Leszek Kryst „Wirski”

Archiwum Historii Mówionej
Leszek Kryst, urodziłem się w Warszawie 20 maja 1929 roku, na Woli. Pseudonim: „Wirski”. Zacząłem Powstanie jako kapral, a skończyłem Powstanie awansowany do stopnia starszego sierżanta. [Rozpocząłem] Powstanie w zgrupowaniu „Radosława” w batalionie „Niebory” w plutonie „Gałązka”, a następnie przeszedłem do Śródmieścia i większą część walk powstańczych odbyłem w zgrupowaniu „Sławbora” na odcinku „Bogumił” w batalionie „Miłosz” w kompanii „Bradla” w plutonie „Pantera/Gałązka”.

  • Co pan robił przed wybuchem wojny, przed 1939 rokiem, gdzie pan mieszkał, chodził do szkoły?

Moja rodzina mieszkała [od wielu] pokoleń na Woli. Była to rodzina robotnicza. Przed wojną byłem małym chłopakiem. [Uczęszczałem] do [wielu] szkół [powszechnych]– na ulicy Nowolipki, na ulicy Leszno, na Żelaznej, Młynarskiej. W 1939 roku po krótkiej przerwie wróciłem do szkoły, [w której rozpocząłem naukę], to była szkoła sióstr szarytek na ulicy Nowolipki. Ta szkoła została przeniesiona po utworzeniu getta w Warszawie z ulicy Nowolipki na ulicę Górczewską, gdzie zamieniono dom opieki, który należał do Żydów, na pomieszczenia, [dla zakładu. Siostry [swój budynek przekazały instytucji, przeniesionej do] getta. Szkołę powszechną ukończyłem licząc wówczas na szybkie zakończenie wojny, [dlatego] kończyliśmy jeszcze siódmą klasę, żeby [przedłużyć pobyt w polskiej, normalnej szkole]. Po tym chodziłem do gimnazjum Świeżyńskiej-Słojewskiej, które to gimnazjum miało dla władz niemieckich przykrywkę szkoły zawodowej.

  • Wróćmy jeszcze do czasów przedwojennych. Jak pan wspomina Warszawę?

[Warszawa to miasto mojego bezproblemowego dzieciństwa]. Mieszkałem, urodziłem się na ulicy Gęsiej, dokładnie w tym miejscu, gdzie był obóz zorganizowany przez Niemców, sławna „Gęsiówka”. Tam mieszkała większość rodziny mojego ojca. Po moim urodzeniu ojciec otrzymał pracę w zakładach Paschalskiego na ulicy Żytniej, które to zakłady [z kolei] były usytuowane w miejscu, gdzie po wojnie znajdował się dworzec PKS-u. Całe moje dzieciństwo już jest związane z [zakładami Paschalskiego], rodzice mieli służbowe mieszkanie na terenie tych zakładów, w których ojciec [był zatrudniony. Wychowywałem się wśród pracowników tej fabryki, znajdującej się w przemysłowo-proletariackiej części Woli].

  • Tata jak miał na imię?

Ojciec miał na imię Aleksander, [był mechanikiem samochodowym, brał udział w wydarzeniach 1920 roku jako ochotnik. Miałem także starszego brata, który zginął w Powstaniu Warszawskim]. Początek mojej działalności konspiracyjnej [to rezultat patriotycznej atmosfery w domu i tradycji rodzinnej]. Pochodzę ze znanej patriotycznej rodziny warszawskiej, bo Jan Kryst... Jego dziadek i mój dziadek to byli stryjeczni bracia, natomiast ja miałem starszego brata, który zginął w pierwszych dniach Powstania na Mokotowie.

  • Jak miał na imię brat?

Jerzy [był absolwentem szkoły Wawelberga i również pracował u Paschalskiego. Moja] działalność była związana [także] z tymi zakładami [i jeszcze przedwojenną] przynależnością do Związku Harcerstwa Polskiego. Związek [Harcerstwa Polskiego] mnie wychował, bo zaczynałem od zuchów, po tym, [tuż] przed wybuchem wojny byłem w drużynie harcerskiej. [Właśnie] z tą drużyną harcerską i z jej członkami byłem bardzo związany i to oni w zasadzie wciągnęli mnie do działań konspiracyjnych [przeciwko okupantowi].

  • Jak to się odbyło? Jakiś kolega panu zaproponował czy brat?

Chodziliśmy do [tych samych szkół. Starszy brat], który od początku [wojny działał w] konspiracji, jak sądzę, bo [wiem, że] zaczęliśmy bardzo wcześnie. Ja jako dzieciak, [pamietam] to był wrzesień, październik, 1941 roku. [Nawiązałem] kontakt z kolegami, z którymi należeliśmy do jednej drużyny harcerskiej. Chodziliśmy do jednej albo do blisko leżących szkół i w czasie edukacyjnej przerwy, wtedy kiedy Niemcy jeszcze nie pozwalali na [otwarcie szkół], byliśmy ze sobą bardzo związani i prowadziliśmy rodzaj samokształcenia. Spotykaliśmy się często, czytaliśmy książki, dyskutowaliśmy na temat literatury, wymienialiśmy doświadczenia, mieliśmy kontakty z różnymi [ludźmi] i [z] naszymi wychowawcami również. Nie potrafię sobie dzisiaj przypomnieć, kto mnie wprowadził do konspiracji. Mój starszy brat wybijał mi tę działalność z głowy, natomiast oczywiście on i cały nasz dom był związany z tą działalnością, ponieważ ojciec pracował w transporcie, miał możliwości [kontaktu z wieloma osobami w terenie]. Spotykaliśmy się ciągle z dużą ilością ludzi, odbywały się wykłady z zakresu szkoleń wojskowych. Znałem wielu kolegów mojego brata. W ten sposób powoli wchodziłem w ten krąg. Byłem związany głównie z harcerstwem. Był taki okres, kiedy z drużyny harcerskiej zostałem już odkomenderowany do szkoły podoficerskiej, a ponieważ byłem [dobrze rozwiniętym], wyrośniętym chłopakiem, więc zawsze mogłem sobie dodawać dwa, trzy lata więcej, kryjąc swoje dzieciństwo. Tak się zaczęła moja działalność konspiracyjna, mały sabotaż, przenoszenie wydawnictw konspiracyjnych, udział w zbiórkach harcerskich, drobne wydarzenia z małego sabotażu.

  • Proszę opowiedzieć właśnie te drobne wydarzenia z małego sabotażu.

To były wydarzenia typu malowanie naszej „kotwicy” na murach Warszawy, [przenoszenie i rozdawnictwo konspiracyjnej pracy i wydawnictw, obserwacje określonych osób i sytuacji w terenie: pojazdów, funkcjonariuszy i tym podobne].

  • Ile osób szło to malować, dwie, trzy?

Zwykle to były dwie, trzy osoby, czasami było [ich] więcej, [głównie] ci, którzy pilnowali, żebyśmy mogli bezpiecznie wykonywać te czynności.

  • To były kubełki z farbą, pędzle?

Rozmaicie. Nie były to farby w sprayu, tak jak dzisiaj, tylko były to albo jakieś tusze albo pisaki własnej roboty [i możliwe do zdobycia] farby, którymi usiłowaliśmy coś napisać na murach, [na przykład] jakieś hasła.

  • Ale spacerowanie z kubełkiem farby to był niezły wyczyn.

Kubełek był gdzieś schowany, [było to] jakieś naczyńko, nie kubełek, ale puszka. W ten sposób udawało nam się działać. Poza tym działalność była, [realizowana okazjonalnie]. Moja drużyna harcerska miała kontakt [z panem] Kałużą, który [był] przedwojennym trenerem i brał czynny udział [w konspiracji], był zawodnikiem sportowym, [prowadził z nami zajęcia wychowania fizycznego, które podnosiły naszą sprawność fizyczną i integrowały nas].

  • Jaka dyscyplina sportowa?

Myślę, że był związany z lekkoatletyką, a być może i z piłką nożną. Nie wiem, ale kontakt był poprzez jego żonę, która była moją wychowawczynią już w gimnazjum, do którego zacząłem chodzić. Chodziliśmy na ćwiczenia wojskowe, na ćwiczeniu z zakresu wf-u. [Tak] się poszerzały nasze zdolności fizyczne i umiejętności wojskowe. Poza tym, mieliśmy [zlecane różne] zadania. Nie zawsze wiedzieliśmy, czemu to służy, ale wiedzieliśmy, co mamy robić. [Było] to na przykład [notowanie] numerów pojazdów niemieckich, które przyjeżdżały. Zapamiętywanie godzin przyjazdów, odjazdów. [Obserwacje określonych osób, gdzie się przemieszczają, w jakim czasie, jak i tym podobne].

  • Pamięta pan swoich kolegów z małego sabotażu? Miał pan przyjaciela?

Tak. To byli koledzy, z którymi chodziłem albo do [tej samej] szkoły albo do jednej klasy, albo to byli chłopcy z tej samej ulicy. Żytnia była taką fabryczną ulicą, gdzie mieszkali zazwyczaj robotnicy, pracujący w znajdujących się w pobliżu zakładach. Zakładów pracy było tam sporo.

  • Pamięta pan ich imiona, nazwiska?

Imiona może tak. Pamiętam [Antka Szczęsnego, Mietka Grudnioka, Wojtka Chojnackiego] Zbyszka Dziewulskiego, pamiętam Edka i Andrzeja [Kępków], pamiętam [Mirka i Andrzeja Skrzypków i wielu, wielu innych].

  • Jak pana rodzice podchodzili do tego?

Mieszkaliśmy na terenie dużej fabryki. Fabryka [produkowała także dla wojska]. Przed wybuchem wojny w 1939 roku zaczęła produkować ciężkie forteczne karabiny maszynowe dla [polskiej armii]. To były spore zakłady, jak pamiętam, zatrudniające około pięciuset ludzi. [Mieszkałem] tam od [urodzenia], [od] dzieciństwa plątałem się po halach fabrycznych. To nasze położenie, możliwość przemieszczania się ułatwiała bardzo działalność konspiracyjną mojego brata, i mojego ojca, przewozy transportów broni, [ich] magazynowanie. [Teren fabryki był dobrym miejscem do konspiracji]. Rozpoczęły się bombardowania, [początkowo] nieliczne, ale miały miejsce, ale [później sowieci bombardowali] w Warszawie [obiekty przemysłowe, wówczas] miejscowy komisarz niemiecki zażądał powołania straży fabrycznej, która by chroniła [fabryczne] budynki. Myśmy wtedy wpadli na znakomity pomysł, że można w ten sposób [skoszarować] moją drużynę harcerską, w której początkowo byłem zastępowym, przybocznym, a potem drużynowym [jako straż fabryczna]. Ci chłopcy pełnili rolę straży przeciwpożarowej. Ponieważ właściciel i dyrektor naczelny tej fabryki, pan Mieczysław Górski był również [człowiekiem] nastawionym niesłychanie patriotycznie i myślę, że on wiedział o naszej rozbudowanej działalności, [łatwo] się na to zgodził. Jak on się zgodził na to, żeby taka drużyna istniała na terenie zakładów, to oczywiście myśmy mieli możliwość wstępu, gromadzenia się. Mieliśmy, początkowo tego nie było, ale potem [mieliśmy własne] wydzielone pomieszczenia.
Potem wpadliśmy na pomysł, że to się przecież dzieje o różnych porach, więc istnieje [potrzeba stałych dyżurów]. Drużyna została skoszarowana. Liczyła około siedemnastu, może dwudziestu [czloonków], ale to było w tych granicach. [Był z nami łatwy kontakt]. Był łatwy dostęp do nas. Była możliwość wprowadzenia już aktywnego, [planowego] szkolenia wojskowego i nie chcę powiedzieć, że byliśmy umundurowani, ale mieliśmy kombinezony, furażerki i byliśmy w jednym miejscu. Tak, jak nam się wydawało, a mnie również, i to jest warty odnotowania moment, że ponieważ nasz punkt kontaktowy, jak nas informowano przed Powstaniem, [osoby], z którymi miałem łączność, miał być na Skierniewickiej. [Mówiono nam o] naszej przynależności do BS-ów i numer drużyny, bo mówiono, że jesteśmy „Ósemką Warszawską”, że [jesteśmy związani z „Zośką”. Dlatego] po powrocie do kraju, tak jak i moi koledzy, którzy wrócili, podawali w swoich zapisach przy weryfikacjach, przy przynależności do Związku, przy ubieganiu się status kombatancki. Okazało się, że [nasze twierdzenia budziły] wątpliwości, aż któregoś dnia zadzwoniono do mnie, że ktoś pisze historię drużyn warszawskich i uje mu elementu związanego z nami, z naszą drużyną. Okazało się, że starszyzna harcerska na drodze [układów i] porozumień, [być może i] różnicy zdań na temat wykorzystywania młodzieży w tych grupach wiekowych, w których myśmy wówczas byli i protestów przeciwko angażowaniu nas w [różne typy] akcji wojskowych, [zmieniła przydział], wydzieliła się. Nasi dowódcy, okazało się, że powołali starszoharcerski szczep imienia Władysława Sikorskiego. Doszedłem potem, że mój kontakt konspiracyjny to był pan Lech Froelich, który przez wiele lat pracował w Polskim Radiu. Spotkałem się z nim i wyjaśniliśmy to sobie. Okazało się, że myśmy przynależeli do innego ugrupowania, które nie było związane z batalionem „Zośka”. Myśmy [z kolei] nie trafili w dniu wybuchu Powstania [do planowanego miejsca postoju – ale to już inna „bajka”].
  • Jak się przedstawiało przygotowanie do Powstania?

Przygotowanie do Powstania wyglądało tak, że w toku przygotowań wojskowych były [organizowane] mniej albo bardziej samodzielne akcje zdobywania broni. Próbowaliśmy rozbrajać żołnierzy niemieckich. Czasami nam się to udawało, czasami nie. [Udało nam się zgromadzić nieco broni, amunicji, ale trudno mówić, że byliśmy uzbrojeni – umieliśmy posługiwać się bronią].

  • To się odbywało tak, jak na filmie „Giuseppe w Warszawie”?

Podobnie, tak jak na filmie. Miałem między innymi broń, którą zdobyłem właśnie razem z moim starszym bratem, rozbrajając Niemca w Warszawie na ulicy Daniłowiczowskiej.

  • Może pan to dokładnie opisać – on szedł sam, jak to było, w wieczór, w dzień?

[To był samotnie spacerujący żołnierz]. Był uzbrojony. Miał kaburę z pistoletem i miał pistolet maszynowy. Wszedł do sklepu, [którego już dzisiaj nie ma na ulicy Daniłowiczowskiej]. Tam [był] sklep z urządzeniami elektrycznymi i on wszedł do tego sklepu. W sklepie był on, sprzedawca i myśmy weszli [za nim] i zażądaliśmy, żeby oddał nam broń.

  • Ale pan z bratem też był uzbrojony?

Tak. Brat był uzbrojony, ja nie. Liczyłem na to, że się uzbroję. Ale jakąś atrapę miałem. Ponieważ zaszliśmy Niemca od tyłu, bo on stał zwrócony do lady kontuarowej, wobec tego udało nam się bez wielkich trudności go rozbroić. W ten sposób stałem się posiadaczem pistoletu „Walther”, a mój brat pistoletu maszynowego.

  • A ten Niemiec protestował?

Owszem, protestował, [w skutek] tego protestu zabraliśmy mu jeszcze aparat fotograficzny, który, jak się okazało, on też zabrał komuś. Po powrocie do domu zobaczyłem, że na aparacie fotograficznym jest napisane: „Agent NKWD” i numer agenta. To [była] jego [i nasza] zdobycz wojenna.

  • Ale jak pan z bratem wychodził ze sklepu, to Niemiec został?

Jemu kazaliśmy zostać. Obydwaj panowie, to znaczy i Niemiec, i sprzedawca stali z podniesionymi rękami i mieli zakaz poruszania się, a my uskrzydleni zdobyczami, jak najszybciej się oddaliliśmy, po prostu szybko się „ulotniliśmy”

  • A ten Niemiec, jak? Gonił?

Nie, [nikt nas nie gonił. Niemiec] dał się rozbroić i w ten sposób zdobyłem broń. Uczestniczyliśmy w jeszcze innych akcjach, ale myślę, że to nie ma znaczenia.

  • Ale one są bardzo ciekawe!

Myślę, że wielu innych moich kolegów ma wiele [ciekawszych wspomnień]. Chciałbym natomiast, bardzo mi na tym zależy, [żeby] powiedzieć o [swojej] drużynie i o [udziale] drużyny [w Powstaniu].

  • Przyszedł wówczas łącznik?

Tak. Zostałem poinformowany, że mamy się zgłosić, o ile dobrze pamiętam, o godzinie szesnastej trzydzieści na ulicę Skierniewicką. Niestety, na ulicę Skierniewicką nie było możliwości dojścia. Część skoszarowanych kolegów, duża część była [na miejscu, w fabryce. Po wybuchu Powstania Warszawskiego i próbach dostania się na ulicę Skierniewicką wróciliśmy na Żytnią, a ja poszedłem nawiązać kontakt z jakąś walczącą jednostką, jej dowództwem. Niestety na ulicę skierniewicką po godzinie „W” nie było możliwości dojścia]. Niestety nie nawiązałem żadnych kontaktów i wróciłem do moich kolegów, którzy byli jako tako uzbrojeni. Nie było to pełne uzbrojenie, wobec tego jak wybuchło Powstanie, to na mnie spoczął obowiązek szukania kontaktu, nawiązania kontaktów z dowódcami, [zorientowania się w sytuacji. Ustaliliśmy, że oni pozostaną w fabryce, a ja w dalszym ciągu będę się starał złapać jakiś kontakt].

  • Bo pan był najstarszy stopniem?

Byłem ich dowódcą. Układy były takie, jak mówię, drużyna była skoszarowana na terenie zakładów Paschalskiego. Na terenie tych zakładów mieszkali moi rodzice. Byłem dzieckiem Woli, tej ulicy, znałem wszystkie przejścia i [układy] i zacząłem szukać kontaktów. W ten sposób trafiłem na ulicę Dzielną, bo [tam] wówczas [a] nie na Okopowej było dowództwo „Radosława”, oczywiście nie zdając sobie sprawy z tego, gdzie trafiłem. Tam jakiemuś oficerowi zgłosiłem meldunek, ale oni mieli dużo ważniejsze rzeczy do załatwienia i [wcielono mnie] do plutonu porucznika „Gałązki”, który to pluton był, z tego, co [wiem] dzisiaj, rodzajem ochrony dowództwa, ówczesnego pułkownika „Radosława”. Straciłem kontakt z moimi chłopcami, którzy zostali na terenie zakładów Paschalskiego. [Grupa, w której się znalazłem została skierowana na teren getta]. Wkrótce zaczął się atak, próba zdobycia [i] odbicia więźniów z Pawiaka. Mnie i towarzyszącego mi kolegę [unieruchomił w gruzach] getta obstrzał z wieży kościoła świętego Augustyna, [znajdującego się] na Dzielnej i Nowolipkach. Myśmy się tam właściwie nie mogli ruszyć przez dobę czy dwie, leżąc [w tym samym miejscu]. W międzyczasie był taki [obstrzał, że jeden z pocisków odbił się od hełmu, który miałem na głowie. Hełm został przestrzelony, a ja ranny w głowę. rykoszet kuli tak mnie ogłuszył, że straciłem słuch] i wobec tego nie bardzo zdawałem sobie sprawę z tego, co się dzieje, ponieważ nie słyszałem wystrzałów.
Po [dwóch dniach] zostaliśmy wycofani. [Nastepnie] zostaliśmy [skierowani] do natarcia na okolicę szpitala ginekologicznego, dzisiaj świętej Zofii. O ile pamiętam [celem] były gmachy sądów na ulicy Leszno. [W czasie tych walk] ranny po raz pierwszy.

  • Gdzie pan dostał postrzał?

Dostałem postrzał w głowę, to jeszcze pogłębiło moją głuchotę. Ponieważ nie słyszałem, wobec tego byłem szalenie odważny. Nie słyszałem, że strzelają. [Koledzy] łapali mnie za części umundurowania, żebym się schował. Byłem taki odważny tylko dlatego, że nie słyszałem. [Wkrótce] zostałem odtransportowany przez sanitariuszki do szpitalika na ulicy Wolność, który był w willi [rodziców] mojej koleżanki szkolnej, która również brała udział w Powstaniu – Lidii Markiewicz. Tam w szpitalu przeleżałem kilka dni. [Szpitalik był] bardzo niedaleko [Żytniej i] moich rodziców. Postanowiłem się sam, na własną rękę ewakuować ze szpitala, ponieważ dla mnie dużo ważniejsze było branie udziału w akcjach i powrót do [mojej drużyny i kolegów].
Byłem ranny czwartego dnia Powstania, gdzieś koło siódmego, ósmego dnia Powstania, właściwie Powstanie na Woli się kończyło i było po ciężkich walkach, ewakuowano [oddziały]. Byłem ranny, z plutonu porucznika „Gałązki” zostało nas zaledwie kilku. Wiedząc o tym, że jestem okolicznym mieszkańcem, powiedzieli: „Stary, ty z nami nigdzie nie pójdziesz. Ty idź, lecz się. Z nami nie będziesz ewakuowany, [nam potrzeba zdrowych]”. W ten sposób znalazłem się nie na Starówce, tylko wróciłem do swoich chłopców, którymi już się zaopiekował zawodowy wojskowy. Utworzył z nich jednostkę, która brała udział w walkach na Żytniej, Kaczej, Wroniej, Lesznie.

  • On się pojawił nie wiadomo skąd, tak?

[Myślę, że] jak wielu, którzy nie znaleźli swojego przydziału. [On – porucznik „Pantera” ], ubrany w mundur przedwojennego oficera, wzbudzał zaufanie. Potrafił [zorganizować i zagospodarować] tych wcale niełatwych chłopców, bo pochodzących raczej z [ubogich] rodzin, którzy byli [jednak] niesłychanie patriotycznie nastawieni, [chcieli] się bić i walczyć z Niemcami z drugiej [strony walczyli na swojej ziemi, na swoim terenie].

  • Warszawskie cwaniaki.

Warszawskie cwaniaki, ale to była nieskoordynowana i trudna do opanowania [grupa]. [Porucznik „Pantera”] doprowadził do sytuacji, w której było już więcej niż dwadzieścia osób. Były już sanitariuszki. To już [był zorganizowany pluton].

  • Jaki stopień miał ten dowódca i jak się nazywał?

Porucznik, pseudonim miał „Pantera”. Nazywał się Henryk Krzyżanowski. [Dziś wiem to], ponieważ odnaleźliśmy jego grób na cmentarzu wojskowym na Powązkach Wojskowych w Warszawie. On dowodził [tą grupą] w czasie, jak mnie nie było. On czynił próby wycofania [z Woli] tej grupki ludzi, plutonu, którym dowodził, ale nie pozwolono mu przejść. Usiłował przejść na Żoliborz i do Puszczy Kampinoskiej. [Ten zamysł nie powiódł się].
[Kiedy] wróciłem [do swoich chłopców], to był już siódmy, ósmy dzień Powstania i [...] ja ranny, paląca się Warszawa, poparcie ludności dla [walczących] oddziałów było [już] znacznie mniejsze, owało żywności, w dodatku jednostka, nie należała, do żadnego większego zgrupowania.
„Pantera” którejś nocy usiłował nas wyprowadzić. Postanowiliśmy przejść [do Śródmieścia] a ponieważ wszyscy [w tym plutonie mnie] znali, stałem się jego nieformalnym zastępcą, jak mówili, szefem tego plutonu i tak zostało do końca Powstania. Prawie wszystkich uczestników albo większość, chyba, że dochodzili jacyś ludzie, których żeśmy nie znali, znałem bardzo dobrze i oni mnie znali bardzo dobrze od dziecka.

  • Cały „Radosław” przeszedł na Stare Miasto, a pan razem z kolegami, ten jeden pluton...

Ten jeden pluton, przeszliśmy do Śródmieścia przez Elektoralną, Orlą. Próbowaliśmy w okolicach Królewskiej i Żelaznej Bramy, nie udało się. [Przeszliśmy] przez Marszałkowską [do Alej Jerozolimskich] Najpierw trafiliśmy na ulicę Kruczą, a potem zostaliśmy przeniesieni [na Zgodę, Chmielną]. Stąd już jako zorganizowany pluton pod dowództwem „Pantery” zostaliśmy wcieleni do zgrupowania „Sławbora”, które [składało] się z takich różnych grup nieformalnych [oraz] oficerów, którzy trafili [tam] nie mogąc się dostać do swoich jednostek.

  • Jak pan myśli, dlaczego „Pantera” zdecydował się iść do Śródmieścia, a nie z „Radosławem” na Stare Miasto?

[Nie wiem, może] nie podzielał koncepcji „Radosława” wycofania się na Starówkę. [Formalnie nie należał do zgrupowania „Radosława”, a także pluton, którym dowodził nie wchodził do tego zgrupowania].

  • Ale rozkaz znał, że idziecie na Stare Miasto?

Nie potrafię nic powiedzieć. W tym czasie akurat z nimi nie byłem. Mój udział [w plutonie] zaczął się od momentu, kiedy „Pantera” nas wyprowadził z Woli do Śródmieścia. Tam załatwił nasz przydział i staliśmy się jedną z jednostek Zgrupowania „Sławbor”, tam zostaliśmy wcieleni do kompanii „Bradla” i mieliśmy już [określone] zadania. Tam żeśmy funkcjonowali broniąc odcinka w obecnych domach „Czytelnika” na Wiejskiej, wychodzących na Frascatti.
Do końca Powstania już byłem na tym odcinku. Tam toczyły się bardzo ciężkie walki. Wielu z moich chłopców poległo [w czasie tych walk]. Tam byłem jeszcze dwukrotnie ranny. Braliśmy udział między innymi w zdobyciu budynku YMCA. Tam zakończyłem Powstanie.

  • Jaki był los „Pantery” − Henryka Krzyżanowskiego?

Któregoś dnia „Pantera” został wezwany do dowództwa, które się mieściło w Alejach Jerozolimskich, dokładnie w tym miejscu, gdzie [był] Klub Lekarza. Myśmy nie wiedzieli, co jest powodem tego [wezwania]. „Pantera” wrócił i poszedłem z nim wizytować nasze stanowiska od strony ulicy Frascatti, wychodzące na ulicę Nullo [i Senacką], które były placówkami przeciwdziałającymi próbom natarć Niemców od strony [ulicy] Nullo, od strony Sejmu, ogrodów sejmowych, od strony dawnej Izby Przemysłowo-Handlowej, tam gdzie dzisiaj znajduje się część Kancelarii Prezydenta.
Byliśmy po dosyć [ciężkich nocnych walkach]. Próbowano nas wykurzyć z [zajmowanych stanowisk]. Były to walki z nacierającymi Niemcami, myśmy byli dosyć kiepsko uzbrojeni. Wielu Niemców zginęło na przedpolu. Myśmy zajmowali stanowiska między innymi w parterowych [i] suterenowych pomieszczeniach, mając obstrzał na [ulicę] Frascatti w kierunku [ulicy] Nullo. [Na przedpolu] leżało wiele broni. Myśmy czekali do wieczora, ponieważ był dość silny ostrzał z ogrodów sejmowych, z dawnej Izby Przemysłowo-Handlowej, [aby przejąć tę broń]. Udało nam się kilka sztuk broni ściągnąć, ale wiele nie. „Pantera” mówi: „Trzeba iść i to ściągnąć”. Mówimy mu, że to jest niemożliwe, bo to się źle skończy, a on przeskoczył przez nasze stanowiska strzeleckie [obłożone workami] z piaskiem. Przeskoczył i przyniósł [kilka karabinów niemieckich. Niemcy przez cały czas strzelali, szczęśliwie wrócił cały].

  • Taki doświadczony dowódca?

[„Pantra” ponowił wyskok po broń. Wówczas nie wiedzieliśmy, ale myślę że to był samobójczy skok po tym co usłyszał w dowództwie zgrupowania. Prosiliśmy], żeby tego nie robił, że poczekamy, ściągniemy [broń], jak zapadną ciemności, to łatwo będzie [ją] ściągnąć. On znowu skorzystał z chwili naszej nieuwagi i wyskoczył, i zginął. Myśmy [dopiero] w nocy [mogli ściągnąć] nie tylko broń, ale i jego ciało. Został pochowany na skwerach ulic [Frascatti – Nullo], a potem jego matka, z którą nigdy nie miałem żadnego kontaktu, ale wiem, że to ona, jego szczątki, przeniosła i [spoczywa] w grobie na Wojskowych Powązkach. [Odwiedzamy ten grób w rocznice wybuchu Powstania].

  • Czy wie pan, jakie były przyczyny?

[Dziś] wiem, co było powodem [jego śmierci]. Powodem była jego samozwańczość i nie podporządkowanie się rozkazom dowódcy. W czasie, jak on zginął, myśmy [dostali] nowego dowódcę, który został przysłany z dowództwa zgrupowania. To był Mieczysław Gawdzik, pseudonim „Bończa” i on już do końca dowodził naszym plutonem. Razem z nim poszliśmy do niewoli.

  • To może „Panterze” jednak za jego odwagę pozwolono zginąć śmiercią bohatera?

„Panterę” zdegradowano, odebrano mu dowództwo. On był typem watażki. Był bardzo przystojnym mężczyzną, świetnie [prezentującym się w] zburzonej Warszawie, nieustannie palącej się. Miał [znakomicie uszyty] mundur i postawę oficera. Przy tym był niesłychanie ostry w stosunku do nas wszystkich, ale był również dowódcą, [którego obdarzaliśmy pełnym zaufaniem]. Poza tym nie da się ukryć, że tylko dzięki niemu udało nam się całym i zdrowym przejść w zupełnie nieprawdopodobny sposób z Woli do Śródmieścia. Oczywiście, nie mam takiej wiedzy, czy byliśmy jedynym oddziałem czy jednym z oddziałów, które przeszły [tę drogę], ale na pewno jednostek, którym się udało z głębokiej Woli przejść do Śródmieścia i walczyć do końca Powstania, to myślę, że było niewiele. Jest to jego, absolutna zasługa, bez względu na przewinienia, jakie być może miały miejsce czy jakich on się dopuścił z punktu widzenia regulaminu wojskowego.
  • Zachowało się jakieś zdjęcie „Pantery”?

Jego zdjęcie jest na nagrobku na Powązkach, my natomiast nie mamy żadnego, ale do dzisiejszego dnia przy obchodzeniu różnych rocznic jesteśmy przy tym grobie i to nie jest grób, który jest opuszczony, [zapomniany].

  • Pana dobre wspomnienia z Powstania Warszawskiego, z czym panu dobrze się kojarzy Powstanie Warszawskie?

Mnie się Powstanie bardzo dobrze kojarzyło ze wszystkim, ponieważ miałem wtedy piętnaście, szesnaście lat. Wspominam Powstanie po pierwsze jako ogromny zryw patriotyczny [a dla] młodego chłopaka, który mógł w tym wszystkim uczestniczyć i po prostu z wielu spraw nie zdawał sobie sprawy i dla którego była to jedna wielka, wspaniała, do tego jeszcze patriotyczna przygoda. To, co wspominam najlepiej z [tych czasów], to nieprawdopodobne oddanie krajowi i bohaterstwo warszawskich cwaniaków, którzy byli lumpenproletariatem, ale dla których oddanie własnego życia za to, w czym przyszło im uczestniczyć, [nie było problemem]. To była [ich, nasza] sprawa.
Druga sprawa [to], że miałem ogromne szczęście do wspaniałych dowódców, bo zarówno „Pantera”, jak i Mietek Gawdzik „Bończa”, jak i [przede wszystkim] „Bradl”, który był nieprawdopodobną postacią i człowiekiem, [cieszącym] się ogromnym autorytetem. Kontakt i przyjaźń z chłopakami, z jednej strony mimo, że byłem [młodszy od] nich, byli [zdyscyplinowani, waleczni] i spełniali wszystkie wojskowe rozkazy. Robili to z ogromnym oddaniem i byli naprawdę bezimiennymi bohaterami.
Potem [był] okres niewoli, [gdzie] znowu spotkałem [wspaniałych ludzi], którzy starali się każdą sytuację [dobrze wykorzystać], przede wszystkim wybijać mi wojsko z głowy i mówić mi o tym, że powinienem się uczyć, że trzeba iść do szkoły, [którzy] korzystali z każdej okazji, żeby przekazać mi [swoja wiedzę i doświadczenie]. Byli to ludzie już z pewnym doświadczeniem [i wiedzą, a] przede wszystkim wykształceni i wspaniali. To [sprawiło], że właściwie dzięki nim wszystkie zaszłości i niedobory edukacyjne, które przytrafiły mi się [w okresach] przejść okupacyjnych, udało mi się nadrobić. Z kolei uważam, że jedną z wielkich zasług Armii Andersa i samego [jej] dowódcy było to, o czym się dzisiaj stosunkowo niewiele [się] mówi, całe zaplecze edukacyjno-socjalne, gdzie były wspaniałe [instytucje edukacyjne]. Zrobiłem w 2 Korpusie maturę, w najwspanialszej szkole, jaką można sobie było wyobrazić, bo proszę mi pokazać szkołę średnią, w której wykładali profesorowie Uniwersytetów Stefana Batorego, Jana Kazimierza. [Trafiłem] do tej szkoły dzięki starszym kolegom, którzy mówili: „Dobrze, wojna się skończy, wcześniej czy później ta armia zostanie albo zmniejszona albo rozwiązana albo trzeba będzie przejść do życia cywilnego i trzeba myśleć o tym, jaka będzie twoja przydatność w przyszłości”. Myślę, że to jest największa rzecz, którą wyniosłem z całego swojego młodzieńczego okresu życia – wspaniałą szkołę, którą mi dało harcerstwo, kontakt z tymi wspaniałymi ludźmi w okresie ekstremalnych warunków okupacyjnych, powstaniowych, potem niewoli [i w 2 Korpusie]. Nie mogę powiedzieć, żebym trafił do obozu, [w którym były dobre warunki].

  • Wróćmy jeszcze do Powstania. Zaraz przejdziemy do okresów powojennych. Jak w Powstaniu wyglądało życie codzienne – spanie, wyżywienie czy higiena osobista? Czy były momenty, że można było usiąść, porozmawiać z kolegami?

Okres na Woli był okresem życia okopowego, frontowego, natomiast [w Śródmieściu] walczyliśmy w dawnej dzielnicy, która w okresie okupacji była dzielnicą niemiecką. Domy na Wiejskiej, w których zostaliśmy zakwaterowani zastaliśmy znakomicie urządzone. Tam było to wszystko, co zagrabiono w getcie, od [zamożnych] rodzin warszawskich, to tam było zgromadzone. Warunki były [dobre]. [Mieszkania zastaliśmy dobrze wyposażone, ale trzeba było przystosowac ich użytkowanie do frontowych potrzeb.] Natomiast jeśli chodzi o żywność, to była domena naszych pań, które się [naszym żywieniem] zajmowały. W Śródmieściu i na naszym odcinku było bardzo ciężko. Słynna „pluj-kasza” skończyła się [bardzo szybko]. Pamiętam nasze wyprawy na dachy budynków na Wiejskiej, gdzie zbieraliśmy okruchy z rozbitych worków z sucharami, które od czasu do czasu zrzucały [bez spadochronów] sowieckie kukuruźniki. [Zrzuty te były bez żadnych zabezpieczeń], spadając rozbijały się. Było [raczej] głodno, ale warunki [mieszkaniowe] i nasze kwatery były stosunkowo dobrze urządzone. [Niestety] znajdowały się na pierwszej linii frontu.

  • Były dyżury, tak że się na ileś godzin szło?

Nie, była normalna służba wojskowa. Szło się na stanowiska. Na stanowiskach bojowych były określone czasy przebywania i to była już typowa wojskowa organizacja. To była [służba] przeplatana rozmaitymi wypadami, bo braliśmy udział w zdobyciu budynku YMCA, w zdobywaniu terenów Ambasady Francuskiej na [ulicy] Nullo, na tyłach dawnej Ambasady Chińskiej. Vis-à-vis na [ulicy] Nullo cały szereg domów był obsadzony przez Niemców, a obok ogrody sejmowe, z których [często wychodziły na nas] wypady niemieckie. Do tego dochodziły bombardowania przez ryczące „krowy”, [obstrzał artyleryjski], bombardowania lotnicze całego regionu.

  • Pan w czasie Powstania został awansowany dwa razy, tak?

Tak. [Początkowo do stopnia plutonowego, a następnie starszego sierżanta].

  • Mógłby pan powiedzieć, w jakich to było okolicznościach i za co?

Byłem trzykrotnie ranny, raz na Woli w [czasie walk]. Sam nie mam poczucia wielkich dokonań wojskowych. Brałem udział jako jeden z pierwszych, ale nie pierwszy, tylko jeden z pierwszych, znalazłem się na terenie YMCA i tam byłem kolejny raz ranny i to dosyć ciężko. Tylko dzięki przytomności moich kolegów i sanitariuszek z plutonu, udało mi się przeżyć, ponieważ zostałem oblany mieszaniną samozapalającą i podpalony, tak że do połowy jestem [poparzony].
[Zostałem wyleczony] dzięki znanemu i wspaniałemu lekarzowi doktorowi Lothowi. Trafiłem do szpitala na ulicę Mokotowską i tam [zostałem zaopatrzony pomimo] u środków i [ograniczonych] możliwości leczenia. [Kiedy trafiłem do szpitalika akurat] przechodził doktor Felicjan Loth, znana postać i z okresu konspiracji i z Pawiaka. To był kolejny szczęśliwy przypadek w moim życiu. On [mi] powiedział: „Nie martw się, wyleczymy cię”. Rzeczywiście, zaczął mnie leczyć przy pomocy dostępnych [wówczas] środków, głównie roztworu taniny. W tamtych [czasach] była to [niezbyt przyjemna] metoda, bo byłem poparzony na dosyć dużym obszarze. Wymiana opatrunków, które przysychały i ich zmiana była [bardzo bolesna]. Ale udało mi się [z tego wyjść]. Była końcówka Powstania Warszawskiego [i] znowu dzięki [temu, że trafiłem na doktora Felicjana Lotha] dzisiaj wyglądam zupełnie dobrze. Zostały niewielkie blizny.

  • Powiedział pan, że dzięki koleżankom sanitariuszkom i kolegom.

Tak, bo one, oni mnie ugasili, bo jak [się zapaliłem], był pomysł, żeby mnie wrzucić do basenu, który był w YMCA, ale znalazł się ktoś mądry, zwrócił uwagę, że są koce przeciwpożarowe, [którymi można mnie owinąć]. Od „Radosława” wyszedłem umundurowany tak, jak byli umundurowani żołnierze „Radosława”, to znaczy w niemieckie panterki. W czasie [walk o budynek] YMCA udało mi się [zdobyć] duży worek amunicji, akurat „dziewiątki”, pasującej do mojego pistoletu. [Worek] znalazłem w jednym z pomieszczeń w YMCA. Ponieważ [musiałem] mieć wolne ręce, wsypałem sobie [amunicję] za panterkę [a] byłem przepasany pasem, tak że [zostały bezpiecznie ulokowane]. Jak mnie podpalono, to zacząłem uciekać ze strachu, że za chwilę wybuchnę [razem z amunicją za pazuchą]. Ze strachu zacząłem sobie rozcierać twarz, bo rozbito mi na głowie butelkę samozapalającą, [a mieszanka oblała mi twarz]. Jak zacząłem sobie rozcierać [tę] mieszaninę na twarzy, to zapaliły mi się ręce. Paląca się substancja zaczęła się palić i ktoś, nie wiem, [kto] wtedy oczywiście nie byłem w stanie ich weryfikować personalnie, tak że nie wiem, kto, ale ktoś mądry wpadł na pomysł, żeby zarzucić na mnie koc. W ten sposób ocalili mnie. Dziewczyny, które już dotarły do mnie, wyniosły mnie stamtąd i zaniosły mnie na Mokotowską [do szpitala].

  • Za to właśnie dostał pan awans?

Za to właśnie dostałem awans. [Za udział w walkach, za zdobycie gamachu YMCA].

  • Na jaki stopień?

Na starszego sierżanta.

  • A za co pan dostał Krzyż Walecznych?

[Również za udział w odbiciu] YMCA [i za udział w walkach powstańczych].

  • Kto pana dekorował? Mógłby pan o tym opowiedzieć?

[Dekorował nas generał] Komorowski „Bór” po zdobyciu [YMCA] przez zgrupowanie „Sławbora” [wizytował oddziały]. Do dzisiejszego dnia, koledzy z kompanii „Reda” uważają, że to oni zdobyli, my [od „Bradla”] uważamy, że to my [byliśmy pierwsi]. Weszliśmy od frontu, a oni weszli do strony Willi Pniewskiego, dzisiejszego Muzeum Ziemi, na tyłach. Ważne jest, że [to] powstańcy od „Sławbora” zdobyli YMCA. Z punktu widzenia strategicznego było to duże wydarzenie. Zaledwie metry dzieliły stanowiska niemieckie, dobrze uzbrojonych i wyszkolonych jednostek od naszych stanowisk obrończych, które były ciągle narażone na to, że dobrze zaopatrzone i wyszkolone jednostki wojskowe wcześniej czy później zdobędą posiadany przez nas obszar. To była bardzo ważna rzecz i udało nam się utrzymać YMCA [i cały obszar wokół placu Trzech Krzyży] do końca Powstania Warszawskiego.

  • A pana spotkanie z Komorowskim„Borem”?

„Bór” Komorowski wizytował po tym nasze jednostki „Sławbora”. Został zorganizowany apel w dzisiejszych garażach. To były dosyć duże, rozległe pomieszczenia, więc nas się sporo zmieściło. Wówczas on przyjechał i niektórzy z nas zostali odznaczeni. Zresztą dopiero rozkaz, w którym figuruję jako odznaczony, dowiedziałem się o numerze tego rozkazu, o dacie, już po moim powrocie, z Polski udało się to zweryfikować. On wtedy wizytował, ja byłem jednym z tych, który został tam odznaczony.

Faktycznie to były prawdziwe medale, Krzyże Walecznych?
Tak. [Oryginalny] Krzyż Walecznych.
 

  • Jak pan wspomina to spotkanie?

Było to ogromne przeżycie dla mnie. Uzyskałem najwyższy stopień podoficerski, więc [już] to było wyróżnieniem. Druga sprawa, dostać Krzyż Walecznych w tym wieku, w którym [ja] go dostałem, to z jednej strony była satysfakcja, że uznano mój wkład w [walkach], a poza tym dla mnie to było oczywiście wyróżnienie i ogromna radość. Nie mogę powiedzieć, żebym się tym nie szczycił, chociaż bardzo nie lubię o tym mówić.

  • Jakie wrażenie na panu sprawił „Bór” Komorowski?

[Był naszym dowódcą, dowódcą] Powstania, dowódcą Armii Krajowej. Oczywiście te wszystkie związki taktyczne, układy, związki konspiracyjne, dla człowieka w tym wieku, co ja i wtedy, miały znacznie mniejsze znaczenie i nie odgrywały takiej roli [jak dziś]. Był to najwyższy dowódca, jaki brał udział w Powstaniu Warszawskim i to, że mogłem go zobaczyć na własne oczy i to, że dekorował mnie odznaczeniem wojskowym, to była to duża rzecz. [Z pewnością było to duże przeżycie] nie mogę powiedzieć, żebym się wówczas zastanawiał nad tym głęboko. Te refleksje są dzisiejsze, nie z tamtego okresu czasu. Wówczas liczyło się, to [że uczestniczymy w czymś niecodziennym. Na pewno nie miałem świadomości, że tworzymy historię].

  • Czy miał pan jakiegoś kolegę, z którym się pan przyjaźnił w czasie Powstania Warszawskiego?

Tak. Miałem kolegę, który w porównaniu ze mną, z [odwaga wywołana głuchotą] był niesłychanie odważny. Antek Szczęsny był moim starszym kolegą, przyjacielem, któremu ogromnie wiele zawdzięczam. [Dzieliła nas] różnica kilku lat, on miał znacznie większe doświadczenie, poza tym był wychowywany w rodzinie, [w której] był [młodszym z] braci. To [daje inny charakter w zdobywaniu doświadczeń].
Miałem kontakt z moim bratem [tylko] do czasu Powstania Warszawskiego. Właściwie dopiero [po Powstaniu] wchodziłem w wiek, gdzie można mówić o braterskiej przyjaźni i można dokonywać oceny, co to znaczy mieć starszego, mądrego brata. Natomiast Antek Szczęsny, który wychowywał się [w rodzinie, gdzie] byli sami chłopcy, wychowywał się wśród braci, miał znacznie większe doświadczenie życiowe, był dużo odważniejszy, dużo rozważniejszy, aczkolwiek w sensie zależności służbowej, był to mój podkomendny. Ale bardzo żeśmy się przyjaźnili i szczególnie w okresie pobytu w obozie jenieckim, to zawdzięczam mu ogromnie dużo. Nasze otoczenie to byli już starsi koledzy, koledzy [często] z wykształceniem uniwersyteckim. To, że mogłem wśród nich przebywać i to, że oni potrafili na mnie oddziaływać, dało mi ogromnie wiele. To [powoduje, że] wspominam okres okupacji, okres Powstania jako okres kontaktu z najwspanialszymi ludźmi, takimi, których człowieczeństwo można napisać największymi literami, jeszcze na tle dzisiejszych, innych czasów, niesłychanie patriotycznie nastawionych. Prawdopodobnie byli to ludzie różnych przekonań, gdyby pani dzisiaj zapytała, nie potrafiłbym tego powiedzieć. Mimo tego tworzyli jedną zwartą grupę, grupę, którą cechował przede wszystkim patriotyzm, patriotyzm i oddanie krajowi. To, że mogłem wśród tych ludzi przebywać, to myślę, że to oni właściwie mnie w jakiś sposób ukształtowali. Im najwięcej zawdzięczam i dlatego tamte czasy były najwspanialsze dla mnie. Ważne jest to, że te przyjaźnie są utrzymywane do dnia dzisiejszego.
  • W czasie Powstania Warszawskiego poznał pan też świętej pamięci Władysława Romana.

Tak, aczkolwiek to były stosunki służbowe, o bliższej znajomości, a nawet przyjaźni i bardzo osobistym stosunku, to mogę mówić z okresu powojennego, po powrocie do Polski.

  • Jaką funkcję pełnił pan Roman w czasie Powstania Warszawskiego?

Był adiutantem dowódcy zgrupowania, tak że to była wysoka funkcja w stosunku do nas, żołnierzy liniowych. Kontakty [z Nim] były kontaktami sporadycznymi, aczkolwiek spotkałem się z nim kilka razy. [Kapitan, później major należał do korpusu oficerskiego], który dla nas, żołnierzy był grupą w hierarchii znacznie wyżej ustawioną. Natomiast spotkałem się z nim po powrocie do Polski. Wtedy on był pracownikiem Wojskowego Instytutu Historii. Pracował w tym Instytucie, [był podpułkownikiem].
Wróciłem do Polski [w 1947 roku]. Spotkaliśmy się [z Romanem] na Pradze, ponieważ wszystko to, co posiadali moi rodzice [przepadło], mieszkaliśmy u krewnych ojca na Pradze. Na Pradze spotkałem Władka Romana, który [wówczas] próbował organizować grupy akowskie przy powstającym wówczas ZBOWID-zie. Po powrocie musiałem myśleć o własnej egzystencji i o tym, żeby jak najszybciej się usamodzielnić wobec warunków, w jakich znajdowali się moi rodzice. [On] – myślę o Władku Romanie, który wówczas [pracował] w Instytucie, z drugiej strony działał w środowiskach akowskich i w ZBOWID-zie, [został wkrótce aresztowany i osądzony w procesie] Tatara, potem skazany. Mnie bardzo rekomendacja Władka, ZBOWID-u, pomogły mi w dostaniu się do szkoły, co wcale dla takich jak ja, wracających z Zachodu, nie było łatwe.

  • Upadek Powstania Warszawskiego, wyjście do niewoli, składanie broni. Czy całą broń wszyscy oddawali czy był taki moment, rozkaz, że można było wyjść z cywilami?

Takie możliwości były. Zresztą nawet w naszym plutonie była [taka] sytuacja. Gdzieś w drugiej połowie Powstania dołączył [do nas] pluton AL-u. Może to nie był [już wówczas] pluton, to była resztka plutonu z dowódcą, który wspólnie z nami walczył i był do końca Powstania. Nasi dowódcy nie stawiali [oporu, aby] ci, którzy chcieli zostać [w kraju], zostać w Warszawie i chcieli się przeprawić przez Wisłę, dostali legitymacje AL-owskie, [ci co poszli z nami do niewoli – legitymacje akowskie]. Z niektórymi z nich byłem w obozie.

  • Jak wyglądało wyjście z Warszawy? Jak zachowywali się Niemcy?

Wyjście z Warszawy było dla nas klęską, której sobie nie wyobrażaliśmy, ale uważaliśmy, że trzeba iść. Wychodziliśmy [ulicą] Koszykową, przez Nowowiejską, Ochotę i doszliśmy do Ożarowa. Przy domach, które teraz zajmuje wojsko na Chałubińskiego, na Nowowiejskiej, składaliśmy broń. Z nami do niewoli doszedł tylko „Bończa”, dowódca naszego plutonu. Natomiast „Bradl”, „Sławbor”, „Miłosz”, „Krzesław”, „Bogumił”, oni się po drodze pogubili i potem [działali w WIN-ie] i brali dalej udział w konspiracji, natomiast myśmy zostali wywiezieni do Sandbostel. Tam potem [oddzielono] grupę oficerską, [poczym] oficerowie pojechali do Lubeki. Myśmy zostali w Sandbostel [koło Bremenverde], to [jest miejscowość] między Bremą a Hamburgiem, z [tego] obozu przed zakończeniem działań wojennych zostaliśmy przeniesieni. Ci, którzy chcieli [do Westertimke]. Część mogła iść na roboty, ci natomiast, którzy nie chcieli, była możliwość wyboru i rzeczywiście Niemcy powiedzieli, że podprowadzą nas do obozów znajdujących się bliżej linii frontu. [Stało się] tak że z grupą i z najbliższymi kolegami przeszedłem do obozu Westertimke i tam już 23 kwietnia [1945 roku] zostaliśmy wyzwoleni przez wojska kanadyjskie.

  • Później dostał się pan do Armii generała Andersa ?

Potem [był 2 Korpus] generała Andersa. W tej armii udało mi się dostać do szkoły, do gimnazjum, które skończyłem na południu Włoch. [W Korpusie] służyłem w 2 Warszawskiej Dywizji Pancernej, w 16 Pomorskiej Brygadzie Piechoty, w 64 batalionie. Tam skończyłem szkołę podoficerską.
Szkołę skończyłem z jedną z pierwszych lokat [i] zostałem tam instruktorem. Szczęśliwie znalazł się człowiek, który [spowodował moje odkomenderowanie] do polskiego gimnazjum we Włoszech, w Lanciano na południu [Włoch].
Po rozwiązaniu Korpusu zostaliśmy przeniesieni do Anglii, i tam koło Sheffieldu, w małym górniczym miasteczku, [w Camon Hall Camp uzyskałem maturę]. W międzyczasie udało mi się nawiązać kontakt z rodzicami. Właściwie [to] rodzice odszukali mnie [z] pomocą Międzynarodowego Czerwonego Krzyża. Dowiedziałem się [wówczas], że zginął mój brat, że rodzice są sami, [postanowiłem wrócić do kraju].

  • Starszy brat?

Tak, starszy brat.

  • Kiedy on zginął?

Gdzieś w pierwszych dniach Powstania Warszawskiego na [dolnym] Mokotowie w okolicach [ulicy Bartyckiej, dzisiejszego Kopca AK]. Nie możemy dojść [jak, nie udało mi się znaleźć świadków jego śmierci].

  • Jak miał na imię, proszę, niech pan jeszcze raz przypomni.

Jerzy, jest [zapisany] na Murze Pamięci [i obelisku na ulicy Podchorążych]. Brał udział w „Baszcie”, w jednostce artyleryjskiej.

  • Pseudonim miał?

„Chwiej”.
[Szkołę ukończyłem w Anglii i następnie], wróciłem do Polski. To był okres, kiedy wracaliśmy do Polski jako żołnierze, w pełnym umundurowaniu, z bronią i [w kraju] byliśmy demobilizowani, rozbrajani i przechodziliśmy do rezerwy.

  • Czy był pan represjonowany za udział w Powstaniu Warszawskim i za przynależność do Armii Krajowej? Czy miał pan kiedykolwiek jakieś nieprzyjemności z tego powodu?

Owszem, miałem. Prawdopodobnie znowu w stosunku do wielu innych osób, chociażby w stosunku do Władka Romana czy Leskiego „Bradla”, ich przeżycia w porównaniu z moimi [nie dają się porównać]. Ale byłem inwigilowany, byłem przesłuchiwany wielokrotnie. Nawet mam swój udział, dosyć krótko, był to [niedługi] okres czasu, zostałem zatrzymany i siedziałem na Cyryla i Metodego w suterenach, po czym mnie wypuszczono.
[Dostałem się do Państwowego Liceum Technik Dentystycznych w Warszawie]. Szkołę skończyłem jako państwowy przodownik nauki i pracy. To były dyplomy z podpisem Bieruta. Te dyplomy upoważniały do wyboru i dostawania się na uczelnię bez egzaminów wstępnych. W ten sposób dostałem się [do Warszawskiej Akademii Medycznej]. Skończyłem dwa wydziały na Akademii Medycznej w Warszawie i byłem jej pracownikiem przez bez mała pięćdziesiąt lat, przechodząc wszystkie funkcje, jakie tam były, od młodszego asystenta, zastępcy asystenta do profesora, do kierownika [katedry i] kliniki.

  • Teraz jeszcze takie pytanie, skąd ten pseudonim „Wirski”? Dlaczego pan przyjął taki pseudonim?

Nie potrafię powiedzieć, dlaczego. Myślę, że wynajdowaliśmy sobie różne [pseudonimy], ale [u mnie] nie wiąże się to z żadnym [konkretnym powodem]. Miały to być pseudonimy, które raczej nas miały jakoś z jednej strony wyróżniać, odróżniać między sobą. Nie wiązało się to [z czymś]. Nie jest to nazwisko czy nazwanie mojego idola. Nie potrafię pani powiedzieć, dlaczego.

  • Na zakończenie ostatnie pytanie – czy gdyby drugi raz było Powstanie Warszawskie, teraz, z taką wiedzą poszedłby pan do Powstania Warszawskiego, walczyłby pan o niepodległą Polskę?

Tak, na pewno [– poszedłbym]. Uważam [jednak], że z militarnego punktu widzenia Powstanie było [falstartem], ale podzielam opinie, które są bardzo często [reprezentowane] i to są opinie autentyczne, że warunki okupacyjne, chęć, nie chcę powiedzieć, zemsty na okupancie, ale przeciwdziałania temu, co [z nami] robiono, co niemiecki okupant robił z nami, a szczególnie z młodzieżą polską i to że był to kraj pozbawiony wolności, kraj pozbawiony działania, to musiało zaowocować takim zrywem. To dzisiaj sobie zdajemy sprawę z tego, że to był kraj o tajnym szkolnictwie, zorganizowany, że było to tajne państwo polskie, że było to Podziemne Państwo, które posiadało własną armię. Natomiast z punktu widzenia [historycznych] korzyści, to nie mnie jest o tym przesądzać, aczkolwiek nie ulega wątpliwości, że w przeciwieństwie do tego, co obserwuje się dzisiaj, to miałem szczęście należeć do pokolenia, które było wychowane w sposób niesłychanie patriotyczny, z nastawieniem, że jest to nasza, najwspanialsza na kuli ziemskiej ojczyzna, składająca się z samych mądrych i wspaniałych ludzi, pełna niesłychanych perspektyw, że [wreszcie] to jest nasz kraj, nasze miejsce [na ziemi]. Byłem [i jestem] głęboko przekonany, że warto za to [wszystko] oddać swoje własne niemądre życie.
[Pyta] mnie pani dzisiaj, [tak] prawdopodobnie poszedłbym, na pewno nie stałbym z boku. Uważam i całe swoje dorosłe życie starałem się tak jak tylko potrafiłem, [służyć] społeczeństwu, chociaż ocena mojej działalności [może być] rozmaicie odbierana. [Są] tacy, którzy uważali, że robię dobrze i byli tacy, którzy mnie oceniali w sposób negatywny i pewno każda z tych stron miała jakieś [powody], że tak było. Starałem się bardzo aktywnie żyć. Szczęśliwie tak się układało, że mogłem realizować i [robić to co mi odpowiadało]. Dochodziłem do wszystkiego ciężką pracą. [Dzisiaj] mogę odpowiedzieć, że mam poczucie dobrze przeżytego życia, [mimo emerytury ciągle jeszcze pracuje].


Warszawa, 21 stycznia 2006 roku
Rozmowę prowadziła Małgorzata Brama
Leszek Kryst Pseudonim: „Wirski” Stopień: starszy sierżant Formacja: ,,Miotła’’, ,,Miłosz’’ Dzielnica: Wola, Śródmieście Zobacz biogram

Zobacz także

Nasz newsletter