Jestem przewodniczącym rady naczelnej Koła Byłych Żołnierzy Armii Krajowej i my już mamy niedługo, bo w 2004 roku, sześćdziesięciolecie Powstania Warszawskiego. Powstanie Warszawskie jest jednym z najwspanialszych momentów naszego życia, nas, którzy brali w tym udział. Jestem bardzo zadowolony, że jeszcze do dzisiaj mogę mówić i brać udział w różnych organizacjach, takich właśnie, jakim jest Koło Armii Krajowej. Na początku amatorów do konspiracji było mniej niż potem. Była konspiracja nie bardzo popularna w niektórych rejonach. Byłem wtedy w Kawęczynie u mojej siostry, to było w kieleckim. Tam była inna sytuacja. To był rejon bardzo patriotyczny i tam „Hubal” działał i myśmy mieli z tego tytułu bardzo dużo amatorów do oddziałów partyzanckich. Byłem sam wtedy administratorem majątku, udawałem, że administruję, ale to była przykrywka. Miało się papiery administratora i rolnika, to było przez Niemców akceptowane. To był dobry pomysł, żeby mieć jakieś papiery, żeby można było coś innego wieczorem albo w nocy zrobić. Okres był dobry dla ludzi, którzy chcieli iść do partyzantki, bo niektórzy musieli, bo byli spaleni, jak się mówiło i nie mogli już działać w tym rejonie, gdzie działali, musieli zmieniać miejsce zamieszkania. Trochę inny styl niż w Warszawie, bo w Warszawie prawie wszyscy coś robili. W Warszawie było to bardzo popularne i jak się miało znajomości, to nie można było się przed tym obronić.
Jeżeli chodzi o Żydów to była bardzo trudna sprawa, niektórzy się pomimo tego dostali do AK na lewych papierach. Myśmy nie mieli żadnych zahamowań, ani żadnych trudności, jeżeli chodzi o obecność kolegów. Mam dzisiaj kolegę Arronsona, który mieszka w Izraelu, był w szefie Kedyw-u i był moim kolegą w pewnym sensie. Józef Rybicki go znał osobiście i był zdania, że jeżeli ktoś jest pochodzenia żydowskiego, to my nie wiemy o tym i dlatego lepiej było o tym nie mówić i nie wiedzieć i byli to ludzie, którzy tak samo walczyli jak inni. Stasinek, syn generała Sosabowskiego, który nie żyje, z którym się przyjaźniłem, on właśnie to robił i myśmy przez mury broń i amunicję do getta próbowali przemycić, albo jak to było też możliwe, pomóc oddziałom, które walczyły. Mamy dużo respektu dla tych, którzy tam walczyli i zginęli i dlatego jeżeli chodzi o obecność kolegów naszych, jak Arronson, który jest dzisiaj w Izraelu, to jest dowód, że oni wszyscy są naszymi przyjaciółmi.
Powstanie było rzeczą, do której myśmy się przygotowywali. To była wojna i myśmy mieli wyrok przez Niemców na nas wydany, wykończenia nas tak jak Żydów, dlatego myśmy nie mieli żadnej szansy, żeby paktować, czy iść inną drogą. Byliśmy zmuszeni do walki i tą walkę podjęliśmy i kontynuowaliśmy. Jak widać potem było bardzo dobrze, bo Armia Krajowa miała setki tysięcy żołnierzy, którzy byli gotowi zginąć, bo tak byli wychowani. O tym, kiedy Powstanie wybuchnie, myśmy nie wiedzieli prawie że do końca, było szereg dat i było pogotowie. Myśmy pogotowie raz przyjęli, a potem musieliśmy się wycofać, bo była zmiana. Byłem na ulicy Mazowieckiej, tam mieszkałem, tam miałem przyjaciół i Mazowiecka 11 to był adres, gdzie się wszystko zaczęło. Mazowiecka 11 to był dom przejściowy z Mazowieckiej do Placu Dąbrowskiego i tam właśnie była komenda główna „Radwana” dowódcy Śródmieścia. Nasz oddział „Rygiel” był oddziałem osłony „Rygla” dowódcy Śródmieścia, który był przez to moim dowódcą. Zostałem mu przedstawiony, jak w książce będzie powiedziane i to był moment, w którym myśmy się dowiedzieli, że Powstanie już jest, strzałami, bo myśmy mieli dom przejściowy, Mazowiecka – Plac Dąbrowskiego, który był kwaterą główną szefa Śródmieścia, dowódcy pułkownika „Radwana” Edwarda. My, jako oddział dobrze uzbrojony, byliśmy używani do akcji operatywnych i do szturmów. Ponieważ mieliśmy dużo broni automatycznej, byłem przykładem, bo miałem Stena zawsze, od początku i angielskie granaty obronne, które były bardzo efektywne, przez to, że byliśmy dobrze uzbrojeni, mieliśmy po kolei szereg akcji, które by nas zmusiły do interweniowania i walki wręcz.
Pierwsza walka to była PASTA – centrala telefoniczna, gdzie byłem ranny. To było bardzo trudne do zdobycia, ponieważ Niemcy byli zdecydowani bronić się do końca. PASTA nie została przez nas wtedy zdobyta, ale 4 sierpnia, już na początku Powstania, myśmy byli na pierwszym piętrze budynku „Pasty”, który dzisiaj jest na Zielnej centralą i tam jest tak zwany SŻAK, tam są biura nasze, kolegów naszych i to jest coś, co było trudne do zdobycia, bo Niemcy używali chwytów bardzo niewojskowych i nieetycznych. Piszę o tym w książce, w pewnym momencie Niemcy krzyczą, że się chcą poddać, po niemiecku. My oczywiście powiedzieliśmy sobie, że nie będziemy odpowiadać, bo byłem z Rostawiejskim [?], profesorem na uniwersytecie, on już nie żyje niestety, myśmy byli w środku już na pierwszym piętrze i Niemcy krzyczą, że się poddają. A niestety jakiś niefortunny kolega nasz, który chciał może skorzystać z okazji, że oni się już poddają, krzyknął „Chodźcie tutaj! – po niemiecku – Oddajcie broń!” A tego było im potrzeba, oni chcieli wiedzieć, gdzie jesteśmy i obrzucili nas granatami. Tam właśnie dostałem granatem w głowę, bo się rozerwał pod nogami. Na szczęście moje rany nie były bardzo wielkie. Jak byłem ranny na „Paście”, mam tutaj jeszcze kawałek ołowiu w głowie, to otrząsnąłem się po tym i jeszcze kilku kolegów z mojego oddziału, krzyknąłem głośno „Rygiel do mnie!” i oni się dołączyli i poszliśmy, bo znałem ten rejon dobrze i wiedziałem, gdzie jest nasze zakwaterowanie i ich tam zaprowadziłem.
Broń była zakopywana, była odkopywana. Broń była kupowana od Niemców również, ale była i zrzutowa. Myśmy dostawali zrzuty i broń z tych zrzutów pochodząca była w dobrym stanie. Zrzuty były odbierane w rejonie poza Warszawą, natomiast Warszawa niestety dużo swojej broni przed samym Powstaniem oddała w teren. To był powód, dla którego myśmy nie byli dostatecznie uzbrojeni i broń trzeba było zdobywać na Niemcach.
Byłem drugi raz ranny w walce o Żelazną Bramę. Tam była też próba przejścia kolegów ze Starówki, bo Starówka była już zaatakowana i dlatego myśmy próbowali dla odwrócenia uwagi niemieckich sił zrobić pewną akcję dywersyjną. I tutaj niestety siła ognia była większa niż myśmy przewidywali i kolegom ze Starówki udało się przebiec, ale oni mieli mundury niemieckie i przeskoczyli przez nasze linie jako Niemcy. Miałem oczywiście Stena i byliśmy w pierwszej linii, jak czuliśmy, że jest natarcie jakieś, wtedy podnieśliśmy się, z przyklęku chciałem ze Stena oddać serię do lecących na nas Niemców, okazuje się, że to byli nie Niemcy tylko Polacy i oni krzyknęli po polsku „Nie strzelać!”. Na szczęście się wtedy mój Sten zaciął. To było szczęście w nieszczęściu, ponieważ bym ich wszystkich chyba zabił wtedy.
Właściwie przez kanały nie musiałem przechodzić, bo myśmy byli w Śródmieściu, a do nas przychodzili ze Starówki kanałami i górą również przez Plac Żelaznej Bramy, jak mówiłem, ale to były bardzo trudne warunki i tam Niemcy rzucali granaty i gaz. Lepiej było nie widzieć tego. Byłem bardzo zadowolony, że kanałami nie chodziłem. Pomoc była tylko jedyna możliwa, to znaczy ze wschodu, ale bolszewicy i czerwoni nie chcieli pozwolić na lądowanie samolotów, które by przynosiły amunicję i broń i to był jeden z głównych powodów, dla których Stalin był przeciwny Powstaniu. Dla nas było oczywiste, że Rosjanie nie pomogą. Pomimo tego, że były pewne próby i Armia Berlinga, i przez Wisłę jak już bliżej podeszli do Warszawy, oni chcieli pokazać, że coś robią, ale to były tylko dla niepoznania. Dla ludzi, którzy znali sytuację, wiadomo było, że to nie jest właściwa pomoc. Myśmy mieli dowody, że bolszewicy chcieli wywołać Powstanie, ale dla swoich celów. Bardzo wyraźnie to mówili już, jak były akcje na wschodnich naszych terenach, gdzie bolszewicy okazali swoje karty, oni nie chcieli iść z nami. I to był powód, dla którego Powstanie też musiało wybuchnąć, bo oni nie chcieli żebyśmy my byli gospodarzami tego terenu, oni uważali, że bolszewicy i czerwoni będą tymi, którzy mają najważniejszy głos i dlatego to niestety miało swój minus. Wisła była wtedy bardzo płytka, tam teoretycznie można było przejść. Mieliśmy bardzo wielkie ataki ze strony Niemców na terenie Czerniakowa i oni trzymali Wisłę. Pomimo tego, że woda nie była głęboka, tam były duże straty i berlingowcy mieli też swoje straty duże. Szliśmy do niewoli 3 i 2 października. Zdaliśmy broń na Placu Narutowicza, a szliśmy na Dworzec Zachodni. Ponieważ byłem ranny dwukrotnie i ponieważ byłem ranny przed tym, miałem bardzo duży upływ krwi, byłem zdania, że obozu nie przeżyję i dlatego chciałem uciekać i to zrobiłem. Uciekłem z Ożarowa z kolegami w piątkę z transportu, który już był prowadzony nie przez gestapo, tylko przez Wehrmacht. Potem pojechałem do Milanówka. Byłem zszokowany, że w Milanówku wszystko jest, pełno jedzenia, a myśmy byli głodni. Potem pojechałem do mojej siostry, która miała majątek w kieleckim. Do Anglii przyjechałem na lewych papierach i dostałem się do II Korpusu. Tam oczywiście była specjalna polityka jeżeli chodzi o Andersa i jak w 1946 roku przez zieloną granicę z moim przyjacielem Kędzierskim i z pułkownikiem Owocem i z tymże właśnie Janem Kairmem, który moim był dowódcą, myśmy się przedostali i dostaliśmy się do II Korpusu i tam nas przyjęto z wielkim entuzjazmem, ponieważ mieliśmy dosyć dużo informacji jako ci, którzy niedawno walczyli. Próbowano nas namówić, żebyśmy jeszcze wrócili, ale myśmy powiedzieli „Myśmy swoje zrobili i dlatego więcej do Polski na razie nie jadę.” To był 1946 rok, maj, wtedy dotarliśmy do II Korpusu i tam był to urlop. Mieliśmy dobre jedzenie i jako II Korpus, żołnierz wtedy zweryfikowany już, przyjechałem do Anglii w tą mgłę. To był 1947 rok, październik, bardzo dawno. Niepotrzebnie, to dzisiaj już się mówi, kosztowną bardzo podjęli decyzję. Zginęło zbyt wielu i to najlepsi zginęli, bo ci ludzie, którzy powiedzieli, że zginą, bo takie było założenie, nie wiedzieli, że Powstanie Warszawskie będzie tak krwawe. Niestety dużo ludzi poniosło śmierć, było i dużo cywilów również. Błędem było to, że myśmy nie mieli zapewnionej pomocy ze wschodu, a pomoc z zachodu była niemożliwa, bo było za daleko. My wiemy, że były pewne próby, wielu ludzi, którzy latali, zginęło w samolotach próbując pomóc Warszawie. To są fakty. Gdyby decyzja zrobienia Powstania nie została podjęta przez nasze władze, czy w Londynie, czy w Warszawie, to Powstanie by się musiało odbyć, bo atmosfera była zupełnie jednolita. Mieliśmy już dosyć chowania się i uciekania. Wszyscy młodzi ludzie, jak wtedy to było widoczne, byli gotowi zginąć i oddać swoje życie, bo tak byli wychowani. To była konieczność, Powstanie musiało się odbyć i dzisiaj jest nawet na ten temat jeszcze dyskusja, ale większość ludzi jest zdania, że nie było innej rady, musieliśmy to zrobić, to była konieczność.