie było bombardowania, tylko były przerwy. Potem z Wilczej odeszłam.
- To był koniec września, kiedy nastąpiła ewakuacja szpitala z Hożej?
Nie powiem, bo nie będzie to wierny obraz, dlatego że nie pamiętam. [Byłam] do 2 października. 2 października wszystko zostało zawieszone.
- Gdzie szpital był ulokowany na Wilczej, też w suterenie?
Trochę łóżek było na parterze, przypominam sobie w tej chwili. To parter był. Bo tam suteryny są bardzo niskie i nieodpowiednie do tego, żeby kłaść nawet zdrowych, nie mówiąc już o rannych czy chorych.
- W kaplicy siostra pamięta jakieś msze święte, które się odbywały na Wilczej w czasie Powstania?
Były odprawiane, tak. To już było tak na zakończenie.
- Bo tam na zakończenie była duża msza święta, kiedy siostra Antonina grała na pianinie.
Z Antoniną nie miałam już kontaktu. Tak że trudno mi powiedzieć. Jeżeli mówiła, to znaczy pamiętała bardziej. Myśmy nie były razem, więc nie mogę powiedzieć.
- Jak siostra już była na Wilczej, to dużo ślubów było w tej kaplicy?
To już tylko słyszałam, ale nie widziałam. To już było znacznie później i na pewno wtedy, kiedy spokojniej było. [...] Albo później, albo wcześniej. W każdym razie wtedy, kiedy było spokojniej. Trudno wyobrazić sobie, żeby brali pod bombami śluby.
- 2 października jest kapitulacja. Jak siostra przyjęła kapitulację, że to już jest koniec Powstania Warszawskiego?
Na pewno z wielką ulgą. I bólem, że tak było zakończone, że taka ofiara krwi i jakaś nie bardzo owocna.
- Jak siostra wyszła z Warszawy? Z rannymi?
[Mówi siostra:] Na Koszykowej byłaś. Panią Romanowską zobaczyłaś. Zobaczyłam i pani Romanowska pomogła nam. Zapisałam sobie, że wszystkie okoliczne wsie spędzono z wozami, żeby resztę rannych stąd zabierać, wywozić. Dostałam dzięki pani Romanowskiej kawałek drzwi i jedną furmankę i siostrę Elżbietę na drzwi położyłam jako na nosze, bo nie miałam [nic innego]. Już nie mogła się ruszać, tylko na płasko leżała i ją też wywiozłam.
- Siostra Elżbieta to była też zakonnica tylko starsza?
Starsza, tak. Do Pruszkowa dojechałyśmy i w Pruszkowie rozpoczęła się nowa gehenna. Od razu położono chorych na gołe, cementowe posadzki. Jak zobaczyłam, jak to wygląda i jak dalej się rozwija to pielęgnowanie reszty biednych rannych, mówię do siostry Elżbiety: „Wiesz Elżbieta, mi się wydaje, że w jakiś sposób jestem po prostu odpowiedzialna za chorych, którzy tutaj są, bo tutaj nikt nimi się nie opiekuje. Jest wyznaczony tylko jakiś lekarz niemiecki, który po prostu niewiele sobie z tego robi i nie zagląda do tego”. Postanowiłam pójść do tego lekarza, bo nawet tak mi poradziła. Mówię: „Wiesz, może pójdę i zdecyduję się”. Chociaż to nie było bardzo łatwe. Poszłam do niego i najpierw trochę po francusku, ale nie rozumiał, więc jakoś się dogadałam z nim po polsku. Poprosił kogoś, żołnierza, który znał język niemiecki i pomógł mi przedstawić moją prośbę. Po prostu w imię humanitarnych uczuć postawiłam sprawę. Mówię: „Panie doktorze, przecież to jest resztka bohaterów. Przecież ci ludzie wymagają już ratunku ostatecznego. Czy pan doktór nie widzi?”. Zauważyłam, że się wzruszył moją gorącą prośbą. Więc od razu [kazał] przygotowywać listy ciężej rannych i do wywożenia. Zaczęto ładować na nosze. Potrzebne były opaski. Ci nasi sanitariusze wojskowi zwracali się do mnie: „Siostro, niech siostra się postara o opaski Czerwonego Krzyża na rękawy”. Mówię: „Ale jak się tutaj postarać?”. Mówię to Elżbiecie: „Słuchaj, co my wykombinujemy, żeby trochę opasek zrobić?”. Zaczęła w plecaku swoim grzebać. Znalazła jakiś kawałek płótna i mówi: „To szukaj czegoś czerwonego”. Zaczęłam szukać i [znalazłam] podszewkę poduszkową, powłoczka czerwona, wsypka i uszyła trochę opasek. Zaniosłam żołnierzowi, chwycił z radością opaski i pobiegł. Potem nosimy ciężej rannych dalej do pociągu. Noszę, oddaję już do pociągu, a sanitariusz, żołnierz, do mnie się zwraca: „Siostro, niech siostra da swoją opaskę – bo też miałam na rękawie opaskę Czerwonego Krzyża – może mi się uda uciec stąd”. Mówię: „Ale kiedy muszę mieć opaskę, bo to jest obowiązek mieć wszystko w komplecie”. Mówi: „Siostra ma czepek to i tak wiedzą, a ja mam żonę i dziecko i może uda mi się jeszcze nawiać, jak będę miał opaskę”. Więc mu palcem pokazuję, za krzak go prowadzę, odpinam agrafkę i zapinam mu opaskę Czerwonego Krzyża. Z radością mi dziękuje i pędzi dalej, bo wiem, że nawieje.[Jeszcze] nosze pomaga [nieść], ale potem będzie mógł nawiać. Przy dalszym noszeniu, jak oddaliśmy nosze, to niemiecki konwojent, który pilnował porządku, zwraca się do mnie i mówi: „
Schwester, opaska. Wszystko musi być w porządku”. Bezczelnie mówię: „Była opaska, zdejmowałam plecak, ściągnęłam z rękawa”. On mi mówi: „
Ja, ja. A co było za krzakiem?”. Ale nie wyciągnął żadnych konsekwencji, tylko machnął ręką, żebym szła dalej. Udało mi się. Lekarz niemiecki dał z kolei listę na dole podpisaną, żeby wpisywać najciężej rannych. Też sobie pozwoliliśmy, żeby wpisywać. Dzięki temu można było trochę chłopców [uratować]. Jedziemy do Częstochowy. Charakterystyczne bardzo – jak zatrzymany był pociąg, to kobiety z pobliskiej wsi biegły z koszykami czy wiaderkami pomidorów czy jakichś innych owoców. Pędziły i dobiegły i chcą dawać, a żołnierz ukraiński z kolei, który był konwojentem naszej grupy, mówi że: „Nie wolno dawać, to są bandyci”. Powstańców tak określił. Otworzyłam drzwi od wagonu i mówię do niego: „Chłopcze, takiś młody, a takiś okrutny. Czy ci nie wstyd? Co ci zaszkodzi, że te biedne kobieciny dadzą spragnionym ludziom trochę pomidorów?”. Autentycznie się zawstydził, jakoś speszył. [...] Dały kobiety pomidory i rozdzieliłam temu, kto był najbardziej spragniony. Przyjechaliśmy do Częstochowy. [...] [Mówią, że] już nie pojedziemy na zachód, tylko zostaniemy tutaj. Teraz polski lekarz wojskowy, doktor Wiśniewski, rozpoczął nam pomoc na miejscu i zaczął [organizować transport]. Pod jego kierunkiem z pociągu wywożono rannych furmankami [do szpitala]. [...] Taki dzielny i sprawny, pomógł urządzić szpital. Oddał barak wojskowy, a dobrzy ludzie, mieszkańcy Częstochowy, zaczęli zwozić do baraku ławy na długość człowieka i zaczęto przygotowywać taki szpital na ławach. Były warunki przedziwne, ale już bardzo dobre. Tak że ci biedni ranni, umęczeni, już mogli spokojnie wyciągnąć swoje członki i powoli odpoczywać. Do tego stopnia normalizowało się to życie w baraku, że mimo całej makabry, mimo wszystkiego, jeden z rannych wracających do zdrowia, z żołnierzy, napisał mi, pozwolę sobie to zacytować na koniec, wiersz. Jak gdyby wiersz wdzięczności, mimo że jeszcze nie był wspaniały ten szpital na ławach, ale on już tak radośnie to jakoś zaakceptował, że napisał mi tak: „W jasne szpitalne ranki, jak zza słonecznej firanki, dzień wstaje roześmiany, noc całą wyczekany, radosny. Siostra przynosi wodę do mycia i swą serdeczną pogodę i pełno jest w sali krzyku i śmiechu i gwaru bez liku i wiosny. Męka bezsennej nocy, co cię ciągnęła bez końca, jest taka już nieważna, w wschodzącym blasku słońca, że z wielkiej za życie wdzięczności, zaśpiewa ci wielki Boże sala twych rannych żołnierzy: »Kiedy ranne wstają zorze«”.
- Kto ten wierz napisał dla siostry?
Niewiadomo. Jeden z rannych, którzy tam byli.
- Ale nie wie siostra, jaki to powstaniec?
Nie wiem. Nie wypadało mi [dopytywać się] o nazwisko, jeśli to była jeszcze grupa żołnierzy czy rannych. Ale żebym pytała: „Który z panów?”, to nie. Po prostu któryś.
- Dlatego zapytałam, czy powstańcy, czy ludność cywilna wiedziała, że siostry są zakonnicami. Z tego względu, że siostry były młodymi kobietami, ale przecież zdarzały się śluby, zdarzały się miłości. Czy na przykład właśnie jakoś adorowali siostry? Siostry były młodymi kobietami.
Były. Tak, ale to normalne nasze życie. Całe życie nasze jest, że decydujemy się w młodym wieku, ale wiemy, na co się decydujemy. Jeśli nasza postawa jest odpowiedzialna, to i ta druga strona nie ma złudzeń.
- Tak, ale jeżeli powstańcy nie wiedzieli, że siostry są zakonnicami, to mogli na przykład okazywać jakąś sympatię?
Wdzięczność na pewno. [Mówi siostra:] Powiedz o Zbyszku, co tam odnalazł Elżbietę twoją. Szukał siostry Elżbiety. Jak wszedł, to runął na kolana przed nią i zaczął serdecznie całować jej ręce. Chorzy się zdziwili i zaczęli dopytywać: „Syn? Brat? Kto to jest?”. Mówię, bo to do mnie szeptem zwrócone było: „Po prostu była jego pielęgniarką w Powstaniu i teraz tak wdzięczność okazuje”. Na kolanach dziękował jej za to, że była tak dobra. Pamiętam, jeden z rannych powiedział, że: „Ja żyć muszę! Ja żyć pragnę – takie słowa padły z jego ust – bo muszę się wywdzięczyć siostrom za ich wielką dobroć dla rannych”. To właśnie reakcja rannych, byłych rannych, a potem zdrowiejących. Żyć musi, bo musi się jeszcze wywdzięczyć siostrom.
- Czy siostra była aż do zakończenia wojny w Częstochowie, aż weszli Rosjanie?
Nie, dlatego że moje władze zakonne dały mi sygnał – bo już były możliwe kontakty, nie wiem, czy przez kogoś, bo jeszcze poczta nie działała – że już organizuje się nasza nowa placówka. Czy placówka, która ocalała, jeśli chodzi o sanitariat, o szpital i że uje sióstr do pracy na Hożej. Zwróciłam się wtedy do dyrektora, który prowadził resztki naszego szpitala, prosząc go o zwolnienie, że dostałam właśnie polecenie z Warszawy, z moich dawnych władz, że mam wrócić do pracy w Warszawie. Pamiętam go, zdenerwowany trochę przy biurku siedział, mówi: „Myślałem, że mam inteligentny personel. A ona do Warszawy. Czy ty dziewczyno się nie łudzisz? Czy nie wiesz, że Warszawa za dziesięć lat będzie ruiną?”. Mówię: „Nie panie doktorze. Nie będzie ruiną, a ja musze jechać, bo to jest moja bezpośrednia władza teraz, na nowe, spokojniejsze czasy”. Musiał mi pozwolić na wyjazd.
- To był 1945 rok, po wkroczeniu Rosjan do Częstochowy?
Tak.
- Kiedy siostra się znalazła w Warszawie? Jaki to był miesiąc?
Nie pamiętam miesiąca. [Mówi siostra:] To było gdzieś kwiecień, marzec.
- Tak że jeszcze wojna trwała?
Jeszcze tak.
- Jak siostra przyjechała do Warszawy, to jak miasto wyglądało wtedy, wiosną 1945 roku?
Jedna prawdziwa ruina. Po prostu to, co się widziało. Nie widziało się całości. Przecież nie z lotu ptaka. Spotykało się albo ruiny, albo zaczęte ruiny, ale nie tak, jak doktor mój mówił, że będzie jeszcze dziesięć lat ruina.
- Czy siostra była na przykład jakoś represjonowana przez władze komunistyczne za to, że siostra brała udział w Powstaniu Warszawskim?
Absolutnie nie, nigdy nie miałam zahaczenia o to. Inne sprawy wypływały, które interesowały moje nowe, ideowe władze. Na przykład zwalniano mnie, bo prowadziłam szkołę pielęgniarską. Po pewnym czasie, mimo mojego przygotowania zawodowego do pracy w tej szkole, dostaję wezwanie do Ministerstwa Zdrowia, że jestem zwolniona i podane nawet, że ktoś się do tego przyczynił. Szykuję się do odejścia. Wiem, że będzie opór ze strony uczennic. Już ostatni raz [jestem w szkole]. Byłam tak ogromnie, emocjonalnie związana z grupą uczennic, ze szkołą i z pracą, którą włożyłam w organizację szkoły. Trudno mi było odejść ogromnie, ale trzeba było odejść. Wiem, że to Wigilia Bożego Narodzenia i że ostatni raz [jestem]. Odchodzę ze szkoły właśnie w Wigilię. Tak idąc po klatce schodowej, pomyślałam sobie: „Jestem Polką, katoliczką, a Polacy i katolicy w ten dzień wybaczają wszystko. Powinnam zejść i pani, którą podejrzewam, że ona się ogromnie przyczyniła do usunięcia mnie ze szkoły, złożyć również życzenia i przy okazji jej wybaczyć albo nie dać poznać nawet”. Wchodzę i mówię jej, że już odchodzę, ostatni raz. Żegnam ją i składam życzenia. Ona z emocją ogromną mówi do mnie: „Ależ pani, niech pani nie odchodzi, pani jest młodzieży tutaj potrzebna. Przecież szkoła musi iść na przód”. Mówię: „Proszę pani, zupełnie nie rozumiem pewnych rzeczy. Mam nie odchodzić? Mogę powiedzieć pani, że przecież to pani zależało na tym, żebym odeszła”. Wtedy tak gorzko powiada: „Ale się pani nie orientuje, jakie to czasy”. Mówię: „Nie orientuję się. Zupełnie nie wiem, o co chodzi. Szczęść panie Boże”. I poszłam do uczennic, które na mnie na sali wykładowej czekały na do widzenia.
- To była też jakaś nauczycielka?
Wicedyrektor.
- Ta szkoła, to była szkoła pielęgniarek. Gdzie ona się znajdowała?
Wilcza 9, obok kaplicy. To była prywatna szkoła, nasza, pielęgniarska.
- Czy powodem zwolnienia było po prostu to, że siostry były zakonnicami?
Tak.
Oczywiście, że tak. Że jakoby ideowo za bardzo je wciągamy.
- Pozwolono dalej siostrze uczyć?
Nie. Oczywiście, że nie. Odchodziłam, bo wiedziałam, że nie ma odwrotu. Miałam zwolnienie po linii służbowej z Ministerstwa Zdrowia. Szkoła jako jednostka zależała od Ministerstwa Zdrowia. Odwrotu nie było. Tylko fałszywa była postawa tej pani, że najpierw starała się o to, żeby mnie usunięto, a potem chciała zagrać trochę inaczej.
- Mam jeszcze pytanie do siostry. Czy jakoś siostra się spotkała z ludnością żydowską w czasie okupacji?
Nie pamiętam. Natomiast mnie lekarz Żyd wyniósł ranną z Powstania. Tak jak dziecko. Za co jestem mu ogromnie wdzięczna, bo dzięki niemu to szybko potem się udało zlikwidować.
- Jak siostra została ranna, to siostra nie zauważyła?
Nie zauważyłam, a on zauważył. Jak zobaczył zalany fartuch krwią – bo obficie krwawiłam z tej rany – chwycił mnie na dwie ręce, a że był silny i znał mnie z pracy, po prostu przeniósł mnie i już.
Tak, ale to absolutnie nie zahaczało o nic. To znaczy nie było z obu stron jakiejkolwiek negatywnej reakcji. Tylko po prostu normalny, dobry człowiek, dobry lekarz, gotowy zawsze do pomocy.
- Czy pamięta siostra, jak się nazywał?
Nie. Gdybym nawet znała nazwisko, to bym nie pamiętała.
- On jakoś się pojawił w dniu wybuchu Powstania Warszawskiego, czy się ukrywał?
Nie ukrywał się, tylko był po prostu w zespole lekarzy.
Czy w czasie okupacji, tak. W każdym bądź razie przed Powstaniem był w szpitalu. Jak długo pracował, tego nie wiem, nie pamiętam. Jak przyszłam do pracy do szpitala, to już był.
- Cały personel wiedział o tym, że jest Żydem?
Czy on nie ukrywał, to nie wiem. W każdym razie wiedziałam, że jest Żydem. Nigdy na ten temat nie było w naszym zespole mowy ani nigdy nie dałyśmy mu odczuć, ani on nam. Tylko po prostu normalnie, wiedziałam, że był.
- Siostra skończyła późnij KUL po wojnie, tak?
Tak. Właśnie po Powstaniu.
- Co siostra robiła po skończeniu KUL-u?
Wróciłam do wychowania młodych kobiet, ale już w zgromadzeniu.
W Kozienicach.
- Mam ostatnie pytanie. Siostra w czasie Powstania Warszawskiego miała dwadzieścia pięć lat. Czy jakby siostra miała znowu dwadzieścia pięć lat, czy poszłaby siostra do Powstania Warszawskiego?
Na pewno.
Świder, 5 listopada 2007 roku
Rozmowę prowadziła Małgorzata Brama